Besaleel nigdy nie podważał dobrej woli Pana. Był gotów wypełnić każdy z jego rozkazów przekonany o tym, że dany mu jest udział w szerzeniu dobra, naprawianiu ludzkich błędów i kojeniu niespokojnych umysłów. Od początku widział w tym sens. Najwyższy ufał mu, dlatego trzymał go przy sobie. I choć inni niebianie tolerowali go, prawda jest taka, że nie mieli o swoim pobratymcy zbyt dobrego zdania.
"Upadnie lada moment".
"Cuchnie Piekłem".
"Zadaje zbyt wiele pytań. Ta ciekawość kiedyś go zgubi".
Mieli rację. Od kiedy sięga pamięcią, zawsze bardziej interesowała go kultura piekielnych niż ta panująca w Niebie. Ale co w tym złego, że chciał wiedzieć wszystko o swoich wrogach? Kiedy zdołasz coś poznać dogłębnie, odkryjesz jego słabe strony, czym zyskasz znaczną przewagę. Ale to nie wszystko. Besaleel chciał zrozumieć podkomendnych Mrocznego Księcia. Wierzył, że jeśli mu się to uda, zdoła ich nie tylko zwalczyć - to bowiem nigdy nie świadczyło o prawdziwym zwycięstwie. Pragnął ich nawrócić.
Dlatego zaczął studiować magię zła. Próbował myśleć jak ci po drugiej stronie, choć w przeciwieństwie do nich, nie ulegał siłom ciemności. Miał czyste i szczere intencje, lecz żaden krewny nie popierał jego sposobów działania. Nikt nie wychylał się tak jak on; nie używali rozumu, którym zostali obdarzeni. Jednak Besaleel nie bał się Pana, on go podziwiał i chciał wesprzeć na swój własny sposób, będąc nie jednym z wielu pionków, a indywidualną jednostką.
Rzadko widywał swojego ojca. Był zbyt zajęty walką z piekielnymi, by zajmować się synem. Opiekowała się nim matka, po której odziedziczył wiele cech, takich jak ciemna karnacja oraz szatynowe włosy. Jako anielica ducha nie miała w pełni wolnej woli, czego zawsze jej współczuł. Między innymi jej los zainspirował go do poszukiwania wiedzy i zastanawiania się nad rzeczami, których ona nie mogła brać pod uwagę.
Gdy osiągnął dorosłość, w przerwie od bitew i pogoni za piekielnymi edukował się w dziedzinach, które uważał za przydatne. Lubił przebywać w świecie ludzi i tam też nauczył się kreomagowania. Z początku wykorzystywał tą umiejętność do tworzenia magicznych amuletów, mających chronić istoty przed złym wpływem mieszkańców piekieł. Dopiero po wielu latach praktyki zaświtał mu w głowie koncept magicznego przedmiotu, który miał pomóc mu w jego badaniach nad piekielnymi i stłumieniem ich niszczycielskiej natury.
Stworzył szkarłatną aureolę, która mogła nagiąć do jego woli nawet sługę piekieł o silniejszej psychice. Nie zamierzał robić nikomu prania mózgu, tylko stopniowo przekonywać o słusznej sprawie, w którą sam wierzył, a jednocześnie nie być narażonym na atak ze strony obiektu swoich badań. Przez dłuższy czas nie potrafił jednak schwytać żadnego jeńca - wszyscy ginęli na miejscu od anielskich ostrzy jego pobratymców. Był tym niezwykle sfrustrowany, lecz nie chciał nikomu zdradzać swoich planów. Wiedział, że inni niebianie są zbyt tęp... ograniczeni w tej kwestii, dlatego wiedząc, co ma zamiar zrobić, natychmiast skazaliby go na śmierć.
Mijały lata, dekady. Był bliski utraty wiary w swoje przekonania, zaczynał się nawet zastanawiać nad tym, czy sam Pan nie ukarał go za jego pychę. W końcu jednak nadszedł ten długo wyczekiwany moment. Otrzymał rozkaz tak bardzo różniący się od wszystkich poprzednich - miał odnaleźć osobę (bądź grupę osób) odpowiedzialną za porwania uczniów w Twierdzy Czarodziejów - szanowanej uczelni dla utalentowanych, młodych ludzi. Z początku wydawało mu się to dziwne, ale już wtedy miał przeczucie, że to właśnie tam trafi mu się okazja na przetestowanie swojego największego dzieła.
Przed wyruszeniem na misję wyposażył się w kostkę feisharuk podarowaną mu niegdyś przez matkę i towarzyszącą aniołowi w każdej wyprawie do Alaranii, aby łatwiej ukrywać swoją tożsamość. Wziął ze sobą również własnoręcznie wykonany amulet ochronny, pierścień oraz, rzecz jasna, aureolę. Zaprzątała mu głowę przez dziesiątki lat, więc jak mógłby zapomnieć o niej w najbardziej kluczowym momencie?
Zaczął uczęszczać na uniwersytet z początkiem najbliższego roku. Nikogo nie znał, ale też nikt nie znał jego. Zamierzał więc zwrócić na siebie uwagę - zatrząść tym miejscem, lecz żeby nie zostać wydalonym już na pierwszym roku, starał się sprawiać jak najlepsze wrażenie. Podlizywał się nauczycielom i zdobywał dobre oceny, natomiast jego frekwencja była nienaganna. Przychodziło mu to niezwykle łatwo, za to o wiele większy problem stanowiło zadowolenie "rówieśników". Nie mieli o nim z początku najlepszego zdania. Mało kto chciał się przyjaźnić z osobami dużo lepszymi od siebie, mimo że w żaden sposób nie zawiniły. Trochę zajęło Besaleelowi osiągnięcie przyzwoitej reputacji wśród studentów, jednak koniec końców udało mu się i to. Zdołał przekonać innych, że zależy mu na dobrej zabawie - przyszpanował kilkoma sztuczkami magicznymi, pojawił się na kilku ogniskach i libacjach (które, swoją drogą, całkiem przypadły mu do gustu), ale też pomagał słabszym uczniom w nauce, zdobywając ich dozgonną wdzięczność. Chodził na różne zajęcia pozalekcyjne, aby poznać jak największą liczbę osób. Spędził dwa lata na analizowaniu zachowań różnych istot - uczniów, nauczycieli oraz innych pracowników uczelni. Warto podkreślić, że żywił podejrzenia wobec wszystkich bez wyjątku... jednak w różnym stopniu. I to było błędem.
W pewnym momencie natknął się na blokadę. Brakowało mu poszlak, uczniowie nie przestawali znikać, a on nadal nie miał pojęcia, kto za tym stoi. Dlatego przyłożył się do nauki jeszcze bardziej, aby być w stanie nałożyć na aureolę jeszcze jedno zaklęcie. Nie powinno zakłócić przepływającej w niej magii, jakby nie patrzeć - należało do dziedziny harmonii. Miało ujawnić prawdziwą aurę istoty widzianej przez obręcz. Besaleel spędził nad nim cały dzień, czyli nieporównywalnie krócej od wcześniejszego zaklęcia, którym chciał potraktować piekielnego. Pestka.
Niedługo po tym profesor Vaires - jego pierwszy mentor nauk magicznych, mężczyzna o dużej charyzmie i niebywałym, choć dość mrocznym poczuciu humoru - zaprosił Besaleela na prywatną rozmowę. Anioł miał dobre zdanie na temat mężczyzny, jakby nie patrzeć, to na jego zajęciach bawił się najlepiej i wiele z nich wynosił niezależnie od tematu. Mimo to, schodząc ze schodów, bez wahania wykorzystał fakt, że podąża tuż za nim. Wyjął po cichu aureolę, skierował ją na plecy profesora i... No proszę!
Chciał uważać te lata za zmarnowane, jakby nie patrzeć, swój cel miał zawsze tuż pod nosem. Polubił jednak życie studenta, miał tu dobrych znajomych i życzliwych nauczycieli. Może nie będzie musiał się z nimi rozstawać. Wystarczy, że zmusi piekielnego, którym okazał się być Vaires, do kontynuowania obecnego życia bez porywania uczniów. Oczywiście z pomocą miała przyjść krwista obręcz.
Kiedy Vaires zaprowadził ich do piwnicy, rozluźnił się nieco. Nie wiedział, że Besaleel jest aniołem i że nie powinien przed nim ujawniać swojej rządzy krwi. Zapewne niebianin został wybrany na kolejną ofiarę... Zabawnie się złożyło, bowiem szatyn postrzegał przeciwnika w ten sam sposób. Nim piekielny zdążył rzucić zaklęcie, anioł go wyprzedził. Zaatakował pięściami i magią, lecz szybko utracił przewagę. Może gdyby miał pod ręką broń, walka byłaby bardziej wyrównana. Nie, nawet wtedy by przegrał. Vaires miał większe doświadczenie w boju, widać to było po jego ruchach. Kiedy Besaleel został już całkiem przyparty do muru, użył swojej ostatecznej broni, o której nigdy wcześniej nie pomyślałby w ten sposób. Miała być tylko narzędziem... Rzucił w niego aureolą. W momencie, gdy ta uderzyła piekielnego, obaj stracili przytomność.
Obudziwszy się z rozdzierającym bólem w prawym oku, szybko zapomniał o tej drobnostce, gdy podniósł wzrok na swojego przeciwnika. Ten wreszcie zdecydował się ujawnić prawdziwą postać. Okazał się łowcą dusz... Była to jedna z dwóch możliwości, które wcześniej zakładał, jednak ją Besaleel mniej brał pod uwagę. Owa pomyłka wzbudziła w nim frustrację. Dopiero po chwili zorientował się, że jest poturbowany i ranny. Co się stało? Czyżby aureola doprowadziła go do tego stanu? Była wadliwa?
Nie mógł w to uwierzyć. Łowca dusz również wydawał się zdezorientowany, co akurat było w pełni uzasadnione. Kiedy niebianinowi jeszcze mamiły się mroczki przed oczami, piekielny podniósł go za fraki, lecz słysząc kroki w oddali, nie zadał mu ostatniego ciosu. Zamiast tego wziął nogi za pas.
To był koniec. Besaleel myślał, że zmarnował najlepszą okazję, by się wykazać i dokończyć swego dzieła, lecz wtedy poczuł coś dziwnego. Powoli wstał. Aura Vairesa oddalała się, jego zapach zanikał. Anioł odniósł wrażenie, że coś naprawdę ważnego wymyka mu się z rąk. Zaczął się dusić. Być może upadek w jakiś sposób uszkodził jego płuca. Skoro już i tak miał umrzeć, zawołał do siebie łowcę. Jeżeli aureola choć w niewielkim stopniu działała tak, jak powinna, piekielny przyjdzie. Ktokolwiek zmierza do tej piwnicy i spłoszył Vairesa swoimi krokami, napotka zwłoki anioła, a obok sprawcę tajemniczych zniknięć studentów. Skoro aniołowi nie dane było nawrócić nawet jednego mieszkańca piekieł, to przynajmniej odda go w ręce sprawiedliwości.
Ku zdziwieniu anioła, koniec nie nadszedł tak, jak się tego spodziewał. Ba, daleko mu było do śmierci. Szybko odzyskał oddech, z kolei Vaires już po chwili stał obok niego. Besaleel spojrzał piekielnemu w oczy. Jedno z nich przybrało srebrzystą barwę, charakterystyczną dla aniołów światła. To wygenerowało w jego głowie pewną teorię.
Na szybko nakreślił łowcy obraz sytuacji. Powiedział mu, jaki miał plan i co w nim nie wyszło. Najwyraźniej działanie aureoli miało swoje skutki uboczne. W jakiś sposób ich połączyło, przez co nie mogą się od siebie oddalać. Obu skrzydlatym to się nie spodobało. Besaleel obserwował buzujący na twarzy piekielnego gniew i pojawiające się kolejne zmarszczki, a gdy skończył mówić, oberwał czerwoną obręczą prosto w brzuch. Nie spodziewał się tego i zgiął z bólu. Aureola roztrzaskała się, lecz już po chwili ponownie zmaterializowana wisiała nad głową sługi ciemności.
Besaleel westchnął. "Szkoda że zadbałem o to, by nie dało się jej tak łatwo pozbyć".
Od tamtego czasu ich życie zmieniło się nie do poznania. Zostali skazani na siebie i na Alaranię, nie mogąc się udać ani do Nieba, ani do Piekła. Aby mieć co włożyć do ust i jednocześnie pomagać potrzebującym, polują na groźne bestie przemierzające tą Łuskę. W przeciwieństwie jednak do Vairesa, Besaleel szybko przywyknął do nowego stanu rzeczy. Nie znaczy to, że nie chce się uwolnić od towarzystwa piekielnego - obaj notorycznie szukają sposobu na pozbycie się przeklętego artefaktu, jednak anioł czerpie z tego również pewne korzyści. Poniekąd osiągnął to, do czego dążył przez ostatnie setki lat - otrzymał szansę, by nawrócić piekielnego na ścieżkę dobra, a raczej przekonać się, czy jest to w ogóle możliwe. A więc tak długo jak Vaires znajduje się pod jego kontrolą, zaś Najwyższy nie karze go za to upadkiem, będzie dążył do osiągnięcia swego celu.
Nawet jeśli ten dureń bywa irytujący, a jego docinki przyprawiają o ból głowy...