Etap 1: "Powiedz mi, kim jestem."
Jedni określają to ironią losu, inni samospełniającym się proroctwem… Nieważne jak to nazwać, Hakk jest chodzącym dowodem na istnienie tego fenomenu. Ofiarą niefortunnej wróżby i skazanych na klęskę prób walki z przeznaczeniem.
Przyszedł na świat w jednej z wiosek na północy, jako najmłodsze z pięciorga dzieci pary Ragarian prowadzącej sklep dla guślarzy. Ojciec był zielarzem, matka zaś, poza więzią z żywiołem powietrza, miała dar jasnowidzenia. Mimo iż potomstwa mieli już całkiem sporo, obydwoje z radością i nadzieją oczekiwali na nowego członka rodziny. Kiedy jednak matka wzięła w ramiona nowonarodzonego chłopca, zamiast uśmiechu pojawiły się łzy.
“Przyszłość przemawia - wyszeptała nagle kobieta. - Dziecię przez magię będzie odrzucone, na jego rodzinę zaś spadną nieszczęścia wielkie.”
Radość i nadzieję zastąpił niepokój. Ten z kolei przemienił się w prawdziwy lęk. Choć była to decyzja ciężka, para uznała, iż ryzyko było zbyt duże. Nie mogli pozwolić, by tragedia dotknęła któreś z pozostałej czwórki dzieci. Spakowawszy kilka przydatnych drobiazgów - między innymi chusteczkę z wyhaftowanym imieniem - ojciec włożył półrocznego Hakka do wiklinowego koszyka, zaniósł w pobliże szlaku prowadzącego do miasta i tam zostawił. Porzucił własne dziecko, naiwnie wierząc, że to odwróci ponure proroctwo i uchroni zarówno chłopca, jak i jego rodzinę.
Nie mógł się bardziej mylić.
Dzieciątko wpadło w ręce Pani Czarnych Chmur. Jakkolwiek złowieszczo to brzmi, czarodziejka otoczyła je najlepszą opieką, jaką była w stanie zapewnić malutkiemu Ragarianinowi. Wędrując w poszukiwaniach sposobu na zdjęcie ciążącej na niej klątwy, Pradawna usłyszała gaworzenie, dobiegające zza krzaków. Znalazła koszyk, a w nim Hakka, bawiącego się listkiem, który spadł był z drzewa. Zabrała go do miasta, gdzie przez kilka tygodni usiłowała odnaleźć rodziców chłopca. Wypytywała ludzi, rozwiesiła nawet ogłoszenie, gdy jednak nikt się nie zgłosił, postanowiła go przygarnąć. Długo biła się z myślami, wiedząc że przy jej klątwie ryzyko było ogromne, lecz zadecydowała, iż da losowi jeszcze jedną szansę. Ostatnią.
Opiekowała się Hakkiem przez ponad cztery lata, dokładając wszelkich sił, by kontrolować emocje, tak aby chłopcu nie groziły wpływy jej klątwy. Nie pozwoliła mu nazywać siebie “mamą”, więc wołał na nią po prostu “Gaia”, ona sama z kolei często pieszczotliwie nazywała go “swoją małą znajdą”. Gdy chłopiec wypytywał ją o jego biologiczną rodzinę, za każdym razem układała inną historię, powtarzając, że pochodzenie jest nieistotne i liczy się tylko to, jaką osobą ktoś stara się być, rodzina zaś to ci, którzy okazują miłość i są gotowi do poświęceń w jej imię. Trzyletni brzdąc niewiele wówczas rozumiał z tych nauk, toteż co chwilę powracał z uporczywymi pytaniami, na które czarodziejka nie znała odpowiedzi. Kiedy zmęczył się dociekaniem, usiłował przekonać ją, by traktowała go jak syna. Potrzebował przynależności, potrzebował więzi, bliskości - a to była jedyna rzecz, której kobieta nie mogła mu dać. Dla jego własnego dobra. Dokładała jednak starań, aby Hakkowi nie brakowało niczego innego. Odkrywszy jego predyspozycje do magii powietrza, zachęcała go do odkrywania swoich zdolności. Aż któregoś letniego dnia zrozumiała, że popełniła błąd. Podczas postoju w jednym z miast, Gaia z uśmiechem przyglądała się, jak jej wychowanek radośnie skacze przez kałuże. I poczuła to. Poczuła gotowość do poświęceń. Przywiązanie.
W chwili, gdy sobie to uświadomiła, wiedziała, że było za późno. Podbiegła w panice do chłopca, jednak wszystko zdawało się być w porządku, a on sam uznał nagłą zmianę w jej zachowaniu za dziwną. Dopiero po kilku dniach odkryła, co jej klątwa odebrała Hakkowi. Magię. O ile wcześniej Pradawna wyczuwała nikłą emanację dopiero kiełkującego talentu, teraz znikła ona bez śladu. Jej klątwa pozbawiła Ragarianina magii.
Tak spełniła się pierwsza część proroctwa.
Zdruzgotana Gaia wiedziała, że na tym się nie skończy. Jeśli będzie chciała zatrzymać chłopca przy sobie, wyrządzi mu większą krzywdę. I choć było to bolesne, zaprowadziła go pod drzwi sierocińca, otarła z twarzy łzy… i wymazała mu wspomnienia o sobie, zmieniając je w świadomości Hakka w jeden z wielu snów. A potem odeszła bez słowa. Nie istniała inna droga.
Młody Ragarianin był zdezorientowany. Sierociniec był dla niego całkiem nowym doświadczeniem, zderzeniem z zupełnie inną rzeczywistością. Pod opieką Gai nie poznał zbyt wielu osób, bowiem czarodziejka raczej stroniła od towarzystwa. Tutaj… było głośno. Pełno dzieci. I dorosłe panie, które ciągle czegoś chcą. Hakk czuł się przytłoczony tym miejscem. Zamknięty w sobie, miał ogromne problemy z nawiązaniem kontaktu z rówieśnikami, dlatego podobny do niego Nhato, który pierwszy się nim zainteresował, był dla chłopca prawdziwym błogosławieństwem. I szybko stał się jego aniołem stróżem. Przybranym bratem. Rodziną, której nie znał.
Początkowo, pełen podziwu, starał się naśladować Ragarianina we wszystkim, przez pewien czas nazywał nawet siebie jego nazwiskiem. Nie czuł się z tym zbyt dobrze; to nie było dla niego naturalne. Bał się jednak, że jeśli nie dopasuje się do Nhato, ten nie będzie chciał, by Hakk był jego bratem. A jak przestanie być jego bratem, znowu stanie się nikim. Hakk nie chciał być nikim. Biedne dziecko nauczyło się określać samego siebie jedynie w stosunku do innych. To sprawiło, że trzymając się kurczowo Nhato, zaprzepaścił szansę nawiązania innych przyjaźni, gdyż pozostali wychowankowie sierocińca bali się starszego z chłopców. Ale nie myślał o tym w ten sposób. Był ślepo wpatrzony w brata, który był dla niego gotów na wszystko. Gotów do poświęceń. To przecież miłość, prawda? Tak mówiła pani ze snów… Kiedy w końcu Nhato doprowadził do tego, iż został zmuszony do opuszczenia sierocińca, Hakk bez wahania poszedł za nim. Nie wiedział, co ich czeka, ale jednego był pewien: dopóki miał brata przy sobie, nie potrzebował niczego więcej.
Etap 2: "Hakk. Po prostu Hakk."
Ragarianin nie pamięta zbyt wiele z następnych kilku lat. Błąkali się trochę po świecie, walcząc o przetrwanie na ulicach miast i pozamiejskich szlakach; raz wiodło się im lepiej, raz gorzej… Ale pod opieką Nhato Hakk nie musiał się o nic martwić. Starszy brat opiekował się nim na każdym kroku. Również w magicznej akademii, w której spędzili jedną z zim. Wspomnienia Hakka z tego okresu również są dość mgliste. Wiedział, że Nhato wszedł w jakiś układ z jednym z profesorów i kombinowali coś z magią chłopca. I że im nie wyszło. Tak, zdecydowanie im nie wyszło, bo po jakimś czasie braciom znów przyszło wrócić do tułaczki. Hakk nie pamięta, co spowodowało konieczność ucieczki; musiało być to coś na tyle poważnego, że dalszy pobyt na uczelni nie był bezpieczny… W każdym razie, młodzi Ragarianie opuścili tymczasowy dom; młodszy z nich nie bez pewnego żalu. Choć mieli okazję nauczyć się wielu rzeczy, Hakkowi wiedza teoretyczna niezbyt wchodziła do głowy, podobała mu się za to nauka obowiązków domowych. Sprzątanie, gotowanie czy majsterkowanie sprawiały chłopcu przyjemność i relaksowały go. Nic dziwnego, że tym właśnie zajmował się potem przez większość czasu. Ale to znacznie później…
Przez długi czas bracia tułali się po świecie, łapiąc się czego popadnie, by zdobyć trochę pieniędzy, jedzenia czy zapracować na dach nad głową, aż u obydwojga zaczęły wykształcać się pewne tendencje względem podejmowanych przez nich zajęć. Kompletnie różne. Podczas gdy Nhato dał się porwać przestępczemu półświatkowi i zaangażował się w wojny gangów, Hakk kręcił się po okolicy, pomagając mieszkańcom miasta w obowiązkach życia codziennego. W końcu w tym był dobry. Niebawem całe miasto wiedziało już, że bracia Ragarianie są jak ogień i woda. Ale obrane przez nich zupełnie różne ścieżki w żadnym stopniu nie osłabiły ich wzajemnej miłości i przywiązania. Nhato robił wszystko, by zapewnić bratu godne życie, równocześnie chroniąc go przed uwikłaniem się w brudne sprawki, Hakk z kolei bywał głosem rozsądku i balsamem na rany, kiedy sprawy przybierały nieco gorszy obrót.
Życie na skraju miasta podobało się Hakkowi. Kiedy Nhato znikał załatwić swoje tajemnicze sprawki, młodszy chłopiec - a w zasadzie już młody mężczyzna - naprawdę zaagnażował się w życie w lokalnym społeczeństwie. Potrafił zjednywać sobie ludzi i po raz pierwszy zaczął nawiązywać znajomości inne niż z bratem. Poznał nawet młodą brevijkę, której rodzice prowadzili warsztat; Hakk spędzał w nim całkiem sporo czasu, pomagając rzemieślnikowi, aż któregoś dnia spotkał jego córkę, Kinię. I bardzo przypadł jej do gustu.
“Kim jesteś?” - zapytała go.
“Jestem Hakk, brat Nhato” - odpowiedział z uśmiechem.
“Nie pytam, czyim bratem jesteś” - Kinia zmarszczyła brwi. - “Pytam KIM jesteś.”
Ragarianin poczuł nagłe zakłopotanie. Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie; jeszcze nie wtedy. To jednak, wbrew jego obawom, nie zniechęciło Kinii, wręcz przeciwnie. Dziewczyna dokładała wszelkich starań, by pomóc mu znaleźć sens życia. Małymi kroczkami, szukali czegoś, co sprawiałoby Hakkowi przyjemność. Czegoś, czego robienie uszczęśliwiłoby Ragarianina. Czegoś, co dawałoby mu motywację większą niż tylko przetrwanie kolejnego miesiąca czy roku. Obydwoje zatem próbowali wielu nowych rzeczy, przeżywali wspólne przygody, a nawet niekiedy pakowali się w niewielkie kłopoty.
Pewnego razu niespodziewanie Kinia wysunęła propozycję wspólnej podróży. Nie do sąsiedniej wioski, nie do innego najbliższego miasta - podróży przez Alaranię. Tak, aby zobaczyć morza i stepy, góry i doliny, lasy i pustynie… A potem znaleźć odpowiednie miejsce na dom, prawdziwy dom. Była to piękna wizja, jednak…
“Nie mogę tego zrobić, Kiniu” - oznajmił Hakk smutno. - “Nie poradzę sobie bez Nhato.”
“To raczej on nie poradzi sobie bez ciebie” - odpowiedziała mu wtedy, rozczarowana. - “Tkwią w nim jakieś demony, które tylko ty potrafisz odpędzić. Dobrze cię znam; gdybyście się rozdzielili, ty dałbyś sobie radę i mógłbyś być szczęśliwy, jednak Nhato bez ciebie pogrążyłby się w ciemności.”
Ta rozmowa bardzo wstrząsnęła światopoglądem Hakka oraz nim samym. Bardzo długo bił się z myślami, chodził zasępiony, wygryzł w wardze dziurę niemal na wylot, aż w końcu podjął decyzję.
“Masz rację” - stwierdził, gdy wraz z przyjaciółką popijali piwo w karczmie. - “Nhato mnie potrzebuje, tak jak ja go potrzebowałem, kiedy byłem mały. Zawsze był przy mnie, dlatego nie mogę go porzucić. Przepraszam cię, Kiniu.”
Dziewczyna pokiwała głową ze smutkiem.
“Rozumiem… Szkoda. Jesteś dobrą osobą, niezrównanym kompanem… i mógłbyś zostać świetnym ojcem. Gdybyśmy kiedyś mieli dzieci.” - Ta nagła deklaracja zaskoczyła Hakka, tak że przeszła mu przez myśl gwałtowna zmiana zdania, jednak było już za późno. - “Lecz, jeśli pragniesz pozostać u boku brata, uszanuję twój wybór. Nie chcę być tego częścią, ale gdybyś kiedyś zmienił zdanie… być może wciąż będę w okolicy. Powiedz mi jeszcze tylko jedno: kim teraz jesteś?”
Młody mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.
“Hakk. Po prostu Hakk.”
Etap 3: "Możesz na mnie liczyć. Zawsze."
Dawno już przestał wtrącać się w intrygi i biznesy prowadzone przez brata. Wtykanie nosa w nieswoje sprawy prowadziło do mrocznych zakamarków ich wspólnego życia i Hakk czuł, że jeśli będzie się w nie zapuszczać i ingerować w działalność Nhato, w końcu ich to poróżni. Na szczęście tak się nie stało. Nie poróżniła ich nawet nowo poznana kobieta, która szybko zajęła szczególne miejsce w sercu starszego z braci. Nhato się zakochał. A Hakk… oczywiście życzył bratu szczęścia; coś jednak podpowiadało mu, że Enki nie będzie tym, kto mu je da. Od początku za sobą nie przepadali. On widział w niej zagrożenie dla Nhato, ona w nim zagrożenie - dla siebie samej. Tutaj jednak Hakk również postanowił się nie wtrącać - co on mógł wiedzieć o związkach? - i dając młodym potrzebną im przestrzeń, skupił się na podmiejskim życiu i pracy pasterza, jakiej niedawno się podjął. Nie chcąc wchodzić w drogę buchającej agresją bratowej, Hakk znikał na całe dnie, spędzając je na pastwisku; pilnując owiec, bujając w obłokach i strugając z drewna figurki, które rozdawał okolicznym dzieciakom. A kiedy doczekał się bratanicy, gdy tylko mógł, zabierał ją ze sobą. Przez lata przyglądał się, jak rodzice zaniedbują Yonę, starał się więc dać jej to, czego nie mogła oczekiwać od nich. Ciepło, troskę i zebrane dotąd życiowe doświadczenie. Dbał o nią, jak potrafił, przez wszystkie lata, a potem… potem pomógł jej uciec. Nie krył żalu, ale zbyt długo należał do tej rodziny, żeby zdawać sobie sprawę z tego, iż dla Yony była to jedyna szansa na znalezienie szczęścia w życiu. Gdyby tu została, skończyłaby zniszczona przez własnych rodziców; stałaby się częścią ich bałaganu. Dla niego samego było już za późno.
Nie mógł porzucić Nhato. Nie mógł pozwolić, by jego brat zupełnie się stoczył.
“Ktoś musi zostać i mieć oko na to tałatajstwo” - uśmiechnął się smutno. To były ostatnie słowa, jakie skierował do odchodzącej bratanicy.
Więc został. Tylko on. Yona uciekła. Enki odeszła. Zostali tylko dwaj bracia. Niby tak jak za dawnych czasów… z tym że żaden z nich nie był już tą samą osobą, co przed laty.
Etap 4: "Chyba się zgubiłem."
Widząc jak Nhato rzucił się w wir pracy, Hakk poczuł wyrzuty sumienia. Czy na pewno zrobił wystarczająco dla tej rodziny? Może mógł jakoś zapobiec temu wszystkiemu? … “Nie”, pokręcił głową. Doskonale wiedział, że nie da się naprawić czegoś, co od samego początku nie działa dobrze. Nie musiał czuć się winny z tego powodu; nie mógł. Musiał ochronić w sobie ten promień słońca, by móc świecić jasnym światłem i rozjaśnić ciemność w życiu brata. Dlatego też dbał o to, by żyć tak, jakby nic się nie zmieniło i dzielić mniej więcej po równo czas spędzony na pastwisku i w domu, przy boku Nhato. Im dłużej wmawiał sobie, że jest dobrze, tym bardziej zaczynał w to wierzyć. Mimo to…
Gdy pewnego dnia Nhato oznajmił, iż zamierza odnaleźć Yonę, cały świat Hakka fiknął koziołka, wywracając wszystko do góry nogami. Nhato dbający o córkę? To było do niego tak niepodobne, że przez pierwszą chwilę Hakk pomyślał, iż jego brat jest odurzony jakąś substancją. Nie był. Młodszy Ragarianin miał mieszane uczucia. Z jednej strony wypełniła go nadzieja. Nadzieja, że może nie wszystko od początku było tak całkiem zepsute. I że może przy odrobinie wysiłku nie jest za późno by to naprawić. Z drugiej zaś, na dnie świadomości czaił się lęk. Lęk, że zamiast się naprawić, wszystko popsuje się jeszcze bardziej…