- Muszę mieć te zapiski... - rozległ się głos, mogący należeć do zmęczonego starca, gdyby nie to, że nie stracił nic z drapieżności z pierwszych wieków. Słowa odbiły się echem od ściany drzew, sprawiając, że głos zabrzmiał jeszcze bardziej demonicznie. - Przynieś mi je...
- Nie zawiodę cię Mistrzu. - odrzekła młoda czarodziejka. - A co będzie z twą obietnicą? Dotrzymasz słowa?
- Zbliż się moje dziecko... - mruknął głos, nagle wydając się ciut bardziej przyjaznym. Kobieta jednak nie wyglądała na przekonaną. Przestąpiła z nogi na nogę, lecz nie postąpiła ani kroku naprzód, do swego mistrza. Głos mruknął ze zniecierpliwienia, po czym huknął na nią. - Zbliż się tu!
Czarodziejka, lekko speszona i wystraszona przeszła parę kroków na sam środek polany, zatrzymując się o krok od czarnego niczym węgiel głazu, wystającego z gołej ziemi, która utrzymywała się tylko w obrębie polany. Monolit był idealnie gładki i wysoki na dziesięć stóp. Z samego środka wydobył się ten sam, uschnięty głos:
- Od eonów lat tu tkwię... Lecz moja moc wcale stąd nie uciekła... Ci zdrajcy czarodzieje powstrzymali nasz atak! Świat byłby nasz, a ludzie naszymi sługami! Lecz nim udało nam się dotrzeć na miejsce i zmiażdżyć ludzkość wpadliśmy w ich pułapkę! Czarodzieje... - z głazu dobiegł dziwny charkot. - wytworzyli portal, który wciągnął całe nasze siły do innego wymiaru... Widząc co się święci wchłonąłem całą moc pozostałych mi sług i przeobraziłem się w głaz. Nawet portal nie był w stanie pochłonąć mnie. Lecz po pogromie... Oni zorientowali się czym się stałem. Nim przybrałem prawdziwą formę zmiażdżyli mój głaz, czyniąc go dla mnie więzieniem... Dlatego tu tkwię. Przynieś mi te zwoje. Dzięki nim dowiem się, gdzie jest ukryta druga część więzienia... Po połączeniu... Znów będę potężny. A ciebie należycie wynagrodzę... - zakończył swój monolog. Czarodziejka nadal wyglądała na niezdecydowaną. Słowa chyba nie przekonały jej dostatecznie mocno.
- Weź go... On wskaże ci drogę... - wycharczał głos. Właśnie w tej chwili z głazu oderwał się malutki kamyk, wielkości rzecznego otoczaka.
Nagle, na dużym głazie pojawiły się dwie, nieregularne bruzdy, które zapłonęły czerwonym blaskiem. Na czarnym kamyku w dłoni czarodziejki pojawiły się dwie identyczne. Przez chwilę również i oczy czarodziejki zapłonęły na czerwono.
- Nagroda będzie wielka... - powiedziały równocześnie dwa głosy.
Kurz drogi wzbijał się spod jej nóg, gdy szła do wyznaczonego jej celu. Wiedziała co ma zrobić. To już tylko kwestia czasu, gdy demon powstanie. Obdarzy ją potęgą, o jakiej czarodziejom nawet się nie śniło! Miała tylko wykonywać zadane jej rozkazy.
Po raz kolejny wymacała w kieszeni swojej szaty kamień. Gdy pierwszy raz go dotknęła, wiedziała już co ma zrobić i była pewna, że podoła zadaniu, a gdy nadejdzie potrzeba, sam demon wesprze ją swą mocą.
Droga prowadziła przez równinne, nadmorskie tereny w niedalekim sąsiedztwie Turmalii. Po paru godzinach marszu rozwidlała się, z jednej strony prowadząc do głównego traktu, a z drugiej, przecinając wieś docierała do małego, ceglanego zameczku. Rot skierowała się w drugą stronę, zamierzając przed zmrokiem dotrzeć przynajmniej do wsi. Gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, a dziewczyna zlana była już potem ze zmęczenia, znalazła się już we wsi. Ale narastające w niej podniecenie sprawiało, że mimo wszystko nie chciała się tu zatrzymywać. Ponownie sięgnęła po kamień i wyciągnęła go przed sobą na dłoni. Wydawało jej się, że wciąż widzi na czarnej powierzchni czerwone kształty. Uznała, że nie zaszkodzi jej pozostać tutaj na noc, a sprawy w zameczku załatwić dopiero jutro. Jednak gdy tylko o tym pomyślała, głowa rozbolała ją, jakby ktoś ściskał ją imadłem, a z nosa pociekła jej krew. Upadła na ziemię, mając wrażenie, że głowa jej pęka. Czując ten ból pomyślała, że zrobiłaby wszystko, by przestało ją boleć, z czymkolwiek by się to nie wiązało. Właśnie w tej chwili, ból cały czas przybierający na sile, nagle zniknął. W jej zaciśniętej dłoni spoczywał kamyk, z dwoma, jaskrawo świecącymi na czerwono bruzdami...
Lało. Pod wieczór znad morza napłynęła masa ciemnych chmur, z której w nocy poleciały strugi zimnego, mokrego deszczu. Czarodziejka Rot oczywiście nie zdążyła przed deszczem i przemokła do suchej nitki zanim wreszcie poprzez spadające krople udało jej się dostrzec wątłe światło świecy ustawionej za szklanym oknem. Po kwadransie stała już przy wrotach. Jednak obawiała się, by zakołatać do drzwi. To miejsce zawsze ją przytłaczało.
- Co ty tu robisz? - usłyszała głos łagodnego człowieka, który wyglądał zza dopiero co otwartych drzwi. - Czemu nie zostałaś w wiosce?
- Mogę wejść? Mistrzu...
- Tak, oczywiście. - odpowiedział. - Coś cię trapi, Rot?
- Nie... - odparła, po czym udała, że ziewa. - jestem po prostu zmęczona.
Wkrótce potem wszystkie jej rzeczy wisiały już na sznurze przy palenisku, schnąc przed dniem następnym. Zanim jednak je oddała, przebrała się w szlafrok, w którego kieszeni znalazł się czarny kamień. Rot miała być wezwana na rozmowę, lecz Hugon, pan na tym zameczku, zadecydował żeby przełożyć spotkanie na dzień następny. Rot już chciała zaprotestować, pamiętając co zdarzyło się w wiosce, lecz zanim coś powiedziała, ziewnęła przeciągle. Zdała sobie jednak sprawę, że kamień nie zdecydował zaprotestować, toteż ruszyła dobrze znaną sobie drogą do swojej sypialni.
- Twoja nieobecność bardzo się przeciągała, Rot. - powiedział łagodnie Hugon. Oboje siedzieli przy skromnym, hebanowym stoliku, a starszy czarodziej popijał poranną kawę z filiżanki. - Już zastanawiałem się, czy nie zacząć cię szukać.
- Nie było takiej potrzeby. Moje odwiedziny u pana Jareda przedłużyły się, ponieważ otrzymałam kilka zadań praktycznych.
- Praktycznych? - spytał zainteresowany Hugon, choć wyglądał na zadowolonego z tego powodu.
- Tak... - odpowiedziała czarodziejka, wyraźnie niechętna by kontynuować. Włożyła dłoń do kieszeni, gładząc zimną powierzchnię kamienia. Po chwili zełgała bez zająknięcia. - Dokładniej z astrologii, oswajania z kręgiem przestrzeni, oraz kręgiem mocy.
- Ach, w porządku. - czarodziej uśmiechnął się, po czym wstał od stolika. - Masz jakieś plany na najbliższe dni?
- Cóż... - odparła Rot. - może jeszcze raz udam się do pana Jareda na nauki? To bardzo przyjazne miejsce, dobrze mi się tam uczy.
- Jeżeli tak uważasz...
- Ach, mistrzu?
- Tak, Rot?
- Czy w biblioteczce są jakieś informacje o napaści potworów, tej z pierwszych wieków?
- Nie wiem, czy ten temat powinien cię tak interesować...
- Oczywiście mistrzu. - powiedziała, po czym wstała od stołu. Przysunęła swoje krzesło, a następnie wyszła z komnaty. Swoje kroki skierowała wprost do biblioteki.
- Ale tu przecież musi coś być! - warknęła sfrustrowana. Siedziała na podłodze, a dookoła niej leżały pootwierane w różnych miejscach księgi. Jednak mimo dość dokładnych poszukiwań nie znalazła niczego na temat, którego szukała. Gdy kartkowała już kolejną książkę, by wczytać się potem dokładnie w każde słowo, udawało jej się odnaleźć tylko jakieś niedomówienie, lub jakby niedokończone zdanie. Czemu tak trudnym było dowiedzenie się, gdzie leży kawał głazu? Pracowała tu już od dwóch dni, przekartkowała prawie trzysta ksiąg i tomów, ale nie znalazła ani wzmianki o tym, że cokolwiek przetrwało pogrom demonów w pierwszych wiekach.
Sięgnęła do kieszeni, w której spoczywał kamyk, stanowiący teraz obowiązkowy element jej wyposażenia, gdziekolwiek by się nie udała. Pogładziła go i wyczuła pod palcami idealnie gładką powierzchnię. Spostrzegła, że kamień pobłyskuje lekko swym czerwonym kolorem.
W tej samej chwili usłyszała kroki na korytarzu prowadzącym do biblioteki. To musiał być Hugon, który miał zamiar o czymś z nią porozmawiać. Szybko wsunęła kamień z powrotem do kieszeni, wzięła pierwszą z brzegu książkę i udawała pogrążoną w lekturze. Chwilę później czarodziej wszedł do środka. Zastał Rot siedzącą na podłodze w otoczeniu sporego zbioru ksiąg z jego kolekcji. Gdy tylko jego buty przekroczyły próg, dziewczyna uniosła wzrok i podniosła się.
- Tak mistrzu? - spytała - chciałeś o czymś ze mną porozmawiać?
- Owszem, mam do ciebie ważną sprawę. Przemyślałem naszą rozmowę dwa dni temu. Uznałem iż dużo lepiej radzisz sobie z magią u mistrza Jareda, bo wydawałaś się być ogromnie zadowolona z pobytu. Tak więc, nie ma sensu, by uczył cię ktoś taki jak ja, jeżeli u mistrza Jareda osiągniesz o wiele więcej. W przyszłym tygodniu zostaniesz przeniesiona.
- Zaraz... w przyszłym tygodniu?
- Tak.
- Ale... czy mistrz Jared wie o tym?
- Tak, zdążyłem go już o tym powiadomić.
- Ach... dobrze. Emm... Mistrzu?
- Tak, Rot?
- Czy w pierwszych wiekach, po napaści demonów, jakieś z nich ocalały?
- Po co potrzebna ci ta wiedza?
- To pytanie od dawna mnie męczy, bo nie umiem sobie wyobrazić broni tak potężnej, by zniszczyć je wszystkie.
- Demony zostały wchłonięte przez portal. Żaden z nich nie ocalał. - powiedział stanowczo Hugon.
- Łżesz... - Jego uczennica wycharczała nie swoim głosem, jakby o wiele starszym. Chwyciła się oburącz za głowę i nie potrafiła podnieść się z klęczek. Z jej nosa popłynęła krew, plamiąc jej szaty.
- Co?! - warknął Hugon, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Rot przewróciła się na podłogę i zaczęła wierzgać, jakby w konwulsjach. Nauczyciel dopadł do niej, po czym bez większych rezultatów starał się ją unieruchomić. W pewnej chwili jej ręka trafiła do kieszeni, a dziewczyna momentalnie się uspokoiła.
Hugon zdążył jeszcze usłyszeć cichy płacz: "nie potrafię". Chciał spróbować ją uspokoić, lecz w chwilę później oczy Rot zapłonęły czystą czerwienią. Zanim jednak nauczyciel zorientował się, co się wydarzyło, silny strumień energii pchnął go w tył. Chwilę później ciało Hugona rozbiło się na kamiennej ścianie, a w powietrzu rozległ się okropny odgłos łamania kości.
Rot po chwili udało się zmusić do wstania na nogi. Chwiejnym krokiem podeszła do nauczyciela. Delikatnie dotknęła jego piersi, by sprawdzić, czy żyje. Nie oddychał.
Dziewczyna rozpłakała się, lecz po chwili jej oczy znów zapłonęły czerwienią i zaczęła przeszukiwać jego szaty. W pewnej chwili natknęła się na zwitek pergaminu. Wyglądał bardzo staro, a gdy czarodziejka rozwinęła go, okazało się, że jest to mapa krainy. Na równinie, niedaleko obecnej siedziby Jareda znajdował się krzyżyk. Dokładnie w tym samym miejscu odnalazła czarny monolit. Zachłannie oglądała mapę, gdy natknęła się na jeszcze jedno oznaczenie. Było ono w samym środku wyspy syren, na jednym ze wzniesień. Musiała się jeszcze upewnić. Zerknęła w prawy górny róg mapy. Data się zgadzała.
Długo myślała. Słońce dawno już ukryło się za horyzontem, lecz Rot wciąż wpatrywała się w ciemności panujące za oknem. Nie była pewna... Co jeżeli posunęła się za daleko? Czy jest jeszcze jakiś sposób, by to wszystko odwrócić? Wykroczyła poza bezpieczną krawędź przepaści. Pytanie tylko, jak długo się tak utrzyma? Nie było drogi powrotu. Musiała brnąć dalej, nawet jeżeli sama przygotowała sobie to bagno, w którym tkwiła. Nie powinna była tego robić. Ale kamień w jej ręku nie pozwalał jej zrezygnować. Nie potrafiłaby się mu postawić.
Miała teraz dwie opcje: Ruszyć w drogę powrotną i spotkać z mistrzem, lub samotnie wyruszyć na wyspę syren. Jednak w ostatecznym rozrachunku zrozumiała, że i tak, i tak to właśnie ona zostanie wysłana do odzyskania drugiej części więzienia. Czyli i tak odwiedzi wyspę syren. Co z kolei oznaczało, że nie warto było wracać teraz do demona z samą tylko mapą.
Pozostawała tylko kwestia transportu. Dotarcie do monolitu zapewne nie miało być trudne, lecz przeniesienie kilkutonowego bloku skalnego przez morze i cały szmat drogi w głąb lądu. Na pewno mogła użyć statku, który zapewne pożyczy sobie z portu, by pokonać drogę morską. Ale jeszcze nie miała żadnego pomysłu jak pokona pozostały odcinek drogi. Lub skorzystać z niedawno trenowanej magii transportu.
Rozbłyski biało czerwonego światła pojawiały się co chwila i znikały, wzniecając kaskady iskier, wokół całkiem sporego obszaru. Wewnątrz stała czarodziejka, dzierżąc swój kamień w ręku niczym magiczną różdżkę. Była gotowa, by użyć na samej sobie magii transportu, by się przenieść w odpowiednie miejsce. Kamyk w jej ręku wręcz pulsował mocą, wspomagając ją. W pewnej chwili uniosła ręce w górę, a magiczna siła pociągnęła ją z ogromną siłą
Upadła na piach, lądując gdzieś przy morskim brzegu. Czarodziejka była wykończona i najchętniej padłaby wtedy na swe łoże, lecz odłamek skały wciąż błyszczał, co oznaczało iż nie pozwala Rot na odpoczynek. Dziewczyna próbowała przez chwilę odsapnąć, leżąc na mokrym piasku i dopiero po chwili stanęła w gotowości do drogi. Kamień oraz mapę, miała schowane w pożyczonej kurtce, skutecznie chroniącej przed zimnem. Czarodziejka sprawdziła swoje położenie, rozwijając przed sobą starą mapę. Miała przed sobą jeszcze marsz na miejsce, choć nie wyglądało na to by miał on być długi.
Rot wyruszyła w drogę, obierając dla siebie możliwie najkrótszą trasę. Nie mogła się już doczekać, by uwolnić swego mistrza. Da jej wtedy taką moc, że nie będzie musiała się już lękać nikogo, poza swym panem. Będzie mogła być dla niego jak córka, a on dla niej jak ojciec, którego nigdy nie miała...
Noc powoli już chyliła się ku końcowi, gdy czarodziejka słyszała dochodzące z puszczy drapieżne nawoływania harpii. Istoty te są dość dziwne, bowiem występują tylko na wyspie syren, w niewielkiej populacji. Są to kobiety, mające zamiast nóg prasie szpony, a zamiast rąk - skrzydła. Stworzenia te nawzajem informowały się o uczcie, która była już bardzo blisko. Pozostawało tylko zaczekać na odpowiedni moment... Moment by zaatakować.
- Zaraz, zaraz... - mruknęła Rot. Przyjrzała się mapie jeszcze raz, oświetlając papier magicznym płomieniem. Potem rozejrzała się dookoła. Przed nią był kilkudziesięcio stopowy klif, zbyt stromy, aby można było się na niego wspiąć. Kamienna ściana biegła jeszcze w lewo, od jednej strony osłaniając coś w rodzaju małego jeziora, o idealnie płaskiej powierzchni i bardzo mętnej wodzie. Po prawej natomiast wyrastał gąszcz drzew, z których część nigdy nie widziała Alaranijskiego lądu.
- Dokąd teraz... - mruknęła do siebie Rot i przybliżyła mapę do oczu, by lepiej widzieć. - przecież krzyżyk jest tu...
Mimo zaznaczenia na mapie, krzyżyk wyraźnie wskazujący w miejsce, w którym się znajdowała, chyba nie miał odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jak okiem sięgnąć, nigdzie nie było sporego głazu, którego przecież szukała. Nie, to chyba musiało być gdzieś indziej...
Nagle Rot padła na kolana i chwyciła się z bólu za głowę. Krew płynąca jej z nosa i napływająca do oczu, wyraźnie sugerowała, że demon się z nią nie zgadzał. W jego mniemaniu, fragment więzienia był właśnie tu. Ale, tu, czyli gdzie? Nigdzie nie było go widać. Może pod ziemią? Albo na klifie? Wszystko, co widziała Rot, zostało przesłonięte przez jedną wielką czerwoną plamę. Nie była w stanie nic zrobić...
Wtedy, oczy czarodziejki zapłonęły czerwienią, a jej ciałem zawładnął demon.
Na twarz Rot wypełzł szeroki, zadowolony uśmiech. Z rozkoszą smakowała otaczające ją powietrze. Wyciągnęła ręce przed siebie, po czym poczęła się im przyglądać, jakby chcąc sprawdzić, czy są prawdziwe, że nie jest to zwykłą ułudą. Demon, który nad nią zapanował, nie był bardziej wolny od całych eonów lat, i pragnął rozkoszować się tą chwilą.
W pewnej chwili w jej ustach odmalowała się jakby nutka zawodu, a dziewczyna przestała się uśmiechać. Już wkrótce będzie musiał znów opuścić ciało czarodziejki. Nie był w stanie utrzymać tego błogiego stanu zbyt długo. Był wciąż zbyt słaby, by tego dokonać. Musiał odnaleźć swe więzienie. Czuł, że część jego egzystencji jest gdzieś w pobliżu. Musiał tylko odkryć gdzie.
Nagle idealnie płaska tafla wody w jeziorku załamała się w jednym miejscu, a w powietrzu rozległ się cichy plusk. Rot natychmiast spojrzała w tę stronę.
- Syreny... - mruknęła, a jej głos zabrzmiał bardzo staro i ochryple. - A więc to tu!
Dziewczyna skierowała swe kroki w stronę jeziora i stanęła na samym jego brzegu. Z jej palców wystrzelił mały, świetlny ognik, który plusnął w mętną wodę i ukazał, co znajduje się pod powierzchnią. Syrena, którą widziała, okazała się nie być jedyną. W jeziorku było ich co najmniej dziesięć, oraz, jak jej się wydawało, przynajmniej jeden tryton. Na samym dnie, pogrążony w mule leżał czarny, idealnie gładki głaz, lecz widać było iż jest mniejszy niż druga jego część.
W pewnej chwili jedna z morskich istot wystrzeliła w górę i wypadła ponad taflę wody, zanim demon zdążył się przygotować. Tryton wyciągnął broń by uderzyć w czarodziejkę, lecz w ostatniej chwili z ręki Rot wypadł czerwony pocisk, który odrzucił go na sporą odległość z powrotem do wody.
- Czyli tak... - powiedziała nie swoim głosem. Po chwili obchodziła już brzeg jeziora, tkając zaklęcie, a jej oczy błyszczały czerwienią jak jeszcze nigdy przedtem. Gdy zaklęcie było gotowe uśmiechnęła się sama do siebie.
Wiedział, że wszystko pójdzie łatwo. Teraz musiał zaledwie wydobyć kamień. Chciał jednak być całkiem pewny swych zabezpieczeń. Powoli wsunął palec dziewczyny do wody. Gdy tylko dotknął tafli najbliższa morska strażniczka wystrzeliła w jego stronę niczym strzała. Demon cofnął palec, nim syrena dotarła na miejsce. Już wydawało się, że wyskoczy na pochylającą się nad wodą dziewczynę, gdy nagle odbiła się, jakby natrafiła na taflę szkła. Zdezorientowana chwilę zastanawiała się co się stało, po czym pogroziła pięścią opętanej, na co ta tylko się uśmiechnęła. Wszystko było gotowe.
Znad morza nadpływały z wolna masy chłodnego powietrza, tworząc nieprzyjemne powiewy wiatru, które nie tylko wychładzały ją, ale również okropnie denerwowały. Harpia szybowała w powietrzu, na granicy prądów wznoszących. Gdyby nie wezwanie sióstr, nie wyściubiłaby nosa poza ciepłą i bezpieczną kryjówkę. Teraz, musiała lecieć, by spotkać się z nimi. Być może było to coś ważnego.
Wtem, gdy przeczesywała wzrokiem krainę pod nią, zauważyła coś. Nawet nie coś, a kogoś. Harpia skrzeknęła zaskoczona, widząc kobietę stojącą przy brzegu jeziora. Trzeba było wiedzieć, że na wyspie syren ludzie są ogromną rzadkością, między innymi dlatego iż w tych stronach wiele istot, między innymi harpie, uznają ich za rarytas. Toteż gdy tylko lecąca harpia ją spostrzegła, nawet nie zastanowiła się, dlaczego żadna z jej sióstr jeszcze nie zaatakowała, tylko bez namysłu zaczęła pikować w dół, za cel obierając sobie czarodziejkę.
Rot niemal śmiała się w głos, widząc niemoc na twarzach wodnych strażników. Był już gotów, by wydobyć swe więzienie. Rot, zgodnie z rozkazem demona, uniosła ręce w górę. Zarówno jej dłonie, jak i oczy płonęły czerwonym blaskiem. Aquarianie mogli wtedy zobaczyć, jak czarny głaz, wzbijając tumany piachu, zaczyna się unosić. Strażnicy na próżno próbowali powstrzymać przedmiot przed wynurzeniem, lecz skutecznie uniemożliwiła im to bariera założona na tafli jeziora. Wkrótce mogli się już tylko przyglądać, jak głaz wynurza się, a następnie zmierza wprost do opętanej.
Czarodziejka, z wręcz dzikim uśmiechem na ustach przyglądała się skale. Cel już praktycznie został osiągnięty. Teraz wystarczyło już tylko powrócić na równiny i zawieźć tam głaz. Wtedy przybierze w końcu prawdziwą formę, niezmienioną od eonów lat. Będzie wreszcie wolny! Już tylko...
Nawet nie zorientował się, gdy coś uderzyło w czarodziejkę. Rot straciła równowagę i upadła na plecy, a malutki czarny kamień z egzystencją demona wypadł jej z ręki i potoczył się gdzieś. Natomiast głaz, na którego przestało działać zaklęcie, runął w wodę. Rot podniosła się, a jej wściekłe spojrzenie padło na młodą harpię, która niczym zahipnotyzowana, bawiła się jej magicznym kamieniem.
- Oż ty... - warknęła dwoma głosami jednocześnie, po czym chwiejnie wstała. Wyciągnęła rękę, a w stronę harpii poleciał magiczny pocisk. - Oddawaj!
Atak, który przypuściła, zdecydowanie jej się nie udał. Swoimi szponami nawet nie zahaczyła o cel, natomiast nie tylko skrzydłem, ale i tułowiem boleśnie zderzyła się najpierw z kobietą, a póżniej z ziemią. Grunt był bardzo przesiąknięty wodą, toteż konsystencją przypominał błoto. Harpia po upadku była już cała ubrudzona kleistą substancją. Część jej piór sterczała w dziwnych kierunkach, sprawiając dziwne wrażenie.
Podpierając się skrzydłami obróciła się najpierw, po czym udało jej się usiąść na ziemi. Chciała już wzbić się w powietrze, by uniknąć konfrontacji, gdy na ziemi spostrzegła czarny kamień, pobłyskujący czerwonym światłem. Wyciągnęła skrzydło i dotknęła znaleziska.
Poczuła, że coś wchodzi jej do głowy, i jakby rozgląda się. Czuła, że owo coś przenika jej myśli na wskroś i robi sobie z nimi co chce. Mimo to miała coraz wyraźniejsze wrażenie, że teraz może więcej, oraz iż jest mądrzejsza niż przedtem. Nie do końca wiedziała, skąd się to bierze...
Wtedy, jakby otworzyła oczy. Dookoła niej znajdowała się sucha i spalona ziemia, w kolorze rdzawej czerwieni. Nigdzie nie było żadnego wzniesienia, żadnego drzewa, ani nawet żadnej wody.
Wtem dostrzegła jakby... Czarną ziemię, gdzieś w oddali. Zanim się obejrzała, ziemia ta zaczęła się jakby... poruszać? W miejscu, gdzie jeszcze niedawno była, ziemia znów przybrała kolor rdzawoczerwony, a czerń jakby się do niej zbliżała.
Nie wiedziała, czy czas płynie. Raz wydawało jej się, że dłuży się w nieskończoność, a raz, że nie minęła nawę chwila. Po paru godzinach, choć może sekundach czarna ziemia znalazła się ledwie o dziesięć stóp od niej. Wtedy, spod poziomu gruntu zaczął się wynurzać kształt. Był ogromny, o wiele większy od niej. Potwór był zbudowany jakby z płynnego prochu w kolorach czarnym i czerwonym. Na łbie wyrastały mu dwa, ogromne rogi.
- Zbliż się... - usłyszała głos, ten sam, który uwiódł czarodziejkę i przymusił ją do przybycia na wyspę. - Zbliż się do mnie...
- Nie. - wycharczała dziewczyna. Nie miała pojęcia, skąd, kiedy, ani gdzie nauczyła się komunikować w ten sposób.
- Nie bądź taka... - wypowiedział, po czym wyciągnął rękę w jej stronę, a na jego dłoni rozbłysły czerwone plamki.
- Nie. - wypowiedziała z takim samym przekonaniem co wcześniej. Czuła nacisk w swojej głowie, oraz, że demon używa magii. Ale bez problemu mu odmówiła. Podpierając się skrzydłem, powoli wstała z pozycji siedzącej, po czym dla podkreślenia swych słów odwróciła się doń plecami.
- Oż ty... - powiedział, a harpia wyczuła z jego strony bardzo silną energię magiczną. Nagle w powietrzu rozległ się huk, a ona chyba tylko cudem usunęła się z drogi magicznego pocisku.
Ocknęła się z powrotem na wyspie, na brzegu jeziora. Czuła okropny ból na policzku, zupełnie jakby się obtarła, tylko dużo mocniej. Przyłożyła skrzydło, na którym nie spoczywał kamyk do twarzy. Syknęła z bólu, a gdy odjęła skrzydło, zobaczyła na nim płynną czerwień. Spojrzała ponownie na kobietę. Powoli zaczynała rozumieć, że to ona ją zaatakowała. Choć nie miała pewności, czy nie był to ten stwór... Zanim jednak zdążyła dojść do czegoś więcej, czarodziejka z wyrazem szaleństwa na twarzy zaczęła krzyczeć niczym wariatka: "oddawaj mój kamień! jest MÓJ!" Kobieta nagle rzuciła się na nią, chcąc jej wyrwać swój skarb. Obie zderzyły się, po czym wpadły do wody.
Harpia zaczęła miotać się na wszystkie strony, próbując nabrać powietrza, lecz całkiem straciła orientację w lodowato zimnej, mulistej wodzie. Ani trochę nie dbała o to co stanie się z kamieniem, do którego szybko dopadła czarodziejka. Nagle poczuła, że coś ją ciągnie, czemu nie potrafiła stawić oporu. Po chwili dostrzegła czerwone rozbłyski, które nagle ustały. Woda powoli zaczęła barwić się na krwistoczerwono. Po chwili straciła z oczu martwe ciało opętanej, przebite na wylot syrenim ostrzem. Potem nastała ciemność.
Harpia zaczęła kaszleć i pluć wodą, która dostała jej się do płuc. Zanim w pełni doszła do siebie, minęło kilka minut. Powoli otworzyła oczy. Na niebie jasno świeciło słońce, oświetlając w piękny sposób znajdujące się wokół drzewa, skałę, na której leżała, oraz brzeg jeziorka. Z wodnego zbiornika wystawał tułów morskiej kobiety, która przyglądała się uważnie schnącej harpii. Gdy spostrzegła, że ta ocknęła się już, zanurkowała z powrotem w wodę. Harpia chciała spytać się o co chodzi, lecz zanim wypowiedziała choćby pierwsze słowo to syreny już tam nie było.
Jej skrzydła wciąż były mokre i chyba w najbliższym czasie nie miało się to zmienić, mimo iż leżały na płasko na słońcu. Harpia nie mogła więc nigdzie polecieć, a zresztą nie miała chyba za bardzo po co. Postanowiła zastanowić się, co się właśnie wydarzyło, lecz niestety nie umiała sobie tego wytłumaczyć.
W rzeczywistości, gdy tylko harpia dotknęła kamienia, do jej umysłu wdarła się uwięziona świadomość demona. Próbował on również i ją nagiąć do swej woli. Jednak... Z jakiegoś powodu mu się to nie udało. Z czarodziejką wyszło mu bardzo łatwo, mimo iż ta posiadała własną świadomość oraz wolę. Natomiast harpia nadal była przecież zwierzęciem, zwykłym zwierzęciem, prawda? Otóż teraz już nie do końca. Obecność demona nie zdołała jej do niczego nakłonić, jednak pozostawiła w jej umyśle trwały znak obecności istoty rozumnej, który z czasem powoli przeradzał się w świadomość harpii. Od tamtego momentu jej umysł rozwijał się w bardzo szybkim tempie. Dzięki temu, po zaledwie paru miesiącach harpia nie czuła się już zbyt dobrze wśród swoich. Czuła się inteligentniejsza niż jej siostry, a w życiu dostrzegała dużo więcej wartości niż tylko być najedzoną i wypoczętą. Dostrzegała wokół siebie piękno, które jeszcze nie tak dawno było jej zupełnie obce. Doszło nawet do tego, iż harpia chętnie spotykała się z syrenami, które nauczyły ją mowy ludzkiej. Bardzo chętnie słuchała ich opowieści, w szczególności o dalekiej krainie za morzem. Bardzo chciała kiedyś zobaczyć tę krainę, oraz wszystkie jej wspaniałości, o których opowiadały jej syreny.
Pewnego dnia harpia przycupnęła sobie tuż przy brzegu jeziora, tak jak to robiła zwykle gdy chciała porozmawiać z syrenami. Od czasu do czasu moczyła swoje nogi w zimnej wodzie, by chwilę potem wyjść na suchy brzeg. Czekała tak na przyjaciółki, lecz te długo się nie pojawiały. Gdy minęło mnóstwo czasu, harpia zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie uraziła ich niedawno swym zachowaniem, lecz nie potrafiła sobie czegoś takiego przypomnieć. Nie była pewna, czemu żadna syrena się nie zjawiła, ponieważ zawsze przypływała do niej co najmniej jedna. Czekanie już dość mocno zdążyło ją znudzić, więc zdecydowała się zrezygnować.
Choć pora dnia wcale nie była już wczesna, harpia miała problem z wyobrażeniem sobie, co w takiej sytuacji będzie robić przez resztę dnia. Chwilę dreptała w miejscu, lecz ostatecznie zdecydowała się przelecieć. Rozprostowała skrzydła, odbiła się od ziemi, a siła jej skrzydeł uniosła harpię w górę.
Umiejętność lotu. Była to chyba jedyna rzecz jakiej syreny mogły jej tylko pozazdrościć. Normalnie we wszystkim dużo lepsze i dużo bardziej wykształcone, tej jednej, jedynej cechy którą ona miała, nie potrafiły opanować. Harpia wiedziała o tym, więc mogła choć z tego powodu czuć się z siebie dumna. Co prawda, syreny mogły pływać, dzięki czemu mogły w każdej chwili wyruszyć na kontynent, którego harpia nigdy nie widziała, co uważała za wysoce niesprawiedliwe. Chciałaby choć raz mieć okazję zamienić się z syreną, choćby i tylko po to, by odwiedzić tamten ląd.
W pewnej chwili dostrzegła coś, czego jeszcze nigdy wcześniej nie było jej dane zobaczyć. Wyspa nie miała już przed nią żadnych tajemnic, gdyż widziała na niej już wszystko, lecz zaskoczył ją unoszący się na powierzchni wody... statek? Tak by to chyba nazwały syreny... Nie miała co do tego pewności, lecz było to naprawdę duże i wyglądało niesamowicie.
Zaczęła krążyć nad statkiem, powoli obniżając lot. Widziała na nim wielu, bardzo wielu ludzi, więcej niż kiedykolwiek. Kilku ciągnęło za liny, a pod pokładem było ich jeszcze więcej. Przysiadła na maszcie. Ludzie nawet z tej wysokości wydawali się być tacy maleńcy... Ciekawiło ją, co oni robili w tych okolicach. Oraz, skąd tu przybyli. Może płynęli tym statkiem na kontynent? Może po prostu się o to zapyta? Kto wie, może pozwolą jej pozostać tutaj na pokładzie, oraz zabiorą ją ze sobą, wprost do nieznanego lądu?
Nagle jednocześnie spostrzegła, oraz dosłyszała jęki związanej kobiety. Ciasno opleciona grubą liną była przywiązana do masztu. Harpia zaskoczona tym widokiem zeskoczyła z masztu i powoli zleciała w dół. Lądując zamachała skrzydłami.
Okazało się, iż zna tę kobietę. To była Arina, młoda syrena. Widziała ją tylko raz na powierzchni, lecz zapamiętała dokładnie jej wygląd. Była to smukła kobieta, o cudownych blond włosach, pięknych zielonkawych niczym wodorosty oczach, pięknych i gładkich rękach, oraz nie mniej cudnej twarzy. Teraz, gdy miała skrępowane nadgarstki i zakneblowane usta wyglądała okropnie.
Harpia spojrzała na nią, po czym przechyliła głowę, jakby pytając co się wydarzyło. Zaczęła się już zastanawiać, czy nie uda jej się odwiązać syreny, gdy nagle dostrzegła w jej oczach strach. Harpia spojrzała na nią pytającym wzrokiem, lecz dopiero po chwili zorientowała się, że powinna spojrzeć za siebie. Obróciła głowę, lecz było już za późno. Na harpi wylądował gruby wór, który po chwili zawiązany został linami.
Nie wiedziała jak dużo czasu minęło. Nie potrafiła się oswobodzić, nawet gdy szamotała się i na próżno starała się rozerwać wór. Zmęczona i osłabiona harpia musiała odpuścić, licząc iż ktoś ją stąd wyciągnie. Nasłuchiwała co się dzieje na zewnątrz. Na chwilę obecną była to jedyna rzecz, którą mogła zrobić. Po jakimś czasie udało jej się dosłyszeć rozmowę:
- Znaleźliście coś?
- Nie licząc tej syreny? Jakieś stare ruiny i zgliszcza. Żadnych ludzi, żadnych skarbów, nie znaleźliśmy niczego. Jedyne co tak naprawdę nam się udało to ta harpia. Słyszałem, że dają niezłe sumy za ich pióra.
- Nikt jej nawet nie dotyka, jasne? Znam kolekcjonera, który zapłaci mi za nią więcej niż potrafisz sobie wyobrazić. Ale musi być żywa.
- To pilnuj, żeby ci nie zdechła.
Po tej wymianie zdań, usłyszała czyjeś kroki. Zbliżały się ku niej, a ona miała szczerą nadzieję, że to co usłyszała było prawdą i nikt nie zamierza jej tutaj skrzywdzić. Chociaż tym ludziom nie chciałaby ufać.
Nagle została wyrzucona z wora. Przez chwilę światło było tak jasne, że nie potrafiła niczego dostrzec. Dopiero po chwili zorientowała się, że zewsząd otaczają ją metalowe pręty.
- Nie musisz się martwić. - usłyszała młodego chłopaka. Wyglądem przypominał jej trochę jedynego znanego jej trytona, gdy ten nie znajdował się pod powierzchnią wody. Miał brązowe włosy, oraz łagodne spojrzenie. Przez chwilę spoglądał na nią, wyraźnie nie mogąc oderwać od niej wzroku.
- Taka piękna. Niczym Lilia.
- Lilla? - wypowiedziała harpia, zainteresowana dziwnym słowem.
- Nie... Lilia.
- Lilla. - powtórzyła jeszcze raz, wyraźnie się starając.
- Masz jakieś imię? - spytał chłopak.
- Lilla. Lilla. - Powtarzała harpia, bezskutecznie starając się osiągnąć poprawne brzmienie.