Dalekie Krainy[Wielkie Bory Sariańskie] Pamiętaj, kim jesteś

Poza Środkową Alaranią istnieją setki, najróżniejszych krain. Wielka Pustynia Słońca, Góry Księżycowe, archipelagi wysp, płaskowyże, mokradła, a nawet lądy skute wiecznym lodem. Inny świat, inne życie, inni ludzie i nieludzie. Jeżeli jesteś podróżnikiem, czy poszukiwaczem przygód wyrusz w podróż w najdalsze zakątki wielkiej Łuski Alaranii.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Noelia
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Artysta , Mieszczanin
Kontakt:

[Wielkie Bory Sariańskie] Pamiętaj, kim jesteś

Post autor: Noelia »

”Ach tak, więc to są te niesławne Wielkie Bory Sariańskie!”, pomyślała ciemnowłosa wampirzyca odziana jak zwykle w swoją białą suknię, która, jak na dość chłodne warunki atmosferyczne panujące w okolicach, nie nadawała się zupełnie na odzież wierzchnią. Noelia poczuła zimno. Gęsia skórka zaczęła pojawiać się na rękach. Stanowczo sukienka to nie był dobry pomysł. Wampirzyca nie pamiętała do końca jak się znalazła tak daleko od ostatniego miejsca pobytu. W jej głowie majaczyło coś o jakimś portalu magicznym, przez który przeszła sobie ot tak. No i miała za swoje. Z niewiadomych przyczyn, wiedziona ciekawością, bez powodu przeszła sobie przez wrota do innego miejsca. Ale ta woń, którą od dłuższego czasu odczuwała... Była głodna. Ten zapach krwi... on był wyczuwalny właściwie odkąd się przebudziła tamtego dnia. Nie odpuszczał. Przeszła przez ten portal, bo... właściwie, dlaczego? Tego się nie da uzasadnić. Instynkt pożerania. Nic więcej. To właśnie to ją tu zaprowadziło. Ale dobra, trzeba było się przebrać w coś cieplejszego. Rozejrzała się. Wokół nie było żywego ducha, aczkolwiek niedaleko niej znajdowało się kilka prostych chatynek. Wyglądały jakby miały się zaraz rozwalić. Szła w kierunku jednej z nich, mając nadzieję, że nikogo nie będzie w domu, to po pierwsze, a po drugie, będzie mogła bez żadnych komplikacji się przebrać w cieplejszą odzież, no i ogrzać jakimś sposobem. W chatce powinno być cieplej. Jej wycieczka nie trwała długo, już po dziesięciu minutach spokojnego spaceru doszła na miejsce. Wyciągnęła z plecaka śpiwór, długie spodnie, skórzany płaszcz oraz koszulę. Niewiele myśląc, przebrała się w te rzeczy i wlazła do śpiwora. W chatce nie było jakoś ciepło, ale temperatura była ciut wyższa niż w lesie, skąd przyszła. Znajdowała się na niewielkiej równinie, wokół rosły rośliny z ostrymi kolcami, a gdzieniegdzie pojawiały się małe zwierzęta w rodzaju jeża czy królika. Noelia pomyślała, ze obiad ma zapewniony.

Minęło kilka godzin od kiedy wampirzyca znalazła chatkę, w której się rozgościła. Postanowiła poszukać trochę chrustu na ognisko, które rozpali nieopodal skromnego przybytku. Ruszyła więc na gorliwe poszukiwania, jednak z jakiegoś powodu nie znalazła suchego drewna. Po drodze mijała również same trujące rośliny. Pomyślała, że nie ma szczęścia i pożałowała, że portal zaprowadził ją akurat na to pustkowie. Ale nie zamierzała się poddawać. Wróciła do chatki i, niewiele myśląc, weszła do śpiwora i zasnęła. Należał jej się sen po tym wszystkim. Uznała, że kiedy się obudzi, ponowi wyprawę po chrust.

- Halo? Jest tu kto? - usłyszała po kwadransie. Kobieta zbudziła się i wyszła z chatki zbita z tropu.
- A kto pyta? - Wybrzmiał jej donośny, zagniewany głos.
- Listonosz! - odkrzyknął mały ktoś o wielkości nieco wyrośniętego krasnoluda. - Pani imię jak brzmi?
Noelia zastanowiła się. Raczej nie powinna zdradzać swojej godności obcemu stworzeniu. Tym razem stwierdziła, że postać wygląda nieszkodliwie, więc co jej szkodzi. Nie wiedziała, że zaczną się już niebawem jej kłopoty.
- Noelia – wyjawiła.
Niewyrosły zmarszczył nos. Sięgnął do torby. Pogrzebał w niej, wyciągnął jakieś papiery i rzekł zdecydowanym tonem:
- Nikogo takiego tu nie mam. Ja listy roznoszę. To znaczy... przybyłem do pana Kleofasa. Musi podpisać potwierdzenie otrzymania listu. Czy jest w domu?
Wampirzyca pomyślała, że ucieknie się do kłamstewka. Inaczej będą z tego problemy.
- Nie ma go teraz.
- Może pani przekazać, że byłem?
- Oczywiście, przekażę.
- Czy zatem pani jest mi w stanie podpisać?
- Przepraszam, nie umiem pisać. Chciałabym, ale nie mogę.
- Ach tak...
- Przykro mi.
- Przyjdę kiedy indziej. Nie zawracam już głowy pani. Do widzenia - odparł grzecznie listonosz i zniknął w zaroślach.
- Do widzenia - odpowiedziała wampirzyca, po czym zamknęła spokojnie drzwi od chaty.

*
Tymczasem kilka staj dalej życie pewnego miasteczka kwitło. Tylko kilka osób wiedziało jak nazywa się ów miejsce. Stanowiło to dziwną sprawę. W miasteczku funkcjonowała Rada Trojga składająca się z trzech czarodziejów o średnich umiejętnościach magicznych i to oni założyli to niewielkie miejsce. Wkrótce okazało się, że pobyt wampirzycy w chatynce odbije się szerokim echem wśród miejscowych, co stanowiło pewien skandal w obrębie lokalnej społeczności. Niewielu jednak coś z tym będzie chciało zrobić. Tylko jednej osobie nie będzie to w smak.
- Jakie wieści, Hieronimie? Zaniosłeś list? - zapytał tajemniczy jegomość odziany w pelerynę.
- Kleofasa nie było w domu. Otworzyła mi ciemnowłosa kobieta.
- Rozumiem. Dobrze, na razie to wszystko. Następnym razem nie będę cię wysyłał tak daleko z tylko jednym listem.
Niewyrosły ukłonił się i oddalił w swoim kierunku.
Awatar użytkownika
Dzierzba
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Lich
Profesje: Szaman , Alchemik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Dzierzba »

