Wybrzeże Cienia[W drodze do Arturonu] Dumka na dwa serca

Niezwykle tajemnicze wody tego Morza Cienia, kryją w sobie wiele skarbów i niebezpieczeństw, już wielu zginęło w wyprawach poszukując przygód i bogactw. Największym jednak łupem dla każdego z nich było by odnalezienie legendarnej Wyspy Maar.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Husk
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Łowca , Myśliwy , Ochroniarz
Kontakt:

[W drodze do Arturonu] Dumka na dwa serca

Post autor: Husk »

        Husk nie liczył dni, które spędził u staruszki. Kobieta rzadko się do niego odzywała, a ich małym rytuałem było wymyślanie sobie coraz to barwniejszych przezwisk. Nordyjczyk już trzeci rok służył tej babuszce w potarganej chuście jako pomoc domowa, bez której kobieta w pełni by sobie poradziła, a nigdy nie zdradzili sobie swoich imion. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem na tę myśl, podnosząc siekierę i zamachując się nią ponownie, żeby porąbać drewno. Ta stara baba potrafiła wiele, co nieraz udowodniła Huskowi. Nord niejednokrotnie widywał ją, wracając z lasu ze świeżo upolowaną zwierzyną, jak przenosiła ogromny stolik z salonu do kuchni, żeby jemu było łatwiej rozprawić się z mięsem. Wiedziała, że może jego w pełni wykorzystywać, ale nie pozwalała sobie na to - albowiem wtedy ucierpiałaby jej niezależność. “Poza tym, kiedyś znajdziesz ładne dziewczę i mi stąd wybędziesz. Co ja pocznę, jeśli pozwolę się tak rozpieścić?”, powtarzała, a Husk porzucił już nadzieję, że wybije kobiecie te myśli z głowy. Nie zamierzał opuszczać starowinki. Podobało mu się jego nowe życie, takie spokojne, pełne dziwnej pewności. Dzisiaj Husk rąbał drzewo na opał, a jutro? Jutro może wybierze się do Fargoth na krótkie zakupy. Kto wie? Nie musiał decydować teraz, a jeśli zdecyduje zaś inaczej, cały jego klan nie zwali się mu na głowę z morałami o poprawności podejmowanych przez niego czynów.
        Mimo że Husk czasami tęsknił za rodziną, nigdy nie żałował decyzji o swoim odejściu. Czy też wygnaniu, jak kto woli. Życie jako miły farmer, który pewnie zostanie zapamiętany tylko przez sąsiadów jako ten umięśniony straszny nord, w zupełności mu odpowiadało.
Złote oko Prasmoka zaczęło mu dogrzewać, więc w połowie roboty mężczyzna postanowił zdjąć koszulkę. Nie chełpił się za często wszystkimi tatuażami, które posiada, albowiem nienawidził pytań ludzi; skąd się one wzięły? Czy bolało, jak je robiłeś? Skąd pomysł na te fantastyczne wzory?
        Odpowiedzi jednak dziwiły ich bardziej niż Huska ich zainteresowanie. Każdy, kto słyszał o klanie Ishida, odwracał wzrok od tych paskudnych wzorów. Po co przecież mieliby pytać, skoro to wiadome, że za każdą śmiercią demona stała taka szrama na plecach każdego egzorcysty? Dlatego Husk nie cierpiał ludzi, którzy wiedzą, a ludzi, którzy zaś wiedzieli, nie szanował za brak powściągliwości.
        - Te, umięśniona kupo mięsa. - Husk prychnął jedynie na te słowa, odrzucając swoją wierzchnią część odzienia gdzieś na bok. Trudno mu było powstrzymać uśmiech, kiedy ujrzał staruszkę w oknie z kilkoma listami.
        - Cóż to, znowu jesteś poszukiwana, babuniu? Dla kogo mam kopać dołek? - zapytał, podchodząc bliżej. Z wdzięcznością wziął od niej dodatkowo kubek ze świeżą wodą, po czym przechylił go i wypił niemal całą zawartość jednym łykiem. Prasmoku, tego mu właśnie brakowało!
        - O dziwo, jeden jest do nijakiego pana Ishida z dopiskiem “równina”. Coś ci to mówi, kochasiu? - Staruszka pomachała mu ledwo co zaklejoną karteczką przed nosem, a Husk już westchnął. Równina, parę osób kojarzył tylko, które mogłyby użyć tego hasła. Trzem osobom tam pomógł, pięciu pomogło jemu. Nordyjczyk już obstawiał, że to na pewno nie pierwsza trójka się do niego odzywa.
        Kobieta podała mężczyźnie zaadresowany do niego liścik. Husk właśnie najbardziej to cenił w staruszce - nie pytała. I nie odwracała wzroku. Była idealną kompanką jego życia, cóż można więcej rzec.

***

        Wiadomość od Pestki była krótka, ale Husk wiedział, że musi spełnić prośbę starego przyjaciela. “Zaprowadź je do Arturonu” nie mówiło mu kompletnie nic, póki w drzwiach ich domostwa (no tak, domostwa staruszki) nie pojawiła się dość specyficzna parka dwóch młodych dam. Jedna z nich wyglądała jak co najmniej paronastoletnie dziewczę, wówczas kiedy druga jak jej starsza siostra. Jedno było w stu procentach pewne.
Te dwie przeszły właśnie piekło.
        Husk nie przywitał się z nimi tak, jak zrobiła to jego ukochana starowinka. Kobieta podeszła od razu do nich i zaczęła otaczać drobną opieką, oferując różnego rodzaju odpoczynki i napary.
        - Jeśli chcecie zachować zdrowe zmysły, nic od niej nie pijcie - zaśmiał się Husk, lecz sekundę później tego pożałował. Zapomniał, że żarty są tylko jego i staruszki i nie wypada tak reagować na świeżo poznanych przybyszów. Nie odezwał się zatem już w ogóle, tylko zgodnie z zapowiedzią babuni, zaczął się przygotowywać do podróży.
        - Nie obawiajcie się, Husk to bardzo dobry przewodnik. Doprowadzi was do Arturonu i ochroni najlepiej, jak sam potrafi - usłyszał na odchodnym.

***

        Mężczyzna nie ukrywał, że nie jest to dla niego wygodne - opuszczać dom, w którym miał nadzieję wyzionąć ducha. Byleby jego ulubiona staruszka zdążyła zatańczyć na jego grobie. Tylko tyle w życiu pragnął, a w międzyczasie został zmuszony do kolejnej podróży, do tego do Arturonu. Im większe miasto, tym więcej demonów. A lepiej nie mówić, że każdy piekielny z łatwością rozpozna takiego Ishidę. Husk chował do torby podróżnej kolejne przydatne rzeczy - trochę jedzenia, parę narzędzi, bukłak na wodę - gdy kątem oka dostrzegł za swoim małym miejscem do spania (posłaniem składającym się z zaledwie kilku koców i jednego grubszego, którym okrywał się w nocy) stary sprzęt, którego obiecał sobie nigdy nie używać. Miecz schowany w starannie wykonanej, skórzanej pochwie, ozdobionej licznymi runami i zapewne przesiąkniętej zapachem krwi.
        Jego krwi, która tak skutecznie kiedyś odbierała życia. Nordyjczyk westchnął, spoglądając z powrotem na przypięte do swojego pasa dwa sztylety. Czy one wystarczą?
        Po chwili zastanowienia, wyciągnął dawny oręż zza prowizorycznego łóżka i obejrzał go. Nie miał zamiaru go używać w tej podróży, aczkolwiek może sam widok takiej broni odstraszy wszelkich rzezimieszków.
        - Inni wzdychają do pięknych kobiet przy łóżkach, nie do jakiś tam dziwnych mieczy - usłyszał, lecz i tu nie miał chęci się odzywać. Mógłby odpowiedzieć kolejnym żartem, ale doprawdy nie miał ochoty na docinki. A gdy się odwrócił, wiedział już, że dobrze zrobił, albowiem spódnicy staruszki kurczowo trzymała się młodsza z nowo-przybyłych kobiet. Husk spoglądał na nią niepewnie, ale również ze swojego rodzaju współczuciem. Takie młode dziewczę, a tak bardzo już straumatyzowane. Czy mógł istnieć gorszy widok?
        - Mówi, że ona nie chce iść z wami - powiedziała staruszka. - Że chciałaby ze mną zostać. Przystaniemy na tę wymianę?
        Nord nie spuszczał wzroku z dziewczyny podczas przemówienia swojej ulubionej kompanki do życia. Widział, że młoda nieznajoma się go boi, co nie było wcale dziwne. Gdyby nie towarzystwo starszej kobiety tego dnia, Husk zapewne zostałby uznany za seryjnego mordercę, który w szopie trzyma ciała swoich ofiar zamiast sprzętu do obrabiania pola. Dodatkowo, jego spojrzenie również nie należało do najcieplejszych, a on sam, mimo wszelkich starań, nie potrafił tego zmienić.
        - Uczciwa wymiana - skomentował. - Myślę, że tu będzie bezpieczniejsza niż w podróży. Ktoś silny przecież musi cię chronić, starucho. A mi prościej będzie chronić tylko jedną z was… - spróbował odezwać się bezpośrednio do dziewczyny, lecz ta w odpowiedzi tylko bardziej schowała się za staruszką. Husk ponownie się nie zdziwił. Lepiej będzie, jeśli szybko zniknie jej z pola widzenia.
        - Nazwała mnie Moną… - rzekła starowinka. - Więc tak myślę, że mogłam mieć na imię. Mona. Pasuje, nie zaprzeczysz?
        - Jak stara podkowa do krowy - odparł Husk, uśmiechając się. Mona, czy jakkolwiek mógłby ją teraz nazwać, odwzajemniła ten uśmiech.

***

        - Dobrze, gotowa? - zapytał Husk czerwonowłosą kobietę, przerzucając rzeczy przez konia. Staruszka naprawdę musiała go lubić, skoro dała mu swoją ulubioną klacz do podróży, młodą Kinkę. Niby zwykły, powszechnie spotykany koń równinny, ale za to idealny na takie podróże - nie rzucał się w oczy i był wytrwały jak niejeden żołnierz na polu bitwy.
        - Och, moje maleństwo - mówiła samozwańcza Mona. - Będzie mi ciebie brakowało.
        - Mówisz to do konia, prawda? - zapytał Husk, widząc, jak kobieta podchodzi do klaczy.
        - Oczywiście, że tak, ty obrysowany heretyku. A do kogo innego bym miała? - rzuciła staruszka, po czym ponownie wręczyła Huskowi kolejne zawiniątko z jedzeniem. Mężczyzna miał dość na co najmniej tydzień podróży, lecz nie śmiał odmówić swojej towarzyszce z ostatnich trzech lat.
        - Dziękuję. Poślę wam list, jak tylko dotrzemy na miejsce - powiedział Husk, ponownie wodząc wzrokiem za młodszą dziewczyną. Ona jednak była zbyt zajęta układaniem kwiatów w wazonie, jakkolwiek skuteczne to nie było, aby odwrócić jej uwagę od ostatnich wydarzeń. Husk zatem został niemalże sam ze starszą z dziewcząt, lecz tutaj również z góry założył, że lepiej będzie nie podchodzić do tego z kolejnymi żartami. Z poważnym wyrazem twarzy podszedł do swojej nowej kompanki w podróży, bez słowa ostrzeżenia złapał ją w pasie i usadził prosto na Kince. Może przy tym wszystkim nie był za bardzo delikatny, aczkolwiek bardziej zależało mu na nie nachodzeniu przestrzeni psychicznej kobiety niźli fizycznej.
        - Ruszamy. - Pomachał na pożegnanie staruszce i chwycił Kinkę za uzdę, aby ją poprowadzić w dobrą stronę. Pozwolił sobie nie naruszać komfortu prowadzonej przez niego kobiety, więc cały grzbiet konia pozostawił dla niej.

***

        Na złość, nie wyruszyli przed świtem czy chociażby o dobrej porannej porze, a w okolicach południa, przez co po paru godzinach - oczywiście w większości przemilczanych ze strony Huska - musieli zatrzymać się na drobny postój. Niby nie było jeszcze ciemno, ale w tym tkwił właśnie cały haczyk - żeby przygotować się przed zmierzchem, nim ten nastanie.
        - Rozbijemy tu obóz. Droga do Arturonu jest dość długa, więc powinniśmy tam się znaleźć w ciągu dwóch, może trzech dni. Ale Kinka również musi odpoczywać - zaapelował, po czym pomógł kobiecie zejść z konia i zajął się przygotowywaniem obozu. Pierwsze, co jednak zrobił, to ułożył koc na ziemi i wskazał swojej towarzyszce jako miejsce, w którym może spokojnie się położyć bądź po prostu usiąść. Cokolwiek wolała. Nie wiedział, na ile sobie może pozwolić w rozmowach z nią - w liście od Pestki miał tylko polecenie, aby zaprowadzić ją do Arturonu. Wiedział, że mieszkają tam pewnego rodzaju szychy, więc może być ona jedną z nich. Albo uciekła sprzed ołtarza, albo spotkało ją również coś złego, trafiła może na bandytów, cokolwiek - ale Husk nauczył się, że o takie rzeczy się po prostu nie pyta. Lepiej po prostu umili jej ten czas miłym, ciepłym ogniskiem i kawałkiem chleba z resztkami gulaszu z dzisiaj. Do jutra zapewne mięso zdąży się zepsuć.

        Po krótkiej chwili nastał zmierzch. Mężczyzna zdążył do tego czasu rozpalić ogień, napoić Kinkę i uszykować prowizoryczne spanie dla siebie - bliżej konia niźli samej kobiety, nie żeby bardziej ufał klaczy, aczkolwiek nie chciał swoją obecnością bardziej niepokoić nieznajomej.
        - Zjedz coś. Ta stara franca dowie się, że cię głodziłem i uwierz mi, że znajdzie mnie nawet gdzieś na Morzu Cienia - powiedział luźno, podsuwając kobiecie miskę z resztkami podgrzanego gulaszu. Zrobił to bardzo ostrożnie, jakby bał się, że nieznajoma zaraz mu ucieknie. Nie żeby zwracał uwagę na to, że jedzenie może się po prostu rozlać. Kobieta wyglądała na naprawdę wykończoną, więc Ishida uszanował jej potrzebę spokoju. Nawykł do bycia strażnikiem i do typowych nocy, w ciągu których musiał strzec obozowiska przed demonami.
        - Odpocznij trochę. Dotrzemy do Arturonu tak czy siak za parę dni, więc możesz się w tym czasie przespać. Przypilnuję obozu - spojrzał na nią nieco odważniej - a Kinka przypilnuje mnie, żeby nic mnie w międzyczasie nie zjadło. Nie wiem, jak ty, ale ja się czuję bezpieczniej przy tym koniu. - Nie spuszczał wzroku z nieznajomej. Chciał wiedzieć, czy zdoła jakoś dotrzeć do niej i jej gdzieś głęboko skrytego poczucia humoru.
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 54
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

         Oto znów Nevaeh przyszło wyruszyć w drogę.
         Odkąd przed laty w porywie serca opuściła dom, by odnaleźć siostrę, nigdzie nie zagrzała miejsca na dłużej. Dawniej nie żałowała swojej decyzji. Owszem, trudy życia w wędrownej niewolniczej karawanie nieraz jej doskwierały, była wówczas jednak pełna nadziei. Wierzyła, że jeśli zachowa pogodę ducha, los w końcu pokieruje ją na właściwą drogę, mimo licznych przeciwności. Wydarzenia w Efne - których była przyczyną i skutkiem jednocześnie - boleśnie udowodniły młodej bardce, iż los wcale nie ma zamiaru jej pomagać. Przeciwnie, kpił sobie ze wszystkich, wbijając noże w plecy i zostawiając swoje ofiary połamane, bez nadziei na lepsze jutro. Z roztrzaskanymi marzeniami, w rzeczywistości odartej z jej słodkiej, kolorowej warstwy, Nevaeh zaczęła kwestionować swoje życiowe decyzje. Przyjęła zatem z ulgą fakt, że przynajmniej tymczasowo te najważniejsze są podejmowane za nią przez inne osoby, które prawdopodobnie lepiej udźwigną tę sytuację.
         Powrót do Arturonu brzmiał jak względnie najsensowniejszy plan na chwilę obecną. W swojej obecnej kondycji, z ledwo zaleczonymi ranami, wycieńczona po tygodniach tułaczki i zaniedbywania potrzeb swojego ciała, Nev nie nadawała się do pracy. Nie zdołałaby się utrzymać bez pomocy, a życie na czyjejś łasce było poniżej jej godności. Rzecz jasna, będzie musiała przyznać się do porażki. Zamiast wrócić z naręczem historii z podróży po Alaranii, które mogłaby wyśpiewywać wieczorami w karczmie, wróci z bagażem wstydu spędzającego sen z powiek. Nie była pewna czy po tym wszystkim zdoła spojrzeć matce w oczy, ale jeśli nie jej, to któż inny jej pozostawał? W dodatku dom rodzinny był najlepszą szansą na zapewnienie Aureoli bezpieczeństwa i stabilizacji. Mając z głowy problem z miejscem na nocleg, Nev będzie mogła zapewnić jej lepszy nowy start. Tylko tyle - i aż tyle.
         Była jej to winna.
         Żałowała, że nie miała szansy porozmawiać z Rianellem i chociaż trochę odbudować tę znajomość. Ale może tak było lepiej. Uzyskawszy przebaczenie niebianki poczuła, iż jej odraza do samej siebie nieco słabnie, co jednak nie znaczyło, że była gotowa na potępienie ze strony innej osoby, na której w jakiś sposób jej zależało. Nie miała pewności, że Pestelli istotnie by nią wzgardził, ale nie znalazła w sobie sił, by to zaryzykować. Podziękowawszy mu za pomoc i opiekę, pożegnała się krótko, po czym wraz z Aure opuściły miasto pod pieczą niejakiego Finna.
         Mężczyzna odprowadził je aż do furtki prowadzącej do posiadłości, w której - jak Nevaeh się domyślała - miały spotkać nowego opiekuna. Przyjaciela Pestki, który miał odstawić je bezpiecznie do Arturonu. Nie znała nawet jego imienia, ale skoro Rianell mu ufał, to i Nev postanowiła dać mu ten kredyt. Zresztą, jakie miała inne wyjście?
         Zaskoczyło ją ciepłe przywitanie, które otrzymały. Nie od wspomnianego wcześniej mężczyzny, ale od staruszki, która przedstawiła się jako właścicielka domu. Kobieta zapewne chciała ugościć je najlepiej jak mogła, aczkolwiek po takim czasie doznawania od ludzi w najlepszym razie obojętności, w najgorszym zaś krzywd, Nevaeh odczuła lekki szok w związku z tą nagłą serdecznością. Niegdyś taką aurę sama roztaczała, teraz… czuła się w niej obco. Jak czarna plama na kolorowym obrazie. Jak dysonans w harmonijnej melodii. Chciała zaczerpnąć tego ciepła i pozwolić mu wypełnić pustkę w jej sercu, ale odniosła wrażenie, że czerpie wodę cedzakiem. Zbyt dziurawym, by cokolwiek w nim zostało.
         Przyjrzała się uważnie mężczyźnie, którego starowinka przedstawiła jako Husk. Oto jak prezentował się mężczyzna, któremu odtąd miała zaufać życiem swoim i będącej pod jej opieką dziewczynki. Był duży. To znaczy, dobrze zbudowany. Z pewnością wiedział, jak obronić siebie i kogoś przed osobnikami o złych intencjach. Jakie zaś mogły być jego intencje? Nev próbowała wyczytać to z jego twarzy. Na pierwszy rzut oka surowa; taka, którą można by straszyć niegrzeczne dzieci. Nie była jedną z tych, które natychmiast zapraszają do kontaktu i wzbudzają sympatię do jej właściciela. Mimo to pod tym wszystkim było w niej coś… poczciwego. Tym zaś, co ostatecznie przekonało bardkę, że ów mężczyzna godzien jest zaufania, były zmarszczki wokół jego oczu. Zmarszczki w układzie, którego jeszcze niedawno Nev nie potrafiłaby odczytać, teraz jednak wiedziała, co w ten sposób naznaczyło tę twarz.
         Cierpienie.
         Cierpienie, które nie zabija, ale zmusza do tego, by wziąć się w garść. Stać się silniejszym. Nie pozwolić, by historia się powtórzyła.
        Tak oto Nevaeh poczuła ulotną niczym babie lato nić porozumienia z Huskiem, zanim jeszcze zamienili ze sobą choćby słowo.
         Gdyby była dawną sobą, zapewne z uśmiechem podeszłaby przywitać się z nowym nieznajomym, sadząc jakąś niezręczną, acz zabawną gafę. Zaśmiałaby się z siebie, w ten sposób przełamując pierwsze lody, a jej wrodzona charyzma intuicyjnie poprowadziłaby ją dalej w rozmowę. Dawna Nev potrafiła w mgnieniu oka zjednać sobie sympatię. Obecnie jednak, to co z dawnej Nev pozostało, mogło jedynie patrzeć w milczeniu. Nie czuła się na siłach, by wykrzesać z siebie jakąś składną wypowiedź.
         Gdy mężczyzna odszedł, by przygotować się do podróży, staruszka zaprosiła gości do stołu. Namawiała, by dziewczęta poczęstowały się resztą mięsa i pieczonych ziemniaków, ale Nevaeh nie była w stanie wmusić w siebie stałego pokarmu. Poprzestała na wypiciu szklanki rosołu, którego przyjemne ciepło lekko ją rozgrzało, zdobiąc policzki delikatnym, ledwo dostrzegalnym rumieńcem. Na jej bladej twarzy były one ostatnio nieczęstym widokiem.

✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

         - Jesteś tego pewna, Aure? - zapytała Nev, gdy tylko usłyszała, że niebianka postanowiła zamieszkać ze staruszką. - W Arturonie mogłabym o ciebie zadbać. Moja matka przyjęłaby cię jak członka rodziny. Ja… ja nie mogę tu zostać. Ale… nie chcę też cię opuszczać. Nie po tym, przez co przeszłyśmy.
         Kobieta czuła się rozdarta. Z jednej strony obiecała sobie, że zaopiekuje się Aureolą. Czuła się za nią odpowiedzialna, przez cały ten czas. Zostawianie jej pod dachem obcej bądź co bądź osoby nie brzmiało zaś jak szczyt odpowiedzialności. Z drugiej jednak… W tym domu czuć było dobrą energię, mimo tajemnic, jakie niewątpliwie również skrywał. Skoro ci ludzie byli przyjaciółmi Pestelliego, to z pewnością nie zawiedliby jego zaufania. Poza tym sam Rianell też był w pobliżu, a to obecnie była najbliższa rodzinie postać w otoczeniu dawnej szlachcianki. Nev z kolei czuła, że aby zacząć na nowo, musi wrócić do początku. Czasem żeby móc ruszyć, trzeba zrobić krok w tył.
         Długo biła się z myślami, rozmawiała z błogosławioną, aż w końcu podjęła decyzję. Usłyszawszy przypadkiem jak Aureola nazwała staruszkę imieniem swojej dawnej guwernantki, bardka zrozumiała, że nie mogła tak nagle wyrywać dziewczynki w nieznane, podczas gdy ona mniej lub bardziej świadomie starała się uchwycić resztek tego, co pozostało z jej życia. Jeśli intuicja podpowiadała niebiance, że to jest miejsce, w którym teraz powinna być, Nevaeh nie miała prawa działać na przekór cudzemu losowi.
         - Będziemy do siebie pisać listy - powiedziała, gdy przytulała błogosławioną na pożegnanie. Delikatnie, tak by nie urazić swojej rany na plecach. - A jeśli kiedyś będziesz miała ochotę na podróż, to odwiedź mnie w Arturonie. Damy razem koncert w mojej ulubionej karczmie, co ty na to? - uśmiechnęła się przez łzy, które w niebezpiecznej intensywności zaczęły napływać do indygowych oczu bardki. Po raz ostatni ucałowała Aureolę w czoło, po czym pozwoliła jej wrócić do układania kwiatów w wazonie i wyszła przed dom, gotowa ruszyć w drogę.
         Podeszła do zaprzężonego konia, łamiąc sobie głowę jak, na Prasmoka, w swoim stanie zdoła na niego wsiąść, ale ten problem rozwiązał się bardzo szybko. I dość boleśnie. Nevaeh nie spodziewała się, że nagle bezpardonowo zostanie przez Huska podniesiona z ziemi. Zesztywniała w reakcji na ten niespodziewany dotyk. Kolejna rzecz, której dawna Nev by nie zrobiła, ale ostatnio kontakt fizyczny z drugą osobą rzadko zwiastował coś dobrego, więc jej ciało zareagowało odruchowo. Zarówno to nagłe napięcie, jak i dotyk niebezpiecznie blisko rany, wywołały ból rozchodzący się po całych plecach Nevaeh. Bardka jęknęła cicho, zaciskając na chwilę oczy. Wzięła jednak kilka głębszych oddechów i zdołała zachować fason.
         - Dziękuję - powiedziała cicho. Na tyle cichutko, że nie miała pewności czy w ogóle została usłyszana.
         Chciała obejrzeć się za siebie. Naprawdę chciała. Posłać ostatnie spojrzenie istotce, którą opuszczała, pomachać jej na pożegnanie. Ból w plecach jednak nie pozwolił jej na to, by się odwrócić w siodle. Wyszeptała tylko bezgłośne “do widzenia”, w nadziei, że wiatr zaniesie jej uczucia tam, gdzie powinny dotrzeć.

✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

         Czy ten mężczyzna zamierzał przejść całą tę trasę na piechotę? Nevaeh na poważnie zaczynała się martwić tym przedsięwzięciem. Owszem, wyglądał na takiego, co wytrzymał niejeden znój, ale bardka czuła się cokolwiek zakłopotana tym, że ona wygodnie jedzie na koniu, podczas gdy jej towarzysz musi tę drogę pokonać o własnych siłach. Gdyby nie osłabienie, które wciąż nie mogło jej opuścić, pewnie zaproponowałaby mu podróż na zmianę. Wiedziała jednak, że z obecną kondycją nie dałaby rady przejść nawet mili, toteż znosiła swoje wyrzuty sumienia w milczeniu. Czymże były one w porównaniu do tych, które ciążyły na niej od tamtego pamiętnego wieczoru w Efne…
         Przemieszczali się w milczeniu, jeśli nie liczyć sporadycznych pytań Huska czy wszystko w porządku, na co Nev odpowiadała skinieniem głowy, lub też cichym “tak”, jeśli mężczyzna akurat patrzył w inną stronę. I jeśli nie liczyć cichego nucenia, które w pewnym momencie nieświadomie wyrwało się śpiewaczce. Zapatrzywszy się w krajobrazy łąk otoczonych w oddali lasem, jakaś cząstka artystycznej duszy wydostała się na zewnątrz w postaci ludowej przyśpiewki. Kiedy jednak Nevaeh przyłapała się na tej czynności, natychmiast przerwała pieśń. Czuła, że w jakiś sposób jest to nie w porządku. Jak mogła tak po prostu cieszyć się podróżą, kiedy jej dusza była tak udręczona? Musiała… zaczekać. Zamknęła muzykę w swoim wnętrzu, dopóki nie zasłuży na to, by znów rozkoszować się jej dźwiękami.

✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

         Postój powitała z niejaką ulgą. Nie przywykła do jazdy w siodle, toteż zaczynała odczuwać pewien dyskomfort w zadniej części. Ostrożnie zeszła z konia - znacznie ostrożniej niż uprzednio wsiadała - i równie ostrożnie zajęła miejsce przygotowane dla niej przez Huska. Widać było że każdy nieprzemyślany ruch sprawia jej ból, mimo że starała się jak najmniej to po sobie pokazywać. Przyglądała się, jak mężczyzna szykuje obozowisko. Kilka razy nawet chciała zaoferować pomoc, jednak widząc jak sprawnie on sobie z tym radzi, uznała, że ze swoją nieporadnością tylko by mu zawadzała. Błądząc gdzieś myślami, śledziła wzrokiem każdy jego ruch, jakby przez samo patrzenie chciała nauczyć się być tak zaradną jak ktoś jego pokroju. Nie odezwała się słowem aż do kolacji, którą Husk podsunął jej pod nos. Nie miała ochoty na ciężkostrawny gulasz, ale czuła, że odmawiając jedzenia niepotrzebnie wzbudzi jego niepokój. Albo, co gorsza, pytania, na które nie była gotowa odpowiadać. Jadła więc bardzo powoli, kęs za kęsem, nawet jak posiłek w miarę upływu czasu dawno wystygł na amen.
         - Dziękuję - odezwała się znowu. I na tym zamierzała poprzestać, ale przez głowę przeszła jej myśl, że głupio by było, gdyby mężczyzna uznał, że to jedyne słowo, które potrafi wymówić, w związku z czym zdobyła się na dodanie czegoś jeszcze. - Wiem… To znaczy, słyszałam, że jesteś przyjacielem Rianella. Pewnie pomagasz mi dlatego, że masz u niego dług czy coś… albo chcesz żeby on miał dług u ciebie… Ale wiedz, że ja sama osobiście jestem za to wdzięczna. Nie wiem czy jest coś, czego byś kiedykolwiek potrzebował od kogoś takiego jak ja, ale… jeśli będę mogła w jakiś sposób się odwdzięczyć, z chęcią to zrobię.
         Nadal miała problem, by oswoić się z nowym brzmieniem swojego głosu. Już nie dźwięcznym i wesołym, ale… słabym. Uwięzionym gdzieś w środku, jakby nie mógł wydostać się na zewnątrz w pełni swego brzmienia. Mimo wszystko chciała być miła. Może i nie była dawną wylewną Nevcią, której energia udzielała się rozmówcom, ale empatia i serdeczność wciąż stanowiły rdzeń jej osobowości. Pogrzebany pod ruinami tego, kim kiedyś była, ale nadal obecny.
         Kiedy słuchała dalszych słów Huska, coś w jej połamanej duszy drgnęło. Jakiś wątły płomyczek niegdysiejszej bardki błysnął w reakcji na żart, który kiedyś wywołałby szczery, głośny śmiech. Teraz o śmiechu nie mogło być mowy. Nawet uśmiech pozostawał poza zasięgiem jej możliwości. Ale gdyby przyjrzeć się kobiecie bliżej, można było w jej oczach dostrzec nikłe światełko. Odbicie ognia, którym było wcześniej, wołające: jestem tu. Rozpal mnie na nowo. Nie zdołało rozbłysnąć w pełni, ale na tę krótką chwilę rozświetliło twarz Nevaeh wyraźniej niż blask ogniska płonącego nieopodal.
         Jakże tęskniła za śmiechem! Przez głowę przemknęło jej kilka zabawnych wspomnień z minionych miesięcy. Żarty z Iorwen i Amser. Zabawa we wsi. Taniec z Rianellem zakończony spektakularnym podłogowym tyłkobiciem. Może kiedyś, w odległej przyszłości, Nev będzie znowu zdolna przeżywać takie chwile. Na ten moment pozostawały jej jedynie wspomnienia.
         - Zupełnie się z tobą zgadzam - powiedziała cicho, niemal szeptem, siląc się na przywołanie na twarz czegoś, co choć trochę w zamyśle miało przypominać uśmiech. - Z takim koniem obok może nawet uda mi się zasnąć.
         To miał być żart. Dopiero później Nev zrozumiała, jak można było zinterpretować jej słowa, ale było już za późno, żeby się tłumaczyć. Uciekła wzrokiem gdzieś w las, wzdychając cichuteńko.
         - Wiesz… Właściwie to zapomniałam o czymś ważnym - odezwała się po chwili, nadal usilnie unikając wzrokiem Huska. Splotła dłonie na kolanach, bawiąc się palcami, po czym zmusiła się wreszcie, by spojrzeć na mężczyznę. - Tyle mi pomagasz, a ja się nawet nie przedstawiłam.
         Po raz kolejny spróbowała zmusić swoją twarz do rozpogodzenia się. Rezultat był marny, ale i tak należała się pochwała za wysiłki.
         - Jestem Nevaeh.
Awatar użytkownika
Husk
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Łowca , Myśliwy , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Husk »

        Husk był skomplikowanym nordem. Jednocześnie nie zwracał uwagi na nic, a jednocześnie zauważał tak wiele. Na przykład; kompletnie nie zwrócił uwagi na to, że obie przyprowadzone do niego dziewczęta mogą być ranne, więc nie przejmował się swoją siłą przy podsadzaniu jednej z nich na grzbiet Kinki. Ale zaś już zauważył, że kobieta krzywi się z bólu, za co zaczął besztać się niemal całą drogę aż do obozu. Wiedział, że cierpi, jednak instynktownie próbował ignorować jej ból dokładnie w taki sam sposób, jak ignorował własny. Kiedyś był egzorcystą; kimś, kto miał jasny cel, narzędzia, sens. Ludzie go szanowali. A teraz? Teraz jest farmerem, prostym chłopem, który nadal nie ufa swoim własnym dłoniom, dzierżącym ongiś broń.

        Husk nie był dobrym kompanem do podróży. Nie teraz, kiedy jego potłuczona dusza musiała skupić się na ukrywaniu swojej historii blizn. Cały ten czas zatem spróbował skupić się na prowadzonej nieznajomej - zadawał jej pytania z nadzieją, że jakoś przełamią pierwszą barierę niezręczności i będą mówić chociażby o kwiatkach rosnących po drodze. Husk właśnie tak sobie radził w chatce ze starowinką. Właścicielka domu nigdy nie wchodziła z butami w życie mężczyzny - ba, dopiero po trzech latach w ogóle usłyszała jego nazwisko - ale jednocześnie rozmawiała z nim, co pozwalało mu uciec w cień tych dziwnych formalności i rutyny. Teraz miał ogromne wrażenie, że został wystawiony na próbę, za co z całego serca przeklinał Prasmoka - a żeby teraz zrobić dokładnie to samo dla tej pokrzywdzonej duszy.
        Czerwonowłosa kobieta trzęsła się, chociaż może to tylko przewrażliwione oko norda tak mu podpowiadało. Mimo że odpowiadała na jego zagajenia, on widział, że myślami uciekała gdzieś daleko od niego. ”Boi się?”, pomyślał nord. Ludzie czasami kojarzyli go z Ishidami i to wzbudzało dwie reakcje - pogardę albo strach, aczkolwiek nieznajoma wydawała się po prostu… przeciążona. Zmęczona. Nie była nerwowa. Nie bała się drogi, ani jego — przynajmniej nie wprost.
Ale była zamrożona.
Potłuczona dusza. Nie płakała. Nie rozglądała się dramatycznie, nie szeptała o tragediach. Ale Husk znał to spojrzenie, które ktoś wbija w ścieżkę, żeby tylko nie patrzeć w siebie.
Znał to z luster.
        Husk z początku pytał, czy wszystko w porządku, aczkolwiek zamilknął na drugą połowę drogi, pozwalając sobie ułożyć plan. Plan, w jaki sposób oboje przetrwają tę podróż z uleczonymi fragmentami dusz, których lekarstwem na razie było to ciche nucenie kobiety.

***

        Husk włączył dziwny tryb przetrwania. Wiedział, co musi zrobić, żeby tylko zapewnić im spokojny wypoczynek i poczynił ku temu przygotowania szybko i pewnie. Husk rzucił torbę obok drzewa i od razu zabrał się za ognisko. Jego ruchy były szybkie, konkretne. Miał swoje nawyki: najpierw kamienie, potem suche gałęzie, rozłożone z wyczuciem, jakby to nie było zwykłe ognisko, a rytuał. Płomień wzbił się chwilę później z sykiem i trzaskiem, jakby chciał obwieścić światu, że oni tu są. Husk nie spojrzał na kobietę od razu.
Ale widział.
Widział jej powolne ruchy, gdy próbowała brać małe kęsy jedzenia. Nieostrożne, jakby jej dłonie nie do końca wiedziały, po co właściwie się ruszają. Każdy ruch sprawiał jej ból, którego szczegółów Husk nie znał - i nie mógł poznać. Sposób, w jaki trzymała ramiona, wydawał się mu tak bardzo smutny - zbyt ciasno, jakby chciała się w sobie zamknąć. On nie skomentuje tego. Nie zapyta, czy wszystko w porządku. Wiedział, że takie pytania to jak szarpnięcie za niedokończony szew. Zamiast tego, uciekając w znane sobie rejony prostych i niezobowiązujących rozmów, które nieraz okazywały się dla niego zbawienne, przesunął dłonią po karku i rzucił:
        - Wiesz, kiedyś byłem mistrzem pakowania plecaka. Potrafiłem wsadzić tam prowiant na tydzień; miecz, trzy grube księgi i jedną żywą kurę. - Usiadł na przeciwko ogniska, upewniając się, że zachowuje odpowiedni dystans. Mógłby usiąść całkowicie z daleka od kobiety, ale to znowuż stworzyłoby między nimi dystans, który Husk usilnie próbował zniszczyć głupią historyjką. A oboje potrzebowali przestrzeni na oddech, żeby móc spędzić ze sobą jeszcze parę następnych dni. Obiecał sobie, że następnego dnia złapie na obiad królika. Jego mięso upieczone nad ogniem powinno być dużo lżejsze niż gulasz, a tym samym lepiej przyswajalne dla czerwonowłosej przy jej braku apetytu.
        - Kura się nie skarżyła. Ale książki miały pretensje. Zwłaszcza za nazywanie ich grubymi - dorzucił, licząc, że ten drobny żart nada im ścieżkę, po której oboje będą mogli stąpać. Cisza też może zabić. Powolutku, bez rozgłosu. Tylko pewnego dnia budzisz się martwy i nikt nawet nie zauważy, że zniknąłeś. Przynajmniej jak się wrzeszczy, to wiadomo, że się jeszcze żyje.
Uniósł brwi, gdy tylko usłyszał głos nieznajomej. Zaczęła rozmowę, co spotkało się z niesamowitą ulgą ze strony norda. Nie będzie musiał całą drogę mówić o sobie, albowiem wiadomo, że Husk tego nie cierpi. Na wzmiankę o Rianellu kąciki ust norda uniosły się, nadając mu nieco cieplejszej aparycji. Mężczyzna ugryzł kawałek chleba, wsłuchując się w wypowiedź nieznajomej.
        - Hmm… - zaczął, udając zamyślenie. - Zwykle ludzie mają mnie dość po dwóch dniach. Wytrzymaj ze mną te kilka dni drogi, a będę równie wdzięczny - dodał, wlepiając wzrok w ogień. Nie mógł powoli już słuchać, jak słabym głosem odpowiada mu kobieta; gdyby siedział te kilka metrów dalej, miałby ogromny problem z usłyszeniem jej. Ona naprawdę potrzebowała odpoczynku, a nord już układał mapę w głowie, żeby mogli choćby jedną noc spędzić w wygodnej karczmie. Husk jednak pozwolił sobie na szerszy uśmiech, słysząc odpowiedź w sprawie swojego żartu o koniu.
Spróbowała. I to szanował. I tym się radował, na swój specyficzny i nieumiejętny sposób.
        Nieumyślnie nord spychał przeświadczenie, że kobieta mogła słyszeć o rodzinie Ishida. O egzorcystach, których pokrywają czarne tatuaże. Husk nawet nie zwracał uwagi, że gdy co chwilę łapał się za szyję, instynktownie zakrywał większość znaków. Dorzucił do ognia trochę zebranego drewna, po czym przelotnie spojrzał na kobietę, upewniając się, że nadal tam jest.
        - Hej, bo jeszcze Kinka to usłyszy i jej ego wyskoczy. Co ja pocznę w nocy, jak to ciebie nagle zacznie wybierać za współlokatora do stajni? Muszę nadganiać teraz dodatkowe komplementy dla tego konia za takie słowa - rzucił, oglądając się na podmiot ich rozmowy, czyli niczego nieświadomą, śpiącą klacz. Kinka miała ich komplementy dokładnie tam, gdzie Husk przeczuwał.
Gdzieś.
        A gdy Husk ponownie spojrzał na kobietę, słuchając jej następnych słów, niespodziewanie po raz pierwszy napotkał jej wzrok. Spojrzała na niego, co nie było częste wśród towarzyszy Ishidy. Pogarda albo strach - nic pomiędzy. Czasem jednak pojawiała się zbawienna nieświadomość w sprawie pochodzenia Huska, która przynosiła mu ulgę za każdym razem, gdy był pewien, że nikt go nie skojarzy.
        - Nevaeh - powtórzył, utrwalając sobie w pamięci to imię. Żadnego “miło mi cię poznać”, bo Husk zaś nie przekroczy tej bariery dalej niż to konieczne. On nie potrafił się nie przywiązać, mimo że starał się ze wszystkich sił. Nawet teraz udawał, że nie tęskni za domem, za staruszką z chatki, a zapewne za te parę dni będzie mu również brakowało towarzystwa Nevaeh w drodze powrotnej. Znajomość jej imienia zdecydowanie utrudni sprawę. Nim jednak czerwonowłosa zdążyłaby zauważyć jakiekolwiek prawdziwe myśli, skrywające paskudne demony w głowie norda, ten szybko wskazał palcem na siebie i powiedział:
        - Husk. Ale to już zapewne wiesz. - Ponownie dorzucił do paleniska kawałek ognia, gotowy zapatrzyć się w niego na resztę nocy. - Prześpij się proszę, Nevaeh. Lub chociaż spróbuj. Nie wyglądam jak ktoś, komu się ufa od pierwszego dnia, to wiem, aczkolwiek zapewniam cię, że możesz przy mnie odpocząć. Przysięgam na honor Kinki.
        A kobieta niemiłosiernie zasługiwała na odpoczynek. Widać było po niej cały ten czas, w którym ktoś bez wahania podeptał jej serce. Husk przez całą noc robił dokładnie to, czego się nauczył podczas podróży jako egzorcysta; dumał, na wpół spał, na wpół czatował, próbując pozostać czujnym i jednocześnie odpocząć, co chwilę dorzucając również do ogniska drwa.
Jeśli już dwie dusze mają cierpieć obok siebie, to chociaż w cieple.

***

        Świt nastał szybciej niż Husk się spodziewał. Mężczyzna postanowił nie budzić Nev, jednocześnie nie chcąc naruszać żadnych niestosownych granic i nachodzić jej we śnie. Dlatego czekał, planując dalsze kroki, jakie podejmą podczas tej podróży. Wiedział już, że zaraz przed Arturonem będzie karczma - tam będą mogli odpocząć. Na mapie nie będzie żadnej większej rzeki ani jeziora, więc dużo trudniej o przyzwoite zadbanie o higienę czy uzupełnienie zapasów wody. Mogliby co prawda zawrócić kawałek, zeszłoby ich może dwie godziny więcej, aczkolwiek u podnóży gór znajdowała się jeszcze rzeka. Mogli też pójść na żywioł i liczyć, że nord ma dość nieaktualne mapy lub tak nieumiejętnie je odczytuje.
        - W ogóle, czy mogę ci mówić per “ty”? - zapytał niezobowiązująco. Żadnego dzień dobry. Żadnego powitania, tylko kontynuacja rozmowy. Nie może mu przecież później brakować tych poranków, kiedy mógł odezwać się do kogoś podczas podróży. Husk nie chciał również zaliczyć wtopy, mówiąc do Nev bez formalności w wypadku, gdyby okazała się pochodzić ze szlacheckiego rodu. Wolał przygotować się na tę ewentualność, odprowadzając ją do domu.
        - Powiedz mi, jakie masz potrzeby względem dalszej podróży. Możemy długo nie znaleźć żadnej rzeki i jeziora, a pasowałoby również uzupełnić zapasy wody. Czy możemy delikatnie zboczyć, przedłużając trasę o około dwie godziny, żeby zahaczyć o rzekę, czy potrzebujesz dostać się do Arturonu jak najszybciej? - Nie miał na razie zamiaru oferować, że oboje na Kince dadzą radę nadgonić tę trasę znacznie szybciej. Kinka nie była dla niego i dobrze o tym wiedział; starucha zabiłaby go, jakby pozwolił Nevaeh iść pieszo, wówczas jak on usadziłby swój zad na zadzie konia. Mężczyzna również nie chciał naruszać przestrzeni osobistej kobiety, albowiem nie znała go i miała pełne prawo nie ufać mu na tyle. Aczkolwiek musiał znać jej podejście, jej oczekiwania, ponieważ nie wiedział, gdzie sięga jej granica wytrzymałości na taką przygodę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wybrzeże Cienia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości