Szepczący Las[Niebieski Szlak] W drodze do Zielonych Marchii

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Awatar użytkownika
Niloufar
Kroczący w Snach
Posty: 226
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Wampir (przemieniona z Górskiego
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Niloufar »

Jak tylko kotołaczka wsiadła na Ethrana, Nilo pokierowała nim wprost do lasu. Modliła się, by bogowie choć tym razem mieli większe baczenie na nią i jej towarzyszkę, choć wiedziała, że tym razem maja duże szanse na ucieczkę przed pościgiem.
- Nie przesadzaj, wprawdzie spowodowałaś trochę większy bałagan ze zgaszeniem ogniska, niż dzisiejszego ranka, ale i tak znów nam pomogłaś - odparła. Nadal czuła piekący ból w ręce, lecz miejsce i czas, którymi dysponowali teraz wszyscy zgromadzeni na polanie uciekinierzy, nie były sprzyjające ku temu, by uzdrowić się akurat teraz. Muszę wytrzymać jeszcze trochę... W końcu mogło być gorzej, więc na razie nie mogę się przejmować takimi błahostkami, pomyślała.
- Nie, raczej nie... - odpowiedziała na pytanie Melpomene. - Tamci byli inni, więksi, poza tym... Tamtym wojownikom oczy płonęły czerwonym żarem, a ci wyglądali na zwykłych śmiertelników. Nie sądzę, by byli to pobratymcy tamtych żołnierzy. Lecz możliwe też jest to, iż tamci znaleźli swych współtowarzyszy w jakimś mieście...
Niloufar niczego teraz nie była pewna. Zdenerwowanie zdawało się także mieć wpływ na hipogryfa, lecz elfka wolała odrzucić tą myśl jak najszybciej. Musiała uciekać - to się teraz liczyło. Tylko że problem tkwił w tym, że główny szlak mógł już być obstawiony, by ścigani nie mogli uciec zbyt daleko... Gęstwiny! Tak, to był dobry pomysł. Nawet nie musiała wydawać polecenia Ethranowi - ten wiedział, gdzie ma się skierować: wgłąb lasu, by zmylić trop.
Ethran

"- Chce się pan ze mną ożenić ze względu na kontrole graniczne? - zapytała zdezorientowana. (...)
- Chcę się z panią ożenić, bo nie mogę już bez pani żyć. I chcę to zrobić dzisiaj, bo to by wszystko znacznie uprościło. - Trzymał jej stopę. - Słodkie. Naprawdę są malutkie. Jak właściwie daje pani radę na nich chodzić?
Nawet w najśmielszych snach Corrisande nie wyobrażała sobie, że mężczyzna, który poprosi ją o rękę, będzie przy tym odwrócony plecami i będzie robił uwagi na temat jej bosych stóp. (...)"


Ju Honisch, "Obsydianowe serce" cz. 2.
Awatar użytkownika
Melpomene
Szukający Snów
Posty: 158
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Zmiennokształtna - kotołaczka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Melpomene »

Osobników usłyszanych przez kotołaczkę wszyscy mogli zobaczyć chwilę później - mniej niż dziesięciu ludzi na koniach i jeszcze kilku pieszo. Brudni i obdarci, po tych fragmentach ich strojów, które pozostały jeszcze w miarę czyste(czyt. mniej niż skrajnie brudne), dało się poznać iż najprawdopodobniej są dezerterami z jakiegoś oddziału. Przebywali w pobliżu i niewątpliwie zwabiły ich odgłosy bitwy, ale ujawnili się dopiero po jej zakończeniu, wszak do tej pory nie wiedzieli, kto z kim walczył i kto zwyciężył.
Na widok pobojowiska wielu z nich zaświeciły się oczy - nie wyglądało na to, by ktoś z pogromców zainteresował się uzbrojeniem poległych. Na skraju polany dało się dostrzec jeszcze dwie sylwetki na wierzchowcach, trudnych do określenia jakiego są gatunku w tym mroku, oraz dwie piesze, prędko się oddalające. Osobnik pełniący funkcję niejako dowódcy szybko podjął decyzję - łatwo uporają się z czwórką ludzi.
- Za nimi! - ryknął chrapliwym głosem i poprowadził grupę do pościgu.
Pechowo, obdarty człowiek wcześniej zdecydował się zabrać płaszcz dowódcy pokonanej grupy. Ścigający od razu rzucili się właśnie ku niemu.

