Kiedy słyszysz słowo “bard”, przed twoimi oczami zazwyczaj pojawia się obraz wesołego wiejskiego chłopca z fletem lub lutnią, który w muzykowaniu widzi sposób na to, by uczynić swoją hulaszczą egzystencję wartościową — zarówno w oczach społeczeństwa, jak i swoich własnych. Historia jego losów zwykle okraszona jest niezbyt wysublimowanym poczuciem humoru, prostackimi dowcipami i jakże zaskakującą puentą, głoszącą, iż podążanie za swoimi pasjami jest właściwym sposobem na życie.
Ta opowieść ma jednak nieco inny charakter.
Zamek z piasku...
Nevaeh Lahza’ya była drugim z trójki dzieci bogatego arystokraty z Arturonu, tak więc z wiejskim muzykantem nie miała zbyt wiele wspólnego. Od małego przyuczano ją do roli salonowej damy, którą miała stać się w przyszłości. Niekończące się lekcje dworskiej etykiety, podczas których dziewczynka doskonaliła sztukę obycia, były dla niej prawdziwą gehenną. Najchętniej porwałaby na strzępy fantazyjnie haftowaną serwetkę, którą czasem wolno było położyć na kolanach, a innym razem takie zachowanie stanowiło niewybaczalne uchybienie… Albo rozbiła w drobny mak porcelanową zastawę, kosztującą półtorej fortuny tylko dlatego, że różyczki na dzbanku ręcznie namalował jakiś regionalny artysta od siedmiu boleści. Nigdy jednak żadna z powyższych katastrof nie miała miejsca, jako że Nevaeh bardzo kochała swoich rodziców i myśl, że miałaby stać się przyczyną ich zmartwień, była równie straszna, jak uczenie się na pamięć tych wszystkich antycznych poematów i recytowanie ich na wszelkiego rodzaju bankietach.
O dziwo, mimo młodego wieku, dziewczynka bardzo szybko przyswajała nową wiedzę — ba, nawet sama ciągle łaknęła więcej i wpychała swój zadarty nosek wszędzie tam, gdzie jej nie proszono. Niejeden raz była bliska napytania sobie poważnej biedy, lecz w sytuacjach kryzysowych zawsze mogła liczyć na wsparcie starszej siostry, Yesah. Mimo iż rodzeństwo dzieliła różnica niemal pięciu lat, w całej Alaranii trudno było o dwie istoty przywiązane do siebie tak mocno, jak te dwie dziewczynki. Kiedy dziesięcioletnia Yesah rozpoczęła prywatne lekcje ze specjalnie wynajętymi guwernantkami, Nevaeh chowała się pod łóżkiem w pokoju siostry lub za ciężkimi zasłonami w królewskim odcieniu burgundu, by móc z ukrycia przysłuchiwać się wykładom nauczycieli i chłonąć informacje o otaczającym ją świecie.
Widząc nienasycony głód wiedzy u swojej córki, Chaarn Lahza’ya postanowił i jej umożliwić pobieranie nauk. Kiedy tylko oznajmił nowinę sześcioletniej Nevaeh, dziewczynka była w siódmym niebie. Pełna zapału, zakasała rękawy i od tamtej pory każdego wieczoru zanurzała się między wersy czarnych liter, by czerpać z tego źródła jak najwięcej. Szczególnie zaś ukochała lekcje muzyki, które dzieliła z Yesah. Obie dziewczynki przez trzy dni w tygodniu ćwiczyły grę na lutni, aż palce tańczyły po strunach, jakby były do tego stworzone, a ich czyste, dźwięczne głosy potrafiły roztopić lód nawet z najtwardszego serca. Między siostrami zrodziła się harmonia tak doskonała, że nie minęło wiele czasu, jak normalnym stał się fakt, iż swoimi występami uświetniały każdą uroczystość. (Podczas obchodów urodzin Yahyi, matki, pewien hrabia tak zachwycił się talentem młodych muzyczek, że wysunął nawet propozycję matrymonialną między swym pierworodnym i starszą z córek Lahza’ya, jednak ojciec dziewczynki odrzucił ofertę, twierdząc, że Yesah stać na kogoś lepszego niż syn jakiegoś podrzędnego hrabiego…)
Pewne było, iż przed obiema siostrami leżała przyszłość pełna blasku, sławy i bogactwa; z takim rodowodem i talentem nie pozostawało nic, tylko czekać, aż dziedzice z najwyżej postawionych domów wezmą je za żony. Jednak przewrotny los musiał tym razem wtrącić swoje trzy grosze i zburzyć wizję dostatniego życia, jak domek — czy może raczej pałac — z kart. Ale gdyby tak się nie stało, nie byłoby całej tej historii, prawda…?
… który runął.
Wydarzeniem, które zapoczątkowało serię nieszczęść w jej życiu i ostatecznie zepchnęło Nevaeh ze ścieżki wiodącej ku świetlanej przyszłości, był nierozważny romans jej matki. Yahya, której u boku swego arystokratycznego męża nie brakowało niczego prócz miłości, oddała swe serce jednemu z lokajów. Umiejętnie kryła się ze swoim podwójnym życiem, lecz nie mogło to trwać w nieskończoność. Nigdy nie została przyłapana; sama przyznała się do zdrady, błagając męża, by pozwolił jej odejść. Chaarn, dla którego potencjalny skandal byłby niezmywalną plamą na honorze — i który nawet po takiej zniewadze nie potrafił źle życzyć swej żonie — zgodził się na pewien kompromis. Yahya musiała zniknąć. Mogła po cichu odejść i zamieszkać ze swoim kochankiem, na dworze zaś zamierzano rozpuścić plotkę, iż kobieta zmarła, zaraziwszy się od pokojówki krwawą gorączką, która w tamtych czasach regularnie nawiedzała biedniejsze dzielnice i czyniła prawdziwe spustoszenie wśród ludności slumsów. Układ, wydawało się, korzystny dla obu stron. Jednak nikt nie przewidział, że zarówno Yesah, jak i Nevaeh uznają wyższość więzi z matką nad własne dobro i możliwości, jakie zapewniało im dostatnie życie pod opieką ojca-arystokraty. W ten oto sposób zakończyła się ich dworska sielanka, a rozpoczęły trudne czasy walk o każdy dzień.
Z początku nie powodziło im się najgorzej, lecz później nastąpiło bolesne zderzenie z rzeczywistością. Nowy partner Yahyi któregoś dnia wyszedł z domu… i już nie wrócił. Nigdy żadna z nich nie odkryła, jaki los spotkał mężczyznę. Sama Yahya musiała zacząć pracować, by zapewnić utrzymanie sobie i córkom — co dla kobiety przyzwyczajonej do dworskich wygód było jak tortura. By wspomóc matkę, Yesah i Nevaeh kontynuowały rozwijanie swych muzycznych zdolności, ćwicząc na instrumentach, które ojciec pozwolił im zabrać z dworu — i od czasu do czasu dawały koncerty na malutkim rynku, gdzie mieszczańskie tłumy przyjęły je niezwykle ciepło.
Ale i ten stan nie utrzymał się zbyt długo. Gdy Nevaeh miała lat dwanaście, ponowna epidemia uderzyła w Arturon, zbierając krwawe żniwo. Ogarnęła prawie wszystkie domostwa w biedniejszych dzielnicach, nie omijając także wyrzutków z rodziny Lahza’ya. Obie siostry zapadły na krwawą gorączkę — chorobę tak straszną, że na samą wzmiankę o niej wszyscy słuchający odczuwali nagłą potrzebę modlitwy do czczonego bóstwa. Yahya opiekowała się nimi najlepiej jak mogła, jednak żadne zabiegi ani nawet najdroższe zioła kupione na targu za ostatnie pieniądze nie dawały rezultatu. Przytłoczona poczuciem bezsilności, Yahya nie mogła patrzeć, jak dwie najdroższe istoty gasną w oczach — niemal widziała ulatujące z nich życie. Wysoka gorączka, sińce na całym ciele, obfite krwawienia… Po trzech dniach dziewczęta straciły przytomność i jedynymi dźwiękami, jakie przerywały upiorną ciszę w lepiance, były pełne bólu jęki. Zrozpaczona Yahya zostawiła córki pod opieką jednej z sąsiadek i udała się do domu byłego męża, błagać o ratunek. Chaarn, dobry człowiek jak na arystokratę, poczuł ucisk w sercu na wieść, że jego dzieci lada chwila mogą umrzeć — lub już nie żyją… Posłał do odległej wioski po druida znanego z niemal cudownych uzdrowień. Gdy starzec przybył do skromnej chatki, wypełnionej prawie namacalnym cierpieniem, Yesah zdążyła już jedną nogą przekroczyć wrota Zaświatów. Jednak sława mężczyzny nie była tylko mrzonką; udało mu się ocalić obie siostry, choć minął bardzo ciężki tydzień, zanim druid nie bez dozy niepewności stwierdził, że dziewczynki będą żyły, chociaż starsza z nich bezpowrotnie utraciła wzrok. Odchodząc, nałożył na uzdrowione tajemne zaklęcie, mające w przyszłości ochronić je przed nawrotem straszliwej choroby, kosztem odporności na inne dolegliwości. Widmo śmierci zostało zażegnane, lecz niemożliwym było wrócić do stanu sprzed wybuchu epidemii.
Co nas nie zabije...
Dziewczęta bardzo powoli dochodziły do siebie. Potrzeba było aż dwóch miesięcy nim Nevaeh, która zniosła chorobę nieco lepiej niż jej siostra, stanęła na nogi. Powrót do rzeczywistości, po całych tygodniach spędzonych za mglistą zasłoną halucynacji wywołanych przez wysoką gorączkę, był niemałym szokiem. Nie było jednak czasu na dłuższą rekonwalescencję. Po utracie przez Yesah wzroku, na barkach trzynastoletniej Nevaeh spoczął ciężar zadbania o dom, podczas gdy Yahya pracowała za dwoje, by wyjść z długów, jakie zaciągnęła na medykamenty dla umierających córek. Po trzech latach Nevaeh postanowiła wspomóc matkę i znalazła zatrudnienie w przydrożnej karczmie, której właściciel poszukiwał bystrej kelnerki. Na początku jej praca ograniczała się do roznoszenia tac z kuflami po brzegi wypełnionymi złocistym trunkiem, lecz widząc jak pojętną pracownicę ma pod swoimi skrzydłami, karczmarz stopniowo rozszerzał zakres jej obowiązków, aż była arystokratka stała się jego chłopcem na posyłki. Pracowała od świtu do zmierzchu, gotując, sprzątając, roznosząc posiłki, a nawet dźwigając skrzynie prawie tak ciężkie, jak ona sama. Była to żmudna robota, zmieniająca się niekiedy w istną katorgę — zwłaszcza gdy przez nadmiar wigoru zdarzało się, że młoda kobieta rozbijała jeden czy dwa talerze… - ale dająca niemałą satysfakcję. Mając codziennie do czynienia z nazbyt rozentuzjazmowanym tłumem pijaków, których nie raz i nie dwa trzeba było potraktować bezpardonowo, Nevaeh zyskała pewną dziką iskierkę, której nie sposób obudzić w dworskich komnatach. Obdarzona widocznie wrodzoną charyzmą, potrafiła znaleźć wspólny język z większością przyjmowanych gości; błyszczała inteligentnym dowcipem, a jej dźwięczny śmiech za każdym razem udzielał się rozmówcom. Biesiadnicy uwielbiali tę żywiołową dziewczynę, której wieczorne występy muzyczne stały się sławne w całej okolicy. Gdy zasiadała na małym podwyższeniu i uderzała w struny swej lutni, natychmiast milkły wszelkie rozmowy. A gdy z jej ust zaczęła płynąć melodia… nie było ani jednej istoty, której serce pozostałoby obojętne na płynącą prosto z duszy muzykę. Uczucia śpiewaczki udzielały się słuchaczom; łza zakręciła się w oku niejednego twardziela i niejeden twardziel płakał jak bóbr. Nevaeh także kochała te wieczory i wkładała w występy całą siebie. Dlatego też, mimo pracy czasem ponad siły, czuła się spełniona; jakby tak naprawdę to w zupełności wystarczało jej do szczęścia. To i nocne godziny spędzone w okolicznej bibliotece, gdzie młoda wokalistka na własną rękę kontynuowała naukę, którą tak bardzo kochała w dzieciństwie.
Minęły dwa lata, Nevaeh z dziewczyny stała się dojrzałą kobietą, lecz przez ten okres jej życie nie uległo większym zmianom. Yesah nauczyła się w pewnym stopniu funkcjonować bez najważniejszego ze zmysłów i od czasu do czasu udawało jej się wymknąć z domu, by wziąć udział w jednym z karczmianych koncertów siostry, co stanowiło praktycznie jej jedyną rozrywkę. Wyglądała na względnie zadowoloną z życia. Nikt nie spodziewał się, że pewnego dnia kobieta nagle wyruszy w świat, zostawiając po sobie tylko krótki list i własnoręcznie splecioną bransoletkę z rzemyków.
To był prawdziwy cios dla Nevaeh, która kochała siostrę bardziej niż kogokolwiek i cokolwiek innego. Nie mogąc znieść pustki, jaka zapanowała w domu, kobieta rzuciła się w wir pracy, usiłując odciąć się od tęsknoty i zapomnieć o dziurze w sercu, jaką wyrwała w nim nieobecność Yesah. Jednak za każdym razem, kiedy przekraczała próg lepianki, owa pustka dawała o sobie znać tak silnie, iż Nevaeh była gotowa zrobić wszystko — wszystko, ze sprzedaniem duszy włącznie — by jeszcze raz móc zobaczyć siostrę.
Dlatego też rozpaczliwie chwyciła się pierwszej nadarzającej się okazji, by opuścić Arturon. Okazją tą był pewien mężczyzna imieniem Raghnall, przedstawiający się jako przywódca najwspanialszej wędrownej trupy artystów na świecie. Łowca talentów, poszukujący członków do swego zespołu tancerek, muzyków, bajarzy i iluzjonistów. Usłyszawszy o cudownej pieśniarce z karczmy Zbity Kufel, zapragnął wcielić ją w swoje szeregi. Był zaskoczony, jak łatwo udało mu się przekonać kobietę, by wyruszyła w podróż jako jego najnowsza bardka. Zabrawszy ze sobą jedynie lutnię i bransoletkę od siostry, Nevaeh bez większego żalu pożegnała się z miejscem, w którym spędziła całe życie, by rozpocząć nowy rozdział na ścieżce, która miała zaprowadzić ją do największych pałaców tego świata…
… silniejszym uczyni.
Wędrowni artyści powitali nową członkinię z dystansem, który w pierwszej chwili lekko ją zaniepokoił, choć postanowiła nie przywiązywać do tego uwagi. Po kilku tygodniach przebywania z wesoło usposobioną dziewczyną, która uśmiechem witała każdego mijanego człowieka, zdawało się, że wszyscy darzyli ją sympatią, choć przez długi okres nie udało jej się nawiązać żadnej bliższej znajomości.
Przygoda Nevaeh z ową trupą rozpoczęła się raczej spokojnie. Pomniejsze występy w pomniejszych miasteczkach, kiedy to dostawała jedynie kilka minut na swoje lutniowe solo. Lecz po jakimś czasie Raghnall dostrzegł, iż występy śpiewaczki przyciągają więcej tłumów niż popisy zjadaczy ognia, więc jako człowiek interesu nie mógł tego faktu nie wykorzystać. Początkowo zachęcał kobietę do odważniejszych występów; nieco bardziej skąpe stroje, elementy tańca… Nevaeh uparcie odmawiała, czując niechęć do publicznego odkrywania swego ciała, zaś taniec… delikatnie rzecz ujmując, nie był jej najmocniejszą stroną. Prawie każda próba kończyła się małą lub większą katastrofą. Jedynym pocieszeniem była przyjaźń, jaka nawiązała się między śpiewaczką, a jej nauczycielką, Aytyn.
Jednak Raghnall nie ustępował w wysiłkach, by skłonić kobietę do zmiany zdania. Starał się być wobec niej łagodny, ale za plecami ukręcał już sznur do skrępowania jej rąk, z czego nieszczęsna pieśniarka, niemająca w życiu zbyt wiele doświadczenia, nie zdawała sobie sprawy — tak jak nie zdawała sobie sprawy z sytuacji, w jakiej naprawdę się znajdowała.
Któregoś razu przerwała występ po tym, jak jeden z gości zdecydowanie naruszył jej strefę prywatną i kategorycznie odmówiła powrotu na scenę. Wówczas Raghnall odciągnął ją na bok, poza zasięg wzroku któregokolwiek z uczestników biesiady, i spoliczkował. Oburzona kobieta, nie mogąc uwierzyć, że zaznała takiej zniewagi ze strony zwykłego trubadura, w porywie gniewu oświadczyła, iż odchodzi. Wtedy jednak mężczyzna uśmiechnął się — i jego uśmiech nie miał nic wspólnego z tym urokliwym, jakim obdarzył ją przy ich pierwszym spotkaniu. Nie. Był to zimny, bezduszny grymas. Raghnall zaśmiał się krótko, dając kobiecie do zrozumienia, że jeśli odejdzie, on skrzywdzi Aytyn — i wszystkich pozostałych członków zespołu, z którymi śpiewaczka zdążyła zadzierzgnąć nić przyjaźni.
A potem uderzył ją jeszcze kilka razy, tak by upewnić się, iż zrozumiała przekaz.
Trudno opisać szok, jakiego zaznała Nevaeh, kiedy uświadomiła sobie, że otaczająca ją rzeczywistość nie jest tym, na co wyglądała. Tamtego wieczoru, kiedy opadła kurtyna iluzji, kobieta poznała prawdę. Nie była wędrowną artystką. Była niewolnicą, lalką stworzoną dla zysków właściciela, który za pomocą sprytnej, acz okrutnej manipulacji mógł z nią zrobić cokolwiek zechciał.
W ten sposób Nevaeh została nie tylko wędrowną wokalistką. Została też kuchtą. Służącą. Ladacznicą. Przed tym ostatnim broniła się najdłużej, jednak wystarczyło kilka sińców na rękach Aytyn, by złamać jej opór. Nie mogła uciec, gdyż wiedziała, że w takim wypadku Raghnall bez mrugnięcia okiem spełniłby swoje groźby. Nie mogła też udawać spadku formy, bowiem mężczyzna karał ją za każdy ruen poniżej jej przeciętnego zysku. Pod wpływem niewolniczego życia jej występy stały się głębsze, znacznie bardziej poruszające. Widzowie byli jak w transie, czasem nawet kilka minut po tym, jak przebrzmiała ostatnia nuta; niejeden baron przychodził z prośbą o przyłączenie się do jego dworu, by umilać mu wieczory w zamian za wikt i opierunek. Lecz wystarczyło jedno wymowne spojrzenie Raghnalla, by śpiewaczka wiedziała, jaką odpowiedź należy podać.
Nevaeh pocieszała się tym, iż poznawszy prawdziwy obraz sytuacji, zdołała przeskoczyć mur oddzielający ją od reszty trupy. Teraz była jedną z nich. Teraz stała się im siostrą, która musiała znosić te same cierpienia. Poczucie jedności z pozostałymi na nowo wzbudziło w niej przygasły optymizm i opierając się na więzach przyjaźni, kobieta znów została tą samą energiczną bardką, która w Zbitym Kuflu częstowała ludzi zarówno pysznymi zakąskami, jak i cudownym, szczerym uśmiechem.
Owszem, niekiedy zdarzały się gorsze chwile — zwłaszcza po nocy spędzonej w łożu samotnego jegomościa, który wcisnął w dłoń Raghnalla sakiewkę pełną srebrnych monet — lecz i na to znalazło się lekarstwo. Rzemykowa bransoletka, jedyna pamiątka po Yesah. Za każdym razem, gdy Nevaeh dotykała jej z myślą o siostrze, spływała na nią pokrzepiająca fala spokoju. Wiedziona ciekawością, kobieta spytała o to przygodną wiedźmę, która orzekła, iż wyczuwa w tym kawałku rzemyka dość prymitywną magię, wiążącą posiadacza przedmiotu z osobą, która go wykonała. Śpiewaczkę ucieszyła wieść, że posiada przy sobie cząstkę siostry, która dawała jej siłę do przeżycia kolejnego dnia — i przeżycia go z uśmiechem. Od czasu do czasu wieczorami, kiedy wymykała się poza obozowisko, prowadziła bardzo długie rozmowy z jej wyobrażeniem Yesah. Opowiadała jej w szczegółach, jak mijają kolejne dni i dzieliła się świeżymi plotkami, jak za czasów wspólnej izdebki do spania. W ten sposób wyrzucała z siebie gnębiące ją myśli i oczyszczała swój umysł z gnijącej sterty nieszczęść. Nawet uwłaczające kobiecej godności obowiązki nałożnicy stały się jakby mniej uciążliwe, odkąd Nevaeh znalazła sposobność, by wyśmiać całą sytuację. A wszystko za sprawą niewielkiego kawałka rzemyka, który stał się cenniejszy niż wszelkie klejnoty, jakimi zachwyceni widzowie niejednokrotnie usiłowali obsypać pieśniarkę.
Są jednak rzeczy znacznie bardziej wartościowe od złota i kamieni szlachetnych, o czym Nevaeh, podczas swych podróży po najwspanialszych przybytkach w całej Alaranii, przekonała się aż nazbyt wiele razy.
Nieważne, w jak bardzo niepomyślnych warunkach przyszło jej egzystować. Nieważne, ile łez musiała wylać, by następnego dnia móc znowu podchodzić do ludzi z uśmiechem. Nevaeh wiedziała, że nawet po najczarniejszej nocy słońce zawsze pojawia się nad horyzontem, a na wszelkie trudy istnieje jedna sprawdzona metoda — cieszyć się z drobnych rzeczy, nawet jeśli byłyby to zupełne błahostki.
Dzięki temu była w stanie patrzeć w przyszłość z nadzieją, której jej otoczenie tak bardzo potrzebowało...
Fatamorgana
Zdawać by się mogło, że los uśmiechnął się do młodej bardki. Podczas jednego z występów w Efne, szlachcic z rodu Mandeville postanowił wykupić ją z niewoli, by wcielić w poczet swojej służby jako nauczycielkę muzyki dla swojej córeczki Aureoli. Nevaeh bardzo szybko złapała kontakt z młodą błogosławioną, zawarła przyjaźnie wśród służby, a nawet zauroczyła się w intrygującym zarządcy posiadłości, półelfie Rianellu. Wszystko układało się pomyślnie: dnie spędzała na lekcjach muzyki i psotach z Iorwen i Amser, noce zaś na marzeniach - zarówno na jawie, jak i we śnie.
Ale Nevaeh wiedziała, że jej marzenia były zbyt piękne, by móc się ziścić.
Najpierw niezręczne nieporozumienie z Rianellem sprawiło, że ich powoli rozkwitająca relacja legła w gruzach. Może by udało się to zamieszanie odkręcić i zacząć od nowa, gdyby zarządca nie został wysłany przez pana dworu z załatwieniami w inną część mapy. Nigdy więcej nie spotkali się w Efne. Nevaeh, która w każde uczucie wkładała całą siebie, dość boleśnie przeżyła to sercowe niepowodzenie, jednak wir wydarzeń we dworze i okolicy nie pozwolił jej długo nosić tego smutku. Życie toczyłoby się dalej, złamane serce uleczyłby czas, gdyby nie czarne chmury, z których burza pozostawiła jedynie zgliszcza.
Nevaeh bowiem wiedziała, że od Raghnalla nie ma ucieczki; kiedy raz coś posiadł w swoje łapy, nigdy tego nie wypuścił. Dał nieszczęsnej bardce miesiąc na opuszczenie posiadłości i powrót do roli niewolnicy-kurtyzany. To… albo śmierć. Nevaeh, która całym sercem pokochała dwór Mandeville, nie potrafiła zrezygnować ze szczęścia, którego wreszcie udało jej się zaznać. Do ostatniej chwili zwlekała z decyzją, aż było za późno. Nieszczęśliwym zrządzeniem losu Raghnall, chcąc wynająć zabójcę do pozbycia się bardki, trafił na Ostrze Wolności - organizację zajmującą się brutalnym wyzwalaniem niewolników. Ostrze usunęło handlarza z tego świata, na tym jednak nie skończyło się ich działanie. Za jego uprzednimi wskazówkami ruszyli do Efne, by oswobodzić służbę w ich mniemaniu ciemiężoną przez państwo Mandeville. Tego wieczoru ten piękny dwór pochłonęły płomienie, a śmierć poniosły liczne istnienia, w tym Iorwen oraz państwo Mandeville.
Niewiele z tego, co działo się później, zapisało się w pamięci Nevaeh. Przytłoczona ciężarem poczucia winy, bardka zdysocjowała tak dalece, że stała się zupełnie obojętna na to, co działo się z nią i wokół niej. Nie pamiętała, w jaki sposób razem z Aureolą wpadły w niewolę, ani dokąd zmierzali. Nowi właściciele traktowali ich brutalnie, nierzadko stosując przemoc dla utrzymania rygoru, jednak Nev nie dbała o siebie. Ba, wręcz święcie wierzyła, że zasłużyła na wszystkie cierpienia, jakie mają ją spotkać. Znosiła więc swój los bez sprzeciwu, buntując się jedynie wtedy, gdy na szali leżało dobro błogosławionej sierotki. Pewnego razu pod wpływem wewnętrznego impulsu bezwiednie zaczęła śpiewać, a jej skrywane uczucia nakłoniły resztę niewolników do pójścia w jej ślady. Ten przejaw domniemanego buntu kosztował bardkę dwa uderzenia batem. Pozostawiły one dwie paskudne rany na jej plecach, które w przyszłości miały na zawsze przy niej zostać w postaci blizn.
Dni mijały dalej, jeden po drugim, jednakowo nieznośne i pozbawione nadziei, aż do momentu, gdy Nevaeh podniosła prawdziwy bunt. Miało to miejsce na placu targowym w Fargoth, podczas wystawy niewolników, gdy jegomość o odstręczającej aparycji zdecydował się wykupić Aureolę. Zapanował ogólny chaos, do akcji wkroczyli tajemniczy rozbójnicy, którzy wyprowadzili Nevaeh i jej młodą towarzyszkę poza główną część miasta, prowadząc je do schronienia. Na miejscu bardka przeżyła szok, gdy stanęła twarzą w twarz z… Rianellem, który jak się okazało, należał do owej grupy robiącej rozróbę na placu. Nevaeh była rozdarta: z jednej strony gorąco pragnęła porozmawiać z półelfem i wyjaśnić wszystko, co zaszło, z drugiej zaś zalała ją fala potwornego wstydu i poczucia winy za to, co spotkało rodzinę Mandeville. Zanim jednak nawiązała się między nimi głębsza rozmowa, zaniedbana rana dała o sobie znać i bardka straciła przytomność, trawiona gorączką.
Z myślą, że Aureola znalazła się w bezpiecznym miejscu, była gotowa się poddać. Czuła, że nie miała siły znosić jeszcze więcej cierpienia; chciała odejść w niebyt, by już nic więcej nie czuć. By już nigdy nikogo nie skrzywdzić. W tamtej chwili przywitałaby śmierć z ulgą.
… Ale to jeszcze nie był jej czas.
Wiedziała, że musi wziąć odpowiedzialność za swoje błędy. Nie zasłużyła na to, by spocząć w pokoju. Tego co się stało, nie sposób było naprawić, ale Nevaeh podjęła postanowienie: będzie dalej żyć, tak by swoimi uczynkami zrównoważyć zło wyrządzone za jej sprawą. Nie mogła tak po prostu się poddać, jak ostatni tchórz uciec przed konsekwencjami własnych wyborów.
Nie była już tą samą bardką, która patrzyła w przyszłość z nadzieją, mimo niesprzyjających okoliczności. Nowe doświadczenia były niczym woskowa pieczęć zamykająca w przeszłości dawną naiwność i optymizm. Gdzieś pod tą warstwą wyrzutów sumienia na pewno nadal tkwiła dziewczyna o czystym sercu, niosąca ciepło i światło tam, gdzie się pojawiała, jednak na razie pozostawała odsunięta w kąt, oddając prym kobiecie zmagającej się z mrokiem teraźniejszości.
Nevaeh chciała walczyć o lepsze jutro. Lecz zanim będzie mogła uleczyć świat, najpierw musiała uleczyć samą siebie.