Pani LosuKaiba

Karty Postaci: Miejsce STARYCH kart postaci.
W tym miejscu splatają się losy wszystkich osób. Tu zostały na trwałe odciśnięte wizerunki wszystkich magicznych istot zamieszkujących świat.
Zablokowany
Kaiba
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 15 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Kaiba

Post autor: Kaiba »

Imię: Kaiba, Prawdziwe imię (wyjaśnienie znaczenia w historii) – Naurthassigniskirtorurkrs.
Rasa: Przemieniony
Wiek: Około dwa tysiące lat.
Wzrost: Lekko powyżej średniego wzrostu, 178 cm.

Krzepa: Bardzo wytrwały i odporny.
Zwinność: Zręczny, Szybki, niezwykle Precyzyjny.
Percepcja: Bardzo wyostrzony wzrok i słuch. Niezwykle wyostrzony zmysł magiczny. Przytępiony smak i węch.
Umysł: Błyskotliwy, silna wola.
Prezencja: Bardzo przystojny.
Postawa: Wyprostowany, patrzący z góry na innych, nie preferuje nie dbania o higienę, choć jeśli sytuacja tego wymaga, nie ma oporów by się wybrudzić.

Magia:
Sposób rzucania zaklęć: Inkantacja Woli. Bazą dla czarów są nadal inkantacje, lecz wyeliminowany do pewnego stopnia zostaje przymus wyuczania każdego zaklęcia, jego formy (efektu), osobno.

Krąg Żywiołów, Magia Ognia. - Arcy-Mistrz [AM]
Krąg Żywiołów, Magia Ziemi. - Uczeń
Krąg Żywiołów, Magia Powietrza. - Nowicjusz [N]

Cechy specjalne:

Zmienione potrzeby fizjologiczne– może jeść, lecz nie musi, potrafi żywić się samą istotą magii ognia.

Telepatia – potrafi porozumiewać się z innymi istotami bez mówienia.

Latanie – Z powodu pewnych „trudności” z przemieszczaniem się po wymiarach piekieł, czarnoksiężnik opracował specjalny rodzaj magii ognia, manifestującą się na stopach, lub także rękach, umożliwiającą przemieszczanie się w powietrzu.

Piekielna regeneracja – Jakiekolwiek rany, już po kilku sekundach od ich otrzymania, zostają spowite przez ogień, a następnie kosztem energii magicznej regenerują się.

Piekielne przywołanie, rumak Gabriela, Lasair. – "Lasair" z elfiej mowy można to interpretować jako "Zwiastun". Uściślając chodzi o zwiastuna zimy. Dzień, w którym rozpoczyna ona swoje panowanie i zwykle spadają pierwsze płatki śniegu. W bardziej poetyckim brzmieniu można to widzieć, jako zwiastuna pewnych zmian, które zachodzą. Jest on olśniewająco biały, jego grzywa delikatnie chyliła się ku barwie złota, natomiast źrenice posiadają barwę czerni.

Portal do zaświatów – Przez stulecia, Kaiba nauczył się podróżowania po jakichkolwiek wymiarach. Rozdzierając materię tego uniwersum w którym jest, by dostać się do innego, tak w skrócie wygląda ten proces.

Piekielny umysł - Podczas swojej madytacji w piekle, Diabłu udało się stworzyć powłokę ochronną wokół swojej świadomości oraz podświadomości, oczywiście stworzoną z ogni piekielnych. Jedynie potężni magowie umysłu mogą szybko przebić się przez tę ochronę, a jednak nawet najlepszym zabiera to około dziesięciu sekund.


Umiejętności:
Mowy - W piekle poznał czarną mowę, lecz nie tylko. Ofiarowano mu znajomość mowy czystego żywiołu ognia, języka Ignis. Podczas studiowania bibliotek w ognistej sferze, poznał także mowę elfów, zwierząt, roślin, oraz kilka innych ciekawych dialektów.
Demonologia [M]
Wiedza Tajemna [M]
Tropienie[W]
Jeździectwo [W]
Walka Kosturem [W]

Ekwipunek:

Kostur esencji płomienia – broń stworzona poprzez scalenie dwóch potężnych kosturów władców ognia.
Moc przetransferowana w pierścień, sam przedmiot rozpadł się podczas opanowywania splotu w Nanher.
Szata Mistrza Czarnoksiężników piekielnych – Odzienie przynależne jedynie władcy magów, którzy parają się magią związaną z demonologią. Ich siedziba mieści się w pierwszym piekle, zajmując większą jego część. Legendy głoszą, że istoty te, z pomocą trójki założycieli opanowali tę sferę, do tej pory nikt nie odważył się rzucić im wyzwania na ich ziemi, która przez eony była wzmacniana potężnymi czarami obronnymi. Odzienie to zapewnia niemałą protekcję zarówno przed magią jak i przed fizycznymi atakami, dodatkowo zwiększa ogólną potęgę właściciela. Moc przetransferowana w pierścień, sam przedmiot rozpadł się podczas opanowywania splotu w Nanher.

Pierścień lennika splotu w Nanher - Obręcz wykonana ze szmaragdowej materii, oraz niewielki karmazynowy kamień o kształcie oszlifowanego diamentu, ni mniej ni więcej. Posiada w sobie skondensowaną moc Kostura esencji płomienia oraz Szaty Mistrza Czarnoksiężników piekielnych. Kaiba nosi go na palcu wskazującym lewej ręki.

Sakiewka

Wygląd: Jak na avatarze.


Historia:

Wszystko to zaczynało się najzwyczajniej na świecie, tak jak można by się tego spodziewać. W jednej z wielu krain zamieszkałych przez rasę ludzką, istniała taka, która była wyjątkowa na swój własny sposób. Sami osadnicy zwykli zwać ją „Elysion”, odnosząc się do raju w świecie umarłych z greckiej mitologii. Do pewnego stopnia mieli oni rację. Spokojne tereny, życie w lesie, któremu blisko było do puszczy, brak większych czy nawet mniejszych konfliktów wewnętrznych między kilku tysięczną populacją... Zaiste raj, czyż nie? Czas płynął dalej, choć wydawało się, że robił to leniwie, to jednak stulecia były dla niego jedynie kroplą wody w morzu nieskończoności.

Rzeczywistość powoli, lecz nieubłaganie zmieniała się w świecie otaczającym rajskie miasto. Jego mieszkańcy, długo patrzyli z pogardą na dążących do zysku, zazwyczaj poprzez wojnę. Nie chcieli mieć nic wspólnego z całym ogromem zła znajdującym się na świecie. Proces odcinania się, postępował bardzo szybko. Każdy kto niepowołany przybywał na tereny Elysionu, był wyrzucany poza granice, teraz już miasta-państwa. Taki tryb życia siłą woli zmusił obywateli do zwiększenia swojej samowystarczalności. Do teraz, drewniane domy rozsiane po całym terenie puszczy, zostały rozmontowane i zebrane w jednym konkretnym obszarze. Dotychczas nie ruszone drzewa, nierzadko takie które oglądały obrazy całych mileniów, zostały powalone. Niesamowitych rozmiarów sterta ściętych drzew znalazła się na zachodzie krainy, a reszta terenów została szybko przysposobiona do roli i sadownictwa. Lata płynęły wręcz niezauważalnie. Już po pierwszych plonach ludzie dostrzegli jak żyzna jest ziemia tych terenów, widocznie warstwa próchnicy sięgała tu kilkunastu metrów. Należy pamiętać, że dwudziesto centymetrowa warstwa była czymś niespotykanym. Na przestrzeni lat co raz częściej pojawiali się bogaci kupcy, niekiedy magnaci czy książęta, chcący zakupić dla siebie część cudów wydanych przez ziemię, płacąc aż nazbyt hojnie. Nowy stan rzeczy odbił się na świadomości obywateli miasta-państwa.

Obudziła się w nich typowa dla ludzi chciwość, pragnęli więcej i więcej, zapominając o ideałach swoich ojców i ojców ich ojców. Zaledwie dwadzieścia lat starczyło by z Elysionu, zostało jedynie samo piekło na ziemi. Domy publiczne, lub jak kto woli „burdele” stały się porządkiem dziennym. Wymiana handlowa, tysiące ludzi przewijających się przez szlak handlowy, wszyscy niezmiennie dążący do jednego, do zysku. Nie było by w tej osadzie nic wyjątkowego, gdyby nie pewien fakt. Przecież nie jest ono pierwszym, ani zarazem nie jest ostatnim miastem tego rodzaju, gorączka złota, wykradanie technologii gnomom i krasnoludom, to tylko kilka z niezliczonej ilości objawów chciwości ludzkiej. Jednak to właśnie w „Elysionie” rozpowszechniły się na niezwykłą skalę procedery niewybaczalne. Niewolnictwo, kary śmierci za błahe rzeczy, gwałcenie dzieci, morderstwa, a zarazem otwarte czynienie wielu innych grzechów ciężkich. Mogło by się zdawać, że jest to teren zapomniany przez Boga. Czy jednak na pewno? Stwórca, dwa razy pokarał świat za rozpustę i grzeszenie. Pierwszym wydarzeniem, tym większym, na skalę światową, był właśnie potop, drugie, mniejsze, nie mniej ważne, Sodoma i Gomora. Dwa przykłady, mające przypominać rasie ludzkiej o tym, że ktoś jest nad nimi i może ich ukarać, jeśli nie będą postępować właściwie. Zadajmy sobie dwa pytania. Czy ludzie pamiętają o przestrogach? Tak. Czy ludzie respektują przestrogi? Oczywiście, że nie. Nie można ich jednak za to aż tak bardzo winić, dziesiątki pokoleń, zanikająca ilość doświadczeń. Gdyby ta rasa żyła tak długo jak elfowie, czy inne długowieczne stworzenia, okropności wojny i innych spraw niegodnych zostały by lepiej zakorzenione w ich sercach i duszach. Co w podsumowaniu nie zmieniało faktu, że kara musi zaistnieć, a jej forma była raczej bardzo oczywista, a może i nie?

W całym tym zamieszaniu zapomniano o jednej sprawie, o stosie starożytnych drzew. Oczywiście, próbowano wykorzystać je jako drewno budowlane, lecz w pewien niezrozumiały sposób nie dało się ich już pociąć. Chciano je spalić, ledwie kilka liści zostało zwęglonych, chciano je przenieść, lecz nie chciały się ruszyć. Uznając sprawę za zbyt „upierdliwą” zaprzestano dalszych prób zostawiając stos w spokoju. Pewnej noc... zaraz, wróć. Pewnego poranka, dzień toczył się jak co dzień. Z jedną zmianą, powietrze stało w miejscu, tak, dosłownie. Nawet najlżejszy podmuch wiatru nie chłodził rozgrzanych ludzkich ciał. W pewnym momencie, ktoś dostrzegł niewielki stożek dymu unoszący się znad stosu drzew. Nikt za bardzo się tym nie przejął, dla odmiany zaczęto planować jak zostanie zagospodarowane nowe połacie oczyszczonego terenu. Ogień, jak to ogień, rozprzestrzenił się całkiem szybko, jednak nadal był ignorowany. Gdy tylko zaczął zbliżać się do drogocennych upraw, postanowiono lekko go stłumić. Zorganizowano duże ilości wody i zaczęto gaszenie. Co ciekawe woda zdawała się ignorować ogień, a może to było na odwrót? Polewane płonące drzewa, błyskawicznie wchłaniały wodę do swojego wnętrza, ogień nie gasł, a raczej stawał się co raz to silniejszy. Nadal nie rozumiejąc powagi sytuacji, po prostu usunięto część upraw stycznych z obszarem pożaru. Nastał wieczór, słońce chyliło się ku horyzontowi, by zniknąć, dając czas dla nocy. Wiatr już od dłuższego czasu wiał normalnie. Wszystko skończyło by się naturalnie, gdyby nie interwencja Boska.

Bóg, zamiast samemu brudzić sobie ręce, oddał „władzę” nad tymi terenami, Szatanowi. Król Diabłów, Succubów, demonów, wszelkich stworzeń piekielnych, cóż na okropna istota, nieprawdaż? Niewielu jednak zna jego prawdziwą tożsamość. Gabriel, takie nosi on imię. Ten który kiedyś, zanim świat ludzki został stworzony, był najukochańszym i zarazem najsilniejszym z Archaniołów Boga. Jednak, był on przeciwny istnieniu ludzi, zwracał uwagę na ich złe cechy, na to, że niszczą świat który im ofiarowano. Jednak Stworzyciel był nieugięty, Gabrielowi podobnie nie brakowało samozaparcia. Doprowadziło to do pierwszej wojny niebieskiej. Po jednej stronie bóg, z nielicznym gronem Aniołów i kilkoma Archaniołami, po drugiej Gabriel, z wręcz niezliczonym zastępem popleczników podzielających jego poglądy. U bram niebios rozgorzała zaciekła bitwa. Gabriel wraz ze swoją gwardią walczący z Bogiem, oraz cała reszta wojowników obu stron. Szale bitwy bardzo szybko przechyliły się na stronę przeciwników istnienia rasy ludzkiej. Sam jeden Bóg, przeciwko setkom tysięcy przeciwników, tak wyglądały ostatnie sekundy. Ostatnie, tak. Jednak nie dla Stworzyciela, nie na darmo zwany jest on wszechmogącym. Jednym potężnym zaklęciem, strącił całą wrogą armię do innego wymiaru, który przez nowych mieszkańców został nazwany piekłem. Od tej pory, bramy nieba są ciągle zamknięte dla dusz śmiertelników, nieustający konflikt trwa.

Ale teraz, wracając do naszego miasta. Łuna zachodzącego słońca znikła. Na niebie, zamiast zwyczajnego nieboskłonu w postaci obfitości gwiazd i księżyca, ukazały się czarne chmury. Niezwykle szybko przesłoniły one całkowicie dostęp światła. Ogień buchnął szkarłatem i błękitem, po okolicy rozniosły się wrzaski potępionych. Nim ktokolwiek zdążył cokolwiek zrobić, słup ognia urósł do niebotycznych rozmiarów. Przechylił się w bok, jak wielka fala spadł na miasto grzechu. Zjawisko to było widoczne z wielkich odległości, wszyscy domyślali się, co się stało. Co religijniejsi zaczęli wykrzykiwać „Kara boska ich dosięgła! Za takie grzechy, nie istnieje odkupienie!”. Następnego ranka, bliska rozpoczęcia na pełną skalę była druga wojna niebieska. Gabriel, nie chciał dotrzymać umowy i oddać władzy nad terenem byłego Elysium.
Piekielne płomienie szalały, nie przejmując się niczym co było na nie zsyłanie, ni to rozstępująca się ziemia, ni to tornada, ni to ulewne deszcze, nic nie było wstanie ugasić pożogi. Po długich dniach namysłu, stwórca doszedł do wniosku, że jeśli nie może wygrać, musi zmienić samą istotę płomieni. Postanowił przekształcić ognie piekielne w istotę, żywą istotę, jedyną w swoim rodzaju. Pożoga zebrała się w jednym miejscu, przybierając postać ludzkiego niemowlęcia, leżącego i kwilącego pośrodku spalonego terenu. Bóg postanowił zapieczętować drzemiące w nim moce, nie chciał by z nich korzystał. Zesłał mu jednego ze swoich nowostworzonych aniołów, Kirisa. Miał on opiekować się dzieckiem, poza tym za zadanie miał wyplenianie grzechów z świata. Ojciec czas ponownie pozwolił swojemu zegarowi płynąć zaiste szybko. Czternaście lat, lat podróży po całym ogromie świata, ścieśniania więzów pomiędzy Kiris’em oraz dzieckiem, któremu nadał imię Kaiba, nawracania niewiernych, karania złych, nagradzania dobrych. Młodzieniec nie znał historii swoich narodzin. Choć czuł, że posiada wspomnienia na ten temat, jednak czuł, jakby były zamknięte gdzieś głęboko we wnętrzu jego podświadomości. Jednak uspokajający wpływ opiekuna, pozwalał mu nie zamartwiać się, w każdym razie niezbyt dużo. Pewnego razu, gdy odpoczywali w karczmie, wywiązała się między nimi jedna z bardziej nieprzyjemnych rozmów, tych których każdy wolał by unikać.
- Kiris, kim tak naprawdę byli moi rodzice? Czemu nie chcesz mi o tym opowiedzieć? Zawsze gdy tylko o to pytam, zmieniasz temat...
- To nie jest czymś o co powinieneś się martwić. Wszyscy jesteśmy braćmi.
- Nadal mi nie odpowiedziałeś...
- Twoim ojcem jest Bóg.
- Możesz przestać mówić zagadkami?
- To nie jest takie proste jak myślisz.
- Nie jestem już taki mały jak Ci się zdaje.
- Nadal jesteś dzieckiem.
- A Ty masz tyle lat co ja.
-...
- To odpowiesz mi czy nie?
- Eh, nigdy nie dasz sobie spokoju z zadawaniem pytań na ten temat, prawda?
- Tak.
- Dobrze, niech zatem się stanie, dowiesz się w dniu swoich czternastych urodzin, za tydzień, pasuje?
- Jasne! Już nie mogę się doczekać!
Najbliższy tydzień, spędzić mieli w tym samym mieście. Samo to było niecodziennym wydarzeniem, zwykle zostawali tylko na noc a następnie wyruszali w dalszą podróż. Kaiba idąc za radą swojego opiekuna postanowił zawrzeć kilka przyjaźni z rówieśnikami. Wbrew pozorom, nie miał większych problemów z kontaktami międzyludzkimi, już pierwszego dnia dołączył do „paczki” dzieciaków z miasta. Choć na początku odstawał trochę od grupy, to jednak szybko zmieniło się to na lepsze. Zdolności adaptacji dzieciaka była naprawdę zadziwiające. Nowe pojęcia, zachowania, imiona, obszar miasta i okolic, wszystko pojał niezwykle szybko. A wygląd chłopaka, no cóż, chłopacy wyżywali się na nim, wyzywając go od pięknisiów, samemu niekiedy dostawali oni szału gdy płeć piękna paczki schodziła na tematy wyglądu płci przeciwnej. Leniwe dni mijały bardzo szybko, chłopak czerpał niemałą przyjemność z nawiązywania kontaktów z innymi. Z kilkunastu kolegów, zyskał trójkę przyjaciół. Dwóch chłopaków, jeden starszy o dwa lata, jeden młodszy o rok, oraz dziewczyna mająca w swoim bagażu o jedną wiosnę więcej od Kaiby.

Dwa dni przed upragnionymi urodzinami, na pierwszy plan w zabawach wyszła wycieczka do pobliskiego lasu. Młodzieniec jako, że był przezorny, zapytał się Kiris’a czy nie ma tam niczego niebezpiecznego, ten zaprzeczył. Następnego dzionka, popołudniu kilkanaście wariujących w najlepsze nastolatków bawiło się w lesie. Szukany, ciuciubabka, przypinanie szpilki osłowi, to tylko kilka z całego natłoku pomysłów na spędzanie czasu między drzewami. Po pewnym czasie, większość była już porządnie wymęczona, hałastra zebrała się i rozsiadła na runie leśnym. Tematy rozmów przewijały się bez przerwy, raz mówiono o rycerzach, raz o Bogu, innym razem o bardziej lubieżnych sprawach. W każdym razie, czego jak czego, ale hałasu nie brakowało. Nagle, wszystkie rozmowy ucichły, niedaleko dało się usłyszeć głośny szelest i trzask łamanych gałęzi, mogło by się zdawać, że coś dużego szarżuje przez las. Wszyscy jak jeden mąż poderwali się na nogi, a następnie... Zaczęli podziwiać stado łań i jeleni przebiegające nieopodal. Liczyło ono na oko jakieś pięćdziesiąt osobników i wnioskując z wyglądu poszczególnych zwierząt, miało się całkiem dobrze. Gdy leśne stworzenia znikły już z pola widzenia, nastała chwila ciszy. Jednak szybko rozgorzały rozmowy.

Zegary ojca Czasu przesunęły się o kilka minut do przodu. Kaiba jak i reszta, usłyszeli śmiech kobiety. Nie był on jednak naturalny, brzmiał prawie jak śmiech kurtyzany, lecz nadal to nie było zbyt trafne porównanie. Prawie natychmiast jak tylko zapadła cisza, pojawiło się więcej kobiecych głosów. Biorąc pod uwagę ich natężenie, postacie te zbliżały się, ze strony z której poprzednio nadbiegło stado. Nerwowe szepty połączone z szybkimi wymianami spojrzeń przebiegły po grupce. Większość postanowiła nie sprawdzać o co chodzi i zabrała nogi za pas. Jednak jak można się było tego domyślić, chłopak wraz z trójka przyjaciół pozostał na miejscu. Zaledwie kilka sekund upłynęło, a ujrzeli coś, co nastolatek rozpoznał jako succuba oraz kilkanaście eryni. W skrócie, kobiety demony, z rogami, skrzydłami, nagie, mające skórę która zapewne jest o wiele wytrzymalsza od tej ludzkiej. Stworzenia wymieniły między sobą kilka zdań w mowie której nikt z obecnych prócz nich nie zrozumiał, następnie większość eryni pogoniło za częścią która pierzchła wcześniej. Szybko rozległy się huki, pojawiły się łuny ognia. Kaiba szepnął coś do reszty, w ich „specjalnym” języku, którego zwykli używać dla zabawy. Plan był prosty, uderzyć z zaskoczenia na dwa demony które nadal rozmawiały nie zwracając na nich uwagi, a następnie zwiać. Wszystko zapewne by się udało, gdyby nie jeden problem. Natura ludzka. Jedynie chłopak dostosował się do swojego planu, gdy ten wykonał podcięcie i wywalił na ziemie niemało zadziwionego succuba, reszta wzięła nogi za pas. Skończyło się to dość przewidywalnie. Sytuacja nie była jedną z tych w których chcielibyśmy się znaleźć, ogólnie nie było za ciekawie. Najpewniej chłopak by zginął, już teraz, lecz demony miały chyba trochę inne plany. Trójka która dała dyla, została przywleczona do pierwotnego miejsca pobytu. Jedno ze stworzeń spojrzało nastolatkowi w oczy, następnie odwróciło się... Szybki zamach, proste uderzenie, ostre pazury, miękka szyja. Efekt przewidywalny. Zanim do Kaiby dotarło co się stało, pozostała dwójka także została zabita w ten sam sposób.

*Co to kurde ma znaczyć, co tu się dzieje?! To sen, prawda? Niech ktoś mi powie, że to wszystko to tylko jakiś cholerny koszmar i mnie obudzi! Szlag by to!*
Jednak szybko okazało się, że to nie sen. Zwykle przekonujemy się o tym gdy ktoś nas uszczypnie, chłopak przekonał się o tym gdy poczuł jak jego ramie jest powolutku i z namaszczeniem przebijane przez szpony mokre już od kilku chwil od krwi. Nie krzyknął, nie poruszył się. W sumie zdawało mu się, jakby to ciało nie było jego ciałem, jakby oglądał wszystko z daleka, czy to tak czuje się osoba która umiera? A jeśli tak, to co jest po śmierci, co jest dalej? Gdzie trafię, czy zostanę potępiony? Ale przecież ja nic złego nie zrobiłem, a może zrobiłem? Nie wiem, nie wiem, nie wiem... Chcę wiedzieć, chcę to kontrolować, chce potrafić, chce nie być bezsilny, chce nie być nieznany, chce nie być nikim. Chcę mieć moc, chcę ukarać tych którzy mnie ranią, chcę żyć.

Nagle poczuł coś w swoim ciele, coś w nim pękło, coś co trzymało go w ryzach. Nienawiść, złość, pogarda, dotąd nieznane mu uczucia, tak. Znów jest pełną istotą, nie brakuje mu niczego by dążył do perfekcji. Choć nowe odczucia były silne, nie wyparły zakorzenionej w nim natury spokoju, dobra, szacunku. Stał się teraz kimś innym, kimś kogo pogląd na świat dopiero zacznie się Kształtować.
Nawet nie spostrzegł kiedy, a wszystko dookoła niego stanęło w żywym ogniu. Popiół, nie nawet nie to, nic nie zostało z tego co weszło w kontakt z manifestacją emocji. Chłopak powoli uspokoił się. Chciał wytłumić płomienie, lecz nie szło mu za dobrze. W końcu zdenerwował się na samego siebie, krzyknął głośno „Wróćcie skąd przybyłyście!”, a płomienie posłuchały.

Kaiba siedział jeszcze przez chwilę na ziemi, spostrzegł, że rana którą miał na ramieniu, zagoiła się, pozostały jedynie dziury w obraniu. Męczenie się z planowaniem dalszych poczynań zostało mu oszczędzone. Na miejsce przyleciał Kiris, jego opiekun. Zanim zdążyli wymienić choćby kilka słów, przymusowo rozpoczął się dialog z Bogiem.
- Dziecko moje, Twoją misją jest plewienie zła z tego świata, oraz miało nią być także zapobieżenie obudzenia się zła w tym stworzeniu. Zawiodłeś jednak, wiesz co teraz musisz zrobić, czyż nie?
- Ależ Ojcze, nie mamy pewności czy...
- Zamilcz! To Ja dałem ci życie, Aniele, jesteś zobowiązany wypełniać moje polecenia!
- Kiris, o czym on mówi?
- Ale czy nie ma spo...
- Nie!
- ...
- Nie zrobię tego, boże.
- Oh zrobisz, zrobisz, czy to ze swoją wolą, czy też bez niej.
- O czym wy mówicie?...
Oczy Anioła momentalnie straciły wyraz, stały się puste, pozornie wypranie z jakichkolwiek uczuć. Kiris wyjął swój długi jednoręczny, pobłogosławiony miecz. Powoli podszedł i ustawił się w pozycji do wykonania szerokiego cięcia. Stał tak dłuższą chwilę, wszystko jakby zamarło w bezruchu. Z jego oczu popłynęły drobne stróżki krwawych łez. Wyszeptał ledwo słyszalnie „Zabij mnie, szybko...” Kaibie ani w głowie było wykonywać to polecenie, jednak gdy miecz poleciał w jego kierunku, instynkt, strach, przeważył. Anioł zapłoną ogniem, na ułamek sekundy Kaibie udało się dostrzec powracający wyraz jego oczu, oraz delikatny uśmiech, zaraz potem spłonął.
Niebiosa otworzyły się, jednak momentalnie otworzyły się też bramy piekielne. Czyżby Gabriel zainteresował się poczynaniami swojego dawnego pana? Czternastolatek patrzył z przerażeniem na krwawą bitwę gorzejącą wokoło. Był przerażony, nie myślał jasno, chciał tylko się stąd wydostać. Nagle przed nim otworzyło się coś wyglądającego jak portal. Wyszła z niego osoba ubrana w czerwoną, zrobioną z gładkiego materiału szatę. Bez ceremonialnie złapała chłopaka za fraki i zabrała, czy może raczej pociągnęła po ziemi, ze sobą. Kaiba poczuł się senny... zemdlał.

Ciemność, dziwny stan pół myślenia, choć wiemy o czym myślimy, nie jesteśmy w stanie kontrolować potoku podświadomości... Ocknięcie się. Zdrętwienie. Zapach, dziwny, nowy, nieznany, demoniczny. Otwarcie oczu, ktoś coś mówi, nie rozumiem, zamknięcie powiek, potrząsanie, zaśnięcie.

Chłopak obudził się, otworzył oczy, leżał na łóżku, w małym, całkiem przytulnym pokoju. Bolała go głowa, czuł silne pragnienie. Powoli usiadł. Na pobliskiej komodzie spostrzegł dzbanek z wodą, oraz szklankę, oba obiekty niezwykle bogato zdobione. Nalał płynu do filiżanki, wziął duży łyk, zachłysnął się, pokaszlał przez chwilę krztusząc się lekko. Następne łyki były już małe, niewielkie, dawkowane powoli i z rozwagą. Gdy nastolatek zaspokoił swoje pragnienie, wstał i zaczął się przeciągać. Jego mięśnie były sztywne, stawy prawie unieruchomione. Rozciągnięcie się i doprowadzenie do jako takiego ładu zabrało mu jakieś dwadzieścia minut. Badając dokładniej pomieszczenie w którym się znajdował, dostrzegł lustro. Postanowił się przejrzeć. Jakoś nigdy dotychczas nie zwracał uwagi na swój wygląd, był zwyczajnym blondynem, dość wysokim i szczupłym, nie znał zbyt dobrze rysów własnej twarzy. Podszedł do szklanej tafli, to co zobaczył nie wywołało u niego jakichś specjalnie wielkich emocji. Jedyną zmianą był koloru włosów, były one teraz siwe... Nie, raczej ciemno białe. Poza tym wszystko było chyba w normie.

Drzwi zaskrzypiały, do środka weszła pewna osoba, najprawdopodobniej tam sama która przyprowadziła tutaj chłopaka. Nie dając mu szansy się wypowiedzieć, rozpoczęła swój własny monolog.
- Tak więc mam ci wyjaśnić jak się sprawy mają. W skrócie, bóg cię olał, a my cię uratowaliśmy z niewielkim wsparciem Gabriela. Znajdujesz się w miejscu zwanym „Czerwoną Gildią”. Mieści się ona w pierwszym wymiarze piekła, tutaj panujemy my, odrzuceni przez świat za badania nad demonologią. Nie rozgadując się, siłą podbiliśmy ten wymiar gdy bóg i Gabriel byli zajęci swoją wojną, a teraz nikt się nie kwapi by nas stąd usunąć i słusznie. Takiej ilości zaklęć ochronnych nad jednam obszarem nie ma chyba nigdzie indziej, w żadnym z znanych nam wymiarów. Teraz zajmujemy się poszerzaniem naszej wiedzy i potęgi. Głową zakonu jest Mistrz Reyvan, poznasz go jutro, na uroczystości rozpoczęcia nowego roku. Co tak patrzysz? Nie przesłyszałeś się, jesteś tu by się uczyć. W szafie masz odpowiednie ubrania, możesz rozejrzeć się po zamku, jeśli chcesz. Następnego dnia ktoś po ciebie przyjdzie, więc nie musisz się martwić o zaspanie.

Chłopak zwiedził pewną część cytadeli, żałował tego całkiem mocno, podczas dwóch godzin błądzenia i wysilonego starania się by odnaleźć swój pokój. Był pewny, że zapamiętał drogę, lecz rozmieszczenie poszczególnych korytarzy zdawało się zmieniać na bieżąco. Tylko dzięki usilnemu rozglądaniu się i odrobinie szczęścia trafił nareszcie do siebie. Podczas „zwiedzania” zadziwiło go to, że nikogo nie spotkał, prawie jakby budynek był opustoszały. Siedząc na łóżku i nudząc się niemiłosiernie, Kaiba postanowił pobawić się, tak, pobawić się, ogniem. Całkiem szybko udało mu się stworzenie ognistej „piłki” na swojej ręce. Nawet chwile nią popod rzucał, jednak koncentracje szlag trafił i kula implodowała robiąc niewielkie „bum”. Kilka obiektów dookoła zdało się zająć ogniem, lecz ten zniknął, a one były nienaruszone. Czyżby wszystko tutaj było stworzone i chronione za pomocą magii? Białowłosy postanowił to sprawdzić. Wystawił przed siebie obydwie ręce, zgromadził przed sobą dużą ilość magicznej energii w postaci ognistej kuli dużych rozmiarów. Zaraz po tym, łupnął nią w drzwi. Jednak efekt nie był taki jakiego się spodziewał, drewniane drzwi poszły z dymem w mgnieniu oka, dodatkowo wybuch uszkodził ściany. Co ciekawe, już po chwili wszystko „zebrało” się do kupy, wróciło do stanu pierwotnego. Pomęczony dzieciak położył się i całkiem szybko usnął.

Ranek, jak zdawało się organizmowi chłopaka nastał zbyt szybko. Nie obudziło go jednak walenie do drzwi, obudził się sam. W sumie to nie był pewny dlaczego, tak po prostu. Przebrał się w szarą szatę znajdującą się w szafie. Zjadł śniadanie które w czasie gdy on spał, pojawiło się na komodzie. Nie miało ono jakiegoś wyrafinowanego smaku, najzwyczajniejsze jedzenie i napój pomarańczowy. Jak w zegarku, gdy tylko skończył ktoś zapukał, ekhm, zaczął walić w drzwi. Uczeń wstał, otworzył drzwi. Dojrzał na twarzy jegomościa grymas, a może raczej nikły uśmiech? Machnął on krótko ręką każąc chłopakowi podążać za nim. Nie marnując czasu na zbędne rozważania, udał się on za mężczyzną. Szli całkiem długo, klucząc to w prawo, to w lewo, to zawracając. W końcu facet wrzasnął wyraźnie zdenerwowany „Jak nie przestaniesz się bawić to cię spalę ty kupo gówna!”. Młodzieniec z początku był całkiem zdziwiony tym wszystkim, lecz gdy tylko zaczęli iść jedynie przed siebie, zrozumiał o co chodziło. Ten budynek, był żywą, no do pewnego stopnia, istotą, chyba całkiem złośliwą. Podążali tak jeszcze przez kilka minut...

Nareszcie wkroczyli na wielką salę. Białowłosy dostrzegł jeszcze jakiś tuzin osób w szarych szatach, kilku mężczyzn w gładkich, czerwonych szatach, oraz jednego górującego nad nimi wszystkimi, zarówno pod względem pozycji w sali, po prostu stał wyżej, a także pod względem „aury” jaką wydzielał. Adeptom kazano ustawić się w dwuszeregu, jako że było ich trzynastu, Kaiba został bez „pary”. Rozpoczynało się zwyczajnie, długa nudna przemowa zachęcająca ich do nauki a także do poznawania samych siebie, i tak dalej. Już wydawało jakoby wszystko miało się skończyć całkiem nudnawo (jeśli ktoś wykłady o demonologii uważa za nudne), jednak było coś jeszcze.

Rytuał nadania kosturu. Magicznego berła które musi mieć każdy. W teorii wyglądać to miało dość prosto, jednak w praktyce okazało się trudniejsze. Wszystko poprzedzały zapewnienia, że zawsze można spróbować ponownie za kilka lat. Na początek pytania, w rodzaju, kiedy i jak odkryłeś swoją moc, jak sądzisz czym jest twoja moc, wyobraź sobie jaki kostur chcesz przywołać. Następnie pierwsze próby otwarcia niewielkiego portalu do wybranej sfery, następnie próba wyciągnięcia pożądanego kosturu. Oczywiście byli ci zdolniejsi, oraz ci mniej zdolni. Jednym udawało się za pierwszym zamachem, innym dopiero za en-tym, jeszcze innym w ogóle, a były też przypadki specjalne, które wywoływały niemałych rozmiarów wybuch. Sześcioro zdało „test”, sześcioro oblało go z złym, lub jeszcze gorszym skutkiem, został tylko Kaiba. Podchodząc na miejsce, rozważał szepty, jak mu się zdawało, nauczycieli. Byli oni niezwykle podekscytowani gdy jakiś czarnowłosy, z wyglądu osiemnastolatek, wyciągnął z portalu swój kostur. Lecz nie czas był teraz na bujanie w obłokach. Białowłosy udzielał odpowiedzi na pytania, a z każdą chwilą co raz bardziej naciskano, by nie zmyślał faktów. Tak czy owak, nastał czas próby.

Wyciągnięcie prawej ręki przed siebie, lekko ugiętej w łokciu i najtrudniejsze, wyobrażenie sobie tego czego się chce i jak radzili nauczyciele „skupienie na tym całej swojej woli”. Chłopak podążył za radą, z otwarciem otchłani niespodziewanie nie miał większych problemów, lecz gdy tylko włożył rękę do środka portalu, nic się nie stało. Chciał ją wyciągnąć, nie mógł. Pociągnął mocniej, wtedy ognisty podmuch odrzucił go kilka metrów do tyłu. Nikt się nie ruszył, wszyscy patrzyli. Młodzieniec zastanawiał się dlaczego, zwykle po takim rozwoju wydarzeń wszyscy podbiegali opatrzyć studenta. Szybko domyślił się o co chodzi. Po pierwsze, nie był ranny, jego szata nawet nie była nadpalona, a co ważniejsze, portal nadal był otwarty. Czternastolatek wstał, podszedł do niego powoli. Zdawał się patrzeć na miejsce rozerwania wymiarów, lecz teraz jego umysł był zajęty czymś innym. Zastanawiał się, myślał nad tym co zrobił nie tak jak być powinno. Stanął w odpowiedniej odległości, nadal nic nie robił. Na sali zaczęły pobrzmiewać szepty, których nie mógł zrozumieć, nie miał problemów z ich usłyszeniem, jednak nie była to mowa którą potrafił by ogarnąć. Nagle olśniło go, tak! Mowa, gdy chciał pozbyć się płomieni, rozkazał im zniknąć, tak więc czy powinien teraz ikantować? Tutaj podobno było to sztuką zakazaną, jednak czuł, że w tym momencie ciekawość przeważy i nikt nie zwróci na to większej uwagi.

Włożył rękę do portalu, poczuł silnie ciśnienie gromadzące się na niej. Zaczął szeptać, szeptem który roznosił się po sali wyraźniej niż krzyk.
„Ogniu klnę się na Ciebie, Ogniu wieczysty panuję nad tobą, Ogniu piekielny, ujarzmiam Cię, Ogniu, o stworzeniu świata, zjednocz się ze mną. Ogniu, Ty od którego wszystko się zaczęło, ukaż mi się. Ogniu, istoto która czystym płomieniem się jarzy, zjednocz się ze mną. Ogniu wszelkiego rodzaju, oddaj się we me władanie!”
W myślach Kaiby zabrzmiały słowa „Tyś jest Naurthassigniskirtorurkrs, ten który z ogniem się zjednoczy, ten któremu ogień odda się we władanie, rozkazuj nam, każdy język może przyzwać nas do Ciebie, lecz tylko Ignis przyzwie do Ciebie naszą pełną moc, Tylko Tobie jedynemu ofiarowujemy wiedzę na temat tego zapomnianego przez wszelkie stworzenia języka, zrób z niej doby użytek.”
Portal powiększył się na niecałą sekundę. Białowłosy odruchowo wyciągnął z niego rękę, która była zaciśnięta na kosturze. Nieprzenikniona powłoka ognia spowiła go na kilka sekund. Poczuł się on dziwnie. W jego głowie ponownie rozbrzmiał głos.
„Tobie dana zostaje nieśmiertelność. Nigdy nie umrzesz ze starości. Twoje ciało było zbyt młode, dlatego zostało zmienione. Masz teraz fizjologię dwudziesto-dwu latka. Wykorzystaj dobrze ten drugi dar. Świat bogów ognia trzęsie się teraz w posadach.”

Powłoka ognia rozproszyła się. Jeden z czerwonych magów rzucił jakieś zaklęcie, zdrowo łupnęło, Kaiba instynktownie chciał zasłonić się rękoma, co poskutkowało machnięciem kosturem. Ogniste łańcuchy lecące w jego kierunku zostały dosłownie spopielone w wielkiej eksplozji. Mężczyzna, rozerwał materię wymiaru pod sobą. Jednak nie pomyślał o tym gdzie chciał by się przenieść. Spadł, wylądował na podłodze jakiegoś gigantycznego pomieszczenia. Kaiba rozejrzał się dookoła. Znajdował się w niebotycznych rozmiarów bibliotece, zawierającą wręcz nieskończoną ilość księgozbiorów, przy których ziemskie czarno magiczne księgi wyglądały jak opowiadania dla dzieci. Naurthassigniskirtorurkrs, tak, chyba nie powinienem zdradzać tego imienia nikomu innemu... Skoro już tu jestem i nie starzeje się, to chyba mogę zająć się studiowaniem tego wszystkiego. Zaraz, zaraz, a co z jedzeniem? W sumie, skoro jestem teraz ucieleśnieniem ognia w ludzkiej postaci, to mogę chyba jeść ogień? Przekonajmy się, ale gdzie by tu... Skąd bierze się to całe światło? Nieźle... Cały sufit to ścina ognia, no cóż, nie będzie problemów z ogrzewaniem. A teraz sprawdźmy.

Mag wyciągnął rękę w górę, szepnął „Do mnie”, a stróżka ognia spłynęła z sufitu i owinęła się wokół jego ręki, następnie wniknęła w ciało Czarodzieja. Uśmiechnął się on, podszedł do pierwszej lepszej księgi, przeczytał napis na okładce, głosił on „Sekrety Czarnej Mowy – podstawa Demonologii”. Szybko przekonał się, że biblioteka posiada głównie zasoby pomagające w nauce sztuk tajemnych, Magii Ognia, oraz Demonologii.
Po prawie dwóch tysiącach lat, czarnoksiężnik uznał, że więcej już się teraz nie nauczy. Czas wykorzystać wiedzę teoretyczną w praktyce. Wiedział już, że piekło składa się z siedmiu równoległych wymiarów, pierwszym jest siedziba Czerwonej Gildii, a siódmym, najniższym, najgłębszym, jest siedziba Balorów oraz samego Gabriela. Czarnoksiężnik oszczędnym ruchem ręki otworzył portal do siódmego piekła. Przeszedł przez niego.

To co zobaczył, nie zaskoczyło go nic a nic, przez tysiąclecia czytał między innymi o tej sferze. Już na początku kilka Demonów rzuciło się na niego. Kaiba nawet się nie ruszył, gdy te były już na wyciągnięcie ręki, pochłonął je ogień który buchnął z ciała maga. Mężczyzna spokojnie przemierzał okolice. Często natrafiał na przepaście lub urwiska skalne, przez co był zmuszany zawracać. Za którymś razem, już porządnie zdenerwowany postanowił spróbować czegoś nowego. Zgromadził ogień wokół swoich stóp i najzwyczajniej w świecie, polewitował dalej. Po drodze odkrył, że może też zamiast lewitować, iść w powietrzu. Choć było to wolniejsze, to jednak wyglądało bardziej „cool”. Ten sposób przemieszczania był zdecydowanie bardziej efektowny, innym profitem było to, że teraz atakowały go tylko od czasu do czas latające stworzenia piekielne, które jednak szybko widząc skutki tych działań, zaprzestały jakichkolwiek prób choćby zbliżania się do Ognistego Maga. Ten natomiast wyczuł w oddali jakąś powłokę, magiczną barierę, niesamowicie potężną. Udał się w tamtym kierunku.

Podroż trwała jakieś dwadzieścia minut, nawet wspomagana lewitacją.
Białowłosy zobaczył coś, co przypominało wielkie pole, na którym był tylko i wyłącznie czarny popiół, oraz tlące się „krzaczki” ognia. Jednak szybko został wyprowadzony z błędu. Z odległego końca „pastwiska” nadbiegło kilka rumaków, wszystkie obrane w ciemne barwy. Parskały one i chodziły wzdłuż linii bariery, jakby zainteresowane tym kimś nowym, kto pojawił się na ich terenie. Wszystkie jednak szybko straciły zainteresowanie, no, prawie wszystkie. Został jeden, cały czarny, z oczami koloru najczystszej ludzkiej krwi. Wyglądał on na potężne stworzenie, umięśniony, „postawny”, można by się zdobyć na określenie, dumny. Koń przybliżył się jeszcze bardziej, prawie że dotykał łbem połyskującej teraz magicznej energii. Zwierze spojrzało w oczy Kaibie. Wyglądało jakby czekało na coś. Czarnoksiężnik raczej pod wpływem dziecinnego impulsu niż przemyślanego działania powiedział. „Jam jest Naurthassigniskirtorurkrs, ten który włada ogniem wszelkiego rodzaju, czy pójdziesz ze mną?... Kuronos?”

Czarny wierzchowiec po chwili ugiął przednie nogi, obniżył łeb, pokłonił się. Jednak bariera nadal jak stała, tak stała. Nic nie zapowiadało by miała zniknąć. Czarodziej podsumował szybko fakty. Mamy tutaj stajnię chronioną magiczną barierą, której nikt nie próbuje zdobyć, nawet nikt się nie zbliża do tego miejsca. Tak więc, zapewne jest ona własnością władcy piekła. Gabriela, upadłego archanioła. Jedynym sposobem, by na szybkiego się z nim porozumieć, była telepatia, jednak nie była to zbyt bezpieczna droga, zwłaszcza gdy to my chcemy nawiązać kontakt, staje się to jeszcze bardziej niebezpieczne. Jednak cała ta nauka nie poszła na marne, stworzenie potężnej bariery na swojej świadomości, nie było czymś sprawiającym problemy dla maga. Kilka sekund poszukiwania kontaktu... No udało się, było łatwiej niż można by się tego spodziewać, chyba Gabriel się nudził.
- Czego chcesz, mała istotko?
- Twojego konia. > Powiedział Kaiba nie owijając w bawełnę.
- Ha! Nawet nie wiesz ile mileniów upłynęło odkąd ktoś czegoś ode mnie zażądał w ten sposób.
- Więc? Dasz mi to czego chcę, czy będziesz dalej pokazywał mi swoją wyższość?
- Człowieczyno, prosisz się o cierpienia w ogniach piekielnych po wsze czasy.
- Cierpienia może i tak, ale nie w ogniach, one mnie nie skrzywdzą.
- A może sprawdzimy, dziecko moje?
- A może zadasz sobie pytanie, w jaki sposób Twój rumak mnie zaakceptował jako Pana.
- Nie kłam przed szatanem, zaraz sprawdzimy czego tak naprawdę chcesz...
- Powodzenia...
- ...
- ....
- Człowieczyno, czym ty właściwie jesteś? Nie mam ochoty męczyć się dziesiątki minut z przełamywaniem tego kręgu ognia.
- Znasz odpowiedź, nieprawdaż? Więc po co się pytasz?
- Tak więc posiadłeś to... Prawdziwe imię ognia?
- Na to wygląda.
- Czy wiesz jak potężny dar został ci ofiarowany?
- Tak, wiem. Wiem też, że nikt kogo nie wybiorę, nie zdoła usłyszeć mojego prawdziwego imienia. Można by to określić, jako kontrakt wiążący ogień ze mną.
- Tak więc pokaż mi, pokaż mi coś interesującego. Od tysiącleci nie miałem żadnego interesującego zajęcia. Weź sobie tego konia, niech to będzie mój prezent dla ciebie.
- Rozumiem, że przyjęcie go nie wiąże się z jakimikolwiek zobowiązaniami wobec ciebie, lub kogoś innego?
- Bystrość, to cecha której brakuje wielu, posiadają ją nieliczni, tak mała istoto, tak bez jakichkolwiek zobowiązań. Żegnaj.

Magiczna powłoka rozstąpiła się, tworząc nieduże przejście, niewiele większe niż rozmiary czarnego rumaka. Kuronos podszedł do Kaiby, a ten go dosiadł. Ni to siodła, nie to uprzęży, zwyczajna jazda na oklep zwykle nie była czymś wygodnym, lecz jednak w tym przypadku, było całkiem komfortowo. Gdy tylko oddalili się na kilka kilometrów od magicznej powłoki, napotkali kanion. Chłopak chciał zatrzymać konia, lecz ten parsknął, jakby uspokajając go. Jego kopyta zapłonęły ogniem, a on sam pogalopował, zdawał się płynąć w powietrzu, w piekle rzadkim wydarzeniem było ujrzenie czegoś tak majestatycznego.

Oczywiście musiało to ściągnąć niepożądaną uwagę. Na drodze rumaka, pojawił się ogromny portal, a z niego wyleciał Balor. Kilkudziesięciu metrowy, ognisty demon, dzierżący miecz spowity ogniem, oraz tarczę jarzącą się czerwienią. Władca demonów wziął głęboki wdech, wręcz przybliżając Czarownika do siebie, a następnie zionął ognistymi jęzorami płomieni. Czarnoksiężnik bez większych trudności obronił się przed tym atakiem, lecz jednak nie skończyło się to w ten sposób. Nawałnica kul ognia, ciosy monstrualnie wielkim mieczem jednoręcznym, wysokie stężenie siarki, wysoka temperatura. Prosta obrona za pomocą ognistej kuli była dobrym sposobem, jednak pochłaniała duże ilości mocy magicznej. Mag zaczynał odczuwać zmęczenie, a Balor zdawał się jedynie co raz bardziej rozwścieczony i pełen energii. Sytuacja była problematyczna, otwarcie portalu nie wchodziło w grę, związanie balora zaklęciem kontraktu, tak to było by dobre rozwiązanie, jednak Czarnoksiężnikowi nadal brakło potrzebnego doświadczenia z tej dziedziny magii. Wszystko wskazywało na to, że młody pan ognia zginie żałosną śmiercią, z której śmiać będą się we wszystkich piekłach przez długie tysiąclecia. Tak, już było blisko tego wydarzenia, jednak przed nim, jakby z nikąd otworzył się portal prowadzący do otchłani ognia. Kto go otworzył? Najpewniej Gabriel, nie... Raczej któryś z innych balorów który kiedyś poprosi o przysługę w zamian za uratowanie życia.

Darowanemu koniu nie zagląda się w zęby. Kaiba poprowadził Kuronos’a w rozdarcie wymiarów, przemierzając drogę łączącą sfery piekielne, chłopak zaczął posilać się wszechobecnym ogniem. Co ciekawe, jego koń zaczął robić to samo. Dzięki posiłkowi, czas podróży wydawał się znacznie krótszy. Gdy chłopak spostrzegł wyjście z tunelu ognia, rozpoznał charakterystyczną dla Czerwonej Gildii zabudowę pomieszczeń. Jednak, różniło się ono w niektórych szczegółach od pierwotnej wersji którą znał. Największym problemem, były zaklęcia świszczące w powietrzu wymiaru pierwszego piekła. Czarnoksiężnik otoczył się barierą z ognia, wjechał do dużego pomieszczenia...
Już na wstępie okazało się, że przezorności nigdy za wiele. Kilka kul ognia i zaklęć destrukcyjnych rozbiło się o magiczną barierę. Nastała cisza, chłopak rozglądając się dookoła, na początku uznał, że prowadzony jest jakiś trening. Gdy jednak spostrzegł, że szaty wszystkich tu obecnych są czerwone, szybko domyślił się o co chodzi. Wojna o władzę. Po lewej dojrzał tego samego człowieka, którego górująca postać była obecna na sali, podczas testu, dwa tysiące lat temu. Ubrany był on w czerwoną zbroję, która wyglądała jakby była zrobiona z obrobionych łusek smoka. Wyraźnie biła od niej magiczna energia, był to zapewne artefakt wielkiej wartości. Człowiek ten krzyknął władczym głosem, jakby ignorując pojawienie się nowej postaci na sali.

- Jak śmiesz rzucać wyzwanie naszej tradycji! Praktykowanie nekromancji jest czymś co samo w sobie jest grzechem niewybaczalnym! A by jeszcze chcieć przejąć szkołę! Bezczelny!
Szybko dostał odpowiedź od pół-nieumarłego nekromanty, który zdawał się być liderem drugiej strony konfliktu.
- I co mnie to niby obchodzi? W jakiż to sposób założyliście tę swoją gildię? Siłą! Przejęliście tereny należące do innych, ja jedynie robię to samo! Nie masz prawa mnie osądzać!
Nagle posadzka pod nogami czerwonych magów rozstąpiła się. Stało się najgorsze. Rozwścieczony mistrz zakonu, zapewne osłabiony starczym wiekiem, nie zdążył się wybronić. Dziesiątki igieł spłonęły odbijając się od magicznej zbroi, jednak jedna musnęła jego twarz. Ten natychmiastowo wypalił sobie połowę policzka, spopielając ją. Z drugiej strony dali dało się dosłyszeć śmiech.
- Za późno! Nikt nie przeżyje zraniony tą trucizną! Ta Gildia jest moja! Moja! Tylko Moja!

Kaiba, mający dość bezczynności uniósł do góry swój kostur. Przez chwilę wydawało mu się, że władca nekromantów rozpoznał magiczne narzędzie. Chwilę po tym grupa która miała właśnie zatriumfować, została zepchnięta do obrony. Czarnoksiężnik z całych sił natężał potęgę płomieni którymi otoczył nieumarłych nekromantów. Ci jednak bronili się uparcie, nie dając się spopielić. Chłopak zaklął głośno. Zaczął inkantację.
„Wy którzy nie jesteście godni chodzić po tej ziemi! Niech ogień piekielny oczyści wasze zbrukane dusze!” – Wypowiedział po Elficku.
Błysnęło, wszyscy prócz samego czarującego i jego konia zamknęli oczy nie mogąc znieść blasku płomienia. Gdy płomienie przestały siać pożogę, stał jeszcze tylko jeden. Przywódca. Jego skóra była cała poparzona, prawa część jego ciała została spopielona. Zaczął on coś chrząkać, nie dało się go zrozumieć. Z przeciwległego końca sali nadleciała ognista włócznia, która wbiła się w umierającego, a następnie spaliła go doszczętnie.

Kuronos, bez wyraźnej prośby swojego pana podszedł spokojnie stępem do umierającego mistrza Gildii.
Stary człowiek, uśmiechnął się w agonii, po raz ostatni wyciągnął przed siebie swój kostur. Zapłonął, podobnie jak jego zbroja. Kostur Kaiby, tak jak i jego całe ciało zajęło się takim samym ogniem. Najpierw zgasł ten na starcu, następnie ten na czarnoksiężniku. Chłopak spojrzał na swoją nową magiczną broń, oraz odzienie. Staruszek wypowiedział ostatnim tchem swoje ostatnie słowa.
- Zaopiekuj się Gildią.
Mag nie był pewny, czy chce zajmować się tą organizacją. Nie dane było mu o nic zapytać, ciało poprzedniego mistrza spłonęło samoistnie, czyżby tak kończyli prawdziwi mistrzowie po swojej śmierci? Jeden z nauczycieli podszedł do władcy ognia, siedzącego nadal na czarnym ogniu. Powiedział dziwnie spokojnym tonem.
- Tak więc zostało zdecydowane, to Ty jesteś nowym mistrzem. Nie martw się jednak, to nie władca zajmuje się organizacją całej organizacji, lecz nauczyciele. Staruszek większość swojego życia spędził na podróżach, tylko do czasu do czasu zaglądając do tego wymiaru. Nie musisz się o nic martwić, w najbliższych latach nie zapowiada się by nastały jakieś nowe problemy. Jeśli będziesz potrzebny, powiadomimy Cię o tym. Jeśli chcesz mieć pewność, możesz przesądować mój umysł, przekonasz się, że mówię prawdę.
- Nie trzeba, potrafię rozpoznać gdy ktoś kłamie, no i On też > Wskazał na swojego rumaka, klepiąc go po boku.
- A i jeszcze jedno, to dla Ciebie, woreczek szkarłatnych diamentów, każdy nowy mistrz dostaje go na własne wydatki, czy zachcianki.
Kaiba uśmiechnął się, rozejrzał się po sali, rzucił w przestrzeń słowa „Do zobaczenia w przyszłości, drodzy przyjaciele.”. Ruchem lewej ręki spowodował rozdarcie materii przestrzeni, razem ze swym rumakiem udali się na poszukiwanie nowych przygód, na odkrywanie nowych rzeczy, na poznawanie nowych doświadczeń. Nowy wymiar, nowy świat, nowe uniwersum. Jak będzie wyglądał cały ogrom nowego świata do którego się uda? Nie wiedział, nie znał go do końca. Chciał go poznać, jak najszybciej.
Zablokowany

Wróć do „Pani Losu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości