Re: [W leśnej gęstwinie] Biała kotka.
: Sob Wrz 08, 2012 9:05 pm
- To... to... ohydne... - stwierdziła Aishele i trudno byłoby jej zaprzeczyć. Stanęła za plecami Gavraila, kiedy skończył nakładać jedzenie i oparła głowę o jego ramię. Upapraną w krwawej mazi dłoń pospiesznie, ale bardzo dyskretnie, wytarła w skrawek jego płaszcza. - Jak one mogą... to jeść? Nie! No nie mogę, błagam! - wykrzyknęła histerycznie, kiedy jedno z prześlicznych skądinąd kociąt wypluło u jej stóp coś, co najbardziej przypominało jej kawałek okrwawionej niemowlęcej dłoni. Mężczyzna mógł usłyszeć gwałtowne łomotanie jej serca... Zaraz zaraz, przecież ona była martwa, więc... Jak to? - Gavrail, błagam, wynośmy się stąd!
I w tym momencie jak na zawołanie na łączce pojawiły się drzwi. Ot tak znikąd, zawieszone w powietrzu. A potem otworzyły się z donośnym, kaleczącym uszy skrzypieniem i topielica oraz jej Obrońca zobaczyli w nich swoją znajomą - służkę Agdę.
- Chodźcie, chodźcie. Skończyliście, jak widzę, to bardzo dobrze. - Ciepły i przyjazny głos służącej tak bardzo kontrastował z jej dziwacznym wyglądem... Z tym nienaturalnie białym i schludnym strojem, z tym strasznym bandażem skrywającym lico i z tymi spływającymi krwią ustami... - Prędko, bo jest jeszcze wiele do zrobienia - ponagliła ich nerwowym gestem.
Za drzwiami, przez które oboje bezwiednie przeszli, nim zdążyli się chociażby porządnie zdziwić, nie znajdowała się - jak tego oczekiwała Aishele - ich sypialna komnatka. Nie nie.
Pomieszczenie, do którego zaprowadziła ich Agda, było bardzo malutkie - tak ciasne, że ledwo można było zrobić w nim trzy kroki w każdą stronę. Tutaj także nie było okna i tylko jedne drzwi, którymi tu weszli. Jedna ze ścian, trochę podobnie jak poprzednio, była pełna zegarów, które swoim niepokojącym tykaniem wypełniały cały pokój. Nie były to jednak stojące zegary, a małe kieszonkowe zegarki na łańcuszkach, zawieszone na złotych gwoździkach.
Wszystko, co mieściło się w tym pokoiku, to wysoki aż po sufit piec kaflowy (obecnie się w nim nie paliło i jego lśniące, ciemnozielone kafle były zimne jak lód), dwa krzesła, mały stoliczek i metalowe wiadro, w którym kłębiło się coś drobnego i czarnego. Och, koło wiadra na podłodze leżała metalowa szufla, a kawałek dalej pogrzebacz. Ze stolika natomiast zwisała jakaś srebrzysto-perłowa tkanina.
- Ty na pewno umiesz szyć - rzekła Agda do topielicy, która właśnie podeszła bliżej stoliczka i podniosła lśniący materiał, by się przekonać, iż w istocie jest to prześliczna suknia. Służka wręczyła jej jakiś słoik i skrzyneczkę. - Trzeba ozdobić ten paradny strój koralikami. Koraliki, nici, igły i wszystko czego potrzebujesz jest tutaj. Zużyj wszystko, co jest w tym słoiku. Niech nie zostanie ani jeden koralik.
Aishele posłusznie kiwnęła głową i usiadła do szycia. Tymczasem Agda odwróciła się do Gavraila.
- Twoim zadaniem będzie napalić w piecu. Szufelka, wiadro, pogrzebacz, piec - chyba wszystko jasne? Skończcie przed wieczorem.
I już jej nie było. Gavrail nie zdążył nawet zapytać, czym ma właściwie skrzesać ogień...
Topielicy udało się, po kilku próbach, jako że światło było tu kiepskie, nawlec igłę. Biała niteczka plątała się jak nieszczęście, zupełnie jakby była żywym, a na dodatek złośliwym stworzeniem. To jednak jeszcze nic. Gdy dziewczyna odkręciła słoik i wysypała na dłoń kilka "koralików", spostrzegła ze zdumieniem, iż paciorki ruszają się, niektóre rozkładają skrzydła, a parę nawet zaczyna świecić zielonym światełkiem i próbuje odfrunąć. Szybko zakręciła z powrotem słoik i wyszeptała:
- To... świetliki. Żywe. Mam przyszywać żywe owady do sukienki?
Gavrail może byłby rozbawiony tym problemem, gdyby nie zanurzył właśnie szufelki w wiadrze i nie przekonał się, że to czarne coś, co się tam niespokojnie porusza, to chrabąszcze.
I w tym momencie jak na zawołanie na łączce pojawiły się drzwi. Ot tak znikąd, zawieszone w powietrzu. A potem otworzyły się z donośnym, kaleczącym uszy skrzypieniem i topielica oraz jej Obrońca zobaczyli w nich swoją znajomą - służkę Agdę.
- Chodźcie, chodźcie. Skończyliście, jak widzę, to bardzo dobrze. - Ciepły i przyjazny głos służącej tak bardzo kontrastował z jej dziwacznym wyglądem... Z tym nienaturalnie białym i schludnym strojem, z tym strasznym bandażem skrywającym lico i z tymi spływającymi krwią ustami... - Prędko, bo jest jeszcze wiele do zrobienia - ponagliła ich nerwowym gestem.
Za drzwiami, przez które oboje bezwiednie przeszli, nim zdążyli się chociażby porządnie zdziwić, nie znajdowała się - jak tego oczekiwała Aishele - ich sypialna komnatka. Nie nie.
Pomieszczenie, do którego zaprowadziła ich Agda, było bardzo malutkie - tak ciasne, że ledwo można było zrobić w nim trzy kroki w każdą stronę. Tutaj także nie było okna i tylko jedne drzwi, którymi tu weszli. Jedna ze ścian, trochę podobnie jak poprzednio, była pełna zegarów, które swoim niepokojącym tykaniem wypełniały cały pokój. Nie były to jednak stojące zegary, a małe kieszonkowe zegarki na łańcuszkach, zawieszone na złotych gwoździkach.
Wszystko, co mieściło się w tym pokoiku, to wysoki aż po sufit piec kaflowy (obecnie się w nim nie paliło i jego lśniące, ciemnozielone kafle były zimne jak lód), dwa krzesła, mały stoliczek i metalowe wiadro, w którym kłębiło się coś drobnego i czarnego. Och, koło wiadra na podłodze leżała metalowa szufla, a kawałek dalej pogrzebacz. Ze stolika natomiast zwisała jakaś srebrzysto-perłowa tkanina.
- Ty na pewno umiesz szyć - rzekła Agda do topielicy, która właśnie podeszła bliżej stoliczka i podniosła lśniący materiał, by się przekonać, iż w istocie jest to prześliczna suknia. Służka wręczyła jej jakiś słoik i skrzyneczkę. - Trzeba ozdobić ten paradny strój koralikami. Koraliki, nici, igły i wszystko czego potrzebujesz jest tutaj. Zużyj wszystko, co jest w tym słoiku. Niech nie zostanie ani jeden koralik.
Aishele posłusznie kiwnęła głową i usiadła do szycia. Tymczasem Agda odwróciła się do Gavraila.
- Twoim zadaniem będzie napalić w piecu. Szufelka, wiadro, pogrzebacz, piec - chyba wszystko jasne? Skończcie przed wieczorem.
I już jej nie było. Gavrail nie zdążył nawet zapytać, czym ma właściwie skrzesać ogień...
Topielicy udało się, po kilku próbach, jako że światło było tu kiepskie, nawlec igłę. Biała niteczka plątała się jak nieszczęście, zupełnie jakby była żywym, a na dodatek złośliwym stworzeniem. To jednak jeszcze nic. Gdy dziewczyna odkręciła słoik i wysypała na dłoń kilka "koralików", spostrzegła ze zdumieniem, iż paciorki ruszają się, niektóre rozkładają skrzydła, a parę nawet zaczyna świecić zielonym światełkiem i próbuje odfrunąć. Szybko zakręciła z powrotem słoik i wyszeptała:
- To... świetliki. Żywe. Mam przyszywać żywe owady do sukienki?
Gavrail może byłby rozbawiony tym problemem, gdyby nie zanurzył właśnie szufelki w wiadrze i nie przekonał się, że to czarne coś, co się tam niespokojnie porusza, to chrabąszcze.