POCZĄTEK
Kimiko urodziła się w Efne, a jej pojawienie się na świecie było podwójnym zaskoczeniem. Przede wszystkim jej rodzice byli ludźmi, a sama dziewczynka nie była wcale planowana. Ot młoda mieszczanka zapomniała się z pewnym młodzieńcem i przez dziewięć następnych miesięcy skrzętnie ukrywała ciążę przed rodzicami. Od początku chciała pozbyć się dziecka, niedługo miała zostać wydana za mąż i to bardzo korzystnie. Drobne dzieciątko w jej łonie było więc jedynie problem, którego należało się pozbyć niezwłocznie po rozwiązaniu. Młoda dziewczyna obawiała się jednak, że będzie ciężko jej tak po prostu porzucić bezbronne dziecię, nie uważała się bowiem za złego człowieka, a jedynie za biedną dziewczynę, którą spotkało nieszczęście. Można więc wyobrazić sobie jej zdziwienie, gdy rodząc potajemnie w lesie, zobaczyła, że jej córeczka ma jadowicie zielone oczy o pionowych źrenicach, maleńkie okrągłe uszka i niezwykle ruchliwy czarny ogonek. Zostawiła je we mchu bez żadnych wyrzutów sumienia, ledwie obrzucając maleństwo jedwabnym szalem, który na sobie miała. Wróciła potajemnie do domu, o dziecku zapomniała i nie pomyślała o nim już nigdy. Ojciec panterołaczki, nawet nie wiedział o jej istnieniu.
Nowonarodzona zmiennokształtna miała trzy opcje. Mogła zamarznąć w lesie, nie odnaleziona przez nikogo, mogła swoim kwileniem przyciągnąć jakiegoś drapieżnika, co również skończyłoby się jej śmiercią, ale mogła też mieć szczęście i jej płacz mógł usłyszeć ktoś o dobrym sercu, kto przygarnąłby dziewczynkę. I tylko szczęśliwe zrządzenie losu sprawiło, że spełnił się ostatni scenariusz. Znalazła ją bowiem zielarka, którą kilkanaście lat temu przepędzono z miasta z powodu niesłusznych podejrzeń o trucie ludzi, i która od tamtej pory mieszkała sama w lesie. Miała na imię Zona.
ZONA
Kimiko pierwszy raz przemieniła się przypadkiem. I przypadkiem przemieniała się przez pierwsze trzy lata życia, doprowadzając tym swoją wybawczynię do szału. Zielarka miała jednak własne powody, dla których odratowała i zachowała dzieciaka, i nie miało to nic wspólnego z niezaspokojonym instynktem macierzyńskim ani dobrym sercem. Nie owijając w bawełnę: Zona w istocie była trucicielką i tylko oskarżenia w Efne były niesłuszne – nie zatruła tych dwoje, o których śmierć ją oskarżono. Gdy ona ingerowała w napoje i posiłki to nikt nawet nie wiedział, że ofiary nie zmarły z przyczyn naturalnych. Tamtą parkę zabił ktoś inny i była to zupełna fuszerka, za którą winę nieszczęśliwie poniosła Zona. Teraz jednak los się do niej uśmiechnął, bo dosłownie znalazła w lesie niemowlę. Panterołaczkę. Jako samotniczka, trucicielka niespecjalnie na kim miała testować swoje zioła, a teraz mogła robić to na sobie, mając pod ręką niewyczerpywalne źródło leczniczej krwi. Przygarnęła więc dziewczynkę, nadała jej imię, wychowała i odpowiednio wyszkoliła. Nawet podarowanie Kimiko medialionu, który miał chronić ją przed wrogimi czarami, nie było bezinteresownym działaniem.
Wracając jednak do niekontrolowanych przemian…
- Dziecko, co ty wyprawiasz?! – Zielarka załamała ręce, a pięcioletnia Kimiko zamarła z rękoma nad stołem.
- Kazałaś przygotować napar usypiający.. – zaczęła dziewczynka niepewnie, ale zmrużyła lekko oczy, widząc zdenerwowanie kobiety.
- Ale co ty wyprawiasz z tymi liśćmi?
- No... siekam je…
- A powiedz mi dziecko, po jasną cholerę ty je siekasz?
- No bo sok…
- No bo sok! – przerwała jej wrzaskiem. – Sok zostaje ci na desce! - Zielarka zamachnęła się i trzepnęła dziewczynkę w tył głowy książką, którą trzymała akurat w ręce. Kimiko zacisnęła zęby z tłumionej złości i hamowanego płaczu, ale nie odezwała się słowem. Wiedziała, że popełniła błąd i znała Zonę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że pyskowanie tylko pogorszy jej sytuację. - Masz je ugniatać. Ugniatać, rozumiesz? Gnieść w moździerzu! Wtedy, gdy zasypiesz je proszkiem, sok się dobrze wchłonie. Zmarnowałaś liście, idź szukać nowych! – krzyczała, spychając dziecko z taboretu, a wystraszona panterołaczka zeskoczyła na ziemię w swojej zwierzęcej postaci i przebierając szybko łapkami próbowała uciec przed butem zielarki. - Cholerny kot, ile razy mam ci powtarzać! Będziesz się zachowywała jak zwierzę, to będę cię traktować jak zwierzę, won na dwór!
Zona dopadła do drzwi chwilę po Kimiko, która w pędzie aż drapała pazurkami po starych deskach podłogi, ale i tak nie zdążyła. Na zewnątrz wypadła niesiona kopniakiem trucicielki, nawet nie sycząc, tylko kuląc ogon pod siebie i umykając w las.
- Nawet nie myśl, by wracać bez liści i na czterech łapach! – poniósł się krzyk kobiety i trzasnęły drzwi domostwa.
Kimiko nie wróciła więc przez całą noc, czekając aż odzyska ludzką postać, a później wybłagała tylko od Zony, by ta podała jej ubrania, nim znów została wysłana do lasu. Kolejny dzień spędziła poza domem zbierając liście, które upychała po kieszeniach, gdy zastała ją ulewa. Poza tym była prawie pewna, że się zgubiła i teraz przestraszone kocie oczy rozglądały się bezradnie, gdy w deszczu panterołaczka nie mogła wyczuć zapachu. Oddaliła się za bardzo, przejęta zbieractwem, a zamazujące widok łzy też nie ułatwiały znalezienia ścieżki. Zona będzie taka strasznie wściekła! Ta świadomość nie pomagała, a ostatecznym gwoździem do trumny okazała się burza, która rozpętała się nagle nad lasem. Dziewczynka pędem biegła już do domu (a przynajmniej taką miała nadzieję), gdy w pobliskie drzewo strzelił piorun, rozdzierając je na pół i wielki konar runął przed jej nosem na ścieżkę. Pięciolatka krzyknęła w przestrachu i zawróciła w miejscu, ślizgając się po mokrej ściółce. Już nie zależało jej na powrocie do chaty, chciała tylko skryć się gdziekolwiek, albo chociaż umieć zamienić się na zawołanie w panterę, wtedy biegłaby szybciej!
Zona znalazła ją rankiem kilka staj od chaty. Burza ustała, a na niebie świeciło słońce, ale rozdygotana dziewczynka siedziała w jednym z połamanych drzew, schowana w powstałej w ten sposób jamie. Słyszała nawoływania zielarki, ale nie mogła się ruszyć, łkając tylko bezgłośnie, aż kobieta nie natrafiła na nią przypadkiem. Wtedy zmiennokształtna skuliła się przestraszona, bo uciekając straciła wszystkie uzbierane liście, ale trucicielka wzięła ją na ręce i tuląc zaniosła do domu. Nie mogła przecież stracić swojego leczniczego skarbu.
Kimiko trwała więc sobie w swojej małej patologicznej dwuosobowej rodzince, zupełnie nieświadoma szkód czynionych jej psychice i spoglądaniu na świat. Gdy zaczęła kontrolować swoje przemiany Zona przestała aż tak się nad nią znęcać, czepiając się już tylko… no pozostałej części dziewczyny. O tym, że młoda kradła za każdym razem, gdy wymykała się do miasta, nie wiedziała, a Kimiko skrzętnie chowała zdobyte monety w szkatułce, którą zakopała pod drzewem, w którym podczas burzy spędziła całą noc. Sama nie wiedziała, po co to robi, nie zastanawiała się wcale wiele nad przyszłością, ot jakiś instynkt, który nakazywał jej przygotowywanie się na czarną godzinę. No i oczywiście kradła i tak, więc coś z tym musiała robić.
A czarna godzina przyszła, gdy Kimiko zaczęła dorastać i poznawać świat i ludzi. Spędzała w mieście coraz więcej czasu, coraz mniej poświęcając na lekcje zielarstwa, ale Zona nie protestowała, dopóki otrzymywała, to czego chciała. Kimiko zaś zaczynała zawierać znajomości, słuchała i dowiadywała się nowych rzeczy, mnóstwo czasu spędzając w miejskiej bibliotece, skąd zabroniono jej wynosić książki, ale pozwalano siedzieć nad nimi na miejscu. Trucicielka nauczyła ją czytać i pisać, by mogła opanować receptury, a to że panterołaczka rozwijała się dalej, edukując na własną rękę, było poza jej mocą. I pewnie żyłyby we względnej zgodzie, gdyby Kimiko nie zaczęła się buntować.
- Kimiko!
Dwunastolatka w panice zeskoczyła z łóżka, chowając pod obluzowaną deską podłogi ukradzioną w mieście książkę i pobiegła do zielarki. Ta siedziała przy stole w swojej pracowni, jak zawsze obstawiona fiolkami, ziołami i wszystkim, czego potrzebowała do swoich eliksirów. Szklane naczynia były niezwykle cenne i Kimiko raz dostała ostro w skórę, gdy stłukła jedną miarkę, wiec teraz ostrożnie zbliżała się do zielarki, zasiadając na podstawionym taborecie i przyglądając się pracy kobiety.
- Daj mi rękę – rzuciła Zona, jak zawsze przygotowując sobie swoje „antidotum” zanim cokolwiek spożyła. Teraz jednak jej dłoń pozostała pusta i kobieta obrzuciła zaskoczonym spojrzeniem panterołaczkę. – Kimiko, nie lubię się powtarzać…
- Nie chcę.
- Słucham? - Zielarka wyprostowała się na krześle, dopiero teraz poświęcając dziewczynie więcej uwagi. Panterołaczka siedziała lekko przestraszona, z uszami położonymi po głowie, ale wyprostowana i niemalże pewna swojego postanowienia.
- Nie chcę. To mnie boli.
- Przecież się leczysz na miłość boską, nie denerwuj mnie i daj rękę! – krzyknęła już trucicielka, ale Kimiko potrząsała wciąż głową, trzymając ręce przy sobie. Zona wzięła głęboki oddech i uspokoiła głos, tylko marszcząc gniewnie brwi. – Uratowałam ci życie dziecko, siedzisz tu tylko dzięki mnie i odmawiasz mi czegoś tak drobnego, za co niczym nie płacisz? To dar, który masz w krwi i odmawiasz mi, bo przez chwilę cię zapiecze? – zapytała cicho, wbijając surowe oczy w dziewczynę, aż w końcu ta ze spuszczonym wzrokiem podała jej bez słowa rękę. – Dobra dziewczynka – pochwaliła ją możliwie miłym tonem i szybko przecięła nożem wnętrze dłoni. Kilka kropel krwi skapnęło do podstawionego kubka z herbatą, nim rana zasklepiła się, nie pozostawiając po sobie śladu. – No i po kłopocie, było tak strasznie? – zapytała, nawet nie spoglądając już na Kimiko, która wstała, wracając do pokoju.
Tej samej nocy spakowała swój skromny dobytek, zabierając wszystko ze skrytki pod podłogą, a po szybkim biegu przez las również szkatułkę z monetami spod spróchniałego już pnia. Zona mimo swojej inteligencji i przewagi psychicznej nie mogła nic poradzić na to potajemne zniknięcie. Kilka dni czekała aż dziewczyna wróci z podkulonym ogonem, przerażona światem, którego nie powinna znać, a później nawet szukała jej przez jakiś czas, ale nie znalazła. Panterołaczka nie była bowiem tak głupia, ani świat nie był jej tak obcy, jak sądziła trucicielka. Dziewczyna uczyła się całe życie i teraz po prostu miała się przekonać sama, na ile ta wiedza przyda jej się w praktyce.
OWEN
Samotne życie nie było tak straszne, jak się spodziewała, chociaż uzyskana nagle wolność nie raz ograniczana była daleko idącą ostrożnością, gdy młodociana panterołaczka poznawała swoje miejsce na świecie. Jako ludzka dziewczyna wciąż była na dole łańcucha pokarmowego, ale odkrywając swoje możliwości, jako pantera, z coraz większym uwielbieniem zaczęła eksplorować Alaranię pod tą postacią właśnie. Nauczyła się polować i przetrwać bez niczyjej opieki, ale także poznała ryzyko, jakie niesie ze sobą długotrwałe przebywanie pod zwierzęcą postacią. Nie raz czuła dziki zew, ciągnący ją głębiej i dalej, instynkty zniechęcające do powrotu do ludzkiej formy i za każdym razem przemieniała się znów w dziewczynę, w lekkim strachu, że jeszcze chwila i zapomniałaby jak to zrobić.
Wędrowała samotnie, a od wszelkich niebezpieczeństw chroniły ją kły i pazury, gdy tego potrzebowała, oraz amulet podarowany przez Zonę, którego działanie dopiero poznawała. Kradła, by przetrwać, chociaż po pewnym czasie przestała przed sobą udawać, że jej to nie satysfakcjonuje i stawała się coraz bardziej zuchwała, nawet jeśli czasem była o włos od bycia złapaną. Tylko raz ktoś złapał ją za rękę i spędziła wówczas noc w areszcie, ale szybko została wypuszczona z powrotem na ulicę. Strażnicy mieli ważniejsze rzeczy na głowie, niż zajmowanie się bezdomną nastolatką. Ostatecznie i to wyszło jej na dobre (a jak się po latach okazało – niemal doprowadziło do jej śmierci), gdyż została zauważona przez kręcącą się po mieście grupę.
Wesołej gromadce przewodził mężczyzna, który przedstawił się, jako Owen Heller, a towarzyszyli mu trzej inni, wszyscy w wieku około dwudziestu kilku lat i wyglądający jak absolutne przeciwieństwa przykładnych obywateli. Trudno było się więc dziwić, że zaczepiona panterołaczka w pierwszej chwili zwyczajnie uciekła, znikając w tłumie mieszkańców i zlewając się z miastem, które wtedy znała lepiej niż odwiedzający je pierwszy raz rabusie. Pech jednak chciał, że swoją zuchwałą akcją tamtego wieczora zapadła im na tyle w pamięć, że gdy opuściła miasto tydzień później, na dobre już o szemranym towarzystwie zapominając, natknęła się na nich obozujących kawałek za murami miasta. Wtedy jednak ciekawość kazała jej chociaż dowiedzieć się o co chodzi i czego od niej chcą, skoro wykazywali się taką wytrwałością, która w jej mniemaniu raczej przekraczała zagrożenia przychodzące na myśl, jako pierwsze.
Wtedy też po raz pierwszy z własnej woli ujawniła swoją rasę. Oznajmiła prześladowcom, że mają mówić, co mają do powiedzenia, ona ich zrozumie, po czym opadła na cztery łapy, pokazując kły w ostrzegawczym warkocie. Była zbyt ciekawska, by uciec od razu, ale pragnęła zapewnić sobie bezpieczeństwo na tyle, na ile było to możliwe, a w zwierzęcej formie nigdy by jej nie dogonili. Gdy więc minął pierwszy szok wywołany przemianą dziewczyny w dziką panterę, Owen otrząsnął się i szybko przedstawił ich ofertę.
Była ich czwórka i utrzymywali się z napadania na powozy przejeżdżające leśnymi traktami, nie aż tak dzikimi by zniechęcały kupców do skrócenia sobie drogi, ale też nie stanowiącymi głównych szlaków handlowych, regularnie patrolowanych przez strażników. Po tych też zazwyczaj jeździły tylko chronione karawany, gdyż zagrożenie tam wcale nie malało, po prostu nadchodziło ze strony grup bardziej zorganizowanych niż czwórka zakapiorów. Nie dało się jednak ukryć, że łatwiej pracowałoby im się z przynętą, a dziewczyna była nie tylko młodziutka, ładna i na tyle niewinnie wyglądająca, by zachęcić do zatrzymania się przy niej, ale też ewidentnie nie w ciemię bita, więc nie położy im akcji, bo się w którymś momencie przestraszy. Obiecał udział w zyskach i bezpieczeństwo.
Co do tego ostatniego była najmniej przekonana. Praktycznie pierwszą rzeczą, jakiej uczy się samotna dziewczyna to ostrożność i nieufność względem silniejszych od siebie mężczyzn. Kimiko i tak mogła uważać się za szczęściarę, bo niewielu spotkała zainteresowanych wychudzoną trzynastolatką, a żadnego, z którym nie poradziłaby sobie jako pantera, chociaż wspomnienie pierwszej przelanej w ten sposób krwi, nawet pod zwierzęcą postacią, wciąż jej towarzyszyło i wyrównywało pewność siebie, jakiej zdążyła nabrać, gdy za każdym razem to ona wygrywała pozornie nierówne walki.
Większość ludzi ma tendencję do podejmowania różnorakich decyzji kierując się myślą, że <i>jakoś to będzie</i>, że akurat im się to nie przytrafi, że jakoś im się uda. Panterołaczka nie była wówczas wyjątkiem, a do tego zmęczona walką o każdy dzień, nieobeznana jeszcze dobrze ze światem i zwyczajnie samotna, ostatecznie więc przystała na propozycję współpracy.
Miała piętnaście lat i siedziała zapłakana na powalonym pniu przy brzegu gościńca. Suknię miała podartą, twarz brudną od ziemi, a ręce zakrwawione. Przez palce przyglądała się zbliżającemu się dyliżansowi, a jej łkanie przybrało na sile. O ile woźnica nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem, o tyle kotara w oknie powozu uchyliła się, odsłaniając młodą twarz mężczyzny.
- Rodrick, stój! Nie widzisz, że dziewczyna potrzebuje pomocy?
- Panie, nie powinniśmy się tutaj zatrzymywać, rozbójnicy..
- Stój mówię!
Konie zwolniły na komendę niezadowolonego starszego mężczyzny na koźle, Kimiko przestała łkać, odsłaniając twarz, a z powozu wyskoczył ciemnowłosy, dobrze ubrany młodzieniec, zbliżając się do dziewczyny. Wówczas panterołaczka podniosła się na równe nogi, wyciągając z fałd sukni niewielką kuszę i celując nią w podróżnego, na którego twarzy nagle rozmalowało się zdziwienie zmieszane z rozczarowaniem.
- Wyskakuj z forsy. Wszystko, monety, biżuteria jeśli masz, wszelkie kosztowności, migiem – mruknęła, starając się nie zwracać uwagi na to, z jaką pogardą zaczął na nią spoglądać, chociaż zmieszała się w środku.
- To lepiej ty znikaj stąd migiem, nim ci się krzywda stanie dziecko – odezwał się nagle woźnica, który z kolei wycelował nieco większą kuszą w Kimiko.
- Nie wtrącaj się dziadku – męski głos zaskoczył podróżnych, ale nie panterołaczkę, która jedynie kątem oka zerknęła na swojego herszta. Ten puścił do niej oko, a później łypnął na młodego mieszczanina. – A ty rób jak dziewczyna kazała, wyskakuj z forsy.
Podróżny wahał się jeszcze chwilę, lecz gdy zza linii drzew wyszło jeszcze dwóch uzbrojonych w kusze rozbójników, obaj mężczyźni poddali się i zaczęli opróżniać z rezygnacją kieszenie. Brunet oddawał swój majątek Kimiko, wpatrując się w nią, podczas gdy ona chowała kosztowności z opuszczonym wzrokiem.
- Przez myśl mi nie przeszło, że taka urocza dziewczyna może być oszustką i złodziejką – stwierdził beznamiętnym tonem, cofając się o krok, gdy opróżnił kieszenie.
- Pozory mylą – burknęła panterołaczka i wycofała się za Owena, który uśmiechnął się pod nosem, widząc naręcze kosztowności, które niosła.
- Niezła robota mała.
- Uhm…
- Coś cię gryzie? Kimi?
- Nic takiego. Nie przejmuj się.
Minęło pięć lat odkąd zdecydowała się do nich dołączyć i nie była już tą wychudzoną i przestraszoną dziewczynką, która kradła po straganach i ludzkich kieszeniach. Ale chociaż i do pełnoprawnej kobiety trochę jej brakowało, bandyckie życie zmusiło ją do szybkiego dojrzewania, gdy za każdym zmywaniem krwi z rąk miała wrażenie, że przybywa jej lat. Nigdy nie miała wyrzutów sumienia, gdy kradła, ale nie rozumiała dlaczego nie mogą poprzestać na zwykłych rabunkach, dlaczego prawie zawsze ktoś musi ginąć.
Kimiko siedziała na swoim posłaniu w obozowisku i bawiła się rozsypanymi przed sobą kosztownościami. Przepuszczała właśnie naszyjnik między palcami, napawając się idealnym blaskiem pereł i ich delikatnym chłodem. Tak samo jak ona zanurzała dłonie w biżuterii, tak palce Owena ginęły w jej włosach, odsłaniając sobie skórę na karku i plecach dziewczyny. Musnął tatuaż, który sam jej sprezentował jakiś czas temu u zaprzyjaźnionego kreomaga o specyficznym hobby, pozwalającym na taką wersję upominku. Nie ukrywał, że podobało mu się, jak dziewczyna powracała do swojej ludzkiej postaci kompletnie naga i bezbronna, ale też wolał dla siebie zachować ten widok i szybko znalazł rozwiązanie problemu. Takie, którego nie zdejmie, nawet gdyby chciała, samej dziewczynie tłumacząc to inaczej – że nikt jej tego nie odbierze.
- Chodzi o tego faceta? – zapytał delikatnie, ale gdy Kimiko z wahaniem skinęła głową, westchnął ostentacyjnie i odsunął się. Złodziejka odwróciła się zaraz w jego stronę z urazą w oczach.
- Przecież pytałeś!
- Łudziłem się, że już się ogarnęłaś. Dziewczyno, takie jest życie, nie możesz płakać nad każdym.
- Nie płaczę!
- Tym razem ci się udało i powinnaś się cieszyć, że zabiłaś jego, nim on zabił ciebie.
- Ale Owen…
- Co Owen!? Zawahasz się jeszcze raz i możesz już nie zdążyć sięgnąć po kuszę. My albo oni.
- To nie była sytuacja „my albo oni”, to ty zacząłeś! – warknęła, a mężczyzna zacisnął zęby. Nie chciał powiedzieć więcej niż powinien, nie mógł przesadzić. Przesunął odruchowo dłonią po krótkich jasnych włosach, by się uspokoić i przysiadł znów do młodej panterołaczki. Ostrożnie, by jej nie spłoszyć ani nie sprowokować. Wiedział, że była do niego przywiązana, bardziej niż ona sama zdawała sobie z tego sprawę, ale miała też w sobie jakąś dzikość, przez którą nigdy nie było wiadomo, jak zareaguje.
- Nieważne mała. Już po wszystkim. I dziękuję za pomoc – szepnął nieswoim głosem, a Kimiko uśmiechnęła się słabo.
Wciąż odruchowo sięgał dłonią do brzucha, którego nie zasłaniał nawet bandaż, mimo że jeszcze godzinę temu flaki prawie wyleciały mu na leśne poszycie. Ta robota prawie ich wykończyła, on i młoda prawie zginęli, ale ta cholernica… uleczyła jego i siebie. Tak po prostu, swoją krwią. Nigdy wcześniej nie mówiła, że to potrafi, a nie raz obrywali, mniej lub bardziej poważnie. Najwyraźniej jednak były to zbyt błahe obrażenia, by uznawała, że warto się dla nich ujawniać, ale gdy prawie zdechł jej na rękach nie zawahała się nawet chwili. Fakt, zawsze goiło się na niej, jak na psie (dobrze, że nie słyszała porównania), ale nie zwracał na to aż takiej uwagi, nie miał pojęcia, że to jest w ogóle możliwe. I teraz, gdy już wiedział, przypominał sobie zasłyszane kiedyś plotki, tak absurdalne, że nawet nie zaprzątał sobie wtedy nimi głowy, ale wszystko się zmieniło. Teraz wiedział, że młoda jest żyłą złota. Podobnie jak wiedział, że będzie próbowała niedługo uciec. Nie była głupia. Uprzedzili więc fakty.
Sypiała z Owenem już od roku i przyzwyczaiła się do jego obecności na tyle, że nie budziło ją byle poruszenie. Teraz jednak otworzyła szeroko oczy o uderzenie serca za wcześnie, przez co szarpali się z nią w czwórkę, pętając na tyle ciasno, by nie mogła zmienić postaci. Krzyczała, warczała, groziła, prosiła, płakała i wyzywała ich na przemian, ale żaden nawet nie mrugnął. Spędziła z tymi ludźmi ponad pięć lat, a wystarczyła mętna obietnica zarobku większego niż zwykle i wszyscy mieli klapki na oczach. On też. Porzuciła wszelką godność, ze łzami w oczach prosząc go o litość, tłumacząc, że to tak nie działa, szarpała się przywiązana do drzewa z rozciętą mocno wewnętrzną stroną przedramienia, z której szybko ciekła krew, do podstawionego niżej skórzanego bukłaka. Bała się i nie chciała umrzeć, zwłaszcza w ten sposób, z utraty krwi, przywiązana do drzewa, jak zwierzę. Zdradzona przez ludzi, z którymi żyła od lat, rabowała, bawiła się, którym ufała i którzy mogli na niej polegać. Nie trwało długo nim przestała walczyć, opierając się o drzewo i z zaschniętymi łzami na twarzy przyglądając się całemu procesowi.
Nie wiedziała, czy nie zabili jej umyślnie czy przez przypadek. Ocknęła się na ziemi, sama przy dogasającym obozowisku, z wciąż krwawiącym rozcięciem wzdłuż całego przedramienia, słaba jak kocię. Starczyło jej sił tylko na owinięcie rany kawałkiem tkaniny nim znów straciła przytomność. Tak wyglądało kilka najbliższych godzin lub dni, sama nie wiedziała. Czas mierzyła spierzchnięciem ust, skrętami pustego żołądka i bardzo powoli powracającymi siłami. Po jakimś czasie udało jej się przemienić i dalej leżała jako pantera, z tym że teraz udało jej się upolować mysz, która nieopatrznie podeszła zbyt blisko. Nawet gryzoń myślał, że wyzionie ducha.
Nie ma tak łatwo.
Dwa lata później pamiątką po tych wydarzeniach była długa, nieciekawa blizna na przedramieniu i ostrożność, której poziom odbierał radość z życia. To zaś zaczęło powoli ulegać zmianie w Demarze, gdzie znalazła się wskutek przedziwnego zbiegu losu i magii. I gdzie poznała pewnego diabła...
DAGON...