Gdy Enyanquantonce postawiła stopę na lodowatej drodze prowadzącej do bram Berga-Argentum, serce uderzyło w jej piersi jak młot. Droga, wijąca się między wysokimi, oblodzonymi szczytami, była jej tak samo obca jak mury, które widniały w oddali. Powietrze tutaj pachniało inaczej — czystością lodu, zapachem stali i ostrą nutą zimowego wiatru. Była to woń, która w żadnym stopniu nie przypominała leśnego spokoju, do którego przywykła w swojej chatce na odludziu. Obok niej szła Rienzi, jak zawsze krocząc pewnie, choć i na jej twarzy malował się niepokój. Enya czuła się niepewnie, więc jej palce szybko odnalazły dłoń młodszej siostry, splatając się z jej własnymi, drżącymi lekko dłońmi. Enya ścisnęła jej rękę mocniej, szukając w tym geście jakiejkolwiek kotwicy. W głowie szumiały jej myśli — co powinna powiedzieć, jak się zachować? Czy ktokolwiek w tym miejscu pamięta, kim była? Czy w ogóle była w stanie sprostać oczekiwaniom, jakie na nią czekały? Przecież lodowa elfka miała tylko parę lat, kiedy odeszła stąd z siostrą i matką.
Z ich byłą królową, której wszyscy wydawali się nienawidzić.
Podczas całej podróży do Berga-Argentum, Enyanquantonce co jakiś czas zerkała na wysoką, szczupłą sylwetkę, która lewitowała za nimi w milczeniu. Postać była tam od zawsze, od lat, tak jak Rienzi. Tak samo znajoma i tak samo niepokojąca. Ta zjawa, ta obecność, która teraz towarzyszyła im w drodze do pałacu, była ich troskliwą opiekunką, która chroniła Enyę i Rienzi choćby za cenę życia. Cudzego życia. Nigdy nie wahała się bronić dziewczynek, nawet jeśli chodziło o zagrożenie ze strony ich biologicznej matki. Gdy zbliżały się do pałacu, Enyanquantonce odwróciła się, rzucając szybkie spojrzenie przez ramię. Zjawa szła tam, gdzie zawsze — kilka kroków za nimi, w milczeniu obserwując prowadzących je strażników.
"To nie jest przecież ich zła królowa… To nieprawdziwa mama", pomyślała po raz kolejny, próbując przekonać samą siebie. Ale nie powiedziała tego na głos. Nie teraz. Nie przy Rienzi. I na pewno nie tutaj, gdzie prawda o ich podróży mogła zrodzić więcej pytań, niż była gotowa znieść.
Wysokie wrota pałacu rozwarły się przed nimi z jękiem ciężkich zawiasów. Ostre światło odbijające się od lodowych filarów niemal oślepiło Enyę. Wielka sala tronowa była przepastna, zimna i piękna, jej sufit zdawał się niknąć w mroźnej bieli - oświetlona cudownymi klejnotami na całym sklepieniu. Lodowe kolumny, ozdobione rzeźbami przedstawiającymi legendy rodu Berga-Argentum, otaczały przestrzeń, w której na końcu znajdował się tron. Elfka nie zdążyła go jednak dostrzec dokładnie, bo jej uwagę od razu przykuła kobieta, która stała na środku sali.
Regentka Berga-Argentum, lodowa elfka o niezwykle dostojnej postawie. Jej twarz, z ostrymi, lecz doskonale symetrycznymi rysami, mogłaby być wykuta w samym lodzie. Długie blond włosy opadały jej na plecy w doskonałym porządku, a jej suknia zdawała się równie chłodna w swej szarości co przestrzeń wokół. W oczach regentki kryła się mieszanina surowości i elegancji, a każdy jej ruch był wyważony, każdy gest przemyślany. Gdy spojrzała na Enyę, lodowe błękit jej spojrzenia niemal sparaliżowały młodą elfkę.
- Księżniczko Enyanquantonce. Księżniczko Rienzi - odezwała się kobieta, a jej głos był miękki, lecz niósł w sobie nieznoszącą sprzeciwu nutę. Enya drgnęła. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz ktokolwiek nazwał ją pełnym imieniem. - Nazywam się Coralette Frieden. Jestem regentką, panującą na czas nieobecności prawowitego władcy. Jak doskonale wiecie, zostałyście tylko wy. Moje kondolencje z powodu śmierci waszego ojca. - Ani słowa o matce. Tej, która już od wielu lat gryzła piach. Enya mruknęła coś niezrozumiałego, drapiąc się po karku.
- Księżniczko, proszę stać prosto. To nie miejsce na nerwowe gesty - powiedziała Coralette z chłodnym uśmiechem. Jej ton był uprzejmy, lecz wyczuwalnie protekcjonalny. Enya poczuła, jak krew napływa jej do policzków. Zmieszana, opuściła rękę i wyprostowała się niemalże nadmiernie, starając się naśladować dumną sylwetkę regentki, co wyglądało jak kiepska parodia. W środku jednak czuła, jakby ktoś odciął ją od powietrza. Wszystko było takie… obce.
Gdy strażnicy zaprowadzili je dalej, Coralette zaczęła coś mówić — o zasadach, o obowiązkach, o tym, co Enya musi zrozumieć jako przyszła królowa. Ale Enya nie mogła się skupić na słowach. Wpatrywała się w wyryte w lodzie wzory, w złocenia na drzwiach, w odbicia w posadzce, próbując powstrzymać burzę emocji w swoim wnętrzu. Tęskniła, ale nawet nie wiedziała, za czym. Czuła niepokój przed tym, co ją czeka. Wstyd, że jest tak daleka od ideału, którego od niej oczekiwano. Niepewnie spojrzała na Rienzi, szukając w niej wsparcia, aczkolwiek jednocześnie czuła na sobie ciężar bycia starszą - musiała pokazać siostrze, że nie ma się czego bać.
Lecz nim Enya zdołała spojrzeć na elfkę, spotkała wzrok Mamy. Uśmiechała się niezwykle ciepło, próbując dodać wystraszonej dziewczynie otuchy. Lodowa elfka wzdrygnęła się, ale odwzajemniła uśmiech, ku zdziwieniu strażników. No tak, oni przecież nie mogli dostrzec zjawy. Ani dziwnej relacji polegającej jednocześnie na bezpieczeństwie i strachu, który łączył nieumarłą z siostrami.
***
Enyanquantonce nie mogła oderwać wzroku od wnętrza pokoju, do którego właśnie wprowadziła ją Coralette. Pomieszczenie zdawało się bardziej miniaturowym pałacem niż zwykłą sypialnią. Ściany z lodowego kryształu połyskiwały w świetle wpadającym przez wysokie okno, które wychodziło na pokryte śniegiem szczyty. Łóżko — ogromne, z baldachimem utkanym z białego, lśniącego materiału — wyglądało na tak miękkie, że elfka bała się na nie spojrzeć, by nie wydawało jej się jeszcze bardziej obce. Dywan z szarego futra rozpościerał się na środku pomieszczenia, a w kącie stała mała, misternie rzeźbiona toaletka. Wszystko w tym miejscu było tak inne od prostoty ich chatki, że Enya miała wrażenie, jakby weszła do innego świata.
- To twój pokój, księżniczko - oznajmiła Coralette spokojnym tonem, robiąc delikatny gest ręką, jakby wszystko, co znajdowało się w tym pomieszczeniu, było oczywiste i naturalne. Jej spojrzenie przeszywało Enyę na wskroś. - Tutaj możesz odpocząć po podróży. Księżniczko Rienzi, twój pokój jest zaś tuż obok…
Enya zamrugała. Spojrzała na Coralette, a potem na Rienzi.
- Nie… razem? - zapytała, zanim zdążyła się powstrzymać. Jej głos zabrzmiał jak cichy szept, niemal dziecięco, co sprawiło, że zmieszała się jeszcze bardziej. Wpatrywała się w Coralette z mieszaniną konsternacji i niepewności, jakby słowa kobiety były jakimś żartem, który wymaga wyjaśnienia.
- Razem? - powtórzyła Coralette, unosząc delikatnie brew, a kącik jej ust drgnął w ledwie zauważalnym wyrazie pobłażania. - Jesteście już dorosłe, księżniczko. Każda z was potrzebuje swojej przestrzeni. Księżniczka Rienzi będzie tuż za ścianą. Gdybyś jej potrzebowała, zawsze możesz do niej zajrzeć.
Enya poczuła, jak coś zaciska się na jej piersi. Słowa regentki były logiczne, to prawda. Ale ta logika wydawała się jej zupełnie obca, wręcz okrutna. W chacie zawsze spały razem — w jednym łóżku, ciasno wtulone w siebie, z Rienzi skuloną przy jej boku niczym mały, ciepły kłębek. Dzieliły ze sobą każdy moment dnia i nocy, każde ciepło ognia, każdy oddech. Rienzi była jej oparciem, jej towarzyszką, jej jedyną rodziną. A teraz miały spać osobno? Enya rozejrzała się po pokoju, szukając w nim czegoś znajomego, czegoś, co mogłoby dać jej choć odrobinę ukojenia. Ale wszystko tu było zimne, bezosobowe, choć niewątpliwie piękne. Przestrzeń zdawała się zbyt wielka, zbyt pusta. Gdy Enya spojrzała na Rienzi, poczuła nagły przypływ samotności.
- To... niepotrzebne - zaczęła nieśmiało, nie wiedząc, czy w ogóle powinna podważać słowa Coralette. - Nie przeszkadza mi spać razem z Rienzi…
- To jest twoje miejsce, księżniczko. - Coralette jednak uniosła rękę, przerywając jej łagodnie, ale stanowczo. - Jako przyszła królowa musisz nauczyć się myśleć o sobie. Rienzi jest bezpieczna, a ty również potrzebujesz przestrzeni. Przywykniesz.
“Ja przywyknę”, pomyślała Enya. “Ale Mama…” Już teraz zjawa wydawała się niezwykle groźna w każdym swoim cieniu uśmiechu, w każdym dystyngowanym geście… teraz? Teraz wyglądała tak samo, jak w dniu śmierci biologicznej matki lodowych elfek.
Daleka Północ ⇒ [Berga-Argentum] Mamo, wracamy do domu
- Enyanquantonce
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 4
- Rejestracja: 7 miesiące temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Władca , Włóczęga
- Kontakt:
- Rienzi
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 3
- Rejestracja: 7 miesiące temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Władca , Włóczęga
- Kontakt:
Po tylu latach siostry powróciły do Berga Argentum. Rienzi, jako ta młodsza miała mniej wspomnień z tego miejsca. Dlatego z rozdziawionymi ustami chłonęła otaczające ją widoki, pełna fascynacji i lekkiego niepokoju. Wszystko było takie inne, nowe, niesamowite, ale jednocześnie ilość wrażeń trochę ją przytłaczała. Na dodatek to był jedynie przedsmak, bo prawdziwy szok nastąpił po wejściu do pałacu. Młodsza elfka aż przystanęła i rozejrzała się wokół.
- To nasza nowa chatka? Jest ogromna! – wykrzyknęła w zachwycie, nie zważając na swoje nieco nieokrzesane zachowanie.
Chciała dodać coś jeszcze, ale w tym momencie odezwała się regentka, używając tytułów, co mocno zaskoczyło Rienzi. Nie przywykła do bycia nazywaną księżniczką, ale od razu to polubiła, o czym świadczył szeroki uśmiech na jej twarzy. Pomachała do nowo poznanej osoby, ale gdy spostrzegła dygnięcie Enyi, zrobiła to samo, choć nieco bardziej koślawo.
Wspomnienie o kondolencjach dotarło do uszu młodszej siostry, ale nie do końca rozumiała, co słyszy. To słowo było dla niej obce. Poza tym, nawet jeśli znałaby jego znaczenie, mogłaby nie chcieć myśleć nad jego sensem. Mama była z nimi, to było najważniejsze.
- Przecież stoi prosto – wtrąciła się Rienzi, po upomnieniu regentki. Nie dostrzegała żadnego problemu, Enya tylko podniosła rękę, ale przecież obie stały. Nie siedziały, nie leżały.
Tym sposobem młodsza elfka zdała sobie sprawę, że raczej nie będą wielkimi przyjaciółkami z nowopoznaną kobietą. Na dodatek stresowała ona jej starszą siostrę. Dla rozluźnienia Rienzi przedrzeźniała ją w ciszy poprzez parodiowanie jej min i gestów, gdy ta akurat nie patrzyła. Chciała wywołać uśmiech na twarzy Enyi.
Po wstępnym zapoznaniu, został im przedstawiony pierwszy pokój. Był większy od całej chatki, w której mieszkały. Rienzi już sobie wyobrażała jak fajnie będzie się razem powygłupiać i pobiegać wokół. Tym bardziej zaskoczeniem było, że to jest pomieszczenie tylko dla jednej z nich. Od teraz będą mieć dwa osobne pokoje.
- Ale on jest tak ogromny, że pomieściłybyśmy się tu bez problemu i wciąż byłoby miejsce! – skomentowała Rienzi – Poza tym, po co mi tyle przestrzeni jak nie mam jej z kim dzielić – wymamrotała młodsza elfka wyraźnie niezadowolona z decyzji Coralette.
Regentka zdawała się cierpliwie znosić odważne komentarze drugiej księżniczki, jednakże widać było, iż zaczynają ją nieco irytować. Pokazała im również drugą komnatę, była niemalże identyczna. Równie wielka i piękna. Meble delikatnie się różniły, miały jakby mniej zdobień. Jednakże to były nieistotne detale.
- Oto twoja komnata księżniczko Rienzi. A teraz, jeśli pozwolicie, pozostawię was na chwilę i niedługo zawołam na ucztę. Za chwilę podejdą służki, które pomogą wam w dobraniu odpowiedniego odzienia. Jakbyście czegoś potrzebowały, strażnicy są do waszej dyspozycji.
- Ucztę? Mogę pomóc w polowaniu? – zapytała Rienzi, która, choć nie przepadała za regentką, chciała być miła.
Coralette zaśmiała się niemalże poczciwie. Nawet jej śmiech miał w sobie pewną dozę elegancji, jakby ważyła każdy odgłos, który wydaje, każdy ruch i spojrzenie.
- Księżniczko Rienzi, wszystkie składniki już są przygotowane. Ponadto… Polowaniem zajmują się mężczyźni – dodała z uśmiechem, widząc konsternację dziewczyny.
- Ale… - Rienzi nie dokończyła, bo właśnie nadeszło kilka kobiet, które zafascynowane widokiem odnalezionych księżniczek niemalże porwały je do komnat, skutecznie rozdzielając siostry.
Najpierw obie odbyły przyjemną, ciepłą kąpiel, podczas której część kobiet debatowała nad doborem odpowiednich sukni i dodatków. Dla Enyanquantonce wybrały błękitną suknię z delikatnymi falbankami i wszytymi w nie małymi kryształkami, mieniącymi się na wszystkie kolory tęczy. Uczesali ją ładnie, upominając włosy w eleganckiego koka, pozostawiając parę luźnych kosmyków, które uprzednio zakręciły.
Tymczasem Rienzi otrzymała suknię białą u góry, przechodzącą w błękit, a następnie granat na dole. Również była ona ozdobiona kryształkami, ale była zdecydowanie bardziej skromna. Nie przeszkadzało to dziewczynie, problemem był sam fakt sukienki. Wielokrotnie prosiła służki o spodnie, ale te chichotały tylko, uznając to za dobry żart. Następnie czesanie włosów było istną torturą. Rozczochrane i rozmierzwione wiatrem kosmyki były bardzo mocno splątane. Na dodatek zbyt krótkie, by zrobić odpowiednio elegancką fryzurę. W delikatnym kucyku Rienzi wyglądała jak młodzieniec w sukience, więc kobiety postanowiły nakręcić jej delikatne loki. Jednakże wciąż pozostawał ostatni element, który zupełnie nie pasował do księżniczki. Zarost. Jedna z kobiet przyniosła brzytwę, jednakże Rienzi przeraził fakt ostrza przy jej twarzy i wybiegła ze swojej komnaty prosto do tej siostry, nim kobiety zdołały cokolwiek zrobić.
- ENYA RATUJ! – zawołała przerażona, biegnąc pokracznie w przydługiej sukni. Ostatecznie jednak dotarła do siostry i stanęła tuż za nią – Machały mi jakimiś nożami przy twarzy i zobacz, co kazały mi włożyć! W tym się nie da chodzić! – narzekała, a serce biło jej jak oszalałe.
Nie umknęło to uwadze zjawy, która bardzo nie lubiła, gdy jej córkom działa się krzywda i kwestią czasu było, kiedy straci cierpliwość.
- To nasza nowa chatka? Jest ogromna! – wykrzyknęła w zachwycie, nie zważając na swoje nieco nieokrzesane zachowanie.
Chciała dodać coś jeszcze, ale w tym momencie odezwała się regentka, używając tytułów, co mocno zaskoczyło Rienzi. Nie przywykła do bycia nazywaną księżniczką, ale od razu to polubiła, o czym świadczył szeroki uśmiech na jej twarzy. Pomachała do nowo poznanej osoby, ale gdy spostrzegła dygnięcie Enyi, zrobiła to samo, choć nieco bardziej koślawo.
Wspomnienie o kondolencjach dotarło do uszu młodszej siostry, ale nie do końca rozumiała, co słyszy. To słowo było dla niej obce. Poza tym, nawet jeśli znałaby jego znaczenie, mogłaby nie chcieć myśleć nad jego sensem. Mama była z nimi, to było najważniejsze.
- Przecież stoi prosto – wtrąciła się Rienzi, po upomnieniu regentki. Nie dostrzegała żadnego problemu, Enya tylko podniosła rękę, ale przecież obie stały. Nie siedziały, nie leżały.
Tym sposobem młodsza elfka zdała sobie sprawę, że raczej nie będą wielkimi przyjaciółkami z nowopoznaną kobietą. Na dodatek stresowała ona jej starszą siostrę. Dla rozluźnienia Rienzi przedrzeźniała ją w ciszy poprzez parodiowanie jej min i gestów, gdy ta akurat nie patrzyła. Chciała wywołać uśmiech na twarzy Enyi.
Po wstępnym zapoznaniu, został im przedstawiony pierwszy pokój. Był większy od całej chatki, w której mieszkały. Rienzi już sobie wyobrażała jak fajnie będzie się razem powygłupiać i pobiegać wokół. Tym bardziej zaskoczeniem było, że to jest pomieszczenie tylko dla jednej z nich. Od teraz będą mieć dwa osobne pokoje.
- Ale on jest tak ogromny, że pomieściłybyśmy się tu bez problemu i wciąż byłoby miejsce! – skomentowała Rienzi – Poza tym, po co mi tyle przestrzeni jak nie mam jej z kim dzielić – wymamrotała młodsza elfka wyraźnie niezadowolona z decyzji Coralette.
Regentka zdawała się cierpliwie znosić odważne komentarze drugiej księżniczki, jednakże widać było, iż zaczynają ją nieco irytować. Pokazała im również drugą komnatę, była niemalże identyczna. Równie wielka i piękna. Meble delikatnie się różniły, miały jakby mniej zdobień. Jednakże to były nieistotne detale.
- Oto twoja komnata księżniczko Rienzi. A teraz, jeśli pozwolicie, pozostawię was na chwilę i niedługo zawołam na ucztę. Za chwilę podejdą służki, które pomogą wam w dobraniu odpowiedniego odzienia. Jakbyście czegoś potrzebowały, strażnicy są do waszej dyspozycji.
- Ucztę? Mogę pomóc w polowaniu? – zapytała Rienzi, która, choć nie przepadała za regentką, chciała być miła.
Coralette zaśmiała się niemalże poczciwie. Nawet jej śmiech miał w sobie pewną dozę elegancji, jakby ważyła każdy odgłos, który wydaje, każdy ruch i spojrzenie.
- Księżniczko Rienzi, wszystkie składniki już są przygotowane. Ponadto… Polowaniem zajmują się mężczyźni – dodała z uśmiechem, widząc konsternację dziewczyny.
- Ale… - Rienzi nie dokończyła, bo właśnie nadeszło kilka kobiet, które zafascynowane widokiem odnalezionych księżniczek niemalże porwały je do komnat, skutecznie rozdzielając siostry.
Najpierw obie odbyły przyjemną, ciepłą kąpiel, podczas której część kobiet debatowała nad doborem odpowiednich sukni i dodatków. Dla Enyanquantonce wybrały błękitną suknię z delikatnymi falbankami i wszytymi w nie małymi kryształkami, mieniącymi się na wszystkie kolory tęczy. Uczesali ją ładnie, upominając włosy w eleganckiego koka, pozostawiając parę luźnych kosmyków, które uprzednio zakręciły.
Tymczasem Rienzi otrzymała suknię białą u góry, przechodzącą w błękit, a następnie granat na dole. Również była ona ozdobiona kryształkami, ale była zdecydowanie bardziej skromna. Nie przeszkadzało to dziewczynie, problemem był sam fakt sukienki. Wielokrotnie prosiła służki o spodnie, ale te chichotały tylko, uznając to za dobry żart. Następnie czesanie włosów było istną torturą. Rozczochrane i rozmierzwione wiatrem kosmyki były bardzo mocno splątane. Na dodatek zbyt krótkie, by zrobić odpowiednio elegancką fryzurę. W delikatnym kucyku Rienzi wyglądała jak młodzieniec w sukience, więc kobiety postanowiły nakręcić jej delikatne loki. Jednakże wciąż pozostawał ostatni element, który zupełnie nie pasował do księżniczki. Zarost. Jedna z kobiet przyniosła brzytwę, jednakże Rienzi przeraził fakt ostrza przy jej twarzy i wybiegła ze swojej komnaty prosto do tej siostry, nim kobiety zdołały cokolwiek zrobić.
- ENYA RATUJ! – zawołała przerażona, biegnąc pokracznie w przydługiej sukni. Ostatecznie jednak dotarła do siostry i stanęła tuż za nią – Machały mi jakimiś nożami przy twarzy i zobacz, co kazały mi włożyć! W tym się nie da chodzić! – narzekała, a serce biło jej jak oszalałe.
Nie umknęło to uwadze zjawy, która bardzo nie lubiła, gdy jej córkom działa się krzywda i kwestią czasu było, kiedy straci cierpliwość.
- Enyanquantonce
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 4
- Rejestracja: 7 miesiące temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Władca , Włóczęga
- Kontakt:
Jeśli Enya jeszcze zachowała jakiekolwiek pozory dawnych nauk, tak Rienzi nie miała okazji się na nie załapać. Starsza siostra co chwilę spoglądała z troską na elfkę, żeby jakkolwiek dać jej znać, że potrzebują w tym momencie milczeć. Milczenie bowiem było ich tarczą - jedynym, na co mogły sobie teraz pozwolić, żeby ochronić się w pełni od tego wszystkiego. Od oczu, od spojrzeń, od krytyki. Zwłaszcza że Coralette nie wydawała się cierpliwa już dla samej Enyanquantonce. Mimo to starsza elfka nieudolnie próbowała powstrzymać uśmiech, który wpływał na jej twarz z każdą miną Rienzi. Sama nawet w pewnym momencie wystawiła język w stronę odwróconej regentki, żeby pokazać, co o niej sądzi - przynajmniej pokazać to siostrze.
Enya bardzo źle zniosła myśl o podziale na pokoje z siostrą. Zawsze były razem. W lesie, w burzy, pod korzeniami wielkich drzew, nawet w snach - gdy jedna krzyczała, druga budziła się z sercem ściśniętym jakby ktoś uciął powietrze. A teraz, marmurowe podłogi. Ciche echo ich bosych stóp. Światło kryształów. Zapach kamienia, chłodu i wina.
I dłonie żołnierzy oraz służek, które usilnie próbowały je ściągnąć do komnat – zbyt uprzejme, zbyt silne.
- Panienko Enyanquantonce, każda z was ma własną komnatę. Własne łoża, kąpiel, perfumy, zasłony z jedwabiu… Nie ma potrzeby narzekać. - Strażnicy powiedzieli to łagodnie. Mówili tak, jakby to była nagroda. Ale dla Enyi brzmiało to jak "Zabierzemy ci pół serca i oddamy satynę w zamian."
- Rienzi - zaczęła Enya, widząc zasmucenie siostry, jednocześnie upewniając się, że złośliwa Coralette już zniknęłą. - Zrobimy ślady pazurów na drzwiach, dobrze? Będzie jak w domu – wyszeptała z tym błyskiem buntu w oczach, który miała zawsze, gdy coś było zbyt czyste, zbyt ciche, zbyt nieleśne. Gdy chciała zdenerwować Mamę. Teraz jednak Enya miała wrażenie, że w samotności nie poradzi sobie z obecnością ich przybranej rodzicielki.
- I dlaczego kobiety nie mogą polować? Boicie się, że zawstydzą was w boju? - zapytała nagle, ukradkiem kiwając głową na zbierające się wokół służki. Strażnicy zdębieli. W ich oczach pojawił się jakby błysk nostalgii; pamiętali przeto młodą księżniczkę, która potrafiła zgasić pożary w sercach niejednej persony jednym słowem. Oto ta księżniczka wróciła - trzeba jednak zadać sobie bardzo ważne pytanie, czy jej cięty język okaże się wybawieniem na dworze pełnym intryg i zamkniętych manier, czy zgubą?
- Księżniczko, odpocznijcie - oznajmił jeden ze strażników. Nawet jeśli poczuł się urażony, nie dał po sobie tego poznać. - Za pięć minut Trada przyjdzie pomóc wam z odzieniem odpowiednim dla… waszej rangi.
Służki z cichą radością zaciągnęły Enyę do komnaty. Zamknęły się drzwi. I nagle… cisza.
Enya po raz pierwszy w życiu była bez siostry. Wzięła głęboki wdech. Pachniało różami. Tęskniła za błotem. Służki nie mogły powstrzymać szeptów. Ich oczy błyszczały, gdy patrzyły na Enyanquantonce — raz po raz wymieniły spojrzenia, jakby nie wierzyły, że to naprawdę się dzieje.
- Tyle lat… - szepnęła jedna, młoda, piegowata. - Mówili, że zginęły. A wy… żyłyście.
- Nie tylko żyłyście. Przetrwałyście! - dodała druga, starsza, z włosami splecionymi w warkocz tak precyzyjny, jakby był namalowany. - Leśne duchy musiały nad wami czuwać… albo coś większego.
Enya siedziała spokojnie, nieruchomo. Patrzyła przed siebie, ale kątem oka śledziła każdą z nich - jak poruszają się, jak mówią. Gdyby naprawdę wierzyły w duchy, wiedziałyby, że nie mówi się takich rzeczy na głos. Woda w bali podczas kąpieli była zbyt ciepła. Zbyt pachnąca. Zbyt spokojna. Służki poruszały się cicho, z namaszczeniem jakby obmywały świętą figurę. Ale Enya czuła się nie jak bóstwo, tylko jak zwierzę w uśpieniu. Po kąpieli wytarto ją w miękkie ręcznik. Włosy rozczesano z ostrożną czcią. Potem przyszedł moment wyboru sukni. Suknia z długimi rękawami, falbankami przy ramionach i tiulową warstwą, w którą wszyto dziesiątki drobnych kryształków. Kiedy poruszała nią w świetle, wyglądały jak krople rosy na pajęczynie — mieniące się barwami, których nie da się uchwycić słowem.
Założono ją ostrożnie. Materiał spłynął po skórze jak cisza po zmroku.
Obco, chłodno. Zbyt idealnie.
- Będziecie wyglądać jak z opowieści - dodała młodsza służka z błyskiem dziecięcego zachwytu w oczach. - Moja babka mówiła, że gdy księżniczki wrócą zza pałacu, będą miały wilcze oczyska i garby jak Góry Druidów. Księżniczka wygląda na niezwykle zadbaną.
Enya uniosła wzrok i spojrzała prosto na nią.
- A mówiła też, co wilki robią, gdy ktoś próbuje je oddzielić od stada?
Młoda służąca spłoszyła się - ale nie uciekła spojrzeniem. Raczej… zawahała się. Jakby coś w głosie Enyi nie brzmiało groźnie, tylko prawdziwie. I to było gorsze.
Włosy Enyanquantonce zostały zaplecione w ciasny kok z paroma niesfornymi kosmykami i dopiero tak gotowa została sama w komnacie. Miała czekać, aż ktoś po nią przyjdzie.
Została sama. A w lustrze, za jej ramieniem - cień. Długi. Kobiecy. Obłoczny.
Mama.
Zawsze przychodziła wtedy, gdy robiło się zbyt czysto, zbyt pachnąco, zbyt grzecznie. Enya poczuła znajome zimno na karku. W tym jednym niestety były dość podobne.
- Biedne moje dziewczyny - wyszeptała Mama. – Prawie się cieszą, że was złapano w koronki. Jakby wiedziały, co to znaczy być wolnym.
Enya nie odpowiedziała. Ale jej dłoń zacisnęła się nieznacznie na poręczy fotela.
- Uciekniesz? - zapytała Mama. - Jeszcze dziś?
- Nie. Dziś będę błyszczeć - odpadła Enya. - Żeby lepiej ich oślepić.
Mama uśmiechnęła się ciepło. Wtem do komnaty z krzykiem wparowała Rienzi. Przerażona dziewczyna krzyczała o brzytwie i sukni, co przeraziło starszą siostrę. Nie dlatego, że to wszystko było straszne, choć było, ale dlatego, że Mama zaczęła się denerwować. Czyli to właśnie Enya musiała zaradzić temu wszystkiemu. Objęła siostrę jedną ręką i spojrzała na nadchodzące za nimi służki, w międzyczasie również Coralette zdążyła po nie wrócić i obserwować całe zajście. “Świetnie. Tylko jej tutaj brakowało”.
- Spokojnie. Nikt cię nie ogoli. Nie jesteś świętą świnią na przesilenie - powiedziała Enyanquantonce. Służki, zebrane przy ścianie, spoglądały to na Rienzi, to na Enyę - jedna z nich, najstarsza i przysiwiała, zebrała się w sobie i sztywno powiedziała:
- To tylko standardowa pielęgnacja, Wasze Wysokości. Dziewczęta dworu nie powinny mieć…
- Włosków? - Enya przerwała jej chłodno, podchodząc bliżej. – I kto to ustalił? Nasz ojciec? - Zamilkła, pozwalając ciszy rozciągnąć się do granicy niezręczności. Potem dodała, spokojnie, jakby wyjaśniała coś bardzo małemu dziecku:
- Rienzi spędziła większość życia w lesie. Jej ciało zna ostrze noża tylko wtedy, gdy trzeba się bronić, nie przypodobać się oczom nic nieznaczących arystokratów.
Służki zesztywiały.
- Ale… wasza pozycja… - zaczęła siwa.
- Moja pozycja – przerwała Enya łagodnie, niemal uprzejmie - jest taka, że jeśli ktoś dotknie jej choćby jednego włoska bez pozwolenia, to sam skończy łysy.
Przez chwilę panowała grobowa cisza. W końcu ta najmłodsza służka skinęła głową, ledwie zauważalnie.
- Oczywiście, Wasza Wysokość - odezwała się regentka, wcinając się w całą rozmowę. Służki odeszły, zostawiając je samym sobie, a Enya odetchnęła z ulgą, gdy dostrzegła, jak Mama odsuwa się od nich dalej. Czujne oczy Coralette wydawały się przeszywać je na wskroś, aczkolwiek nie wiadomo, czy była bardziej zadowolona z postawy starszej siostry, czy zniesmaczona jej panoszeniem się już pierwszego dnia. Po kilku minutach, gdy zamieszanie ucichło, a Mama cicho zniknęła w kącie, obie siostry stanęły razem przy drzwiach. Enya w błękitnej sukni z kryształkami, Rienzi w zmiętym jedwabiu, który ktoś w pośpiechu dopiął do końca. Żadna z nich nie wyglądała „standardowo”.
- Nie martw się - odezwała się Enya do Rienzi, ignorując obecność regentki. - Damy radę. Przetrwamy to, tak jak przetrwałyśmy wcześniej. Dobrze?
Po tych słowach zrzuciła z nóg wcześniej założone butki, uśmiechając się chytrze do siostry i namawiając do zrobienia tego samego. Pod tyloma warstwami tkaniny przecież nikt nie zauważy, że przyjdą boso.
***
Wrota sali jadalnianej otworzyły się bezszelestnie, gdy w końcu Rienzi oraz Enya pojawiły się na uczcie zorganizowanej na cześć ich powrotu. Powietrze zgęstniało. Kilkadziesiąt par oczu uniosło się jednocześnie jak jeden, głodny organizm i utkwiło spojrzenia w dwóch postaciach, które stanęły na progu. “Siostry. Bękarty. Dziedziczki”. Legendy wkraczające w świat ludzi, którzy nie lubili zmian, jeśli nie byli ich autorami. Sala tonęła w blasku olśniewających kryształów i kandelabrów, a długi stół – wypełniony najdostojniejszymi z dostojnych dań – przerażał swoim przesytem. W kielichach arystokracji: wino, w oczach: podejrzenie. Enya złapała siostrę za dłoń delikatnie, ale zdecydowanie. Weszły razem. Każdy ich krok odbijał się echem. Każda falbana, każdy refleks światła na kryształkach Enyi brzmiał przy każdym ruchu. Coralette szła za nimi jak wierna strażniczka, nieświadoma, że właśnie wpuściła niezwykle silną truciznę do paszczy lwów.
Myślała, że Enyanquantonce się przestraszy, zmiesza, ale to właśnie obecność jej młodszej siostry dawała jej energii na przetrwanie tego wszystkiego. A elfka była gotowa ruszyć w tę grę, przypominając sobie wszystko, co przeżyła tutaj, na dworze za czasów maleńkości. Przy głównym stole wstał mężczyzna - wysoki, w stroju koloru ciemnego szkarłatu. Jego twarz była jak maska z teatru: uśmiechnięta i całkowicie bezbarwna.
- Wasze Wysokości - powiedział, z przesadną emfazą. - Niechaj dwór wreszcie nasyci oczy pięknem, które tyle lat skrywała dzicz.
Enya nie zatrzymała się. Podchodziła powoli, pewna. Każde jej spojrzenie przecinało przestrzeń jak smukłe ostrze.
- Panie - odparła, nie pytając o pozwolenie, by mówić pierwsza, jednocześnie wchodząc w słowo Coralette, która widocznie chciała prawidłowo przedstawić im młodzieńca. - Twój komplement jest zdaje się nie na miejscu.
Ktoś przy stole zacharczał, tłumiąc śmiech. Inni znieruchomieli.
Mężczyzna uśmiechnął się szerzej, choć jego oczy pociemniały.
- Wasz cięty język jest... dziedziczny? - zapytał. Zapewne już pojawił mu się w głowie obraz byłej żony króla, którą tak bardzo wszyscy gardzili.
- Możliwe - odparła Enya. - Ale o dziedzictwie możemy porozmawiać później. Na przykład, kto miałby do niego większe prawo: królowa i jej rodzone córki czy ludzie, którzy przez całe lata udawali, że one nie istnieją.
Gdyby Coralette mogła zabijać spojrzeniem, Enya właśnie teraz padłaby trupem przynajmniej cztery razy. Gra się zaczęła. A Enyanquantonce właśnie weszła na planszę.
Enya bardzo źle zniosła myśl o podziale na pokoje z siostrą. Zawsze były razem. W lesie, w burzy, pod korzeniami wielkich drzew, nawet w snach - gdy jedna krzyczała, druga budziła się z sercem ściśniętym jakby ktoś uciął powietrze. A teraz, marmurowe podłogi. Ciche echo ich bosych stóp. Światło kryształów. Zapach kamienia, chłodu i wina.
I dłonie żołnierzy oraz służek, które usilnie próbowały je ściągnąć do komnat – zbyt uprzejme, zbyt silne.
- Panienko Enyanquantonce, każda z was ma własną komnatę. Własne łoża, kąpiel, perfumy, zasłony z jedwabiu… Nie ma potrzeby narzekać. - Strażnicy powiedzieli to łagodnie. Mówili tak, jakby to była nagroda. Ale dla Enyi brzmiało to jak "Zabierzemy ci pół serca i oddamy satynę w zamian."
- Rienzi - zaczęła Enya, widząc zasmucenie siostry, jednocześnie upewniając się, że złośliwa Coralette już zniknęłą. - Zrobimy ślady pazurów na drzwiach, dobrze? Będzie jak w domu – wyszeptała z tym błyskiem buntu w oczach, który miała zawsze, gdy coś było zbyt czyste, zbyt ciche, zbyt nieleśne. Gdy chciała zdenerwować Mamę. Teraz jednak Enya miała wrażenie, że w samotności nie poradzi sobie z obecnością ich przybranej rodzicielki.
- I dlaczego kobiety nie mogą polować? Boicie się, że zawstydzą was w boju? - zapytała nagle, ukradkiem kiwając głową na zbierające się wokół służki. Strażnicy zdębieli. W ich oczach pojawił się jakby błysk nostalgii; pamiętali przeto młodą księżniczkę, która potrafiła zgasić pożary w sercach niejednej persony jednym słowem. Oto ta księżniczka wróciła - trzeba jednak zadać sobie bardzo ważne pytanie, czy jej cięty język okaże się wybawieniem na dworze pełnym intryg i zamkniętych manier, czy zgubą?
- Księżniczko, odpocznijcie - oznajmił jeden ze strażników. Nawet jeśli poczuł się urażony, nie dał po sobie tego poznać. - Za pięć minut Trada przyjdzie pomóc wam z odzieniem odpowiednim dla… waszej rangi.
Służki z cichą radością zaciągnęły Enyę do komnaty. Zamknęły się drzwi. I nagle… cisza.
Enya po raz pierwszy w życiu była bez siostry. Wzięła głęboki wdech. Pachniało różami. Tęskniła za błotem. Służki nie mogły powstrzymać szeptów. Ich oczy błyszczały, gdy patrzyły na Enyanquantonce — raz po raz wymieniły spojrzenia, jakby nie wierzyły, że to naprawdę się dzieje.
- Tyle lat… - szepnęła jedna, młoda, piegowata. - Mówili, że zginęły. A wy… żyłyście.
- Nie tylko żyłyście. Przetrwałyście! - dodała druga, starsza, z włosami splecionymi w warkocz tak precyzyjny, jakby był namalowany. - Leśne duchy musiały nad wami czuwać… albo coś większego.
Enya siedziała spokojnie, nieruchomo. Patrzyła przed siebie, ale kątem oka śledziła każdą z nich - jak poruszają się, jak mówią. Gdyby naprawdę wierzyły w duchy, wiedziałyby, że nie mówi się takich rzeczy na głos. Woda w bali podczas kąpieli była zbyt ciepła. Zbyt pachnąca. Zbyt spokojna. Służki poruszały się cicho, z namaszczeniem jakby obmywały świętą figurę. Ale Enya czuła się nie jak bóstwo, tylko jak zwierzę w uśpieniu. Po kąpieli wytarto ją w miękkie ręcznik. Włosy rozczesano z ostrożną czcią. Potem przyszedł moment wyboru sukni. Suknia z długimi rękawami, falbankami przy ramionach i tiulową warstwą, w którą wszyto dziesiątki drobnych kryształków. Kiedy poruszała nią w świetle, wyglądały jak krople rosy na pajęczynie — mieniące się barwami, których nie da się uchwycić słowem.
Założono ją ostrożnie. Materiał spłynął po skórze jak cisza po zmroku.
Obco, chłodno. Zbyt idealnie.
- Będziecie wyglądać jak z opowieści - dodała młodsza służka z błyskiem dziecięcego zachwytu w oczach. - Moja babka mówiła, że gdy księżniczki wrócą zza pałacu, będą miały wilcze oczyska i garby jak Góry Druidów. Księżniczka wygląda na niezwykle zadbaną.
Enya uniosła wzrok i spojrzała prosto na nią.
- A mówiła też, co wilki robią, gdy ktoś próbuje je oddzielić od stada?
Młoda służąca spłoszyła się - ale nie uciekła spojrzeniem. Raczej… zawahała się. Jakby coś w głosie Enyi nie brzmiało groźnie, tylko prawdziwie. I to było gorsze.
Włosy Enyanquantonce zostały zaplecione w ciasny kok z paroma niesfornymi kosmykami i dopiero tak gotowa została sama w komnacie. Miała czekać, aż ktoś po nią przyjdzie.
Została sama. A w lustrze, za jej ramieniem - cień. Długi. Kobiecy. Obłoczny.
Mama.
Zawsze przychodziła wtedy, gdy robiło się zbyt czysto, zbyt pachnąco, zbyt grzecznie. Enya poczuła znajome zimno na karku. W tym jednym niestety były dość podobne.
- Biedne moje dziewczyny - wyszeptała Mama. – Prawie się cieszą, że was złapano w koronki. Jakby wiedziały, co to znaczy być wolnym.
Enya nie odpowiedziała. Ale jej dłoń zacisnęła się nieznacznie na poręczy fotela.
- Uciekniesz? - zapytała Mama. - Jeszcze dziś?
- Nie. Dziś będę błyszczeć - odpadła Enya. - Żeby lepiej ich oślepić.
Mama uśmiechnęła się ciepło. Wtem do komnaty z krzykiem wparowała Rienzi. Przerażona dziewczyna krzyczała o brzytwie i sukni, co przeraziło starszą siostrę. Nie dlatego, że to wszystko było straszne, choć było, ale dlatego, że Mama zaczęła się denerwować. Czyli to właśnie Enya musiała zaradzić temu wszystkiemu. Objęła siostrę jedną ręką i spojrzała na nadchodzące za nimi służki, w międzyczasie również Coralette zdążyła po nie wrócić i obserwować całe zajście. “Świetnie. Tylko jej tutaj brakowało”.
- Spokojnie. Nikt cię nie ogoli. Nie jesteś świętą świnią na przesilenie - powiedziała Enyanquantonce. Służki, zebrane przy ścianie, spoglądały to na Rienzi, to na Enyę - jedna z nich, najstarsza i przysiwiała, zebrała się w sobie i sztywno powiedziała:
- To tylko standardowa pielęgnacja, Wasze Wysokości. Dziewczęta dworu nie powinny mieć…
- Włosków? - Enya przerwała jej chłodno, podchodząc bliżej. – I kto to ustalił? Nasz ojciec? - Zamilkła, pozwalając ciszy rozciągnąć się do granicy niezręczności. Potem dodała, spokojnie, jakby wyjaśniała coś bardzo małemu dziecku:
- Rienzi spędziła większość życia w lesie. Jej ciało zna ostrze noża tylko wtedy, gdy trzeba się bronić, nie przypodobać się oczom nic nieznaczących arystokratów.
Służki zesztywiały.
- Ale… wasza pozycja… - zaczęła siwa.
- Moja pozycja – przerwała Enya łagodnie, niemal uprzejmie - jest taka, że jeśli ktoś dotknie jej choćby jednego włoska bez pozwolenia, to sam skończy łysy.
Przez chwilę panowała grobowa cisza. W końcu ta najmłodsza służka skinęła głową, ledwie zauważalnie.
- Oczywiście, Wasza Wysokość - odezwała się regentka, wcinając się w całą rozmowę. Służki odeszły, zostawiając je samym sobie, a Enya odetchnęła z ulgą, gdy dostrzegła, jak Mama odsuwa się od nich dalej. Czujne oczy Coralette wydawały się przeszywać je na wskroś, aczkolwiek nie wiadomo, czy była bardziej zadowolona z postawy starszej siostry, czy zniesmaczona jej panoszeniem się już pierwszego dnia. Po kilku minutach, gdy zamieszanie ucichło, a Mama cicho zniknęła w kącie, obie siostry stanęły razem przy drzwiach. Enya w błękitnej sukni z kryształkami, Rienzi w zmiętym jedwabiu, który ktoś w pośpiechu dopiął do końca. Żadna z nich nie wyglądała „standardowo”.
- Nie martw się - odezwała się Enya do Rienzi, ignorując obecność regentki. - Damy radę. Przetrwamy to, tak jak przetrwałyśmy wcześniej. Dobrze?
Po tych słowach zrzuciła z nóg wcześniej założone butki, uśmiechając się chytrze do siostry i namawiając do zrobienia tego samego. Pod tyloma warstwami tkaniny przecież nikt nie zauważy, że przyjdą boso.
***
Wrota sali jadalnianej otworzyły się bezszelestnie, gdy w końcu Rienzi oraz Enya pojawiły się na uczcie zorganizowanej na cześć ich powrotu. Powietrze zgęstniało. Kilkadziesiąt par oczu uniosło się jednocześnie jak jeden, głodny organizm i utkwiło spojrzenia w dwóch postaciach, które stanęły na progu. “Siostry. Bękarty. Dziedziczki”. Legendy wkraczające w świat ludzi, którzy nie lubili zmian, jeśli nie byli ich autorami. Sala tonęła w blasku olśniewających kryształów i kandelabrów, a długi stół – wypełniony najdostojniejszymi z dostojnych dań – przerażał swoim przesytem. W kielichach arystokracji: wino, w oczach: podejrzenie. Enya złapała siostrę za dłoń delikatnie, ale zdecydowanie. Weszły razem. Każdy ich krok odbijał się echem. Każda falbana, każdy refleks światła na kryształkach Enyi brzmiał przy każdym ruchu. Coralette szła za nimi jak wierna strażniczka, nieświadoma, że właśnie wpuściła niezwykle silną truciznę do paszczy lwów.
Myślała, że Enyanquantonce się przestraszy, zmiesza, ale to właśnie obecność jej młodszej siostry dawała jej energii na przetrwanie tego wszystkiego. A elfka była gotowa ruszyć w tę grę, przypominając sobie wszystko, co przeżyła tutaj, na dworze za czasów maleńkości. Przy głównym stole wstał mężczyzna - wysoki, w stroju koloru ciemnego szkarłatu. Jego twarz była jak maska z teatru: uśmiechnięta i całkowicie bezbarwna.
- Wasze Wysokości - powiedział, z przesadną emfazą. - Niechaj dwór wreszcie nasyci oczy pięknem, które tyle lat skrywała dzicz.
Enya nie zatrzymała się. Podchodziła powoli, pewna. Każde jej spojrzenie przecinało przestrzeń jak smukłe ostrze.
- Panie - odparła, nie pytając o pozwolenie, by mówić pierwsza, jednocześnie wchodząc w słowo Coralette, która widocznie chciała prawidłowo przedstawić im młodzieńca. - Twój komplement jest zdaje się nie na miejscu.
Ktoś przy stole zacharczał, tłumiąc śmiech. Inni znieruchomieli.
Mężczyzna uśmiechnął się szerzej, choć jego oczy pociemniały.
- Wasz cięty język jest... dziedziczny? - zapytał. Zapewne już pojawił mu się w głowie obraz byłej żony króla, którą tak bardzo wszyscy gardzili.
- Możliwe - odparła Enya. - Ale o dziedzictwie możemy porozmawiać później. Na przykład, kto miałby do niego większe prawo: królowa i jej rodzone córki czy ludzie, którzy przez całe lata udawali, że one nie istnieją.
Gdyby Coralette mogła zabijać spojrzeniem, Enya właśnie teraz padłaby trupem przynajmniej cztery razy. Gra się zaczęła. A Enyanquantonce właśnie weszła na planszę.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości