***
Wcale nie tak dawno temu, bo tylko parędziesiąt lat wstecz, była pewna wieś. Nie była zbyt duża, żyła głównie ze swych upraw. Jako że leżała na samym środku szlaku handlowego, miała się całkiem dobrze, gdyż w jej centrum stała ładna, dobrze utrzymywana karczma. Idealna dla tych, którzy pragnęli odpocząć w trakcie podróży, a także dla miejscowych, którzy również lubili czasami się zabawić.
Pewnego chłodnego, jesiennego wieczoru, na trakcie pojawiła się młoda, piękna kobieta. Posiadała długie, kręcone loki, w odcieniu dębowego brązu. Miała cudną, kształtną twarz, z której spoglądały żywo błękitne niczym niebo oczy. Bardzo kobiece kształty tylko dopełniały do tego obrazu. Mimo chłodu była dość skąpo ubrana. Nerwowo spoglądała na zabudowania, całkiem zapominając, że przyszła tu by się zrelaksować. Nie wiedziała, jak ludzie zareagują na jej widok. Dawno nie miała żadnej styczności z cywilizacją, zapomniała całkiem jak się zachowywać. Miała sporo obaw, no bo w końcu tak czy siak była odmieńcem, choć wyglądała tak jak oni. Miała nadzieję, że nikt nie zorientuje się, że jest eugoną.
We wnętrzu karczmy było całkiem przytulnie. Światło zachodzącego słońca wpadało do środka przez szklane okna, oświetlając blaty czystych stołów, oraz deski podłogi. W kominku wesoło trzeszczał ogień, zajęty pochłanianiem kilku szczap drewna. Przy stołach nie było wielu ludzi, lecz wszyscy byli mężczyznami. Jakaś czwórka przerwała grę w karty, by spojrzeć na nowo przybyłą. Bard stojący w kącie zmienił utwór na jakąś przyjemną dla ucha balladę. Pozostali klienci niespecjalnie się nią zainteresowali. No może z wyjątkiem jednego, który stał plecami oparty o kontuar, a wzrok nieustannie miał w niej utkwiony. Miał pociągłą twarz, oraz gęste, czarne włosy. Na sobie miał szatę, taką jaką nosi ktoś bogaty, a na to narzucony lekki płaszcz z kapturem, z ponaszywanymi wzorami. Palcami nieustannie postukiwał o blat.
Eugona trochę onieśmielona podeszła do kontuaru, stając obok jegomościa. Jego obecność dziwnie na nią działała, choć może nie było to tylko z jego powodu. Nie do końca dobrze czuła się pośród ludzi i było to po niej dobrze widać. Raz po raz zerkała w jego stronę, i za każdym razem napotykała jego spojrzenie.
- Coś dla miłej pani? - spytał mężczyzna, po tym, gdy któryś już raz na niego spojrzała. - Możesz mówić mi Felgrin. - przedstawił się.
- Nie... To znaczy dziękuję... Ja... Nazywam się...Cistera. - wydukała, po czym zarumieniła się lekko, wstydząc się tego jak zaczęła rozmowę.
- Jesteś tu przejazdem? - zapytał ją, po czym dopowiedział od razu: - Bo jeszcze nigdy nie widziałem tu kogoś o tak pięknym licu.
- Ja... emm... - zacięła się eugona. Była teraz bardzo rada z faktu, że w żaden sposób nie przypomina potwora, do tego nawet stopnia, iż zapomniała co miała do powiedzenia.
- Dwa kieliszki, najlepszego trunku jaki macie! - zawołał do karczmarza, który do tej pory siedział na stołku w kącie izby, nie mając nic do roboty. Szybko uwinął się ze swym zadaniem, postawiwszy przed nimi dwa kieliszki napełnione trunkiem o niebieskawym zabarwieniu. Eugona w pierwszej chwili nie domyśliła się dlaczego postawiono trunek przed nią, spojrzała na Felgrina. Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, mężczyzna ją uprzedził.
- Ależ proszę. - uśmiechnął się do niej, wprawiając ją w jeszcze większe zakłopotanie. - To dla ciebie, nie krępuj się. - Powiedział, po czym wychylił zawartość swojego.
Nie była pewna, czy wypada jej odmówić. Zapomniała już, jakie panują tu zwyczaje, a teraz bardzo tego żałowała. Nie przepadała za alkoholem, miała do niego słabą głowę. Jednak chyba nie powinna była odrzucać takiego podarku. Niepewnie schwyciła kieliszek i wolnymi łyczkami wychyliła jego zawartość.
O tej godzinie zaczynali już przybywać nowi klienci. Lokal powoli się zapełniał, lecz eugona nie czuła już tego dyskomfortu, związanego z innymi ludźmi. Usiadła przy stoliku, przy którym chwilę potem miejsce zajął Felgrin. Alkohol powoli rozwiązał również problem z jej nieśmiałością, bowiem wkrótce oboje już swobodnie rozmawiali. Eugona konsekwentnie starała się unikać opowiadania o tym, czym jest, natomiast on nawet o to nie pytał.
Słońce schowało się już za horyzontem. Eugona trochę otępiałym spojrzeniem spoglądała na połowicznie pusty kufel przed nią. Miała niejasne wrażenie, że nie powinna tyle pić, lecz nie potrafiła już sobie przypomnieć dlaczego. Upłynęła dłuższa chwila, zanim zorientowała się iż Felgrin coś do niej mówi.
- ... Po prostu połknij, a potem popij. Dzięki temu będzie lepiej. - oświadczył, wręczając jej jakąś kulkę ze zmiażdżonych ziół, zlepioną miodem. Chwyciła ją i po krótkim zastanowieniu zrobiła co jej polecił. Już wkrótce jej kufel świecił już pustkami, a eugonie kręciło się w głowie. Przypomniała sobie, że dlatego nie chciała aż tyle pić. Lecz, stało się. Już nic nie mogła na to poradzić...
- Wyglądasz na zmęczoną... - usłyszała. - może chciałabyś się teraz przespać? Mam wynajętą izbę. - rzekł Felgrin.
- Chodźmy. - rzekła nawet się nie zastanawiając. Nie przyszło jej ani trochę do głowy, że ton głosu mężczyzny nie był troskliwy, lecz raczej bardziej podekscytowany. Jednak w tej chwili jej to nie interesowało. Chwyciła go za dłoń, po czym on wprowadził ją na górę, wprost do swojej izby. Nie była ona może najlepszej jakości, lecz zawierała w wyposażeniu cudne, dwuosobowe łoże. Eugona nie zwracała uwagi na to co się dzieje, po prostu alkohol przyćmił jej jej zdrowe myślenie. Jedyne co robiła, to stosowała się do poleceń mężczyzny. Tym oto sposobem, znalazła się razem z nim, w jednym łożu.
Tylko po części pamięta co się stało. Zapamiętała głównie dotyk, którym ją obdarzył przed stosunkiem. Poczuła rozgrzewające się powietrze, gdy mocna wiązka energii magicznej przeszyła jej ciało. Eugona aż piszczała z podniecenia czując się tak wspaniale.
Zapamiętała również jak on to robił. Był w tym dobry, znał się na rzeczy. Eugona obejmowała go mocno, czując jak jest blisko niej. To zdecydowanie był to najbardziej pamiętny, najlepszy wieczór w jej życiu. Tak... To był magiczny wieczór. Dosłownie i w przenośni...
Następnego dnia nie czuła się najlepiej. Obudziła się dopiero po południu, z bolącą głową. Nie tylko głowa ją bolała, bo w wyniku wydarzeń ostatniej nocy, intensywnie piekło ją wszystko z tym związane. Widocznie przekroczyła granicę, nawet o tym nie wiedząc. Obolała, nie była w stanie choćby zwlec się z łoża. Dopiero późnym wieczorem wstała i powoli ubrała się z powrotem.
Dopiero wtedy zorientowała się, że Felgrina już tu nie ma. Ani na chwilę nie pojawił się w pokoju. Najpewniej już sobie pojechał i już tu nie wróci. Były to tylko jej przypuszczenia, lecz gdy zeszła z powrotem na dół, okazały się być w pełni słuszne. Towarzystwo wyglądało tak, jak dnia poprzedniego, może nie licząc dwóch nowych kupców, oraz braku maga. Bo że Filgrin był magiem, to nie miała żadnych wątpliwości. Wciąż pamiętała to uczucie, gdy przeszła przez nią magiczna energia.
- Panienko! - usłyszała. Odwróciła głowę, by zobaczyć karczmarza. Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie będzie od niej za coś chciał pieniędzy, których nie miała zbyt wiele, lecz mężczyzna ją uspokoił. - Wielmożny pan Filgrin uiścił już zapłatę, również za panią. Nie musi się już pani tym przejmować.
- Emm... No dobrze. - powiedziała, niepewna co o tym myśleć. Zastanawiała się dlaczego to zrobił. Mimo tego nie potrafiła znaleźć innego powodu, niż ten, że z nim spała. Tylko, skoro zapłacił, to dlaczego nie został? Pewnie chciał tylko się przespać i nic więcej, dlatego nie pozostawił żadnej kartki, dlatego też ją zostawił. Tak właściwie to nic do niego nie czuła, ot, zwykły człowiek. Nie potrzebowała go już. - W takim razie... Em... Do widzenia. - powiedziała eugona, ruszając w stronę wyjścia.
- To niemożliwe! - mruknęła sama do siebie. Siedziała na ławce, w chatce zielarki. Za oknami widać było śnieżny puch. Właścicielka wyszła, aby zakupić żywności dla siebie i dla niej, pozostawiając eugonę samą sobie. No może nie do końca samą. Teraz już nie będzie sama. Kobieta spojrzała na swój napęczniały brzuch. - Przecież to niemożliwe!
Nie rozumiała, dlaczego zaszła. Przecież eugony są bezpłodne i nie mają potomkiń. Mimo nie wiadomo jak wielu kontaktów z mężczyznami, jeszcze żadna ze znanych jej eugon nie doświadczyła tego co ona. Może miało to związek z jej partnerem? Może dlatego, że wcześniej podał jej te dziwne zioła? A może dlatego, że użył na niej jakiejś magii? Możliwe nawet, że z obu tych powodów.
- To niemożliwe... - mruknęła, gładząc swój brzuch i uśmiechając się.
Nareszcie, po dziewięciu miesiącach nadszedł dla niej czas rozwiązania. Ból, przez jaki przechodziła, był nie do opisania. Na szczęście, tuż przy niej stała zielarka, mająca jej pomóc w tych trudnych chwilach. Kazano jej zapomnieć o bólu i myśleć o dziecku. "Będzie piękna." myślała sobie. "Będzie cudna." Powtarzała. Wiedziała, że to będzie dziewczynka. W końcu była eugoną, więc jej potomkini również musiała nią być. A przecież, wszystkie eugony to kobiety. "Nie ma się czego bać" - myślała.
W końcu, w chatce rozległ się głośny, niczym nie tłumiony płacz niemowlęcia. Zielarka trzymała dziecko w ramionach, przyglądając się mu.
- Jest zdrowe. - orzekła wkrótce. Eugona odetchnęła, spoglądając z ulgą na swoje maleństwo.
- Daj mi ją. - poprosiła. - Daj mi moją córeczkę.
Na twarzy zielarki spostrzegła pewne wahanie. Nie wiedziała dlaczego, ale zdenerwowała się na nią. Już miała jej coś powiedzieć, gdy usłyszała:
- Ale to chłopczyk. To pani syn. - wypowiedziała zielarka.
- Chłopczyk? - zapytała zdezorientowana. Jak to możliwe? Przecież eugony to same tylko kobiety. Tylko i wyłącznie. Przecież to niemożliwe...
Spojrzała na dziecko, które cały czas płakało. Nie mogła przecież teraz go zostawić. Na pewno nie, przecież to był jej syn. Wyciągnęła obie ręce do przodu, prosząc by dano jej małego. Gdy poczuła niemowlę w swoich ramionach, poczuła, że kocha go tak samo, jakby kochała gdyby to była dziewczynka. Wtedy zrozumiała, że miłość do niego będzie bezwarunkowa.
Po upływie kilku lat, gdy chłopczyk był już dość duży, eugona zadecydowała, by opuścić wioskę. Do tej pory mieszkali tu w całkiem dobrych warunkach, lecz chciała już wrócić do swojego domu, razem z synkiem. Miał wtedy może cztery lata...
Mieszkańcy wioski wiedzieli, że ta dwójka raczej już tu nie wróci. Co poniektórzy zdążyli się już z nimi zaprzyjaźnić i uznać za swoich. Z tego też powodu, by ich pożegnać przybyła połowa wsi. Chłopczyk spał, gdy kobieta żegnała się z mieszkańcami. Pożegnania nie trwały bardzo długo, więc mały jeszcze się nie obudził, gdy eugona odeszła traktem, niosąc go na rękach.
Parę godzin później chłopczyk szedł już z mamą za rękę, dając się poprowadzić leśną ścieżką. Nie był smutny, wydawał się być podekscytowany, że mama zaprowadzi go do nowego domu.
Po dotarciu na miejsce, eugona poprosiła małego, by usiadł i sobie odpoczął, gdy będzie sprzątać. Dom był nieużywany od kilku lat, więc ciężko było doprowadzić go do stanu używalności. Pierwszego dnia oczyściła z pleśni i brudu tylko jeden z pokoi, by mieli w czym mieszkać na czas sprzątania. Potem szło już tylko lepiej, tak że po dwóch tygodniach dom wyglądał prawie tak samo, jak go pozostawiono.
Najpewniej wszystko dalej potoczyłoby się dobrze, eugona wychowywałaby swego syna i nic złego by się nie widarzyło... gdyby nie jedna rzecz, która wszystko zmieniła...
***
Szedł lasem, w jednej dłoni trzymając łuk, w drugiej nienałożoną jeszcze strzałę. Kroki stawiał ostrożnie, nie chcąc dać się wykryć. Tropienie zwierzyny jest trudną sztuką, lecz wszystko przecież można opanować. Przyjrzał się jeszcze raz poszyciu, upewniając się że zmierza w dobrym kierunku. Tak, już był blisko. Ślady tropionej sarny były wciąż świeże, wystarczyło teraz ją dogonić i wystrzelić. Nałożył strzałę na cięciwę, by móc sprawniej trafić. Jeszcze może ze dwa kwadranse...
Wtem usłyszał szelest i plusk wody. Lecz nie dochodził on z kierunku, z którego spodziewał się zdobyczy. Czyżby zmieniła kierunek? Powoli zaczął stąpać w tamtą stronę, neutralizując dźwięki poszycia. Ale to co zobaczył, przekroczyło jego oczekiwania.
W głębokiej rzece kąpała się kobieta. No, może nie do końca kobieta... Miast włosów z głowy wyrastały jej węże, wijące się w różnych kierunkach. Była okrutnie szpetna, a zamiast nóg miała oślizgły, wężowy ogon. To była... eugona, albo meduza, czy jakoś tak. Łowca powstrzymał się z ledwością przed wydaniem jakiegoś dźwięku. Ponoć takie stworzenia... Nie, bestie, były szczególnie niebezpieczne, a ponadto zabijały samym spojrzeniem. Na szczęście ta tu go nie dostrzegła...
Co powinien zrobić? Z jednej strony to nie była w żaden sposób jego sprawa, co ta bestia tu robi. Lepiej dla niego byłoby się nie mieszać i ruszyć dalej za ściganą sarną. Tylko co jeśli ta... eugona ruszy za nim? Wtedy to dopiero będzie miał problem... A poza tym, jeżeli ona będzie chciała znaleźć drogę do wioski? Jeżeli to zrobi, to urządzi tam istną rzeź. Nie... Nie mógł myśleć o tym, co mogłoby się wtedy wydarzyć. Bał się o swoich bliskich, przyjaciół, oraz o dzieci. Nie mógł pozwolić, by ruszyła do wioski. Podjął decyzję.
Uniósł łuk, nałożywszy na cięciwę pojedynczą strzałę. Dłonie drżały mu nienaturalnie, zanim jeszcze napiął cięciwę, co źle świadczyło. Wiedział, co może dla niego znaczyć to, co za chwilę zrobi. Ale już nie miał innego wyjścia. Napiął łuk i wycelował w głowę potwora. Wtem zorientował się, że węże na jej głowie spoglądają w jego stronę, wysuwając rozdwojone języki. Gadów, które wyczuwały jego obecność, było coraz więcej, tak dużo, że zaczął się obawiać, że w końcu sama meduza się zorientuje, a wtedy już po nim. Ręce drżały mu jeszcze bardziej, a on starał się zmusić do dokładniejszego wycelowania. Najpewniej miał tylko jeden strzał. Meduza obróciła głowę w jego stronę. Mężczyzna niemal zapomniał jak strzelać. Czuł, że to już koniec.
Nagle palce ześlizgnęły mu się z cięciwy. Łowca nie patrzył, jak strzała mknie naprzód, zamiast tego zamknął oczy, w obawie przed zabójczym spojrzeniem meduzy. Był przerażony, upuścił łuk i czekał na śmierć. Lecz ta nie nadeszła. Dopiero po chwili zorientował się, że słyszy wściekły syk i dziwne bulgotanie. Otworzył oczy i spojrzał.
Na ziemi wiła się meduza, której węże wściekle wiły się, każdy pragnął ukąsić znajdującego się ledwie kawałek dalej człowieka. Z jej gardła wydobywał się dziwny charkot. Dopiero po chwili dostrzegł swoją strzałę, która musiała być powodem jej agonii. Była głęboko wbita aż po bełt w oku eugony. Z oczodołu płynęła biała substancja. Łowca patrząc na to, niemal zwymiotował.
Eugona nie przeżyła. Po paru minutach nawet wszystkie węże na jej głowie zdechły. Łowca oszołomiony siedział tak, spoglądając na zabitą meduzę. Nie do końca wiedział co teraz zrobić. Miał mieszane uczucia, lecz na pewno nie był z siebie dumny, czy zadowolony. Przeżył, to fakt. Powinno go to cieszyć, lecz... tak po prostu nie było.
Rozmyślania przerwał mu odgłos czyichś kroków. Łowca wstał, w samą porę by zobaczyć jak mały, może czteroletni chłopczyk spogląda na niego. Miał lekko zapuszczone niebieskie włosy, o nienaturalnym odcieniu. Łowcy wydało się to co najmniej dziwne.
- Dzień dobry. Nie wiesz moze gdzie mama? - zapytał go malec.
- Nie widziałem tu twojej mamy. - powiedział. Nie był pewny co chłopczyk robił tu sam w lesie, ale najpewniej się zgubił. Może jego mama teraz biegała gdzieś po lesie, szukając go? - Na pewno nie ma jej tutaj...
- A co to? - spytał zaciekawiony chłopczyk, wskazując na meduzę.
- Nie... - powiedział do małego, nie chcąc by przyglądał się potworowi. Zdecydował się wykorzystać fakt, że nie za bardzo było widać stąd, że jest zabita. - lepiej nie patrz, ani nie podchodź, bo jeszcze się obudzi. A potem będzie chciała cię zjeść.
- To nie będę patrzeć! - oświadczył chłopczyk, zakrywając sobie oczy. - A gdzie mama?
- Ja nie wiem... - powiedział, ale przyszło mu coś do głowy. - Mam pomysł. Zaprowadzę cię do wioski. Przy odrobinie szczęścia, twoja mama będzie cię szukać właśnie tam. Co ty na to?
- Tak! Pójdziemy tam! - zawołał.
- Powiedz mi jeszcze, jak się nazywasz? - zapytał łowca.
- Mama mówi mi Squamea. - oświadczył chłopczyk. Mężczyzna przytaknął, powiedział mu, że to ładne imię. Potem zabrał z ziemi łuk i zawiesił go na plecy. Następnie wyciągnął rękę do chłopca i zaczął iść z nim do wioski. Miał nadzieję, że to właśnie tam będą szukać małego. Nie mógł jednak wiedzieć, że mama chłopca nigdy po niego nie przyjdzie, bo leży teraz martwa ze strzałą utkwioną głęboko w oku i czaszce.
***
O tym, że matka nie przyjdzie, domyślono się już miesiąc po przybyciu Squameego. Jak się okazało, była to ta sama wioska, z której się wyprowadzili jeszcze niedawno, toteż ciepło przyjęto chłopca. Znalazł on mieszkanie u zielarki, gdyż nikt inny nie był w stanie przyjąć go do domu. Chłopiec dorastał, a im był starszy, tym bardziej widoczne było iż ciągnie go do płci przeciwnej. Do końca nie wiadomo było dlaczego tak się działo, ale Squamea w wieku lat dwunastu, potajemnie spotykał się ze wszystkimi swoimi rówieśniczkami (na szczęście były tylko trzy). Ostatecznie uznano, że chłopakowi brakuje kobiecej miłości, gdyż stracił matkę w młodym wieku. Zaczynało to już powoli przypominać ułomność psychiczną.
Na szczęście, starsza już zielarka zadecydowała, gdy miał lat trzynaście, że będzie jej pomagał przy pracy, by "nie miał czasu na głupoty". Rzeczywiście czasu miał zbyt mało, by poza zajęciami u zielarki robić wiele więcej. Raz na jakiś czas próbował romansować z jakąś dziewczyną, lecz czasu miał na szczęście zbyt niewiele.
Pewnego dnia zielarka odkryła, że zapach niektórych roślin sprawia, że Squamea przytomnieje, i zaczyna myśleć bardziej racjonalnie. Niestety, jak się okazało, efekt ten trwał krótko, bo ledwie parę godzin. Zielarka jednak wymyśliła, by na szyi zawiesić mu woreczek z ziołami, których zapach będzie mu pomagał żyć normalnie. Pomysł okazał się być strzałem w dziesiątkę, bo nastolatek zaczął zachowywać się normalnie, a raczej normalniej, na codzień.
Gdy miał lat piętnaście, odkrył, że potrafi w pewien sposób naginać rzeczywistość. Potrafił sprawić, by kamienie na ziemi zaczynały drżeć, lub by ktoś zdenerwowany trochę się uspokoił. Squamea nigdy nie powiedział o tym zielarce, choć była dla niego jak matka. Wolał chyba zachować to w tajemnicy. Nie wiedział dlaczego tak, lecz było to chyba działanie odruchowe. Siłą rzeczy, ćwiczył te umiejętności potajemnie.
Pewnego dnia, w wieku osiemnastu lat udał się na znaną sobie polankę, by ćwiczyć rzucanie zaklęć. Zielarka odkryła już jakiś czas temu, że jej podopieczny czaruje, lecz nie uznała tego za coś złego, a nawet przeciwnie, dała mu więcej wolnego czasu, by mógł w spokoju ćwiczyć.
Nie do końca pamiętał, co się wtedy wydarzyło. Pamiętał, że coś go zdenerwowało. Nie wiedział dokładnie, co to było. W pewnym momencie poczuł nieprzyjemny ból w całym ciele, tak denerwujący, że padł na ziemię, nie mogąc się ruszyć. Dopiero po dłuższej chwili ból powoli przeszedł.
Squamea spróbował wstać. Tyle że... pragnąc to zrobić napotkał spory problem. Zamiast nóg, miał długi, śliski i pokryty łuskami wężowy ogon. Spanikował, nie wiedząc co się stało. Nigdy się nie dowiedział, kim naprawdę była jego matka, toteż gdy w końcu objawiły się w nim jej geny, Squamea był zbyt zszokowany by cokolwiek zrobić. Usilnie starał się, by nogi powróciły, jednakże nic to nie dawało. Eugon musiał spróbować się do tego przyzwyczaić.
Na szczęście, po zapadnięciu zmroku znalazła go zielarka, która wyszła go poszukać. Dobra kobieta nie zaczęła na niego krzyczeć, nie zaczęła go obwiniać, lecz zaczęła uspokajać go, gdyż dużo łatwiej jest myśleć w ten sposób. Squamea ostatecznie przestał się aferować i usiadł. Zaczął starać się, by ten efekt minął, poprzez bardzo usilne pragnienie by to się stało. Po godzinie mozolnych prób nareszcie się udało, a wykończony Squamea wrócił razem z nią do domu.
Jego plan dnia niewiele się zmienił w ciągu dziesięciu lat. Nadal pomagał zielarce, choć ze względu na jej wiek, to on robił już większość czynności, które jej przypadały. Powoli przyzwyczajał się do tego, że może zmieniać swoje formy, tak, że w wieku lat trzydziestu swobodnie już je zmieniał. Magii nadal się uczył, choć już zdecydowanie mniej. Wystarczało mu to, co już umiał, nie odczuwał potrzeby by trenować coś jeszcze innego.
Gdy zielarka odeszła na tamten świat, Squamea postanowił, że będzie kontynuować jej dzieło. Zamierzał leczyć ludzi z ich chorób, niwelować zarazy, warzyć maści i mikstury. Lecz znudziła mu się ta wioska, w której mieszkał. Pragnął zobaczyć coś więcej, nie chciał wiecznie siedzieć w tym samym miejscu.
Zebrał wszelkie rzeczy, które uznał za przydatne, lub niezbędne. Zapakował je wszystkie do plecaka i torby, po czym wyszedł na główną ulicę. Pożegnał się ze wszystkimi, którzy wyszli by się pożegnać, po czym wyruszył w szeroki świat. Co mu teraz los przyniesie? Kto wie...