Gelaerd urodził się, jako drugi syn, w małym miasteczku, w rodzinie szlacheckiej. Gdy minęły mu dziesiąte urodziny, jego starszy brat, a syn pierworodny, 
zachorował na nieznaną chorobę, rodzice sprowadzali z daleka najlepszych lekarzy, aż pewnego razu chwycili się ostatniego ratunku, poszli po pomoc do 
zakonu i za wyleczenie brata przyrzekli Gelaerda. Stało się, chłopak cudownie ozdrowiał, a piwnooki trafił do zakonu, gdzie przez kolejne 7 lat był szkolony 
do walki z wrogami ludzkości, codzienne ćwiczenia, modlitwy wpajały młodzieńcowi propagandę. W dniu gdy wszedł w wiek dorosły, wyszedł z 
bezpiecznych murów klasztornych i wyruszył w daleką podróż, by sławić swego boga i walczyć z potworami tego świata. Już rok później przybył do wsi 
nawiedzanej przez smoka. Był z siebie dumny, zlecenia na smoki są dawane jedynie najlepszym, a on - on był jeszcze młody. Zatrzymał się w karczmie.  Niby 
zwykła, brudna, śmierdząca, ale tam spotkał Ją. Była niczym anioł, jej głos piękniejszy od najpiękniejszego z ptaków, a gdy chodziła, jej kroki płynniejsze 
od najdelikatniejszego tańca, wokół niej tworzyła się poświata, a jej rude... nie, one były wręcz ogniste włosy, kontrastowały ze szmaragdowymi oczami, 
których pełni nie sposób opisać w żadnym z języków tego, ani, żadnego innego świata. 
To były najszczęśliwsze dni jego życia, na tydzień zapomniał o zadaniu. Odeszła, tego dnia nie mogła się z nim spotkać. Postanowił w tym czasie wykonać 
zadanie, aby nie zaprzątać sobie nim głowy. Wyruszył na polowanie. Już wcześniej dowiedział się od chłopów, gdzie go spotykali. Ruszył w kierunku 
jaskini. Gy już dotarł wiedział, że coś jest nie tak. Brak spalonych drzew, szkieletów zwierząt i ludzi, nie tak opisywane było legowisko jednego z 
najstraszniejszych potworów. Zapalając pochodnie ruszył w czeluść jaskini. Spotkał... Zobaczył ją. Siedziała na wielkim głazie. Ubrana w sukienkę koloru 
czarnego i czarnej pelerynie wyglądała zjawiskowo.
- Przyszedłeś jednak po mnie- z uśmiechem powiedziała po czym dodała wstając -Wiem po co przeszedłeś, wykonaj więc swoją powinność-
Stała wyprostowana tuż przed nim, patrząc prosto w pełne zdumienia piwne oczy.  Nie wyciągną broni. Pochodnia upadła na ziemie z lekka przygasając. 
Smoczyca zamknęła oczy, znajdowała się w swej bezbronnej postaci, na przeciw łowcy, który ma ją zgładzić, nie stawiała oporu. Gdy usłyszała tarcie 
metalu wyciąganego z pochwy, zacisnęła jedynie mocnej oczy. Oczekiwała w napięciu, każda sekunda trwała dla niej niczym lata.. Nie przelatywały jej 
przed oczami wspomnienia, lecz jedynie jego twarz, te włosy i dla niej jedyny głos. Nagle, doszedł do niej odgłos stali uderzającej o skałę. Otworzyła oczy, w 
półcieniu klęczał przed nią rycerz, jej niedoszły morderca. Uśmiechnęła się tylko i przybliżyła do niego...
To były dwa najpiękniejsze miesiące ich życia.
Był słoneczny dzień. Nic nie zapowiadało nadchodzącego wydarzenia, które zmieni wszystko.
Gelaerd wyszedł na polowanie. Już był wieczór. Gdy wracał do jaskini, zatrzymał się przed nią. Było zbyt cicho. Zazwyczaj o tej porze jego ukochana 
śpiewała niczym anioł. Wyczuł zagrożenie. Puścił zwierzynę i wbiegł do jaskini. W nikłym świetle ogniska zauważył go. Jego brat stał trzymając miecz wbity 
w brzuch ukochanej. Nie wytrzymał. Skoczył i wepchną morderce w ogień paleniska. Nie słyszał wrzasków bólu brata. Klęcząc tulił umierającą ukochaną. 
Nagle pochylił się by usłyszeć jej ostatnie słowa. Umarła podczas ostatniego pocałunku. Gelaerd pochowawszy ją, przybrał z powrotem szaty zakonne, 
wcześniej pozbywszy się symboli. Ruszył wykonać ostatnią wolę zmarłej. Wyklęty  przez ludzi, wyklęty  przez zakon, wyklęty przez rodzinę, błogosławiony 
przez potrzebujących pomocy.