Dalekie Krainy[Góry Szare] Smokiem i mieczem

Poza Środkową Alaranią istnieją setki, najróżniejszych krain. Wielka Pustynia Słońca, Góry Księżycowe, archipelagi wysp, płaskowyże, mokradła, a nawet lądy skute wiecznym lodem. Inny świat, inne życie, inni ludzie i nieludzie. Jeżeli jesteś podróżnikiem, czy poszukiwaczem przygód wyrusz w podróż w najdalsze zakątki wielkiej Łuski Alaranii.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Erika
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 2 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Najemnik , Wojownik , Skrytobójca
Kontakt:

[Góry Szare] Smokiem i mieczem

Post autor: Erika »

Na tle księżyca w pełni wśród przysłaniających go od czasu do czasu chmur dojrzeć można było sylwetkę zuvy solarnej i jeźdźca. Wierzchowiec gnał do przodu, podczas gdy Erika pilnowała, aby Schlange drzemiący na grzebiecie ogiera, przypadkiem nie spadł. Poza trzepotem skrzydeł panowała niemalże kompletna cisza. Erika wylądowała w Jesiennym Lesie. Drzew miały wszelkie możliwe barwy, nazwa była całkiem adekwatna. Nie przybyła tu jednak aby podziwiać cuda natury. Tutejsze osady były ponoć terroryzowane przez smoka. Z lotu ptaka widać było liczne domostwa. Niektóre nosiły ślady pożaru, co tylko potwierdzało wcześniejsze informacje.
Kobieta wylądowała przy starej, opuszczonej oborze. W środku wciąż był siano, na którym będzie mogła się przespać. Póki jednak trwała noc postanowiła przeprowadzić rozeznanie. Przywiązała Solisa przy korycie z wodą, a następnie razem ze Schlange ruszyła poznać okolicę. Wszystkie domostwa był kompletnie ciemne ani śladu zapalonych świec. Wszyscy spali.
Wężowy pies natomiast szybko wpadł na trop. Znalazł fragment fioletowej, gadziej łuski. Erika od razu ją podniosła. Definitywnie wyglądała na gadzią.

- Szukaj – pozwoliła swojemu towarzyszowi powąchać ją raz jeszcze i gdy zwierzak wyrwał do przodu, wampirzyca przybrała formę nietoperza i poleciała za nim. Wężowy pies zatrzymał się przy podgórskiej jaskini, powarkując ostrzegawczo. Nie zamierzał jednak wchodzić do środka.

Nieumarła wróciła do ludzkiej postaci i wyciągnęła miecz gotowa do konfrontacji. Ostrożnie weszła do środka, wytężając wzrok. W pewnym momencie dość spory ajagar arkadyjski wyszedł jej na przywitanie. Erika westchnęła ciężko.

- Ajagar?! Miał być smok do cholery. Ile razy jeszcze będę musiała pozbywać się tych szkodników?! – wymamrotała do siebie zirytowana.

Mimo to nie zamierzała zostawić gadziny w spokoju. Od razu ruszyła do ataku, a Schlange przybył do pomocy. Na szczęście tego typu gady był zdecydowanie mniej niebezpieczne niż prawdziwe smoczyska. To były zwykłe zwierzęta, którym brakowało ludzkiego rozumu. Dlatego wystarczyło kilka podstępnych ruchów, aby zaszlachtować stwora.
Mimo to wampirzyca kompletnie niepocieszona wróciła do osady. Słońce niebawem miało wschodzić. Wróciła tam, gdzie zostawiła Solisa i położyła się na sianie. Odkąd opuściła Maurie fakt, że musiała unikać wędrówki w dzień, był dla niej niebywale irytujący. Tak bardzo żałowała swoich decyzji i zgody na przemienienie. Nie mogła jednak nic z tym zrobić.
Schlange położył pysk na jej brzuchu. Wampirzyca uśmiechnęła się do niego i zaczęła go głaskać, dopóki sama nie zasnęła.

Pod wieczór, gdy słońce już jej nie zagrażało, wstała i ruszyła do najbliższej gospody. Tam też postanowiła umilić sobie nadchodzącą noc kieliszkiem czerwonego wina. W międzyczasie nasłuchiwała rozmów obecnych tutaj gości. Wśród licznych tematów najczęściej przewijały się pogłoski o jakimś balu w Górach Szarych.

- Nie boisz się tego smoka? – spytał ktoś z tutejszych swojego towarzysza.
- To tylko legendy. Jestem pewien, że nie ma tam żadnego.
- A ja bym uważał, mi już raz chatę gad taki spopielił i musiałem odbudowywać od podstaw – dodał jeszcze inny zirytowany gość z kuflem pełnym piwa w ręce.

Erika przysłuchiwała się temu zainteresowana. Już wiele razy przekonała się, że w legendach zawsze jest ziarnko prawdy. Nawet jeśli była to wyssana z palca historia, dla spokoju własnego ducha musiała to sprawdzić.

- Przepraszam bardzo, gdzie dokładnie ma być ten bal? – wtrąciła się do rozmowy, mówiąc powoli i ostrożnie, aby nie pokazać swoich kłów. Wiedziała, że czasem wywoływało to istną panikę. Nie potrzebowała w tej chwili większego zamieszania.

Mężczyźni spojrzeli na nią zaciekawieni, ale od razu podali je dokładny adres i zaczęli zagadywać. Nieumarła wiedziała, jak na nią patrzą. W końcu była całkiem atrakcyjna. Przynajmniej łatwiej było z nich wyciągnąć pewne informacje. Aczkolwiek moment, kiedy wszyscy trzej próbowali zaprosić ją na ów bal, był momentem, gdy Erika podziękowała im wszystkim i czym prędzej opuściła gospodę.
Musiała jeszcze zaspokoić swoje pragnienie nim ruszy w drogę. Kobieta nie lubiła tego robić, ale nie zamierzała schodzić do poziomu picia zwierzęcej krwi. Pozostało więc wybrać ofiarę.
Awatar użytkownika
Ouroboros
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 6 miesiące temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Arystokrata , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Ouroboros »

        Wszędzie w Górach Szarych mówiło się o tym wydarzeniu z lękiem podszytym fascynacją. Bal w zamku Ouroborosa. W zamku starego smoka, niegdyś otwartym tylko dla nielicznych. Zaproszenia wysłano na listach złoconych alchemicznym pyłem, który nie blaknie nawet w ogniu. Ci, którzy je otrzymali, nie wiedzieli, czy to zaszczyt, czy wyrok. Bo choć mówiło się, że stary smok od lat nie wychodzi z cienia swojej twierdzy, jego zaproszenie zawsze oznaczało coś więcej niż spotkanie. Zawsze coś kosztowało. Czy z jego synem będzie tak samo?
Tego wieczoru zamek, ten sam, który pamiętał krew, ogień i przekleństwa starego rodu, lśnił jak żywy klejnot. Korytarze spowijało światło świec odbitych w lustrach i czarnych mozaikach. Powietrze pachniało kadzidłem i winem, a po marmurowych schodach stąpali arystokraci, kupcy, dyplomaci, piekielni, elfy i czarownice, każdy w masce tak kunsztownej, że mogłaby skryć również wszelkie wypowiedziane w życiu noszącego ją jegomościa kłamstwa. Niektórzy przybyli z nadzieją. Inni z ofertą. Wszyscy z lękiem. Wielka Sala, w której odbywał się bal, przypominała wnętrze olbrzymiej skorupy - sklepienie lśniło niczym łuski, a z jego środka zwisał kryształowy żyrandol. Muzyka była delikatna, niemal nieziemska - sączyła się z rogu orkiestry, gdzie grały najdostojniejsze z elfów.
        A sam gospodarz jeszcze się nie pojawił. Szeptano o nim wszędzie. Że może dziś pokaże twarz. Może kły. Kimże jest syn wielkiego postrachu tutejszej wioski? Może tak jak ojciec, dziś wybierze sobie nową ofiarę. Albo może dziś umrze, bo łasych na smoczy skarb jest co niemiara od groma.
Na podwyższeniu, przy stole zastawionym zastawą z czarnego kryształu, służba ustawiła tron ozdobiony motywem węża pożerającego własny ogon. I wtedy zgasły światła.
Na sekundę zapadła cisza tak gęsta, że można było usłyszeć, jak serca biją w rytm własnego strachu. A później złoty płomień rozdarł mrok, tańcząc po posadzce jak żywa istota. Kiedy świece ponownie się zapaliły, na tronie siedział on.
Ouroboros.
        Jedno z jego oczu - to lewe - błyszczało niczym ciekłe srebro. Prawe, przeszyte blizną, zdawało się puste, lecz w jego pustce krył się blask odbitego złota.
Na palcach miał sygnety. Na szyi - nic.
Na ustach cień uśmiechu, który mógł oznaczać wszystko.
        - Witajcie w moim domu - powiedział głosem spokojnym, miękkim, a jednak dźwięcznym jak stal. - Dziś świętujemy bogactwo. Nie moje. Wasze. - Sarkazm w ostatnim słowie był subtelny, ale każdy go usłyszał. Muzyka znów zaczęła grać. Nieśmiało.
Goście odetchnęli, ruszając do tańca jak do rytuału.
        Ouroboros nie ruszył się ze swojego tronu. Siedział tam jak kamienna rzeźba - spokojny, a jednocześnie czujny. Tłum wirował w rytm orkiestry, światła skakały po złocie i czerni, a on patrzył. Wtem tylko na sekundę mogło się wydawać, że coś poruszyło kamienne serce tego okrutnego i złego smoka.
        Jej fiolet włosów był zaledwie kroplą koloru w morzu czerni i złota. Stała pod filarem, lekko cofnięta. Nie tańczyła. Nie należała do tych, którzy koniecznie muszą zabłysnąć. Ouroboros zauważył to bez wysiłku, gdy wokół niej zdawała się świecić złota aura. Jego wzrok zatrzymał się na niej na krótszą chwilę, niż zajmuje oddech, i w tej sekundzie w jego głowie zrodziło się pytanie - nie słowne, raczej mapa możliwości: kim jest, po co tu stoi, czy przybyła dla korzyści, czy może…? Ouroboros potrząsnął głową. Musiał przyjrzeć się jej przeklętym okiem, leczy gdy znów skierował tam swoje spojrzenie - ona zniknęła w tłumie pozostałych gości.
Westchnął.