Melpomene czuła się już bezpieczniej. Wyglądało na to, że uda im się zniknąć w zaroślach. Odwróciła głowę, by zobaczyć, jak daleko jest pościg i wydała z siebie zduszony okrzyk.
- Niloufar! Zawracaj, zabiją go!
Nie zastanawiając się, skierowała mieszaninę różnych emocji wprost w hipogryfa, który zdezorientowany przystanął. Mężczyzna biegł bardzo szybko, był już coraz bliżej, ale nie miał szans z konnymi. Kotołaczka czuła, jak serce bije jej coraz mocniej, gdy podejmowała ryzykowną decyzję. Zeskoczyła z grzbietu wierzchowca, ryzykując połamaniem nóg i błyskawicznie przekazała zwierzęciu strach, paniczny, niemożliwy do opisania strach, tak że wystrzeliło jak z procy, prędko znikając między drzewami. Dwaj czy trzej dezerterzy rzucili się w pościg za elfką, ale nie mieli szans.
Zmiennokształtna czuła się, jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Przez chwilę złapała kontakt wzrokowy z Silvem - mógł zobaczyć panikę w jej granatowych oczach. Ostrze wyszczerbionego miecza jednego z konnych pomknęło w dół, kotołaczka pociągnęła stojącego przed nią człowieka na ziemię, gdy tylko zobaczyła, jak unosi się ręka z bronią. Z racji, iż nie była zbytnio silna, mężczyzna jedynie schylił się, a ona upadła na podłoże - prawdopodobnie jednak ocaliło to im życie. Chwilę później jej towarzysz prędko dobył jednego ze swoich mieczy i błyskawicznym ciosem wbił go między nieosłonięte zbroją żebra żołnierza. Konający stęknął i zwalił się ciężko na ziemię. Mel ponownie zrobiło się niedobrze.
Sam fakt, że nie została jeszcze trafiona, graniczył z cudem; ludzie kiepsko widzieli w ciemnościach, co dawało Mel nieznaczną przewagę. Przed sobą, między drzewami, zauważyła wyjątkowo gęste zarośla, pozostawiające niewielką przestrzeń nad ziemią.
- Tam! - szepnęła i szarpnęła Silva za odzienie, chcąc mu wskazać drogę ucieczki. Miał na tyle przytomności umysłu, by podążyć za nią. W trakcie tego sprintu na krótkim odcinku, dwaj konni próbowali jeszcze trafić zbiegów, ale ciemność tłumiła jednej stronie zmysł wzroku, drugiej zaś adrenalina przytępiała odczuwanie ewentualnego bólu, tak więc na razie nie można było potwierdzić(ani wykluczyć) zranienia.
Gdy tylko dopadła zbawczych chaszczy, Melpomene przybrała postać kota i zniknęła między ciernistymi gałązkami przypominającymi układem tunel. Jako zwierzę miała większą swobodę ruchu i nie utrudniała mężczyźnie przemieszczania się na czworakach. Feralny płaszcz pozostał zaczepiony na "wejściu" do roślinnego tunelu; pewni, iż jest to żywy człowiek żołnierze kilkakrotnie przeszyli go ciosami mieczy. Gdy pojęli pomyłkę, było już za późno. Dwójka oddaliła się na znaczną odległość, a cierniste krzewy stanowczo nie pozwalały koniom na przejście.
Chaszcze kończyły się duży kawałek dalej; Melpomene wyszła jako pierwsza i poczekała na towarzysza, dla którego ta przeprawa musiała być znacznie cięższa. Zmiennokształtna czuła zapach krwi i zastanawiała się, czy to tylko zadrapania od kolców, czy został wcześniej ranny.
- Musimy biec - powiedziała cicho. Wyczulonym słuchem wyławiała jeszcze z oddali tętent kopyt; miała nadzieję, że to hipogryf Niloufar. Oby jej nie zrzucił, oby nic się jej nie stało... Mel ciężko dyszała, zmęczenie i adrenalina dawały o sobie znać. Dwójka w końcu poderwała się do biegu, przerywanego od czasu do czasu postojami na złapanie oddechu.

Pozostali wędrowcy - Dastan, Stayer i Shira - raczej nie musieli się obawiać. Wyruszył za nimi jeden konny i kilku piechurów, ale trio miało sporo czasu by oddalić się na bezpieczną odległość.
Niloufar na swym hipogryfie oraz pędzący duży kawałek za nią Silv i Melpomene nieświadomie kierowali się w stronę Kamiennego Ołtarza.

Niloufar, Silv i Melpomene - ciąg dalszy
Ostatnio edytowane przez Melpomene 12 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Don't be afraid to cry at what you see - the actors gone, there's only you and me...
Awatar użytkownika
Stayer
Szukający Snów
Posty: 194
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Łowca , Bard
Ranga: Łucznik
Kontakt:

Post autor: Stayer »

A więc cóż, to iż został teraz sam, już w prawdzie przytomny, i dysponowany, razem z Elfem i tą dziewczyną która go zabrała, to ten fakt, nie był zbyt pocieszający... Dlatego też, widząc że jego koń biegnie za tygrysem, by być przy swoim panie, dał mu szansę na zabranie się stamtąd.
- Załatwię tych co zostali za nami, i radźcie sobie sami - Rzucił szybko zmieniając pozycję na siedząco i zeskoczył na ziemię, machnął ręką oddalającym się i następnie wskoczył na swojego wierzchowca, popatrzył do tyłu, konny i kilku pieszych, jeżeli uda mu się wyeliminować konnego, to nie powinno być problemu, pomyślał. Dlatego też gdy wskoczył na swojego konia, wyciągnął z pochwy swój krótszy nóz, służący mu do rzucania, musiał pamiętać iż ma jedną szansę, dlatego też nie pokazywać jak to potrafi rzucać, bo jeszcze mu się nie uda... Tak też, ruszył na spotkanie grupy zbrojnych, łuk zostawił na wcześniejszym placu walki, trzeba tam po tenże wrócić, dlatego gdy był już w niewielkiej odległości uniósł nóż, wyczuł punkt ciężkości, postarał się pokazać sobie w myślach lot nożu, i miejsce gdzie trafi w wojownika na koniu, gdy wypuścił nóż, był już niemal pewien iż tamten zostanie trafiony tymże nożem w pierś, tak się też stało. Stayer, usłyszał okrzyk bólu, i wiedząc iż piesi zbrojni są w niewielkim odstępie od konnego wojownika, zaryzykował by podjechać do leżącego mężczyzny i wyciągnąć nóż z jego piersi. Podjechał kłusem do leżącego wojownika, sprawdził czy żyje, jak się okazało, tak. Dlatego też po wyciągnięciu noża z jego piersi, wydobył się syk, mężczyzna w płaszczu, nie chcąc sprawiać mu więcej bólu, przejechał ostrym nożem po szyi nieszczęśnika. Wykonał jakiś znak ręką, wypowiadając przy tym jakieś słowa. Następnie widząc w odległości już zatrważająco małej pieszych wojowników biegnących do niego z broniami uniesionymi, czym prędzej wskoczył na konia,sprawdził ile strzał ma w kołczanie. Jedenaście, musi na razie wystarczyć. Ruszył z miejsca kłusem omijając zbrojnych i podążył na poprzednie pole bitwy, gdzie stracił przytomność, tam też, znalazł po chwili swój łuk, wiedząc jednak że zbrojni podążają jego śladem wyciągnął dwie strzały z kołczanu, jedną założył na łuk, drugą wbił w ziemię, by mieć pod ręką, nie liczył zbrojnych ale było ich około pięciu, zaczekał aż pojawił się pierwszy, uniósł łuk i zaczekał aż przybliży się, w tym samym czasie pojawiali się następni. Wtedy też wypuścił strzałę która trafiła w sam środek piersi najbliższego, następną strzałą trafił drugiego, niestety, trzecia strzała, przemknęła obok, wykonał głęboki wdech i wydech, wyciągając też następną strzałę, nałożył ją na łuk, wycelował w najbliższego, strzelił, i trafił. Przeciwnik upadł na ziemię, teraz, został już tylko jeden, wyciągnął kolejną strzałę i powtórzył poprzednie czynności. Tego też trafił, został sam, westchnął, przeszukał ciała wszystkich martwych zabierając wszystkie pieniądze z ich ciał, wziął także żywność, mieli jej niedużo, toteż musiał ruszyć do ich obozowiska. Westchnął, niestety musiał ich zabić, bądź oni zabiliby jego samego. Wzruszył ramionami, gwizdnął i jego wierzchowiec pojawił się obok. Wskoczył na niego i podążył dalej. Ruszył w stronę skąd nadjechali, po dłuższym czasie, znalazł ich obozowisko, i przeszukał je, na szczęście, było tam dość sporo prowiantu, wziął ostatniego z koni, który został w tymże obozie, i nałożył na niego juki, pełne jedzenia, tak wystarczą mu na dłuższy czas. Koń ten posłuży mu jako koń juczny. Wskoczył spowrotem na swojego wierzchowca i udał się w nieznane... Po dłuższej podróży wyjechał z lasu.

CIĄG DALSZY
"- Otóż, jeśli bym sobie wyobraził, że Kickera tutaj nie ma, wówczas z pewnością trudno by mi było cię dostrzec, drogi przyjacielu.
- Tak myślałem - stwierdził Horace, zadowolony.
- Zwłaszcza że unosiłbyś się wtedy dwa metry nad ziemią - dodał pod nosem Will.
- Co powiedziałeś? - spytał podejrzliwie Horace.
"
Zablokowany

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości