- Więc... - Urzędnik odłożył podanie i przyjrzał się młodemu karakalowi uważnie i jakby niechętnie - Dlaczego chcesz zgłosić się na ochotnika do obsługi statku ,,Gekonda"?<br>- Jak to? - Kahu zrobił zdziwioną minę - Przecież płynie do Alarari!!<br>- Do Alaranii - Urzędnik poprawił go burkliwie i przesunął papiery na brzeg rozwalającego się już biurka - Poza tym to żaden powód. Odejdź dzieciaku, jak nie masz co robić to idź sprzedawać owoce. Pomóż rodzicom!<br>- Ale to bardzo ważne! I też... no... byliby zadowoleni gdyby mi się udało...<br>- Kto?<br>- No, rodzice...<br>- Aaa! Nie obchodzi mnie to.<br>- Ale sam pan...!<br>- Nie ważne. - Sunbaryjczyk walnął otwartą dłonią w blat. - Z tego nie wynika abyś miał jakiekolwiek doświadczenie! - Szerokim gestem wskazał porozwalane podanie, które młodzian pisał całą noc.<br>- Ależ mam! A poza tym... czego potrzeba do zmywania pokładu? <br>Stary spojrzał na niego ponuro.<br>- Odrobiny więcej inteligencji niż jej panicz posiada. Szmata i wiadro nie powinny wstydzić się własnego partnera. DALEJ!<br>I tak Souhara po raz kolejny wrócił do domu z podkulonym ogonem i czekał pod drzwiami aż rodzina pójdzie spać, by wślizgnąć się niepostrzeżenie do swego pokoju. Zhańbiony i bezradny mógł tylko pogrążyć się w myślach. A potem napisać kolejne podanie.<br><br><b><center>POCZĄTEK</center></b><br><br>Mansun urodził się w przeciętnej rodzinie średniego stanu jako Kahu Souhara, jedno z czwórki dzieci pewnego weterana, byłego porucznika, poważnie rannego w czasie służby i odesłanego na zasiłek, oraz jego żony sprawnie zajmującej się tak domem jak i handlem. <br>Jego dzieciństwo przebiegało spokojnie. Biegał na targi, wraz ze starszą siostrą latał po sprawunki, a kiedy tylko mógł pomagał wujkowi w porcie.<br>Wujek Kankhan, brat jego ojca był karakalem niezwykle optymistycznie nastawionym do życia i tego co go otacza. Był marzycielem o otwartym umyśle i przez to odstawał nieco od praktycznych rodziców Kahu. Godzinami potrafił snuć opowieści o morzu i o tym co można na nim zobaczyć - o lądach poza Panqusem, z których przywoził najróżniejsze towary. Tropikalne raje, krainy dzikich węży, na pozór mroczne portowe miasteczka - wszystko co młody Sunbaryjczyk usłyszał ożywało w jego umyśle i napełniało go podnieceniem i chęcią ujrzenia tego na własne oczy. I tak przez lata wujek, nie do końca nawet świadomie, rozbudził w chłopcu pragnienie tak wielkie i silne, że postanowił on ponad wszystko inne zostać podróżnikiem. Nie handlarzem jak wujek - ale prawdziwym odkrywcą! <br><br>- Hahaha! Kahu, toż to śmieszne! - Siostra wytknęła go palcem surowo - I jak niby chcesz to zrobić? Wziąłbyś się do pracy i pomagał rodzinie, a nie siedzisz z tym leniwcem i wysłuchujesz bzdur! Nie mamy szansy na takie rozrywki jak podbijanie lądów. Możesz co najwyżej kupić maleńką łódkę, wypłynąć i się utopić. Żaden interes.<br><br>Realistyczne podejście siostrzyczki zasmuciło kotołaka, ale ani na moment nie odrzucił swych marzeń. Za to coraz bardziej odcinał się od rodziny, nieuchronnie dziwaczejąc śladem wujka, który przyczepioną miał łatkę nieprzydatnego, samolubnego lenia, mimo iż pracował, a mieszkając po sąsiedzku chętnie wpadał i dzielił się z rodziną swoim optymizmem i opowieściami. Jednak tylko dwójka z domowników umiała to docenić i dostrzec w tym jakąś większą wartość. Były to najmłodsze dzieci - nasz Kahu i Luame, mała Panquska o niezwykłej urodzie, co w przyszłości miało sprowadzić na nich tak błogosławieństwa, jak i kłopoty.<br><br><center><b>6 weidronów</b><br>(ok. 12 lat alarańskich: fizycznie 15 lat)</center><br><br>Kahu jak i jego rodzeństwo uczeni byli w domu, przez specjalnie najętych do tego celu nauczycieli (jest to popularna praktyka w ich kraju), ale po opanowaniu podstaw uznano, że więcej im nie trzeba i postanowiono wysłać ich na praktyki. Jego starszy brat wiele miesięcy przepracował jako cieśla, starsza siostra zaś była już całkiem wprawioną krawcową. Tylko on i Luame nie mieli jeszcze żadnego fachu w ręku. Rodzeństwo jak mogło odwlekało podjęcie decyzji - chyba oboje nie mogli się zdecydować co chcieli by robić… czy może raczej nie wiedzieli jak mogą robić to co naprawdę chcą. Mieli wielkie marzenia, ale ich sytuacja wcale nie sprzyjała ich spełnieniu. W końcu jednak postanowili znaleźć coś blisko portu. Najpierw spróbowali szczęścia jako pomocnicy na bazarze, potem w tawernach, Kahu próbował nawet zakraść się w łaski brata, ale po pechowym zatopieniu jego łódeczki jako cieśla był stracony. W końcu na względnie długi czas zatrudnili się w sadzie. Potem próbowali pomagać przy hodowli kóz, ale ostatecznie z zajęć tych niewiele wychodziło. Wujek wiedział co się dzieje, ale rodzice tej dwójki nie chcieli go słuchać. Byli zaniepokojeni o los swoich dzieci. Jak mają dać sobie radę skoro przez tyle czasu nie przyuczyli się do żadnego zawodu?<br>Niesforna parka biegała stale po okolicy, ale ich wkład w utrzymanie rodziny był praktycznie żaden. Do czasu.<br>Kiedy Luame odbywała naste praktyki jako kelnerka w jednym z tak zwanych ‘owocowych barów’, które serwowały głównie słynne soki, pełne składników potrzebnych zwłaszcza marynarzom, poznała młodego księcia Kaanhani (książąt w Sunbirii i na Panqusie jest naprawdę dużo). Ten zakochał się w niej tak silnie, że wkrótce zaproponował jej zostanie jego żoną oraz spory majątek i wiele przywilejów. Kto by się nie zgodził? Ame, której zawsze marzył się dostęp do wszelkich bibliotek wyższych sfer, oraz kontynuowanie krztałcenia propozycja ta była bardzo na rękę. Jedno słowo wystarczyło, a uszczęśliwiła rodziców, swojego adoratora i zapewniła sobie i Kahu dostęp do nie byle jakich środków finansowych.<br>Ze wsparciem jej i jej świeżo upieczonego męża młody karakal przeniósł się do stolicy, by poszukać dla siebie jakiejś dobrej szkoły (książę za sprawą Luame zawsze patrzył na niego przychylnie). Tak zaczęło się pierwsze dorosłe życie młodszego z braci Souhara (potem zrobił sobie od niego krótką przerwę i ostatecznie usamodzielnił się dopiero gdy wstąpił do Służb Królowej).<br><br><center><b>8 weidronów</b><br>(ok. 16 lat alarańskich: fizycznie 18)</center><br><br>Chociaż po pewnych perypetiach młodzieniec dostał się do dobrych szkół nie czuł, że wynosi z nich coś ważnego - poza tym nauka dla nauki nie była jego mocną stroną i po minięciu weidronu przestał widzieć jakikolwiek sens w tym co robi. To przeświadczenie źle na niego wpływało, tak więc w końcu pokonany wrócił do domu, by przez następne miesiące odgrywać rolę rodzinnego nieudacznika.<br>Jednak to nie tak, że z pobytu w stolicy nic nie wyniósł... <br><br><center>* * *</center><br><br>- To znowu ty? - biurokrata (pracujący było nie było na świeżym powietrzu, pod daszkiem zamontowanym pomiędzy dwoma rosłymi palmami) westchnął i wziął do ręki kolejne podanie. Przeczytał je pobieżnie i rzucił Kahu spojrzenie męczennika, który może nagle stać się katem.<br>- Czy od wczoraj zmieniło się coś w twoich kompetencjach? - Zapytał znużonym głosem.<br>- Nie, ale (proszę mi wybaczyć) uważam, że już wtedy były odpowiednie! - Uśmiechnął się szczerze i tak uroczo jak potrafił.<br>Po czym pozbierał z ziemi swoje papiery i poszedł znowu czatować przed drzwiami domu.<br><br><center><b>10 weidronów</b><br>(ok. 20 lat alarańskich: fizycznie 19)</center><br><br>Choć przychodzenie dzień w dzień do tego samego, nie wytrzymującego już psychicznie jego natręctwa urzędnika nie podnosiło nijak kwalifikacji Kahu, kotołak nie zamierzał się poddawać. Nie za bardzo wiedział co może robić poza ciągłym zgłaszaniem się na pokład ,,Gekondy". Czuł, że to jego jedyna szansa odkąd Luame rozstała się ze swoim mężem i straciła majątek. Oboje byli w kropce i musieli jak najszybciej stanąć na nogi. Ame jednak nie była traktowana jak ofiara losu, w przeciwieństwie do niesfornego brata, który na własne życzenie zrezygnował z nauki. Czuł, że ma coraz mniej czasu na podniesienie się, inaczej jak nie wywalą go z domu, to przynajmniej skreślą na zawsze jako wartościowego (i pełnoprawnego) członka rodziny.<br>Ostatecznie jeszcze raz, ostatniego dnia poszedł z podaniem pod znajome palmy.<br>- NIE. - Usłyszał w odpowiedzi nim zdążył wyjąć z torby choćby skrawek papieru. Słońce zachodziło, robiło się ciemno, a znajomy urzędnik zbierał się do zwinięcia swojej tymczasowej bazy. Tym razem na dobre.<br>- Ale panie, dlaczego!? - Młodzieniec niemal położył się na biurku, w błagalnym geście na przemian składając i rozkładając ręce.<br>- Nie i już! Nie masz kwalifikacji i tyle. - Stary karakal był nie ugięty i gwałtownie zabrał mu swoje rzeczy spod łap, by skończyć się pakować.<br>- Ale oni też nie maaająąą!<br>- Jacy oni?<br>- Wszyscy, których przyjęliście! <br>- Nie twoim zadaniem jest ich oceniać! - Skarcił go urzędnik - Nadawali się. I tyle.<br>- Ale...!<br>- Nie i już! <br>I karakal zabrawszy swoje rzeczy wrócił na statek.<br><br><center>* * *</center><br><br>Biedny Kahu stracił ostatnią szansę. Oklapł, usiadł na ziemi i całą noc siedział opierając się o stojące między palmami biurko zastanawiając się co może zrobić. Nie zmrużył oka, a do jakiegokolwiek ruchu zmusili go nad ranem dwaj żołnierze zabierając spod jego pleców stary mebel. Nawet nie pytali, kiedy jakiś nieznany im bezdomny klapnął na ziemię z szeroko otwartymi oczami. Widzieli i dziwniejsze rzeczy, zostawili więc go bez słowa, do Kahu zaś dotarło jak niewiele znaczy. Dla Panqusu, dla Sunbirii, dla miasta, dla jego mieszkańców i w końcu... co teraz pomyśli o nim rodzina. Znów nic nie osiągnął! Jak on im się teraz pokaże na oczy!? I co będzie musiał znosić gdy go dopadną!?<br>Za tymczasowe rozwiązanie swoich problemów uznał więc nie pokazywanie im się. Zakradł się do domu, gdy nikogo nie było akurat w pobliżu i z żalem lecz w pośpiechu zaczął pakować najpotrzebniejsze rzeczy (i masę kompletnie bezużytecznych, ale dla niego bardzo ważnych i cennych) i najzwyczajniej w świecie uciekł. <br>Szedł i szedł przed siebie, przez znajome pola, piaszczyste ścieżki i wydmy z niedającym się przepędzić natłokiem myśli, które chyba pragnęły całkowicie go ogłuszyć. Wędrował dzielnie, zajadając co znalazł, aż po dwóch dniach ocknął się, przemyślał całą sprawę i uznał, że jest kretynem. <br>PO CO UCIEKAŁ!? CO TERAZ ZROBI!? To przecież niczego nie rozwiązuje! Powinien wziąć się w garść i udowodnić im, że będzie przydatny! I do tego nie będzie byle kim! Tak, będą mogli z dumą mówić jego imię, a wszyscy będą im zazdrościć, że mają takiego syna!<br>Tylko... głupio było teraz wrócić. Normalnie mógłby powiedzieć, że poszedł na biwak, ale na pewno zauważyli, że zabrał małą rzeźbę swojego idola, która była dumą jego kolekcji (bo była jedynym okazem jaki w niej posiadał).<br>Załamany usiadł na piasku i spojrzał na rozległe morze. Dwa dni temu było niebo to teraz będzie morze. Mimo tego, że najwidoczniej był wioskowym głupkiem czuł się w tej chwili dziwnie wolny. Oczywiście wiedział, że to uczucie nie będzie mu towarzyszyło długo, bo zapewne w końcu wróci do domu i znów stanie się małym, niegrzecznym chłopcem, którego wyrzuciliby, bo dorósł, ale nie wyrzucą, bo jest ich kochanym synkiem i do tego ciot... nie do końca umie sobie poradzić. <br>W sumie nie podobało mu się takie podejście do niego. Przecież był inteligenty, bystry, wesoły i całkiem silny! Naprawdę nie rozumiał dlaczego mu się nie powodziło.<br>Wreszcie pod wieczór wstał i pomyślał, że skoro już jest w drodze to nie zawróci. Uda się do następnego miasta, a co! Znajdzie pracę w jakimś sklepiku i nakupi rodzinie tyle pamiątek, że już w życiu nie odważą się w niego zwątpić! <br>Podbudowany takimi myślami ruszył dalej, aż pięć dni później dotarł do Ekhturhian. Wspaniałego miasta sklepów i handlu wszelkiego!<br><br>W pierwszej kolejności zgubił spodnie.<br>Nie, oczywiście nie te, które miał na sobie... ale kiedy się przepakowywał z plecaka wypadły mu drugie porwał je wiatr.<br>Pomocy na szczęście udzieliła mu podstarzała gosposia, która widziała całe zdarzenie, a która nie mogła powstrzymać śmiechu. Był to jednak śmiech serdeczny i pełen uroku i młody krakal zamiast się obrażać zaczął się śmiać razem z nią. Jakoby w zamian za tę rozrywkę, której kobieta już dawno nie uświadczyła zaprosiła go na obiad, a kiedy opowiedział jej swoją historię zaoferowała mu mieszkanie po synu.<br>- On niedawno wstąpił do Służb Królowej - Powiedziała z westchnieniem - Teraz długo go tu nie będzie... nie widzę potrzeby, aby jego pokój stał pusty. Ale w zamian młodzieńcze od razu napiszesz do swoich rodziców i nie będziesz ich denerwować! - Zastrzegła, umiała bowiem zrozumieć jak rodzice Kahu się o niego boją, nawet jeżeli on tego nie widział.<br>Sunbaryjczyk z chęcią i pokorą zgodził się na tą propozycję i jeszcze wieczorem wysłał list mówiąc o tym gdzie jest i co zamierza.<br><br>W kilka dni potem rodzice przeczytali:<br><br><i>,,Szanowna rodzino!<br>Wyruszyłem na małą wyprawę, wybaczcie, że bez uprzedzenia, ale była taka ładna pogoda, że aż nie mogłam się oprzeć. Podróż była naprawdę przyjemna i może nawet trochę pouczająca.<br>Obecnie jestem w Ekhturhian. Mam gdzie spać i co jeść i chyba niedługo znajdę pracę. Póki co jednak rozejrzę się po mieście. Pamiętacie kiedy ostatni raz tam byliście? Możecie mi zazdrościć - na ulicznej loterii (wpisowe tylko 3 kheny!) wygrałem dwa razy po 1 khenie! Oczywiście nie zamierzam zarabiać w taki sposób, choć coś czuję, że szczęście mi sprzyja. No, tylko pierwszego dnia porwało mi spodnie. Ale spokojnie, mam jeszcze jedne. Radzę sobie dobrze i mam nadzieję, że u Was rzeczy mają się po staremu, albo i jeszcze lepiej.<br>Do Luame: Proszę, zajmij się moimi sukulentami! Nie mogłem zabrać ich ze sobą.<br>Pozdrawiam Was wszystkich!<br>Kahu ~"</i><br><br>Nie trudno domyślić się jakie miny miała rodzinka kiedy przeczytała te niewinne brednie, ale na szczęście następny list był nieco bardziej pocieszający:<br><br><i>,,Kochani!<br>Przez ostatni miesiąc udało mi się sprzedać 7 arbuzów! U 7 różnych pracodawców, ale zawsze. Moja wielka (sercem) gospodyni mówi, że dobrze sobie radzę. Jest wspaniała, prawda? Nie mam jak jej płacić (nie wiem jakim cudem, ale skończyły mi się oszczędności), ale stwierdziła, że wystarczy jak będę pomagać jej w domu. Jednak ostatnio i tego mi zabroniła. Twierdzi, że powinienem zostać komikiem i tylko dlatego, że ją rozśmieszam nadal mnie trzyma. No czyż nie złota kobieta?<br>Ale za ten posążek to chyba będę jej musiał zwrócić... i za obrus, ale (tylko jej tego nie mówcie) on i tak był okropny. Jak już zarobię kupię jej nowy!<br>A Wy jak sobie radzicie? Czy Luame dba o roślinki?<br>Ściskam Was!<br>Kahu ~ "</i><br><br>Tak, pocieszające w tym liście było to, że nie mógł wydać już więcej pieniędzy, bo wszystkie już przegrał.<br>Jednak Kahu nie doceniał wiary rodziców w swoje umiejętności. Choć bywali surowi wierzyli, że młodszemu synowi w końcu uda się osiągnąć... coś. Ale zaczęli okazywać to dopiero kiedy w końcu się wyniósł i mogli od niego odpocząć.<br><br><center><b>12 weidronów</b><br>(ok. 24 lat alarańskich: fizycznie 20)</center><br><br>Faktycznie, Kahu w końcu udało się COŚ osiągnąć. Nieco podłamany brakiem powodzenia zawodowego w mieście, przechadzał się zabudowanym brzegiem morza i snuł marzenia. Był od nich tak daleko! Dlaczego? Nie za bardzo umiał to pojąć. Może zamiast siedzieć w Ekhturhian powinien ruszyć dalej? Zacząć swoją podróż od Sunbirii zamiast dalekich krajów? Ale... nie był na tyle głupi by nie zauważyć, że ma problem ze znalezieniem pracy, a to oznaczało kłopoty jeśli zapuści się dalej. Z drugiej jednak strony wierzył w swoje szczęście - przecież zawsze może trafić taka miła gospodyni, która go przygarnie!<br>Szczęście czy nie, jeszcze tego samego dnia coś się wydarzyło, a Kahu dostał kolejną szansę.<br><br>Do portu przybił potężny statek, nieco podobny do nieszczęsnej ,,Gekondy", która przywiozła jeszcze bardziej nieszczęsnego ,,zapisowego", który kategorycznie nie chciał przyjąć Karakala. Tym razem jednak nie było nikogo z tak wyczuloną intuicją, a i pobór był do czego innego.<br>Służby Królowej. Tak się to nazywało.<br><br>Choć w Sunbirii jest wiele księżniczek i książąt nie mają oni zbyt wielkiej władzy - robią za bogatą szlachtę, nic poza tym. Mieli swoje ziemie i poddanych im kotołaków, ale sami (tak jak wszystcy inni) są bezwzględnie poddani Królowej. Królowa w Sunbirii cieszy się niepodzielną władzą (nie ma tam pojęcia ,,Króla", więc ,,Królowa" to nie jego żona, a po prostu władca płci żeńskiej), poniekąd za sprawą tamtejszych wierzeń, po części przez samą, nie skorą do szukania kłopotów naturę karakali, a po części dzięki Wielkiej Kapłance, stworzeniu posiadającemu niezwykłą magiczną moc i stającemu - zawsze! - po stronie władczyni, o ile ta dobrze wykonuje swoje obowiązki. Czczona kapłanka decyduje o losie władczyń i czuwa nad całą Sunbirią, chroniąc ją, choć raczej nie osobiście. Ma za to możliwość obdarowania mocą innych. Większość z obdarowanych to wybrańcy, ze ,,Służb Królowej".<br>Służba Królowej to dość ogólne miano, które cechuje wszystkich czynnie służących królowej wojowników, doradców, uczonych, wynalazców i inne osoby, których obowiązkiem jest zapewnianie jej (a więc i swojemu państwu) bezpośrednich korzyści. Czy łatwo czy prosto było dostać się do tych służb zdania są podzielone. Na pewno każdy kto do nich należy musi na bieżąco czymś się wykazywać, być lojalny (jeszcze bardziej niż inni obywatele) i najlepiej posiadać jakiś talent.<br>Tak czy siak Kahu zaciekawił się, usłyszał, że jest pobór, wypełnił formularz i popłynął na spotkanie z przyszłymi przełożonymi. <br>W kilka dni później był już jednym ze Służbistów.<br><br><center>* * *</center><br><br>Trudno powiedzieć co skłoniło go do wstąpienia w te szeregi. Potrzebowali więcej rezerw do wojska i tam właśnie został przypisany - osoba, która brzydziła się przemocą bardziej niż krocionogami i w ogóle nie miał do tego zacięcia. Była to jednak decyzja impulsywna - <i>coś mu mówiło</i>, że jak nie teraz to nigdy. Za bycie w rezerwie (Sunbiria z rzadka prowadziła jakieś niewielkie bitwy graniczne) dostawał jedzenie, trochę pieniędzy, dach nad głową... krótko mówiąc wikt i opierunek za darmo! No... za wysiłek i codzienne ćwiczenia, ale za darmo!<br>Kilka dobrych weidronów młody karakal spędził więc w wojsku, gdzie uczono go sztuki przetrwania, wojaczki i... sportów. (Naprawdę, konfliktów było tam tak mało, że gdyby nie sporty w wszyscy koszarach by się zanudzili). Kahu nauczył się całkiem nieźle walczyć, radzić sobie w terenie i przede wszystkim pracować zespołowo. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że to było pierwsze miejsce które naprawdę wiele mu dało. Nawiązał tam liczne przyjaźnie i po raz pierwszy opanował swoją powodowaną pechem ciapowatość ukazując tak sobie jak i innym swoje drugie, naprawdę szlachetne oblicze, z którego mógł być dumny. <br><br>Nie wyróżniał się jednak za bardzo z tłumu sobie podobnych - trochę lepszy w zawodach sportowych, trochę gorszy w pojedynkach, nie był najgorszy ani najlepszy w żadnej właściwie dziedzinie. Myślano o nim głównie jako o miłym, zawsze uśmiechniętym kumplu, z którym można wpakować się w niegroźne kłopoty i który pomoże się z nich wydostać (lub którego trzeba wydostawać). Bardzo lubił rozśmieszać innych i słuchać dowcipów i ostatecznie udało mu się wejść w łaski lubujących się w tym samym przełożonych.<br><br>Jednak jak to się stało, że znalazł się bliżej Królowej?<br><br><center><b>16 weidronów</b><br>(ok. 32 lat alarańskich: fizycznie 22)</center><br><br>Tak się złożyło, że w końcu, wyszkolony już Kahu został przydzielony do garnizonu strażniczego w Ekhturhian. Tak! Blisko domu, w znajomym miejscu... w sumie przydzielili go tam na podstawie ankietki, w pełni świadomi tych faktów, bo zapewniało to większą wydajność. Tyle, że w typowej sunbaryjskiej mieścinie...<br>Działo się tak niewiele, że połowa i tak niewielkiego oddziału przez większość tygodnia jak nie nudziła się to grała w karty i chodziła po bazarach. Kiedy przełożeni poznali się już z pewną niezdarnością Kahu dla dobra wszystkich umieścili go w grupie, która miała najmniej do roboty. Mógł snuć się po mieście, tylko raz na dwa trzy dni miał zgłaszać się do bazy. I tak też robił. Sumiennie i pilnie, aż wyprosił sobie mały urlop, by odwiedzić rodzinę. Oczywiście pozwolenie takowe w końcu dostał (ale musiał przekupić porucznika arbuzem).<br><br>I wtedy właśnie nastąpił kolejny (drugi chyba) przełom w jego życiu. Choć oczywiście zapowiadało się spokojnie...<br><br><center>PORWANIE LUAME</center><br><br>Tak jak wspominałam na samym początku, nietypowa uroda młodszej siostrzyczki miał przynieść im tak błogosławieństwa jak i kłopoty. Tym razem padło na kłopoty. Wśród obywateli Sunbirii niewielu jest takich, którzy ruszaliby tyłki po to by szukać kłopotów lub kogoś zaczepiać. Jednak i tam zdarzały się grupy wyjęte spod prawa, a byli to głównie ci, którzy nie umieli do zasad się dostosować i byli wyganiani z miast lub wiosek rodzinnych. Niemal zawsze były to grupki młodych mężczyzn, bo tylko ci potrafili być na tyle agresywni i buńczuczni (w grupie), by na dobre wyłamać się z uporządkowanego świata spokojnie żyjących karakali. Jedna z tych grup przechadzała się po okolicach, aż dotarli do miejsca pracy Luame i jeden z nich natychmiast zapragnął mieć ją dla siebie. Po dobroci nie miał szans (Ame była szanującą się i rozsądną dziewczyną) została więc przemoc i porwanie.<br>Właśnie na taki stan rzeczy trafił Kahu wracający po wielu latach na łono rodziny. W takim wypadku nie było nawet czasu na witanie się. Rodzina szybko opowiedziała mu co się stało, choć brat zamiast polegać na tej niedołędze wolał wziąć kij i już, natychmiast ruszać Lue na ratunek. Młodszy powstrzymał go jednak i to wyjątkowo zdecydowanie. Wojsko mimo wszystko trochę go odmieniło. Najlepiej zaś wpłynęło na jego rozum. Wiedział, że aby odbić siostrę będą potrzebowali pomocy i wiedział też do kogo się zwrócić. Ojciec poparł jego decyzję. Był dumny z syna.<br>A syn z którego był dumny wysłał wiadomość do nie tego miasta. Literówka. <br>Zorientowali się kiedy po dwóch dniach nadal nie nadeszła odpowiedź.<br><br>Kiedy już zlali najmłodszego syna wysłali wiadomość ponownie, tym razem prosto do garnizonu Kahu. Nadal jednak musieli być gotowi na dłuższe oczekiwanie na przybycie żołnierzy. Jak można się domyślić starszy syn nie wytrzymał i sam ruszył do nadmorskiej kryjówki tych łotrów, którzy ośmielili się położyć łapska na Luame.<br>Kahu zaś jeszcze tej samej nocy poszedł za nim, bo czuł się odpowiedzialny (i słusznie) za tę zwłokę. Poza tym Ame dbała o jego sukulenty przez cały ten czas! (Z wyjątkiem okresów kiedy studiowała w odległym mieście, ale to można jej było wybaczyć).<br><br>Co dalej... szczegóły rozmowy braci, którzy w końcu stanęli ramię w ramię pod kryjówką zbirów nie są chyba istotne, choć była to chwila pełna burzliwych emocji i braterskiego zjednoczenia... Ale nie, ważniejsze, że ostatecznie włamali się tam, zaskoczyli wypłoszy, odbili Luame i zszokowani beznadziejnością oprychów wrócili razem z całą i zdrową dziewczyną do domu. Nie wiedzieli tylko, że ci których napadli zwerbowano na końcu, a brunatna śmietanka tego towarzystwa po powrocie do bazy zaczęła przygotowywać brutalny plan odwetu.<br><br><center>ATAK NA MIASTO</center><br><br>Jako, że bandyci nie wiedzieli gdzie napastnicy (ani Luame) mieszkają postanowili zaatakować całe portowe miasteczko. Nie miało ono własnych stróży, rządziło się swoimi spokojnymi prawami i sterroryzowanie go wydawało się być stosunkowo łatwe. Dodatkowo, jako, że dziewczynę odbili najwyraźniej jej krewni, banda nie spodziewała się, że już wezwali oni posiłki (które notabene chcieli odwołać, ale Kahu było głupio, więc wstrzymał się z tą decyzją).<br>Dzięki temu kiedy zjawili się napastnicy, wojskowi byli już niedaleko, co rodzina karakali szybko rozpowiedziała, by mieszkańcy nie wpadli w panikę. Mimo to wszyscy, którzy tylko mogli pozamykali się w domach i tylko kilku odważnych mężczyzn postanowiło wyjść na ulicę i stanąć do obrony. Kahu i jego brat stali na przodzie. Po raz pierwszy ramię w ramię i to młodszy z nich lepiej wiedział co robi. Nie żeby był na to mentalnie gotowy. Nawet poprzedniej nocy większość odwalił brat. Ale skoro już zdobył potrzebną wiedzę teoretyczną... czas odbyć praktyki!<br><br>Wojskowi dotarli na miejsce kiedy ci, którzy zdecydowali się walczyć zapędzili napastników do jednej z położonych na skraju tawern. W jakiś niewyjaśniony sposób przewodził im Kahu, który zadziwiająco dobrze odnalazł się w tej sytuacji. Sytuacji, która szybko została opanowana przez przybyłych żołnierzy. Jednak ten, który powinien, dostrzegł w Kahu coś szlachetnego i napisał stosowny list z prośbą o przydzielenie go do swojego oddziału. Oczywiście nim list dotarł na miejsce ów oficer zdążył zapoznać się z niczego nieświadomym zainteresowanym i wypytać go o różne rzeczy, a także rozmyślić się ze trzy razy. <br>Ostatecznie jednak słowo się rzekło i Kahu trafił do niego - do Regionu Królowej.<br><br><center><b>17 weidronów</b><br>(ok. 34 lat alarańskich: fizycznie 22-23)</center><br><br>Dla wychowanego i pracującego w zwykłych, zakurzonych miasteczkach karakala Regiony Królowej były niczym nowy świat pełen kwiatów, ogrodów, wspaniałych rzeźb i innych drogocenności. Tam miał od teraz mieszkać i uczyć się na oficera. <br>Podczas tej nauki poznało go wiele wysoko postawionych osób, których sympatię zdobył. Dowiedzieli się o jego (jeszcze nie porzuconych!) marzeniach i zafascynowania odkrywaniem tego co nieznane. Kiedy już zdawał egzaminy, normalnym trybem i w sumie bez większych niespodzianek jeden z jego uczonych znajomych poprosił go na rozmowę i oświadczył, że został wybrany aby uczestniczyć w kolejnej wyprawie do Alaranii, wielkiego, odległego kontynentu pełnego zagadek i rzeczy do zbadania, opisania i odkrycia. Oczywiście o ile się zgodzi. Biedy młodzian o mało nie padł na miejscu. Skakał i dziękował wszystkim przez następne trzy dni, śpiewająco zdał ostatni egzamin i pełen niepohamowanej energii zaczął wypytywać o szczegóły.<br><br>Szczegóły były takie: pierwsza wyprawa sprawdziła i wyznaczyła trasę i sporządziła odpowiednie mapy morskie. Zdobyli trochę informacji odnośnie języka, ras i kilku kultur mieszkających w nadmorskich rejonach, ale nie udali się wgłąb lądu. To będzie zadanie następnej wyprawy, w której on sam, po odpowiednim przygotowaniu weźmie udział. Będzie się musiał liczyć z tym, że będzie to eskapada na wiele weidronów i nie prędko wróci na ojczyste ziemie. Będzie miał też sporo roboty... To już nie będzie spokojny Panqus, tylko zupełnie nieprzewidywalne połacie nieodkrytych przez karakale ziem... W tym momencie Kahu poleciał się pakować.<br><br><center>* * *</center><br><br>Musiał jednak powściągnąć nieco swój entuzjazm - następny kurs ruszał za 10 weidronów - do tego czasu wszyscy mieli zostać odpowiednio przygotowani do tej misji, a jeszcze wcześniej trzeba było przeszkolić ich nowych instruktorów i spisać to, czego dowiedzieli się uczestnicy pierwszej wyprawy.<br><br>I tak następne lata Kahu, tak jak i wielu innych spędził na nauce (i zawiązywaniu nowych znajomości. W między czasie też awansował i uczestniczył w wielu misjach przygotowawczych). Zaczęło się jednak od podstaw - trochę geografii, spis ras rozumnych i zwierząt występujących na obcym kontynencie, język i zmiana imienia - Alarańczycy ich rodzimych imion i nazwisk nie potrafiliby wypowiedzieć. Po opanowaniu nowego alfabetu Kahu przybrał więc imię <i>Maeno Sunfiks</i> i otrzymał pseudonim <i>Mansun</i>, który można było wymawiać tak w manierze Alarańskiej jak i Sunbaryjskiej i brzmiał wtedy zupełnie inaczej. Potem zaczęło się doszkalanie w terenie - opanowanie łucznictwa i przetrwania w trudnych warunkach, lekcje etykiety i długie debaty o tym jak należy się zachować gdy... . Wreszcie przyszedł też czas na zgłębianie sztuki magicznej - czytania aur, gdyż to mogło okazać się bardzo pomocne, oraz opanowania rytuałów. W Alaranii bardzo wiele osób posiada jakieś magiczne zdolności, ekipa karakali nie mogła być więc od nich dużo gorsza. Oficerowie szkoleni byli pod współpracę z Monitum, z reszty wyciągano na ile było każdego stać:<br>Hamer otrzymał Monitum w postaci białego geparda o fioletowej grzywie. Nie mógł on mówić, ale znacząco poszerzał zasięg magii lodu dyplomaty, a jako, że działał za pośrednictwem rozkazów stał się najszybszym z oficerskich towarzyszy.<br>Mansun dostał swojego Moneo (zbierzność imion była przypadkowa), potęgującego rytuały magii istnienia karakala.<br>Zaradi - jego samozwańczy, porywczy rywal dostał małego serwala o gigantycznych, stojących uszach, który jak się okazało znacząco wzmacniał jego moce emocji, a także potrafił wyszukać z otoczenia osoby, u których dominowały konkretne uczucia.<br>Bankan dumny był bardzo ze swojego niebieskiego tygrysa - jedynego monitum zdolnego do bezpośredniej walki (gepard Hamera był tylko medium do przedłużania magicznych ataków), wielkiego, silnego, ale i najmniej korzystającego z magii, w niej bowiem Bankan nie był mistrzem. Jednak jego intuicyjna magia Energii usprawniała nieco ataki bestii.<br>Monitum Drauga w sumie nikogo nie zdziwił, choć po tygrysie sprawiał wrażenie mało imponującego: pers o barwach kota syjamskiego sprawował funkcję doradcy, trochę tak jak Monitum Mansuna, ale jego wachlarz ostrzeżeń i podpowiedzi był znacznie bardziej rozbudowany.<br>Na końcu zaś Kanhuma, niepozorny i raczej nieporadny porucznik, wierny wielbiciel Maeno otrzymał aż dwóch towarzyszy. Pierwszy, rdzawosierstny karakal ogrzewany przez jego magię ognia mógł robić za piecyk, dziki kotek zaś umiał znaleźć i przynieść dziko rosnące owoce. <br>I tak o ile większość Monitum otrzymała imiona po swoich właścicielach tak Kanhuma, śladem Mansuna dał swoim strażnikom indywidualne miana (Kahu nigdy nie wytłumaczył mu, że to Kapłanka nazwała Moneo, a on nie miał na to żadnego wpływu). I tak karakal dostał imię Kuma, a kotek Han. <br><br>Wracając zaś do treningu:<br>Mansun na nowo wrócił do rysowania i dostał nawet zadanie z tym związane. <br>Ostatecznie awansowany na Kapitana, stanął pewnego pamiętnego dnia razem ze swoimi towarzyszami przed wielkim galeonem ,,SUNBIRIA", który w towarzystwie trzech mniejszych miał dopłynąć do obcego kontynentu.<br><br>Była to podniosła chwila - morze szumiało w nieznajomym języku, wschodzące słońce rzucało intensywnie żółte światło na nowe deski okrętów, a także na futra wszystkich zebranych na plaży.<br><br>Maeno, to znaczy Kapitan Mansun miał łzy wzruszenia w oczach i wielki, znoszony plecak, z którym postanowił się nie rozstawać, na plecach.<br><br>Kapitan Zaradi, blondofutry i najmłodszy z oficerów wypiął się dumny, gotowy na nowe podboje.<br><br>Major Hamer, wysoki i chudy dyplomata noszący długie, fioletowe szaty kontrastujące z jego matowym futrem, myślał o wszystkim co stosowne w takim momencie.<br><br>Pułkownik Bankan, z postury i pasków przypominający objedzonego, szarego tygrysa gotowy był ponieść odpowiedzialność za wszystkich powierzonych mu karakali!<br><br>Generał Draug, jeszcze większy i jeszcze masywniejszy od Pułkownika, z miną nieugiętą i skrajnie poważną, póki coś go nie rozśmieszyło, układał w kieszeniach banany, by się nie pogniotły, gdy będzie wchodził na pokład, a jeszcze wcześniej, kiedy będzie przemawiał do podwładnych.<br><br>Porucznik Kanhuma, stojący w rzędzie za nimi, z nadzieją i podnieceniem patrzył na tył głowy kapitana Mansuna, wierząc, że jest w dobrych rękach.<br><br><br>I w końcu odpłynęli, otuleni przez błogosławieństwo swojej królowej i odprowadzani jej łagodnym spojrzeniem.<br><br><br><center><b>A L A R A N I A</b></center><br><br><center><b>[Nieopodal Valladonu] Spotkanie na Rubinowym Szlaku</b></center><br><br>Dwa tygodnie po dobiciu do brzegu i czasie potrzebnym na aklimatyzację, Mansun otrzymał zadanie poprowadzenia pierwszej małej alarańskiej eskapady - z młodą Alarańską kotołaczką na czele. Dziewczynka w różowym kapeluszu prowadziła oddział sześciu Karakali (ofcierów Maeno, Zaradiego, Kanhumę oraz żołnierzy Fona, Ibisa i Luke'a) przez Równiny Andurii, do domku swojej babki, zielarki. Mieli uzyskać u niej cenne informacje, jednak po drodze natknęli się na grupę krasnoludów, którym popsuł się wóz i byli przez to w wyjątkowo paskudnych humorach. Mansun oczywiście z miejsca chciał im pomóc - nie wzbudził jednak zaufania nordów. Sprawę dodatkowo skomplikował Vergil, wampir ukrywający się na pobliskim drzewie pod postacią kruka. Używając telepatii skłócił ze sobą napotkane grupy - żeby przekonać się na co go stać. Kiedy jednak miało dojść do starcia ujawnił się i wszystko wyjaśnił. Cóż, trzeba mu przyznać, że dość lakonicznie. Zaintrygowane karakale ruszyły jednak za nim - a wraz z nimi kotołaczka, która znalazła po drodze mały, błyszczący przedmiocik…<br><br><br><center><b>[Bezkresne równiny] Spotkanie z Wampirem</b></center><br><br>Mansun koniecznie chciał nawiązać jakiś kontakt z alarańskim krwiopijcą - ten początkowo nie był kotami zbytnio zainteresowany, ale ostatecznie zgodził się odpowiedzieć na pytania podróżników. Nadal kierowali się tam, gdzie prowadziła ich kotołaczka, wysysając przy okazji informacje z wampira. Ich plany zmienił dopiero pewien wypadek - dziewczynka bawiąc się znalezionym pierścieniem ,,obudziła” Pana Winorośl - szalonego Maga, który postanowił połączyć z sobą porucznika Kanhumę i Vergila, a następnie kazał im się odnaleźć gdzieś w Szytach Fellarionu. Klątwa rzucona na kotołaka i alarańczyka uniemożliwiła im oddalenie się od siebie. Cel wyprawy musiał się zmienić - kotołaczka Kimi odłączyła się od grupy (oddając Mansunowi swój kapelusz w ramach umowy), a Ibis i Luke zostali wysłani do Valladonu by wysłać wiadomość do dowództwa. Otrzymawszy na szybko rysowaną przez Vergila mapę mieli się spotkać z oficerami w Smoczej Przełęczy, kiedy sprawa klątwy zostanie rozwiązana. Do wieczora Winorośl pokazał się pozostałym jeszcze parę razy ostatecznie tracąc cierpliwość i przenosząc ich w bliższe sobie miejsce…<br><br><br><center><b>[Szczyty Fellarionu] Rozwiązać sprawę klątwy</b></center><br><br>Obudzili się wczesnym rankiem, na małej polanie. Od razu postanowili ruszać dalej na poszukiwania kryjówki Winorośli, choć zdania na większość tematów mieli podzielone. Ostatecznie jednak zaczęli odnajdywać wspólny język tak między sobą, jak i z alarańczykiem. Może za sprawą spędzonego razem czasu, a może wspólnego wroga, wampir i kotołaki naprawdę zaczęły coraz lepiej ze sobą współdziałać. Choć na ich drodze co jakiś czas stawał Pan Winorośl, a także inne kłopoty, nie tracili ducha. Dowiedzieli się wiele o jednej z alarańskich filozofii, co nieco o rasach i dużo o krwiopijcach. Pokonać musieli grupę rabusiów, a także znieść towarzystwo demonicy Sherreri, która przedstawiając się imieniem Wiśnia, dołączyła do poszukiwań maga. Jej relacje z innymi nie wyglądały zbyt dobrze - tylko Mansun, którego sobie upodobała postanowił nie zważać na jej kaprysy i potęgę, a zwyczajnie polubić jako kompankę. Reszta myślała o niej jak o zagrożeniu, Vergila zaś zwyczajnie zdążyła do siebie zrazić. Razem zostali przeprowadzeni przez magiczny las przez dwójkę tajemniczych strażników, których nauczyciel jak się okazało stanął po innej stronie i zaatakował iluzjami podzieloną kompanię. Po rozwiązaniu zagadki zostali w końcu puszczeni i wyszli z lasu, by zacząć wędrówkę po górach.<br>Nie zabrała im tyle czasu ile się spodziewali - dzięki pomocy przemienionej szybko dostali się na drugą stronę przełęczy - tam, gdzie znajdowała się jaskinia o podejrzanej aurze… jak się okazało kryjówka Pana Winorośli. Zagadki bardzo mu się spodobały, bo postanowił poddać ich jeszcze kilku próbom na inteligencję. Zmęczeni, głodni i nieco spanikowani przeszli jednak przez wszystkie - na końcu zaś czekał na nich sam mag i… suto zastawiony stół! Po zdjęciu klątwy atmosfera wrogości i niechęci między mężczyznami zniknęły na dobre - Winorośl odpowiedział na pytania, wyjaśnił swe stanowisko, a słusznym poczęstunkiem przekupił co bardziej upartych. Jedynie Sherreri nadal nie mogła dogadać się z drużyną - odmówili jej nawet, gdy chciała udać się z nimi w dalszą drogę. <br>Właśnie…<br>Zaradi wpadł na pomysł, że mag mógłby ich przenieść tam, gdzie spotkać się mają z towarzyszami. Vergil też z resztą postanowił udać się w swoją stronę - może na następną przygodę, a może na bal? Przemieniona zaś pożegnana przez Mansuna (który oddał jej swoją chustę w ramach pamiątki), zniknęła z jaskini jako pierwsza. <br><br>Koty otrzymały poza niezwykłymi doświadczeniami, wiele cennych informacji i różnych alarańskich ciekawostek (takich jak próbki trawy, gleby czy kwiatów), a także pierścień, z którego Kimi uwolniła Winorośl. Był to dla nich łup niezwykle cenny, także ze względów sentymentalnych. Bo wbrew początkowym trudnościom i niechęci dobrze będą wspominać tę przygodę. Ale teraz czas wrócić, zdać raport i wypełnić kolejną sunbaryjską misję!