        Stara, złamana wpół sekwoja została oświetlona przez wschodzące słońce. Do jej pozornie pustego wnętrza przebijały się promienie światła. Promienie te, odbijały się od osadzonych we wnętrzu konara luster w taki sposób, by światło dotarło dalej, głębiej. Kilka staj niżej szklana kopuła zamykająca konar z wnętrzem zabłysnęła i oświetliła wszystko wokół. Prowizorycznie wykonane meble z tej samej sekwoi nie zachwycały kunsztem stolarskim, były dziwne, powykręcane, lecz tam gdzie miały to równe Osobliwe. Tak samo jak osadzone na ścianach półki czy komoda stojąca nieopodal wielkiego potrzaskanego, lecz sklejonego lustra. Nieopodal od centrum pomieszczenia, zza kurtyny wykonanej z liści i wysuszonych szuwarów, dobiegał chrapliwy odgłos. Szmer przypominający chrapanie, lecz nie ludzkie, bardziej świszczące, charczące i stłumione.
        Ogromne łóżko wyglądało jakby wyrosło z podłogi i przybrało wybrany kształt legowiska z baldachimem z potarganych szmat. Na leżu, ogromna postać powoli wychodziła z głębokiego snu. Pomagało w tym tutejsze ptactwo, które upodobało sobie leże na parapecie prowizorycznego okna, w kącie konarowego pokoju. Postać nie chciała się ruszyć póki coś nie zaczęło skrobać o drzwi z wykrojonych desek, osadzonych między korzeniami martwej sekwoi. W końcu, po dłuższej chwili, postać mruknęła coś pod nosem niezrozumiale i usiadła. Była już ubrana, jedynie czego jej brakowało to opartego tuż obok, dębowego kostura z kapeluszem zawieszonym na czubku i ptasiej czaszki, leżącej na kredensie. Postać widocznie była o wiele większa od zwykłego człowieka. Wielkolud otworzył szufladę, w której była upchana kolekcja różnych kwiatów, liści i ziół. Garścią zgarnął większą część i wepchał w pusty kościany dziób jednocześnie nakładając maskę na głowę. Podniósł się z pomocą kostura, oczodoły mrugnęły delikatnym światłem, gdy zwrócił się w kierunku wyjścia. Wielkolud przypominający nordyjczyka odziany w długi płaszcz nałożył na głowę szeroki czarodziejski kapelusz, który wcześniej ściągnął z kostura. Wyglądał teraz jak połączenie szamana czy druida z fantazyjnym czarodziejem z książek dla dzieci.
        Zaszedł do komnaty naprzeciw swojej sypialni. Tam Wnętrze ociekało zielenią — nie od światła, te tutaj nie miało wstępu, lecz od fosforyzujących porostów, które świeciły miękkim, zielonym blaskiem. Pachniało ziołami, mokrą ziemią i... czymś jeszcze. Jak zapach snu, którego nie potrafisz sobie przypomnieć, lecz był z pewnością nieprzyjemny.
Otworzył coś na wzór szafki ulokowanej w kącie, a z niej wyciągnął sporą szkatułę. Zbadał jej zawartość.

Zestaw narzędzi snycerskich.
Dłuto z kości wieloryba, z ostrzem wykutym z meteorytu — ciemne jak smoła, a jednak chłodne w dotyku
Nóż z krzemienia
Pobijak z drewna czarnego dębu
I mały, dziwnie krzywy cyrkiel, używany nie do mierzenia, lecz do czegoś, o czym tylko Dzierzba wiedział.

        Wolnym i zmęczonym krokiem podszedł do frontowych drzwi, zza których dochodziło skrobanie. Otworzył je.
Zdrowy i rozbawiony lis zatańczył, wykonując dwa okrążenia wokół siebie i padł na ziemię brzuchem do góry. Rozbawiony pyszczek czekał na pieszczoty swojego ulubionego humanoida, których się doczekał. Krótkie podrapanie po brzuchu i po pyszczku zaspokoiło lisa. Częściowo, bo najwyraźniej czekał na coś więcej.
- Jak każdego dnia, lisie - odezwał się zmęczony głos zza ptasiego dziobu. Dzierzba, tak się zwał gospodarz tego domu był bardzo znany przez tutejszą zwierzynę.
        Wielkolud otworzył wiklinowy kosz obok wejścia do domu i wyciągnął garścią wcześniej zebrane jagody, którymi poczęstował lisa. Gdy ten skończył się zajadać, wielkolud wygonił go swoistym ''sio, sio'' i machnięciem ręką. Rozejrzał się dookoła.
        Jaskrawe błękity, fiolety i czerwienie — rosną tam, gdzie słońce nie powinno ich dosięgać. Sarny o srebrnych oczach przechadzają się bez lęku, sowy gniazdują nisko jakby wiedziały, że nic ich nie dosięgnie, a zające kicają w ucieczce przed potencjalnym drapieżnikiem. Ożartym lisem, który jak kot kręcił się przy jednym z kamieni runicznych, trochę dalej od drzewnego domu.
        Wokół całości krążył leśny strumień, krystalicznie czysty, wijący się jak serpentyna pośród mchów. barwne refleksy oświeciły lisza, w niewiadomy sposób wskazując kierunek, w który musi się dziś udać.
Ruszył przed siebie, opuszczając barwny świat za sobą, by zanurzyć się w bardziej gęstym i ciemniejszym lesie.
Promienie słoneczne przebijały się tylko przez pojedyncze wyrwy w gęstwinie liści. Wyglądało to, jakby ktoś zarzucił sito na na niebo. Tym razem Dzierzba zapuścił się dalej jak zwykle. Coś nim kierowało, bo wiedział, że zbliża się powoli do granicy osad ludzkich. W miejscu, gdzie kiedyś rósł krzak głogu, leżał pień. Niewielki, ale ciężki, ciemny, pocięty sękami, jakby coś w nim się męczyło od lat. Z jego środka, przy zbliżeniu ucha, dobywał się szum — jakby morski, ale głęboki, podskórny. kojący, usypiający. Dzierzba zaczął pracę.

        Pierwszy szlif powędrował głęboko jakby Dzierzba chciał się w sposób wyżyć na drewnie. Stanowczo za głęboko.
Z każdym kolejnym ruchem i szlifem forma zaczynała się wyłaniać, lecz nie była zrozumiała. Nie było tam twarzy. Nie było znanych kształtów. Tylko kręgi, zgięcia, spirale, pętle, tworząc coś na wzór malunku kalejdoskopu zawiniętego i wygiętego wokół drewna. Totem był asymetryczny, niepokojąco nieregularny — jak coś, co stara się udawać naturalne, ale nie zna zasad życia organicznego.

        Jelenie zaczęły krążyć w pobliżu, w ciszy, zataczając okręgi, jakby coś je przyciągało. Ich oczy stały się szkliste, a skóra lekko napięta,
Mały lis, który przyszedł z krzaków, położył się obok totemu i zasnął snem tak głębokim, że nie oddychał.
Dzierzba odczuwał dziwne ciepło z narzędzi, jakby coś przez nie przechodziło. Nóż z krzemienia szeptał, ale nie używał słów. Dłuto nie tyle rzeźbiło, co wydobywało — jakby totem był już gotowy, tylko ukryty pod warstwą drewna.
Czas przestał mieć znaczenie...

        Gdy skończył, nie pamiętał ostatniego cięcia. Dzierzba zauważył, że lis, który usnął pod totemem zniknął, pozostawiając po sobie szkielet. Mimowolnie spojrzał na swe dzieło.

        Przytłaczające dzieło. Patrzenie na niego dłużej niż kilka sekund powodowało ból głowy, jakby mózg nie był stworzony do jego odbioru. Choć go Dzierzba fizycznie nie posiadał, odczuwał mrowienie w czaszce.
Kształt wciąż się zdawał zmieniać, choć był nieruchomy. Cień, który rzucał, miał sześć ramion, choć sam nie miał żadnego.
Na jego powierzchni pojawiły się linie jak żyły, które pulsowały bardzo delikatnie. Czasem drgnęły, jakby coś się wewnątrz przebudziło i poruszyło. Kątem oka, nawet mógł połyskiwać jakby jakieś światło próbowało wydostać się na zewnątrz.

        Dzierzba odsunął się. Usiedli naprzeciw siebie — on i totem. I wtedy zrozumiał...
        To nie on stworzył totem. To totem stworzył jego rękami siebie.
        Dzierzba, z wysiłkiem, wstał. Zostawił totem samemu sobie tam w głębi lasu. Choć dopiero po dłuższym czasie, zdał sobie sprawę, że nie przypominał sobie, gdzie ''tam'' było... Poczuł zmęczenie, to był dobry czas na odpoczynek. Sen po długim dniu, tygodniu? Dzierzba nie chciał myśleć, wrócił do swej nory, w wnętrzu drzewa. Nawet nie zauważył, jak sceneria wokół jego dziupli się zmieniła...

        Dzierzba wpadł w głęboki sen. A staje dalej, nocne życie miasteczka ogarnęło echo przerażenia.
Awatar użytkownika
Noelia
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Artysta , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Noelia »

Życie Noelii w ostatnim czasie nie pozostawia złudzeń - było zwyczajnie nudne. Znajomości szybko się urywały a jej samej brakowało determinacji, by o nie zawalczyć. Tak było z poznaną jakiś czas temu czarodziejką, po której ślad zaginął. Niektóre kontakty umierały śmiercią naturalną, lecz tej, o której mowa szkoda było wampirzycy. Noelia od paru dni była dość apatyczna, nic jej się nie chciało i zastanawiała się skąd to się wzięło.
Spotkanie listonosza przypomniało jej, że na świecie, oprócz niej, są jeszcze inne istoty. Może warto je poznać.
Noelia uznała, że czas się wynieść z chatki, którą przypadkiem znalazła. Nie miała konkretnego planu, chciała tylko pozwiedzać miejsce, w którym się znalazła. Zamieniła się w małą, szarą, niewinnie wyglądającą wiewiórkę i uciekła na pobliskie drzewo, żeby obserwować otoczenie. Jako małe zwierzątko mogła więcej niż w swojej naturalnej postaci.
Wiele słyszała o istotach podobnych do siebie, Nieumarłych i nie chodzi tylko o wampiry. Podobno w tej okolicy można spotkać liszy. Prowadzili oni koczowniczy tryb życia, inaczej niż u większości wampirów. Posiadali wiele zainteresowań, dzięki czemu czas jakoś leciał. Z reguły samotnicy, a tak naprawdę mający wiele do powiedzenia mądre istoty - Noelia właśnie w ten sposób o nich myślała.

Wiewiórka szybko zeszła z drzewa. Miała już dość oględzin. Nie widziała nic ciekawego. Mnóstwo zesuszonej trawy, jakby spalonej słońcem, z której wydobywał się nieprzyjemny zapach. Zgniłe liście leżące na ziemi. Wydeptane ścieżki. Krajobraz prezentował się póki co skromnie, jesiennie, sennie. Powietrze odczuwalnie wilgotne, pomieszane z ciepłym wicherkiem łączyło późniejsze pory roku z latem i wiosną. Wszystko naraz. Gdyby wokół rosły kwiaty, z pewnością by pachniały. Na próżno jednak wampirzyca w postaci gryzonia rozglądała się za roślinami. Tych bowiem nie dostrzegła.

Wtem usłyszała specyficzne odgłosy. Czy to było rąbanie drewna, tego nie wiedziała, mogła się jedynie domyślać. Następnie usłyszała szuranie i stukanie, które było znacznie przyjemniejsze niż tępy odgłos jakiegoś narzędzia. Nasłuchiwała dalej, lecz odgłosy nagle ustały. Cisza zawładnęła lasem. Postanowiła, że na razie nie będzie się zbliżać do źródła dźwięków. Wskoczyła na jakieś stare, zniszczone drzewo i gdzieś tam w oddali zamajaczyła jej bardzo wysoka postać. Nic więcej nie zauważyła, gdyż spadła na niżej położoną gałąź. Drzewo faktycznie było zniszczone i Noelia rychło przekonała się o tym. Zakręciło się jej w głowie, dlatego powoli przeskakiwała z gałęzi na gałąź aż znalazła się na ziemi. Miała poobijane cialo i to się jej nie podobało. Nie miała siły przemienić się w wampira. Owinęła swoje drobne ciało liściem i czekała aż wrócą jej siły i pojawi się noc. Liczyła, że w tej postaci nic jej się nie stanie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dalekie Krainy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości