Wdech.
Akt przyjmowanie powietrza w płuca, czerpania z otaczającego świata. Akceptacja tego, co istnieje dookoła.
Wydech.
Akt wyzbycia się zużytego powietrza, oddanie tego, z czego już się zaczerpnęło. Odrzucenie tego, co ciąży we wnętrzu.
Wdech. Wydech.
Wdech. Wydech.
Wde-
Świat zatrząsł, podrzucając Drimilianosa na tyle mocno, by wytrącić go z medytacji. Drim otworzył oczy i skupił się na swoich zmysłach, przez co momentalnie uderzyło go wszystko dookoła, co ledwie chwilę wcześniej było ledwie odległym szumem. Drewniany wóz, w którym siedział wraz z innymi osobami nieposiadającymi własnego wierzchowca, dopiero co wjechał na całkiem sporą nierówność w drodze, a przynajmniej to było jedyne wytłumaczenie, bowiem pozostali w wozie dalej rozmawiali sobie o wszystkim i o niczym, z okazjonalnymi przerwami na chwile ciszy, co by dać odpocząć swoim głosom. Wszyscy tutaj byli ubrani skromnie, każdy jednak podobnie jak on, nosił gdzieś na swoim ubraniu herb rodowy Czarnej Róży. Byli to jego przyjaciele i współpracownicy zarazem, osoby, które zatrudnione zostały przez jego matkę.
To oni pomogli zapakować pozostałe wozy, a na dodatek zgodzili się towarzyszyć w tej podróży, służąc nie tyle za ochronę, ile za odstraszacz na bandytów. Każdy bowiem wiedział, iż zbiry mniej chętnie rzucą się na konwój czterech powozów z dwudziestoma ludźmi aniżeli tylko taki, gdzie poza czterema woźnicami obecne były tylko dwie osoby. Myśl o tym sprawiła, iż Drim wzrokiem podążył w kierunku woźnicy, obok którego siedziała jego matka. Ona chciała z początku zabrać tylko jego, ale on nie zgodził się na to. Trasa może nie była znana z bandytów, ale przez ostatnie miesiące coraz więcej dostaw idących od nich lub do nich zgłaszało mniej, lub bardziej udane próby rabunku. Obecność innych ludzi, nieważne jak bardzo uzdolnionych w walce, koiło zarówno jego ludzką paranoję, jak i zwierzęce instynkty, które od dłuższego czasu zaczynały przestrzegać o wrogich intencjach.
Drim warknął pod nosem, po czym potrząsnął głową, odrzucając czarne myśli. Zamiast tego rozglądnął się dookoła, skupiając się na krajobrazie dookoła. Droga do Nowej Aerii nie była daleka, ale trasa, którą musiały podążać powozy, była kręta. Droga prowadziła bowiem całkiem blisko podnóży Gór Dasso, gdzie co chwile mijali wzniesienia i doliny, przez które nie wszystkie z ich wozów dałyby radę przejechać, ich konie bowiem, choć okazałe, były niemagicznymi istotami i nie posiadały dedykowanego maga, który by je przy siłach utrzymywał. Takie udogodnienia były zbyt kosztowne na podróż, gdzie czas dotarcia nie miał znaczenia, a cel podróży był stosunkowo bliski. Poza tym towar załadowany na pozostałe wodzy, choć kosztowny, nie posiadał wystarczającej wartości, by usprawiedliwić dodatkowe wydatki. Na całe szczęście pogoda im sprzyjała, bowiem ani razu nie zastała ich, ani kropla deszczu, a słońce, choć okazjonalnie zachmurzone, grzało ich na tyle, by nawet zimny wiatr wiejący z gór nie stanowił problemu.
- Dobra chłopcy! - Głos jego matki rozbrzmiał z przodu powozu, na tyle głośno by dosięgnąć nawet ostatniego powozu. Mimo tragedii przeszłych lat Drimia zdołała odzyskać nie tylko entuzjazm do pracy, ale i wolę do życia, nawet jeśli zdarza jej się spędzać wiele dni odwiedzając grób Stelli i opłakując jej śmierć. - Przed nami jeszcze ponad dzień drogi. Skorzystajmy ze słońca, by wypatrzeć miejsce na obóz, rozbijemy namioty i upichcimy sobie ładny polowy obiad, co by odpocząć z pełnymi brzuchami.
Pozostałe osoby w wozie poparły jej decyzje okrzykami radości, a Drim bez wahania dołączył do nich. Może i mieli zapasy jedzenia na podróż, rzeczy wędzone, suszone lub piklowane, ale nie było to coś, co zastąpiłoby prawdziwy obiad, nawet jeśli takowy miałby być zrobiony nad ogniskiem, a nie w zaciszu cywilizowanej kuchni. Nie musieli czekać długo, aż okazja na postój się odnalazła - teren się zaczął wyrównywać w momencie, gdy na horyzoncie zaczęły się pojawiać pierwsze drzewa oświadczające, iż zbliżają się do lasów otaczających Nową Aerie. Postanowili rozbić namioty tuż przy drodze, co nie ryzykować prowadzenia zarówno powozów jak i koni zbyt daleko od ubitej ścieżki, na miękkim gruncie koła bowiem mogłyby ugrząźć pod ciężarem tego, co na wozach.
Z dobrym towarzystwem, ciepłym obiadem i namiotami gotowymi na noc, czas minął szybko. Słońce zaszło za horyzont, a gwieździste niebo oznajmiło wszystkim, iż był już późny wieczór. Wszyscy poza Drimem i jego matką poszli spać, w czasie gdy pozostała dwójka siedziała obok siebie przy wciąż rozpalonym ognisku. Nie potrzebowali słów, ani gestów, by spędzić miło czas w ciszy, spoglądając na ogień, tęskniąc za tym co stracone i doceniając to, co oboje wciąż mieli.
Góry Dasso ⇒ [W drodze do nowej Aerii] Najgroźniejsze z bestii
- Drim
- Szukający drogi
- Posty: 43
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Tygrysołak
- Profesje: Wędrowiec , Medium
- Kontakt:
- Mari
- Szukający drogi
- Posty: 41
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Syrena
- Profesje: Zabójca , Wędrowiec
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
Mari zniknęła. W głębi duszy liczyła, że Drim za nią pobiegnie. Niestety zamiast tego został z matką i nieżywą Stellą. Ten związek nie miał najmniejszego sensu. Ledwo się poznali, poniosły ich emocje i pragnienie bliskości drugiej osoby. Przez to łatwo im było zapomnieć, iż pochodzą z dwóch całkowicie różnych światów.
Początkowo jednak naturianka pragnęła dorwać mordercę, choćby po to, aby oczyścić swoje imię. Udowodnić, że tego nie zrobiła. Przecież nie była zabójcą, ona oczyszczała z nich świat. Natomiast Stella nikogo nie zabiła. Przynajmniej w takim przeświadczeniu była syrenką. Za cel postawiła sobie odszukanie mordercy i ruszyła, szukając jakichkolwiek tropów w wielki i nieokiełznany świat Alaranii.
Na początku musiała przywyknąć do bycia z dala oceanu czy morza. Przybierała syrenią formę w rzekach, stawach lub jeziorach tylko wtedy, gdy naprawdę musiała. Zawierała nowe znajomości, szukając tajemniczego zabójcy, przesiadywała w karczmach, Lilia często pomagała jej w drobnych kradzieżach. W końcu obie dziewczyny potrzebowały od czasu do czasu paru ruenów, żeby zjeść coś porządnie.
Marielka nie chciała jednak kompletnie zejść na ścieżkę występku, często przeglądała listy gończe i odszukiwała kryminalistów, w nadziei licząc, iż jeden z nich okaże się tym, kogo szuka. Niestety żadna z jej ofiar nie była tym, kogo szukała. Nie pocieszały ją nawet nagrody pieniężne za schwytanie bądź pozbycie się groźnych przestępców. Powoli popadała w obłęd. Towarzysząca jej wróżka obserwowała to z przerażeniem i bezradnością.
Syrenka wiecznie szukała ludzi o fioletowej poświacie, żaden morderca jej nie umknął. Musiała sprawdzić każdego, nieważne jak blady był ów blask. Nasłuchała się różnych historii, całkowicie popapranych, tragicznych, skomplikowanych. Żadna jednak nie przeplatała się z tą jej.
Z czasem jej sposoby stawały się coraz bardziej brutalne. Zabijała wszystkich, którzy kiedykolwiek śmieli odebrać komuś życie. Pozostawiała po sobie fioletowy „X” w. miejscu, gdzie wymierzała sprawiedliwość. Nie zawsze były to pojedyncze osoby, czasem całe grupy przestępcze złożone z typów spod ciemnej gwiazdy. Strażnicy w Rubidii raz znaleźli pokój pełen nabazgranych na ścianach fioletowych krzyżyków. Z czasem w każdym miejscu, gdzie Mari się pojawiała, zostawiała po sobie tego typu ślad. Lilia nieraz budziła się w nocy, widząc koleżankę maniakalnie wręcz rysującą po ścianach, w kółko powtarzającą, że musi go znaleźć. Jej włosy, sięgające do ziemi były obecnie częściej niż zwykle rozczochrane. Zielone oczy natomiast zdradzały szaleństwo.
Lilia próbowała nieraz przemówić Marielce do rozsądku, jednakże nic to nie dawało. Syrenka nieraz wybuchała śmiechem w najmniej pasujących sytuacjach, innym razem natomiast zdawała się słuchać, ale bez zrozumienia. Czasami patrzyła w lustra lub tafle wody godzinami, jakby szukała odpowiedzi w samej sobie. Zwykle wtedy milczała, czasem jednak szeptała do siebie, rozważając, czy to jednak nie była jej wina.
- Moja wina… - wróżkę zbudził głos drugiej naturianki i odgłos spadającego noża. Zaalarmowało to skrzydlatą, która poleciała w stronę dźwięku.
Zastała leżącą na kolanach Mari z wyciętymi na nogach krwawymi symbolami „x”. Kobieta płakała, jednakże nie z bólu, z bezradności z niemocy i może samotności.
- Zobaczyłam fiolet… Był tam Lilian, był wokół mnie… W lustrze – marudziła niczym obłąkana, a wróżka usiadła na jej ramieniu i niczym matka próbowała uspokoić syrenę.
- Hej, jest w porządku… Może tylko śniłaś? Jest dobrze… Musisz odpocząć. Mało śpisz ostatnio… Proszę, wróć do łóżka…
- Nikogo nie mam… Nikogo nie obchodzę… Moja misja jest skazana na porażkę…
- Zawsze masz mnie – wróżka uśmiechnęła się nieco, kiedyś byłaby dokuczliwa i wredna. Ale ostatnie miesiące z Mari sprawiły, że wydoroślała i stała się naprawdę opiekuńcza. Miała wrażenie, które wszak mogło być całkiem bliskie prawdy, że tylko ona daje syrence siłę, aby wstawać każdego kolejnego dnia. I nie chciała jej tego odebrać.
Na drodze do Nowej Aerii często włóczyło się wielu rzezimieszków. Marielka wraz z wróżką na ramieniu siedziała na gałęzi drzewa gotowa do ataku. Ciemne tkaniny, przytrzymywane przez liczne pasy osłaniały jej ciało, dając złudzenie czegoś w rodzaju normalnego ubrania. Naturianka nigdy do końca nie przywykła do ludzkich strojów. Zawsze miała własną wizję odnośnie do swojej prezencji. Na plecach wycięte były dwie taktyczne dziury pozwalające na wyciągnięcie jej płetw, które ostatnimi czasy z drobną pomocą magii używane były niczym pełnowartościowe skrzydła. Zanim szaleństwo pochłonęło syrenę, wróżka zadbała o to, aby przekazać koleżance wszelkie istotne techniki lotu. Na nogach białowłosej widniały liczne blizny, od ud po same stopy. Każda miała ten sam kształt – „X”. Jedne były większe, drugie mniejsze, skrupulatnie pokrywając niemalże całą powierzchnię skóry. Nieudolnie spleciony warkocz delikatnie zwisał poniżej gałęzi, delikatnie poruszany okazjonalnymi powiewami wiatru. Arcavir, obecnie w formie bransolety spoczywał na nadgarstku Mari, gotowy do użytku w każdej sekundzie.
Wtem dotarła do niej woń paleniska i dogłosy ludzi. Zirytowana faktem, że wybrała złe miejsce na swoje łowy, momentalnie wstała i wzniosła się w powietrze. Gdy tylko spostrzegła dym, niczym drapieżny ptak pozwoliła spaść sobie w dół prosto do stawu, obok którego podróżnicy postanowili odsapnąć. Kilku z nich zainteresowało się nagłym pluskiem i wzburzeniem wody. Jednakże w ciemności nie mogli niczego dostrzec, więc uznali, iż prawdopodobnie była to jakaś większa ryba.
Następnie odeszli wracając do swoich spraw, Mari wychyliła się wtedy nieco ponad taflę wody, tak aby mogła przyjrzeć się dokładnie z kim ma do czynienia. Szczególnie ciekawa była czy, ktoś z nich będzie mieć fioletową poświatę.
Tymczasem wróżka, o znacznie mniejszym rozmiarze dopiero nadlatywała do miejsca, w którym widoczny był dym unoszący się nad lasem. Niestety Mari nieraz działa nad wyraz impulsywnie, a niewielki rozmiar skrzydlatej naturianki znacząco utrudniał jej nadążanie za koleżanką.
Początkowo jednak naturianka pragnęła dorwać mordercę, choćby po to, aby oczyścić swoje imię. Udowodnić, że tego nie zrobiła. Przecież nie była zabójcą, ona oczyszczała z nich świat. Natomiast Stella nikogo nie zabiła. Przynajmniej w takim przeświadczeniu była syrenką. Za cel postawiła sobie odszukanie mordercy i ruszyła, szukając jakichkolwiek tropów w wielki i nieokiełznany świat Alaranii.
Na początku musiała przywyknąć do bycia z dala oceanu czy morza. Przybierała syrenią formę w rzekach, stawach lub jeziorach tylko wtedy, gdy naprawdę musiała. Zawierała nowe znajomości, szukając tajemniczego zabójcy, przesiadywała w karczmach, Lilia często pomagała jej w drobnych kradzieżach. W końcu obie dziewczyny potrzebowały od czasu do czasu paru ruenów, żeby zjeść coś porządnie.
Marielka nie chciała jednak kompletnie zejść na ścieżkę występku, często przeglądała listy gończe i odszukiwała kryminalistów, w nadziei licząc, iż jeden z nich okaże się tym, kogo szuka. Niestety żadna z jej ofiar nie była tym, kogo szukała. Nie pocieszały ją nawet nagrody pieniężne za schwytanie bądź pozbycie się groźnych przestępców. Powoli popadała w obłęd. Towarzysząca jej wróżka obserwowała to z przerażeniem i bezradnością.
Syrenka wiecznie szukała ludzi o fioletowej poświacie, żaden morderca jej nie umknął. Musiała sprawdzić każdego, nieważne jak blady był ów blask. Nasłuchała się różnych historii, całkowicie popapranych, tragicznych, skomplikowanych. Żadna jednak nie przeplatała się z tą jej.
Z czasem jej sposoby stawały się coraz bardziej brutalne. Zabijała wszystkich, którzy kiedykolwiek śmieli odebrać komuś życie. Pozostawiała po sobie fioletowy „X” w. miejscu, gdzie wymierzała sprawiedliwość. Nie zawsze były to pojedyncze osoby, czasem całe grupy przestępcze złożone z typów spod ciemnej gwiazdy. Strażnicy w Rubidii raz znaleźli pokój pełen nabazgranych na ścianach fioletowych krzyżyków. Z czasem w każdym miejscu, gdzie Mari się pojawiała, zostawiała po sobie tego typu ślad. Lilia nieraz budziła się w nocy, widząc koleżankę maniakalnie wręcz rysującą po ścianach, w kółko powtarzającą, że musi go znaleźć. Jej włosy, sięgające do ziemi były obecnie częściej niż zwykle rozczochrane. Zielone oczy natomiast zdradzały szaleństwo.
Lilia próbowała nieraz przemówić Marielce do rozsądku, jednakże nic to nie dawało. Syrenka nieraz wybuchała śmiechem w najmniej pasujących sytuacjach, innym razem natomiast zdawała się słuchać, ale bez zrozumienia. Czasami patrzyła w lustra lub tafle wody godzinami, jakby szukała odpowiedzi w samej sobie. Zwykle wtedy milczała, czasem jednak szeptała do siebie, rozważając, czy to jednak nie była jej wina.
- Moja wina… - wróżkę zbudził głos drugiej naturianki i odgłos spadającego noża. Zaalarmowało to skrzydlatą, która poleciała w stronę dźwięku.
Zastała leżącą na kolanach Mari z wyciętymi na nogach krwawymi symbolami „x”. Kobieta płakała, jednakże nie z bólu, z bezradności z niemocy i może samotności.
- Zobaczyłam fiolet… Był tam Lilian, był wokół mnie… W lustrze – marudziła niczym obłąkana, a wróżka usiadła na jej ramieniu i niczym matka próbowała uspokoić syrenę.
- Hej, jest w porządku… Może tylko śniłaś? Jest dobrze… Musisz odpocząć. Mało śpisz ostatnio… Proszę, wróć do łóżka…
- Nikogo nie mam… Nikogo nie obchodzę… Moja misja jest skazana na porażkę…
- Zawsze masz mnie – wróżka uśmiechnęła się nieco, kiedyś byłaby dokuczliwa i wredna. Ale ostatnie miesiące z Mari sprawiły, że wydoroślała i stała się naprawdę opiekuńcza. Miała wrażenie, które wszak mogło być całkiem bliskie prawdy, że tylko ona daje syrence siłę, aby wstawać każdego kolejnego dnia. I nie chciała jej tego odebrać.
Na drodze do Nowej Aerii często włóczyło się wielu rzezimieszków. Marielka wraz z wróżką na ramieniu siedziała na gałęzi drzewa gotowa do ataku. Ciemne tkaniny, przytrzymywane przez liczne pasy osłaniały jej ciało, dając złudzenie czegoś w rodzaju normalnego ubrania. Naturianka nigdy do końca nie przywykła do ludzkich strojów. Zawsze miała własną wizję odnośnie do swojej prezencji. Na plecach wycięte były dwie taktyczne dziury pozwalające na wyciągnięcie jej płetw, które ostatnimi czasy z drobną pomocą magii używane były niczym pełnowartościowe skrzydła. Zanim szaleństwo pochłonęło syrenę, wróżka zadbała o to, aby przekazać koleżance wszelkie istotne techniki lotu. Na nogach białowłosej widniały liczne blizny, od ud po same stopy. Każda miała ten sam kształt – „X”. Jedne były większe, drugie mniejsze, skrupulatnie pokrywając niemalże całą powierzchnię skóry. Nieudolnie spleciony warkocz delikatnie zwisał poniżej gałęzi, delikatnie poruszany okazjonalnymi powiewami wiatru. Arcavir, obecnie w formie bransolety spoczywał na nadgarstku Mari, gotowy do użytku w każdej sekundzie.
Wtem dotarła do niej woń paleniska i dogłosy ludzi. Zirytowana faktem, że wybrała złe miejsce na swoje łowy, momentalnie wstała i wzniosła się w powietrze. Gdy tylko spostrzegła dym, niczym drapieżny ptak pozwoliła spaść sobie w dół prosto do stawu, obok którego podróżnicy postanowili odsapnąć. Kilku z nich zainteresowało się nagłym pluskiem i wzburzeniem wody. Jednakże w ciemności nie mogli niczego dostrzec, więc uznali, iż prawdopodobnie była to jakaś większa ryba.
Następnie odeszli wracając do swoich spraw, Mari wychyliła się wtedy nieco ponad taflę wody, tak aby mogła przyjrzeć się dokładnie z kim ma do czynienia. Szczególnie ciekawa była czy, ktoś z nich będzie mieć fioletową poświatę.
Tymczasem wróżka, o znacznie mniejszym rozmiarze dopiero nadlatywała do miejsca, w którym widoczny był dym unoszący się nad lasem. Niestety Mari nieraz działa nad wyraz impulsywnie, a niewielki rozmiar skrzydlatej naturianki znacząco utrudniał jej nadążanie za koleżanką.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości