Gdzieś pomiędzy Arturonem, a Trytonią był port. Miasteczko, a raczej wieś, było tak małe, że nikt nie zawracał sobie głowy by umieścić je na mapie. Utrzymywało się głównie z połowów ryb, bo ziemia była w tych okolicach wyjątkowo nieurodzajna. Nie było kopalni, bo jak dotąd nikt nie odkrył tam żadnych złóż. W tej oto portowej wsi o nazwie Jeodr mieszkała pewna wdowa.
Było krótko po północy. Na dworze padało i żwirowe uliczki zamieniły się w wielkie kałuże błota. Całe drewno, jakie było wystawione na zewnątrz zdążyło już przesiąknąć wodą i jedyne, czym jeszcze można było rozpalić w kominkach, to nagromadzone po domach zapasy surowca.
Agnes powoli, kęs za kęsem przegryzała czerstwy chleb z solą. Wstała dziś wyjątkowo późno i musiała siedzieć do nocy, by wyrobić dzienną normę uszytych tkanin. Praca niemiłosiernie się dzisiaj dłużyła i wydawało się, że nigdy się nie skończy. Teraz zamierzała jeszcze przebrać się w koszulę nocną, a potem wyłożyć się wygodnie na swojej pryczy. Kończyła właśnie jeść i popijała naparem z ziół, gdy usłyszała odgłos pukania do drzwi. Zakrztusiła się i dopiero po chwili wróciła do siebie. Zastanawiając się, kto to odwiedza ją o tak późnej porze wstała i poczłapała do drzwi. Gdy otworzyła, stwierdziła, że na deszczu nie stoi nikt. Zanim jednak zdążyła drzwi zatrzasnąć, usłyszała niemowlęcy płacz. Na progu leżało małe zawiniątko, w którym płakała mała dziewczynka o brązowych oczach i włosach.
- Mamo, wcale nie wróciłam późno. - powiedziała Sara z wyrzutem w głosie. - Musisz w końcu zrozumieć, że nic mi się tu nie stanie.
- Nie pyskuj mi tu! - warknęła na nią Agnes. - Przecież sama doskonale wiesz, jacy pijacy tu szaleją!
- Sama doskonale wiem, że Paul i Dean są w porządku! - odparła Sara. - Poza tym nie było ich ze mną, dobra!?
- Wcale że nie dobra, ty mała zdziro! Ledwo trzynaście lat a już pyskuje jak stara! Nie wolno ci samej wyłazić po zmroku! Dotarło to do tej twojej durnej makówki?!
- Tak. - ustąpiła bezbarwnym tonem Sara. "Wcale że nie. Będę sobie wychodzić kiedy mi się podoba." myślała. Potem odeszła do swojej części izby i położyła się na pryczy.
Wcale nie chciało jej się spać. Jej przyszywana matka spała już od godziny i chrapała w najlepsze. Ona natomiast ciągle rozmyślała o frachtowcach, przypływających i odpływających z portu. O falach, których grzywiaste bałwany roztrzaskiwały się o gładkie skały. O marynarzach, wielkich i bohaterskich kapitanach, których chwała zapisała się po wsze czasy na kartach historii. I o postrachu mórz, piratach napadających na statki i porty, łupiących co się da i gdzie się da. "Jacy oni muszą być bogaci..."
Miała dość leżenia na tej niewygodnej, twardej pryczy. Jednym spojrzeniem upewniła się, że Agnes mocno śpi i wstała. Podeszła na palcach do drzwi i przesunęła zasuwkę, która w nocnej ciszy zgrzytnęła głośno. Agnes nagle chrapnęła głośno i obróciła na bok. Sara zamarła w miejscu, z ręką na klamce. Stała tak przez chwilę, ale wybuch nie nastąpił, więc wyszła po cichu na zakurzone i brudne uliczki. Zamknęła za sobą drzwi.
Na twarzy poczuła orzeźwiający powiew wiatru. Nocne, gwieździste niebo wyglądało przepięknie, mając swoje odbicie w bardzo spokojnej tafli wody. Nareszczie wyszła na wolność.
Siedziała na skale, o której bok rozbryzgiwała się morska piana, przyjemnie pieszcząca jej stopy. Wpatrywała się w migocące gwiazdy, z których każda miała swoje własne odbicie, ale niedokładne, jakby lustro w którym się odbijały potłuczono na miliony kawałków.
Nagle usłyszała za sobą chrzęst piasku pod stopami, który zmierzał w jej stronę. Przestraszyła się, że matka miała rację i teraz naprawdę jej się coś stanie. Co ciekawe, bardziej zmartwiła się tym pierwszym.
- Cześć. - usłyszała nieśmiałe przywitanie.
- Wystraszyłeś mnie Dean. - powiedziała z udawaną pretensją w głosie. - już więcej tego nie rób.
- Heh, dobrze, dobrze. - odpowiedział chłopak, po czym usiadł obok niej. Siedzieli tak przez dłuższy czas i w końcu chłopak oznajmił.
- Wiesz jak nazywa się tamta gwiazda? - powiedział, wskazując palcem.
- Nie, ale to chyba... - zatrzymała się, nie znajdując odpowiedzi.
- Gwiazda polarna. - oznajmił. - To niej trzeba się trzymać, kiedy się płynie na północ. A to, to jest mirinia. Elfy nazwały ją na cześć wielkiego wodza Miriona. Chcesz posłuchać o nim?
- Tak, oczywiście że chcę. - powiedziała potakująco.
Od tamtego dnia, każdej nocy wymykała się z domu by posłuchać opowieści o gwiazdach, elfach, krasnoludach i smokach. Na zmianę przychodzili tam Paul i Dean, a czasami przychodzili oboje, często przynosząc coś ze sobą. Noce opowiadań były dla niej wtedy czymś więcej niż tylko bajaniami, ale i kuźnią pragnienia. Chciała przygody, chciała wyruszyć na morze. Chciała być marynarzem. Tak jak wielcy kapitanowie z legend.
- Hej, hej ho ho ho! Hej, hej ho!
I jeszcze jeden i jeszcze raz!
Hej, hej ho ho ho! Hej, hej ho!
I na nas przyjdzie później czas! - brzmiały pijackie przyśpiewki. Sara, Dean i Paul siedzieli przy jednym stoliku przy kuflach. Wszyscy dołączyli do chórku, który naprawdę fałszując przyśpiewywał młodej tancerce, tańczącej w jedynej wolnej przestrzeni w obskórnej karczmie "pod starym indorem". Od ich pierwszego spotkania i opowiadań na skałach minęły już cztery lata. Agnes zdążyła już się pogodzić z faktem, że Sary już nie naprostuje. Dawny zakaz wychodzenia po zmroku został złamany już tyle razy, że matka odpuściła już sobie przypominanie o nim. Siedemnastoletnia Sara została spisana na straty. Tymczasem Dean, jako bogaty syn kupca fundował wszystkie ich spotkania, nie prosząc o nic więcej prócz przychylnego towarzystwa. I Sara i Paul byli mu za to wdzięczni. Paul, co prawda miał pieniądze, ale nie dość, by wystarczyło dla nich wszystkich. Dlatego teraz, wszyscy razem radośnie śpiewali karczmienną piosenkę.
- Muszę wam coś powiedzieć. - oznajmił Dean. - To dlatego was tu dziś zaprosiłem. Przyjęli mnie. - powiedział i wyszczerzył zęby.
- Nie gadaj. - odpowiedział Paul, ale gdy uśmieszek Deana nie zniknął, nabrał wątpliwości. - Serio? Na ten ogromny frachtowiec?
- Właśnie ten. - Dean uśmiechnął się jeszcze szerzej i dodał wyraźnie podekscytowany - zaczynam za dwa dni.
- A nas przyjęli? - Zapytała Sara. Skoro wszyscy się zgłosili, to wszyscy mogli zostać przyjęci. Ponownie wróciły jej marzenia o przygodach na morzu. Gdyby przyjęto ich wszystkich...
- Niestety. - odparł Dean, ze smutkiem na twarzy.
- No to ja i Paul spróbójemy z następnym, co nie, Paul? - zapytała go Sara
- Nie! - przerwał jej Dean. - Źle zrozumiałaś. Przyjęli mnie i jego. - powiedział z nieodgadnioną miną.
- A... co będzie ze mną? - zapytała. Jej świat właśnie się zawalił. Nie miała pieniędzy, a nie chciała wracać do Agnes. Nie miała gdzie spać, ani co jeść. - Chyba mnie tak nie zostawicie, prawda? - zapytała z nadzieją.
- Mielibyśmy zaprzepaścić taką szansę? Zostawię ci trochę pieniędzy, żebyś nie głodowała i na pewno zabierzesz się następnym. To co, jeszcze jednego? - zapytał Dean, zupełnie nie rozumiejąc, że dla niej to był koniec wszystkiego.
Spijała piankę już z trzeciego kufla. Po ostatnim wieczorze odechciało jej się wszystkiego. Miała ochotę utopić się w pływającej przed nią cieczy. Paul oraz Dean, jej jedyni znajomi zaciągnęli się na ten ogromny transportowiec i niedługo mieli wypływać. Nie chciała się z nimi żegnać, na samą myśl o ckliwych pożegnaniach chciało jej się rzygać. Zostawili ją tu samą, z garścią pieniędzy, licząc tylko na przychylność następnego przepływającego statku. Ona dobrze wiedziała, że nikt jej nie zechce, bo po co komu kobieta na statku? Tylko następna gęba do wyżywienia, a do niczego się nie nada. Znała prawdę. Wiedziała, że będzie tu się upijać aż skończą jej się pieniądze, a wtedy zdechnie tu jak szczur, a potem sprzątną ją stąd by nie straszyć klientów. Już była trupem, mimo, że jeszcze żyła.
Nagle na dworze zrobił się ogromny hałas, tak jakby wszyscy mieszkańcy nagle zaczęli wiwatować. Ale nie były to pozytywne okrzyki, słychać w nich było strach. Zdążyła już wstać z miejsca i z kuflem w dłoni trochę niezdarnie po trunku zaczęła się wlec w stronę drzwi, by zobaczyć co się dzieje. Odpowiedź jednak była od niej szybsza i wparowała do środka, zanim jeszcze dotarła do połowy drogi.
Byli to dwaj mężczyźni, obaj okropnie umięśnieni. Oboje szczerzyli się w okropnych uśmiechach, w których brakowało po kilka zębów. Mieli bardzo grube ubrania, chyba wykonane z drogiej skóry. Mieli przy sobie mnóstwo cennych ozdób, a u pasa mieli zakrzywione szable.
- Piraci! - wrzasnął ktoś, ale nie była w stanie stwierdzić kto. Zanim zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzję, lub tym bardziej kroki dwójka dopadła do niej, śmiejąc się i rechocząc.
- Będzie świetna, he he. Patrz jaka fajna!
- No, ale czy zna się na rzeczy? A, to ją nauczymy! - powiedział, mając chyba nadzieję na to iż to błyskotliwy żart, ale drugi zaśmiał się, mimo iż nie było z czego.
Złapali ją za ramię i pociągnęli w stronę części mieszkalnej. Sara nadal ściskała w ręku kufel, bo po prostu nie zdążyła go odstawić.
- Wreszczie się rozerwiemy! Na tamtym transportowcu to żadnej baby nie mieli, co oni robią po nocach?!
- Już se nie porobią, ich złoto jest już nasze! Głupi strażnicy.
Mimo otumanienia alkoholem zdołała zrozumieć, że właśnie obrabowali największy i jedyny transportowiec w porcie. Nie interesowało jej ich złoto, przynajmniej dopóki nie mogło ono należeć do niej. Nic też jej nie obchodził statek, no chyba że miałby ją przyjąć, tak jak Paula, albo Deana. Paul i Dean! Przecież szykowali się już do odbicia z portu! Na pewno byli w środku! Może byli już martwi! I to wina tych dwóch!
Dopóki chodziło o nią, jakoś nie była w stanie stawić im oporu. Ale, kiedy usłyszała, że jedyne osoby jakie znała i lubiła mogą nie żyć, ogarnął ją gniew, tak że zaczęła się szarpać. Wykorzystała fakt, że dalej miała kufel i zdzieliła nim wyższego w twarz. Włożyła w ten cios tyle siły, ile była w stanie i mimo, że była poważnie osłabiona, to coś pod kuflem głośno chrupnęło. Uderzony przez nią pirat jeszcze przez chwilę nie orientował się co się dzieje, a ona instynktownie wyrwała mu się. Wtedy, drugi mężczyzna dobył broni, z zamiarem pomszczenia godności towarzysza.
Wiedziała, że nie ucieknie. Nie było nawet mowy, o ucieczce, bo potknęłaby się o własne nogi. Zrobiła więc jedyną rzecz, jaka wydawała jej się w miarę rozsądna. Złapała za pas wciąż chwiejącego się faceta i wyciągnęła z jego pochwy broń, o ładnej rękojeści i zakrzywionym ostrzu. Nie zastanawiając się długo, dość niezręcznie dźgnęła w brzuch.
Bluznęła krew. Wcześniej obolały pirat, teraz na pewno był już bliski śmierci. A ona... Nie czuła się źle. Możmaby przypuszczać, że po zabiciu rozumnej istoty będzie coś czuła, jednakże nic takiego się nie wydarzyło.
Nie zdążyła wyciągnąć broni. Facet osunął się na ziemię, pozostawiając ją bezbronną naprzeciw uzbrojonemu bandycie. Cofając się, poślizgnęła się na krwi i poleciała w tył. Oprawca zbliżał się z zamiarem zabicia jej. "Przynajmniej już nie muszę czekać" pomyślała.
W tym zamiarze przeszkodził mu kolejny mężczyzna, który pchnął drzwi wejściowe. Jeśli dwaj gwałciciele wyglądali jak piraci, to ten wyglądał jak ich król. Wielki srebrny medalion obijał się o jego klatkę piersiową.
- Stój! - warknął, a jej oprawca posłusznie opuścił broń.
Mężczyzna przyglądał jej się z uprzejmym zainteresowaniem, co było zupełnie nie na miejscu biorąc pod uwagę okoliczności. Nadal była wściekła na piratów, ale nie mogła się ruszyć.
Nie miała siły by uciekać. Musiała zostać tu, na miejscu, czekając aż pirat przyjdzie tu i w odwecie za jednego ze swoich skróci jej żywot.
- Chcesz dołączyć do załogi Szarego Smoka? - usłyszała i dopiero po chwili skojarzyła fakty. Nadal było to jakby bez sensu, ale dostała zaproszenie do załogi prawdziwego statku! Naprawdę mogła trafić do załogi! Wystarczyło powiedzieć tylko...
- Tak. - Zgodziła się. Dopiero później dowiedziała się, że przyjęto ją za niezwykły wyczyn, jakiego dokonała tu, w karczmie.
- Jak cię zwą? - usłyszała.
- Sirmione. Jestem Sirmione.
Szary Smok pruł fale, halsując pod pewnym kątem pod wiatr, co znacznie ułatwiały mu trójkátne żagle. Sirmione stała na dziobie statku, dzierżąc w dłoni swoją piękną szablę, która jeszcze tylko przez chwilę musiała czekać na ucztę. Najwyżej dwie staje przed nimi wznosił się port o majestatycznej nazwie Widinmoree. Kilku z jej towarzyszy również nie mogło się już doczekać rabowania i plądrowania. W porcie czekało złoto, czekały bogactwa i bardowie, którzy później opiszą ballady o Szarym Smoku, postrachu mórz.
Przed nimi rozległ się dźwięk rogu, alarmujący o ich przybyciu. "To dobrze." pomyślała Sirmione. "Będzie ciekawiej"