**********
Gdzieś pośród drzew Srebrnej Gęstwiny biegnie elf. Postać wygląda na
młodą i niską. Tajemniczy osobnik jest zakapturzony. Szybko przebiera nogami
po leśnym posłaniu z gleby, liści i patyków. Biegnie w kierunku Quel'Alarin
- osady Elfów Leśnych. W krótkim czasie dobiegł do celu i zdyszany zatrzymał
się przy chatce uzdrowiciela. Przez chwile spoglądał na nią i rozejrzał się
jakby chciał sprawdzić, czy dobrze trafił. Wszedł do środka i kaptur z głowy
zsunął na plecy. Posłaniec okazał się bardzo młody. Nawet dzieckiem. Nie
liczy na pewno więcej, niż piętnaście wiosen. Posiada ostre rysy twarzy,
oraz mały nosek. Swymi dużymi, lazurowymi oczyma posłał ciekawskie
spojrzenie uzdrowicielowi, który zajmował się jakimiś eliksirami.
Izdebka była mała i przytulna, cała przepełniona zapachem ziół i
eliksirów leczniczych. Uzdrowiciel oderwał się się od swych zajęć i zerknął
na przybysza. Posłał do młodzieńca ciepły, zachęcający uśmiech.
- Aeye. Bądź pozdrowiony - Powitał przybysza. - Potrzeba ci czegoś ?
- Jestem Emywwen, Panie - Odrzekł ciągle dyszący przybysz. - Przysyła mnie
pan Everythiel. Pani Felethira rodzi.
- Daj mi chwilkę - Odrzekł tylko znachor i zaczął pakować do torby różne
maści, zioła, wywary.
Po chwili już gotowi wyruszyli w głąb Srebrnej Gęstwiny. Uzdrowiciel się
śpieszył tak, że młody Elf musiał biec by za nim nadążyć.
Nie więcej niż dziesięć ziaren minęło zanim dotarli do chatki na
polance. Weszli do środka pierw zapukawszy trzykrotnie do drzwi. W domu
panował mrok. Było zapalone tylko kilka świeczek. W jednym z pokojów obok
łoża stały dwie osoby. Wysoki elf o szarych włosach. Gdy uzdrowiciel
podszedł bliżej ukazała mu się ponura twarz Elfa nocnego. Obok stał Elf
lesny. Był to najbliższy przyjaciel rodziny Vasaaithar. W łóżku leżała
trochę spocona nocna elfka. Felethira miała zaciśnięte zęby. Lekarz zabrał
się do pracy. Instruował rodzącą kobietę co ma robić, jak oddychać.
- Co teraz jest za okres księżyca ? - Spytał Everythiela
- Okres Yeal'Sath - Mruknął elf nocny , nawet nie zerknąwszy na zadającego
pytanie.
Znachor kiwnął głową, na znak zrozumienia.
Matka trzymała na rękach swe dziecię i wpatrywała się uważnie w nie z
uśmiechem na twarzy...
- Nazwiemy go Eryviel - Powiedziała Felethira.
- Będzie to Eryviel Vasaaithar - Odrzekł Everythiel, po czym uśmiechnął się
ciepło do swojej żony.
**********
Nieopodal domku na polanie w Srebrnej Gęstwinie ganiało się czworo
młodych elfów. Jeden z nich - najwyższy miał na sobie płaszcz z kapturem.
Płaszcz był ewidentnie za długi i dzieciak co chwila go deptał, a za duży
kaptur przy każdym podskoku spadał mu z głowy odsłaniając białe włosy, niesięgające nawet
do ramion. Młodzieniec ten akurat złapał inne dziecko. Był
to najniższy z elfów, ale jakże zręczny chłopiec. Posiadał złociste włosy
opadające na ramiona oraz zielone oczy. Z włosów wystawały mu szpiczaste
uszy.
- Eryviel, jak ty to robisz, że ciągle mnie doganiasz ?! - Krzyknął Avandil,
a po chwili roześmiał się.
Nocny elf o ciemno - szarej skórze uśmiechnął się odsłaniając śnieżnobiałe
uzębienie z dwoma kłami, niczym u wampira. Byli to najlepsi przyjaciele. Elf
nocny uczył drugiego walki, a elf leśny chowania się w krzakach, w cieniu.
**********
Gdy Eryviel troche podrósł, zaczął się izolować od innych elfów.
Spotykał się z innymi gdy to było konieczne. Jego codziennym zajęciem było
tropienie, szpiegowanie innych. Bez większego celu. Sam nawet nie wiedział po co to robi.
**********
Za oknem Ankerfurckiego banku padał ulewny deszcz. Błyskawice co
chwila malowały niebo. Do banku weszła właśnie zakapturzona postać. Wysoka
na około sześć stóp, woda spływała z jego odzienia na i tak już mokrą
podłogę. Zsunął z głowy kaptur ukazując ciemno - szarą twarz przyzdobioną
tatuażem w kształcie ptaka na policzku - najprawdopodobniej kruka. Swymi szarymi oczami spojrzal
po banku i odgarnął śnieżnobiałe włosy z ramion na plecy. Podszedł do blatu
powolnym, precyzyjnym krokiem i otworzył usta chcąc coś powiedzieć. Nocny
elf wyglądał na wściekłego.
- Prosiłbym o moją skrzynie na imię Eryviel oraz skrytę rodu Vasaaithar -
Rzekł w ludzkiej mowie z dziwnym akcentem ukazując przy tym swoje kły.
Gdy otrzymał obie skrzynie, wyciągnął z obydwu po dwie sakiewki ze sporą
ilością dukatów. Przypiął je do pasa i ruszył do wyjścia. Otworzył drzwi,
nasunął kaptur na głowę i wyszedł. Ruszył w kierunku dzielnicy portowej.
(...) Elf wszedł do speluny zwanej potocznie 'Zapluty'. Podszedł do
zakapturzonego skrytobójcy, siedzącego w kącie sali i rzucił na stól przed
niego sakwy.
- Chcę się widzieć z Freyem. - Zawołał donośnie Eryviel.- Jest tutaj ?
W ruderze zapadła głucha cisza. Nosy bandziorów oderwały się od białych ścieżek ''proszku szczęścia'', a ich spojrzenie przeniosły się na elfa.
Część
pijaków podniosła głowę ze stołów i mętnym wzrokiem spojrzała na przybysza. Kilku się podniosło, z dłonią położoną na rękojeści.
- Spokojnie, oczekiwałem go. - Powiedziała postać wychodząca z pomieszczenia za kontuarem. - W końcu się zjawiłeś. Chodź.
Pewnym krokiem drow ruszył przed siebie. Ignorował wszystkie spojrzenia skierowane na niego. Dotarł do niewielkiej izby, gdzie paliło się kilka
świeczek.
**********
- Dobrze. Będę cię nauczał sztuki zabijania. - Jak zwykle chrypliwym głosem powiedział Frey. - Jest jeden warunek.
- Spodziewałem się tego. - Odparł Eryviel. - Jaki to warunek ?
- Przeniesiemy się z pomocą tutejszej gildii magów do moich krain. Natychmiast. Umowa stoi ?
Uścisnęli sobie ręce i ruszyli w kierunku tylnego wyjścia ze speluny.