        Wokół zaczęły narastać drobne anomalia. Nie jedne wielkie wydarzenie, raczej sieć małych, ledwie widocznych nici. Jeden z dyplomatów - stary czarodziej - co chwila poprawiał sygnet, jakby sprawdzał, czy jest jeszcze na miejscu. Para kupców, którzy od miesięcy handlowali razem, teraz uniknęła wzajemnego spojrzenia i zamiast tego obchodzili się jak cienie, mówić mieli niewiele, za to palce ich drgnęły przy każdym dotyku kielicha. Służba, która zwykle była jak jedna maszyna, teraz miała dwa, trzy miejsca, gdzie ktoś zwalniał krok i ktoś inny przyspieszał, jakby ktoś układał rozkaz poza ich słowami.
        Ouroboros obserwował. Kiedy salę przecięła fala śmiechu - nagła, zbyt głośna - on wyczuł w niej fałsz. Szukał źródła. Nie znalazł krzykacza; znalazł spojrzenia. Paralelne uśmiechy, które schowały prawdziwy sens za kunsztownymi maskami. W kilku miejscach dłonie zbliżały się do wewnętrznych kieszeni, jakby odbierały potknięcia i przekazywały wiadomości.
Ktoś przy schodach - młody książę, zbyt dumny jak na swój wiek - znienacka położył rękę na ramię kolumny i patrzył w stronę balkonu, gdzie zwykle stali wysłannicy ze wschodu. W tym geście nie było naturalności; był teatr. Kobieta obok niego, w maską z piór, zrobiła ruch jakby poprawiała bransoletę, lecz spojrzenie jej ślizgało się po sali, naprowadzając kogoś innego. Dwie służki przeszły obok siebie, wymieniły błysk krótkich oczu i rozeszły się - jedna w stronę kuchni, druga ku sali z manuskryptami. Ich kroki nie były przypadkowe. Zbyt wiele drobnych wydarzeń układało się w ten sam wzór.
        Ouroboros przypomniał sobie swego starego ojca - jak on potrafił czuć zapach spisku jeszcze zanim ktoś wypowiedział to słowo. Teraz sam nim pachniał. Nie wstawał, nie zatrzymywał muzyki, nie kazał spuszczać zasłon. Wystarczyło, że spojrzał na kilka osób i w jego oczach pojawiły się równania. Kto był w to zaangażowany, kto miał z tego korzyść, a kto jedynie odgrywał rolę. Jego umysł rozkładał każdy element, sprawdzał ciężar, wagę, potencjalne konsekwencje. Cisza między nutami robiła swoje. Ktoś przyniósł tacę z winem i upuścił jedną z karafek - to było przypadkowe. Ale w tej sali nic nie było całkowicie przypadkowe. Ktoś położył rękę na manuskrypcie leżącym przy wyjściu z biblioteki. Ktoś inny podszedł do jednej z rzeźb smoków i splótł palce z cieniem, ukrywając drobny papier. Zbyt wiele rąk miało swoje sekrety.
        Ouroboros oddychał powoli. Na razie nic więcej nie zrobił. Konspiracje lubią cienie. Lubią, gdy ktoś z góry robi hałas. Zbyt szybkie działanie mogło je spłoszyć. Pradawny nie spieszył się. Wstał powoli, wysyłając swego drogiego sługę na szybkie ukaranie nieposłusznej pokojówki. W świecie smoka plan wymagał czasu. On miał czas. Smok zszedł na parkiet, niemal niezauważony. Orkiestra zagrała ponownie i sala zatonęła w tańcu.
        Fiolet włosów znów mignął między filarami. A on za nim podążył. Musiał się upewnić...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dalekie Krainy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość