Saorais. Takie samo miasto jak każdy inny port jak Łuska długa i szeroka - z wierzchu multikulturowe, barwne, tętniące życiem, pod spodem zaś mroczne i bezwzględne. W takich warunkach dorasta wiele dzieciaków, choć rzadko które dożywają dorosłości. A jeszcze mniej jest w stanie odmienić swój los w takim stopniu, jak udało się to Maxowi, choć on utrzymuje, że nie była to jego zasługa, że to inni wyciągnęli go z tego bagna na powierzchnię.
Maximilaan urodził się w domu, w którym zawsze brakowało ojca - matka nie miała męża, spotykała się z przypadkowymi mężczyznami, z których każdy był “tym jedynym”, jednak każdy z nich zmywał się z jej życia gdy tylko pojawiło się w nim nowe dziecko albo gdy wyciągnął od niej to, czego chciał - z reguły wszystkie zgromadzone do tej pory oszczędności albo podżyrowanie jakiejś pożyczki. Kobieta była naiwna, niezaradna i skłonna do nałogów, dziećmi nie potrafiła się zająć, a miała ich aż trójkę - dwóch synów i córkę. Max był najmłodszy, jego brat zaś najstarszy, między nimi było trzynaście lat różnicy. Cała czwórka żyła jak typowa rodzina w slumsach - dzieci nie chodziły do szkoły tylko pętały się po ulicach, rozrabiały, kradły, a gdy zrobiły się starsze: pracowały. A w każdym razie pracował Max i jego siostra, gdyż najstarszy Will miał inne ambicje: chciał zostać wojownikiem i mieczem pokazać swoją wartość. Nie w głowie było mu jednak rycerstwo, zadawał się raczej z półświatkiem, gdzie można było szybko zrobić duże pieniądze, błyskawicznie wspiąć się w górę w hierarchii grupy… Ale i szybko spaść. On był jednak sprytny, miał szczęście i umiejętności. Czasami przynosił do domu jakieś pieniądze, które były im szczególnie potrzebne, gdy matka zupełnie się rozpiła, a Maria, ich siostra, zapadła na jakąś niewyleczalną chorobę płuc. Długi czas był jedynym żywicielem rodziny… Aż nie zniknął. Choć nie, to nie było zniknięcie, gdyż przyszedł jeszcze po swoje rzeczy. W środku nocy wparował do ich jednoizbowego mieszkania, bez słowa zaczął się pakować, a gdy cała trójka w końcu przekonała go do mówienia, powiedział, że wyjeżdża z grupą najemną, a oni mają jakoś sobie dalej radzić, bo w końcu są dorośli. Na odchodnym powiedział, że będzie im wysyłał pieniądze i trzasnął drzwiami, a oni zostali w środku, oniemieli.
Gdy okazało się, że to nie był sen i Will faktycznie ich opuścił, dla rodziny nastały ciężkie czasy. Z pijącą matką, chorą siostrą, Max okazał się być jedynym żywicielem rodziny, a miał wtedy ledwie trzynaście lat. Łapał się każdej możliwej roboty - jako tragarz w dokach, pomocnik w stoczni, sprzątacz po karczmach - nie bał się żadnej pracy i harował przez większą część doby, ale i tak ledwo dawał radę, bo lekarstwa dla Marii kosztowały krocie, a i jeść coś trzeba było. Byłoby łatwiej, gdyby matka nie podbierała pieniędzy, by kupować sobie alkohol… Dlatego też może Max nie płakał po niej, gdy pewnego dnia zniknęła. Tak po prostu wyszła z domu i nie wróciła. Maximilaan próbował jej szukać, ale na próżno, nie było jej na ulicach, w przytułkach, szpitalach, na posterunkach, nawet w kostnicach nie leżało podobne do niej ciało. Maria była zdruzgotana utratą matki i to nią chłopak musiał się zająć, choć nie miał pojęcia jak ją pocieszyć, skoro sam nie smucił się tą stratą, a może wręcz cieszyło go, że miał jeden problem z głowy. Później latami wyrzucał sobie bezduszność, ale przecież wiele myśli może rodzić się w głowie nastolatka, który walczy o byt swój i swojej jedynej siostry, której stan mocno się pogorszył… Z tego powodu Max zdecydował, że zwróci się po pomoc do starych znajomych Willa. Ci dobrze go znali - po zniknięciu starszego brata kilkakrotnie proponowali młodszemu współpracę, lecz ten się wzbraniał, wiedząc, że to nic uczciwego i mogą wyniknąć z tego kłopoty, a on nie może na to sobie pozwolić, teraz jednak czuł, że nie ma innego wyjścia…
Will wrócił do Saorais dziesięć lat po swoim zniknięciu. Powodziło mu się, widać było, że żył życiem, którego pragnął i nie zamierzał patrzeć za siebie, a rodzinę odwiedził tylko przez to, że było mu po drodze. Na miejscu zastał tylko Maxa, a stan mieszkania jasno świadczył o tym, że chłopak mieszkał sam już od dłuższego czasu. Will zapytał co się stało, ale tylko i wyłącznie z grzeczności, bo nawet powieka mu nie drgnęła, gdy usłyszał o zniknięciu matki ani o tym, że Maria leży w hospicjum przy klasztorze Pana i jest zbyt słaba, by samodzielnie funkcjonować. Żywo zainteresował się jednak samym Maxem. Chłopak przez te lata bardzo zmężniał, widać było, że nie urabiał sobie rąk w suchym doku, a zajmował się jakimś o wiele bardziej intratnym zajęciem. Młodszy z braci nie chciał o tym mówić, starszy jednak w końcu go przycisnął i dowiedział się, że jego braciszek poszedł tą samą drogą co on i stał się ochroniarzem w lokalnym gangu. Doszło między nimi do kłótni: Max zapierał się, że nie chciał tego życia i mu się ono nie podoba, Will zaś przekonywał go, że opowiada bzdury, bo nie można wypierać się chęci zysku i lepszego życia. Nie wierzył, że brat zajmuje się jedynie ochroną, nie bierze udziału w wymuszaniu haraczy ani zastraszaniu kupców czy karczmarzy - wyśmiał go, bo wiedział, że z tego jest największy zysk i przecież Max na pewno nie przedłoży własnych poglądów ponad bogactwo. Mylił się, ale nie dał tego sobie wytłumaczyć - machnął na koniec lekceważąco ręką i wyszedł, zapowiadając jednak, że jeszcze wpadnie.
Max mówił jednak prawdę - mimo współpracy z szemranymi ludźmi, starał się zachować resztki godności. Widział ludzi zastraszonych, pobitych, skatowanych przez egzekutorów długów i nie chciał przykładać do tego ręki. Nawet z tego co robił w tym momencie by zrezygnował, gdyby… no właśnie, gdyby nie pieniądze. Leki i opieka nad Marią kosztowały więcej niż byłby w stanie zarobić normalną pracą, sam też musiał zresztą za coś żyć. Obiecywał sobie, że przestanie, że jeszcze tylko jeden miesiąc, że poszuka czegoś innego, ale dni mijały, a on nadal pracował dla gangu. Co więcej nagle po pojawieniu się Willa zaczęto go naciskać, aby może bardziej zaangażował się w działalność grupy - stało się jasne, że starszy z braci musiał z kimś porozmawiać i odpowiednio go zmotywować. Max wił się jak piskorz, by uniknąć krzywdzenia innych. Sytuacja zrobiła się napięta, gdyż gang miał bardzo silną kartę przetargową: Marię. Tak naprawdę to od nich zależało jej życie, a Maximilaan nie był gotów, by stracić kolejnego członka rodziny i… zostać sam. Poza Marią nie miał nikogo, a nie potrafił żyć sam dla siebie.
Will spieprzył wszystko. Absolutnie wszystko. Tak bardzo zaślepiła go chęć popchnięcia “kariery” braciszka, że nie cofnął się przed niczym. Uznając, że Max po prostu za mało w siebie wierzy, pomógł mu zyskać siłę i odwagę… Siłą przemieniając go w drakona. Maximilaan nie wiedział, że jego brat stał się pradawnym - ponoć zmiana zaszła niedawno, za sprawą kogoś z aktualnej bandy Willa, a teraz to młodszy z braci miał dołączyć do tej smoczej rasy… Nie chciał tego, bronił się, nie miał jednak najmniejszych szans przeciwko bratu, który górował nad nim doświadczeniem i nowymi cechami rasowymi. Ich krew została połączona, Max stał się drakonem. Wypierał się tego i próbował żyć normalnie, ale fama szybko się rozeszła - oczywiście za sprawą Willa, który chełpił się całym incydentem, zapewniając, że teraz jego młodszy braciszek w końcu stanie się mężczyzną i weźmie życie za bary. Naciski ze strony gangu na Maximilaana nasilił się, a Will skutecznie zamąciwszy w życiu młodszego brata zniknął, wyjeżdżając z Saorais razem ze swoją bandą. Max został więc z całą sytuacją sam i choć wił się jak mógł, często poddawano próbie jego umiejętności, a jego lojalność - wątpliwości. Był jednak w gangu ktoś, kto miał głowę na karku i złożył Maxowi propozycję nie do odrzucenia - miał wyjechać z miasta. Nie został jednak wygnany, a oddelegowany. Ich banda ostatnimi czasy urosła w siłę i wyciągnęła łapy po więcej, próbując zaistnieć w bogatym kraju ościennym: Irrasil. Tam Max miałby pełne ręce roboty robiąc to, co robił do tej pory, a przy tym liczono, że nowe środowisko zmusi go, by w końcu ugiął swój sztywny kręgosłup moralny. Obiecano mu spore pieniądze, które pozwoliłyby mu spokojnie utrzymać się w Irrasil na podobnym poziomie życia co w Saorais, a na dodatek mógłby więcej przeznaczyć na leczenie Marii, której stan nieuchronnie się pogarszał. Z tego powodu przyjął ofertę grupy, spakował swój niewielki dobytek, pożegnał się z siostrą i ruszył w drogę.
W nowym mieście Max miał pełne ręce roboty. W półświatku wrzało przez pojawienie się nowej siły w postaci jego grupy. Próbowano ukręcić łeb problemowi nim ten się na dobre zaczął. Dosłownie. Zaczęło się polowanie na ludzi jego gangu, a jego robotą było po prostu nie dopuścić do kolejnych porwań i egzekucji. Ochraniał ważnych członków grupy i był w tym świetny, oczywiście przez cechy, jakie zyskał dzięki przemianie. Wkrótce był osobistym przybocznych tych najważniejszych, najcenniejszych ludzi, jednocześnie wtedy umocniła się ich pozycja i pojawił się nowy wróg w postaci straży, która również dybała na życie członków gangu. Max rozprawiał się z nimi szybko i profesjonalnie, zarabiał dzięki temu krocie… Ale był pusty w środku. Już dawno zgasło jego poczucie wstydu wynikające z działania w bezprawiu. Robił co mu kazano, zbierał pieniądze, które wysyłał do domu, a weselał jedynie wtedy, gdy dostawał wiadomości od Marii. Nie umiał pisać ani czytać, zawsze więc korzystał z pomocy skryby, tak samo zresztą jak i ona - korespondowali rzadko, a listy nie były zbyt obfite, bo ona nie miała ani sił ani nic ciekawego do opowiedzenia, a on o większości rzeczy nie mógł mówić, a jak już, to tylko szyfrem. To co robił nazywał mętnie “pracą”, zapewniał, że mu się powodzi, że przełożeni mu ufają, że niczego mu nie brakuje i tęskni za nią. Za każdym razem zapewniał, że ją odwiedzi, gdy tylko sytuacja się ustabilizuje…
Nie zdążył. Maria zmarła po roku jego pobytu w Irrasil. Nikt z gangu nie zamierzał tego przed nim ukrywać, po prostu pewnego razu goniec poprosił go na osobistą rozmowę i wyjaśnił, że jego siostra zmarła w hospicjum, a za ostatnie pieniądze, jakie wysłał jej brat, urządzono jej całkiem godny pogrzeb. Max załamał się na wieść o tym, że stracił ostatnią osobę, na której mu zależało. Pozwolono mu opłakiwać ją przez kilka dni, lecz nie wyrażono zgody na powrót do Saorais - był za bardzo potrzebny na miejscu. Niechętnie więc wrócił do swojego zajęcia, ale rozbity i załamany po stracie, nie był tak wydajny jak kiedyś. Cenę za to, że nie wziął się w garść, zapłacił praktycznie od razu. Udało mu się co prawda wyrwać z obławy swojego podopiecznego, lecz on i wielu chłopaków przypłaciło to wolnością albo nawet życiem. Jego aresztowano, a potem długo, długo przesłuchiwano. Nie chciał mówić, lecz strażnicy wiedzieli, że muszą go przycisnąć: znali jego twarz z poprzednich akcji i wiedzieli, że to ktoś ważny, ktoś, kto przebywa przy tych najważniejszych, najwyżej postawionych. Gdy tradycyjne metody przesłuchań zawiodły, postarano się o pomoc maga, który wdarł się do niechronionego umysłu Maxa i wyciągnął z niego wszystko, absolutnie wszystko. Nie tylko imiona, nazwiska, miejsca, kwoty, ale również wszystko o samym drakonie. O tym jaka była jego rola w gangu, czego unikał, co robił, dlaczego… Śledczy, któremu to wszystko przekazano, dobrze przemyślał z czym przyszło mu pracować. Był cwany i myślał przyszłościowo, poszedł więc do celi, gdzie trzymano Maxa i złożył mu propozycję. Ostrożnie dobierał słowa, gdyż nie chodziło o zwykłą przysługę: chciał namówić więźnia do zdrady. Chciał, by chłopak skończył z życiem w gangu i pracował dla straży, by wyciągnął stamtąd informacje, których oni potrzebują - miał zostać ich wtyczką, w zamian zyskując ułaskawienie. Oczywiście postawienie sprawy w ten sposób nie wchodziło w grę, bo Max by odmówił - musieli dotrzeć do jego poczucia sprawiedliwości, pokazać mu, że zbłądził, ale pracując ze strażą odkupi swoje winy. Max wysłuchał tego wszystkiego w milczeniu i milczał też długo potem. Śledczy go nie popędzał, bo widział, że to nie jest prosta decyzja. Czekanie opłaciło się, bo drakon przystał na takie warunki.
Do gangu wrócił po kilku tygodniach. Wszystko zaaranżowano tak, żeby nie wzbudzić podejrzeń - Max został skazany i wyznaczono datę jego egzekucji, a następnie zaaranżowano scenę ucieczki z więźniarki. Drakon był mocno poturbowany i widać było, że przyłożono się do jego przesłuchania, był więc wiarygodny. Pewnie gdyby był poślednim członkiem gangu, jego byli kamraci pozbyliby się go tak na wszelki wypadek, on jednak stanowił zbyt dużą wartość, by odrzucić okazję ponownego wykorzystania jego talentów. Został przyjęty z powrotem, na swoje dawne stanowisko. Po wylizaniu ran zajmował się tym samym co wcześniej, nie dając żadnych powodów do podejrzeń względem niego, lecz zgodnie z umową między nim a strażnikami, wyciągał informacje na temat ludzi i miejsc, a potem przekazywał je swoim nowym przełożonym. Było to zadanie trudne i stresujące, lecz Max sobie z nim radził. Wszystko zresztą skończyło się dość szybko - ledwie rok później straż dokonała tego, co nie udało się konkurencji i zniszczyła gang, do którego należał Maximilaan. Akcja była szybka, zdecydowana, brutalna, a przy tym bardzo skuteczna - mieli dość dowodów, by skazać każdego, kto trafił w ich ręce. Samego drakona nie zostawiono na lodzie: zgodnie z umową oczyszczono go ze wszystkich zarzutów, a za pomoc zaoferowano wstąpienie do straży. Max z pewną podejrzliwością przyjął ofertę. Na początku był sprawdzany - tego było pewien od samego początku. Pokus w jego nowym zajęciu było wiele, lecz on im nie ulegał. Czuł się, jakby powoli zmywał z siebie szlam, który pokrywał go przez te lata, mógł spać z czystym sumieniem i patrzeć na siebie w lustrze. Zaczęły się dla niego dobre czasy. Tym bardziej, że gdy nabrano do niego zaufania, został przeniesiony: trafił do straży pałacowej, która ubiegała się o niego ze względu na drakońskie umiejętności. Tam mógł zapomnieć o przeszłości i wiernie służył swoim nowym panom. Można powiedzieć, że nareszcie był szczęśliwy.
Kolejny przełom nastąpił kilka lat później. Max służył już w pałacu, gdy urodziła się księżniczka Valerija, ale nie miał okazji przebywać blisko niej - widywał ją czasami na korytarzach, gdy szła gdzieś z matką czy opiekunką i tyle. Aż nagle przydzielono go do grupy, która miała strzec bezpieczeństwa księżniczki. Było to dla niego duże wyróżnienie, ale nie zmieniło specjalnie wiele, bo nadal był tylko jednym z wielu, którzy pełnili straż przy jej komnacie. Później jednak sytuacja zmieniła się diametralnie: Valerija dojrzewała i zaczęła wymykać się z pałacu. Jej rodzice, zamiast udzielić jej reprymendy i tego zakazać, kazali strażnikom jej pilnować na tych wycieczkach i to tak, by ona o niczym nie wiedziała. Za każdym razem więc za księżniczką podążał jakiś ogon, który, niestety, z reguły szybko tracił trop, nie potrafiąc zachować odpowiedniej dyskrecji i jednocześnie poziomu bezpieczeństwa księżniczki. Max był jedynym, który doskonale wypełniał swoje zadanie - nigdy nie tracił Valeriji z oczu, wiedział gdzie była, z kim się widziała, potrafił wszystko powiedzieć o towarzystwie, w jakim się obracała. Oczywiście była to kwestia jego pochodzenia - był chłopakiem ze slumsów, a nie z elit, jak większość pałacowych strażników. Znał ulice i umiał się po nich swobodnie poruszać, w mgnieniu oka potrafił znaleźć miejsce by się przyczaić, poruszał się, zachowywał i ubierał tak, że nie wzbudzał niczyich podejrzeń. Miesiące, które spędził jako kret w swoim byłym gangu nauczyły go szybkiego pozyskiwania informacji. Wkrótce na stałe została mu powierzona rola strażnika Valeriji na jej miejskich wycieczkach. Bardzo go to nobilitowało i cieszyło.
Mijały lata, a życie Maxa było stabilne i z gruntu spokojne: miał stałą posadę, własny kąt. Księżniczka stała mu się przez ten czas bardzo bliska, choć ona chyba o tym nie wiedziała. Drakon towarzyszył jej jednak w każdej wyprawie do miasta, znał jej znajomych, wiedział jakie stragany lubi odwiedzać, jakie przedmioty przykuwają jej uwagę. Bezbłędnie poznawał barwę jej głosu, śmiech, nawet dźwięk kroków. Stała się osobą, dla której żył - tak jak wcześniej poświęcał swoje życie Marii, tak teraz jej miejsce zajęła księżniczka Valerija. Pasowało mu to, takie cele zawsze najbardziej go motywowały. Nawet z myślą o Valeriji tresował swoją pustułkę, Francę.
Jednak i tym razem coś musiało się zepsuć. Max był świadomy pewnego napięcia na dworze, bo straż od momentu otrucia królowej była nieustannie w pełnej gotowości. Jego również to dotyczyło: dniami i nocami nie odstępował swojej podopiecznej na krok, spędzając przy niej znacznie więcej czasu niż dotychczas. W mieście znacznie skrócił dystans między sobą a księżniczką, by móc szybciej reagować. Okazało się jednak, że jego ostrożność nie była potrzebna, że jakieś siły wyższe czuwały nad Valeriją, sprawiając, że ta została na noc u przyjaciółki zamiast wracać do pałacu… O tym, co tam się wydarzyło, o istnej rzezi jaka rozegrała się w przeciągu kilku chwil, dowiedział się od strażnika, który go odszukał. Max poczuł kłujący ból w sercu: to byli również jego znajomi, przyjaciele, ludzie, na których mu zależało. Czuł jednak przy tym ulgę, że Valeriji nic się nie stało i nie mógł się powstrzymać przed tym, by uporczywie nie spoglądać w kierunku domu, w którym księżniczka błogo spała. Gdy więc padło pytanie “Max, co robimy?”, odpowiedź zdawał się oczywista - drakon zdecydował, że sam pójdzie po swoją podopieczną. W ten sposób zdemaskował się jako jej strażnik, ale czuł, że to jego obowiązek i przynajmniej zmniejszy szok, jaki towarzyszyłby wtargnięciu całego oddziału do domu zielarki. Zapukał, przeprosił za najście i przedstawił się, nalegał na spotkanie z Valeriją. Gdy jednak stanął przed nią, a ona patrzyła na niego swoimi tęczowymi oczami, w których jeszcze gościł sen, taka bezbronna i niewinna, nie mógł powiedzieć jej wszystkiego - po prostu uznał, że to będzie dla niej zbyt wielki szok. Poprosił więc jedynie, by wróciła z nim do pałacu, zastrzegł, że stało się coś bardzo ważnego. Subtelnie próbował przygotować ją na to, co tam zastanie, ale jak można przekazać tak młodej kobiecie, że całą jej rodzinę zamordowano? Nie tylko rodzinę, ale również przyjaciół, służbę? Nie potrafił tego zrobić tak, by nie bolało, a gdy trafili do pałacu, jego rola się skończyła - choć chciał przy niej trwać, uniemożliwiono mu to. Był wszak tylko strażnikiem i jego zadaniem było dbanie o bezpieczeństwo królowej podczas jej wycieczek do miasta. Na dworze zajmował się nią kto inny, a on miał robić swoje. Widział jednak co przeżywała Valerija i bolało go to - żadna młoda dziewczyna nie powinna przechodzić przez coś takiego. Na dodatek spadł na nią tak wielki ciężar - z dnia na dzień stała się królową, nie miała rodziców, którzy by nią pokierowali, którzy mogliby jej doradzać. Miała wokół siebie prawie samych obcych. A on mógł jedynie patrzeć z boku, jak jego królowa gaśnie, jest nieszczęśliwa. Gdy więc tylko zaczęto szukać dla niej lekarza, drakon zrobił wszystko, by również w tym uczestniczyć - zobowiązał się do prześwietlenia każdej osoby, która miałaby zbliżyć się do Valeriji. Sprawdzał również Esti i brał udział w jej przesłuchaniach, a gdy nabrał pewności, że to odpowiednia osoba, mocno forsował jej kandydaturę. Za swój mały sukces uznał to, że zdecydowano się zaufać elfce, a gdy ta zjawiła się na dworze, Max z ulgą uznał, że to był dobry wybór. Dziewczyna pomogła królowej nie tylko swoimi ziołami, ale również samą swoją obecnością i gdy dwór szeptał przeciw niej, on starał się jej bronić. Nie wprost, był wszak tylko zwykłym strażnikiem, ale jego dobre słowa przez usta służących trafiały w końcu do panów, którzy zaś przekazywali je dalej, tym wyżej postawionym. Może i bez tego wybiegu Esti zostałaby zaakceptowana, ale Max nie był osobą, która czeka. On musiał działać. Tym bardziej, że robił to dla swojej królowej, której przysiągł służyć za wszelką cenę, do końca życia.
AKTUALNIE
Całkiem niedawno odbyło się święto letniego przesilenia - Max miał akurat wtedy wolne i planował po prostu dobrze się bawić. Umówił się z kilkoma kumplami na noc pełną tańców, piwa i kobiet... Ale ostatecznie plany uległy dość sporej zmianie. Przypadkiem drakon wpadł na nieznajomą dziewczynę, Avellanę - a żeby być dokładnym to ona wpadła na niego - i przez kolejny drobny zbieg okoliczności razem zostali wybrani do dziwnej gry miejskiej. Nie wiedzieli na czym ma ona polegać poza tym, że musieli śledzić błyszczące punkty, które miały prowadzić ich do kolejnych zadań rozrzuconych po mieście. Oj sporo tego było. Najpierw były łamigłówki w stajni, potem kolejna zagadka w bibliotece, która prawie skończyła się skandalem obyczajowym w wykonaniu bibliotekarki, szczura i Maxa w damskiej sukience (i Avell w męskich ciuchach, która jednak aż takiego wrażenia w tej scenie nie robiła). Gdy skandalu udało się uniknąć, przyszła pora na zagadki sprawnościowe w opuszczonej kamienicy. Na koniec jeszcze tylko brodzenie w miejskiej fontannie i włóczenie się po labiryncie miejskich podziemi... I jest, wygrana! Ale zaraz... Organizator gdzieś się zwinął, pozostawiając graczy samym sobie, nie wyłaniając nawet zwycięzcy! Wszyscy, którzy byli tego świadkami, wyglądali na bardzo zniesmaczonych - tym bardziej, że złote monety, które zbierali podczas gry, zmieniły się w proste drewniane krążki... I mogłoby się wydawać, że wszyscy zostali wykiwani, lecz Max i Avellana mieli szczęście - dzięki temu, że przybiegli jako pierwsi, zostali nagrodzeni tym, że ich bransoletki, które dostali na początku gry, nabrały magicznych właściwości. Nie była to więc wcale tak do końca zmarnowana noc!