Historia
Dzieciństwo:
- Tomir! Joth! Ukryjcie mnie! - zawołał od progu Azra, cały ubłocony i podrapany przez gałęzie, chowając się za plecami starszych braci, którzy właśnie wychodzili polować, o czym świadczyły dzidy w rękach i ubrania zmoczone zwierzęcą krwią. Słysząc jego poddenerwowanie, mężczyźni oszczędzili sobie zadawanie zbędnych pytań i czym prędzej stanęli ramię w ramię, zasłaniając sobą chłopaka. I w sumie dobrze zrobili.
Ledwie drzwi zdołały się domknąć, stanął w nich wysoki i siwowłosy jegomość, którego twarz mieniła się chyba wszystkimi odcieniami czerwieni, a oczy zżerał gniew.
- Gdzie on jest?! - zaryczał, kiedy jego nogi pojedyńczo przekraczały progi domu. - Gadać!
- Pewnie w stajni - odpowiedział Tomir, wyższy od Jotha o kilka cali, ubrany w skórę niedźwiedzia i buty z bobra. Jako najstarszy z rodzeństwa czuł się za nie odpowiedzialny, a co za tym idzie kłamanie ojcu w twarz, by ocalić braciom tyłki opanował już do perfekcji.
- Albo nad stawem - dodał chłopak po prawicy Tomira, poprawiając czapkę z lisa, która co chwila zsuwała mu się na oczy.
- Sprawdzałeś na górze? - zapytał znów pierwszy, drapiąc się po karku.
- Lub w kuchni - podjął po chwili drugi, wyciągając z kieszeni jabłko, w które następnie się wgryzł. - A kogo dokładnie szukasz?
- Azry! - wypalił gniewnie ojciec siedmiu synów, biorąc się pod boki. - Ten mały szkodnik znowu ukradł mi konia i pojechał na bagna.
- Anabell czy Grota?
- Grota!
Na to hasło Tomir i Joth popatrzyli po sobie niepewnie, a następnie zgodnie skinęli głowami i wspólnymi siłami przyszpili rozgniewanego ojca do ściany.
- Azra uciekaj! Mama jest w ogrodzie! - wrzasnęli chórem, robiąc miejsce najmłodszemu, który wystrzelił jak z procy i przecinając korytarz, wypadł przez drzwi dworku wprost na zieloną trawę. Twarz starszego mężczyzny stężała natychmiast na widok oblepionego błotem siedmiolatka w podartej koszuli, który ze zwinnością elfa minął kotłujących się Hamniszów i pobiegł szukać schronienia przed pasem u swojej rodzicielki.
Niestety ledwie Azra opuścił dom, Tomir i Joth pędzili już za nim, wymachując rękoma w stronę powracających znad stawu pozostałych członków rodzeństwa i wskazując na goniącego ich, rozgniewanego ojca.
- Hegi, Bart do ogrodu! - zawołali w trójkę, kiedy ich oczy się zrównały. - Gdzie Otis i Sav?!
- Otis pomaga matce przesadzać róże! - odpowiedział między kolejnymi sapnięciami Hegi, ubrany jedynie w krótkie spodnie i słomkowy kapelusz. W lewej ręce trzymał wędkę, w drugiej świeżo złowioną rybę, która trzepotała w rytm jego biegu.
- A Sav w polu! - dodał Bart, który o dziwo, będąc lekko przy tuszy, był jednocześnie najszybszy z całej zgrai. - Co kto zrobił?
- Azra ukradł ojcu Grota i pojechał na bagna! - wyjaśnił na prędce Tomir, łapiąc w locie najmłodszego brata i przerzucając go sobie przez bark, przyśpieszył na ile pozwalały mu płuca.
- Nie moja wina, że się wystraszył węża i wpadł w błoto! - tłumaczył się Azra.
- Twoja boś głupi - wtrącił Joth jednym susem pokonując płot. - Ojciec wczoraj go wyczyścił. Wiesz jak ciężko wyszorować białego ogiera z czarnej mazi?
- Niemal tak ciężko, jak namówić słońce żeby przestało świecić - odpowiedział z któryś trzymających się z tyłu Hamniszów, zakładając rygiel na ogrodową bramę, by dodatkowo utrudnić ojcu dotarcie do nich, kiedy oni będą ukrywać Azrę przed pasem. - A wogóle to jak tyś go dosiadł? Bydlę jest trzykrotnie większe od ciebie.
- I z pięciokrotnie mądrzejsze. Nawet Tomira potrafił zrzucić z siodła.
- Zdjąłem mu siodło i uprząż - wyjaśnił Azra, ocierając twarz z nadmiaru błota i drobnych kropelek krwi. - Biedak tylko się w nim męczył.
- Ojciec wpadł w szał.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz - podsumował najstarszy z braci, ryjąc żwir obcasami, kiedy wyhamowywał przed starszą kobietą w długiej, niebieskiej sukni, nachylonej nad krzakiem róż. Stojący obok niej młody chłopak w czerwonej kamizelce popatrzył na nich, jak na wariatów, a następnie uśmiechnął się podstępnie i wepchnął najmłodszego z nich za swoje plecy. Był już bezpieczny...
Dorastanie:
- Rękę trzymaj wyżej - tłumaczył Azrze Tomir, unosząc ostrze swojej szabli na odpowiedni poziom. - A nogi szerzej. Nie możesz dać się wytrącić z równowagi. Pamiętaj, że nigdy nie wiesz z kim będziesz walczył.
- Tak lepiej? - zapytał najmłodszy z Hamniszów, przybierając postawę do walki, a w następnej chwili skrzyżował z nauczycielem swój oręż. Stal szczęknęła o stal, rozdzierając grobową atmosferę na pół.
Atak, atak, obrona i wypad. I od nowa. Ten sam, powtarzający się schemat Azra wałkował już trzydziesty dzień odkąd poprosił starszego brata o lekcje szermierki. Ten, nie mając jak mu odmówić, zgodził się przekazać bratu całą swoją wiedzę zdobytą na ćwiczeniach z ojcem, a później z młodszym rodzeństwem.
- Pewniej ręka, nie machają nią jak cepem - szydził Joth, trzymając się w bezpiecznej odległości po za areną.
- Daj mu spokój - wtrącał co jakiś czas Sav, podgryzając długie źdźbło trawy. - Kiedyś się nauczy. Sam, pamiętam, miałem w tym trudności.
- I koniec końców lepiej idzie ci wymachiwanie kosą niż szablą - wybuchnął śmiechem Hegi, wkładając słomkowy kapelusz, by chronić głowę przed upałem.
Tego dnia upał doskwierał niemiłosierdzie, palił karki pracujących w polu chłopów, wysuszał rzeki i odbierał chęci do życia. Mimo to siedmiu mężczyzn nie zwracało na to uwagi i otoczywszy arenę półkolem, poddali się zabawie, rozmowom i treningowi, odganiając myśli od niedawnych, przykrych dla duszy, wydarzeń.
- Lepiej - znów odezwał się Tomir, pozbawiając broni swojego ucznia i odrzucając ją na piasek. - Ale wciąż za dużo myślisz. Nie patrz mi w oczy tylko na ręce. Z oczu odczytasz tylko moje zamiary, ale ruchy przewidzisz patrząc na narzędzia, którymi się posługuję.
- Jasne - powiedział Azra, siadając w cieniu starej jabłoni, robiąc miejsce Jothowi, którego ręce świeżbiły od dłuższego czasu.
- Jeszcze będzie z ciebie szermierz, zobaczysz - pocieszył go Otis, ocierając pot z czoła. - Może nawet lepszy niż jeździec.
- Niemożliwe - zaśmiał się Bart. - Nikt tak nie radzi sobie z końmi jak nasz Azra. Pamiętacie, jak ukradł ojcu Grota?
- Pamiętam aż za dobrze - przyznał Hegi. - Biały koń po uszy usmarowany w błocie. Ojciec wściekł się wtedy nie na żarty i gdy już sobie pokrzyczał, zamknął młodego w stajni. Kazał mu wyczyścić wszystkie kuce albo nici z kolacji.
- Też mi kara - mruknął Azra, zadzierając nosa, na co wszyscy jego bracia wybuchnęli donośnym śmiechem. - I tak spędzałem w stajni więcej czasu niż w domu. Spałem tam, jadłem, trenowałem...
- I poznawałeś córkę sąsiadów - wtrącił Sav, rzucają w młodego trawą.
- To było dawno i nie prawda - żachnął się Azra i uśmiechnął podstępnie.
- Zaledwie wczoraj - powiedział z rozbawieniem Otis, poklepując go po ramieniu. - Widziałem, jak ją nad ranem odprowadzałeś. Całą w skowronkach...
Dorosłość:
- Wiecie, że nie musicie wyjeżdżać, prawda? - zapytał troskliwie Tomir, zbierając wszystkich braci pod starą jabłonią, u stóp której kiedyś razem trenowali. Sześć rasowych ogierów stało nieopodal, gotowych do dalekiej drogi po za granice Demary, a może nawet i Alaranii. Ponury humor udzielił im się tak samo, jak ich właścicielom, ale wszyscy wiedzieli, że ten dzień kiedyś nastąpi. Nie należało przed tym uciekać.
- A co to zmieni? - zagaił Joth, opierając się plecami o pień i ze wzrokiem utkwionym w horyzont, splunął gdzieś na bok. - Farma już nie jest taka sama odkąd odeszli rodzice. Do tej pory wszystkiego pilnował ojciec, a my tylko wykonywaliśmy rozkazy, pracując na utrzymanie folwarku. Bez niego upadamy, ale może to i lepiej. W końcu życie farmera to nie wszystko. I tak się cieszę, że pociągnęliśmy te sanki jeszcze kilka zim.
- Masz rację, ale na niczym innym się nie znasz. I co teraz? Pojedziesz do Demary? Do Fargoth, Trytonii, Valladonu? I co będziesz tam robić? Tu masz przynajmniej dach nad głową.
- I wiele złych wspomnień - dodał Hegi, ostatni raz zerkając na dach posiadłości, wznoszącej się ponad ich głowami na łagodnym wzgórzu.
- Co zamierzacie?
- Ja jadę do Fargoth - odpowiedział Sav, pukając palcem w pochwę szabli. - Podobno szukają zwiadowców do oddziałów konnych. Nadam się w sam raz. W końcu jako jedyny potrafiłem się nie zgubić sam w lesie.
- A ja i Hegi będziemy w Leonii - dodał Otis, kładąc dłoń na ramieniu młodszego o rok braciszka. - Stryj Deryl przygarnie nas w stoczni. Będziemy budować statki dla wojska.
- A ty, Bart?
- Słyszałem, że w Elisi zawsze przygarniają chętne ręce do pracy. Pojadę i popytam.
- Fargoth, Leonia, Elisia - podsumował Joth i westchnął, przenosząc wzrok na mała karawanę długouchych elfów, która na niego czekała. - Gdybyście mnie szukali, będę w Kryształowym Królestwie. Moja żona niedługo urodzi.
- A ty, młody?
Oczy wszystkich skupiły się na Azrze i jego rozmażonych, brązowych oczach, patrzących bezpamiętnie przed siebie.
- Będę tam, gdzie poniesie mnie droga - odpowiedział zagadkowo Hamnisz. - Skoro Tomir tu zostaje to przynajmniej mam do czego wracać.
- Wszyscy macie - poprawił go pierworodny, kładąc dłoń na ramieniu każdemu z braci. - Bramy posiadłości są dla was otwarte w dzień i w nocy. Chociaż się rozstajemy, to nadal jesteśmy rodziną, pamiętajcie o tym i żegnajcie.