Złote promienie słońca przebijały się pomiędzy drzewami. Praca w polu była ciężka, ale w tak piękną pogodę trudno było się zamartwiać. Mała dziewczynka biegała między pracującymi i z zapałem pomagała im we wszystkich drobiazgach. Brała w drobne, opalone dłonie nadmorskie śliwki i zanosiła je do wiklinowych koszy. Z uwagą pomagała zakładać uprząż na zwierzęta i wsypywała nasionka do uprzednio przygotowanych grządek. Jej pogodny śmiech co i rusz roznosił się nad niewielką doliną, w której znajdowała się wioska. Była jednym z czworga dzieci we wsi i nazywała się Yva. Uwielbiała pomagać w zbiorach, bo drzewa śliwkowe umiejscowione były na wzgórzu, z którego widać było wyrastającą na plaży Rubidię i migoczący w oddali Ocean Jadeitów. Często wspinała się na konary i wyobrażała sobie, jak wjeżdża do tego miasta pełnego cudów, spotyka piratów i syreny. Niemalże czuła złoty piasek, przesypujący się jej między palcami i słyszała szum oceanu.
Była chętna do pomocy także w innych sytuacjach – bała się jedynie kopalni, w której pracował jej ojciec. Powiadano, że żyją tam olbrzymie pająki, a czasami ginął jakiś górnik. Zabroniono wszystkim dzieciom zbliżać się w te okolice, a one ze strachem respektowały ten zakaz.
Jak to zwykle bywa, ciekawość jest jednak silniejsza u dzieci niż strach. Pewnej ciemnej nocy Yva wraz z trójką przyjaciół zakradła się do kopalni. W powietrzu pachniało jodem, a rogalik księżyca świecił blado. Dziewczynka bała się straszliwie i wcale nie była przekonana do tego pomysłu. Argument tchórzostwa poruszył jednak ważną nutę w jej serduszku – musiała udowodnić, że niczego się nie boi! Zakradała się więc na końcu pochodu, ściskając w dłoniach niewielką latarnię. Tak naprawdę chcieli tylko zobaczyć pająka i uciec najszybciej jak się da. Obiecali to sobie przed wejściem – w razie kłopotów wszyscy uciekają. Wchodzili w głąb szybu z mocno bijącymi sercami. Uczucie ekscytacji, które znika, kiedy się jest już dorosłym, wypełniało małe ciałka i powodowało drżenie wszystkich mięśni. Byli częścią spisku, częścią tajemnicy! Dwóch małych chłopców i dwie dziewczynki – pogromcy potworów!
Nagle w ciemności rozległ się szelest. Byli już na tyle daleko, że nie widzieli wyjścia – musieliby kluczyć przez ładnych kilka minut. Szelest nasilił się, a towarzyszące mu drapanie nadciągało ze wszystkich stron. Lśniące przerażającą pustką skupisko czarnych oczu błysnęło nad nimi, a słaby blask latarni wyłonił wokół dziesiątki włochatych nóg. Nie wiadomo dlaczego pająków pojawiło się aż tyle – być może przyciągnął je nietypowy zapach dzieci, a może roztaczającą się wokół nich aura. Jeden z potworów rzucił się do przodu, odsłaniając kły. Yva, kierowana strachem, zrobiła coś zupełnie niezrozumiałego. Skoczyła przed siebie, zasłaniając stojącego na przedzie przyjaciela własnym ciałem. W ułamku sekundy dojrzała beczkę z zatęchłą wodą. Właściwie nawet jej nie zobaczyła – przez wiele miesięcy później zadawała sobie pytanie, skąd wiedziała, że ona tam jest. Wyciągnęła w jej stronę dłonie, a z wodą stało się coś niesamowitego. Uniosła się w górę i stworzyła falę, która chlusnęła prosto w pająka. Stwór zatrzymał się oszołomiony. Ta chwila wahania wystarczyła, żeby dzieci ruszyły biegiem w stronę wyjścia.
Przez długi czas nie rozmawiali o tym, co wydarzyło się w kopalni. Yva zakopała głęboko to wspomnienie, nie będąc pewną, jak właściwie udało jej się dosięgnąć beczki. Przeszła nad tym do porządku dziennego, a jej uwagę zaczęły zajmować coraz częstsze wyprawy ojca na targ. Powoli zaczęła dorastać i z małej dziewczynki zmieniła się w coraz bardziej ciekawą świata nastolatkę.
Jej artystyczna dusza szybko znalazła ujście w biżuterii, którą wyplatała ze szklanych koralików. Była na tyle piękna, że sprzedawana bogaczom, pomagała rodzinie zarabiać na jedzenie. Pewnego dnia ojciec przywiózł jej z miasta farby i parę płócien. Ten wspaniały dar rozwinął pasję dziewczyny – zaczęła malować, głównie Jadeitowe Wybrzeże i pracę w polu. Obrazy wychodziły barwne i realistyczne, a zachwyceni klienci zaczęli żądać więcej.
Pewnego dnia ojciec zaproponował Yvie wyprawę do miasta. Rubidia była miejscem z którego pochodzili wszyscy ciekawi ludzie jakich znała – wojownik Aru, który szukał u nich kiedyś pomocy po ciężkim pojedynku i wędrowna handlarka Stella, regularnie odwiedzająca wioskę. Nawet stary włóczęga, wiejski mędrzec z drewnianym kosturem odwiedzał czasem tamte strony. W kilka chwil dziewczyna spakowała swoje obrazy, biżuterię i gotowa do drogi, popędzała ojca. Wsiedli na spokojne, stare konie, a kiedy ruszyli, jej skośne oczy błyszczały z ekscytacji.
Rubidia była jeszcze piękniejsza niż sobie to wyobrażała. Wielka kamienna brama pilnowana była przez dwóch strażników. Po jej przejechaniu wjechali na zewnętrzny targ – ogromne zbiorowisko kupców, handlarzy i najróżniejszych istot. Na boki rozchodziły się domki mieszkańców, tawerny, warsztaty, wąskie uliczki i kolejne targowiska, mniejsze lub większe. Dalej, z tego co opowiadał ojciec, był port. Tam jednak nie zamierzali się zapuszczać, przynajmniej na razie. Yva pomogła ojcu rozstawić szybko skrzynki z owocami i zbożem, rozłożyła swoje płótna i szkiełka, poczym bez skrępowania wgapiła się w tłum. Chłonęła każdy odmienny kolor skóry, kształt oczu, każdy błyskający spod szaty ogon, róg czy kieł. Jej spojrzenie skakało od jednego przechodnia do drugiego i niemal nie zauważała klientów. Ojciec patrzył na nią z uśmiechem i wcale nie zamierzał przerywać tego momentu magicznej kontemplacji. Sam zawsze czuł się przytłoczony wielkością tego miasta i z ulgą wracał na wieś. Wiedział jednak, że dla wrażliwej duszy dziewczyny musi to być niesamowite przeżycie.<br>W pewnym momencie podszedł do nich młody, bogato wyglądający szlachcic. Z zadowoleniem oglądał obrazy, a Yva miała dziwne wrażenie, że ocenia także ją. Przez chwilę zawstydziła się swoich wiejskich manier i wyprostowała, patrząc mu prosto w oczy
- Podoba się panu któryś z moich obrazów?
Chłopak uśmiechnął się lekko, ukazując zaostrzone kły. Nie była pewna, bo słyszała o nich tylko z opowieści, ale podejrzewała, że może być wampirem.
- A więc to ty malujesz te kolorowe obrazki? Moja żona je uwielbia. Ma ich już pięć. Idealnie nadają się do komnat w naszej wiejskiej posiadłości.
W jakiś sposób mężczyzna kpił z niej. Jeśli mówił prawdę, stanowili jednak ważnych klientów. Czuła na sobie uważny wzrok ojca, jednak jego milczenie sugerowało, że sama powinna sobie z tym poradzić.
- Bardzo mnie to cieszy panie.
- A może chciałabyś namalować coś u nas? Moglibyśmy zabrać cię na bankiet i rozstawić ci jakąś sztalugę… - powiedział, przysuwając się do niej blisko. Nie spodobało jej się to, a jego ręka wyciągająca się błyskawicznie w jej stronę, zupełnie ją przeraziła. Szarpnęła się do tyłu i przewróciła kubek z wodą. Niewiele myśląc machnęła dłonią, a woda wystrzeliła w górę, przyjmując kształt cieniutkich igieł. Ich ostrza zaorały skórę wampira, co skutecznie go zatrzymało.
- Oo, widzę że szczeniątko gryzie. Całkiem ciekawa z ciebie malarka – mruknął mężczyzna, odchodząc powoli w tłum.
Dziewczyna zszokowana spojrzała na swoje dłonie a potem na ojca. Jego zamyślone spojrzenie mówiło o wiele więcej niż słowa. Nagle powróciło do niej wspomnienie z kopalni. Nie mogła dłużej tego ignorować. W jakiś sposób wpływała na wodę.
Tego ranka powietrze znów pachniało jodem. Zapach wydawał się wyjątkowo intensywny, tak jakby ocean przybył pod ich wioskę. Ktoś zapukał do drzwi chatki, a zaspana Yva powlokła się by je otworzyć. Przed sobą zobaczyła ojca z nieco smutną miną. Wrócił wcześniej z kopalni, ale dlaczego? Obok niego stał wysoki, chudy mężczyzna, w długiej, niebieskiej szacie. Na głowie miał szpiczasty kapelusz zdobiony białymi symbolami, a jego krótka, siwa broda, była elegancko przystrzyżona. Natychmiast zrozumiała kim jest. Wszystko w nim krzyczało o wyższości jego pozycji – wyniosłe spojrzenie, idealnie dobrane ubranie i pięknie pleciony kostur. Z jakiegoś powodu miejski mag pofatygował się aż tutaj, żeby się z nią zobaczyć.
Dziewczyna odgarnęła do tyłu ciemne włosy i uśmiechnęła się niepewnie
- Witaj. Nazywam się…
- To ona? Może ze mną iść.
Oburzona zachowaniem maga, a także tym, że odwrócił się na pięcie i wyszedł, spojrzała z pretensją na ojca.
- O co właściwie chodzi? Dlaczego mam iść z tym gburem? Mogłabym się uczyć magii sama. Albo od szamana albo znalazłabym kogoś na targu… Poza tym nie wiem czy się do czegokolwiek nadaję. To co zrobiłam to była sztuczka i w ogóle nad nią nie panowałam…
- Posłuchaj – położył jej dłonie na ramionach – To bardzo ważny mag. Nazywa się Alastair. To co zrobiłaś na targu… Jeden z czarodziei to widział. Tych, którzy żyją w wieży. Z jakiegoś powodu zapragnęli cię uczyć. Nie wiem dlaczego, ale to niesamowita szansa! Poza tym będę z tobą całkowicie szczery córeczko. Nie chciałem ci o tym mówić wcześniej, bo ich decyzja jest… nieodwołalna.
Nauka u Alastaira była żmudnym procesem. Dziewczyna spędzała miesiące studiując zwoje i księgi, z których niewiele rozumiała. Nie pozwalano jej odwiedzać wioski, a przyjaciele, którzy zakradali się do ogrodu, od czasu do czasu przynosili jej wiadomości od rodziny. Potajemnie nadal wyrabiała koraliki, które przesyłała matce, jednak sztalugi nie przeszłyby już niezauważone. Początkowo uciekała z wieży, wędrując ulicami Rubidii. W końcu pokochała to miasto, a któregoś dnia – nawet nie zauważyła, kiedy to się stało – poczuła się tam jak w domu. Znała okoliczne tawerny i wiedziała, gdzie nie powinna się zapuszczać. Poznała piratów i marynarzy i wiedziała już, że na tych pierwszych trzeba uważać, ale to tym drugim nie wolno ufać. Cały czas z niepokojem wypatrywała wampira, ale nigdy więcej się nie pojawił. Być może był zbyt arystokratyczny, żeby szwędać się po targach i ciasnych uliczkach, kpiła z niego w duchu. Tak naprawdę nie wiedziała jednak, jak zachowałaby się, gdyby go spotkała.
Port stał się jej ulubionym miejscem. Znała część ludzi i miała już do kogo wracać. Magowie zdaje się byli zbyt zajęci własnymi sprawami, żeby zwracać uwagę na jej ucieczki. A może uważali, że są nieszkodliwe, w każdym razie zawsze uchodziło jej to na sucho. Parę razy zawędrowała do wioski i regularnie widywała się z ojcem na targu. Póki nie rzucała się w oczy wszystko było w porządku.
Szybko okazało się, że inne rodzaje magii są dla Yvy zupełnie niezrozumiałe. Nie potrafiła leczyć, sporządzać wywarów ani kontrolować ognia. Za to zabawa wodą zaczęła przychodzić jej całkiem naturalnie. Płyny kształtowały się w jej rękach tak jak tego zapragnęła, a dzięki magicznym zwojom była w stanie rzucać trudniejsze zaklęcia. Uwielbiała formować małe, wodne statki, bańki czy wprawiać w ruch wodę w fontannie na dziedzińcu. Te dziecinne wygłupy doprowadzały do szału poważnych magów. Nadal nie wiedziała, dlaczego chcą ją szkolić, jednak była im coraz bardziej wdzięczna za moce, które przed nią odkryli. Obserwowała ich uważnie, i zauważyła, że o ile potrafią kontrolować wszystkie żywioły, o tyle do sterowania nimi potrzebują inkantacji i różdżek albo lasek. Może dlatego była taka wyjątkowa? Bo woda słuchała jej dłoni i serca?
Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Yva dostała wiadomość, że jej matka umarła. Poczuła jak pęka jej serce i ze spuszczoną głową poszła poprosić Alastaira o przepustkę na pogrzeb. Z niewzruszoną miną mag oznajmił, że nie wolno jej opuszczać wieży. Wtedy coś w dziewczynie pękło. Wściekła uniosła ręce i zbierając w sobie całą złość, cały żal minionych lat, szarpnęła każdą wodą, którą była w stanie wyczuć. Potężna fala przetoczyła się przez wieżę, zalewając pomieszczenia i przewracając ludzi. W ścianie wody zaczęło się gotować, a formujące się tam istoty były przerażające.
Dziewczyna po chwili doszła do siebie i ujrzała ogrom zniszczeń jakich dokonała. Bezsilnie opuściła ręce, a woda opadła z hukiem. Pobiegła do wyjścia, czując jak przerażenie wypełnia jej płuca. Przecież to nie ona! Nigdy by tego nie zrobiła! Ledwo umie wywoływać fale! Jak miałaby zrobić coś takiego? Poczuła jak woda zbiera się z podłogi i otacza ją niczym kokon, pluszcząc i uspokajając. Zupełnie jakby żyła i sama decydowała o sobie, zaczęła wysuwać macki, które chwytały leżące na drodze przedmioty. Nie miała pojęcia dlaczego, ale kiedy wybiegła na zewnątrz, dziewczyna miała ręce pełne zwojów, ksiąg i amuletów. Zostawiła to wszystko w gospodzie i cała zamoczona ruszyła na pogrzeb matki.
Kiedy ochłonęła po wszystkim i opowiedziała ludziom z wioski co się stało, chcieli zebrać pieniądze, żeby mogła uciec jak najdalej. Ubłagała ich jednak, żeby się z tym wstrzymali. Z jakiegoś powodu czuła, że w Rubidii będzie na razie bezpieczna, a magowie, którzy na co dzień byli bez życia, nie będą jej zbyt zaciekle ścigać. Nie wiedziała, jak wygląda sprawa z czarodziejami z innych państw i regionów, ale ci wydawali się strasznie nieporadni. Wróciła do gospody i spokojnie przejrzała zgromadzone przedmioty. Nadal nie docierało do niej do końca co zrobiła, ale czuła, że ta prawda w końcu wypłynie na wierzch. Uśmiechnęła się lekko na to porównanie i sięgnęła po stare, zakurzone płótno.
Od tego czasu Yva żyła w Rubidii, unikając kontaktu z magami. Szlifowała magię sama, używając ksiąg i domysłów, opierając się głównie na własnej pomysłowości. Wśród skradzionych szpargałów odkryła ładną, białą różdżkę. Póki co nie bardzo wiedziała, jak używa się różdżek, tego magowie nie zdążyli jej nauczyć. Z zadowoleniem nosiła ją jednak ze sobą, razem z resztą rzeczy, którymi się obwiesiła. Koraliki zrobiła sama, a okrągły amulet z odciśniętą dłonią z całą pewnością miał związek z magią wody – czuła od niego zapach oceanu, nawet wtedy kiedy była daleko. Nie wiedziała jednak jak uwolnić jego moc, więc póki co pełnił rolę ozdoby.
Powoli zmieniła się z dziewczyny w młodą kobietę – energiczną, wesołą i wrażliwą. Pobyt wśród magów nie zniszczył jej charakteru, wręcz przeciwnie. Czerpie pełnymi garściami z kontaktów z obcymi ludźmi, ucząc się świata ciekawie i zachłannie.
Jako mag wody najmuje się do pomocy piratom i marynarzom, sprzedaje koraliki i obrazy na targu, a większość pieniędzy przesyła do domu. Łapie się każdego ciekawie wyglądającego zajęcia, ale po cichu rozgląda się też za pracą, która pozwoliłaby jej rodzinie żyć w spokoju, a jej wyruszyć poza granice miasta, by znaleźć porządnego nauczyciela magii wody.
Pewnego razu jej ciekawość (choć bardziej adekwatne byłoby słowo "wścibstwo") i głód przygód wpakowały ją w niemałe tarapaty. Ukradła mapę, która poza wściekłością bardzo nieodpowiednich ludzi sprowadziła jej na kark również nieco nieokrzesaną elfkę Gongpao i jej rozbójnickiego szczura. Ale jak mogła jej nie ukraść, skoro taki sam symbol znalazł się na przepięknym, mosiężnym kluczu, który wyłowiła wcześniej z zatoki? Kluczu ozdobionym czaszką oplecioną kolczastym pnączem. Mapa wskazywała drogę do skarbu piratów, ukrytego w tajemniczej grocie, przypominającej otwartą paszczę. Banał? A skądże! Dla Yvy była to wymarzona okazja by bez namysłu wyruszyć w drogę!
I wyruszyli. Po paru godzinach podróży (i iluzorycznej sielanki) wpakowali się w jeszcze większe kłopoty, trafiając na pradawnego czarodzieja, który koniecznie chciał zdobyć posiadaną przez nich mapę i klucz. To jeszcze bardziej rozpaliło ciekawość Yvy i Petro. Jakie cuda znajdowały się w skrzyni, która z całą pewnością czekała na końcu drogi? Złoto? Szlachetne kamienie? Magiczne artefakty?
Kłopoty z czarodziejem zakończyło dopiero pojawienie się dziwnej, fioletowej istoty, co zbiegło się w czasie z przeniesieniem przyjaciół do Lasu Driad. Był to dla nich najlepszy kierunek, bo tam właśnie znajdowała się grota. Latająca istotka spowodowała jednak jeszcze większe zamieszanie gdy obdarowała chłopaka magicznym cukierkiem, powodującym nagłą dorosłość.
Tutaj na scenę wkroczył(a) Noa oraz Louin, przedziwna para dhampira oraz elfa. Podszywający się pod dziewczynę (w dodatku bardzo ponętną, trzeba dodać) Noa natychmiast zawrócił w głowie Petro, który bez wahania uraczył się cukierkiem. W ten sposób dzieciak zamienił się w mężczyznę, który później zamienił się w... kota?!
Druga przemiana była sprawką złośliwej czarownicy, którą spotkali w samym sercu lasu. Wiedźma - najwyraźniej dla czystej zabawy - zmusiła ich do poszukiwania ratunku dla Petra, bardzo niezadowolonego ze swojej nowej formy (choć trzymanie na rękach przez Noę było męką, dla której mógł nawet porosnąć futrem).
Gdy Petro wrócił do swojej (dorosłej) formy, przyjaciele, na zmianę kłócąc się i flirtując (tak, tak, złośliwa obecność rudowłosego karła wyłowiła z Petro głęboko skrywane pokłady uczuć do Yvy, podczas gdy ta zaczęła wzdychać do starszego i bardzo uzdolnionego Louina), wyruszyli w dalszą drogę. W czasie podróży Yva odkryła w sobie nową umiejętność - wykorzystywanie wody do leczenia niewielkich skaleczeń i ran przy pomocy magii życia.
Wspólna podróż skierowała ich w stronę pierwszego miejsca zaznaczonego na mapie - kamiennej głowy bogini Effeid, znajdującej się w ruinach elfickiej świątyni. Na ich drodze stanęła jednak ponownie wiedźma, zsyłając na przyjaciół śnieg i konieczność ponownego odwiedzenia przeklętej chatki na kurzej nóżce. To tam Yva i Petro dowiedzieli się, że Noa, ukrywający się pod postacią dziewczyny, jest w rzeczywistości chłopcem. W pewien sposób wpłynęło to na złagodzenie nastrojów między nimi i postanowili nie rozdzielać się, dopóki nie dotrą do skrzyni ze skarbem.