Grydania ⇒ [Karczma] Pod Smoczym Łbem
- Wrath
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Pradawny - Czarodziej
- Profesje:
- Kontakt:
Czarodziej chciał skarcić najemnika po tym jak głośno i wyraźnie wspomniał o artefakcie, jednak nie zdążył bo do ich stołu zdążył podejść owy klecha. Kiedy oparł się o stół, magik zdążył przyjrzeć się błyskotce i dostrzec runy, jednak czasu na przetłumaczenie nie starczyło. Zresztą, i tak jego wzrok był na tyle słaby że poszczególne symbole rozmazywały mu się.
Swoją oszpeconą twarz przekręcił tak by móc spojrzeć w oczy "nieproszonemu" gościowi. A już na pewno chcianego.
- Tak, tak bardzo chętnie przyjmiemy pomoc waszmości... - odpowiedział niemal natychmiast - jednak nie mam w zwyczaju podróżować z kimś kogo, no cóż rzecz mogę, nie znam chociaż powierzchniowo.
W zdaniu wyraźnie było słuchać... Awersję? Ciężko jednak rzec czy do samej postaci kapłana, czy po prostu do wykonywanego przezeń zawodu. Wrath nie chciał być chamem choć czasami na takiego mógł wyglądać.
- Jednak upraszam, siąść proszę może przekąsimy jak Najwyższy przykazał, na siedząco i w gronie... - na chwile zawiesił głos - ...ludzi.
Wzniósł nieco nad gad głowę swoją prawicę przywołując karczmarza. Gdy owy spasiony wieprz przebierając racicami podbiegł do ich stolika, czarodziej szybko wyrecytował listę produktów które miał dostarczyć - kolejny antałek piwa i jakieś mięsiwo dla siebie i najemnika, dzban wody, chleb i kozi ser dla kapłana. Wydawało mu się że o czymś zapomniał. Ale po chwili dał sobie spokój.
Swoją oszpeconą twarz przekręcił tak by móc spojrzeć w oczy "nieproszonemu" gościowi. A już na pewno chcianego.
- Tak, tak bardzo chętnie przyjmiemy pomoc waszmości... - odpowiedział niemal natychmiast - jednak nie mam w zwyczaju podróżować z kimś kogo, no cóż rzecz mogę, nie znam chociaż powierzchniowo.
W zdaniu wyraźnie było słuchać... Awersję? Ciężko jednak rzec czy do samej postaci kapłana, czy po prostu do wykonywanego przezeń zawodu. Wrath nie chciał być chamem choć czasami na takiego mógł wyglądać.
- Jednak upraszam, siąść proszę może przekąsimy jak Najwyższy przykazał, na siedząco i w gronie... - na chwile zawiesił głos - ...ludzi.
Wzniósł nieco nad gad głowę swoją prawicę przywołując karczmarza. Gdy owy spasiony wieprz przebierając racicami podbiegł do ich stolika, czarodziej szybko wyrecytował listę produktów które miał dostarczyć - kolejny antałek piwa i jakieś mięsiwo dla siebie i najemnika, dzban wody, chleb i kozi ser dla kapłana. Wydawało mu się że o czymś zapomniał. Ale po chwili dał sobie spokój.
- Edward
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Nim czarodziej zdążył mu wyjaśnić sprawę z artefaktem, do stołu przyszedł owy pobożny jegomość, z którym stoczył on wcześniej pojedynek na mordercze spojrzenia. Jak to mawiają - widać, słychać i czuć klechę na milę. Edward nie mógł powiedzieć, żeby szczególnie lubił kapłanów i księży, zresztą oni tak samo nie mogli tego powiedzieć o nim. Miał zbyt hedonistyczne poglądy na życie, nasączone pogardą dla wszelkich autorytetów, w tym bogów, by móc swobodnie się z osobami takowego pobożnego pokroju dogadywać. Toteż nie cieszył się zbytnio z dołączenia mnicha do ich towarzystwa i o ile wcześniej był mu on obojętny, o tyle teraz spojrzał na niego z czystą niechęcią, a wręcz wrogością.
- Wszelki duch Najwyższego chwali. - syknął, bardziej pogardliwie niż szczerze. Mag zachował się bardziej kulturalnie, choć może jeszcze mniej szczerze, zapraszając kapłana do wspólnego posiłku. Cóż. Jeśli taka była jego wola, najemnik nie zamierzał protestować. O ile kapłan oszczędzi swoje kazania i moralitety dla siebie, o tyle Edward zniesie jego towarzystwo. Wcale nie miał jednak zamiaru udawać, iż towarzystwo kapłana specjalnie go cieszy i ogólnie dawać mu do zrozumienia, że jest jakoś mile przez niego w tym towarzystwie widziany. Póki co jednak, już bez słowa,w grzecznym milczeniu zabrał się do postawionego przed nim jedzenia i picia, czekając na rozwój wydarzeń i rozmowy między czarodziejem a kapłanem.
- Wszelki duch Najwyższego chwali. - syknął, bardziej pogardliwie niż szczerze. Mag zachował się bardziej kulturalnie, choć może jeszcze mniej szczerze, zapraszając kapłana do wspólnego posiłku. Cóż. Jeśli taka była jego wola, najemnik nie zamierzał protestować. O ile kapłan oszczędzi swoje kazania i moralitety dla siebie, o tyle Edward zniesie jego towarzystwo. Wcale nie miał jednak zamiaru udawać, iż towarzystwo kapłana specjalnie go cieszy i ogólnie dawać mu do zrozumienia, że jest jakoś mile przez niego w tym towarzystwie widziany. Póki co jednak, już bez słowa,w grzecznym milczeniu zabrał się do postawionego przed nim jedzenia i picia, czekając na rozwój wydarzeń i rozmowy między czarodziejem a kapłanem.
- Casper
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 13
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Człowiek -kapłan
- Profesje:
- Kontakt:
Na twarzy mężczyzny pojawił się, jakże nie pasujący do charakteru i postawy, jaką zazwyczaj przyjmował, uśmiech, jakby przyjaznego ojczulka, którego zadaniem jest jedynie pokorna pomoc ludziom. Usiadł na krześle spokojnie, spojrzał po obu nieznajomych, do których w taki niekulturalny sposób się wprosił i skupił się na czarodzieju. Wydawał się tutaj osobą przewodniczącą, która kierowała ową podróżą i której wiedza, pozwoliła na dotarcie do sekretu o owym tajemniczym przedmiocie. Najemnika za pewne wykorzystywał jako ochronę podczas podróży, którego zepchnie z przepaści, gdy tylko zapatrzy się w oddal lub poradzi mu wejść do jaskini, która będzie pułapką dla niepotrafiących czytać języków zapomnianych cywilizacji. Ewentualnie, jak nie znajdzie innego sposobu, odda mu skarb znajdujący się w grocie, do której zmierzają, a najdroższy i magiczny przedmiot zachowa dla siebie. Słyszał wiele o magach, ten wydawał się na sympatycznego, ale przecież sam mnich w obecnej chwili, mógł być wzięty za dobrodusznego człowieka…
- Ja podziękuję za posiłek. Nie przejadam się… obżarstwo jest grzechem – powiedział, jakby chciał wytknąć im nieprawidłową postawę. Chodź nie powiedział tego bezpośrednio, stwierdzenie było skierowane bardziej do nich, niżeli przedstawieniu poglądów mnicha. Podczas swej inicjacji na pełnoprawnego brata wybrał sobie roczne życie w samotni. Wytrwał długo w samotności. Prawdopodobnie to wpłynęło na jego chorobę psychiczną, którą uznają jako przejawy daru bożego, tak jak anielskie pióro, które spadło na stolik. Nic jednak na temat jedzenia więcej nie powiedział.
- Nikt wiele o mnie nie wie, sam jestem zresztą dla siebie tajemnicą… tylko Najwyższy zgłębił mą istotę, po co i dlaczego żyję. – powiedział i uśmiechnął się łagodnie – Wędruje z miasta do miasta nawracając ludzi i pomagając im. W odległym mieście byłem swego czasu medykiem, a z powołania jestem bratem zakonnym czarnych kapturników - rzekł, przypominając sobie doktryny swego zakonu. Zwali ich tak, z przyczyny noszenia czarnych szat z kapturem. Nie widać było na nich krwi, ni brudu, który spoczywał na ich szatach od codziennego trudu. Z początku zostali powołani by pomagać biednym, dlatego też zakładali bezpłatne szkoły dla ubogich, w której zresztą uczył się niegdyś Casper, później dopiero ich działalność się rozszerzyła, na różne aspekty życia. – A ja z kim mam przyjemność? Opowiecie, jak skończycie… czy mogę przyjrzeć się mapie? – zapytał spoglądając na papier, który wcześniej trzymał najemnik. Zerknął na niego i perfidnie, złośliwie uśmiechnął się przyjaźnie
- Ja podziękuję za posiłek. Nie przejadam się… obżarstwo jest grzechem – powiedział, jakby chciał wytknąć im nieprawidłową postawę. Chodź nie powiedział tego bezpośrednio, stwierdzenie było skierowane bardziej do nich, niżeli przedstawieniu poglądów mnicha. Podczas swej inicjacji na pełnoprawnego brata wybrał sobie roczne życie w samotni. Wytrwał długo w samotności. Prawdopodobnie to wpłynęło na jego chorobę psychiczną, którą uznają jako przejawy daru bożego, tak jak anielskie pióro, które spadło na stolik. Nic jednak na temat jedzenia więcej nie powiedział.
- Nikt wiele o mnie nie wie, sam jestem zresztą dla siebie tajemnicą… tylko Najwyższy zgłębił mą istotę, po co i dlaczego żyję. – powiedział i uśmiechnął się łagodnie – Wędruje z miasta do miasta nawracając ludzi i pomagając im. W odległym mieście byłem swego czasu medykiem, a z powołania jestem bratem zakonnym czarnych kapturników - rzekł, przypominając sobie doktryny swego zakonu. Zwali ich tak, z przyczyny noszenia czarnych szat z kapturem. Nie widać było na nich krwi, ni brudu, który spoczywał na ich szatach od codziennego trudu. Z początku zostali powołani by pomagać biednym, dlatego też zakładali bezpłatne szkoły dla ubogich, w której zresztą uczył się niegdyś Casper, później dopiero ich działalność się rozszerzyła, na różne aspekty życia. – A ja z kim mam przyjemność? Opowiecie, jak skończycie… czy mogę przyjrzeć się mapie? – zapytał spoglądając na papier, który wcześniej trzymał najemnik. Zerknął na niego i perfidnie, złośliwie uśmiechnął się przyjaźnie
- Wrath
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Pradawny - Czarodziej
- Profesje:
- Kontakt:
- Obżarstwo... Nie wiem kto tu wspominał o obżarstwie, mości mnichu. Najwyższy stworzył rośliny i zwierzęta, byśmy mogli dzięki nim wyżyć na tym świecie... Również chmiel stworzył wiedząc że ludzie zaczną ważyć tak zacny trunek jakim jest piwo - wydawało się jakby czarodziej przestudiował kilka ksiąg o stworzeniu, wypisanych przez kogoś kto traktował życie co najmniej frywolnie. W założeniu jednak magik chciał nieco przygadać klesze. Nie po to Najwyższy stworzył jedzenie, by pościć...
- Ale cóż, zmuszać nie mam zamiaru nikogo do niczego.
Kiedy zaś mnich zaczął opowiadać rozmijając się z faktyczną odpowiedzią, czyli jak się po prostu zwał.
Gestem przyzwolił kapłanowi na przyjrzenie się zwitkowi, na którym wyrysowana była mapa, a sam zabrał się do konsumpcji wcześniej zamówionych dóbr. W międzyczasie w jego głowie pojawiła się idea ośmieszenia świętoszkowatego głupca, lecz prędko jej zaniechał. A nuż uzna to za obrazę własnej religii, a jak wiadomo wściekły klecha gorszy jest od braku piwa. Czy jak kto woli wina, tudzież innego trunku.
Magik rzucił spojrzenie najemnikowi, sugerujące wiele rzeczy. Miał nadzieje, że połapie się o co mu chodzi.
- Ale cóż, zmuszać nie mam zamiaru nikogo do niczego.
Kiedy zaś mnich zaczął opowiadać rozmijając się z faktyczną odpowiedzią, czyli jak się po prostu zwał.
Gestem przyzwolił kapłanowi na przyjrzenie się zwitkowi, na którym wyrysowana była mapa, a sam zabrał się do konsumpcji wcześniej zamówionych dóbr. W międzyczasie w jego głowie pojawiła się idea ośmieszenia świętoszkowatego głupca, lecz prędko jej zaniechał. A nuż uzna to za obrazę własnej religii, a jak wiadomo wściekły klecha gorszy jest od braku piwa. Czy jak kto woli wina, tudzież innego trunku.
Magik rzucił spojrzenie najemnikowi, sugerujące wiele rzeczy. Miał nadzieje, że połapie się o co mu chodzi.
- Edward
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Wsłuchiwał się w przesiąknięte pobożnością słowa kapłana i naprawdę nie mógł się powstrzymać, by nie wybuchnąć szyderczym śmiechem. Zwłaszcza iż wielu z takich pruderyjnych, przesiąkniętych nabożnymi wersetami kapłanów, w gruncie rzeczy okazywało się zepsutymi do szpiku kości degeneratami, którzy de facto upadli niżej niż ci, których wcześniej sami wyklinali z ambon świątyń. I najemnik wcale nie zdziwiłby się, gdyby oto miał przed sobą kolejnego z podobnych, zakłamanych szumowin.
- Otóż to. - krótko i treściwie potwierdził więc wywód czarodzieja o potrzebie korzystania z bogactw natury, jakimi miał obdarzyć śmiertelników Najwyższy. Choć sam raczej powątpiewał w istnienie jakiejś wyższej instancji, tudzież bóstw, to wychodził również z założenia, że inni niech sobie tam wierzą w co tylko żywnie chcą i co im się tylko podoba. Byleby nie próbowali go nawracać i prawic moralizatorskich kazań.
Tymczasem obserwował pochylonego nad mapą kapłana, który to także nie omieszkał posłać mu szybkiego spojrzenia, przesączonego przesłodzonym jadem i złośliwością. Najemnik bezgłośnie prychnął i spojrzał na maga, napotykając jego znaczący wzrok. Domyślił się co czarodziej chce mu powiedzieć i w odpowiedzi posłał mu tylko lekkie wzruszenie ramion i delikatny uśmiech. Zniecierpliwiony czekał na opinię świętoszka na temat owej mapy, która tak go zdołała zainteresować, iż przywlókł się tu do nich. Jak na nieszczęście.
- Otóż to. - krótko i treściwie potwierdził więc wywód czarodzieja o potrzebie korzystania z bogactw natury, jakimi miał obdarzyć śmiertelników Najwyższy. Choć sam raczej powątpiewał w istnienie jakiejś wyższej instancji, tudzież bóstw, to wychodził również z założenia, że inni niech sobie tam wierzą w co tylko żywnie chcą i co im się tylko podoba. Byleby nie próbowali go nawracać i prawic moralizatorskich kazań.
Tymczasem obserwował pochylonego nad mapą kapłana, który to także nie omieszkał posłać mu szybkiego spojrzenia, przesączonego przesłodzonym jadem i złośliwością. Najemnik bezgłośnie prychnął i spojrzał na maga, napotykając jego znaczący wzrok. Domyślił się co czarodziej chce mu powiedzieć i w odpowiedzi posłał mu tylko lekkie wzruszenie ramion i delikatny uśmiech. Zniecierpliwiony czekał na opinię świętoszka na temat owej mapy, która tak go zdołała zainteresować, iż przywlókł się tu do nich. Jak na nieszczęście.
Ostatnio edytowane przez Edward 14 lat temu, edytowano łącznie 2 razy.
- Casper
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 13
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Człowiek -kapłan
- Profesje:
- Kontakt:
Zamyślił się tępo wpatrując w mapę. Zamiast zajmować się tym czym powinien, skupił się na słowach, które trochę go poirytowały. Rzekłby, iż było to bezczelne stwierdzenie, związane z chmielem. Po chwili posłał najemnikowi lodowate spojrzenie, ale traktował go tylko jako dodatek do czarodzieja, takie jego nic nieznaczące zwierzę. Chowaniec, której zadaniem była ochrona. Od młodszego rozmówcy, chodź raczej biernego towarzysza dyskusji, który jedynie potakiwał, przesunął swój wzrok na wiekowego za pewne inteligentnego oszpeconego mężczyznę. Był równie surowy, jakim obdarzał dzieci, które karcił za niewłaściwe zachowanie. Wbrew twierdzeniom braci, uznawał je za niezbyt silne dowody, wobec oskarżonego.
- Przecie mówię o obżarstwie, a nie jedzeniu do syta. Czyż przejadanie się, kiedy matka z niemowlęciem na rękach siedzi pod karczmą, licząc na dobrodzieja, jest słuszne? – z jego ust nadzwyczaj miłym głosem padło jakże trafne pytanie retoryczne, które broniło jego postawy i wcześniejszych słów, tym samym przyświadczając wszystkich siedzących przy stole, iż nie miał na myśli ich. – Jednakże, pamiętaj przyjacielu, iż nie wszystko co spotykamy na drodze, stworzone dłonią Najwyższego, czasem zło kryje się pod najmniej widoczną postacią, zalęga się tam, gdzie ludzkie ręce z łatwością sięgają.
Jego wypowiedzi brzmiały jak przestrogi kapłana, który wychowywany był na swoje powołanie od dziecka. Za iście tak było. W młodych latach uczył się w szkole prowadzonej przez mnichów i od razu po skończeniu edukacji przyjął święcenia. Dziwne było także to, iż słowa swoje kierował jedynie do przedstawiciela jednej z pradawnych ras, jakby gardził najemnikiem. Zresztą może nawet lepiej dla niego, że mnich skupia swoją uwagę na kimś innym, niż na nim, chodź co jakiś czas zerkał w jego stronę. Był człowiekiem bardzo nieufnym.
- Teraz przepraszam, zerknę do map – jak rzekł, tak uczynił. Od razu wpatrzył się w pergamin, na którym było wiele symbolicznych rysunków. Kartografia jednak się przyda do czegoś kapłanowi, bardziej niż do podróży, które tak często przebywa. Od razu zorientował się dokąd prowadzi mapa. Starożytna bibliotek w górach… jej nazwa była napisana runami, toteż nie mógł jej odczytać. Jednak znaki topograficzne były dla niego jak książka, którą czyta się dziecku. Proste i łatwe w zrozumieniu. Spodziewał się jakiś tajemniczych znaków, a tutaj nic trudnego. Od razu wyzna kił dwie trasy, którymi mogli podróżować. Od razu przedstawił je swym nowym towarzyszom.
- Już obeznałem się z ową mapą. I znalazłem dwie drogi. Jedną dłuższą, prowadzącą z początku przez główne szlaki, przez Smoczą Przełęcz i wtedy przechodząc przez miasto Torinie, możemy dotrzeć do owego punktu, do którego zmierzamy to jest… starożytnych ruin. – powiedział pośpiesznie. Wyprawa do biblioteki, w której za pewne złota nie będzie, mogłaby zniechęcić nie co najemnika. Przynajmniej, tak mu się zdawało. Podczas całej wypowiedzi sunął palcem po papierze, wskazując szlak – podróż trwała by jak mniemam około 11 dni piechotą, ale naprawdę bezpieczna droga. Jest także i druga, ta prowadzi przez jakże wątpliwe miejsca. Przez góry. Tutaj mamy jakieś łyse pola, później przez ścianę cierpiętników, aż przez kanion przedzierający cześć gór w pobliżu jakiś nieznanych jaskiń, a później tylko starożytny most i jesteśmy w tym samym punkcie… droga wbrew pozorom trwa 7 dni.
Kapłan osobiście był za dłuższą drogą z wielu powodów. Nigdzie mu się nie śpieszyło, wolał bezpieczniejsze drogi i nie był przygotowany na górską wędrówkę ze swoim nędznym ekwipunkiem. Jednak nie sugerował, żadnej z tras, gdyż to nie jego podróż po artefakt.
- Przecie mówię o obżarstwie, a nie jedzeniu do syta. Czyż przejadanie się, kiedy matka z niemowlęciem na rękach siedzi pod karczmą, licząc na dobrodzieja, jest słuszne? – z jego ust nadzwyczaj miłym głosem padło jakże trafne pytanie retoryczne, które broniło jego postawy i wcześniejszych słów, tym samym przyświadczając wszystkich siedzących przy stole, iż nie miał na myśli ich. – Jednakże, pamiętaj przyjacielu, iż nie wszystko co spotykamy na drodze, stworzone dłonią Najwyższego, czasem zło kryje się pod najmniej widoczną postacią, zalęga się tam, gdzie ludzkie ręce z łatwością sięgają.
Jego wypowiedzi brzmiały jak przestrogi kapłana, który wychowywany był na swoje powołanie od dziecka. Za iście tak było. W młodych latach uczył się w szkole prowadzonej przez mnichów i od razu po skończeniu edukacji przyjął święcenia. Dziwne było także to, iż słowa swoje kierował jedynie do przedstawiciela jednej z pradawnych ras, jakby gardził najemnikiem. Zresztą może nawet lepiej dla niego, że mnich skupia swoją uwagę na kimś innym, niż na nim, chodź co jakiś czas zerkał w jego stronę. Był człowiekiem bardzo nieufnym.
- Teraz przepraszam, zerknę do map – jak rzekł, tak uczynił. Od razu wpatrzył się w pergamin, na którym było wiele symbolicznych rysunków. Kartografia jednak się przyda do czegoś kapłanowi, bardziej niż do podróży, które tak często przebywa. Od razu zorientował się dokąd prowadzi mapa. Starożytna bibliotek w górach… jej nazwa była napisana runami, toteż nie mógł jej odczytać. Jednak znaki topograficzne były dla niego jak książka, którą czyta się dziecku. Proste i łatwe w zrozumieniu. Spodziewał się jakiś tajemniczych znaków, a tutaj nic trudnego. Od razu wyzna kił dwie trasy, którymi mogli podróżować. Od razu przedstawił je swym nowym towarzyszom.
- Już obeznałem się z ową mapą. I znalazłem dwie drogi. Jedną dłuższą, prowadzącą z początku przez główne szlaki, przez Smoczą Przełęcz i wtedy przechodząc przez miasto Torinie, możemy dotrzeć do owego punktu, do którego zmierzamy to jest… starożytnych ruin. – powiedział pośpiesznie. Wyprawa do biblioteki, w której za pewne złota nie będzie, mogłaby zniechęcić nie co najemnika. Przynajmniej, tak mu się zdawało. Podczas całej wypowiedzi sunął palcem po papierze, wskazując szlak – podróż trwała by jak mniemam około 11 dni piechotą, ale naprawdę bezpieczna droga. Jest także i druga, ta prowadzi przez jakże wątpliwe miejsca. Przez góry. Tutaj mamy jakieś łyse pola, później przez ścianę cierpiętników, aż przez kanion przedzierający cześć gór w pobliżu jakiś nieznanych jaskiń, a później tylko starożytny most i jesteśmy w tym samym punkcie… droga wbrew pozorom trwa 7 dni.
Kapłan osobiście był za dłuższą drogą z wielu powodów. Nigdzie mu się nie śpieszyło, wolał bezpieczniejsze drogi i nie był przygotowany na górską wędrówkę ze swoim nędznym ekwipunkiem. Jednak nie sugerował, żadnej z tras, gdyż to nie jego podróż po artefakt.
- Wrath
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Pradawny - Czarodziej
- Profesje:
- Kontakt:
- Ani odległość, ani czas przemarszu mnie nie przeraża. Aż taki stary na jakiego wyglądam nie jestem... - odpowiedział na wywód kapłana. Schował resztę zamówionego jedzenia do sakwy przy pasie, a u gospodarza zamówił trzy bukłaki z wodą, by chociaż mogli przepłukać gardło z kurzu gościńca. Jeden schował do swojej torby, a resztę rozdał "towarzyszom".
- Powinniśmy wybrać krótszą drogę, zależy mi na czasie - dodał jeszcze. Miał wrażenie że najmicie to przeszkadzać nie będzie, o ile w końcu dostanie upragnione złoto, tudzież coś innego a równie cennego. Jednak nie miał pojęcia jak zareaguje klecha, i czy w ogóle się zgodzi. W sumie mało go to obchodziło, o ile bez problemu najemnik odnajdzie drogę. Choćby była dłuższa, byle bez zbędnych kłótni. I kazań ze strony duchownego.
- Panowie, o ile nie macie zapasów, zakupcie je u tego... - z trudem powstrzymał się od powiedzenia "tłustego wieprza" - ... godnego swego fachu jegomościa. Ceny ma niczego sobie. Później omówimy gdzie możemy po drodze uzupełnić prowiant, a gdzie na noc zatrzymać się.
- Powinniśmy wybrać krótszą drogę, zależy mi na czasie - dodał jeszcze. Miał wrażenie że najmicie to przeszkadzać nie będzie, o ile w końcu dostanie upragnione złoto, tudzież coś innego a równie cennego. Jednak nie miał pojęcia jak zareaguje klecha, i czy w ogóle się zgodzi. W sumie mało go to obchodziło, o ile bez problemu najemnik odnajdzie drogę. Choćby była dłuższa, byle bez zbędnych kłótni. I kazań ze strony duchownego.
- Panowie, o ile nie macie zapasów, zakupcie je u tego... - z trudem powstrzymał się od powiedzenia "tłustego wieprza" - ... godnego swego fachu jegomościa. Ceny ma niczego sobie. Później omówimy gdzie możemy po drodze uzupełnić prowiant, a gdzie na noc zatrzymać się.
- Edward
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Tego było już za wiele. Myślał, że kapłan pomoże tylko odczytać im mapę, a tu co się okazuje? Ot zamierza wyruszyć na wyprawę razem z nimi. Co najmniej siedem, a być może nawet jedenaście dni u boku nawiedzonego klechy, no jakże cudownie! Nie wiedział czego mag tak ochoczo go przyjął do drużyny. On, jako najemnik, chciał tylko złota. Kapłani walczą dla idei. A idealistów, jak wiadomo, trzeba się wystrzegać, żeby przypadkiem nie wrazili ci sztyletu pod żebra. W imię Wyższego Dobra rzecz jasna.
- Słucham? - powiedział więc najemnik, nie starając się kryć swojego niezadowolenia i obdarzając klechę wyjątkowo nieprzychylnym spojrzeniem - Mam rozumieć, że on z nami idzie? - mówiąc on, bezczelnie wskazał na duchownego palcem.
- Słucham? - powiedział więc najemnik, nie starając się kryć swojego niezadowolenia i obdarzając klechę wyjątkowo nieprzychylnym spojrzeniem - Mam rozumieć, że on z nami idzie? - mówiąc on, bezczelnie wskazał na duchownego palcem.
- Casper
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 13
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Człowiek -kapłan
- Profesje:
- Kontakt:
Kapłan usiadł wygodnie na krześle z jakimś zadowolonym uśmiechem, trochę podobnym do błogiego wyrazu twarzy dziecka, które zostało przed chwilą nakarmione, a obecnie spoczywa w ciepłym łóżeczku w poczuciu bezpieczeństwa. Jego zadowolenie jednak spowodowywała reakcja maga, który bezproblemowo zaproponował mu wspólną podróż, a raczej zgodził się z jego chęcią. Chwycił butelkę wody i przechylił ją, przyglądając się przelewającej zawartości. Po chwili jednak odłożył ją na blacie.
- Och, nie śmiem się narzucać. Jeśli będzie przeszkadzać wam moja obecność, mogę tutaj zostać. Przecież nie oczekiwałem wdzięczności za pomoc. My pomagający innym przyzwyczailiśmy się do jednostronnych korzyści. – rzekł z uśmiechem, nie pasującym do owej sytuacji, po czym spojrzał z jakąś łaskawością na maga – Chodź jeśli zabralibyście mnie do owego miejsca, byłbym wdzięczny, a Najwyższy odwdzięczyłby się wam dwukrotnie Panie.
Chęć podróży w tamtą stronę zmogło miejsce, które było jej celem. Wiedział, że w starych zapomnianych przez świat bibliotekach, jest tysiące przeklętych ksiąg, a w nich czają się demony. Czarna mowa, jest na wielu kartkach papieru, by drogą nauki, zamącić człowiekowi w głowie i zwieść go na złą drogę. Wszystkie takowe księgi powinny zostać spalone. I on postara się o to. Będzie to dobrem ogółu.
- Po za tym wracam z podróży i zapasy mam pełne, ale jeśli byśmy mieli podróżować razem, czego mam wielką nadzieję, musiałbym je jeszcze uzupełnić o następny tydzień. – rozejrzał się po sali i burknął zdenerwowany – Gdzie jest ten tłusty wieprz?! – wypatrzył w końcu karczmarza, którego nazwał zbiegiem okoliczności, tak jak go w myślach zwał czarodziej i machnął na niego ręką.
- Panie, przynieś zapasu chleba i wody, no i jakiegoś sera na tydzień, ale to prędko, bo jeszcze wiele dusz do nawracania, a przecie nie chcesz być winien, czyjegoś zbłądzenia?! – wręcz zaatakował go. Ten niezadowolony ruszył do spiżarki by przynieść zamówienie. W tym czasie mnich wstał, wygładził swymi silnymi, wprawionymi w torturowaniu dłońmi swój aksamitny habit i udał się do swych bagaży by przynieść je do stolika. Był prawie pewien, że oszpecony rozmówca zabierze go w podróż razem. Gospodarz był już i zaczął wspominać coś o kosztach, lecz zanim jego słowa złożyły się w pełne zdania przerwano mu, bardzo miłym głosem. Kapłan ujął duże dłonie mężczyzny i pełen uprzejmości rzekł – Niech Najwyższy wynagrodzi tą dobroczynność. Dawno nie spotkałem karczmarza o tak poczciwym sercu. Zaniosę w modlitwach prośby o łaski dla Twojej rodziny. Ja będę już wybierał się w dalszą podróż lecz zapamiętam twą uczynność. Z Bogiem – wrócił do towarzyszy, a oberżysta jedynie coś burknął pod nosem nie wiedząc jak ma zareagować. Udał się po następne zamówienie.
- A więc ? – zapytał się patrząc na Czarodzieja.
- Och, nie śmiem się narzucać. Jeśli będzie przeszkadzać wam moja obecność, mogę tutaj zostać. Przecież nie oczekiwałem wdzięczności za pomoc. My pomagający innym przyzwyczailiśmy się do jednostronnych korzyści. – rzekł z uśmiechem, nie pasującym do owej sytuacji, po czym spojrzał z jakąś łaskawością na maga – Chodź jeśli zabralibyście mnie do owego miejsca, byłbym wdzięczny, a Najwyższy odwdzięczyłby się wam dwukrotnie Panie.
Chęć podróży w tamtą stronę zmogło miejsce, które było jej celem. Wiedział, że w starych zapomnianych przez świat bibliotekach, jest tysiące przeklętych ksiąg, a w nich czają się demony. Czarna mowa, jest na wielu kartkach papieru, by drogą nauki, zamącić człowiekowi w głowie i zwieść go na złą drogę. Wszystkie takowe księgi powinny zostać spalone. I on postara się o to. Będzie to dobrem ogółu.
- Po za tym wracam z podróży i zapasy mam pełne, ale jeśli byśmy mieli podróżować razem, czego mam wielką nadzieję, musiałbym je jeszcze uzupełnić o następny tydzień. – rozejrzał się po sali i burknął zdenerwowany – Gdzie jest ten tłusty wieprz?! – wypatrzył w końcu karczmarza, którego nazwał zbiegiem okoliczności, tak jak go w myślach zwał czarodziej i machnął na niego ręką.
- Panie, przynieś zapasu chleba i wody, no i jakiegoś sera na tydzień, ale to prędko, bo jeszcze wiele dusz do nawracania, a przecie nie chcesz być winien, czyjegoś zbłądzenia?! – wręcz zaatakował go. Ten niezadowolony ruszył do spiżarki by przynieść zamówienie. W tym czasie mnich wstał, wygładził swymi silnymi, wprawionymi w torturowaniu dłońmi swój aksamitny habit i udał się do swych bagaży by przynieść je do stolika. Był prawie pewien, że oszpecony rozmówca zabierze go w podróż razem. Gospodarz był już i zaczął wspominać coś o kosztach, lecz zanim jego słowa złożyły się w pełne zdania przerwano mu, bardzo miłym głosem. Kapłan ujął duże dłonie mężczyzny i pełen uprzejmości rzekł – Niech Najwyższy wynagrodzi tą dobroczynność. Dawno nie spotkałem karczmarza o tak poczciwym sercu. Zaniosę w modlitwach prośby o łaski dla Twojej rodziny. Ja będę już wybierał się w dalszą podróż lecz zapamiętam twą uczynność. Z Bogiem – wrócił do towarzyszy, a oberżysta jedynie coś burknął pod nosem nie wiedząc jak ma zareagować. Udał się po następne zamówienie.
- A więc ? – zapytał się patrząc na Czarodzieja.
- Wrath
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Pradawny - Czarodziej
- Profesje:
- Kontakt:
Sytuacja najwidoczniej się pokomplikowała, co zdarzało się czarodziejowi wybitnie rzadko. Westchnął zrezygnowany, podparł brodę kułakiem przyglądając się obu - najmicie i klesze. Oczy mu nieco przygasły, co wyraźnie mógł zobaczyć każdy z nich. Był nieco przytłoczony podjęciem decyzji, która albo poirytuje młodego najemnika albo... Albo każe mu się dostosować?
- Cóż, mości Edwardzie, mości kapłanie... Rzec mogę jeno, byście się pojednali na czas podróży. Widzę, że oboje do siebie bratnią miłością nie pałacie, a kochać Wam się wszak nie każę! - w międzyczasie rzucił spojrzenie na obu, chcąc sprawdzić ich reakcje. Wydawało mu się, że ma jednak nieco większe doświadczenie życiowe niż oni razem wzięci, mimo tego pierwszy raz spotykał się z czymś takim. Choć w rzeczywistości rzadko kiedy musiał wybierać... W czymkolwiek.
- Panowie, pokój ludziom dobrej woli, wszak takimi oboje jesteście! - miał wrażenie że zacytował fragment jakiejś religijnej księgi, jednak rzadko kiedy spamiętywał ich tytuły - częściej właśnie wyrywki.
No cóż.
Mają się dostosować, albo magik się najzwyczajniej zniecierpliwi i sam ruszy. Najwyżej zginie... Trudno tam.
- Cóż, mości Edwardzie, mości kapłanie... Rzec mogę jeno, byście się pojednali na czas podróży. Widzę, że oboje do siebie bratnią miłością nie pałacie, a kochać Wam się wszak nie każę! - w międzyczasie rzucił spojrzenie na obu, chcąc sprawdzić ich reakcje. Wydawało mu się, że ma jednak nieco większe doświadczenie życiowe niż oni razem wzięci, mimo tego pierwszy raz spotykał się z czymś takim. Choć w rzeczywistości rzadko kiedy musiał wybierać... W czymkolwiek.
- Panowie, pokój ludziom dobrej woli, wszak takimi oboje jesteście! - miał wrażenie że zacytował fragment jakiejś religijnej księgi, jednak rzadko kiedy spamiętywał ich tytuły - częściej właśnie wyrywki.
No cóż.
Mają się dostosować, albo magik się najzwyczajniej zniecierpliwi i sam ruszy. Najwyżej zginie... Trudno tam.
- Edward
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Słysząc elokwentne wywody czarodzieja, Edward westchnął ponuro, a na jego twarzy wykwitła mina godna męczennika. Z braku innych pomysłów, przeczesał włosy ręką, jeszcze raz westchnął. Groźnie łypiąc, spojrzał na kapłana.
- Dobrze... Niech będzie. - rzekł powoli, jakby z wysiłkiem, wszakże nie zgadzał się bynajmniej ze specjalnie dobrej, nieprzymuszonej woli i z wielką chęcią. - Niech tylko obejdzie się bez codziennych przystanków na mszę i moralizatorskich kazań, dobrze ojczulku? - poprosił go, zakrapiając prośbę stosunkowo dużymi ilościami lodowatego, jadowitego tonu.
Bez słowa wstał i przeciągnął się, podciągając do góry swój pas i dopijając ostatnie łyki piwa. Chwycił położoną wcześniej przed nim manierkę z wodą, omiótł wzrokiem oba stoły przy których siedział, by upewnić się czy nic nie pozostawił, po czym zwrócił się w stronę maga.
- Będę czekał na zewnątrz.
Jak powiedział tak zrobił i rzuciwszy jeszcze jedno pogardliwe spojrzenie w stronę klechy, dumnym i raźnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z karczmy, po drodze rzucając na blat lady zapłatę, którą był winny karczmarzowi. Po chwili zniknął za drzwiami.
Koń, na szczęście, był przywiązany tam gdzie go pozostawił, to jest obok specjalnie do tego celu przystosowanej drewnianej konstrukcji przypominającej oparty na ziemi drewniany płotek.
- Będziemy się zbierać Żwawy. - mruknął wciąż dość ponurym tonem, jednak przyjaźnie poklepał konia po boku i lekko się uśmiechnął. Dla upewnienia się, że wszystko w porządku, zajrzał w toboły by sprawdzić, czy nic z nich tajemniczo nie zaginęło. Nic. Dobrze. Odwiązał konia i zwinnie wskoczył na niego. Podjechał nieco bliżej karczmy, cierpliwie czekając aż w jej drzwiach pojawią się znajome sylwetki maga i kapłana.
Ciekawił go trochę artefakt, po który się udawali. Znając magów, pewnie będzie to jakaś książka, lub zwoje, czy jeszcze coś innego niosącego w sobie jakieś mądre treści. Cóż, nie jest to coś co mogłoby się przydać jemu samemu, ale liczył na wdzięczność maga i zapłatę z jego strony. A i nuż poza artefaktem, trafią tam też na inne skarby, które zgodnie z umową będą należeć się jemu? Była to w zasadzie jedyna zaleta tego, iż osobą która się do nich przyłączyła był kapłan. Idealiści nie potrzebują pieniędzy, czyż nie? Więc nie przydadzą się one też duchownemu.
- Dobrze... Niech będzie. - rzekł powoli, jakby z wysiłkiem, wszakże nie zgadzał się bynajmniej ze specjalnie dobrej, nieprzymuszonej woli i z wielką chęcią. - Niech tylko obejdzie się bez codziennych przystanków na mszę i moralizatorskich kazań, dobrze ojczulku? - poprosił go, zakrapiając prośbę stosunkowo dużymi ilościami lodowatego, jadowitego tonu.
Bez słowa wstał i przeciągnął się, podciągając do góry swój pas i dopijając ostatnie łyki piwa. Chwycił położoną wcześniej przed nim manierkę z wodą, omiótł wzrokiem oba stoły przy których siedział, by upewnić się czy nic nie pozostawił, po czym zwrócił się w stronę maga.
- Będę czekał na zewnątrz.
Jak powiedział tak zrobił i rzuciwszy jeszcze jedno pogardliwe spojrzenie w stronę klechy, dumnym i raźnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z karczmy, po drodze rzucając na blat lady zapłatę, którą był winny karczmarzowi. Po chwili zniknął za drzwiami.
Koń, na szczęście, był przywiązany tam gdzie go pozostawił, to jest obok specjalnie do tego celu przystosowanej drewnianej konstrukcji przypominającej oparty na ziemi drewniany płotek.
- Będziemy się zbierać Żwawy. - mruknął wciąż dość ponurym tonem, jednak przyjaźnie poklepał konia po boku i lekko się uśmiechnął. Dla upewnienia się, że wszystko w porządku, zajrzał w toboły by sprawdzić, czy nic z nich tajemniczo nie zaginęło. Nic. Dobrze. Odwiązał konia i zwinnie wskoczył na niego. Podjechał nieco bliżej karczmy, cierpliwie czekając aż w jej drzwiach pojawią się znajome sylwetki maga i kapłana.
Ciekawił go trochę artefakt, po który się udawali. Znając magów, pewnie będzie to jakaś książka, lub zwoje, czy jeszcze coś innego niosącego w sobie jakieś mądre treści. Cóż, nie jest to coś co mogłoby się przydać jemu samemu, ale liczył na wdzięczność maga i zapłatę z jego strony. A i nuż poza artefaktem, trafią tam też na inne skarby, które zgodnie z umową będą należeć się jemu? Była to w zasadzie jedyna zaleta tego, iż osobą która się do nich przyłączyła był kapłan. Idealiści nie potrzebują pieniędzy, czyż nie? Więc nie przydadzą się one też duchownemu.
- Casper
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 13
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Człowiek -kapłan
- Profesje:
- Kontakt:
Był zadowolony z takiego przebiegu wydarzeń. Czarodziej postąpił tak jak się spodziewał, zabierze i go ze sobą na podróż. Mu wielce odpowiadał taki stan rzeczy, że wraz z najemnikiem udadzą się do celu. Bez tego człowieka byłoby bardziej niebezpiecznie, a tak można wrzucić go w paszcze bestii, a samemu uciec w tym czasie, albo dać czas na wykorzystanie magii, przez drugiego, najstarszego towarzysza. Z pewnością potrafi władać jakimś ogniem czy piorunami, albo innym bojowym zaklęciem, że bez zastanowienia wybrał krótszą drogę. Mu to zbytnio nie odpowiadała, ale cóż miał poradzić. Jeśli zacząłby swoje wywody, od razu zrezygnowaliby z wspólnej wędrówki, która za pewne będzie dość ciężka dla kapłana, który nie był przygotowany na takie górskie wspinaczki.
- Ależ skądże, każdy człowiek jest dla mnie jak brat, tylko wielce mi przykro, że ocenia mnie z pozoru chodź nie poznał. Me serce do wybaczania jednak jest skore… i mam nadzieję, że do sporów nie dojdzie. – rzekłszy słowa te słowa założył na plecy ciężki plecak, chodź o wiele lżejszy niż całokształt wyposażenia Edwarda, mógłby się równać z ekwipunkiem maga.
Spojrzał jeszcze pobieżnie swym surowym wzrokiem po karczmie, jakby chciał skarcić pijaczków siedzących przy stolikach i sączących ostatkiem sił na umór pieniste resztki piwa w swych kuflach. Mnich przypomniał sobie, czasy gdy mieszkał jeszcze w zakonie i jak często musiał ganić swych współbraci za siedzenie w spiżarni i wlewanie szklanic wina do gardła. Nawet przyjaciela, którego nie widział długi już czas, to jest około sześciu lat, często dostawał reprymendę od niego za te złe przyzwyczajenie. Tak gdy wychodząc wspomniał swego brata, na chwilę krótką, zmiękczyło się jego serce z tęsknoty bo tak dawno nie miał przy sobie osoby godnej zaufania i z którą mógłby szczerze porozmawiać, ale prędko te myśli przepędził. Nie lubi własnych ludzkich empatycznych odczuć bo są oznakami słabości. Jak w imię Najwyższego katować swoją siostrę dla dobra świata i jej samej, gdy łzy cisną ci się na oczy, a ręce słabną przy każdym jęku. Dlatego odrzucił te zachowania na bok, w brudny kąt zapomnienia, poniewierane i niechciane.
Wyszedł na dwór przygotowany już na dalszą podróż. Cóż miał jeszcze przyszykować? Wszystko co potrzebne miał w plecaku, przynajmniej tak mu się zdawało. Opierając się na lasce czekał na jedyną osobę, która została w karczmie, to Czarodzieja. Był ciekawą osobą. Ubrany w zdradzającą jego kastę niebieską szatę, z tym dziwnym spiczastym kapeluszem. Ciało szpetne, jakby przeżył wiele lat i stoczył tysiące pojedynków magicznych, w których każdy uczestnik używał innej dziedziny czarów. Był za pewne także wielkim uczonym. Wybierał się jednak z niezbyt wykształconym, przynajmniej nie na poziom Czarodzieja, najemnikiem, którego za pewne chciał wykorzystać jako ochronę oraz klechą, który miał rygorystyczny tryb życia, a który wtrącił się do ich rozmowy, a może nawet da całej przygody. Podróż do biblioteki musiała wiązać się z jakimś większym ryzykiem. Biorąc kapłana mógł liczyć na spotkanie jakiś przeklętych żywych umarłych.
Właśnie się zorientował, że zaczęło świtać. Do tej karczmy, która nosiła dziwnie heroiczną nazwę, „Pod smoczym łbem”, jakby oberżysta był wybitnym smokobójcą, a w oczach kapłana, mógł być co najwyżej tłuściutkim smakołykiem dla tych ogromnych bestii, przybył w nocy, gdy ładna kobieta, która szukała klienta, a którą uprzednio mnich wielce zganił za jej sposób życia, wskazała mu najprostszą drogę. Nie miał uczucia, jakby przesiedział tam tak długi okres czasu.
- Koń Ci się na długo nie przyda – rzekł szorstko odziany w czarne szaty mężczyzna do najemnika. – Chyba, że chcesz aby na któreś ze skał złamał nogę i kopyta mu się zaklinowały w szczelinach górskich. Lepiej zostaw go tutaj, gdzie karczmarz za brzdęk kilku monet dobrze się nim zajmie. W pobliżu naszej drogi nie ma żadnego zajazdu, ni miasta. Lecz rób co chcesz… nie zamierzam się z Tobą sprzeczać, jeśli uznasz moje słowa, jako tępych kazań kaznodziei z ciemnogrodzkich wiosek.
- Ależ skądże, każdy człowiek jest dla mnie jak brat, tylko wielce mi przykro, że ocenia mnie z pozoru chodź nie poznał. Me serce do wybaczania jednak jest skore… i mam nadzieję, że do sporów nie dojdzie. – rzekłszy słowa te słowa założył na plecy ciężki plecak, chodź o wiele lżejszy niż całokształt wyposażenia Edwarda, mógłby się równać z ekwipunkiem maga.
Spojrzał jeszcze pobieżnie swym surowym wzrokiem po karczmie, jakby chciał skarcić pijaczków siedzących przy stolikach i sączących ostatkiem sił na umór pieniste resztki piwa w swych kuflach. Mnich przypomniał sobie, czasy gdy mieszkał jeszcze w zakonie i jak często musiał ganić swych współbraci za siedzenie w spiżarni i wlewanie szklanic wina do gardła. Nawet przyjaciela, którego nie widział długi już czas, to jest około sześciu lat, często dostawał reprymendę od niego za te złe przyzwyczajenie. Tak gdy wychodząc wspomniał swego brata, na chwilę krótką, zmiękczyło się jego serce z tęsknoty bo tak dawno nie miał przy sobie osoby godnej zaufania i z którą mógłby szczerze porozmawiać, ale prędko te myśli przepędził. Nie lubi własnych ludzkich empatycznych odczuć bo są oznakami słabości. Jak w imię Najwyższego katować swoją siostrę dla dobra świata i jej samej, gdy łzy cisną ci się na oczy, a ręce słabną przy każdym jęku. Dlatego odrzucił te zachowania na bok, w brudny kąt zapomnienia, poniewierane i niechciane.
Wyszedł na dwór przygotowany już na dalszą podróż. Cóż miał jeszcze przyszykować? Wszystko co potrzebne miał w plecaku, przynajmniej tak mu się zdawało. Opierając się na lasce czekał na jedyną osobę, która została w karczmie, to Czarodzieja. Był ciekawą osobą. Ubrany w zdradzającą jego kastę niebieską szatę, z tym dziwnym spiczastym kapeluszem. Ciało szpetne, jakby przeżył wiele lat i stoczył tysiące pojedynków magicznych, w których każdy uczestnik używał innej dziedziny czarów. Był za pewne także wielkim uczonym. Wybierał się jednak z niezbyt wykształconym, przynajmniej nie na poziom Czarodzieja, najemnikiem, którego za pewne chciał wykorzystać jako ochronę oraz klechą, który miał rygorystyczny tryb życia, a który wtrącił się do ich rozmowy, a może nawet da całej przygody. Podróż do biblioteki musiała wiązać się z jakimś większym ryzykiem. Biorąc kapłana mógł liczyć na spotkanie jakiś przeklętych żywych umarłych.
Właśnie się zorientował, że zaczęło świtać. Do tej karczmy, która nosiła dziwnie heroiczną nazwę, „Pod smoczym łbem”, jakby oberżysta był wybitnym smokobójcą, a w oczach kapłana, mógł być co najwyżej tłuściutkim smakołykiem dla tych ogromnych bestii, przybył w nocy, gdy ładna kobieta, która szukała klienta, a którą uprzednio mnich wielce zganił za jej sposób życia, wskazała mu najprostszą drogę. Nie miał uczucia, jakby przesiedział tam tak długi okres czasu.
- Koń Ci się na długo nie przyda – rzekł szorstko odziany w czarne szaty mężczyzna do najemnika. – Chyba, że chcesz aby na któreś ze skał złamał nogę i kopyta mu się zaklinowały w szczelinach górskich. Lepiej zostaw go tutaj, gdzie karczmarz za brzdęk kilku monet dobrze się nim zajmie. W pobliżu naszej drogi nie ma żadnego zajazdu, ni miasta. Lecz rób co chcesz… nie zamierzam się z Tobą sprzeczać, jeśli uznasz moje słowa, jako tępych kazań kaznodziei z ciemnogrodzkich wiosek.
- Wrath
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Pradawny - Czarodziej
- Profesje:
- Kontakt:
Magik dopił swoje piwo, i odłożył gliniak na stół.
Nie pozostało prawie nic do zrobienia, jak wyjść za swoimi nowymi towarzyszami. Wcześniej jednak podszedł do gospodarza, który tak hojnie go ugościł, wręczył mu cosik w garść, coby smutno mu nie było po ich odejściu. Na pożegnanie rzucił jeszcze kilka dobrych słów, i pobłogosławił go w miarę swoich możliwości, po czym wrócił do stołu po swoje "szparagały".
Spakował resztę swoich rzeczy, zgarnął ze stołu swoje szpiczaste nakrycie głowy, posoch i wyszedł na zewnątrz. Rzucił spojrzenie na konia, na którym siedział najemnik. Przez moment chciał coś powiedzieć, jednak miał wrażenie że to zostało już powiedziane, więc po prostu darował sobie. Przed gospodą założył kapelusz, a w prawicę ujął kostur. Obie torby które ze sobą targał ułożył tak by nie przeszkadzały mu nadto podczas marszu, w końcu nie będą podróżować tylko kilka dni.
- Wszystko zostało już powiedziane, Panowie. Możemy ruszać.
Nie pozostało prawie nic do zrobienia, jak wyjść za swoimi nowymi towarzyszami. Wcześniej jednak podszedł do gospodarza, który tak hojnie go ugościł, wręczył mu cosik w garść, coby smutno mu nie było po ich odejściu. Na pożegnanie rzucił jeszcze kilka dobrych słów, i pobłogosławił go w miarę swoich możliwości, po czym wrócił do stołu po swoje "szparagały".
Spakował resztę swoich rzeczy, zgarnął ze stołu swoje szpiczaste nakrycie głowy, posoch i wyszedł na zewnątrz. Rzucił spojrzenie na konia, na którym siedział najemnik. Przez moment chciał coś powiedzieć, jednak miał wrażenie że to zostało już powiedziane, więc po prostu darował sobie. Przed gospodą założył kapelusz, a w prawicę ujął kostur. Obie torby które ze sobą targał ułożył tak by nie przeszkadzały mu nadto podczas marszu, w końcu nie będą podróżować tylko kilka dni.
- Wszystko zostało już powiedziane, Panowie. Możemy ruszać.
- Edward
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Po chwili zastanowienia z niechęcią musiał przyznać, iż kapłan miał racje. Koń nie był odpowiednim zwierzęciem do skakania po zboczach, choć z drugiej strony trochę ciężko będzie mu go zostawić tutaj, wśród obcych. Westchnął jednak i zwinnie zeskoczył z jego grzbietu.
- Co racja, to racja. - przyznał rację duchownemu, choć nie omieszkał zawrzeć w swoim głosie sporej dozy niechęci i nieprzychylności. - Panowie poczekają.
Ponownie uwiązał konia, swoją tarczę pozostawiając przytroczoną do jego boku, nie mając zamiar targać jej na plecach przez cały czas wędrówki. Tarcza była trójkątna, malowana na biało, z wizerunkiem czarnego wilczego łba pośrodku. Charakterystyczny był ukośny, czerwony pas przebiegający od jednego z górnych rogów tarczy, a ginący w jednej z jej dolnych krawędzi - znak iż właściciel był co prawda szlachcicem, jednakże z nieprawego łoża. Poprawił swój plecak i sprawdził, czy zmyślnie przywiązana do niego kusza wciąż jest na swoim miejscu. Upewniwszy się, że tak, wkroczył do karczmy, w której przed chwilą cała trójka raczyła się stołować. Po szybkiej dyskusji i przejściu paru monet z jego ręki do ręki karczmarza, ustalili iż wróci tu po konia i resztę ekwipunku za około dwadzieścia dni. Z wciąż dość niechętną miną wyszedł do swoich towarzyszy. A zapowiadało się tak pięknie... A tu nie dość, że będzie musiał znosić towarzystwo klechy, to jeszcze musiał zostawiać swojego rumaka w ręku obcych ludzi.
- Już. - mruknął jednakże, gotowy do drogi.
[ciąg dalszy]
- Co racja, to racja. - przyznał rację duchownemu, choć nie omieszkał zawrzeć w swoim głosie sporej dozy niechęci i nieprzychylności. - Panowie poczekają.
Ponownie uwiązał konia, swoją tarczę pozostawiając przytroczoną do jego boku, nie mając zamiar targać jej na plecach przez cały czas wędrówki. Tarcza była trójkątna, malowana na biało, z wizerunkiem czarnego wilczego łba pośrodku. Charakterystyczny był ukośny, czerwony pas przebiegający od jednego z górnych rogów tarczy, a ginący w jednej z jej dolnych krawędzi - znak iż właściciel był co prawda szlachcicem, jednakże z nieprawego łoża. Poprawił swój plecak i sprawdził, czy zmyślnie przywiązana do niego kusza wciąż jest na swoim miejscu. Upewniwszy się, że tak, wkroczył do karczmy, w której przed chwilą cała trójka raczyła się stołować. Po szybkiej dyskusji i przejściu paru monet z jego ręki do ręki karczmarza, ustalili iż wróci tu po konia i resztę ekwipunku za około dwadzieścia dni. Z wciąż dość niechętną miną wyszedł do swoich towarzyszy. A zapowiadało się tak pięknie... A tu nie dość, że będzie musiał znosić towarzystwo klechy, to jeszcze musiał zostawiać swojego rumaka w ręku obcych ludzi.
- Już. - mruknął jednakże, gotowy do drogi.
[ciąg dalszy]
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości