Caraxowie to ród stary i tradycyjny. Ich siedziba znajdowała się w górach, niedaleko Efne, w miejscu, które mogłoby być dobrym materiałem na twierdzę. Oprócz tego ród miał również swoją siedzibę w mieście, chociaż przed narodzinami Jorge była ona raczej rzadko wykorzystywana: stary Carax był mało towarzyski i nie zależało mu specjalnie, by być na bieżąco ze sprawami elit, cenił sobie spokój rodowej siedziby.
Później przyszedł na świat Jorge: pierworodny syn Nicolo i Annalei. Chłopiec wdał się w ojca, jak większość mężczyzn rodu Carax miał czarne włosy i pewną wrodzoną krzepę, po efemerycznej matce zaś odziedziczył tylko niebieskie oczy. Jako dziecko Jorge nie wyróżniał się niczym specjalnym: pozbawiony towarzystwa rówieśników bawił się sam na terenie posiadłości. Nicolo miał potrzeby syna, delikatnie mówiąc, w nosie, był raczej zajęty dbaniem o rodzinne interesy i pozycję, Annalea zaś nie miała siły zajmować się żywiołowym dzieckiem: momentalnie wykręcała się migreną i czmychała, oddając Jorge w ręce niańki albo kogokolwiek ze służby. A tymczasem chłopiec rósł i zwyczajnie się nudził. Jako dziecko zadziorne i pełne energii, w końcu stał się maskotką niewielkiej grupy strażników strzegących posiadłości. Rodzicom to odpowiadało: syn był bezpieczny i dopóki nie zaniedbywał nauki, mógł chodzić gdzie tylko chciał.
Lata mijały, Caraxom urodził się drugi syn, Irian, idealne przeciwieństwo swego starszego brata. Blondwłosy, flegmatyczny i nudny, nie był specjalnie dobrym towarzyszem do zabaw, Jorge więc dalej przebywał w towarzystwie strażników, a ci, cóż, nie mieli na chłopca dobrego wpływu. Pierworodny Caraxów niejednokrotnie wracał do domu poobdzierany bądź posiniaczony, bo chciał się “bawić w rycerza”, czemu przyklaskiwali dorośli mężczyźni. Nicolo z początku karcił chłopca, później jednak doszedł do wniosku, że to nie ma sensu i obrał inną strategię: zatrudnił dla syna nauczyciela fechtunku, uznając, że podstawy walki pozwolą synowi uniknąć chociaż części obrażeń. Westo Krik, gdyż tak nazywał się nowy nauczyciel, zamieszkał w posiadłości Caraxów i trenował ich pierworodnego w każdej wolnej chwili. To pozwoli okiełznać Jorge, jednak tylko na krótką metę. Chłopak miał wrodzony talent do szermierki, szybko się jej uczył i w końcu starcia z Krikiem przestały stanowić dla niego wyzwanie. Wtedy nauczyciel, w tajemnicy przed swymi mocodawcami, pokazał ich pierworodnemu kilka sztuczek, które były może niekoniecznie honorowe, ale na pewno skuteczne i często efektowne. Jorge przyswoił nową wiedzę bardzo szybko, jeszcze nie wiedząc, że w dalszym życiu może mu się ona bardzo przydać. Jednak chwilę później znowu zaczął się nudzić.
Nastoletni Jorge przeprowadził się w końcu do rodzinnej posiadłości w Efne. W przeciwieństwie do swojego ojca chciał poznawać nowych ludzi i obracać się w towarzystwie, “spróbować życia”, jak to się mówi. Nicolo przystał na ten pomysł, głównie po to, aby mieć spokój. Razem z Jorge do Efne przeprowadziła się jego matka oraz Irian. I tutaj należy umiejscowić początek końca panicza Jorge Caraxa…
Pierwsze miesiące w Efne wyglądały niewinnie, chłopcy przyzwyczajali się do nowego środowiska, Annalea mogła spokojnie plotkować z innymi dobrze urodzonymi damami. Sielanka jednak w końcu minęła: Jorge rozeznał się w sytuacji, znalazł sobie kilku przyjaciół w swoim wieku… i zaczął dokazywać. W przeświadczeniu, że wszystko mu wolno utwierdzała go jego matka, która zamiast przytemperować niesfornego pierworodnego, wolała odgrywać dramaty, migreny i omdlenia, co nie przynosiło specjalnego efektu. Jorge może nie kradł i nie demolował miasta, ale smak alkoholu, używek i kobiet poznał trochę wcześniej, niż by wypadało. Nicolo, jedyna osoba, która mogłaby jeszcze potrząsnąć synem, albo nie wiedział o jego wybrykach, albo je bagatelizował. I tak to trwało, Jorge był już młodzieńcem, którego plany na przyszłość należało zacząć wprowadzać w życie, a tymczasem on nie nadawał się do niczego: owszem, posiadł podstawową wiedzę i znał się na etykiecie, był jednak kawałem lenia, który niejednokrotnie nie wracał na noc do domu i wyciągano go wczesnym popołudniem z pościeli jakiejś przypadkowo poznanej niewiasty, aby doprowadzić go do porządku przed wieczorną, ważna uroczystością. Nicolo, delikatnie rzecz ujmując, stracił cierpliwość: wezwał syna z powrotem do siebie, aby w krótkich żołnierskich słowach wyjaśnić mu, co sądzi o takim zachowaniu. Cóż… rozmowa nie była ani krótka, ani spokojna, ojciec z synem kłócili się z taką pasją, że służba wolała schować się i nie wychodzić. Jorge z godnym podziwu opanowaniem przyjął to, że ojciec w przypływie największego wzburzenia zwyczajnie wymierzył mu policzek. O dziwo, stary Nicolo nie upatrywał w złym prowadzeniu się syna wyłącznie jego winy, a winił również jego otoczenie, była to niewątpliwa zasługa Annalei. Kłótnia zakończyła się niepodważalnym “wyrokiem”: Jorge ma spakować rzeczy i jechać w świat, zdobyć wykształcenie. Pierworodny stawiał opór zaledwie chwilę, po czym pogodził się ze swoim losem. Nicolo załatwił wszystko: opłacił synowi studia historyczne na cenionym uniwersytecie, załatwił mu lokum w mieście i nawet wynajął służbę, która miała teoretycznie sprzątać, tak naprawdę jednak ich zadaniem było pilnowanie młodego Caraxa, by znowu nie zszedł na złą drogę. Oj, zawiedli, i to na całej linii.
Jorge, z dala od domu i rodziny, mający w serdecznym poważaniu słowa swych nowych opiekunów, dokazywał jeszcze bardziej, niż do tej pory. Na uczelni widziano go tylko kilka razy, gdy szukał tam sobie towarzystwa, później zaś nie pojawił się ani razu na zajęciach. Pił i próbował coraz to nowszych używek, stopując dopiero w chwili, gdy nieznany proszek, który miał zapewnić niezwykłe doznania, pozbawił go na zawsze węchu i mało brakowało, aby również pozbawił go życia: Jorge zwyczajnie zaczął się od niego dusić. Miał szczęście, uratowała go jedna z osób, z którymi wtedy balował, kto, tego niestety nie wiedział, nigdy nie miał okazji poznać swego wybawcy.
Na długo przed osiągnięciem dwudziestu lat Jorge osiągnął dno. Całe szczęście na jego drodze pojawił się cel, dla którego się odbił: szkoła szermiercza Błękitnych Żurawi, założona kilkadziesiąt lat wcześniej przez Uve Muero, od którego herbu wzięła się nazwa szkoły. Carax, mimo swego beznadziejnego trybu życia, nadal kochał szermierkę, do tego stopnia, że postanowił doprowadzić się do porządku i dołączyć do Żurawi. Trochę to trwało, na dodatek Jorge cały czas był świadom, że niekoniecznie może zostać przyjęty: nie aplikował do byle jakiej szkoły i wiedział, że jego dotychczasowy życiorys zostanie dokładnie sprawdzony, aby nie przynosił hańby tak elitarnemu gronu. I niewiele brakowało, a jego podanie zostałoby odrzucone, nie trzeba było wszak zatrudniać profesjonalnych informatorów, aby wiedzieć, że młody Carax prowadzi się nadzwyczaj swobodnie. Uratował go chyba tylko wrodzony talent i nazwisko, które coś znaczyło, o ile nie występowało w parze z jego imieniem.
Wśród Żurawi Jorge wyszedł mniej-więcej na prostą. Jeden z nauczycieli, Andrej Kostadinow, szybko spostrzegł, jak może wpłynąć na nowego adepta i wziął go pod swoje skrzydła. Treningi z Kostadinowem były ostre i nie było w nich miejsca na litość: on nie znał pojęcia “atrapy” czy “markowane ciosy” i zawsze uderzał z pełną siłą, dodając nowe siniaki do kolekcji młodego Caraxa. Jorge kochał walkę, a starcia z nauczycielem były dla niego wyzwaniem, którego pragnął, był w stanie trenować dniem i nocą i czasami tylko ostra reprymenda Andreja powstrzymywała go przed zrobieniem sobie krzywdy.
Można by pomyśleć, że życie Caraxa jakoś się ułożyło, jednak los podłożył mu pod nogi kolejną kłodę, w postaci niezapowiedzianej wizyty Nicolo. Ojciec był wściekły, o ile nie gorzej: wynajęta przez niego służba z opóźnieniem, ale zdała relację z poczynań swego podopiecznego, nie pomijając ani tego, jak źle się zachowywał, ani tego, że wylano go ze studiów. Szalę przeważył jednak dopiero mężczyzna, który otworzył drzwi przed nestorem rodu, niekompletnie ubrany i zwracający się do młodego Caraxa w sposób zdradzający silną zażyłość. Nawet gdyby Jorge próbował, Nicolo nie dałby się udobruchać: nie tak wychował swojego syna i nie tego się po nim spodziewał. Sukcesy u Błękitnych Żurawi go nie obchodziły, nie taką przyszłość dla syna planował, on miał skończyć studia, wziąć sobie żonę, którą wybierze rodzina i wrócić do posiadłości w Efne. A on tymczasem szkolił się na żołdaka i spoufalał się z mężczyznami o pośledniej opinii! Nie było już litości: Nicolo zapowiedział, że wydziedziczy syna i nie chce go więcej widzieć - słowa dotrzymał. Jorge niespecjalnie się tym przejął: zwolnił wynajętą przez ojca służbę, wzmógł treningi i zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Zgodnie z życzeniem Nicolo zerwał z rodzicami kontakt, z bratem zaś bardzo sporadycznie pisują do siebie listy. Kostadinow stał się dla niego nowym ojcem, Carax słuchał się go tak, jak nikogo w życiu, chociaż nawet on nie mógł nic wskórać w sprawie upodobań Jorge do kobiet i alkoholu, mógł tylko przekonać go, by trochę uważał i nie wywoływał kolejnych skandali.
I tak minęły kolejne lata. Carax stał się mężczyzną o opinii doskonałego i trochę ekscentrycznego szermierza, powoli przygotowywał się do przyjęcia stanowiska fechtmistrza, który mógłby szkolić własnych uczniów i reprezentować szkołę w turniejach, bankietach czy oficjalnych pojedynkach. Wtedy to dostał wiadomość od Scozza, szkoły szermierczej o prestiżu porównywalnym do Żurawi, jednak zrzeszającej jedynie arystokratów. Scozza zaprosili Caraxa do swej siedziby na “niezobowiązujące spotkanie towarzyskie”. Jorge zgodził się przybyć, chociaż wiedział, co usłyszy. Nie pomylił się: Scozza zaproponowali mu przejście do swojej szkoły, proponując tytuły, prestiż i wynagrodzenie, których nie dostałby u Żurawi. Carax nie umiał długo udawać, że się zastanawia: roześmiał się swojej rozmówczyni w twarz, nazwał ją małpą pozbawioną honoru i zaserwował jeszcze kilka wyszukanych epitetów pod adresem szkoły, która podbiera uczniów konkurencji, po czym zwyczajnie wyszedł. Chociaż Kostadinow ani razu nie wspomniał o tym, że wie o tamtej wizycie i jej przebiegu, to jego stosunek do Caraxa uległ nieznacznej zmianie: nauczyciel zaczął zwracać się do ucznia z większym szacunkiem i tylko raz zasugerował mu, że zrobił sobie wroga, w walce z którym każdy Żuraw chętnie go wesprze.
I tak Jorge dożył do dnia dzisiejszego. Od roku z dumą reprezentuje szkołę Błękitnych Żurawi jako ich fechtmistrz. Z okazji pasowania otrzymał szablę będącą symbolem jego statusu, wykonaną specjalnie dla niego na miarę, przez co walczy nią tak dobrze, jak żadną inną bronią. Bardzo o nią dba, gdyż w razie zniszczenia bądź utraty nie otrzymałby drugiej tak doskonałej dla niego broni - jeden szermierz, jedna szabla, taka jest niepisana zasada, panująca wśród Żurawi. Nadal często zdarza mu się zaglądać do kieliszka, nigdy jednak nie przekroczył pewnej granicy, po której przestawał już przypominać człowieka. Jako młody fechtmistrz Carax nie szkoli jeszcze własnych uczniów i głównie występuje w pojedynkach. Jego krótka znajomość z Scozza dalej odbija się czkawką i zdarza się, że jakaś grupa podlotków z konkurencyjnej szkoły próbuje zmusić go do przeprosin. Jeszcze nigdy im się to nie udało.
AKTUALNIE
Tylko przypadek sprawił, że drogi Setiana i Caraxa się skrzyżowały. Rebelia w Turmalii, wspólna walka i brawurowy plan ucieczki zbliżyły obu mężczyzn na tyle, aby zawarli ze sobą umowę: w zamian za miejsce do treningów i gościnę gotlandczyk zobowiązał się nauczyć arystokratę walki wręcz. Z czasem Jorge poznał przyczynę pojawienia się cudzoziemca w Alaranii i chociaż wiedział, że jest on człowiekiem brutalnym, ściganym za morderstwo popełnione na swych pobratymcach, nie zerwał z nim kontaktów - wierzył, że nie ma prawa osądzać kogoś nie znając całej prawdy, a w historii Setiana pojawiły się jasne sygnały, że nie do końca był on tak złym człowiekiem, na jakiego pozował. A w każdym razie w to chciał wierzyć młody szlachcic.
Ta znajomość zakończyła się tak samo gwałtownie, jak się zaczęła. Carax nie dostrzegł upływu czasu, który spędził razem z cudzoziemcem na intensywnych treningach. Pewnego dnia, który nie różnił się zasadniczo od wielu poprzednich, Setian po prostu zniknął, tłumacząc się, że jest obserwowany. Jorge wiedział, że upomnieli się o niego dawni towarzysze i gotlandczyk zdecydował się stawić im czoła w pojedynkę. Jaki był wynik tego starcia - tego nigdy się nie dowiedział. W jednej z gorszych dzielnic Valladonu znaleziono wtedy kilka bezgłowych ciał ludzi, którzy nosili na sobie symbole podobne do tego, który Setian miał wytatuowany na piersi, to pozwoliło Caraxowi łudzić się, że jego znajomy przeżył, czy była to jednak dobra czy zła wiadomość, to już było ciężko określić.
Przez kolejne miesiące Jorge żył swoją codziennością, która z jednej strony nie zakrawała na rutynę, z drugiej jednak nie była też specjalnie ekscytująca. Wszystko zmieniło się podczas pewnej podróży morskiej, gdy statek, którym płynął szermierz, najpierw podjął domniemanego rozbitka kołyszącego się na środku morza w niewielkiej łódeczce, a chwilę później został zaatakowany przez piracki statek. Przed wrogiem nie sposób było umknąć, doszło do konfrontacji i pewnie wszystko zakończyłoby się krwawą łaźnią, gdyby nie to, że przywódca wrogiej jednostki miał zupełnie inne plany. Pan Nawałnic, Upadły Anioł o sercu skutym lodem potrzebował zarówno dóbr jak i ludzi, gdy więc jednostka po krótkiej walce się poddała, nikt więcej już nie ucierpiał. Piekielny zaś złożył dwójce utalentowanych wojowników - Caraxowi i Duvalowi - propozycję nie do odrzucenia: mieli wspomóc go w walce z jego arcywrogiem Vaxenem. Obaj mężczyźni przystali na tę propozycję, Carax jak zawsze powodowany głównie kaprysem, pragnieniem przeżycia przygody... I fascynacją, jaką darzył Pana Nawałnic. Upadły zawrócił mu w głowie już od pierwszych chwil ich znajomości i Jorge sam przed sobą musiał przyznać, że to co czuł nie było tylko zwykłym pożądaniem, a miało szansę wykiełkować w coś znacznie silniejszego... Lodowa róża, którą dostał od anioła po spędzonej razem nocy zdawała się być jednocześnie potwierdzeniem tych przypuszczeń i motywacją dla szermierza. Czar jednak szybko prysł.
Po krótkim postoju w celu złupienia zniszczonych przez krakena jednostek, statek Pana Nawałnic przybił do brzegu w Trytonii. Tam wśród przygotowań do bitwy z Vaxenem więź między szermierzem i aniołem się zacieśniała... I niespodziewanie pękła. W wyniku jednej niezwykle ostrej wymiany zdań tych dwoje się rozstało, czy też by być dokładnym Carax zdecydował się odejść. Nim jego gniew odpuścił i postanowił odszukać Pana Nawałnic by go przeprosić i prosić o wybaczenie, było już za późno. Ślad się urwał, nie sposób było go odnaleźć. Jorge wrócił więc do Valladonu trawiony wyrzutami sumienia i długo nie umiał znaleźć sobie miejsca. Złość mieszała się z żalem i szermierz nie potrafił ruszyć z miejsca. W porywie gniewu spowodowanym rozpamiętywaniem złych decyzji Żuraw rzucił o ścianę lodową różą, którą do tej pory tak hołubił, a gdy zobaczył, że jeden z płatków odprysnął od niej pod wpływem siły uderzenia, nagle jakby oprzytomniał. Sam przed sobą przyznał, że ponosił całkowitą winę za to co zaszło i już nie cofnie czasu. Nie dysponując metodami, które pozwoliłyby mu odszukać Pana Nawałnic, po prostu zdecydował się żyć dalej - życie jest wszak za krótkie, by trawić je na bezzasadne żale.
Przewrotny los przypomniał sobie jednak o szermierzu kilka miesięcy później, gdy ten cieszył się wolnością, podróżując po Alaranii w charakterze posłańca swojej szkoły. W drodze Carax spotkał łowców wampirów, którzy wzięli go jako wsparcie w swojej misji pojmania niejakich braci Gemelli, podejrzany o zbrodnie popełnione w Valladonie. Gdy okazało się jednak, że łowcy planują dokonać samosądu, Jorge stanął po stronie osądzonych - jak się okazało słusznie, gdyż w zarzucane im czyny zostali wrobieni. Z braku lepszej alternatywy szermierz zdecydował się podróżować razem z nimi, co z jednej strony uratowało mu skórę, a z drugiej może właśnie to oni wpędzili go w kłopoty... Zaczęło się od podejrzanego ataku konwulsji, który dopadł szermierza w drodze, bez ostrzeżenia: był to pierwszy raz, gdy ujawniła się jego epilepsja. Będący medykami bracia pomogli mu się pozbierać i zarządzili postój, by Carax mógł dojść do siebie. Nie minęła jednak noc, gdy dobywające się z kniei krzyki zmusiły trójkę wędrowców do interwencji. Wpadli niestety w zastawioną na nich pułapkę zwykłych zbirów, którzy po prostu potrzebowali ofiar na swoje areny, gdzie śmiertelni walczyli z przeróżnymi bestiami i wynaturzeniami. Braci posłano prosto do walki, Caraxa zaś zamierzano zlikwidować, jako chorego i niezbyt zdatnego w boju - to od nich szermierz dowiedział się czym był jego wcześniejszy atak. Rzucono go na arenę, gdzie walczyli już bracia Gemelli. Nie dano mu żadnej broni z myślą, że i tak ma zostać zabity przez jednych bądź drugich. Tak się jednak nie stało. W trakcie walki zainterweniował posłaniec tajemniczego kultu Wiecznej Zimy, który chciał odkupić walczących z takim kunsztem mężczyzn. Do porozumienia jednak nie doszło, a kultyści starli się z bandytami, powodując tym samym istny chaos w obozowisku. Gdy walka była już praktycznie skończona, pojawił się jeszcze ktoś, osoba, której Jorge w życiu nie spodziewałby się spotkać ponownie, lecz bardzo tego pragnął. Pan Nawałnic - anioł, który zaprzątał myśli szermierza niemal codziennie...
Jorge Carax i bracia Gemelli przystąpili do kultu Wiecznej Zimy - szermierz uzyskał przebaczenie swych dawnych czynów i został mianowany przez Upadłego Mieczem Zimy, zduszone zostały jednak jego nadzieje na powrót do tego, co ich dawniej łączyło. Szermierz przyjął odrzucenie z godnością i obiecał, że i tak będzie wiernie służył na rzecz kultu. Swych umiejętności i oddania mógł dowieść już chwilę później, gdy obóz kultystów zaatakowany został przez wyznawców Pana, którzy liczyli na to, że wytępią rodzącą się dopiero religię w zarodku. Nie udało im się - polegli, a z ust ich przywódcy po raz pierwszy padło imię tego, który poprzysiągł zrównać kult z ziemią: Iliainela. Pan Nawałnic znał go doskonale - był to jego przyjaciel z lat sprzed Upadku. Wiedząc, że walka z nim jest nieunikniona, Baldrughan postanowił odpowiednio się do niej przygotować - w tym celu niewielka grupa jego wyznawców, wraz z braćmi Gemelli i Caraxem, udała się do Doliny Umarłych, gdzie w jednej z karczm doszły ich słuchy o grasujących w okolicy nieumarłych, co w połączeniu z wiedzą wampirzych medyków na temat tego rejonu pozwoliło im przypuszczać, że w okolicy znajdowało się miejsce pochówku pewnego dawno zapomnianego króla, którego być może złożono do grobu z cennymi artefaktami. Miejsce to stało się celem ich wędrówki, ledwo jednak zeszli ze szlaku, od razu trafili na armię nieumarłych. Przeciwnicy nie byli trudni, lecz zdecydowanie nadrabiali ilością, walka więc trwała, a kultyści ledwo przesuwali się do przodu. W końcu jednak dotarli do miejsca usianego kryptami i kurhanami - dawnego cmentarza, który był ich celem. Tutaj walka przybrała jednak niefortunny obrót, gdyż nagle nieumarłych wsparli łucznicy, zadziwiający skuteczni na tle pozostałych ożywieńców. Na dodatek część z nich odznaczała się sprytem, który kazał im mierzyć w kołującego nad polem bitwy anioła. Widok realnego zagrożenia życia Pana Nawałnic sprawił, że dla szermierza przestało liczyć się wszystko inne. Przedarł się przez linię wroga i zaatakował łuczników, by żaden z nich nie zranił Upadłego, na którym tak mu zależało. Przez to jednak sam został ciężko - wręcz śmiertelnie - ranny. Nie skonał jednak na tamtym cmentarzu, ktoś sprowadził go do cywilizacji, by mógł wylizać rany, nie był to jednak prawdopodobnie żaden członek kultu, a jeśli jednak, to nikomu o tym nie powiedział. Nie zostawił też szermierzowi żadnej wskazówki co zrobić po przebudzeniu, gdzie szukać, gdzie iść. Jorge zdecydował się więc wrócić na miejsce walki, gdzie doszedł do wniosku, że Panu Nawałnic udało się osiągnąć jego cel... I co dalej? Opuścił Doliny, by walczyć ze swoim dawnym przyjacielem? Gdzie był? Czy kult dalej istniał? Czy... on sam w ogóle żył? I czy przejął się stratą tego, którego nazwał swoim Pierwszym Mieczem? Te pytania nieznośnie bolały i nie pozwalały o sobie zapomnieć. Jorge - po raz kolejny porzucony - nie umiał sobie znaleźć miejsca i szukał jakiejkolwiek wskazówki, której mógłby się uchwycić. Podróżował przez moment po okolicy, wypytywał i słuchał plotek, lecz Pan Nawałnic zapadł się pod ziemię. W końcu więc do Caraxa dotarło, że jednak nic dla Upadłego nie znaczył i choć nie umiał się z tym pogodzić, po raz kolejny wrócił do Valladonu z podkulonym ogonem. Tym razem jednak nie umiał wrócić na dawne tory życia. Po kilku bardzo poważnych rozmowach z sir Kostadinowem - które nie były gwałtowne, ale nie brakowało w nich też ostrych słów - Jorge opuścił szkołę Żurawi i został wykreślony z listy jej fechtmistrzów. To jednak jeszcze nie był koniec zmian w jego życiu, gdyż szermierz uregulował również swoje stosunki z rodziną, rezygnując z tytułu i nazwiska, które przestały mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Sprzedał posiadłość w Valladonie, lecz kto w tym momencie uznał go za nierozsądnego straceńca, grubo się pomylił, gdyż Jorge wcale nie zrezygnował z pewnej stabilności. Przeniósł się jednak do domu położonego na odludziu, takiego, który nie wymagał służby ani domowników, którzy by go zapełnili. W międzyczasie dowiedział się, że kult Wiecznej Zimy nadal istniał, zaczął więc szukać wyznawców i miejsc ich spotkań. Szybko okazało się, że był kojarzony jako faworyt Pana Nawałnic, co wiązała się zarówno z przywilejami, jak i troskami, gdyż niejednokrotnie przyszło mu krzyżować ostrza z wyznawcami Pana, którzy chcieli wybić do nogi kiełkującą sektę.
Jaki jest jego cel? Sam nie wie. Nie wie czy chce być kojarzony z kultem czy rozpocząć nowe życie, czy pragnie spotkać Pana Nawałnic - który obrósł legendą i nikt już nie wiedział czy żyje czy też nie - czy w końcu uwolnić się od tej miłości, która miała na niego tak niszczycielski wpływ. Na razie nie potrafi. Nosi na szyi płatek lodowej róży i odziewa się w płaszcz z czarną gwiazdą szukając znaku, który pozwoli mu podjąć decyzję co dalej.
W swej podróży Jorge natrafił na dziewczynę, która wyglądała jak ofiara napaści. Nic nie pamiętała, nie wiedziała nawet jak ma na imię. Szybko wyszło jednak na jaw, że była wampirzycą, co całe szczęście nie sprawiło, że szermierz zrezygnował z pomocy jej - zaopiekował się nią i zabrał ze sobą do zakonu. Mimo momentami napiętych stosunków z kultystami, którzy niekoniecznie przychylnie odnosili się do Belli - jak została przez niego nazwana - Jorge starał się ją czegoś nauczyć i pomóc w zbudowaniu na nowo swojego życia. Spędzili razem kilka dni, w których to jego nowa znajoma nauczyła się pić krew zwierząt, liznęła trochę wiedzy ogólnej i podstawy samoobrony, lecz to by było na tyle - pewnej nocy pod bramami zakonu stanęła obca wampirzyca z jakimś starcem i oznajmili, że szukali Belli, bo mają dla niej dary od jej ojca - wampira, który ją przemienił. Jorge nie był im przychylny, lecz ona im uwierzyła i czując w ten sposobności szansę na poznanie swojej historii, odjechała z nimi. Miecz Zimy zaś zabawił jeszcze tylko chwilę w zakonie nim ruszył dalej na poszukiwania celu swojej egzystencji - jego droga biegła na wschód.