Był to dzień jej urodzin. I był on wyjątkowy, bowiem tego dnia otrzymać miała sygnet przyozdobiony o szmaragdowy kamień. Idealnie wyrzeźbiony, gładki kształt z wieloma załamaniami pozostawiał po sobie wzniosły blask. Tego dnia, skrupulatnie się przygotowała. Elegancko upięte dwa kosmki włosów, z lewej i z prawej strony, połączyła czarną broszką przedstawiającą motyla. Skrzydełka ozdobiono zielonym, półprzezroczystym szkłem - miały się perfekcyjnie zgrać z pierścieniem. Czarny wodospad lokowanych włosów przykrywał gołe ramiona dziewczynki. Założyła także beżową sukienkę wykończoną w wielu miejscach koronką, a dekolt w kształcie łódki podkreślał jej wyjątkową filigranową figurę. Spódnica sięgała niemalże ziemi ujawniając jedynie pasujące do palety barw trzewiki. Stukała nimi cicho po kamiennej posadzce, choć kazano jej panować nad swoim zdenerwowaniem. Mimo bardzo młodego wieki, upięła również szampańskie klipsy na uszy, a wokół jej szyi mienił się i piętrzył złoty naszyjnik. Powtarzała wyuczone maniery, tak aby wszystko przebiegło zgodnie z planem. Chociaż jako dziecko trudno było powiedzieć, aby miała wielkie plany. Wszystko organizowały służące, wynajęci pracownicy, a główną pieczę sprawowali oczywiście rodzice. Jednak ona także miała wyznaczone obowiązki! Uszykować się, zachować, spełnić wymagania swoje i podopiecznych. Nikogo nie zawieść.
Dziewczynka naciągnęła czarne, koronkowe rękawiczki i wówczas usłyszała tłukące się talerze. Wpierw ogarnęła ją złość tak wielka, że na dziecięcych policzkach ujawniły się zaczerwienienia. Swoim zdecydowanym krokiem wyszła z bogatego pokoiku z baldachimowym łóżkiem i lustrem na złotych nóżkach. Postawiła kilka zbyt głośnych kroków i szybko się poprawiła. Kazano jej przecież panować nad emocjami! Tłukące się talerze zamieniły się jednak w krzyki. Dziewczynka na chwilę przystanęła, tuż przed potężnymi drzwiami prowadzącymi do kuchni. Usłyszała swoją matkę a potem także ojca. W oczach dziewczynki pojawiło się przerażenie i nie wiedząc nawet skąd, wiedziała, że musi uciekać. Niestety nie zdążyła.
Dębowe drzwi niemalże zostały wyważone. Intruzi szybko chwycili dziewczynkę za drobne ramię, lecz ta płakać zaczęła dopiero, gdy ujrzała rozpacz matki. Pamięta wszystko jak przez mgłę. Czuła nadchodzący rozpad, strach, chaos i samotność. Krzyki, tłukące się naczynia, ogień... a w tym wszystkim najbardziej donośny był rozdzierający serce głos matki. „Francine, uciekaj! Uciekaj kochanie, uciekaj!”, krzyczała. Im więcej było strachu i rozpaczy, tym mniej pamięta co działo się potem. Francine kojarzy buchające ciepło, niestały, buczący dźwięk, a także dziwaczne kształty zarysowane w powietrzu. Wszystko na chwilę stanęło w czasie, w nieskazitelnej ciszy tworzącą dziwną zawiesinę. Płynnym ruchem wyślizgnęła rękę z uścisku i wskoczyła. Wskoczyła do portalu, dzięki czemu zdołała uciec.
Dziewczynka wpadła z niebywałą siłą do dziwacznej cieczy z donośnym chluśnięciem. Wystraszyła się i krzyknęła. Wyłoniła upadając na dziwnie wilgotną i granulowaną ziemię obrośniętą zielonymi pasmami. Przygarnęła ręce do siebie i rozejrzała się po okolicy. Dyszała ciężko, a dziecięce i wielkie oczy przepełnione były strachem. Dziwne istoty zerwały się z wysokich drzew, co spowodowało jej kolejny upadek. W końcu, po dłuższej ciszy, opanowała się. Francine szybko zmokła oraz przemarzła, pogoda zdecydowanie jej nie sprzyjała. Szła jednak bardzo powoli, wręcz w żółwim tempie sprawdzając za każdym razem grunt pod nogami. Ujęła szarą bryłę w dłonie o ostrym zarysie w obawie przed kolejnym atakiem. To był jedyny, rozsądny przedmiot, który mógł jej pomóc w samoobronie. Szła niesamowicie długo, ale wokół tylko szumiało i kołysało sufitem uplecionym z koron drzew. Niebywale zwinna i błyskawiczna, ruda istota przebiegła wzdłuż drzewa. Francine krzyknęła rzucając kamieniem. To była jej pierwsza ubita wiewiórka.
Z czasem znalazła miasto. Bała się, gubiła, zaciągała nosem, ale nie rozryczała się ani razu na dobre. Płakała po kątach bądź też powstrzymywała spływające łzy. Z czasem dowiedziała się nieco więcej o świecie, do którego trafiła. O jego dobroci, ale przede wszystkim - o jego złu. Dużo cierpiała. Już na samym początku za marny grosz oddała złoty naszyjnik, a o oszustwie dowiedziała się niedługo później. Broszkę wytargowała już za wyższą cenę. Przyjęli ją do domu dziecka, w którym lepiej nie było. Wykorzystywali dzieci na wszelakie sposoby, ale nie Francine. Ona gdy tylko nabrała sił, uciekła. Tułała się od domu do domu, nigdzie nie zagrzewając dłużej miejsca. Czuła obrzydzenie i pogardę wobec wszystkich napotkanych istot. Mama zawsze opowiadała o dziwożonach, niskich grubasach, a także wielu innych legendarnych istotach, które teraz ziściły się na jej oczach. Wiele cech do nich pasowało, bowiem np. niskie grubasy często klęły i bekały, grzebali w nosach i drapali się po nieodpowiednich miejscach. Z czasem dowiedziała się, że chodzi o krasnoludy. Między tymi opowieściami usłyszała także historie o istotach przewyższających umysły wszystkich mieszkańców tej krainy. Istotach, które dawały możliwość powrotu do Otchłani. Opowieści o magach i czarodziejkach.
Trafiła tam już nieco starsza. Dorobiła się z czasem na podróżach dzięki wyrobowi biżuterii, zbierając jakieś dziwaczne rośliny, ale nigdy nie pozwoliła sobie nikomu służyć. Wiatr hulał i szarpał nią na prawo i lewo. Śnieg, na zmianę to z gradem i deszczem, smagał ją po twarzy. Dziw, od małego charakteryzowała się niebywałą odpornością. Była w stanie przetrwać wszystko i tułać się bez końca uparcie walcząc o swoje. Grad ją jednak najbardziej denerwował. Odbijające się ostre kulki napędzane wiatrem i uderzające w te same miejsca, z czasem wytwarzały siniaki. Pewnego razu i ku jej szczęściu, została zaproszona do kryjówki przez grupę podróżujących szlachciców. Schowała się wraz z nimi w ich powozie. Podróż była długa i nieznośna. Nieznośnie przedłużająca się. W końcu jednak dotarła do wyznaczonego celu. Stanęła przed zamczyskiem o gabarytach, których nie była sobie w stanie wyobrazić nawet ośmioletnia dziewczynka.
Francine zapukała, o dziwo ktoś wyjrzał przez szparę w drzwiach. Strażnik nikogo nie zauważył więc zasunął dziurę metalowy kawałkiem, ale nemorianka nie miała zamiaru się poddać. Zamarzając okrutnie na śniegu zapukała drugi raz. Tym razem strażnik ją dostrzegł, ponieważ dziewczyna odsunęła się od wejścia, lecz nie wpuścił jej do posiadłości. Dziewczynka za wszelką cenę chciała wejść do twierdzy magów, próbowała ich w jakiś sposób przekonać. Od rozsądnych argumentów po kopanie drzwi, lecz cel podróży okazał się kompletnym niewypałem. W twierdzy magów nikt nie chciał przyjąć dziewczynki. Również nie mieli zamiaru niańczych dzieciucha sieroty, bez opłat, całkiem za darmo, kolejna gęba do wykarmienia. Nie mieli dla niej litości. Wyrzucili ją na zbity pysk, gdy próbowała się wkraść. W tedy pierwszy raz się popłakała. Usiadła okrakiem na śniegu pod murem i jeszcze długo płakała.
Sroga zima opanowała swój szaleńczy koncert pozostawiając puste i przejrzyste niebo, ale to nie pocieszało Lou. Znienawidziła ten świat jeszcze bardziej. Dalsza podróż była dla niej bardzo ciężka. Wydała mnóstwo pieniędzy i teraz nie miała przy sobie nic. Złamanego grosza. Niecierpliwie czekała aż wreszcie nadejdą cieplejsze dni by nie obawiać się o głód i brak dachu nad głową. Zimowe dni mijały jej równie długo, co sama podróż do twierdzy magów. Życia.
W końcu nadeszła wiosna. Francine mogła liczyć na więcej jedzenia, a także postarała się o nowe odzienie. I było ono… Męskie. W końcu chłopców zawszę chętniej przyjmują w razie niepomyślnie przebiegającego planu. Miała na sobie kremową koszulę z kołnierzykiem, białe rajstopy i ciemnobrązowe spodnie na szelkach. Czarne buciki jedynie mogły zdradzić jej dziewczęcość, ale na nie nikt nie zwracał uwagi. Ukryła gęste i długie włosy pod berecikiem, a na plecy zarzuciła niedużą torbę. Przestała wierzyć, że kiedykolwiek powróci do swojego świata. Wciąż czuła żal i gniew, ale powoli dostosowywała się do Alarnii, bo tak właśnie nazywało się to miejsce. Nie zbierała na podróż życia, ani także nie liczyła na nowy dom, którego z resztą nie chciała. Nie potrafiła…Po prostu nie potrafiła pogodzić się z istotami żyjącymi tutaj. Gorszymi, nędznymi… Takimi, którzy ją w ten sposób poniżyli. I to nie raz! Nie chciała mieć z nimi nic wspólnego, byli obrzydliwi, wstrętni i głupi!
Podczas podroży bez celu spotkała dziwaczną kobietę. Nazywali ją wieszczką. Mieszkała w fikuśnym namiocie utworzonym z kolorowych szat, pasm oraz widać było wielokrotną próbę cerowania dziur. To do niego Lou została zaproszona. Francine niepewnie weszła do środka. Pachniało tam kadzidłami i dziwną mieszanką ziół. Kobieta posiadała mnóstwo figurek a na suficie powiesiła mnóstwo kryształów. Dziewczynka uniosła brwi nie rozumiejąc czego chce od niej nieznajoma. Dym buchnął nemoriance w twarz. Francine potrząsnęła głową, była oburzona i z obrzydzeniem spojrzała na kobietę. Chciała wyjść, ale przed oczami czarnowłosej pojawiły się dziwne obrazy. Słyszała tajemnicze głosy, które jednak wstrzymały ją na chwilę. „Nie chcesz być z nimi… Nie chcesz stać się nimi. Doskonale to rozumiem… Ale oni wiedzą… Wszyscy wiedzą kim jesteś. A może znajdą Cię? Ci…Ci, którzy odebrali Ci wszystko…” Francine słysząc te słowa cicho jęknęła. Spojrzała jeszcze raz w stronę mgły. Tworzyła znajome obrazy przeszłości, choć niewyraźne i niemalże bezkształtne. Francine rozumiała o co chodzi kobiecie. „Możesz to ukryć, wystarczy tylko jeden kolczyk… Ukryj przed nimi swoją inność. Przyjdą też inni…Zrobią to samo. Taki niestety jest świat…” wieszczka objęła dziewczynkę i przygarnęła do siebie. Wówczas Lou dorobiła się industrialu na prawym uchu, który kryje jej prawdziwą tożsamość. Chroni przed prawidłowym odczytaniem jej aury.
Minęło kolejnych kilka miesięcy. Zbliżał się koniec dnia, gdy dziewczynka otrzepywała białe rajstopki. Chciała wyglądać elegancko i nonszalancko, nie jak zwykły dzieciak z ulicy. Pobiegła w stronę zajazdu kupców. To właśnie tam, po ciężkim dniu pracy, wszyscy chowali towar do wozu a potem ruszali w dalsza drogę. Lou miała w planach ukryć się w jednym z nich by następnie ruszyć do kolejnego miasta na gapę. Nie wiedziała, że tym razem naprawdę to będzie podróż jej życia.
W pewnym momencie powóz gwałtownie stanął. Jakaś broń, którą handlowali kupcy, sążnie przywaliła Francine w głowę. Nemorianka zacisnęła zęby by nie jęknąć. Pomasowała dłonią miejsce bólu, miała ochotę przekląć pod nosem, ale bardziej bała się wyrzucenia z powozu. Potem usłyszała kilka głosów. Jeden z nich nie należał do żadnego z kupców. Z początku nie przejęła się rzuconymi groźbami. Słyszała jak handlarze wyjmują ostrza, ale potem już nic więcej nie nastąpiło. Żadnego szczęku metalu, żadnych cięć. Bronie upadały same i dopiero wtedy dziewczynka naprawdę się przestraszyła. Chciała uciec, jak najszybciej, niezauważalnie i w odpowiednim momencie. Próbowała przedostać się przez towar, niestety będący w głównej mierze bronią. To one nagle stały się piekielnym torem przeszkód dla młodej podróżniczki. Francine zraniła się, ale to nie miało w tamtej chwili żadnego znaczenia. Pragnęła tylko uciec, lecz karawana w jednej sekundzie stanęła w ogniu. Dziewczyna krzyknęła, odepchnęła kilka mieczy i łuków, raniąc się tym razem zdecydowanie poważniej. Czuła jak gorące powietrze bucha jej w twarz. W końcu jednak wyskoczyła i upadła na ziemię zdzierając kolana oraz dłonie. Spojrzała w stronę swojego oprawcy. Mężczyzna przechwycił jej wzrok. Lou widziała oczy płonące w pomarańczy i złocie. Były charakterystycznie wygięte i bardzo wyraźne, ale ona nie miała zamiaru przyglądać mu się tak bez końca. Z bólem i cierpieniem, wybiła się chcąc biec najszybciej jak tylko potrafiła, ale już po kilku krokach zawisła w powietrzu. Jeszcze raz spojrzała na wysoką istotę. Miał szpiczaste uszy i wyraźnie wyrysowany kształt twarzy. Nadal jednak chciała mu uciec. Szarpnęła się kilka razy, dzięki czemu udało się jej uwolnić ramiona z szelek plecaczka. Nemorianka upadła na ziemię by ponownie podjąć próbę ucieczki, lecz mężczyzna zdołał ją chwycić. Po raz kolejny! Zdała sobie sprawę, że nie miała szans. Nie miała szans z istotą, która przemieniła ciało kupca w proch i która spaliła powóz w ciągu kilku sekund. Nie odpowiedziała też na żadne pytanie elfa, po prostu krzyczała.
-Zostaw! Zostaw mnie! Puuuszczaj! –szarpała się, nawet go ugryzła, ale ciało w końcu odmówiło posłuszeństwa. Rany i upływająca krew sprawiła, że dziewczyna bezwładnie opadła w jego ramionach
Długo nie odzywała się do, jak to pozwoliła sobie go nazwać w myślach, „ podpalacza”. Siedziała obrażona całymi dniami. Patrzyła na niego złowrogo z obrażoną miną. Nie wykrztusiła z siebie żadnego słowa. Pozwoliła się jedynie leczyć i zmieniać bandaże porozumiewając się z elfem jedynie burknięciami. Trzeba było przyznać, że dziewczynka była harda.
Francine powoli przyzwyczajała się do lasu. Szczerze nie lubiła tego miejsca, jak każdego innego w Alarnii, chociaż…Musiała przyznać, wyróżniało się ono od reszty. Było w nim coś specyficznego… Z początku nie czuła się w nim bezpiecznie. Nieznana emanacja unosiła się w powietrzu. Nie spała po nocach, co szybko dało się zauważyć po jej podkrążonych oczach. W końcu jednak ciało się zbuntowało i omdlenie skutecznie wprowadziło ją w sen. Postanowiła więc uciec bezpowrotnie spod opieki elfa. Nietrudno było jej to zrobić, być może sam Opiekun wiedział o postanowieniu dziewczynki. Wówczas Lou dotarła do miasteczka wypełnionego straganami oraz, jak się później okazało, czarnym rynkiem. Mała Francine jednak jeszcze tego nie rozumiała.
Jedno ze stanowisk było zawalone księgami, notatkami i stertą mniejszych opowiadań. Zbliżyła się do nich i to co zobaczyła…Małą książeczkę z bordowym obramowaniem, a na środku charakterystyczny rysunek. Na kartkach zaś opisane były baśnie ze świata Otchłani. Lou nie mogła uwierzyć w to co widzi. Przetarła oczy, a usta wciąż tkwiły w rozwarciu. Dłonią delikatnie przetarła okładkę, jakby chciała zetrzeć z niej kurz. Rozejrzała się po okolicy. Wokół panował niewyobrażalny chaos spowodowany tłumem. Dziewczynka przytuliła książkę do siebie. Bardzo mocno, po czym schowała do torby. Przerzuciła plecak na plecy i pobiegła ile sił w nogach do lasu. Gdy dotarła do elfa to stanęła naprzeciw niemu przyjmując zdecydowaną postawę. Dziewczynka zmarszczyła ostro brwi. Wyglądało to na swój sposób dość uroczo i zabawnie, z drugiej strony nie można było zignorować tak bezczelnego zachowania się Francine, szczególnie, że chwilę potem wskazała na niego palcem.
-Ty…-powiedziała twardym głosem- Podpaliłeś wóz, ale las nie płonął. Mnie też ogień nie poparzył - zauważyła, po czym dłonie dziewczynki powędrowały wzdłuż ciała. Była bardzo napięta i zdenerwowana, obawiała się, że plan się nie uda.- Umiesz czarować.
Oczy Lou płonęły istną zielenią. W środku panowała szaleńcza burza, nie przyjmowała odmowy. Oj, nie przyjmowała…
-Masz mnie nauczyć czarować! - zażądała a on...Zgodził się…!
Wówczas zaczęła się nowa część życia Francine. Podpalacz okazał się posiadać imię, Fallon Dir Nevaelah i był Opiekunem leśnym kniei. Nigdy nie opuszczał lasu i nigdy nie przyznał się dlaczego, ale nemoriance było to na rękę. Wymykała się co jakiś czas by ukraść książki z owego straganu, jednak zawsze zwracała je na miejsce. W końcu sam kupiec odkrył małego złodziejaszka. Widząc uczciwość dzieciaka, nigdy nie martwił się, że księgą odejdzie bezpowrotnie. Dużo później Lou zrozumiała czym dokładnie zajmuje się mężczyzna. Czarnym rynkiem... I tego właśnie potrzebowała. Fallon przekazywał dziewczynie dużą wiedzę. Uczyła się od niego w miarę chętnie… Z wieloma kłótniami, uporami. Tak naprawdę nauka szła jej bardzo opornie, nie dlatego, że miała mało chłonny umysł. Nienawidziła słuchać racji kogoś kto nie był nemorianinem. Z drugiej strony wiedziała, że musi to robić by wrócić do domu. Jej cel był prosty i jasny. Miała narzędzia i nauczyciela, musiała to dobrze wykorzystać, dlatego nauczyła się słuchać elfa. W momencie przełamania się było już znacznie lepiej między dwojgiem, dzięki czemu nabyła nowych umiejętności. To jednak nie wystarczało Francine…Przyszedł też dzień, w którym podopieczna poczęła podpytywać się o magię mroczniejszą niż ognia czy porządku. Z początku dyskretnie podpytywała się o poszczególne zjawiska, ale czujny nauczyciel nigdy nie wdrążał się w temat. Zirytowana zachowaniem Fallona dziewczyna wybuchła. Spytała wprost o magię demonów, czy zna jej tajniki, ale ten tylko na nią spojrzał i odwrócił wzrok nic nie odpowiadając Rozwścieczona Francine prychnęła i wycofała się. Wtedy jeszcze raz przypomniała sobie o kupcu i jego książkach. To właśnie z nich czerpała tajemną wiedzę po kryjomu ucząc się magii demonów. Nigdy też nie ukrywała przed Fallonem wycieczek do miasta. Wyruszała po nowe ubrania, wciąż zachwycała się biżuterią, sama ją tworzyła, a do tego potrzebowała odpowiedniego ekwipunku. Również ze szpargałami przynosiła książki. Kilka nawet dla swojego Opiekuna by nie zanudził się na śmierć między pniami i, jak to mówiła Lou, „Byś nie zamienił się w próchno od tego czuwania”. Również przypomniała sobie lata wczesnego dzieciństwa, gdzie uczono jej szermierki z użyciem rapiera czy szpadli. Z tego też powodu sprowadziła do lasu broń. Ćwiczyła ruchy nad strumieniami czy też na śliskich pniach. Długo walczyła z Fallonem o możliwość treningów, zażarcie ze strony dziewczyny w końcu wygrało. El został więc skazany na leczenie drzew po każdych ćwiczeniach dziewczyny, choć czasem Lou decydowała się na skonstruowanie własnych manekinów do ćwiczeń z towaru, który przewozili kupcy.
I tak trwali ze sobą razem aż do feralnego dnia...
Francine została zmuszona opuścić las, w którym mieszkała tyle lat… Wymusił to na niej mieszkańców z sąsiedniej wsi, który chciał wykurzyć Lou, ponieważ podejrzewano ją o chęć zniszczenia okolicznych kniei. Jednak nemoriance udało się wyprzedzić fakty. Akurat udało się jej dotrzeć do wioski, gdy mieszkańców opętał dziki szał - pochodnie, widły i innej maści ala bronie malowały się na tle wiejskich domostw. W panującym szaleństwie Francine odnalazła znajomego jej Baldricka, kupca i mistrza czarnego rynku. Krótko wyjaśnił sytuację Lou i przyznał do wysłanej wiadomości, którą przywiązał do pogonionej… świni. Oczywiście, że Francine popatrzyła na niego z istną kpiną, lecz to nie zaważyło na powadze sytuacji. Jeżeli chciała ocalić las musiała się z niego wynieść. Z ciężkim sercem, do którego nie przyznawała się nawet sama przed sobą, opuściła tereny bez słowa wyjaśnienia i ruszyła przed siebie. Nie w taki sposób wyobrażała sobie ostatnie godziny u boku Fallona… On leżał nieprzytomny i ranny, pozostawiony z ułożonymi perfekcyjnie ziołami na stole, a ona ostatni spacer przemierzyła sama odszukując w rzece przeklęty sztylet, który gadał do niej uparcie od jakiegoś czasu… Chcąc oszczędzić las oraz problemy Fallonowi, zdecydowała się podjąć bardzo trudną decyzję i ściągnęła na siebie cała uwagę wściekłego tłumu.
Od tamtej pory minął już ponad rok i Francine w tym czasie wykorzystywała zdobytą wiedzę, ale także nabrała doświadczenia w innych kwestiach oraz uzyskała nowe umiejętności. Dziś niestraszny jej żaden potwór, zdecydowanie lepiej walczy, ale jeżeli chodzi o jej charakter... to niewiele się zmieniło!