Mauria ⇒ [Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
Kąpiel wcale nie należała do najprzyjemniejszych i odprężających. Już pomijając fakt, że wcale nie była długa i raczej odbywała się w niezbyt ciepłej wodzie. Aldarena po prostu dopadł żal, że jego prezent nie był nawet minimalnie trafiony. Nie wspominając o ciągle rozlegających się w jego głowie echach niedawnej kłótni. I jeszcze widok Nihimy, przebijającej swoimi kłami aksamitną szyję Mitry... Jak na jeden dzień było tego stanowczo za wiele. Wampir czuł się jak resztki jedzenia, które mają do pokonania już tylko ostatnią część drogi przez układ pokarmowy by znów ujrzeć światło dzienne. Gównianie. Był wykończony psychicznie, ale nawet przez myśl mu nie przeszło by obwiniać za to ukochanego.
To wszystko miał na własne życzenie, a przecież w łatwy sposób mógł temu wszystkiemu zapobiec - gdyby tylko pomyślał... Mógł przemyśleć swój prezent, postawić się na miejscu Mitry, a nie tylko kierować własnym egoizmem. Przecież własnego herbu wyszytego na ubraniach również długo nie chciał nosić. Co prawda brało się to z faktu, że nigdy nie czuł się członkiem rodu Fausta, ale mimo to rozumiał czemu nekromanta nie chciał jego prezentu. W sumie... sam nie chciałby czegoś takiego otrzymać. Chociaż... może... Nie był pewny. Może jednak by się zgodził gdyby miał mieć święty spokój i względne poczucie bezpieczeństwa... albo raczej gdyby miał dzięki temu kogoś komu mógłby oddać całego siebie. Ciało, serce i duszę. Bo przecież uszczęśliwianie innych było dla skrzypka priorytetem, a zwłaszcza gdy chodziło o tych, którym wierne było jego serce.
Mitra nawet nie miał pojęcia jak bardzo przewyższał żałosnego krwiopijcę. Jego fobie przecież brały się z tego, że nigdy nie pogodził się ze swoim losem, nigdy nie chciał by to się wydarzyło. Różnica między nimi polegała na tym, że Aldaren już dawno się pogodził z całym złem jakie go spotkało ze strony Fausta, cały czas jedynie uciekał albo słuchał go niczym pies, w sumie wybór miał ograniczony, gdy został przemieniony i jego Mistrz miał łatwiejszą możliwość wpływania na skrzypka.
Jakby się nad tym zastanowić, to Aldaren od zawsze był domowym, oswojonym psem. I zawsze nim pozostanie. Przecież mordęgą dla niego jest życie bez osoby, której mógłby służyć i która mógłby miłować całym sobą. Mitra w tym względzie jest zupełnym przeciwieństwem. Inni mogliby dla niego nie istnieć, dobrze czuje się sam ze sobą i ceni sobie smak prawdziwej wolności. Jak to się w ogóle stało, że mimo tylu przeciwieństw, tego jak żałośnie wypada skrzypek przy niezależności nekromanty, ten postanowił otworzyć swoje serce przed nieumarłym? I to pierwszy raz w swoim życiu.
W głębokim zamyśleniu spłukał resztki mydlin z włosów i wyprostował się znad wanny, by zaraz się dokładnie osuszyć i ubrać. Gdy wycierał mokre włosy, jego spojrzenie zatrzymało się na postaci stojącej nad umywalką, a patrzącej na niego z drugiej strony lustra. "I jak tu nie być psem, gdy się wygląda jak zbity pies?" - pomyślał i westchnął głęboko, po czym uśmiechnął się pokrzepiająco do samego siebie. Nie poczuł się jednak lepiej, a wręcz przeciwnie, było mu głupio tak szczerzyć się do samego siebie, przez co rzucił w stronę lustra kilka kpiących i złośliwych min, nim kątem oka dostrzegł brzytwę leżącą przy kranie umywalki.
Wystarczyło się jedynie odrobinę skupić, nawet nie musiał brać ostrza do rąk, by wyrzuć subtelną, ledwo wyczuwalną woń krwi jego ukochanego. Chwilę się zastanawiał czy nie schować brzytwy, jak zasugerował nekromanta, lecz zostawił ją jak leżała. Nawet palcem jej nie tknął. W jakiejkolwiek terapii najważniejsza jest silna wola i szczere chęci osoby, która chce się pozbyć swojego problemu. Bo co to da jak Aldaren schowa pod kluczem wszystkie ostre przedmioty, gdy Mitra jeśli zechce się okaleczyć, to i rozbitym lustrem czy szybą się potnie. Taka pomoc mijała się zupełnie z celem i wcale pomocą nie była, jedynie obłudnym gestem na pokaz: "patrz pomogłem, bo schowałem, doceń i się nie tnij". W takim przypadku już raczej bardziej skuteczne byłoby wepchnięcie w dłoń Mitry noża i kazanie mu się pociąć. Przynajmniej efekt mógłby być lepszy. W mocy Aldarena więc pozostało jedynie wierzyć w swojego ukochanego i wspierać go, doceniać jego starania, za każdym razem, gdy ten nie sięgnie po nic ostrego, by się okaleczyć. Ufał niebianinowi. Poza tym... nie chciał sprawiać mu bólu samemu się okaleczając, gdyby ten jednak nie mógł się któregoś razu powstrzymać.
Aldaren był wykończony i choć pilnował się by tego nie okazać, nie miał zbyt dobrego samopoczucia. A mimo to koncert się udał. Nawet lepiej, Mitra wydawał się poruszony jak nigdy dotąd, a przecież wydawało się wampirowi, że grał ledwo miernie. W końcu nie specjalnie myślał o tym co grał, nie specjalnie skupiał się na strunach i oddał całą władzę muzyce. Pozwolił by po prostu płynęła. Czyżby i podczas gry powinien po prostu zawierzyć skrzypcom i nie myśleć za wiele? Chociaż... raz już przy Mitrze grał bez żadnych trosk, bez jałowej formalności, po prostu dał się ponieść melodii i się przy tym świetnie bawił jak nigdy.
Uśmiechnął się dobrodusznie do ukochanego i objął go, gdy zaskoczenie opuściło skrzypka, po tym jak nagle został przytulony. Odetchnął głęboko i dopiero teraz jakby się prawdziwie rozluźnił, trzymając w ramionach tego, do którego należało martwe serce wampira. To co powiedział nekromanta wzruszyło dogłębnie lazurowookiego, tak, że skutecznie go powstrzymało przed spłyceniem tego pięknego wyznania, by nie powiedzieć ukochanemu, aby się nie przejmował jego grą, bo to tylko melodia. Nic więcej, nic mniej. Upajał się zamiast tego w milczeniu tą słodką chwilą i rozbrzmiewającymi echem słowami sprzed chwili, przyćmiewającymi sobą poprzednią kłótnię, a kiedy otworzył usta, by zapewnić ukochanego chociażby o swoim własnym uczuciu do niego, znów odebrano mu mowę. Wystarczyło, że Mitra przyłożył wampirzą dłoń do swojego serca.
Skrzypek na moment przez to zesztywniał i spojrzał ostrożnie na niebianina, jakby ten zaraz miał się od tego dotyku rozlecieć niczym krucha porcelana. Nie zabrał jednak dłoni. Nie był w stanie, a zamiast tego poluźnił chwyt na smyczku, przez co ten wysunął mu się z palców i upadł na ziemię. Przejęty uczuciowością tej chwili wampir przesunął wolno i delikatnie swoją dłoń w górę, muskając palcami szyję partnera i ujmując ostrożnie jego policzek, by złożyć pocałunek na czole blondyna i zaraz go do siebie przytulił ponownie.
- Już zawsze będę grał wyłącznie dla ciebie. Bo jesteś moją muzą i największym nekromantą jakiego tylko Prasmok mógł sobie kiedykolwiek wyśnić. Ożywiłeś moje martwe serce i nawet nie wiem jak mógłbym ci za to podziękować - mruknął z czystym szczęściem pobrzmiewającym w głosie. A gdy otworzył oczy, mieniły się jak setki gwiazd na bezchmurnym niebie. Był tak wzruszony, że niewiele mu brakowało przed uronieniem łzy.
Na moment jego radość jednak przeminęła i zaraz wtulił się w kaskadę, miękkich, złocistych loków zdobiących głowę błogosławionego, by ten nie musiał oglądać tej żałosnej miny.
- Nie chcę byś jutro szedł do Nihimy - wyszeptał bardzo cicho, jakby te słowa nigdy nie padły i tylko oddech wampira zdradzał, że rzeczywiście mógł coś powiedzieć.
Kiedy się cofnął, znów jego lico promieniało niemal dziecinną wesołością i ukoronował głowę partnera szybkim całusem, nim się cofnął.
- W sumie wiem, że nie powinienem cię o nic prosić, za te wszystkie przykrości, które spotkały cię przeze mnie, ale... - zaczął, z zakłopotaniem odwracając wzrok i drapiąc się po karku - ...czy pomógłbyś mi z tymi szwami? Nie mówię, że teraz, ależ absolutnie... Starałem się też samemu z nimi uporać, ale co innego zdejmować je u kogoś, co innego u samego siebie... a kilka razy zahaczyły mi się o koszulę, gdy ją ściągałem i wolałbym więcej tego uniknąć - dodał zaraz pospiesznie, starając się dobrać jak najodpowiedniejsze argumenty, by Mitra zechciał się tym zająć, przy jednoczesnym podkreśleniu, że wcale nie musi być to w tej chwili, a choćby jutro.
- Rozumiem, że jesteś zmęczony, nie dziwię ci się, dlatego nie proszę, byś teraz poświęcił temu chwilę, ale... Nie chcę iść z tym do zamku, by samemu się z tym uporać, czy prosić Xargana o pomoc. Było mi naprawdę miło, gdy to ty mi je wczoraj zdejmowałeś - zakończył cicho nadal patrząc zakłopotany gdzieś w eter, nie mając pojęcia, że w tym świetle i tak widać było jego delikatne rumieńce. Chyba jednak nie cała krew Nihimy z niego zniknęła.
To wszystko miał na własne życzenie, a przecież w łatwy sposób mógł temu wszystkiemu zapobiec - gdyby tylko pomyślał... Mógł przemyśleć swój prezent, postawić się na miejscu Mitry, a nie tylko kierować własnym egoizmem. Przecież własnego herbu wyszytego na ubraniach również długo nie chciał nosić. Co prawda brało się to z faktu, że nigdy nie czuł się członkiem rodu Fausta, ale mimo to rozumiał czemu nekromanta nie chciał jego prezentu. W sumie... sam nie chciałby czegoś takiego otrzymać. Chociaż... może... Nie był pewny. Może jednak by się zgodził gdyby miał mieć święty spokój i względne poczucie bezpieczeństwa... albo raczej gdyby miał dzięki temu kogoś komu mógłby oddać całego siebie. Ciało, serce i duszę. Bo przecież uszczęśliwianie innych było dla skrzypka priorytetem, a zwłaszcza gdy chodziło o tych, którym wierne było jego serce.
Mitra nawet nie miał pojęcia jak bardzo przewyższał żałosnego krwiopijcę. Jego fobie przecież brały się z tego, że nigdy nie pogodził się ze swoim losem, nigdy nie chciał by to się wydarzyło. Różnica między nimi polegała na tym, że Aldaren już dawno się pogodził z całym złem jakie go spotkało ze strony Fausta, cały czas jedynie uciekał albo słuchał go niczym pies, w sumie wybór miał ograniczony, gdy został przemieniony i jego Mistrz miał łatwiejszą możliwość wpływania na skrzypka.
Jakby się nad tym zastanowić, to Aldaren od zawsze był domowym, oswojonym psem. I zawsze nim pozostanie. Przecież mordęgą dla niego jest życie bez osoby, której mógłby służyć i która mógłby miłować całym sobą. Mitra w tym względzie jest zupełnym przeciwieństwem. Inni mogliby dla niego nie istnieć, dobrze czuje się sam ze sobą i ceni sobie smak prawdziwej wolności. Jak to się w ogóle stało, że mimo tylu przeciwieństw, tego jak żałośnie wypada skrzypek przy niezależności nekromanty, ten postanowił otworzyć swoje serce przed nieumarłym? I to pierwszy raz w swoim życiu.
W głębokim zamyśleniu spłukał resztki mydlin z włosów i wyprostował się znad wanny, by zaraz się dokładnie osuszyć i ubrać. Gdy wycierał mokre włosy, jego spojrzenie zatrzymało się na postaci stojącej nad umywalką, a patrzącej na niego z drugiej strony lustra. "I jak tu nie być psem, gdy się wygląda jak zbity pies?" - pomyślał i westchnął głęboko, po czym uśmiechnął się pokrzepiająco do samego siebie. Nie poczuł się jednak lepiej, a wręcz przeciwnie, było mu głupio tak szczerzyć się do samego siebie, przez co rzucił w stronę lustra kilka kpiących i złośliwych min, nim kątem oka dostrzegł brzytwę leżącą przy kranie umywalki.
Wystarczyło się jedynie odrobinę skupić, nawet nie musiał brać ostrza do rąk, by wyrzuć subtelną, ledwo wyczuwalną woń krwi jego ukochanego. Chwilę się zastanawiał czy nie schować brzytwy, jak zasugerował nekromanta, lecz zostawił ją jak leżała. Nawet palcem jej nie tknął. W jakiejkolwiek terapii najważniejsza jest silna wola i szczere chęci osoby, która chce się pozbyć swojego problemu. Bo co to da jak Aldaren schowa pod kluczem wszystkie ostre przedmioty, gdy Mitra jeśli zechce się okaleczyć, to i rozbitym lustrem czy szybą się potnie. Taka pomoc mijała się zupełnie z celem i wcale pomocą nie była, jedynie obłudnym gestem na pokaz: "patrz pomogłem, bo schowałem, doceń i się nie tnij". W takim przypadku już raczej bardziej skuteczne byłoby wepchnięcie w dłoń Mitry noża i kazanie mu się pociąć. Przynajmniej efekt mógłby być lepszy. W mocy Aldarena więc pozostało jedynie wierzyć w swojego ukochanego i wspierać go, doceniać jego starania, za każdym razem, gdy ten nie sięgnie po nic ostrego, by się okaleczyć. Ufał niebianinowi. Poza tym... nie chciał sprawiać mu bólu samemu się okaleczając, gdyby ten jednak nie mógł się któregoś razu powstrzymać.
Aldaren był wykończony i choć pilnował się by tego nie okazać, nie miał zbyt dobrego samopoczucia. A mimo to koncert się udał. Nawet lepiej, Mitra wydawał się poruszony jak nigdy dotąd, a przecież wydawało się wampirowi, że grał ledwo miernie. W końcu nie specjalnie myślał o tym co grał, nie specjalnie skupiał się na strunach i oddał całą władzę muzyce. Pozwolił by po prostu płynęła. Czyżby i podczas gry powinien po prostu zawierzyć skrzypcom i nie myśleć za wiele? Chociaż... raz już przy Mitrze grał bez żadnych trosk, bez jałowej formalności, po prostu dał się ponieść melodii i się przy tym świetnie bawił jak nigdy.
Uśmiechnął się dobrodusznie do ukochanego i objął go, gdy zaskoczenie opuściło skrzypka, po tym jak nagle został przytulony. Odetchnął głęboko i dopiero teraz jakby się prawdziwie rozluźnił, trzymając w ramionach tego, do którego należało martwe serce wampira. To co powiedział nekromanta wzruszyło dogłębnie lazurowookiego, tak, że skutecznie go powstrzymało przed spłyceniem tego pięknego wyznania, by nie powiedzieć ukochanemu, aby się nie przejmował jego grą, bo to tylko melodia. Nic więcej, nic mniej. Upajał się zamiast tego w milczeniu tą słodką chwilą i rozbrzmiewającymi echem słowami sprzed chwili, przyćmiewającymi sobą poprzednią kłótnię, a kiedy otworzył usta, by zapewnić ukochanego chociażby o swoim własnym uczuciu do niego, znów odebrano mu mowę. Wystarczyło, że Mitra przyłożył wampirzą dłoń do swojego serca.
Skrzypek na moment przez to zesztywniał i spojrzał ostrożnie na niebianina, jakby ten zaraz miał się od tego dotyku rozlecieć niczym krucha porcelana. Nie zabrał jednak dłoni. Nie był w stanie, a zamiast tego poluźnił chwyt na smyczku, przez co ten wysunął mu się z palców i upadł na ziemię. Przejęty uczuciowością tej chwili wampir przesunął wolno i delikatnie swoją dłoń w górę, muskając palcami szyję partnera i ujmując ostrożnie jego policzek, by złożyć pocałunek na czole blondyna i zaraz go do siebie przytulił ponownie.
- Już zawsze będę grał wyłącznie dla ciebie. Bo jesteś moją muzą i największym nekromantą jakiego tylko Prasmok mógł sobie kiedykolwiek wyśnić. Ożywiłeś moje martwe serce i nawet nie wiem jak mógłbym ci za to podziękować - mruknął z czystym szczęściem pobrzmiewającym w głosie. A gdy otworzył oczy, mieniły się jak setki gwiazd na bezchmurnym niebie. Był tak wzruszony, że niewiele mu brakowało przed uronieniem łzy.
Na moment jego radość jednak przeminęła i zaraz wtulił się w kaskadę, miękkich, złocistych loków zdobiących głowę błogosławionego, by ten nie musiał oglądać tej żałosnej miny.
- Nie chcę byś jutro szedł do Nihimy - wyszeptał bardzo cicho, jakby te słowa nigdy nie padły i tylko oddech wampira zdradzał, że rzeczywiście mógł coś powiedzieć.
Kiedy się cofnął, znów jego lico promieniało niemal dziecinną wesołością i ukoronował głowę partnera szybkim całusem, nim się cofnął.
- W sumie wiem, że nie powinienem cię o nic prosić, za te wszystkie przykrości, które spotkały cię przeze mnie, ale... - zaczął, z zakłopotaniem odwracając wzrok i drapiąc się po karku - ...czy pomógłbyś mi z tymi szwami? Nie mówię, że teraz, ależ absolutnie... Starałem się też samemu z nimi uporać, ale co innego zdejmować je u kogoś, co innego u samego siebie... a kilka razy zahaczyły mi się o koszulę, gdy ją ściągałem i wolałbym więcej tego uniknąć - dodał zaraz pospiesznie, starając się dobrać jak najodpowiedniejsze argumenty, by Mitra zechciał się tym zająć, przy jednoczesnym podkreśleniu, że wcale nie musi być to w tej chwili, a choćby jutro.
- Rozumiem, że jesteś zmęczony, nie dziwię ci się, dlatego nie proszę, byś teraz poświęcił temu chwilę, ale... Nie chcę iść z tym do zamku, by samemu się z tym uporać, czy prosić Xargana o pomoc. Było mi naprawdę miło, gdy to ty mi je wczoraj zdejmowałeś - zakończył cicho nadal patrząc zakłopotany gdzieś w eter, nie mając pojęcia, że w tym świetle i tak widać było jego delikatne rumieńce. Chyba jednak nie cała krew Nihimy z niego zniknęła.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Aldaren chyba cierpiał na to, na co cierpiała każda utalentowana osoba - wydawało mu się, że to co robi to nic wielkiego, że to się samo dzieje, a jego dzieła można jeszcze doszlifować i co więcej, że każdy mógłby zrobić to samo. Tak nie było, a na pewno nie w odczuciu Mitry, bo nawet jeśli koncerty jego ukochanego były improwizacją powstającą w chwili, gdy skrzypek pozwalał, by poniosła go muzyka, przemawiała ona tylko przez niego - nikt poza nim jej nie słyszał i nie potrafił jej przekazać. Zresztą… To nie była tylko kwestia melodii, ale też tego jak Aldaren grał twarzą, jak się poruszał ze skrzypcami, jak wielką grację i swobodę sobą prezentował. Potrafił naprawdę przekazać każde emocje, o które mu chodziło. I nieodmiennie poruszał swoimi występami serce błogosławionego - dlatego ten tak często prosił o to, aby zagrał, nawet jeśli czasami obawiał się, czy w swoim zachowaniu nie zaczyna przypominać Fausta dopominającego się o prywatne koncerty.
Mitra z początku nie patrzył na to jak Aldaren reagował na jego romantyczne uniesienia - gdy przykładał jego dłoń do swojego serca, skupił się przede wszystkim na tym. Chyba trochę z nieśmiałości i tremy - nie wiedział, jak wampir zareaguje na taki gest i po tej kłótni miał pewne obawy czy teraz nie przegina w drugą stronę. Podniósł wzrok dopiero wtedy, gdy skrzypek rozluźnił dłoń i powoli zaczął ją przesuwać w górę. Mitra głęboko westchnął czując jego palce na skórze swojej szyi, ale nie można było uznać tego za wzdrygnięcie niechęci - nie wtedy, gdy nekromanta miał tak rozmarzony wzrok i momentalnie wychylił się w stronę Aldarena, nadstawiając się do pocałunku, którego tak pragnął, nawet jeśli miał to być tylko buziak w czoło. Może faktycznie jego ukochany miał rację - oboje byli zmaltretowani psychicznie po tej kłótni, nie było co przesadzać.
Podczas wyznania - pięknego, bo skrzypek nie umiał inaczej mówić o miłości - Mitra chciał zaprotestować. Nie był wcale najlepszym nekromantą, był co najwyżej trochę powyżej przeciętnej… Lecz nie mógł kłócić się z uzasadnieniem ukochanego. Zrobiło mu się tak miło i ciepło na sercu jak chyba nigdy wcześniej. Jeszcze mocniej przytulił się do Aldarena, policzkiem ocierając się o jego szyję i szczękę niczym zadowolony kot. Odsunął się odrobinę w tej samej chwili, w której wampir spróbował na niego spojrzeć. Momentalnie zachwycił się wyrazem twarzy ukochanego - patrzył na niego z uwielbieniem, przez moment zapominając o oddychaniu. Skrzypek miał na co dzień piękne oczy, ale to jak się teraz skrzyły przebijało wszystko. Mitra z cudem ocknął się spod ich wpływu i delikatnie pogłaskał Aldarena po policzku.
- Największym podziękowaniem będzie to, że ze mną zostaniesz - zapewnił cicho, jakby bał się swoim zbytnio podniesionym głosem zepsuć ten klimat.
Wydawało mu się, że to właśnie pod wpływem tych słów Aldaren się do niego przytulił i z przyjemnością przyjął te czułości. W sumie to ciekawe - tak długo stronił od dotyku, ale gdy poznał jego miłą stronę, byłby w stanie przytulać się ze swoim ukochanym niemal nieustannie. Pan Niedotykalski zamienił się w pieszczocha pod wpływem magicznego dotyku wampirzego lorda o złotym sercu…
Słowa o Nihimie dotarły jednak do ucha Mitry i trochę zepsuły mu nastrój. Musiał o niej wspominać? Teraz, gdy było tak przyjemnie i błogo? Nekromanta nawet za dobrze nie dosłyszał o co chodziło Aldarenowi, ale był w stanie dopowiedzieć sobie resztę. Tylko… co z tym zrobić…
Kolejny całus w głowę sprawił, że Mitra uśmiechnął się do ukochanego i już nie roztrząsał tego zdania o Nihimie. Jakże miał się smucić, gdy Aldaren był w tak doskonałym humorze, uśmiechał się i oczy dalej mu błyszczały? Dla takiego widoku gotów byłby zrobić wszystko, absolutnie wszystko, nie tylko to o co został poproszony - zarówno wcześniej, szeptem, jak i teraz na głos. Choć ten wstęp był niepokojący i Mitrze mina zrzedła, momentalnie jednak złagodniała, gdy usłyszał, że to kwestia wyjęcia szwów. Mógł przerwać skrzypkowi od razu i zapewnić, że to zrobi, ale… On był taki słodki, gdy tłumaczył się z tym rumieńcem na twarzy, niech to jeszcze chwilkę potrwa. Choć na koniec już błogosławiony był lekko oburzony, więc już nie przeginał. Delikatnie dotknął twarzy wampira, by ten na niego spojrzał i udzielił mu od razu odpowiedzi.
- Oczywiście, że się tym zajmę - zapewnił czule. - Nawet nie musisz pytać, przecież jestem twoim osobistym medykiem i rano obiecałem ci, że to dzisiaj zrobię… I na pewno nie pozwoliłbym, by Xargan ci to zrobił, on na pewno by spaprał robotę - prychnął. - To co? Idziemy do sypialni, byś się mógł wygodnie położyć i zajmiemy się tymi szwami?
Mitra nie liczył się z odmową - jeśli Aldaren był czujny mógł usłyszeć, jak jeden z manekinów już idzie do piwnicy, aby przynieść stamtąd tacę ze sprzętem do opatrywania ran, z której poprzedniego wieczoru korzystał jego pan. Nekromanta zaś schylił się i podniósł leżący na ziemi smyczek z ostrożnością, jakby ten był ze szkła. Podał go ukochanemu na dwóch wyciągniętych dłoniach.
- Proszę, maestro - zachęcił go do odebrania części swojego instrumentu, a gdy Al miał już obie części w rękach, ujął go pod łokieć i poprowadził na górę. Kątem oka zerknął na leżące na stoliku resztki pudełka, w którym znajdowała się bransoletka z symbolem rodu jego ukochanego. ”Nie”, przerwał sam sobie potok myśli, “Nie teraz. Teraz najważniejszy jest Aldaren we własnej osobie”. Lecz choć nakazał sobie skupić się na czym innym, nadal gdzieś z tyłu nurtowała go kwestia tego prezentu.
- Pomogę ci - odezwał się, gdy byli już w sypialni, po czym z zaangażowaniem złapał za brzeg jego koszuli, by przy zdejmowaniu nie podrażniła szwów. Jeszcze raz je obejrzał. Teraz póki co był skupiony na pomocy ukochanemu, więc nie miał czasu zachwycać się jego ciałem i myślał w miarę przytomnie.
- Zacznę od maści - zawyrokował, po czym ujął Aldarena za dłoń. - Chodź, połóż się.
Mitra był delikatny i nie spieszył się z zabiegiem - nie było takiej potrzeby. Poczekał aż skrzypek się ułoży poprawił mu nawet poduszkę, po czym przysiadł na brzegu posłania podwijając jedną nogę pod siebie i sięgnął po słoik z maścią znieczulającą. Skrupulatnymi ruchami zaczął wsmarowywać ją w skórę wokół szwów, aby ich wyciąganie jak najmniej bolało.
- Ren… - zagaił gdzieś w połowie tej czynności. - Słyszałem, co mówiłeś o Nihimie… Ja też nie chcę tam iść. Ale sądzisz, że mogę? - upewnił się. - Poza tym… Tak bardzo jak nie chcę iść do niej, tak chciałbym poskładać tamtego tygrysa. Chyba... Zaczynam myśleć tak jak kiedyś i nie potrafię przejść obojętnie obok chorego. Poza tym to by zrobiło dobrą renomę naszemu szpitalowi - wyjaśnił swoją motywację, zerkając na oblicze Aldarena.
Mitra z początku nie patrzył na to jak Aldaren reagował na jego romantyczne uniesienia - gdy przykładał jego dłoń do swojego serca, skupił się przede wszystkim na tym. Chyba trochę z nieśmiałości i tremy - nie wiedział, jak wampir zareaguje na taki gest i po tej kłótni miał pewne obawy czy teraz nie przegina w drugą stronę. Podniósł wzrok dopiero wtedy, gdy skrzypek rozluźnił dłoń i powoli zaczął ją przesuwać w górę. Mitra głęboko westchnął czując jego palce na skórze swojej szyi, ale nie można było uznać tego za wzdrygnięcie niechęci - nie wtedy, gdy nekromanta miał tak rozmarzony wzrok i momentalnie wychylił się w stronę Aldarena, nadstawiając się do pocałunku, którego tak pragnął, nawet jeśli miał to być tylko buziak w czoło. Może faktycznie jego ukochany miał rację - oboje byli zmaltretowani psychicznie po tej kłótni, nie było co przesadzać.
Podczas wyznania - pięknego, bo skrzypek nie umiał inaczej mówić o miłości - Mitra chciał zaprotestować. Nie był wcale najlepszym nekromantą, był co najwyżej trochę powyżej przeciętnej… Lecz nie mógł kłócić się z uzasadnieniem ukochanego. Zrobiło mu się tak miło i ciepło na sercu jak chyba nigdy wcześniej. Jeszcze mocniej przytulił się do Aldarena, policzkiem ocierając się o jego szyję i szczękę niczym zadowolony kot. Odsunął się odrobinę w tej samej chwili, w której wampir spróbował na niego spojrzeć. Momentalnie zachwycił się wyrazem twarzy ukochanego - patrzył na niego z uwielbieniem, przez moment zapominając o oddychaniu. Skrzypek miał na co dzień piękne oczy, ale to jak się teraz skrzyły przebijało wszystko. Mitra z cudem ocknął się spod ich wpływu i delikatnie pogłaskał Aldarena po policzku.
- Największym podziękowaniem będzie to, że ze mną zostaniesz - zapewnił cicho, jakby bał się swoim zbytnio podniesionym głosem zepsuć ten klimat.
Wydawało mu się, że to właśnie pod wpływem tych słów Aldaren się do niego przytulił i z przyjemnością przyjął te czułości. W sumie to ciekawe - tak długo stronił od dotyku, ale gdy poznał jego miłą stronę, byłby w stanie przytulać się ze swoim ukochanym niemal nieustannie. Pan Niedotykalski zamienił się w pieszczocha pod wpływem magicznego dotyku wampirzego lorda o złotym sercu…
Słowa o Nihimie dotarły jednak do ucha Mitry i trochę zepsuły mu nastrój. Musiał o niej wspominać? Teraz, gdy było tak przyjemnie i błogo? Nekromanta nawet za dobrze nie dosłyszał o co chodziło Aldarenowi, ale był w stanie dopowiedzieć sobie resztę. Tylko… co z tym zrobić…
Kolejny całus w głowę sprawił, że Mitra uśmiechnął się do ukochanego i już nie roztrząsał tego zdania o Nihimie. Jakże miał się smucić, gdy Aldaren był w tak doskonałym humorze, uśmiechał się i oczy dalej mu błyszczały? Dla takiego widoku gotów byłby zrobić wszystko, absolutnie wszystko, nie tylko to o co został poproszony - zarówno wcześniej, szeptem, jak i teraz na głos. Choć ten wstęp był niepokojący i Mitrze mina zrzedła, momentalnie jednak złagodniała, gdy usłyszał, że to kwestia wyjęcia szwów. Mógł przerwać skrzypkowi od razu i zapewnić, że to zrobi, ale… On był taki słodki, gdy tłumaczył się z tym rumieńcem na twarzy, niech to jeszcze chwilkę potrwa. Choć na koniec już błogosławiony był lekko oburzony, więc już nie przeginał. Delikatnie dotknął twarzy wampira, by ten na niego spojrzał i udzielił mu od razu odpowiedzi.
- Oczywiście, że się tym zajmę - zapewnił czule. - Nawet nie musisz pytać, przecież jestem twoim osobistym medykiem i rano obiecałem ci, że to dzisiaj zrobię… I na pewno nie pozwoliłbym, by Xargan ci to zrobił, on na pewno by spaprał robotę - prychnął. - To co? Idziemy do sypialni, byś się mógł wygodnie położyć i zajmiemy się tymi szwami?
Mitra nie liczył się z odmową - jeśli Aldaren był czujny mógł usłyszeć, jak jeden z manekinów już idzie do piwnicy, aby przynieść stamtąd tacę ze sprzętem do opatrywania ran, z której poprzedniego wieczoru korzystał jego pan. Nekromanta zaś schylił się i podniósł leżący na ziemi smyczek z ostrożnością, jakby ten był ze szkła. Podał go ukochanemu na dwóch wyciągniętych dłoniach.
- Proszę, maestro - zachęcił go do odebrania części swojego instrumentu, a gdy Al miał już obie części w rękach, ujął go pod łokieć i poprowadził na górę. Kątem oka zerknął na leżące na stoliku resztki pudełka, w którym znajdowała się bransoletka z symbolem rodu jego ukochanego. ”Nie”, przerwał sam sobie potok myśli, “Nie teraz. Teraz najważniejszy jest Aldaren we własnej osobie”. Lecz choć nakazał sobie skupić się na czym innym, nadal gdzieś z tyłu nurtowała go kwestia tego prezentu.
- Pomogę ci - odezwał się, gdy byli już w sypialni, po czym z zaangażowaniem złapał za brzeg jego koszuli, by przy zdejmowaniu nie podrażniła szwów. Jeszcze raz je obejrzał. Teraz póki co był skupiony na pomocy ukochanemu, więc nie miał czasu zachwycać się jego ciałem i myślał w miarę przytomnie.
- Zacznę od maści - zawyrokował, po czym ujął Aldarena za dłoń. - Chodź, połóż się.
Mitra był delikatny i nie spieszył się z zabiegiem - nie było takiej potrzeby. Poczekał aż skrzypek się ułoży poprawił mu nawet poduszkę, po czym przysiadł na brzegu posłania podwijając jedną nogę pod siebie i sięgnął po słoik z maścią znieczulającą. Skrupulatnymi ruchami zaczął wsmarowywać ją w skórę wokół szwów, aby ich wyciąganie jak najmniej bolało.
- Ren… - zagaił gdzieś w połowie tej czynności. - Słyszałem, co mówiłeś o Nihimie… Ja też nie chcę tam iść. Ale sądzisz, że mogę? - upewnił się. - Poza tym… Tak bardzo jak nie chcę iść do niej, tak chciałbym poskładać tamtego tygrysa. Chyba... Zaczynam myśleć tak jak kiedyś i nie potrafię przejść obojętnie obok chorego. Poza tym to by zrobiło dobrą renomę naszemu szpitalowi - wyjaśnił swoją motywację, zerkając na oblicze Aldarena.
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
- Tak długo jak na to pozwolisz. Po wsze czasy jeśli tylko taka będzie twoja wola - wyszeptał uroczyście, rozkoszując się tą bliskością z ukochanym. Tak mało brakowało by w ogóle do tego nie doszło. Już nigdy.
Gdyby wcześniej Aldaren nie przełknął swojej dumy i gniewu i wyszedł z domu Mitry po ich kłótni, prawdopodobne, że teraz gniłby w miejskim lochu czekając na egzekucję, o ile w ogóle przeżyłby realizację swoich okrutnych planów wobec Nihimy. Żmija zawsze pozostanie żmiją, nie zmieni się nagle w sympatycznego zaskrońca, nawet jeśli pozbawi się ją jadu. Chyba zaczynał rozumieć, dlaczego nigdy nie doszło do jej małżeństwa z Faustem.
Najwidoczniej mistrz skrzypka szybciej dostrzegł jakimi intrygantkami są kobiety, szczególnie te wysoko urodzone. A może wszystkie były podstępnymi wężami? W sumie niejednokrotnie powtarzał Aldarenowi, że jego najdroższa Lorelin była nim zainteresowana wyłącznie przez jego popularność i majątek jaki mógłby odziedziczyć po Fauście. Skrzypek w to oczywiście nigdy nie wierzył, bo jak można oskarżać o coś takiego skromną córkę drwala, która nawet nigdy nie zająknęła się na temat przeniesienia do zamku ojca jej wybranka. Nawet gdy była brzemienna. Ich syna również wolała wychowywać w pełnej przeciągów, wiejskiej chacie z dachem pokrytym słomą, niż nakazać narzeczonemu zabrać dziecko do zamku, by miało ciepło i sucho. Fakt, może powodem braku takich pomysłów był strach przed Faustem, ale nie powinno to być wymówką. Jeśli choć trochę znała Aldarena, wiedziałaby, że ten nigdy nie zostawiłby małego Magnusa ze starym, apodyktycznym wampirem. I chociażby przez to skrzypek nie wierzył swojemu opiekunowi, że kobieta mogła być zakochana wyłącznie w bogactwie grajka.
Co do innych kobiet-żmij... o ile lazurowooki miałby problemy z wybronieniem Tivy przed tego typu oskarżeniami, o tyle z Lilianną nie miał najmniejszego problemu. Lichce bliżej było do anielicy o gołębim sercu niż wskazywała na to jej obecna rasa i ogólnie pojęte pochodzenie, wraz z umiejętnościami. Ci co ją znali, nadal się dziwili jakim cudem w ogóle została lichką i to jeszcze tak pełną życia jak nigdy wcześniej. W prawdzie wstydziła się pokazywać przed innymi swoje nagie kości, ale nawet, gdy miała bardziej ludzką, choć iluzyjną postać stroniła od towarzystwa, przez swoją nieśmiałość. Zmieniało się to diametralnie, gdy tylko ktoś potrzebował pomocy. Była wtedy pierwszą gotową do jej udzielenia, a i z poszkodowanym szybciej jej przychodziło nawiązanie kontaktu i przyjaźni, niż z kimś w pełni sprawnym i zdrowym. Wyjątkiem nawet nie byli starzy znajomi i dobrzy przyjaciele, bo przecież nie raz bała się wysłowić, czy wyrazić swoją opinię w rozmowie z Aldarenem. Choć może to nie jest najlepszy przykład... Nie mniej, jej bliżej do zaskrońca czy nawet udającego węża padalca, niż jakiejś jadowitej gadziny.
I choćby przez to wypadałoby się zastanowić, czy rzeczywiście wszystkie kobiety to zło wcielone. Aldaren mógłby się zgodzić, że wypadałoby uważać na znaczną większość tych, które on sam zna, ale na pewno nigdy by nie powiedział, że absolutnie wszystkie. Teraz tylko się zastanowić, której powinien się bardziej wystrzegać, choć obecnie wybór był prosty - Nihima. Tylko ona na razie wiedziała kim jest Mitra i jak ważny był dla skrzypka. Tylko ona zasmakowała krwi jego niebianina i chciała podpisać z nim jutro kontrakt...
Na szczęście Mitra chyba nie usłyszał tego, co powiedział wampir, a przynajmniej nie wydawał się, gdy Aldaren na niego spojrzał i się uśmiechnął. Drugą prośbą chciał się nieco podroczyć z ukochanym, właśnie temu miał służyć ten niepokojący wstęp, ale później w sumie skrzypek stracił na swojej pewności i po prostu zaczął się motać we własnych słowach. Aż wyznał coś czego może nie powinien w tej chwili i po niedawnej awanturze, a mianowicie wspomniał o tym jak mu było dobrze ostatnim razem. Właśnie przez to spalił takiego buraka i miał złudną nadzieję, że w półmroku i ciepłym blasku kominka, zdoła ukryć swojego rumieńca. Niestety tak się nie stało, ale nie zostało to przynajmniej wytknięte nieumarłemu, przez co mógł nadal pozostać w błogiej nieświadomości, że czerwień na jego twarzy w tej chwili dostrzegł by nawet stary ślepiec.
- Wiesz, nie byłem pewny czy nadal... - mruknął nieco pochmurniejąc, oczywiście mając na myśli ich kłótnię. Zrozumiałby, gdyby Mitra po tym co wampir powiedział i po tym co się stało, ten nie chciał mu pomóc ze szwami. Zaraz jednak się rozchmurzył, gdy jego partner tak żywo zaprotestował przeciwko pomocy Xargana. - Chyba masz rację. Lepszym wyborem niż on byłby już pierwszy lepszy rzeźnik z pogranicza, rozbierający wieprza - zaśmiał się, choć zaraz nasza go myśl, że w tym przypadku mógłby to być naprawdę o wiele lepszy wybór od krnąbrnego demona. A przynajmniej nie miał żadnych wątpliwości, że to byłby chyba pierwszy raz kiedy Xargan z własnej, nieprzymuszonej woli, niezobowiązany rozkazem ochoczo zechciałby "pomóc" nieumarłemu grajkowi.
- Jeśli tylko przez to szybciej będziesz mógł w końcu odpocząć, to chyba nie mam większego wyboru - odparł z pogodnym uśmiechem i czułością w oczach. Bo przecież Aldaren nie mógł powiedzieć po prostu: "Tak, oczywiście".
Na manekina krzątającego się gdzieś tam, nawet nie zwrócił uwagi. Był już przyzwyczajony do ich drewnianej obecności i tego, że zawsze coś, gdzieś w kamienicy robiły, a poza tym, jak tu się skupiać na jakiejś pustej kukle, gdy miłość twojego życia z takim namaszczeniem podaje choćby część zwykłego instrumentu, jakby co najmniej był to jakiś święty i legendarny oręż albo niezwykle cenny artefakt, który w każdej chwili może zwrócić swoją moc przeciw posiadaczowi za nawet najmniejszą oznakę złego traktowania. Będąc też szczerym, a przy tym nie złośliwym, dość zabawnie Mitra przy tym wyglądał. I jak tu teraz tak po prostu odebrać smyczek i porzucić go razem ze skrzypcami zwyczajnie na fotelu w salonie?
- Mój miły, jak długo jeszcze prosił cie będę o zbytek w krępujących tych formalnościach. Dla ciebie, wystarczy maestro Renie - podjął z rozbawieniem i najpierw musiał z godną wampira gracją skłonić się głęboko, jakby co kłaniał się wielkiemu królowi albo miałoby od tego pokłonu zależeć życie Mitry, po czym przyjął smyczek i odłożył razem ze skrzypcami jedynie w kącie kanapy, bo do fotela niebianin już nie dał mu podejść. Chyba naprawdę mu się spieszyło z tym ściąganiem szwów, ciągnął jak tur.
W sypialni Mitry, Aldaren zatrzymał się przy łóżku i chwycił za brzegi swojej koszuli, lekko ją naciągając i odchylając, by nie dotykała jego ciała, a zwłaszcza rany na boku, chcąc ją zdjąć, lecz jego luby go w tym uprzedził. Wydawał się być jeszcze bardziej tą raną przejęty niż zeszłego wieczoru, gdy była jeszcze praktycznie świeża, a przecież obecnie oprócz dyskomfortu nic strasznego wampirowi nie groziło. Nie kłócił się jednak, bo i po co.
- Proszę - odpowiedział spokojnie, pozwalając by to Mitra zdjął jego koszulę i mu tego nie utrudniał. Zastanawiał się tylko czemu niebianin wydawał się obecnie taki spięty.
- W porządku, nie bij - mruknął rozbawiony i posłał mu ciepły uśmiech, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, po czym ułożył się niemalże całkiem na płasko, by skóra była napięta i łatwiej było przeprowadzić zabieg, niż jakby miał na wpół siedzieć.
Cały czas obserwował bacznie Mitrę, choć przez przymrużone oczy zdawał się, jakby miał sobie uciąć relaksacyjną drzemkę, a kwestia szwów, miała być tylko tanią wymówką i podstępną zagrywką, aby otrzymać od ukochanego nieco śmielszych pieszczot i uwagi.
- Hymm... - mruknął leniwie, gdy Mitra się odezwał podczas smarowania rany. Rysy mu nieco stężały i nie otwierał oczu, ale nie wyglądał żeby był zły. - Jesteś wolnym człowiekiem, możesz wszystko. Jeśli coś jej nie będzie pasować, może sobie pogadać ze mną - odpowiedział łagodnie, choć ton miał raczej niebezpieczny. Pobrzmiewająca w nim groźba oczywiście skierowana była do wampirzycy.
Zaraz jednak otworzył oczy i spojrzał na tłumaczącego się ukochanego. Chwilę milczał po prostu mu się przyglądając, by po tym westchnąć ciężko. Na twarzy pojawiła mu się rozpacz, a nadgarstek jednej z dłoni melodramatycznie wylądował na jego czole.
- Nawet nie zauważyłem kiedy tak szybko dorosłeś, nie zdążyłem się tym nacieszyć - jęknął żałośnie, otwierając jedno oko w swojej tragicznej pozie i zerkając na blondyna, go którego głowy zaraz sięgnął by pogładzić go po miękkich lokach, a po tym zsunąć się na policzek. Uśmiechnął się ciepło, przerywając swoją kiczowatą grę aktorską i po prostu śledzić go spojrzeniem. - Masz rację, powinieneś tam iść i pomóc temu zmiennokształtnemu. A ja powinienem się cieszyć, że chcesz komuś pomóc mimo swoich fobii.
Jego uśmiech nieco pobladł, ale nadal gładził z czułością niebianina po policzku. W lazurowych oczach pojawił się nagle psotny błysk, od którego Aldaren się ożywił. Wpadł na genialny plan.
- Wiem! Pójdziesz tam, z buta nastawisz mu rękę i prędziutko wrócisz do mnie, co ty na to? - wyszczerzył się radośnie, jakby naprawdę chciał by to tak wyglądało.
Spłycił cały zabieg, nie było w wampirze ani grama empatii, jakby to miało być nic nieznaczące pójście po zakupy. Aż dziw brał, że Aldaren sam zajmował się czasem medycznym fachem i chciał założyć szpital w kraju nieumarłych, gdzie w sumie tak instytucja była zbędna, a bardziej pożądany już byłby kolejny grabarz. Przecież wiadomo, że przy nastawianiu komuś kości, trzeba być jednocześnie i stanowczym i delikatnym, by jeszcze większych obrażeń nie spowodować, że po tym, trzeba odpowiednio kość usztywnić i opatrzyć, zlecić przyjmowanie leków łagodzących ból, może jakieś zioła przyspieszające regenerację, odpowiednią dietę, ćwiczenia by kończyna była tak samo sprawna jak dawniej i jeszcze umówić późniejszą wizytę kontrolną. To nie było tylko nastawienie i po sprawie, wszyscy szczęśliwi, a jednak Aldaren niemal całym sobą pragnął, by po dwóch minutach od wyjścia Mitra był już z powrotem.
- W porządku - powiedział w końcu, godząc się samemu ze sobą, że w sumie to było prędzej czy później po prostu nieuniknione. Że w ten sposób żadne z nich nic nie straci, a szpital zyska i to całkiem sporo, bo problem z przełamywaniem się Mitry do zbliżania się do innych, do dotykania ich i udzielania im pomocy będzie załatwiony. A przynajmniej w lwiej części będą mieli go z głowy. - Zostanę w domu i przypilnuję by Żabon nie oszalał z zazdrości i tęsknoty - dodał beztrosko, oczywiście zazdrość przypisując wszystkim innym tylko nie sobie samemu, choć to jego od środka zżerała.
- Chciałbym tylko, by chociaż Xargan ci towarzyszył. Nie chcę, by coś po drodze ci się stało zwłaszcza, że Zabor kręci się po mieście jak sęp i nie wiadomo co tu nadal robi - wyjaśnił z troską, choć i miał w tym również swoje ukryte plany.
Z Xarganem był w jakimś stopniu połączony, więc mógł jakby widzieć jego oczami, znać jego myśli i w razie potrzeby wydać odpowiedni rozkaz, gdyby to całe nastawianie ręki stanowczo się wydłużało. Wbrew pozorom łatwiej było skrzypkowi go kontrolować, a przynajmniej miał pewność, że demon nie narobi mu większych kłopotów, a nie miał tej pewności, gdyby postanowił specjalnie na tę chwilę przywołać z Otchłani jakąś szkaradę. Co prawda od ostatnich porażek z demonami minął miesiąc i w sumie ostatnie były wyjątkowo posłuszne, choćby tamto demoniczne prosie, wartownik albo choćby Żabon, ale tamte z łatwością udało mu się odesłać, a mała pokraka wręcz się temu sprzeciwiała, mimo że była mniej wymagająca w kontroli niż wartownik. Nie mniej nadal zdawała się mieć w poważaniu skrzypka, nieraz nawet z niego szydzić, właśnie przez to Aldaren wolał raczej zaufać słuchającemu się mniej więcej demonowi, którego on po części już znał, niż przywoływać niewiadomą, której mógłby nie umieć kontrolować na taką odległość, albo która wyrwałaby się z jego kontroli w nieodpowiednim momencie. Zbyt wielkie ryzyko, którego wampir nie chciał podejmować. Nie kiedy on miał zostać tak daleko, a Mitra bezpośrednio przy zagrożeniu.
- Umowę z Turillim powinienem przyjąć, mówisz? - upewnił się, by mieć to już z głowy i nie kazać wampirzemu lordowi dłużej czekać na swoją decyzję. - I nie martw się, jak wrócisz, obiad będzie już na ciebie czekał. Osobiście przypilnuję Żabona, żeby zrobił ci coś smacznego - wyszczerzył pogodnie przy tym swoje wampirze kły, robiąc sobie własnie z małego demona idealnego kozła ofiarnego, choćby do ukrywania swoich zawstydzających emocji, jak wcześniej zazdrość.
Gdyby wcześniej Aldaren nie przełknął swojej dumy i gniewu i wyszedł z domu Mitry po ich kłótni, prawdopodobne, że teraz gniłby w miejskim lochu czekając na egzekucję, o ile w ogóle przeżyłby realizację swoich okrutnych planów wobec Nihimy. Żmija zawsze pozostanie żmiją, nie zmieni się nagle w sympatycznego zaskrońca, nawet jeśli pozbawi się ją jadu. Chyba zaczynał rozumieć, dlaczego nigdy nie doszło do jej małżeństwa z Faustem.
Najwidoczniej mistrz skrzypka szybciej dostrzegł jakimi intrygantkami są kobiety, szczególnie te wysoko urodzone. A może wszystkie były podstępnymi wężami? W sumie niejednokrotnie powtarzał Aldarenowi, że jego najdroższa Lorelin była nim zainteresowana wyłącznie przez jego popularność i majątek jaki mógłby odziedziczyć po Fauście. Skrzypek w to oczywiście nigdy nie wierzył, bo jak można oskarżać o coś takiego skromną córkę drwala, która nawet nigdy nie zająknęła się na temat przeniesienia do zamku ojca jej wybranka. Nawet gdy była brzemienna. Ich syna również wolała wychowywać w pełnej przeciągów, wiejskiej chacie z dachem pokrytym słomą, niż nakazać narzeczonemu zabrać dziecko do zamku, by miało ciepło i sucho. Fakt, może powodem braku takich pomysłów był strach przed Faustem, ale nie powinno to być wymówką. Jeśli choć trochę znała Aldarena, wiedziałaby, że ten nigdy nie zostawiłby małego Magnusa ze starym, apodyktycznym wampirem. I chociażby przez to skrzypek nie wierzył swojemu opiekunowi, że kobieta mogła być zakochana wyłącznie w bogactwie grajka.
Co do innych kobiet-żmij... o ile lazurowooki miałby problemy z wybronieniem Tivy przed tego typu oskarżeniami, o tyle z Lilianną nie miał najmniejszego problemu. Lichce bliżej było do anielicy o gołębim sercu niż wskazywała na to jej obecna rasa i ogólnie pojęte pochodzenie, wraz z umiejętnościami. Ci co ją znali, nadal się dziwili jakim cudem w ogóle została lichką i to jeszcze tak pełną życia jak nigdy wcześniej. W prawdzie wstydziła się pokazywać przed innymi swoje nagie kości, ale nawet, gdy miała bardziej ludzką, choć iluzyjną postać stroniła od towarzystwa, przez swoją nieśmiałość. Zmieniało się to diametralnie, gdy tylko ktoś potrzebował pomocy. Była wtedy pierwszą gotową do jej udzielenia, a i z poszkodowanym szybciej jej przychodziło nawiązanie kontaktu i przyjaźni, niż z kimś w pełni sprawnym i zdrowym. Wyjątkiem nawet nie byli starzy znajomi i dobrzy przyjaciele, bo przecież nie raz bała się wysłowić, czy wyrazić swoją opinię w rozmowie z Aldarenem. Choć może to nie jest najlepszy przykład... Nie mniej, jej bliżej do zaskrońca czy nawet udającego węża padalca, niż jakiejś jadowitej gadziny.
I choćby przez to wypadałoby się zastanowić, czy rzeczywiście wszystkie kobiety to zło wcielone. Aldaren mógłby się zgodzić, że wypadałoby uważać na znaczną większość tych, które on sam zna, ale na pewno nigdy by nie powiedział, że absolutnie wszystkie. Teraz tylko się zastanowić, której powinien się bardziej wystrzegać, choć obecnie wybór był prosty - Nihima. Tylko ona na razie wiedziała kim jest Mitra i jak ważny był dla skrzypka. Tylko ona zasmakowała krwi jego niebianina i chciała podpisać z nim jutro kontrakt...
Na szczęście Mitra chyba nie usłyszał tego, co powiedział wampir, a przynajmniej nie wydawał się, gdy Aldaren na niego spojrzał i się uśmiechnął. Drugą prośbą chciał się nieco podroczyć z ukochanym, właśnie temu miał służyć ten niepokojący wstęp, ale później w sumie skrzypek stracił na swojej pewności i po prostu zaczął się motać we własnych słowach. Aż wyznał coś czego może nie powinien w tej chwili i po niedawnej awanturze, a mianowicie wspomniał o tym jak mu było dobrze ostatnim razem. Właśnie przez to spalił takiego buraka i miał złudną nadzieję, że w półmroku i ciepłym blasku kominka, zdoła ukryć swojego rumieńca. Niestety tak się nie stało, ale nie zostało to przynajmniej wytknięte nieumarłemu, przez co mógł nadal pozostać w błogiej nieświadomości, że czerwień na jego twarzy w tej chwili dostrzegł by nawet stary ślepiec.
- Wiesz, nie byłem pewny czy nadal... - mruknął nieco pochmurniejąc, oczywiście mając na myśli ich kłótnię. Zrozumiałby, gdyby Mitra po tym co wampir powiedział i po tym co się stało, ten nie chciał mu pomóc ze szwami. Zaraz jednak się rozchmurzył, gdy jego partner tak żywo zaprotestował przeciwko pomocy Xargana. - Chyba masz rację. Lepszym wyborem niż on byłby już pierwszy lepszy rzeźnik z pogranicza, rozbierający wieprza - zaśmiał się, choć zaraz nasza go myśl, że w tym przypadku mógłby to być naprawdę o wiele lepszy wybór od krnąbrnego demona. A przynajmniej nie miał żadnych wątpliwości, że to byłby chyba pierwszy raz kiedy Xargan z własnej, nieprzymuszonej woli, niezobowiązany rozkazem ochoczo zechciałby "pomóc" nieumarłemu grajkowi.
- Jeśli tylko przez to szybciej będziesz mógł w końcu odpocząć, to chyba nie mam większego wyboru - odparł z pogodnym uśmiechem i czułością w oczach. Bo przecież Aldaren nie mógł powiedzieć po prostu: "Tak, oczywiście".
Na manekina krzątającego się gdzieś tam, nawet nie zwrócił uwagi. Był już przyzwyczajony do ich drewnianej obecności i tego, że zawsze coś, gdzieś w kamienicy robiły, a poza tym, jak tu się skupiać na jakiejś pustej kukle, gdy miłość twojego życia z takim namaszczeniem podaje choćby część zwykłego instrumentu, jakby co najmniej był to jakiś święty i legendarny oręż albo niezwykle cenny artefakt, który w każdej chwili może zwrócić swoją moc przeciw posiadaczowi za nawet najmniejszą oznakę złego traktowania. Będąc też szczerym, a przy tym nie złośliwym, dość zabawnie Mitra przy tym wyglądał. I jak tu teraz tak po prostu odebrać smyczek i porzucić go razem ze skrzypcami zwyczajnie na fotelu w salonie?
- Mój miły, jak długo jeszcze prosił cie będę o zbytek w krępujących tych formalnościach. Dla ciebie, wystarczy maestro Renie - podjął z rozbawieniem i najpierw musiał z godną wampira gracją skłonić się głęboko, jakby co kłaniał się wielkiemu królowi albo miałoby od tego pokłonu zależeć życie Mitry, po czym przyjął smyczek i odłożył razem ze skrzypcami jedynie w kącie kanapy, bo do fotela niebianin już nie dał mu podejść. Chyba naprawdę mu się spieszyło z tym ściąganiem szwów, ciągnął jak tur.
W sypialni Mitry, Aldaren zatrzymał się przy łóżku i chwycił za brzegi swojej koszuli, lekko ją naciągając i odchylając, by nie dotykała jego ciała, a zwłaszcza rany na boku, chcąc ją zdjąć, lecz jego luby go w tym uprzedził. Wydawał się być jeszcze bardziej tą raną przejęty niż zeszłego wieczoru, gdy była jeszcze praktycznie świeża, a przecież obecnie oprócz dyskomfortu nic strasznego wampirowi nie groziło. Nie kłócił się jednak, bo i po co.
- Proszę - odpowiedział spokojnie, pozwalając by to Mitra zdjął jego koszulę i mu tego nie utrudniał. Zastanawiał się tylko czemu niebianin wydawał się obecnie taki spięty.
- W porządku, nie bij - mruknął rozbawiony i posłał mu ciepły uśmiech, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, po czym ułożył się niemalże całkiem na płasko, by skóra była napięta i łatwiej było przeprowadzić zabieg, niż jakby miał na wpół siedzieć.
Cały czas obserwował bacznie Mitrę, choć przez przymrużone oczy zdawał się, jakby miał sobie uciąć relaksacyjną drzemkę, a kwestia szwów, miała być tylko tanią wymówką i podstępną zagrywką, aby otrzymać od ukochanego nieco śmielszych pieszczot i uwagi.
- Hymm... - mruknął leniwie, gdy Mitra się odezwał podczas smarowania rany. Rysy mu nieco stężały i nie otwierał oczu, ale nie wyglądał żeby był zły. - Jesteś wolnym człowiekiem, możesz wszystko. Jeśli coś jej nie będzie pasować, może sobie pogadać ze mną - odpowiedział łagodnie, choć ton miał raczej niebezpieczny. Pobrzmiewająca w nim groźba oczywiście skierowana była do wampirzycy.
Zaraz jednak otworzył oczy i spojrzał na tłumaczącego się ukochanego. Chwilę milczał po prostu mu się przyglądając, by po tym westchnąć ciężko. Na twarzy pojawiła mu się rozpacz, a nadgarstek jednej z dłoni melodramatycznie wylądował na jego czole.
- Nawet nie zauważyłem kiedy tak szybko dorosłeś, nie zdążyłem się tym nacieszyć - jęknął żałośnie, otwierając jedno oko w swojej tragicznej pozie i zerkając na blondyna, go którego głowy zaraz sięgnął by pogładzić go po miękkich lokach, a po tym zsunąć się na policzek. Uśmiechnął się ciepło, przerywając swoją kiczowatą grę aktorską i po prostu śledzić go spojrzeniem. - Masz rację, powinieneś tam iść i pomóc temu zmiennokształtnemu. A ja powinienem się cieszyć, że chcesz komuś pomóc mimo swoich fobii.
Jego uśmiech nieco pobladł, ale nadal gładził z czułością niebianina po policzku. W lazurowych oczach pojawił się nagle psotny błysk, od którego Aldaren się ożywił. Wpadł na genialny plan.
- Wiem! Pójdziesz tam, z buta nastawisz mu rękę i prędziutko wrócisz do mnie, co ty na to? - wyszczerzył się radośnie, jakby naprawdę chciał by to tak wyglądało.
Spłycił cały zabieg, nie było w wampirze ani grama empatii, jakby to miało być nic nieznaczące pójście po zakupy. Aż dziw brał, że Aldaren sam zajmował się czasem medycznym fachem i chciał założyć szpital w kraju nieumarłych, gdzie w sumie tak instytucja była zbędna, a bardziej pożądany już byłby kolejny grabarz. Przecież wiadomo, że przy nastawianiu komuś kości, trzeba być jednocześnie i stanowczym i delikatnym, by jeszcze większych obrażeń nie spowodować, że po tym, trzeba odpowiednio kość usztywnić i opatrzyć, zlecić przyjmowanie leków łagodzących ból, może jakieś zioła przyspieszające regenerację, odpowiednią dietę, ćwiczenia by kończyna była tak samo sprawna jak dawniej i jeszcze umówić późniejszą wizytę kontrolną. To nie było tylko nastawienie i po sprawie, wszyscy szczęśliwi, a jednak Aldaren niemal całym sobą pragnął, by po dwóch minutach od wyjścia Mitra był już z powrotem.
- W porządku - powiedział w końcu, godząc się samemu ze sobą, że w sumie to było prędzej czy później po prostu nieuniknione. Że w ten sposób żadne z nich nic nie straci, a szpital zyska i to całkiem sporo, bo problem z przełamywaniem się Mitry do zbliżania się do innych, do dotykania ich i udzielania im pomocy będzie załatwiony. A przynajmniej w lwiej części będą mieli go z głowy. - Zostanę w domu i przypilnuję by Żabon nie oszalał z zazdrości i tęsknoty - dodał beztrosko, oczywiście zazdrość przypisując wszystkim innym tylko nie sobie samemu, choć to jego od środka zżerała.
- Chciałbym tylko, by chociaż Xargan ci towarzyszył. Nie chcę, by coś po drodze ci się stało zwłaszcza, że Zabor kręci się po mieście jak sęp i nie wiadomo co tu nadal robi - wyjaśnił z troską, choć i miał w tym również swoje ukryte plany.
Z Xarganem był w jakimś stopniu połączony, więc mógł jakby widzieć jego oczami, znać jego myśli i w razie potrzeby wydać odpowiedni rozkaz, gdyby to całe nastawianie ręki stanowczo się wydłużało. Wbrew pozorom łatwiej było skrzypkowi go kontrolować, a przynajmniej miał pewność, że demon nie narobi mu większych kłopotów, a nie miał tej pewności, gdyby postanowił specjalnie na tę chwilę przywołać z Otchłani jakąś szkaradę. Co prawda od ostatnich porażek z demonami minął miesiąc i w sumie ostatnie były wyjątkowo posłuszne, choćby tamto demoniczne prosie, wartownik albo choćby Żabon, ale tamte z łatwością udało mu się odesłać, a mała pokraka wręcz się temu sprzeciwiała, mimo że była mniej wymagająca w kontroli niż wartownik. Nie mniej nadal zdawała się mieć w poważaniu skrzypka, nieraz nawet z niego szydzić, właśnie przez to Aldaren wolał raczej zaufać słuchającemu się mniej więcej demonowi, którego on po części już znał, niż przywoływać niewiadomą, której mógłby nie umieć kontrolować na taką odległość, albo która wyrwałaby się z jego kontroli w nieodpowiednim momencie. Zbyt wielkie ryzyko, którego wampir nie chciał podejmować. Nie kiedy on miał zostać tak daleko, a Mitra bezpośrednio przy zagrożeniu.
- Umowę z Turillim powinienem przyjąć, mówisz? - upewnił się, by mieć to już z głowy i nie kazać wampirzemu lordowi dłużej czekać na swoją decyzję. - I nie martw się, jak wrócisz, obiad będzie już na ciebie czekał. Osobiście przypilnuję Żabona, żeby zrobił ci coś smacznego - wyszczerzył pogodnie przy tym swoje wampirze kły, robiąc sobie własnie z małego demona idealnego kozła ofiarnego, choćby do ukrywania swoich zawstydzających emocji, jak wcześniej zazdrość.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
- Oczywiście, maestro Renie - poprawił się Mitra, z początku zdezorientowany tym wstępem ukochanego, ale później wręcz rozbawiony jego pomysłem. Dygnął przed nim, bo nie umiał kłaniać się z taką gracją jak on. Niby gdzie miał się tego nauczyć?
Mitra nie był wcale przekonany czy poruszanie tematu wizyty w Trupiej Główce następnego ranka nie spowoduje kolejnej kłótni, ale uznał, że i tak ich ta rozmowa nie minie. Nie w chwili, gdy Aldaren już i tak wspomniał o Nihimie. No i... on sam był w rozterce. Jak powiedział ukochanemu, nie chciał iść do wampirzycy, ale jednocześnie czuł, że to jego obowiązek. Chciał poradzić się ukochanego, bo w końcu to w imię jego dobra, ale bez konsultacji z nim, dopuścił się tej głupoty. Tak, teraz nazywał to wprost - pomysł, który na początku wydawał mu się rozsądny, teraz był jednym z jego najgorszych błędów. Nigdy więcej nie chciałby przeżyć następstw tego, co zaszło. Chociaż... Z jednej strony czuł ulgę, że powiedział Aldarenowi o tylu rzeczach i w sumie nie zostało to przyjęte tak źle, jak by się spodziewał, ale z drugiej strony... Nadal czuł związany z tym wstyd. I na dodatek obawiał się, że Aldaren teraz zacznie go inaczej traktować - pewnie zacznie się przy nim pilnować z wieloma rzeczami, które wcześniej były dla niego naturalne... Ale może też dzięki temu unikną kolejnych przykrych sytuacji - skrzypek będzie znał powód jego dziwactw.
Teraz jednak chodziło o temat Nihimy. Mitra nie mógł spojrzeć na ukochanego, bo skupiony był na zabiegu. W sumie zrobił to z premedytacją - okoliczności pozwalały im na długie milczenie i unikanie swojego wzroku, a on nie czuł się dość pewnie, by móc cały czas patrzeć na Aldarena. A gdyby zobaczył te jego stężałe rysy, na pewno zinterpretowałby je na swój sposób - niezbyt sobie przychylny. Zaś uzyskana odpowiedź na pewno by nie pomogła - tak naprawdę nie zawierała tych informacji, których Mitra potrzebował. Wiedział, że Kontraktu nie można zawrzeć pod przymusem, bo traci wtedy swoją ważność. Chodziło raczej o szeroko pojętą politykę, konwenanse, bo to, że coś można, nie znaczy, że wypada. A on nie chciał na przykład zaszkodzić Aldarenowi tym, że się wycofa. Sobie też, ale on akurat miał dużo mniej do stracenia niż jego ukochany i pewnie dla wampirzycy stanowił tylko pionek, przy pomocy którego mogła dobrać się do znaczniej poważniejszej figury…
Mitra spróbował jakoś zebrać się w sobie gdy skrzypek w końcu na niego zerknął – do tej pory był raczej skulony i widać było, że to nie była tylko kwestia pochylania się nad raną. Zaraz jednak wyprostował się całkowicie, z zaskoczeniem obserwując scenę urządzoną przez jego ukochanego.
- Ren, nie chciałem… - zaczął się momentalnie tłumaczyć, gdy dostrzegł rozpacz w tych pięknych lazurowych oczach. Niech to, tak czuł, że to nie był dobry pomysł, by o tym rozmawiać, ale musieli… Chwila. Aresterra przyjrzał się podejrzliwie wampirowi, gdy ten zaczął mówić. To była gra, on udawał! Co za dziad. Mitra momentalnie lekko się nadąsał, bo przez moment był naprawdę wystraszony. Nie mógł się jednak długo gniewać, bo czułe głaskanie Aldarena podziałało na niego naprawdę kojąco i gdy wampir przesunął dłoń na jego policzek, on za nią złapał i wtulił się w nią jeszcze na dłuższą chwilę. Uśmiechnął się błogo, gdy skrzypek przyznał mu rację – dla niego to było jak pochwała.
- Chcę być najlepszym lekarzem w naszym szpitalu – zapewnił i w końcu spojrzał na wampira z czułością. Chwilę siedzieli tak w milczeniu i patrzyli sobie w oczy… Po czym Aldaren wyskoczył z takim tekstem, że Mitra najpierw wybałuszył na niego oczy, po czym głośno i szczerze się roześmiał. Entuzjazm i przekonanie o genialności tego planu, które słyszał w głosie skrzypka, były rozbrajające. Nawet sobie wyobraził to jak wpada do karczmy i w powietrzu, byle jak, wkłada tygrysowi łapę w łupki, po czym czmycha, zostawiają pacjenta oniemiałego i zdezorientowanego.
- Jesteś niepoprawnym optymistą - zganił czule wampira, który swoimi żartami wprawił go w tak doskonały nastrój. Pochylił się i nadal z uśmiechem na ustach zmierzwił mu włosy. Nie podejrzewał ukochanego o brak empatii, a raczej o to, że obudziła się jego natura kawalarza. Przecież gdyby nie miał empatii nie tworzyłby szpitala w tym mieście no i nie byłby tak czuły i troskliwy dla błogosławionego, który wcale nie ułatwiał polubienia go.
- O tak, pilnuj, by biedactwu serduszko nie pękło, a ja wrócę jak najszybciej będę w stanie - zapewnił, udając, że wcale nie podejrzewał, że tak naprawdę Aldaren mówił o sobie. Było mu miło, że ukochany tak bardzo chciałby spędzać z nim każdą chwilę, ale z drugiej strony czasami po prostu musieli się rozdzielić.
- Wiesz, pomyśl jak miło będzie, gdy przyjdę do domu - zasugerował, ale nie wchodził w szczegóły. Zaskakujące jak z tej niedawno udręczonej kupki nieszczęścia teraz stał się taki rozluźniony i zadowolony z życia, a w jego oczach pojawił się blask i ciepło, przeznaczone tylko dla tego jedynego… Niestety wspomnienie Xargana sprawiło, że jego nastrój odrobinkę - ale naprawdę odrobinkę! - opadł.
- Dobrze, może iść ze mną - zgodził się. To był jednocześnie bardzo ważny dla niego sygnał, że Aldaren nie chce iść do karczmy… I pewnie nie będzie chciał do niej chodzić również później. A to dało Mitrze mocno do myślenia, choć tego po sobie nie pokazał.
Rana jednak nie mogła czekać i nekromanta nachylił się nad nią, na chwilę przerywając rozmowę. Wziął jedną z niewielki szmatek ułożonych na tacy i starł nią nadmiar maści, który został na skórze, bardzo się przy tym starając, by nie naruszyć szwów. Podczas tej czynności na jego twarzy malował się spokój i skupienie - naprawdę pasował do tego zawodu. Jednak natychmiast podniósł czujne spojrzenie, gdy Aldaren się do niego odezwał. Ponownie przerwał zabieg.
- Jest dobrze napisana, nie widziałem w niej podejrzanych punktów. Mogę ją jeszcze jutro raz przejrzeć na wszelki wypadek… A nie chciałbyś jej jeszcze komuś pokazać? Jakiemuś prawnikowi? - upewnił się. - Ja co prawda znam się na umowach na handel ciałami, ale no… to precedensowy Kontrakt - przyznał szczerze. I później znowu się uśmiechnął, tym razem jednak tak jakby nieśmiało, obracając przy tym wzrok. Niech to, wzruszył się.
- Wiesz… - odezwał się cicho, grzebiąc bez sensu wśród zawartości tacy. - Perspektywa tego, że wrócę do domu gdzie ktoś będzie się naprawdę cieszył na mój powrót i jeszcze czekał z obiadem…
Nie dokończył. Westchnął z czułością i pochylił się do Aldarena, by dać mu buziaka.
- Wybacz mi, Ren, ale teraz muszę zrobić ci krzywdę - szepnął, nadal nad nim pochylony. Gdy mówił, jego ciepły oddech owiewał wargi wampira, przez co zapowiedź bólu brzmiała jak obietnica czegoś znacznie przyjemniejszego.
- Postaram się być jak najdelikatniejszy - obiecał, po czym sięgnął po narzędzia i pochylił się nad raną. Paznokciem ręki, w której trzymał nożyce chirurgiczne, powiódł między szwami, aby sprawdzić czucie Aldarena, a gdy stwierdził, że maść już w pełni działała, zabrał się za robotę. Zaczął od tych nici, które były najłatwiej dostępne - tak aby na początku nie było tak źle i by jego ukochany stopniowo przyzwyczajał się do tego nieprzyjemnego uczucia, choć błogosławiony zgodnie z zapowiedzią starał się jak mógł, aby oszczędzić mu jakichkolwiek nieprzyjemności. Wcześniej na przykład - jeszcze podczas smarowania - dokładnie przyjrzał się ranie i zaplanował kolejność prac, aby teraz nie robić zbędny przestojów. Wyjęte szwy szybko odrzucał na bok, na jedną z czystych ściereczek, a tam, gdzie ewentualnie popłynęła krew, szybko przykładał drugą, aby zatamować ten minimalny krwotok.
- Już kończę - zapewnił, gdy zostały mu trzy najgorsze szwy do wyciągnięcia. I tak jak obiecał, wkrótce było po wszystkim. Mitra wyprostował się, odetchnął i szybko zmienił narzędzia w rękach na gazę nasączoną łagodnym środkiem odkażającym.
- Może troszkę szczypać - ostrzegł, przykładając ją do podziurawionej skóry Aldarena. - Już po wszystkim, Ren, byłeś bardzo dzielnym pacjentem - pochwalił go, obiema dłońmi delikatnie przytrzymując gazę w miejscu.
Mitra nie był wcale przekonany czy poruszanie tematu wizyty w Trupiej Główce następnego ranka nie spowoduje kolejnej kłótni, ale uznał, że i tak ich ta rozmowa nie minie. Nie w chwili, gdy Aldaren już i tak wspomniał o Nihimie. No i... on sam był w rozterce. Jak powiedział ukochanemu, nie chciał iść do wampirzycy, ale jednocześnie czuł, że to jego obowiązek. Chciał poradzić się ukochanego, bo w końcu to w imię jego dobra, ale bez konsultacji z nim, dopuścił się tej głupoty. Tak, teraz nazywał to wprost - pomysł, który na początku wydawał mu się rozsądny, teraz był jednym z jego najgorszych błędów. Nigdy więcej nie chciałby przeżyć następstw tego, co zaszło. Chociaż... Z jednej strony czuł ulgę, że powiedział Aldarenowi o tylu rzeczach i w sumie nie zostało to przyjęte tak źle, jak by się spodziewał, ale z drugiej strony... Nadal czuł związany z tym wstyd. I na dodatek obawiał się, że Aldaren teraz zacznie go inaczej traktować - pewnie zacznie się przy nim pilnować z wieloma rzeczami, które wcześniej były dla niego naturalne... Ale może też dzięki temu unikną kolejnych przykrych sytuacji - skrzypek będzie znał powód jego dziwactw.
Teraz jednak chodziło o temat Nihimy. Mitra nie mógł spojrzeć na ukochanego, bo skupiony był na zabiegu. W sumie zrobił to z premedytacją - okoliczności pozwalały im na długie milczenie i unikanie swojego wzroku, a on nie czuł się dość pewnie, by móc cały czas patrzeć na Aldarena. A gdyby zobaczył te jego stężałe rysy, na pewno zinterpretowałby je na swój sposób - niezbyt sobie przychylny. Zaś uzyskana odpowiedź na pewno by nie pomogła - tak naprawdę nie zawierała tych informacji, których Mitra potrzebował. Wiedział, że Kontraktu nie można zawrzeć pod przymusem, bo traci wtedy swoją ważność. Chodziło raczej o szeroko pojętą politykę, konwenanse, bo to, że coś można, nie znaczy, że wypada. A on nie chciał na przykład zaszkodzić Aldarenowi tym, że się wycofa. Sobie też, ale on akurat miał dużo mniej do stracenia niż jego ukochany i pewnie dla wampirzycy stanowił tylko pionek, przy pomocy którego mogła dobrać się do znaczniej poważniejszej figury…
Mitra spróbował jakoś zebrać się w sobie gdy skrzypek w końcu na niego zerknął – do tej pory był raczej skulony i widać było, że to nie była tylko kwestia pochylania się nad raną. Zaraz jednak wyprostował się całkowicie, z zaskoczeniem obserwując scenę urządzoną przez jego ukochanego.
- Ren, nie chciałem… - zaczął się momentalnie tłumaczyć, gdy dostrzegł rozpacz w tych pięknych lazurowych oczach. Niech to, tak czuł, że to nie był dobry pomysł, by o tym rozmawiać, ale musieli… Chwila. Aresterra przyjrzał się podejrzliwie wampirowi, gdy ten zaczął mówić. To była gra, on udawał! Co za dziad. Mitra momentalnie lekko się nadąsał, bo przez moment był naprawdę wystraszony. Nie mógł się jednak długo gniewać, bo czułe głaskanie Aldarena podziałało na niego naprawdę kojąco i gdy wampir przesunął dłoń na jego policzek, on za nią złapał i wtulił się w nią jeszcze na dłuższą chwilę. Uśmiechnął się błogo, gdy skrzypek przyznał mu rację – dla niego to było jak pochwała.
- Chcę być najlepszym lekarzem w naszym szpitalu – zapewnił i w końcu spojrzał na wampira z czułością. Chwilę siedzieli tak w milczeniu i patrzyli sobie w oczy… Po czym Aldaren wyskoczył z takim tekstem, że Mitra najpierw wybałuszył na niego oczy, po czym głośno i szczerze się roześmiał. Entuzjazm i przekonanie o genialności tego planu, które słyszał w głosie skrzypka, były rozbrajające. Nawet sobie wyobraził to jak wpada do karczmy i w powietrzu, byle jak, wkłada tygrysowi łapę w łupki, po czym czmycha, zostawiają pacjenta oniemiałego i zdezorientowanego.
- Jesteś niepoprawnym optymistą - zganił czule wampira, który swoimi żartami wprawił go w tak doskonały nastrój. Pochylił się i nadal z uśmiechem na ustach zmierzwił mu włosy. Nie podejrzewał ukochanego o brak empatii, a raczej o to, że obudziła się jego natura kawalarza. Przecież gdyby nie miał empatii nie tworzyłby szpitala w tym mieście no i nie byłby tak czuły i troskliwy dla błogosławionego, który wcale nie ułatwiał polubienia go.
- O tak, pilnuj, by biedactwu serduszko nie pękło, a ja wrócę jak najszybciej będę w stanie - zapewnił, udając, że wcale nie podejrzewał, że tak naprawdę Aldaren mówił o sobie. Było mu miło, że ukochany tak bardzo chciałby spędzać z nim każdą chwilę, ale z drugiej strony czasami po prostu musieli się rozdzielić.
- Wiesz, pomyśl jak miło będzie, gdy przyjdę do domu - zasugerował, ale nie wchodził w szczegóły. Zaskakujące jak z tej niedawno udręczonej kupki nieszczęścia teraz stał się taki rozluźniony i zadowolony z życia, a w jego oczach pojawił się blask i ciepło, przeznaczone tylko dla tego jedynego… Niestety wspomnienie Xargana sprawiło, że jego nastrój odrobinkę - ale naprawdę odrobinkę! - opadł.
- Dobrze, może iść ze mną - zgodził się. To był jednocześnie bardzo ważny dla niego sygnał, że Aldaren nie chce iść do karczmy… I pewnie nie będzie chciał do niej chodzić również później. A to dało Mitrze mocno do myślenia, choć tego po sobie nie pokazał.
Rana jednak nie mogła czekać i nekromanta nachylił się nad nią, na chwilę przerywając rozmowę. Wziął jedną z niewielki szmatek ułożonych na tacy i starł nią nadmiar maści, który został na skórze, bardzo się przy tym starając, by nie naruszyć szwów. Podczas tej czynności na jego twarzy malował się spokój i skupienie - naprawdę pasował do tego zawodu. Jednak natychmiast podniósł czujne spojrzenie, gdy Aldaren się do niego odezwał. Ponownie przerwał zabieg.
- Jest dobrze napisana, nie widziałem w niej podejrzanych punktów. Mogę ją jeszcze jutro raz przejrzeć na wszelki wypadek… A nie chciałbyś jej jeszcze komuś pokazać? Jakiemuś prawnikowi? - upewnił się. - Ja co prawda znam się na umowach na handel ciałami, ale no… to precedensowy Kontrakt - przyznał szczerze. I później znowu się uśmiechnął, tym razem jednak tak jakby nieśmiało, obracając przy tym wzrok. Niech to, wzruszył się.
- Wiesz… - odezwał się cicho, grzebiąc bez sensu wśród zawartości tacy. - Perspektywa tego, że wrócę do domu gdzie ktoś będzie się naprawdę cieszył na mój powrót i jeszcze czekał z obiadem…
Nie dokończył. Westchnął z czułością i pochylił się do Aldarena, by dać mu buziaka.
- Wybacz mi, Ren, ale teraz muszę zrobić ci krzywdę - szepnął, nadal nad nim pochylony. Gdy mówił, jego ciepły oddech owiewał wargi wampira, przez co zapowiedź bólu brzmiała jak obietnica czegoś znacznie przyjemniejszego.
- Postaram się być jak najdelikatniejszy - obiecał, po czym sięgnął po narzędzia i pochylił się nad raną. Paznokciem ręki, w której trzymał nożyce chirurgiczne, powiódł między szwami, aby sprawdzić czucie Aldarena, a gdy stwierdził, że maść już w pełni działała, zabrał się za robotę. Zaczął od tych nici, które były najłatwiej dostępne - tak aby na początku nie było tak źle i by jego ukochany stopniowo przyzwyczajał się do tego nieprzyjemnego uczucia, choć błogosławiony zgodnie z zapowiedzią starał się jak mógł, aby oszczędzić mu jakichkolwiek nieprzyjemności. Wcześniej na przykład - jeszcze podczas smarowania - dokładnie przyjrzał się ranie i zaplanował kolejność prac, aby teraz nie robić zbędny przestojów. Wyjęte szwy szybko odrzucał na bok, na jedną z czystych ściereczek, a tam, gdzie ewentualnie popłynęła krew, szybko przykładał drugą, aby zatamować ten minimalny krwotok.
- Już kończę - zapewnił, gdy zostały mu trzy najgorsze szwy do wyciągnięcia. I tak jak obiecał, wkrótce było po wszystkim. Mitra wyprostował się, odetchnął i szybko zmienił narzędzia w rękach na gazę nasączoną łagodnym środkiem odkażającym.
- Może troszkę szczypać - ostrzegł, przykładając ją do podziurawionej skóry Aldarena. - Już po wszystkim, Ren, byłeś bardzo dzielnym pacjentem - pochwalił go, obiema dłońmi delikatnie przytrzymując gazę w miejscu.
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
Widok oburzonego Mitry był tak rozbrajający, że Aldaren mógłby go takim oglądać równie często, co uśmiechniętym i beztroskim. Miał jednak świadomość, że w pewnym momencie, gdyby było tego za dużo i za często, po prostu przestałoby to być śmieszne i mogło być zabójcze dla ich związku. Choć biorąc pod uwagę minę jaką strzelił przed chwilą niebianin, gdy sobie uświadomił, że wampir znów go wkręca... Nie był pewien czy zaraz nie zostanie umarłym nieumarłym. Szczególnie, że blondyn, z którym się właśnie droczył miał pod ręką całkiem pokaźny zestaw stanowczo zbyt ostrych i niebezpiecznych narzędzi jak na jego wampirzy gust.
Z medyków, którzy mają za chwilę przeprowadzić zabieg chyba nie powinno się żartować, tak jak nie powinno się drażnić karczmarza, czy kelnerki, mającego przygotować i postawić klientowi pod nosem zamówiony posiłek. O ile w tym drugim przypadku Aldaren raczej nigdy nie posunie się do tego typu dowcipów, o tyle w tym jednym przypadku, przy tym jednym mężczyźnie, mężczyźnie jego nie-życia, po prostu nie mógł się powstrzymać. Nawet jakby miał zaraz skończyć ze skalpelem w oku. Ten dzień był zbyt burzliwy, a tak przy odrobinie szczęścia mógłby choćby jego końcówkę nieco niebianinowi umilić.
- Miło słyszeć, że będę miał z kim rywalizować - wyszczerzył się z zadowoleniem, jakby właśnie mieli zacząć jakiś niewinny, niezobowiązujący wyścig "kto zbierze najwięcej jabłek". Zaraz parsknął sam do siebie i jego entuzjazm nieco przygasł. Właśnie uświadomił sobie coś bardzo istotnego, co wcześniej miało czelność mu umknąć. - Choć będzie to raczej niezbyt sprawiedliwa rywalizacja. Będę musiał się sporo nauczyć, zamiast przypomnieć - dodał uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem i pogładził się po karku.
I jakby na dowód swoich słów, rzucił zaraz niedorzeczną i okrutną propozycją, jak Mitra mógłby sprawnie i szybko załatwić sprawę złamanej ręki tygrysa. Oczywiście metody leczenia w tym przypadku, zarówno te nowocześniejsze, jak i te praktykowane przez wampira niewiele się od siebie różniły, o ile w ogóle czymś, ale jakoś skrzypek nie miał innego pomysłu na dowcip wiążący w sobie wszystkie te kwestie, a przynajmniej te bardziej istotne.
Śmiech nekromanty był najlepszym dowodem na to, że żart się jednak udał i nawet przypadł do gustu. Lepszej nagrody od Mitry nie mógł dostać. Był z siebie wielce zadowolony, a komentarz ukochanego jeszcze dodatkowo go dobił. Nie mógł się nie zaśmiać, a był tak rozbawiony, że zaraz musiał zetrzeć palcem kąciki oczu. Z godnym kota zadowoleniem rozpłynął się pod palcami partnera zanurzonymi w ciemnej czuprynie skrzypka. Gdy otworzył oczy, skrzyły się jak gwiazdy na nocnym, bezchmurnym niebie podczas pełni. Rozbawienie jeszcze mu nie odpuściło.
- Najważniejsze, że jestem TWOIM niepoprawnym optymistą i choćbyś miał mnie na kolanach błagać, nie dam ci o tym zapomnieć - droczył się z iście diabelskim uśmiechem, któremu ostre i długie kły jedynie nadały charakteru.
Oczywiście wampir nie był zły i nie chciał wystraszyć błogosławionego, po prostu uwielbiał się uśmiechać, na wiele różnych sposobów, przy czym zdawało się, że zawsze w takich chwilach zapominał, że jest krwiopijcą i niektórych takie szczerzenie się do nich mogło wręcz odpychać. Częste zjawisko zwłaszcza poza granicami Maurii.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak miło będzie, gdy po tych mileniach rozłąki będę mógł... znaczy Żabon będzie mógł cię znów zobaczyć - odparł niewinnie, choć nie podejrzewał, że Mitra mógłby w swojej wypowiedzi ukryć dodatkowe dni. Dla Aldarena najważniejszym będzie, że niebianin znów będzie przy nim. Że towarzystwo nekromanty, jego głos i widok będzie po tym zarezerwowany wyłącznie dla skrzypka. Nie miał zamiaru się tym dzielić z nikim innym. Choć powinien, bo przecież gdy szpital zacznie żyć, a oni się przeniosą do zamku... Mitra już nie będzie wyłącznie jego. Ale o tym na razie nie chciał myśleć.
Grajek wyraźnie odetchnął z ulgą, gdy Mitra zgodził się na jego propozycję, by Xargan go eskortował, i nawet nie pogardził rzuceniem w stronę lubego, pełnego wdzięczności spojrzenia. W prawdzie i tak się wygłupił i wyszedł na hipokrytę, bo przecież jeszcze przed chwilą wprost powiedział, że Mitra jest wolnym człowiekiem, a teraz prosił by mógł mu towarzyszyć znienawidzony demon. Niby zaznaczył, że chodziło wyłącznie o bezpieczeństwo niebianina, ale będąc szczerym, to tak nie do końca miał w zamyśle jedynie to. Mając Xargana niemalże na miejscu, mógłby w porę wyczuć i zmienić swoje rozkazy, gdyby wampirzyca czegoś próbowała wobec Mitry. Rękami demona mógłby się wtedy zemścić. Gdyby udał się tam osobiście... nie był pewien czy powstrzymałby się od zrobienia czegoś głupiego.
Dał spokojnie emocjom opaść i poprawił się na łóżku, gdy Mitra skończył z nakładaniem maści i z wolna przechodził do tej mniej przyjemnej dla nich obu części. Wampir przestał już pajacować i przyjął spokojną powagę, w której zachowaniu pomogło pytanie bardziej służbowe. Już wcześniej nekromanta wyraził swoją opinię odnośnie umowy z Alexandrem Turillim, ale Aldaren chciał się dowiedzieć czy Mitra jest pewien słuszności w podjęciu współpracy z wampirzym nekromantą. W sumie jakby to dobrze rozegrać, może niebianin mógłby się rozwijać pod jego skrzydłami, w końcu wydawało się, że badania Mitry z dziedziny nekromancji jak i możliwość bycia chirurgiem w szpitalu były dla niego tak samo ważne i oba, choć tak odmienne od siebie, dawały mu tyle samo szczęścia.
- Komu pokazać? - zapytał z ironią, choć głos miał łagodny. - Nawet jeśli w tym mieście byłby jakiś śmiertelnik zajmujący się prawem, raczej nie przypadłaby mu do gustu tego typu umowa. I jeszcze pobieranie pieniędzy za wydawanie ciał... Inni nekromanci uznaliby to za genialny pomysł i zasypaliby mnie swoimi propozycjami współpracy, na czym szpital szybko by ucierpiał, a wampiry... Ród Turillich jest bardziej znaczący od mojego, przynajmniej politycznie i choćby przez to większość będzie im przychylna, nawet jeśli głową mojego rodu byłby nadal wampir czystej krwi - wyjaśnił i uśmiechnął się czule do lubego.
- Jeśli TY nie masz do tej umowy żadnych wątpliwości, nie sądzę by była potrzeba kazać nadal czekać lordowi Turillemu na moją odpowiedź. Ale, cobyś w nocy lepiej spał, mogę się zapytać Lilianny co ona sądzi w tym temacie, przy okazji jak wpadniemy do niej z moimi przeprosinami - zaproponował.
Osobiście nie był już w tej kwestii tak oburzony i zagubiony jak na samym początku, ale nadal nie pałał też zbytnim optymizmem co do tego. W sumie bardziej, jakby nie miała ta umowa dla niego większego znaczenia. Bo czy jakieś w ogóle ma? Skrzypek i tak był wyłącznie pionkiem w tym mieście.
Nie sposób było nie zauważyć tego, jak emocjonalnie Mitra odebrał słowa wampira na temat tego, że będzie grzecznie czekał na niego w domu i w miedzy czasie coś upichci. To był widok równie piękny, co ten, gdy Mitra był szczęśliwy. Gdyby tylko była możliwość uwiecznienia obecnego wyrazu twarzy blondyna - aż wampira złapało za serce.
- Bo w domu zawsze powinien być ktoś, do kogo można by wrócić - mruknął czule i widać było, że chce dodać coś jeszcze, lecz pocałunek nekromanty go przed tym powstrzymał. Aldaren parsknął z rozbawieniem, rozbrojony tym jak skutecznie niebianin potrafi zamknąć mu usta. I jak tu go nie kochać?
- Mam to rozumieć jako groźbę czy obietnicę? - zapytał zadziornie i wykorzystując to, że Mitra był tak blisko, lekko otarł swój nos o jego. - Czyń swoją powinność i o nic się nie martw - dodał całując go w czoło. Odetchnął po tym głęboko, przymknął oczy i się rozluźnił, przygotowując się mentalnie na najgorsze. Nie tracił jednak ciepłego uśmiechu, jakby to miało jakaś pomóc blondynowi, czy ułatwić mu zadanie.
Z początku nie było tak źle, jakieś mrowienia, jakieś nieznaczące i szybko odchodzące w zapomnienie uszczypnięcia i ukłucia. Raz czy dwa poruszył się nieznacznie, ale nie dawał po sobie poznać, nawet najmniejszej oznaki tego, że rzeczywiście coś go zabolało, choćby chwilę przed tym jak Mitra musiał się wspomóc czystą ściereczką. Uśmiechu jednak nie stracił. Dopiero na końcu ten grymas przestał być tak sympatyczny, choć cały czas starał się go utrzymać w takiej samej formie jak do tej pory, niestety przez mocno zaciskane zęby nie było to wcale takie proste. Dłoń leżącą na łóżku przy przeciwnym boku, niż ten, nad którym pochylał się Mitra, gniotła od jakiejś chwili bez ustanku prześcieradło, lecz Aldaren nie śmiał pisnąć czy się poruszyć. Trwał nieruchomo jak posąg. Odetchnął jednak z niemałą ulgą, gdy było już po wszystkim. Chciał nawet rzucić jakimś zabawnym komentarzem w swoim stylu odnośnie ostrzeżenia nekromanty, ale to był błąd grajka. Opuścił gardę, przez co cicho i krótko syknął, nieznacznie się odsuwając od gazy, którą przyłożył mu z zaskoczenia Mitra. Szybko się jednak do niej przyzwyczaił i nawet sięgnął w jej stronę dłonią, patrząc wymownie na ukochanego, że nieumarły ją już sobie przytrzyma.
- I co mi z tego, że dzielny byłem jak ciastka nie zjem? - prychnął naburmuszony i zaraz westchnął melodramatycznie. Oto właśnie Aldaren wracał do gry. Kij, że wykończony psychicznie i fizycznie, że głodny dosłownie i w przenośni. Swoją szopkę odstawić musiał, jakby od tego miało zależeć życie Mitry. A przynajmniej tak się z pozoru zapowiadało. - Przereklamowane jest bycie wampirem - jęknął z niezadowoleniem i zerknął kontrolnie na blondyna, ani na moment nie tracąc dobrego humoru. Na szczęście odpuścił sobie wystawienie swojej sztuki do końca. Dźwignął się do pół siadu i odjął gazik od zabliźnionej rany. Złożył go na pół i jeszcze ze dwa razy przetarł skórę w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą miał szwy, po czym sięgnął do nekromanty i przygarnął go do siebie, przytulając.
- Jesteś wspaniałym medykiem. Dziękuję mój kochany. - Ucałował go w złotą czuprynę, po czym spuścił nogi za krawędź łóżka. - Pomóc ci odnieść te narzędzia i zutylizować szwy? - spytał łagodnie, mając szczery zamiar się na coś przydać. Wszystko byleby tylko nie myśleć o jednym i nie palnąć przez to niczego głupiego. Podniósł się zaraz na równe nogi z jeszcze szerszym, beztroskim uśmiechem.
- W sumie to zaschło mi trochę w gardle od tego wszystkiego. Pozwolisz, że pójdę się czegoś napić? - rzucił, nieco zakłopotany. Chciał zejść, poszperać w mitrowym barku, napić się czegoś, nawet koniaku, który blondyn tak uwielbiał i zaraz by wrócił do góry. Miał nadzieję uspokoić tym swoje myśli i denerwujące świerzbienie rany na boku. Zależało mu jednak na zgodzie nekromanty, by uniknąć niezamierzonych nieprzyjemności.
Z medyków, którzy mają za chwilę przeprowadzić zabieg chyba nie powinno się żartować, tak jak nie powinno się drażnić karczmarza, czy kelnerki, mającego przygotować i postawić klientowi pod nosem zamówiony posiłek. O ile w tym drugim przypadku Aldaren raczej nigdy nie posunie się do tego typu dowcipów, o tyle w tym jednym przypadku, przy tym jednym mężczyźnie, mężczyźnie jego nie-życia, po prostu nie mógł się powstrzymać. Nawet jakby miał zaraz skończyć ze skalpelem w oku. Ten dzień był zbyt burzliwy, a tak przy odrobinie szczęścia mógłby choćby jego końcówkę nieco niebianinowi umilić.
- Miło słyszeć, że będę miał z kim rywalizować - wyszczerzył się z zadowoleniem, jakby właśnie mieli zacząć jakiś niewinny, niezobowiązujący wyścig "kto zbierze najwięcej jabłek". Zaraz parsknął sam do siebie i jego entuzjazm nieco przygasł. Właśnie uświadomił sobie coś bardzo istotnego, co wcześniej miało czelność mu umknąć. - Choć będzie to raczej niezbyt sprawiedliwa rywalizacja. Będę musiał się sporo nauczyć, zamiast przypomnieć - dodał uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem i pogładził się po karku.
I jakby na dowód swoich słów, rzucił zaraz niedorzeczną i okrutną propozycją, jak Mitra mógłby sprawnie i szybko załatwić sprawę złamanej ręki tygrysa. Oczywiście metody leczenia w tym przypadku, zarówno te nowocześniejsze, jak i te praktykowane przez wampira niewiele się od siebie różniły, o ile w ogóle czymś, ale jakoś skrzypek nie miał innego pomysłu na dowcip wiążący w sobie wszystkie te kwestie, a przynajmniej te bardziej istotne.
Śmiech nekromanty był najlepszym dowodem na to, że żart się jednak udał i nawet przypadł do gustu. Lepszej nagrody od Mitry nie mógł dostać. Był z siebie wielce zadowolony, a komentarz ukochanego jeszcze dodatkowo go dobił. Nie mógł się nie zaśmiać, a był tak rozbawiony, że zaraz musiał zetrzeć palcem kąciki oczu. Z godnym kota zadowoleniem rozpłynął się pod palcami partnera zanurzonymi w ciemnej czuprynie skrzypka. Gdy otworzył oczy, skrzyły się jak gwiazdy na nocnym, bezchmurnym niebie podczas pełni. Rozbawienie jeszcze mu nie odpuściło.
- Najważniejsze, że jestem TWOIM niepoprawnym optymistą i choćbyś miał mnie na kolanach błagać, nie dam ci o tym zapomnieć - droczył się z iście diabelskim uśmiechem, któremu ostre i długie kły jedynie nadały charakteru.
Oczywiście wampir nie był zły i nie chciał wystraszyć błogosławionego, po prostu uwielbiał się uśmiechać, na wiele różnych sposobów, przy czym zdawało się, że zawsze w takich chwilach zapominał, że jest krwiopijcą i niektórych takie szczerzenie się do nich mogło wręcz odpychać. Częste zjawisko zwłaszcza poza granicami Maurii.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak miło będzie, gdy po tych mileniach rozłąki będę mógł... znaczy Żabon będzie mógł cię znów zobaczyć - odparł niewinnie, choć nie podejrzewał, że Mitra mógłby w swojej wypowiedzi ukryć dodatkowe dni. Dla Aldarena najważniejszym będzie, że niebianin znów będzie przy nim. Że towarzystwo nekromanty, jego głos i widok będzie po tym zarezerwowany wyłącznie dla skrzypka. Nie miał zamiaru się tym dzielić z nikim innym. Choć powinien, bo przecież gdy szpital zacznie żyć, a oni się przeniosą do zamku... Mitra już nie będzie wyłącznie jego. Ale o tym na razie nie chciał myśleć.
Grajek wyraźnie odetchnął z ulgą, gdy Mitra zgodził się na jego propozycję, by Xargan go eskortował, i nawet nie pogardził rzuceniem w stronę lubego, pełnego wdzięczności spojrzenia. W prawdzie i tak się wygłupił i wyszedł na hipokrytę, bo przecież jeszcze przed chwilą wprost powiedział, że Mitra jest wolnym człowiekiem, a teraz prosił by mógł mu towarzyszyć znienawidzony demon. Niby zaznaczył, że chodziło wyłącznie o bezpieczeństwo niebianina, ale będąc szczerym, to tak nie do końca miał w zamyśle jedynie to. Mając Xargana niemalże na miejscu, mógłby w porę wyczuć i zmienić swoje rozkazy, gdyby wampirzyca czegoś próbowała wobec Mitry. Rękami demona mógłby się wtedy zemścić. Gdyby udał się tam osobiście... nie był pewien czy powstrzymałby się od zrobienia czegoś głupiego.
Dał spokojnie emocjom opaść i poprawił się na łóżku, gdy Mitra skończył z nakładaniem maści i z wolna przechodził do tej mniej przyjemnej dla nich obu części. Wampir przestał już pajacować i przyjął spokojną powagę, w której zachowaniu pomogło pytanie bardziej służbowe. Już wcześniej nekromanta wyraził swoją opinię odnośnie umowy z Alexandrem Turillim, ale Aldaren chciał się dowiedzieć czy Mitra jest pewien słuszności w podjęciu współpracy z wampirzym nekromantą. W sumie jakby to dobrze rozegrać, może niebianin mógłby się rozwijać pod jego skrzydłami, w końcu wydawało się, że badania Mitry z dziedziny nekromancji jak i możliwość bycia chirurgiem w szpitalu były dla niego tak samo ważne i oba, choć tak odmienne od siebie, dawały mu tyle samo szczęścia.
- Komu pokazać? - zapytał z ironią, choć głos miał łagodny. - Nawet jeśli w tym mieście byłby jakiś śmiertelnik zajmujący się prawem, raczej nie przypadłaby mu do gustu tego typu umowa. I jeszcze pobieranie pieniędzy za wydawanie ciał... Inni nekromanci uznaliby to za genialny pomysł i zasypaliby mnie swoimi propozycjami współpracy, na czym szpital szybko by ucierpiał, a wampiry... Ród Turillich jest bardziej znaczący od mojego, przynajmniej politycznie i choćby przez to większość będzie im przychylna, nawet jeśli głową mojego rodu byłby nadal wampir czystej krwi - wyjaśnił i uśmiechnął się czule do lubego.
- Jeśli TY nie masz do tej umowy żadnych wątpliwości, nie sądzę by była potrzeba kazać nadal czekać lordowi Turillemu na moją odpowiedź. Ale, cobyś w nocy lepiej spał, mogę się zapytać Lilianny co ona sądzi w tym temacie, przy okazji jak wpadniemy do niej z moimi przeprosinami - zaproponował.
Osobiście nie był już w tej kwestii tak oburzony i zagubiony jak na samym początku, ale nadal nie pałał też zbytnim optymizmem co do tego. W sumie bardziej, jakby nie miała ta umowa dla niego większego znaczenia. Bo czy jakieś w ogóle ma? Skrzypek i tak był wyłącznie pionkiem w tym mieście.
Nie sposób było nie zauważyć tego, jak emocjonalnie Mitra odebrał słowa wampira na temat tego, że będzie grzecznie czekał na niego w domu i w miedzy czasie coś upichci. To był widok równie piękny, co ten, gdy Mitra był szczęśliwy. Gdyby tylko była możliwość uwiecznienia obecnego wyrazu twarzy blondyna - aż wampira złapało za serce.
- Bo w domu zawsze powinien być ktoś, do kogo można by wrócić - mruknął czule i widać było, że chce dodać coś jeszcze, lecz pocałunek nekromanty go przed tym powstrzymał. Aldaren parsknął z rozbawieniem, rozbrojony tym jak skutecznie niebianin potrafi zamknąć mu usta. I jak tu go nie kochać?
- Mam to rozumieć jako groźbę czy obietnicę? - zapytał zadziornie i wykorzystując to, że Mitra był tak blisko, lekko otarł swój nos o jego. - Czyń swoją powinność i o nic się nie martw - dodał całując go w czoło. Odetchnął po tym głęboko, przymknął oczy i się rozluźnił, przygotowując się mentalnie na najgorsze. Nie tracił jednak ciepłego uśmiechu, jakby to miało jakaś pomóc blondynowi, czy ułatwić mu zadanie.
Z początku nie było tak źle, jakieś mrowienia, jakieś nieznaczące i szybko odchodzące w zapomnienie uszczypnięcia i ukłucia. Raz czy dwa poruszył się nieznacznie, ale nie dawał po sobie poznać, nawet najmniejszej oznaki tego, że rzeczywiście coś go zabolało, choćby chwilę przed tym jak Mitra musiał się wspomóc czystą ściereczką. Uśmiechu jednak nie stracił. Dopiero na końcu ten grymas przestał być tak sympatyczny, choć cały czas starał się go utrzymać w takiej samej formie jak do tej pory, niestety przez mocno zaciskane zęby nie było to wcale takie proste. Dłoń leżącą na łóżku przy przeciwnym boku, niż ten, nad którym pochylał się Mitra, gniotła od jakiejś chwili bez ustanku prześcieradło, lecz Aldaren nie śmiał pisnąć czy się poruszyć. Trwał nieruchomo jak posąg. Odetchnął jednak z niemałą ulgą, gdy było już po wszystkim. Chciał nawet rzucić jakimś zabawnym komentarzem w swoim stylu odnośnie ostrzeżenia nekromanty, ale to był błąd grajka. Opuścił gardę, przez co cicho i krótko syknął, nieznacznie się odsuwając od gazy, którą przyłożył mu z zaskoczenia Mitra. Szybko się jednak do niej przyzwyczaił i nawet sięgnął w jej stronę dłonią, patrząc wymownie na ukochanego, że nieumarły ją już sobie przytrzyma.
- I co mi z tego, że dzielny byłem jak ciastka nie zjem? - prychnął naburmuszony i zaraz westchnął melodramatycznie. Oto właśnie Aldaren wracał do gry. Kij, że wykończony psychicznie i fizycznie, że głodny dosłownie i w przenośni. Swoją szopkę odstawić musiał, jakby od tego miało zależeć życie Mitry. A przynajmniej tak się z pozoru zapowiadało. - Przereklamowane jest bycie wampirem - jęknął z niezadowoleniem i zerknął kontrolnie na blondyna, ani na moment nie tracąc dobrego humoru. Na szczęście odpuścił sobie wystawienie swojej sztuki do końca. Dźwignął się do pół siadu i odjął gazik od zabliźnionej rany. Złożył go na pół i jeszcze ze dwa razy przetarł skórę w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą miał szwy, po czym sięgnął do nekromanty i przygarnął go do siebie, przytulając.
- Jesteś wspaniałym medykiem. Dziękuję mój kochany. - Ucałował go w złotą czuprynę, po czym spuścił nogi za krawędź łóżka. - Pomóc ci odnieść te narzędzia i zutylizować szwy? - spytał łagodnie, mając szczery zamiar się na coś przydać. Wszystko byleby tylko nie myśleć o jednym i nie palnąć przez to niczego głupiego. Podniósł się zaraz na równe nogi z jeszcze szerszym, beztroskim uśmiechem.
- W sumie to zaschło mi trochę w gardle od tego wszystkiego. Pozwolisz, że pójdę się czegoś napić? - rzucił, nieco zakłopotany. Chciał zejść, poszperać w mitrowym barku, napić się czegoś, nawet koniaku, który blondyn tak uwielbiał i zaraz by wrócił do góry. Miał nadzieję uspokoić tym swoje myśli i denerwujące świerzbienie rany na boku. Zależało mu jednak na zgodzie nekromanty, by uniknąć niezamierzonych nieprzyjemności.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Mitra również spojrzał na Aldarena zadowolonym, drapieżnym wzrokiem, jakby przyjmował jego wyzwanie do wyścigu do miana najlepszego lekarza w ich szpitalu. Choć kochał skrzypka, był gotów z nim rywalizować na tym polu - naprawdę chciał, by ten był z niego dumny. I chciał też sam przed sobą udowodnić, że los, który go czekał za młodu, nim wszystko się posypało, był tym właściwym - miał zostać chirurgiem. Tak niewiele wtedy brakowało, jeszcze ze dwa lata i może byłby jednym z nich. Nic to, że ledwo stałby się dorosłym - na wiecznej wojnie żyje się inaczej i liczy się doświadczenie, a nie wiek. Ten mógłby być wręcz jego atutem, bo byłby sprawny, silny i miał w sobie energię, której brakowało jego najstarszym kolegom. Teraz był co prawda dużo starszy, ale wiele z tamtych cech nie stracił, bo starzał się wolniej niż inni śmiertelnicy. Za to motywację miał podwójną, bo robił to tym razem nie tylko dla siebie, ale też dla mężczyzny, którego kochał. W ich małej konkurencji uważał więc, że ma przewagę, ale czy tak faktycznie było, to okaże się dopiero za jakiś czas, gdy pierwsi pacjenci zaczną pojawiać się w ich szpitalu.
- O to akurat nigdy nie będę cię prosić - zauważył Mitra, zapatrzony w rozbawionego do łez swojego niepoprawnego optymistę. Ten jego szeroki, obnażający kły uśmiech go nie zniechęcał ani nie przerażał. Może wręcz sprawiał, że Aldaren podobał mu się troszeczkę bardziej, gdy tak się nie krępował przez wzgląd na niego swoim pochodzeniem.
Uspokoił się trochę, gdy zmienili temat, ale nadal było widać, że Mitrze dobrze służyła ta wymiana zdań i rozluźnił się w stosunku do tego, jak skatowany wydawał się jakiś czas temu, po ich kłótni. Dlatego też łatwiej rozmawiało mu się na poważniejsze tematy: wizyta u Nihimy, eskorta Xargana, umowa z Turillim… Tak naprawdę ten ostatni temat jeszcze wymagał pewnego przemyślenia i obgadania. Mitra uważał, że to dobry biznes, ale też nie chciał, by jego ukochany ślepo polegał tylko na jego zdaniu - on prawnikiem nie był. No i właśnie - kto chciałby kwestionować poczynione tam zapisy, skoro nawet rodowa papuga Turillich poświadczyła, że wszystko w tej umowie jest po bożemu i nie ma czego się przyczepić? Niemniej propozycja, że można to jeszcze pokazać Lilianie, sprawiła Mitrze pewną ulgę.
- Dziękuję - przytaknął. - Choć akurat o mój sen przy twoim boku możesz być spokojny - dodał, bo naprawdę przy skrzypku spał dobrze jak nigdy wcześniej. No i było to też subtelne przypomnienie, że Aldaren nie wykpi się od dzielenia z nim łoża po tym, jak już nie będzie trzeba łatać jego ran.
No i właśnie do tego łatania ran należało przejść.
- Jak wolisz to sobie interpretować - mruknął, gdy ukochany próbował się z nim droczyć w kwestii robienia mu krzywdy. Myślał nawet przez chwilę czy być może skrzypka mogło coś takiego kręcić, ale wolał się na tym nie skupiać w chwili, gdy miał zająć się zabiegiem. Przystąpił więc do pracy, podziwiając tylko ukradkiem to jak dzielny był jego ukochany i ile tak cierpliwie wytrzymywał. Czasami go za to chwalił i zapewniał, że już niedługo, a gdy skończył, sam z ulgą przyjął westchnienie wampira. Jednak zaraz lekko się wzdrygnął i o włos cofnął gazę od rany Aldarena - wcześniej jego ukochany tak dobrze znosił zabieg, że teraz nawet takie lekkie skrzywienie się sprawiło, że błogosławiony był przekonany, że zrobił mu krzywdę. Spojrzał na jego oblicze z troską, nim ponownie, jeszcze delikatniejszym ruchem, przyłożył nasączony środkiem odkażającym materiał do jego skóry.
- Nie - mruknął w cichym proteście, gdy skrzypek spróbował mu odebrać gazę. Miał ku temu dwa powody, oba ważne na swój sposób. Po pierwsze: chciał troszkę przedłużyć kontakt z ukochanym, nawet jeśli był on taki mało romantyczny. Po drugie: przez jego palce przesączała się subtelnie magia lecznicza. Nie dla każdego błogosławiony byłby tak gorliwym medykiem, ale cóż: jego pacjent był wyjątkowy i zasługiwał na wyjątkowe traktowanie. Mitra chciał, by po odjęciu materiału tkanki były już zarośnięte, a po nieprzyjemnym zdarzeniu została jedynie miękka blizna. Niestety przez szybką regenerację Aldarena nie dało się zapanować nad procesem gojenia tak, aby jej uniknąć… Ale czy to na pewno takie złe? W końcu blizny dodawały męskości. Nie by skrzypkowi czegokolwiek brakowało, bo dla Mitry był idealny, ale z taką pamiątką na pewno będzie wyglądał bardziej zadziornie.
Dramatyczna szopka odstawiona przez skrzypka została przez nekromantę przyjęta z subtelnym uśmiechem rozbawienia - bardziej śmiały się jego oczy niż usta, ale najważniejsze, że poznał się na żarcie i był zadowolony. W końcu, gdy Aldaren usiadł, błogosławiony skapitulował i pozwolił mu przejąć szmatkę niezgody - skóra pod nią i tak była już zaleczona, wystarczyło ją tylko przetrzeć z resztek krwi. No a czułości Mitra przyjął, jakby tylko na to czekał i była to dla niego najlepsza nagroda. Umościł się w ramionach ukochanego i z przyjemnością przyjął buziaka w czoło, nawet nieśmiało objął go ramionami, ale tak, by jeszcze nie dotykać własnym śladem blizny, którą się zajmował. Niby już wyleczona, ale na pewno jeszcze tkliwa, lepiej nie podrażniać jej szorstkim materiałem. Skóra o skórę to co innego, ale… Czemu w ogóle przyszło mu to do głowy? Aż na moment - zszokowany własną śmiałością - Mitra utracił wątek, dlatego na pytania Aldarena odpowiedział z opóźnieniem.
- Nie, nie trzeba, zostawię to manekinom - wyjaśnił. - Wiem, że niedawno się kąpałeś, ale możesz pójść przemyć to sobie w ciepłej wodzie - zaproponował zamiast tego. Sam wstał z brzegu łóżka, by wszystko poukładać na swojej dyżurnej tacy, choć widać było, że jego spojrzenie nieustannie umykało w stronę wampira, jakby po prostu nie umiał się powstrzymać, by nie patrzeć…
- Lekarz pozwala - zapewnił szybko Mitra w odpowiedzi na kolejne pytanie, swoją zgodę pieczętując buziakiem w policzek. - To nie była taka rana, abyś nie mógł pić ani sam się poruszać. Ale mogę ci coś przynieść, byś mógł odpoczywać, choć widzę, że aż się wyrywasz, żeby nie leżeć - zaproponował jeszcze lekkim tonem. Nie przypuszczał nawet, że Aldaren nie pytał ze względu na swój stan zdrowia, a przez to, że nie chciał się szarogęsić w domu Mitry. Gdyby to dotarło do nekromanty, z pewnością by się nadąsał. Tyle razy wspominał ukochanemu, że to również jego dom i ma się czuć tutaj swobodnie, co więcej, sprawiało mu przyjemność, gdy skrzypek czasami się rozluźniał i potrafił sam obsłużyć. To były te drobne gesty - jak to zapewnienie, że wampir będzie na niego czekał następnego dnia - które sprawiały, że błogosławiony czuł się, jakby nareszcie znalazł swoje miejsce na ziemi. Bezpieczne i przyjazne, takie, do którego będzie chciał zawsze i za wszelką cenę wracać. Dobrze więc, żeby Aldaren tym razem nie wyprowadzał go z błędu w kwestii złej odpowiedzi na zadane pytanie - niech po prostu zrozumie, że Mitra pozwolił mu się poczęstować tym na co będzie miał ochotę.
- Ja skoczę się przebrać - wyjaśnił, gdy również zaczął się zbierać do wyjścia z sypialni. Mógłby wziąć jeszcze kąpiel… Ale był na to zbyt zmęczony. Poszedł do łazienki, ale ledwo przetarł skórę wilgotną myjką i przepłukał twarz bieżącą wodą. Rano się wykąpie. Gdy jednak zajmował się tą pobieżną wieczorną toaletą, zwrócił uwagę, że jego brzytwa nadal leżała obok lustra. Nie był o to zły na Aldarena - pomyślał, że pewnie po prostu o niej zapomniał. Nie przyszło mu do głowy, że jego ukochany mógłby chcieć ją zostawić, aby “kusiła”. Choć pewnie gdyby usłyszał co motywowało skrzypka do takiego wybiegu, nie miałby mu tego za złe.
Mitra wciągnął na siebie swoją bieliznę do spania, poprawił włosy, które zmierzwiły się pod wpływem zdejmowania i zakładania ubrań przez głowę, po czym wrócił do sypialni. Pierwszy raz odkąd spał ze swoim ukochanym, to on był pierwszy w łóżku i przez to czuł się jakoś tak... niezręcznie. Niepewnie. Jakby trochę obawiał się czy ukochany do niego dołączy i co on ma w tym czasie zrobić. Na razie wsunął się pod kołdrę i nakrył nią prawie po sam nos. W pokoju nie było już czuć ani krwi, ani środków odkażających: gdy oboje zniknęli z pokoju, manekin sprawnie go posprzątał. Teraz to była zwykła sypialnia, a nie gabinet zabiegowy.
Mitra odetchnął. Powieki miał ciężkie i ciepło pościeli sprawiało, że jedyne na co miał teraz ochotę to sen po tym ciężkim i niezwykle męczącym dniu, ale nie chciał zasypiać nim Aldaren do niego nie przyjdzie. Czekał więc, uparcie gapiąc się w drzwi.
- O to akurat nigdy nie będę cię prosić - zauważył Mitra, zapatrzony w rozbawionego do łez swojego niepoprawnego optymistę. Ten jego szeroki, obnażający kły uśmiech go nie zniechęcał ani nie przerażał. Może wręcz sprawiał, że Aldaren podobał mu się troszeczkę bardziej, gdy tak się nie krępował przez wzgląd na niego swoim pochodzeniem.
Uspokoił się trochę, gdy zmienili temat, ale nadal było widać, że Mitrze dobrze służyła ta wymiana zdań i rozluźnił się w stosunku do tego, jak skatowany wydawał się jakiś czas temu, po ich kłótni. Dlatego też łatwiej rozmawiało mu się na poważniejsze tematy: wizyta u Nihimy, eskorta Xargana, umowa z Turillim… Tak naprawdę ten ostatni temat jeszcze wymagał pewnego przemyślenia i obgadania. Mitra uważał, że to dobry biznes, ale też nie chciał, by jego ukochany ślepo polegał tylko na jego zdaniu - on prawnikiem nie był. No i właśnie - kto chciałby kwestionować poczynione tam zapisy, skoro nawet rodowa papuga Turillich poświadczyła, że wszystko w tej umowie jest po bożemu i nie ma czego się przyczepić? Niemniej propozycja, że można to jeszcze pokazać Lilianie, sprawiła Mitrze pewną ulgę.
- Dziękuję - przytaknął. - Choć akurat o mój sen przy twoim boku możesz być spokojny - dodał, bo naprawdę przy skrzypku spał dobrze jak nigdy wcześniej. No i było to też subtelne przypomnienie, że Aldaren nie wykpi się od dzielenia z nim łoża po tym, jak już nie będzie trzeba łatać jego ran.
No i właśnie do tego łatania ran należało przejść.
- Jak wolisz to sobie interpretować - mruknął, gdy ukochany próbował się z nim droczyć w kwestii robienia mu krzywdy. Myślał nawet przez chwilę czy być może skrzypka mogło coś takiego kręcić, ale wolał się na tym nie skupiać w chwili, gdy miał zająć się zabiegiem. Przystąpił więc do pracy, podziwiając tylko ukradkiem to jak dzielny był jego ukochany i ile tak cierpliwie wytrzymywał. Czasami go za to chwalił i zapewniał, że już niedługo, a gdy skończył, sam z ulgą przyjął westchnienie wampira. Jednak zaraz lekko się wzdrygnął i o włos cofnął gazę od rany Aldarena - wcześniej jego ukochany tak dobrze znosił zabieg, że teraz nawet takie lekkie skrzywienie się sprawiło, że błogosławiony był przekonany, że zrobił mu krzywdę. Spojrzał na jego oblicze z troską, nim ponownie, jeszcze delikatniejszym ruchem, przyłożył nasączony środkiem odkażającym materiał do jego skóry.
- Nie - mruknął w cichym proteście, gdy skrzypek spróbował mu odebrać gazę. Miał ku temu dwa powody, oba ważne na swój sposób. Po pierwsze: chciał troszkę przedłużyć kontakt z ukochanym, nawet jeśli był on taki mało romantyczny. Po drugie: przez jego palce przesączała się subtelnie magia lecznicza. Nie dla każdego błogosławiony byłby tak gorliwym medykiem, ale cóż: jego pacjent był wyjątkowy i zasługiwał na wyjątkowe traktowanie. Mitra chciał, by po odjęciu materiału tkanki były już zarośnięte, a po nieprzyjemnym zdarzeniu została jedynie miękka blizna. Niestety przez szybką regenerację Aldarena nie dało się zapanować nad procesem gojenia tak, aby jej uniknąć… Ale czy to na pewno takie złe? W końcu blizny dodawały męskości. Nie by skrzypkowi czegokolwiek brakowało, bo dla Mitry był idealny, ale z taką pamiątką na pewno będzie wyglądał bardziej zadziornie.
Dramatyczna szopka odstawiona przez skrzypka została przez nekromantę przyjęta z subtelnym uśmiechem rozbawienia - bardziej śmiały się jego oczy niż usta, ale najważniejsze, że poznał się na żarcie i był zadowolony. W końcu, gdy Aldaren usiadł, błogosławiony skapitulował i pozwolił mu przejąć szmatkę niezgody - skóra pod nią i tak była już zaleczona, wystarczyło ją tylko przetrzeć z resztek krwi. No a czułości Mitra przyjął, jakby tylko na to czekał i była to dla niego najlepsza nagroda. Umościł się w ramionach ukochanego i z przyjemnością przyjął buziaka w czoło, nawet nieśmiało objął go ramionami, ale tak, by jeszcze nie dotykać własnym śladem blizny, którą się zajmował. Niby już wyleczona, ale na pewno jeszcze tkliwa, lepiej nie podrażniać jej szorstkim materiałem. Skóra o skórę to co innego, ale… Czemu w ogóle przyszło mu to do głowy? Aż na moment - zszokowany własną śmiałością - Mitra utracił wątek, dlatego na pytania Aldarena odpowiedział z opóźnieniem.
- Nie, nie trzeba, zostawię to manekinom - wyjaśnił. - Wiem, że niedawno się kąpałeś, ale możesz pójść przemyć to sobie w ciepłej wodzie - zaproponował zamiast tego. Sam wstał z brzegu łóżka, by wszystko poukładać na swojej dyżurnej tacy, choć widać było, że jego spojrzenie nieustannie umykało w stronę wampira, jakby po prostu nie umiał się powstrzymać, by nie patrzeć…
- Lekarz pozwala - zapewnił szybko Mitra w odpowiedzi na kolejne pytanie, swoją zgodę pieczętując buziakiem w policzek. - To nie była taka rana, abyś nie mógł pić ani sam się poruszać. Ale mogę ci coś przynieść, byś mógł odpoczywać, choć widzę, że aż się wyrywasz, żeby nie leżeć - zaproponował jeszcze lekkim tonem. Nie przypuszczał nawet, że Aldaren nie pytał ze względu na swój stan zdrowia, a przez to, że nie chciał się szarogęsić w domu Mitry. Gdyby to dotarło do nekromanty, z pewnością by się nadąsał. Tyle razy wspominał ukochanemu, że to również jego dom i ma się czuć tutaj swobodnie, co więcej, sprawiało mu przyjemność, gdy skrzypek czasami się rozluźniał i potrafił sam obsłużyć. To były te drobne gesty - jak to zapewnienie, że wampir będzie na niego czekał następnego dnia - które sprawiały, że błogosławiony czuł się, jakby nareszcie znalazł swoje miejsce na ziemi. Bezpieczne i przyjazne, takie, do którego będzie chciał zawsze i za wszelką cenę wracać. Dobrze więc, żeby Aldaren tym razem nie wyprowadzał go z błędu w kwestii złej odpowiedzi na zadane pytanie - niech po prostu zrozumie, że Mitra pozwolił mu się poczęstować tym na co będzie miał ochotę.
- Ja skoczę się przebrać - wyjaśnił, gdy również zaczął się zbierać do wyjścia z sypialni. Mógłby wziąć jeszcze kąpiel… Ale był na to zbyt zmęczony. Poszedł do łazienki, ale ledwo przetarł skórę wilgotną myjką i przepłukał twarz bieżącą wodą. Rano się wykąpie. Gdy jednak zajmował się tą pobieżną wieczorną toaletą, zwrócił uwagę, że jego brzytwa nadal leżała obok lustra. Nie był o to zły na Aldarena - pomyślał, że pewnie po prostu o niej zapomniał. Nie przyszło mu do głowy, że jego ukochany mógłby chcieć ją zostawić, aby “kusiła”. Choć pewnie gdyby usłyszał co motywowało skrzypka do takiego wybiegu, nie miałby mu tego za złe.
Mitra wciągnął na siebie swoją bieliznę do spania, poprawił włosy, które zmierzwiły się pod wpływem zdejmowania i zakładania ubrań przez głowę, po czym wrócił do sypialni. Pierwszy raz odkąd spał ze swoim ukochanym, to on był pierwszy w łóżku i przez to czuł się jakoś tak... niezręcznie. Niepewnie. Jakby trochę obawiał się czy ukochany do niego dołączy i co on ma w tym czasie zrobić. Na razie wsunął się pod kołdrę i nakrył nią prawie po sam nos. W pokoju nie było już czuć ani krwi, ani środków odkażających: gdy oboje zniknęli z pokoju, manekin sprawnie go posprzątał. Teraz to była zwykła sypialnia, a nie gabinet zabiegowy.
Mitra odetchnął. Powieki miał ciężkie i ciepło pościeli sprawiało, że jedyne na co miał teraz ochotę to sen po tym ciężkim i niezwykle męczącym dniu, ale nie chciał zasypiać nim Aldaren do niego nie przyjdzie. Czekał więc, uparcie gapiąc się w drzwi.
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
- Oh, bardzo mnie to cieszy - odpowiedział z szerokim uśmiechem, w ostatniej chwili powstrzymując się przed powiedzeniem "szkoda".
Widok Mitry na kolanach, nawet w jego wizji... Ugh, nie! Nie mógłby tego zrobić swojemu ukochanemu, zmusić go do czegoś takiego. Nigdy! Zbyt dużo już w życiu wycierpiał, a wampir nie chciał być odpowiedzialny za przywołanie tych przykrych wspomnień. Tak będzie lepiej, a jeśli skrzypek z jakiegoś powodu jednak nie zdoła się do końca odciąć od swoich perwersji... Będzie to jasnym dowodem, że nigdy nie zasługiwał na nekromantę.
Nie tracił jednak dobrego humoru, nie pozwolił, by znów nastała ciężka atmosfera między nimi, choćby przez jego rozważania na temat swoich problemów.
- Miło mi to słyszeć, mój kochany - powiedział czule z niemałą ulgą widoczną w lazurowych oczach.
Domyślał się, że dla Mitry takie wspólne spanie musi być bardzo męczące, przez ilość sił jaką blondyn wkładał w to, by przez tak długi czas aż do rana spać przy czyimś boku. A przecież takie dzielenie z kimś łoża nie tylko wiązało się niemal z intymną bliskością dwojga ciał, ale również ich dość częstym, w większości nawet nieświadomym i nieumyślnym dotykaniem się ich podczas snu. Nikt przecież nie śpi przez osiem, czy tam sześć godzin w jednej pozycji - w tej w której usnął. No, może wampiry śpiące w trumnach i smoki usypiające na milenia są wyjątkiem, ale bez wątpienia nawet Mitra kręci się przez sen po materacu. A mimo to powiedział, że przyjemnie mu się śpi przy zimnym wampirze...
Na gwałtowny protest niebianina odnośnie zastąpienia go przy przytrzymywaniu gazy przy ranie wampira, skrzypek zszokowany od razy zabrał rękę, jakby właśnie nasyczał groźnie na niego wielki kocur, który nie życzył sobie być pogłaskanym przez nieumarłego.
- Dobrze, już dobrze, nie gryź - rzucił wywieszając białą flagę a przynajmniej na ten moment, gdyż zaraz pozwolił sobie odegrać scenę, jaki to żywot wampira jest podły i nieszczęśliwy.
Oczywiście uważał tak tylko po części, bo gdyby pozostał śmiertelnikiem, nigdy nie dane by mu było poznać Mitry, nawet gdyby dożył późnej starości. No i w sumie przez tych kilka wieków pogodził się z tym czym był. Inaczej mogłaby sprawa wyglądać te czterysta lat temu, ale nie ma sensu się nad tym nawet zastanawiać i wracać do tego co było dawno temu.
Swoją szansę na przejęcie gazika dostał niedługą chwilę po swoim dramatycznym występie, a i tak nie trzymał jej przy ranie zbyt długo. Nie miało to sensu, skoro rana i tak już nawet nie krwawiła. W ramach wdzięczności przytulił do siebie blondyna i ucałował w złotą czuprynę. Uśmiechnął się pogodnie, gdy Mitra nie pozostał mu dłużny i jakby nieśmiało objął go również. Nie miał przy tym najmniejszego pojęcia, jakie myśli zakwitły w głowie jego niewinnego ukochanego. I może lepiej by się nigdy o tym nie dowiedział, jeszcze przyszłoby mu do głowy "spróbować", bo co złego mogło się stać skoro sam nekromanta myślał o TAKICH rzeczach.
Samemu Aldarenowi się w sumie zaraz udzieliło i tym bardziej ciężko było mu się skupić przez lekką, ale mimo to wiszącą w powietrzu, woń krwi. Wypuścił Mitrę z objęć i zaraz zaczął sobie szukać idealnej drogi ucieczki przed zrobieniem czegoś głupiego i prawdopodobnie wywołaniem kolejnej kłótni. Pomyślał szybko i z beztroskim uśmiechem rzucił pierwszą propozycją. Niestety nietrafioną przez te cholerne manekiny. Chyba będzie musiał je kiedyś spalić, bo cały czas słyszał jedynie - manekiny to, manekiny tamto... Aczkolwiek wyszedłby wtedy na hipokrytę, bo arystokraci wiecznie wyręczali się swoimi służącymi, a skrzypek czy chciał czy nie, arystokratą był.
- Nie chciałbym cię okradać z ciepłej wody, bo sam się jeszcze nie kąpałeś - powiedział delikatnie zakłopotany tą propozycją, ale zaraz się zreflektował uznając z opóźnieniem, że może faktycznie. - Skoro to zalecenie lekarza to zobaczę co da się zrobić - rzucił w odpowiedzi i uśmiechnął się ciepło.
- Nie kłopocz się, sam nie wiem czego bym się napił, więc tylko narobiłbym problemów swoim niezdecydowaniem. Zejdę na dół i zobaczę na co mam większą ochotę, by ugasić swoje pragnienie - odpowiedział dyplomatycznie i wcale nie była to pierwsza z brzegu wymówka. Musiał wyciszyć czymś swoje myśli i ściskający go za gardło głód, po prostu potrzebował zejść na dół i odseparować się na momencik od blondyna.
- W porządku, zobaczymy kto będzie pierwszy w łóżku - rzucił radośnie, proponując już od razu pierwszą konkurencję.
Objął i pocałował niebianina w głowę, gdy go mijał, po czym niemal jednocześnie z nim wyszedł z pokoju. Udał się jednak w przeciwną stronę niż błogosławiony, bo na parter, gdzie zaraz zaczął przegrzebywać barek i zastanawiać się co by wypił.
W salonie zastanawiał się przez moment czy może czasem nie zastosować placebo i nie skusić się na własną krew. Zamiast tego wypił haustem półtorej szklanki koniaku i gdy przestał się krzywić od paskudnego smaku, powrócił na górę. Tam minął sypialnię niebianina i skierował się do łazienki, widząc że jest wolna, by zrobić jak polecił Mitra - przemyć ranę ciepłą wodą. W prawdzie ochlapał ją jednie kilka razy bieżącą wodą i to niezbyt ciepłą, ale z resztek krwi i ropy się obmył, wytarł i wrócił do sypialni ukochanego. Tam zbliżył się do swojej koszuli i schylił po nią, jakby miał zamiar ją założyć. I jeśli blondyn nie miał nic przeciwko, tak też zrobił.
- Szczerze to nigdy sobie nawet nie wyobrażałem, że mój kochany Mitrek, będzie pierwszy w łóżku czekał na mnie, jak Najwyższy przykazał, a tu proszę. Taka niespodzianka - powiedział wesoło, wcale nie mając nic złego na myśli, po prostu do tej pory to raczej wampir już dawno leżał pod przykryciem, ale jak widać nigdy nie jest się za starym na poznawanie nowych rzeczy.
Zbliżył się do łóżka, siadł na brzegu, a po tym się położył, przykrywając się zaledwie kawałkiem kołdry i leżąc na krawędzi, byleby tylko nie sprawiać problemów ukochanemu i dopilnować by ten się porządnie wyspał.
- Wybacz, że jestem w ubraniu, ale jest czyste, a nie mam nic innego w czym mógłbym spać - "no chyba, że bieliznę, ale tego widoku wolałbym ci oszczędzić" - dokończył w myślach i pogładził ukochanego po policzku, po tym delikatnie zjechał na szyję i ramię, aż ostatecznie niepewnie splótł z niebianinem palce dłoni.
- Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczysz - mruknął z czułością. - Śpij słodko i obudź mnie jak będziesz wychodził, proszę - dodał patrząc na ukochanego niemal błagalnie. Bardzo mu zależało na zwleczeniu się z łóżka i przygotowaniu posiłku, po tym jak wyjdzie Mitra.
Niedługo po tym zamknął oczy i prócz trzymania nekromanty za rękę, nie domagał się jakiejś bardziej znaczącej bliskości, nie chciał zrobić czegoś, co sprawiłoby przykrość wykończonemu nekromancie. Chwilę się wiercił, aż w końcu zasnął i spał spokojnie całą noc, z rana nieświadomie więżąc Mitrę pod swoim ramieniem. Spał w najlepsze jak zabity na brzuchu z jedną ręką zwisającą bezwładnie z łoża, a drugą trzymając wyciągniętą na swoim lubym.
Widok Mitry na kolanach, nawet w jego wizji... Ugh, nie! Nie mógłby tego zrobić swojemu ukochanemu, zmusić go do czegoś takiego. Nigdy! Zbyt dużo już w życiu wycierpiał, a wampir nie chciał być odpowiedzialny za przywołanie tych przykrych wspomnień. Tak będzie lepiej, a jeśli skrzypek z jakiegoś powodu jednak nie zdoła się do końca odciąć od swoich perwersji... Będzie to jasnym dowodem, że nigdy nie zasługiwał na nekromantę.
Nie tracił jednak dobrego humoru, nie pozwolił, by znów nastała ciężka atmosfera między nimi, choćby przez jego rozważania na temat swoich problemów.
- Miło mi to słyszeć, mój kochany - powiedział czule z niemałą ulgą widoczną w lazurowych oczach.
Domyślał się, że dla Mitry takie wspólne spanie musi być bardzo męczące, przez ilość sił jaką blondyn wkładał w to, by przez tak długi czas aż do rana spać przy czyimś boku. A przecież takie dzielenie z kimś łoża nie tylko wiązało się niemal z intymną bliskością dwojga ciał, ale również ich dość częstym, w większości nawet nieświadomym i nieumyślnym dotykaniem się ich podczas snu. Nikt przecież nie śpi przez osiem, czy tam sześć godzin w jednej pozycji - w tej w której usnął. No, może wampiry śpiące w trumnach i smoki usypiające na milenia są wyjątkiem, ale bez wątpienia nawet Mitra kręci się przez sen po materacu. A mimo to powiedział, że przyjemnie mu się śpi przy zimnym wampirze...
Na gwałtowny protest niebianina odnośnie zastąpienia go przy przytrzymywaniu gazy przy ranie wampira, skrzypek zszokowany od razy zabrał rękę, jakby właśnie nasyczał groźnie na niego wielki kocur, który nie życzył sobie być pogłaskanym przez nieumarłego.
- Dobrze, już dobrze, nie gryź - rzucił wywieszając białą flagę a przynajmniej na ten moment, gdyż zaraz pozwolił sobie odegrać scenę, jaki to żywot wampira jest podły i nieszczęśliwy.
Oczywiście uważał tak tylko po części, bo gdyby pozostał śmiertelnikiem, nigdy nie dane by mu było poznać Mitry, nawet gdyby dożył późnej starości. No i w sumie przez tych kilka wieków pogodził się z tym czym był. Inaczej mogłaby sprawa wyglądać te czterysta lat temu, ale nie ma sensu się nad tym nawet zastanawiać i wracać do tego co było dawno temu.
Swoją szansę na przejęcie gazika dostał niedługą chwilę po swoim dramatycznym występie, a i tak nie trzymał jej przy ranie zbyt długo. Nie miało to sensu, skoro rana i tak już nawet nie krwawiła. W ramach wdzięczności przytulił do siebie blondyna i ucałował w złotą czuprynę. Uśmiechnął się pogodnie, gdy Mitra nie pozostał mu dłużny i jakby nieśmiało objął go również. Nie miał przy tym najmniejszego pojęcia, jakie myśli zakwitły w głowie jego niewinnego ukochanego. I może lepiej by się nigdy o tym nie dowiedział, jeszcze przyszłoby mu do głowy "spróbować", bo co złego mogło się stać skoro sam nekromanta myślał o TAKICH rzeczach.
Samemu Aldarenowi się w sumie zaraz udzieliło i tym bardziej ciężko było mu się skupić przez lekką, ale mimo to wiszącą w powietrzu, woń krwi. Wypuścił Mitrę z objęć i zaraz zaczął sobie szukać idealnej drogi ucieczki przed zrobieniem czegoś głupiego i prawdopodobnie wywołaniem kolejnej kłótni. Pomyślał szybko i z beztroskim uśmiechem rzucił pierwszą propozycją. Niestety nietrafioną przez te cholerne manekiny. Chyba będzie musiał je kiedyś spalić, bo cały czas słyszał jedynie - manekiny to, manekiny tamto... Aczkolwiek wyszedłby wtedy na hipokrytę, bo arystokraci wiecznie wyręczali się swoimi służącymi, a skrzypek czy chciał czy nie, arystokratą był.
- Nie chciałbym cię okradać z ciepłej wody, bo sam się jeszcze nie kąpałeś - powiedział delikatnie zakłopotany tą propozycją, ale zaraz się zreflektował uznając z opóźnieniem, że może faktycznie. - Skoro to zalecenie lekarza to zobaczę co da się zrobić - rzucił w odpowiedzi i uśmiechnął się ciepło.
- Nie kłopocz się, sam nie wiem czego bym się napił, więc tylko narobiłbym problemów swoim niezdecydowaniem. Zejdę na dół i zobaczę na co mam większą ochotę, by ugasić swoje pragnienie - odpowiedział dyplomatycznie i wcale nie była to pierwsza z brzegu wymówka. Musiał wyciszyć czymś swoje myśli i ściskający go za gardło głód, po prostu potrzebował zejść na dół i odseparować się na momencik od blondyna.
- W porządku, zobaczymy kto będzie pierwszy w łóżku - rzucił radośnie, proponując już od razu pierwszą konkurencję.
Objął i pocałował niebianina w głowę, gdy go mijał, po czym niemal jednocześnie z nim wyszedł z pokoju. Udał się jednak w przeciwną stronę niż błogosławiony, bo na parter, gdzie zaraz zaczął przegrzebywać barek i zastanawiać się co by wypił.
W salonie zastanawiał się przez moment czy może czasem nie zastosować placebo i nie skusić się na własną krew. Zamiast tego wypił haustem półtorej szklanki koniaku i gdy przestał się krzywić od paskudnego smaku, powrócił na górę. Tam minął sypialnię niebianina i skierował się do łazienki, widząc że jest wolna, by zrobić jak polecił Mitra - przemyć ranę ciepłą wodą. W prawdzie ochlapał ją jednie kilka razy bieżącą wodą i to niezbyt ciepłą, ale z resztek krwi i ropy się obmył, wytarł i wrócił do sypialni ukochanego. Tam zbliżył się do swojej koszuli i schylił po nią, jakby miał zamiar ją założyć. I jeśli blondyn nie miał nic przeciwko, tak też zrobił.
- Szczerze to nigdy sobie nawet nie wyobrażałem, że mój kochany Mitrek, będzie pierwszy w łóżku czekał na mnie, jak Najwyższy przykazał, a tu proszę. Taka niespodzianka - powiedział wesoło, wcale nie mając nic złego na myśli, po prostu do tej pory to raczej wampir już dawno leżał pod przykryciem, ale jak widać nigdy nie jest się za starym na poznawanie nowych rzeczy.
Zbliżył się do łóżka, siadł na brzegu, a po tym się położył, przykrywając się zaledwie kawałkiem kołdry i leżąc na krawędzi, byleby tylko nie sprawiać problemów ukochanemu i dopilnować by ten się porządnie wyspał.
- Wybacz, że jestem w ubraniu, ale jest czyste, a nie mam nic innego w czym mógłbym spać - "no chyba, że bieliznę, ale tego widoku wolałbym ci oszczędzić" - dokończył w myślach i pogładził ukochanego po policzku, po tym delikatnie zjechał na szyję i ramię, aż ostatecznie niepewnie splótł z niebianinem palce dłoni.
- Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczysz - mruknął z czułością. - Śpij słodko i obudź mnie jak będziesz wychodził, proszę - dodał patrząc na ukochanego niemal błagalnie. Bardzo mu zależało na zwleczeniu się z łóżka i przygotowaniu posiłku, po tym jak wyjdzie Mitra.
Niedługo po tym zamknął oczy i prócz trzymania nekromanty za rękę, nie domagał się jakiejś bardziej znaczącej bliskości, nie chciał zrobić czegoś, co sprawiłoby przykrość wykończonemu nekromancie. Chwilę się wiercił, aż w końcu zasnął i spał spokojnie całą noc, z rana nieświadomie więżąc Mitrę pod swoim ramieniem. Spał w najlepsze jak zabity na brzuchu z jedną ręką zwisającą bezwładnie z łoża, a drugą trzymając wyciągniętą na swoim lubym.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Leżąc pod kołdrą Mitra nasłuchiwał. Słyszał, jak jego ukochany chodził po parterze, a później wspiął się na górę. Na chwilę się spiął, gdy jego kroki minęły sypialnię, ale gdy skierowały się do łazienki na powrót się rozluźnił. No tak, sam mu zasugerował przemycie tej rany ciepłą wodą. Ależ był niemądry…
Gdy Aldaren wszedł do sypialni, Mitrze trochę odpuściła senność. Podniósł się na łokciach i wodził wzrokiem za ukochanym, jakby upewniał się co też on robi. A to, że przy okazji cieszył oczy jego pięknem to zupełnie osobna kwestia. Na końcu języka miał, by wyznać jak bardzo on się mu podoba, ale powstrzymał się - sam czułby dyskomfort, gdyby komentowano jego ciało. Nie pomyślał, że w normalnym świecie taki komplement - zwłaszcza pod adresem ukochanej osoby - jest jak najbardziej na miejscu.
- Przyzwyczaj się - odpowiedział Aldarenowi na jego komentarz o czekaniu w łóżku, a ton jego głosu sugerował, że daleko było temu do pyskówki. To była obietnica. - Jeszcze wiele razy zdarzy ci się coś takiego oglądać.
Mitra poczekał aż jego ukochany ułoży się na posłaniu, rozluźniając trochę chwyt na kołdrze, aby ten mógł wziąć sobie taki fragment, jaki będzie mu potrzebny. W końcu była na tyle spora, że nie musiał się krępować.
- Powiedziałeś “Mitrek”? - upewnił się, gdy już wampir znalazł sobie miejsce. Przysunął się, leżał na boku z jedną ręką pod głową, tak, żeby dobrze móc widzieć swojego ukochanego. Uśmiechnął się bardzo sennie.
- Nie ma sprawy - zapewnił go. - Byle było ci w tym wygodnie.
Czułe głaskanie po policzku przyjął z lubością zamykając oczy. Gdy jednak jego ukochany zsunął dłoń na jego szyję, on ponownie rozchylił powieki. Powiódł wzrokiem za oddalającą się ręką, ale gdy tylko zorientował się jaki był jej cel, obrócił swoją dłoń, aby łatwiej było ją złapać i spleć razem palce. Uśmiechnął się pod nosem.
- Obiecuję - zapewnił wampira. - Dobranoc, Ren - dodał, po czym umościł się i niemal natychmiast zasnął; był wycieńczony po tym całym dniu.
Noc nie była dla Mitry wcale łatwa, choć teoretycznie całą przespał. Sny miał jednak okropne i co więcej, tym razem był ich boleśnie świadomy. To, że za dnia musiał opowiedzieć swoją historię sprawiło, że wróciły do niego wszystkie te wspomnienia i zaczął je na nowo przeżywać w sennych koszmarach. Co więcej był na tyle świadomy, że wiedział, że to nie jest prawda… Ale i tak źle one na niego działały. Wszystko szło chronologicznie: znowu przeżywał pierwszą próbę gwałtu na nim, wtedy, w lazarecie. Miał jednak tyle lat ile miał teraz, nosił te same ubrania co teraz i co więcej, żołnierze dopadli go nie w lazarecie, a w jego własnym salonie. Absurd. Ale mimo to sugestywny. Znowu mieszkał z Sarazilem, który tym razem zajmował pokój gościnny, ale wtrącał się w życie jego i Aldarena, spraszał sobie gości i tak jak kiedyś, kazał Mitrze pokazywać skrzydła, a Mitra zupełnie nie mógł nic z tym zrobić, choć wiedział, że to on jest teraz panem domu…
Z każdego takiego koszmaru była jednak ucieczka w świecie rzeczywistym. Widać było, że Mitrę coś nieustannie męczyło w nocy - miotał się na łóżku, robił dziwne grymasy, napinał mięśnie, czasami nawet bardzo cicho stękał albo nerwowo oddychał. Ale za każdym razem zaczynał też po chwili wodzić wokół siebie rękami i gdy jego dłoń napotykała ciało Aldarena, chwytała się go kurczowo jak tonący koła ratunkowego. Błogosławiony kilkakrotnie w ten sposób się ratował, a to ściskając ukochanego za rękę, a to wczepiając się w jego ubranie. Za każdym razem widać było, że ta bliskość go uspokajała i rozganiała dręczące go koszmary. Dzięki temu dotrzymał do rana.
No dobrze, nie znowu takiego rana, bo Mitra miał to do siebie, że nie zwykł zwlekać się z łóżka przed wszystkimi a raczej długo po wszystkich, ale na pewno jeszcze nie było południa. Nekromanta sennie otworzył oczy i zaraz zorientował się, że coś ogranicza jego ruchy. W pierwszej chwili - gdy był jeszcze częściowo pod wpływem swoich snów - jakby trochę się wystraszył, lecz gdy dotarło do niego, że to ręka jego ukochanego, zaraz się rozluźnił. Sapnął i zamknął oczy, jakby chciał iść spać dalej, ale zamiast tego trochę się powiercił i wtulił w Aldarena, który przez sen może nie współpracował, ale też nie utrudniał. Tylko ta ręka zwisająca z łóżka trochę przeszkadzała, bo Mitra nie chciał mu jej złamać… Ale i tak było przyjemnie tak z samego rana poprzytulać się z ukochanym i jeszcze nie myśleć o tym co ma do zrobienia tego dnia tylko o tym, że chciałby tak co rano, zupełnie samolubnie móc przytulać się z Aldarenem. Zawsze, aż po kres ich dni, bo nigdy nie chciałby opuścić ani stracić swojego ukochanego. Skrzypek tak uroczo wyglądał, gdy spał, Mitra aż miał ochotę go pogłaskać, ale powstrzymał się. O dziwo - mimo że przez noc dręczyły go koszmary - był w dobrym nastroju. Jakby te wszystkie złe sny stanowiły skutek uboczny oczyszczania organizmu. Pozbył się toksyn i teraz było już lepiej. Nie spodziewał się, że wyznanie tego wszystkiego co męczyło go tyle lat da taki efekt.
- Mmm… Ren… - zamruczał w końcu, szepcząc to wezwanie do ucha skrzypka. - Wstajemy… Dzień dobry, Ren - przywitał się, gdy już wampir otworzył te swoje piękne, lazurowe oczy, tak rozkosznie zaspane. Ten widok był wart wszystkie skarby świata. Mitra chciałby go samolubnie sobie przywłaszczyć… I chyba miał na to sposób. Może nie powinien o tym tak z rana wspominać, ale był w tak dobrym nastroju, że szybko nabrał przekonania, że i jego ukochanemu spodoba się to co przyszło mu do głowy.
- Ren... – wymruczał Mitra, tuląc się do swojego ukochanego. – Przemyślałem sprawę tej bransoletki. Wczoraj mówiłeś, że to symbol przynależności do twojego rodu, tak jakbyś podpisał swoją własność… Ale… wiesz, coś mi w tym nie grało, pomyślałem, że to jest zła interpretacja. Że gdy będę ją nosił nadal pozostanę wolny, to się nie zmieni. Będę jednak twój… Bo moje serce należy do ciebie. I gdybyś zgodził się ze mną, że to dowód mojego oddania tobie, tego, że jesteś całym moim światem… To chciałbym ją nosić taką jaka jest teraz, z tą blaszką z twoim herbem. Jako dowód tego jak ważny dla mnie jesteś i jak bardzo cię kocham. Tak jakbym przyjął twoje nazwisko. Jak… obrączkę.
Wypowiedziawszy to ostatnie słowo Mitra zerknął kontrolnie na Aldarena i mocniej się do niego przytulił. Głos mu trochę drżał z emocji, ale na pewno nie były to złe emocje - lekka trema, nieśmiałość, chyba troszkę ekscytacja. W końcu… Poniekąd przyznał, że chce, by skrzypek mu się tą bransoletką oświadczył. I choć brzmiało to niedorzecznie jak na staż ich znajomości i związku, on był przekonany, że to najlepsza decyzja jaką może podjąć. Wiedział już wcześniej, a po wczorajszej kłótni się w tym utwierdził, że Aldaren jest całym jego światem i to co powiedział mu na początku - że zaufa tylko raz - oznaczało, że zakocha się też tylko raz. I że jeśli nie skrzypek, to nikt inny już nie zdobędzie jego serca.
Gdy Aldaren wszedł do sypialni, Mitrze trochę odpuściła senność. Podniósł się na łokciach i wodził wzrokiem za ukochanym, jakby upewniał się co też on robi. A to, że przy okazji cieszył oczy jego pięknem to zupełnie osobna kwestia. Na końcu języka miał, by wyznać jak bardzo on się mu podoba, ale powstrzymał się - sam czułby dyskomfort, gdyby komentowano jego ciało. Nie pomyślał, że w normalnym świecie taki komplement - zwłaszcza pod adresem ukochanej osoby - jest jak najbardziej na miejscu.
- Przyzwyczaj się - odpowiedział Aldarenowi na jego komentarz o czekaniu w łóżku, a ton jego głosu sugerował, że daleko było temu do pyskówki. To była obietnica. - Jeszcze wiele razy zdarzy ci się coś takiego oglądać.
Mitra poczekał aż jego ukochany ułoży się na posłaniu, rozluźniając trochę chwyt na kołdrze, aby ten mógł wziąć sobie taki fragment, jaki będzie mu potrzebny. W końcu była na tyle spora, że nie musiał się krępować.
- Powiedziałeś “Mitrek”? - upewnił się, gdy już wampir znalazł sobie miejsce. Przysunął się, leżał na boku z jedną ręką pod głową, tak, żeby dobrze móc widzieć swojego ukochanego. Uśmiechnął się bardzo sennie.
- Nie ma sprawy - zapewnił go. - Byle było ci w tym wygodnie.
Czułe głaskanie po policzku przyjął z lubością zamykając oczy. Gdy jednak jego ukochany zsunął dłoń na jego szyję, on ponownie rozchylił powieki. Powiódł wzrokiem za oddalającą się ręką, ale gdy tylko zorientował się jaki był jej cel, obrócił swoją dłoń, aby łatwiej było ją złapać i spleć razem palce. Uśmiechnął się pod nosem.
- Obiecuję - zapewnił wampira. - Dobranoc, Ren - dodał, po czym umościł się i niemal natychmiast zasnął; był wycieńczony po tym całym dniu.
Noc nie była dla Mitry wcale łatwa, choć teoretycznie całą przespał. Sny miał jednak okropne i co więcej, tym razem był ich boleśnie świadomy. To, że za dnia musiał opowiedzieć swoją historię sprawiło, że wróciły do niego wszystkie te wspomnienia i zaczął je na nowo przeżywać w sennych koszmarach. Co więcej był na tyle świadomy, że wiedział, że to nie jest prawda… Ale i tak źle one na niego działały. Wszystko szło chronologicznie: znowu przeżywał pierwszą próbę gwałtu na nim, wtedy, w lazarecie. Miał jednak tyle lat ile miał teraz, nosił te same ubrania co teraz i co więcej, żołnierze dopadli go nie w lazarecie, a w jego własnym salonie. Absurd. Ale mimo to sugestywny. Znowu mieszkał z Sarazilem, który tym razem zajmował pokój gościnny, ale wtrącał się w życie jego i Aldarena, spraszał sobie gości i tak jak kiedyś, kazał Mitrze pokazywać skrzydła, a Mitra zupełnie nie mógł nic z tym zrobić, choć wiedział, że to on jest teraz panem domu…
Z każdego takiego koszmaru była jednak ucieczka w świecie rzeczywistym. Widać było, że Mitrę coś nieustannie męczyło w nocy - miotał się na łóżku, robił dziwne grymasy, napinał mięśnie, czasami nawet bardzo cicho stękał albo nerwowo oddychał. Ale za każdym razem zaczynał też po chwili wodzić wokół siebie rękami i gdy jego dłoń napotykała ciało Aldarena, chwytała się go kurczowo jak tonący koła ratunkowego. Błogosławiony kilkakrotnie w ten sposób się ratował, a to ściskając ukochanego za rękę, a to wczepiając się w jego ubranie. Za każdym razem widać było, że ta bliskość go uspokajała i rozganiała dręczące go koszmary. Dzięki temu dotrzymał do rana.
No dobrze, nie znowu takiego rana, bo Mitra miał to do siebie, że nie zwykł zwlekać się z łóżka przed wszystkimi a raczej długo po wszystkich, ale na pewno jeszcze nie było południa. Nekromanta sennie otworzył oczy i zaraz zorientował się, że coś ogranicza jego ruchy. W pierwszej chwili - gdy był jeszcze częściowo pod wpływem swoich snów - jakby trochę się wystraszył, lecz gdy dotarło do niego, że to ręka jego ukochanego, zaraz się rozluźnił. Sapnął i zamknął oczy, jakby chciał iść spać dalej, ale zamiast tego trochę się powiercił i wtulił w Aldarena, który przez sen może nie współpracował, ale też nie utrudniał. Tylko ta ręka zwisająca z łóżka trochę przeszkadzała, bo Mitra nie chciał mu jej złamać… Ale i tak było przyjemnie tak z samego rana poprzytulać się z ukochanym i jeszcze nie myśleć o tym co ma do zrobienia tego dnia tylko o tym, że chciałby tak co rano, zupełnie samolubnie móc przytulać się z Aldarenem. Zawsze, aż po kres ich dni, bo nigdy nie chciałby opuścić ani stracić swojego ukochanego. Skrzypek tak uroczo wyglądał, gdy spał, Mitra aż miał ochotę go pogłaskać, ale powstrzymał się. O dziwo - mimo że przez noc dręczyły go koszmary - był w dobrym nastroju. Jakby te wszystkie złe sny stanowiły skutek uboczny oczyszczania organizmu. Pozbył się toksyn i teraz było już lepiej. Nie spodziewał się, że wyznanie tego wszystkiego co męczyło go tyle lat da taki efekt.
- Mmm… Ren… - zamruczał w końcu, szepcząc to wezwanie do ucha skrzypka. - Wstajemy… Dzień dobry, Ren - przywitał się, gdy już wampir otworzył te swoje piękne, lazurowe oczy, tak rozkosznie zaspane. Ten widok był wart wszystkie skarby świata. Mitra chciałby go samolubnie sobie przywłaszczyć… I chyba miał na to sposób. Może nie powinien o tym tak z rana wspominać, ale był w tak dobrym nastroju, że szybko nabrał przekonania, że i jego ukochanemu spodoba się to co przyszło mu do głowy.
- Ren... – wymruczał Mitra, tuląc się do swojego ukochanego. – Przemyślałem sprawę tej bransoletki. Wczoraj mówiłeś, że to symbol przynależności do twojego rodu, tak jakbyś podpisał swoją własność… Ale… wiesz, coś mi w tym nie grało, pomyślałem, że to jest zła interpretacja. Że gdy będę ją nosił nadal pozostanę wolny, to się nie zmieni. Będę jednak twój… Bo moje serce należy do ciebie. I gdybyś zgodził się ze mną, że to dowód mojego oddania tobie, tego, że jesteś całym moim światem… To chciałbym ją nosić taką jaka jest teraz, z tą blaszką z twoim herbem. Jako dowód tego jak ważny dla mnie jesteś i jak bardzo cię kocham. Tak jakbym przyjął twoje nazwisko. Jak… obrączkę.
Wypowiedziawszy to ostatnie słowo Mitra zerknął kontrolnie na Aldarena i mocniej się do niego przytulił. Głos mu trochę drżał z emocji, ale na pewno nie były to złe emocje - lekka trema, nieśmiałość, chyba troszkę ekscytacja. W końcu… Poniekąd przyznał, że chce, by skrzypek mu się tą bransoletką oświadczył. I choć brzmiało to niedorzecznie jak na staż ich znajomości i związku, on był przekonany, że to najlepsza decyzja jaką może podjąć. Wiedział już wcześniej, a po wczorajszej kłótni się w tym utwierdził, że Aldaren jest całym jego światem i to co powiedział mu na początku - że zaufa tylko raz - oznaczało, że zakocha się też tylko raz. I że jeśli nie skrzypek, to nikt inny już nie zdobędzie jego serca.
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
- No - rzucił ostrzegawczo, choć z wesołym uśmiechem na twarzy - żebyś tylko mi później nie marudził, że nie możesz mnie wygonić - zaśmiał się rozbawiony. Swoimi słowami jakby informował Mitrę, że skrzypek ma iście diabelską, albo kocią (bez różnicy z resztą) naturę i jak raz się przywoła to już po tym kaplica - no bez dobrego egzorcysty nie pozbędziesz się wygodnickiego, złośliwego delikwenta.
Ułożył się na materacu łóżka, na samym jego brzegu, coby nie zabrać Mitrze zbyt wiele miejsca i nakrył się skromnym kawałkiem kołdry. Wprawdzie była dość duża i nie musiał się wygłupiać, jednak nie wiedział, czy nekromanta nie zawija się w nocy w kokon, czy ta kołdra nie jest mu mimo wszystko za mała. Poza tym samemu wampirowi aż tak bardzo nie zależało na byciu przykrytym, on i tak był raczej z natury zimny, więc wielkiej różnicy mu nie zrobi czy w nocy zmarznie przez brak przykrycia czy też nie. Najważniejsze by Mitrze było ciepło i wygodnie. A nawet jeśli miałby nieumarłemu doskwierać chłód, zawsze może zejść na dół po koc, albo przejść się do pokoju gościnnego, który teoretycznie został mu udostępniony, po drugą kołdrę. Wiele na tym nie straci.
- Ten... no... - mruknął zakłopotany, pytaniem o to jak przed chwilą nazwał swojego ukochanego. Nie był pewny czy przeprosić, czy się wyjaśnić. Nie wiedział czy zaraz mu się oberwie tak samo jak za "aniołka", dlatego postanowił sprawnie przejść do kwestii swojego odzienia do spania.
Trochę i tak jego "piżama" była nie na miejscu, ale nie będzie przyprawiał Mitry o zawał panoszeniem się w samej bieliźnie, czy choćby jedynie w spodniach. O kupieniu sobie porządnej garderoby do spania, jak choćby miał Mitra, w ogóle nie myślał, bo wydawało mu się to marnowaniem pieniędzy. Jak na przykład na onuce do chodzenia po domu. Poza tym swój udział miało w tym również samo przyzwyczajenie i echo dawnych czasów, w których Aldaren się urodził. Dość mrocznych czasów, bo przecież trafił do Fausta ledwo po podpisaniu Traktatu, a i tak wiadomo, że nie wszystkie bitwy się od razu zakończyły. Niektóre trwały jeszcze dwadzieścia lat po zawarciu pokoju.
- Nie masz się o co martwić - zapewnił z uśmiechem, przecież nie spał w pełnej zbroi, czy mając na sobie pięć warstw jak do wyjścia - koszula, kamizelka, jeszcze na to płaszcz... Miał jedynie na sobie luźną, wygodną, choć trochę szorstką koszulę, niekrępujące ruchów spodnie i niewpijającą się bieliznę. W czym tu by miało być mu niewygodnie?
Również przekręcił się nieco na bok, by móc patrzeć na swojego ukochanego i pogładzić go bez kłopotu po policzku, a zaraz spleść z nim dłoń. Pocałował go czule w czoło i raz jeszcze życzył dobrej nocy. Chwilę go jeszcze obserwował po tym jak nekromanta zamknął oczy, uśmiechnął się rozczulony tym łapiącym za serce widokiem i po kilku uderzeniach serca sam usnął. Nie mając świadomości, że ta noc wcale nie będzie dla jego ukochanego przyjemna.
Spał jak zabity, nie wiedząc, że jego ukochany toczył właśnie zaciętą walkę ze swoimi koszmarami, albo raczej nie dawał się im stłamsić i doszczętnie zniszczyć psychicznie. Mimo że sam był pogrążony we własnych, bezsensownych i niewartych zapamiętania snach, podświadomie reagował na każde zbliżenie się do niego nekromanty tej nocy. A to pogładził go po włosach, a to zaraz się przysunął, by niebianin nie miał problemu ze zlokalizowaniem nieumarłego. Kilka razy ułożył się na boku i przygarnął do siebie blondyna tak, że całe jego plecy przylegały do piersi krwiopijcy, albo leżąc na wznak, tak go objął i do siebie przysunął, że głowa Mitry, czy chciała czy nie, zrobiła sobie poduszkę z klatki piersiowej wampira.
Następstwem tego pierwszego rodzaju przytulenia nad ranem było to, że skrzypek momentalnie przewrócił się na brzuch, gdy nekromanta się od niego odsunął i przez to jedna ręka Aldarena na nim cały czas leżała. Gdyby tylko lazurowooki wiedział jak wiele bliskości było podczas nocy między nim i błogosławionym... Gdyby blondyn wiedział na ile nieświadomie pozwolił wampirowi, wątpliwe by do zechcieli znów ze sobą spać. A przynajmniej w teorii. Raz - bo przecież to Niedotykalski Mitra, dwa - Aldaren zbyt poważnie wziął sobie do serca co spotkało w przeszłości jego ukochanego i niemal do przesady starał się to uszanować i nie zrobić przez przypadek tego samego, co zrobili niebianinowi jego oprawcy. Dobrze, że chociaż postanowił się jako tako zbliżać do nekromanty i na niego patrzeć.
Kiedy Mitra się zbudził i zaczął kręcić, by wtulić się w wampira, temu przez twarz przeszło kilka niezbyt zadowolonych grymasów i coś mruczał. Poprawił się jednak zaraz, bo mu się nie wygodnie zrobiło, wciągnął rękę umiejscawiając ją sobie pod głową, a drugiej nie zabrał z niebianina i wciąż miał ją przez niego przewieszoną, nawet, gdy ułożył się na boku, niemalże stykając się z nim czołem.
Wybełkotał coś słabo i niezrozumiale, gdy został wezwany przez partnera i przewrócił się na plecy, rękę przekładając na oczy tak, że jego twarz znajdowała się miedzy przedramieniem i ramieniem. Oddychał spokojnie przez otwarte usta, kilka razy zdarzyło mu się nieco głośniej i mocniej wypuścić powietrze, jakby chrapał, choć nie chrapał. Gdy znów do jego rozbudzającej się świadomości dotarło jego imię, zaczął mruczeć w proteście, jakby marudził. Ziewnął szeroko, nie tylko pokazując światu całe swoje uzębienie oraz migdałki, ale również przez to w jego sklejonych śpiochami oczach pojawiły się skromne kropelki łez. Pomlaskał kilka razy, nadal mrucząc marudnie, lecz niezbyt suche usta i śpiące nadal mięśnie twarzy współpracowały, gdyż kawałek dolnej wargi, przy kąciku zawinął mu się nieznacznie do środka, wystawiając na wierzch lewy kieł. Przekrzywił jednak położone na twarzy ramię, tak by móc otworzyć z trudem jedno oko i pół sennie, mętnie spojrzał na ukochanego niebianina, mającego duszę sadysty... No kto normalny budzi wampira o tak barbarzyńskiej porze?! Nawet jeśli ta prawdę mówiąc wczesna wcale nie była.
- Yhmm? - mruknął pytająco, gdy po raz kolejny padło jego imię. Przed chwilą ciężka powieka sama zamknęła mu oko i wyglądało jakby nadal pogrążony był w głębokim śnie. Nie zbyt trzeźwo myślał, bo jego mózg potrzebował znacznie więcej czasu na obudzenie się niż ciało i świadomość, ale przynajmniej dużo wyraźniej już słyszał ukochanego. No i docierały do niego wszystkie słowa blondyna.
Westchnął ciężko i tym razem ziewnął dużo subtelniej, zdjął rękę z twarzy i zmusił się do otworzenia oczu. Wszystkich dwóch. Ten człowiek chyba naprawdę nie miał litości, by podejmować trudne tematy tak z samego rana. Zwłaszcza, że tak brutalnie zmusił wampira do zbudzenia swojego mózgu i intensywnego wysiłku myślowego. Chciał uciąć wypowiedź Mitry w połowie, myśląc, że wcale nie ma dobrego zakończenia, ale skończyło się to wyłącznie krótkim i zachrypniętym bełkotem z jego strony, więc raczej fiaskiem. Obrócił się na bok by spojrzeć na ukochanego poważnie. Nadal miał nieco zamglone oczy, ale powoli odzyskiwały swój żywy kolor.
- Nigdy nie chciałem cię zamykać w złotej klatce - mruknął bardziej zrozumiale i odetchnął raz jeszcze. Ujął dłoń niebianina i przesunął po materacu by wcisnąć ją sobie pod policzek. Znowu zamknął oczy. - Gdybyś miał się przez to stać moim więźniem, nie byłoby żadnego sensu w podarowaniu ci jej, nim zamierzałem odejść na dobre i zniknąć z twojego życia - wyjaśnił, choć nie miał świadomości, że jego słowa mogły być chaotyczne.
- Przez podarowanie ci jej, chciałem tylko ostrzec innych, że jeśli zrobią ci krzywdę, będą mieli do czynienia ze mną. Taka tabliczka "ja (Van der Leeuw) tu pilnuję, uwaga zły pies". Rozumiem, że raczej nie przypadła ci do gustu, więc nie naciskałem, byś jednak ją przyjął, gdy odmówiłeś - wyjaśnił. Widać było, że z opóźnieniem do niego trafia sens słów Mitry.
- Obrączka... - mruknął sennie i zaraz się rozbudził zaskoczony. Spojrzał na Mitrę, ale zaraz dopadło go zakłopotanie, zarumienił się i przekręcił na plecy wbijając spojrzenie w sufit. Z początku się zastanawiał czy chodziło mu o obrączkę jak dla gołębia, ale zaraz uświadomił sobie o co dokładnie chodziło jego ukochanemu.
- Zależy mi na twoim szczęściu i bezpieczeństwie - powiedział cicho w odpowiedzi na jego propozycję.
Przeciągnął się zaraz po tym i dźwignął do pół siadu. Co prawda z takim zamiarem nakazał stworzenie tej bransolety, by była bardziej męską wersją obrączki, ale teraz... po tym jak Mitra ją zinterpretował na początku... Nie czuł się zbyt komfortowo. Prawdę mówiąc to nawet był w rozterce. Uśmiechnął się mimo to do niebianina, pochylił się i pocałował go w głowę, coby go nie martwić nim podniósł się z łóżka.
- Przygotuję ci coś do jedzenia nim wyjdziesz, co ty na to? - zapytał łagodnie z pogodnym uśmiechem, stojąc przy łóżku.
Ułożył się na materacu łóżka, na samym jego brzegu, coby nie zabrać Mitrze zbyt wiele miejsca i nakrył się skromnym kawałkiem kołdry. Wprawdzie była dość duża i nie musiał się wygłupiać, jednak nie wiedział, czy nekromanta nie zawija się w nocy w kokon, czy ta kołdra nie jest mu mimo wszystko za mała. Poza tym samemu wampirowi aż tak bardzo nie zależało na byciu przykrytym, on i tak był raczej z natury zimny, więc wielkiej różnicy mu nie zrobi czy w nocy zmarznie przez brak przykrycia czy też nie. Najważniejsze by Mitrze było ciepło i wygodnie. A nawet jeśli miałby nieumarłemu doskwierać chłód, zawsze może zejść na dół po koc, albo przejść się do pokoju gościnnego, który teoretycznie został mu udostępniony, po drugą kołdrę. Wiele na tym nie straci.
- Ten... no... - mruknął zakłopotany, pytaniem o to jak przed chwilą nazwał swojego ukochanego. Nie był pewny czy przeprosić, czy się wyjaśnić. Nie wiedział czy zaraz mu się oberwie tak samo jak za "aniołka", dlatego postanowił sprawnie przejść do kwestii swojego odzienia do spania.
Trochę i tak jego "piżama" była nie na miejscu, ale nie będzie przyprawiał Mitry o zawał panoszeniem się w samej bieliźnie, czy choćby jedynie w spodniach. O kupieniu sobie porządnej garderoby do spania, jak choćby miał Mitra, w ogóle nie myślał, bo wydawało mu się to marnowaniem pieniędzy. Jak na przykład na onuce do chodzenia po domu. Poza tym swój udział miało w tym również samo przyzwyczajenie i echo dawnych czasów, w których Aldaren się urodził. Dość mrocznych czasów, bo przecież trafił do Fausta ledwo po podpisaniu Traktatu, a i tak wiadomo, że nie wszystkie bitwy się od razu zakończyły. Niektóre trwały jeszcze dwadzieścia lat po zawarciu pokoju.
- Nie masz się o co martwić - zapewnił z uśmiechem, przecież nie spał w pełnej zbroi, czy mając na sobie pięć warstw jak do wyjścia - koszula, kamizelka, jeszcze na to płaszcz... Miał jedynie na sobie luźną, wygodną, choć trochę szorstką koszulę, niekrępujące ruchów spodnie i niewpijającą się bieliznę. W czym tu by miało być mu niewygodnie?
Również przekręcił się nieco na bok, by móc patrzeć na swojego ukochanego i pogładzić go bez kłopotu po policzku, a zaraz spleść z nim dłoń. Pocałował go czule w czoło i raz jeszcze życzył dobrej nocy. Chwilę go jeszcze obserwował po tym jak nekromanta zamknął oczy, uśmiechnął się rozczulony tym łapiącym za serce widokiem i po kilku uderzeniach serca sam usnął. Nie mając świadomości, że ta noc wcale nie będzie dla jego ukochanego przyjemna.
Spał jak zabity, nie wiedząc, że jego ukochany toczył właśnie zaciętą walkę ze swoimi koszmarami, albo raczej nie dawał się im stłamsić i doszczętnie zniszczyć psychicznie. Mimo że sam był pogrążony we własnych, bezsensownych i niewartych zapamiętania snach, podświadomie reagował na każde zbliżenie się do niego nekromanty tej nocy. A to pogładził go po włosach, a to zaraz się przysunął, by niebianin nie miał problemu ze zlokalizowaniem nieumarłego. Kilka razy ułożył się na boku i przygarnął do siebie blondyna tak, że całe jego plecy przylegały do piersi krwiopijcy, albo leżąc na wznak, tak go objął i do siebie przysunął, że głowa Mitry, czy chciała czy nie, zrobiła sobie poduszkę z klatki piersiowej wampira.
Następstwem tego pierwszego rodzaju przytulenia nad ranem było to, że skrzypek momentalnie przewrócił się na brzuch, gdy nekromanta się od niego odsunął i przez to jedna ręka Aldarena na nim cały czas leżała. Gdyby tylko lazurowooki wiedział jak wiele bliskości było podczas nocy między nim i błogosławionym... Gdyby blondyn wiedział na ile nieświadomie pozwolił wampirowi, wątpliwe by do zechcieli znów ze sobą spać. A przynajmniej w teorii. Raz - bo przecież to Niedotykalski Mitra, dwa - Aldaren zbyt poważnie wziął sobie do serca co spotkało w przeszłości jego ukochanego i niemal do przesady starał się to uszanować i nie zrobić przez przypadek tego samego, co zrobili niebianinowi jego oprawcy. Dobrze, że chociaż postanowił się jako tako zbliżać do nekromanty i na niego patrzeć.
Kiedy Mitra się zbudził i zaczął kręcić, by wtulić się w wampira, temu przez twarz przeszło kilka niezbyt zadowolonych grymasów i coś mruczał. Poprawił się jednak zaraz, bo mu się nie wygodnie zrobiło, wciągnął rękę umiejscawiając ją sobie pod głową, a drugiej nie zabrał z niebianina i wciąż miał ją przez niego przewieszoną, nawet, gdy ułożył się na boku, niemalże stykając się z nim czołem.
Wybełkotał coś słabo i niezrozumiale, gdy został wezwany przez partnera i przewrócił się na plecy, rękę przekładając na oczy tak, że jego twarz znajdowała się miedzy przedramieniem i ramieniem. Oddychał spokojnie przez otwarte usta, kilka razy zdarzyło mu się nieco głośniej i mocniej wypuścić powietrze, jakby chrapał, choć nie chrapał. Gdy znów do jego rozbudzającej się świadomości dotarło jego imię, zaczął mruczeć w proteście, jakby marudził. Ziewnął szeroko, nie tylko pokazując światu całe swoje uzębienie oraz migdałki, ale również przez to w jego sklejonych śpiochami oczach pojawiły się skromne kropelki łez. Pomlaskał kilka razy, nadal mrucząc marudnie, lecz niezbyt suche usta i śpiące nadal mięśnie twarzy współpracowały, gdyż kawałek dolnej wargi, przy kąciku zawinął mu się nieznacznie do środka, wystawiając na wierzch lewy kieł. Przekrzywił jednak położone na twarzy ramię, tak by móc otworzyć z trudem jedno oko i pół sennie, mętnie spojrzał na ukochanego niebianina, mającego duszę sadysty... No kto normalny budzi wampira o tak barbarzyńskiej porze?! Nawet jeśli ta prawdę mówiąc wczesna wcale nie była.
- Yhmm? - mruknął pytająco, gdy po raz kolejny padło jego imię. Przed chwilą ciężka powieka sama zamknęła mu oko i wyglądało jakby nadal pogrążony był w głębokim śnie. Nie zbyt trzeźwo myślał, bo jego mózg potrzebował znacznie więcej czasu na obudzenie się niż ciało i świadomość, ale przynajmniej dużo wyraźniej już słyszał ukochanego. No i docierały do niego wszystkie słowa blondyna.
Westchnął ciężko i tym razem ziewnął dużo subtelniej, zdjął rękę z twarzy i zmusił się do otworzenia oczu. Wszystkich dwóch. Ten człowiek chyba naprawdę nie miał litości, by podejmować trudne tematy tak z samego rana. Zwłaszcza, że tak brutalnie zmusił wampira do zbudzenia swojego mózgu i intensywnego wysiłku myślowego. Chciał uciąć wypowiedź Mitry w połowie, myśląc, że wcale nie ma dobrego zakończenia, ale skończyło się to wyłącznie krótkim i zachrypniętym bełkotem z jego strony, więc raczej fiaskiem. Obrócił się na bok by spojrzeć na ukochanego poważnie. Nadal miał nieco zamglone oczy, ale powoli odzyskiwały swój żywy kolor.
- Nigdy nie chciałem cię zamykać w złotej klatce - mruknął bardziej zrozumiale i odetchnął raz jeszcze. Ujął dłoń niebianina i przesunął po materacu by wcisnąć ją sobie pod policzek. Znowu zamknął oczy. - Gdybyś miał się przez to stać moim więźniem, nie byłoby żadnego sensu w podarowaniu ci jej, nim zamierzałem odejść na dobre i zniknąć z twojego życia - wyjaśnił, choć nie miał świadomości, że jego słowa mogły być chaotyczne.
- Przez podarowanie ci jej, chciałem tylko ostrzec innych, że jeśli zrobią ci krzywdę, będą mieli do czynienia ze mną. Taka tabliczka "ja (Van der Leeuw) tu pilnuję, uwaga zły pies". Rozumiem, że raczej nie przypadła ci do gustu, więc nie naciskałem, byś jednak ją przyjął, gdy odmówiłeś - wyjaśnił. Widać było, że z opóźnieniem do niego trafia sens słów Mitry.
- Obrączka... - mruknął sennie i zaraz się rozbudził zaskoczony. Spojrzał na Mitrę, ale zaraz dopadło go zakłopotanie, zarumienił się i przekręcił na plecy wbijając spojrzenie w sufit. Z początku się zastanawiał czy chodziło mu o obrączkę jak dla gołębia, ale zaraz uświadomił sobie o co dokładnie chodziło jego ukochanemu.
- Zależy mi na twoim szczęściu i bezpieczeństwie - powiedział cicho w odpowiedzi na jego propozycję.
Przeciągnął się zaraz po tym i dźwignął do pół siadu. Co prawda z takim zamiarem nakazał stworzenie tej bransolety, by była bardziej męską wersją obrączki, ale teraz... po tym jak Mitra ją zinterpretował na początku... Nie czuł się zbyt komfortowo. Prawdę mówiąc to nawet był w rozterce. Uśmiechnął się mimo to do niebianina, pochylił się i pocałował go w głowę, coby go nie martwić nim podniósł się z łóżka.
- Przygotuję ci coś do jedzenia nim wyjdziesz, co ty na to? - zapytał łagodnie z pogodnym uśmiechem, stojąc przy łóżku.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Ciekawe jak by się ta noc skończyła, gdyby Aldaren tak podświadomie nie okazywał Mitrze wsparcia podczas snu. Czy po prostu nekromanta by się obudził, czy wykończyłoby go to psychicznie? Nie ma co gdybać - skrzypek był przy nim cały czas, jakby tylko czekał na sygnał, gdy będzie potrzebny. Mitra nie mógłby mieć do niego żalu o to, jakby obudził się w jego objęciach. Czy by ponownie w nich zasnął to osobna kwestia, ale awantury o to co działo się podczas snu raczej by nie zrobił. Wszak żadne z nich nie miało na to wpływu, a tak po prawdzie to Aresterra wręcz podświadomie pragnął tej bliskości. Tylko mając fizyczne wsparcie Aldarena był w stanie spokojnie przejść przez kolejne koszmary, jakie go męczył - ledwo się odsuwał, one od razu robiły się nie do zniesienia.
Rano skrzypek był zabawnie marudny. Mitra nie chciał go drażnić, ale każda reakcja wampira na jego nieśmiałe interakcje kojarzyła się z taką klasyczną postawą “Jeszcze chwilka, zaraz wstaję”. Coś burczał pod nosem, osłaniał sobie oczy… Ale współpracował. Tak długo, aż Mitra nie zdecydował się go obudzić, a w swych próbach był naprawdę nieustępliwy, choć łagodny - cały czas czule wzywał ukochanego po imieniu, zamiast złapać go za ramię i brutalnie nim potrząsnąć. Potężne ziewnięcie Aldarena sprawiło, że nie dość, że Mitra miał ochotę je skomentować (“połkniesz mnie zaraz”), to jeszcze sam poczuł nagłą potrzebę ziewnięcia. On zrobił to jednak dyskretniej, zasłaniając sobie usta i nieustannie patrząc na skrzypka, jakby nie chciał przegapić momentu, gdy ten otworzy oczy. I jest, udało się nareszcie! Aldaren uchylił co prawda tylko jedną powiekę i zrobił przy tym niezwykle komiczną minę, ale to już znaczyło, że się obudził.
Cóż… Mitra nie spodziewał się, że gdy będzie poruszał ten ważny dla nich obu temat bransoletki, jego ukochany będzie jeszcze tak nieprzytomny i w tak złym nastroju. Nie wyglądał na takiego. Wydawało się, że był tylko trochę flegmatyczny i to wszystko. Błąd, Aresterra bardzo źle zinterpretował jego minę, ale niestety nie od razu to zauważył. Jego entuzjazm i nadzieje zgasły dopiero, gdy skrzypek zaczął mu odpowiadać. Poczuł się… jak głupek. Był trochę zdezorientowany, bo zdawało mu się, że przy tak jasnym postawieniu sprawy nie powinno być problemu z prostą odpowiedzią… A on zaczął od wywlekania tego, co było bolesne. To nie wróżyło dobrze. I niestety faktycznie takie nie było.
- To nie tak… - próbował się tłumaczyć. To nie on źle zinterpretował znaczenie tej bransoletki, to Aldaren mu takie zasugerował, on…
Wampir wyglądał na zaskoczonego. Powiedział jeszcze tylko jedno słowo i…
Znowu to zrobił. Znowu gdy nekromanta miał nadzieję, on je zgasił uśmiechem i pocałunkiem w czoło, zostawiając go całkowicie oszołomionego. Czyli… To był kosz? Skrzypek nie chciał wracać do tamtego tematu? Z pewnością tak, skoro zrobił taki szybki unik ze śniadaniem. Bolało, lecz mimo to Mitra nie zrobił awantury - był chyba na to zbyt zawiedziony.
- Ale coś małego i szybkiego, nie rozstawiaj się z garami - odpowiedział ukochanemu, gramoląc się z łóżka. - Chcę szybko wyjść, szybko mieć to z głowy i szybko do ciebie wrócić.
Mitra w końcu uwolnił się spod kołdry. Trochę się skulił, bo jednak pod pościelą było przyjemnie i ciepło, a poza nią już nie tak bardzo. Ale przynajmniej odeszła mu już wszelka senność. Zerknął jeszcze na ukochanego, po czym uśmiechnął się do niego nieśmiało, ukradkiem, jakby wstydził się na niego patrzeć.
- Skoczę się przebrać - wyjaśnił. - I pamiętaj, nie szalej w kuchni, najdroższy.
Mitra czmychnął z sypialni do łazienki i zamknął się tam. Zaczął napełniać wannę, bo chciał się wykąpać w gorącej wodzie… A gdy usłyszał jej szum, usiadł na szafce,w której trzymał ręczniki i ścierki, i boleśnie westchnął. Nie wyszło. A tak bardzo liczył na to, że Aldaren się ucieszy i te zaręczyny zostaną przyjęte… To co teraz? Kim dla siebie byli? Mitra wyrzucał sobie, że był głupi i że nie domyślił się dość szybko co chciał przekazać mu skrzypek. Był wtedy jednak roztrzęsiony i wykończony, a on wręcz włożył mu do głowy odpowiednią interpretację. Dopiero gdy wypoczął zrozumiał, że to nie do końca o to mu chodziło. Chciał to naprawić, tym razem nazywając wszystko wprost: to miały być zaręczyny. Specjalnie zdobył się na nazwanie tej bransoletki obrączką. Czyżby Aldaren aż tak bardzo obawiał się naruszyć jego wolność i obudzić stare wspomnienia? Ale przecież tym razem Mitra sam wyszedł z inicjatywą. Co było zresztą złego w tym, że by się związali? Może faktycznie było za wcześnie, a jego poniosła fantazja…
Mitra westchnął i zaczął się rozbierać. Wszedł do wody nim jeszcze było jej dość, ale nie chciał tracić czasu - po prostu zsunie się bardziej w wannie i tyle. Posiedzi tak chwilę, aby się wymoczyć… Machinalnie zaczął jednak rozglądać się za brzytwą. To był już niestety odruch: wanna, zły nastrój, brzytwa. Gdyby zrobił sobie ze dwa cięcia poczułby się lepiej… A nie leżała daleko. Nawet nie musiałby stopy poza wannę wystawiać, tylko by się podniósł i by sięgnął. Korciło. Bardzo. Aż czuł jak go całe przedramiona swędzą. Ale nie - obiecał Aldarenowi, że sobie tego więcej nie zrobi. A gdyby on się zorientował, sam zrobiłby sobie krzywdę - tego Mitra bardzo, ale to bardzo nie chciał. On to robił sobie, dla siebie, przez siebie. Skrzypek nie powinien przez to cierpieć. Błogosławiony zacisnął pięści i skupił się, aby odpędzić tę pokusę. Energicznie zaczął się myć i to mu trochę pomogło by myśleć o czym innym. Z wanny wyszedł już z czystą głową - dosłownie i w przenośni. Jego spojrzenie parę razy padło na brzytwę, ale nie korciło go. Ubrał się i wyszedł, od razu kierując się na parter, do kuchni.
- Jestem - zakomunikował. Gdy mijał Aldarena, przytulił się do niego krótko, po czym zaraz zasiadł do stołu. Wyglądał faktycznie jakby się spieszył. Nie to, że obawiał się, że się spóźni, bo ani się nie umawiał na żadną konkretną porę, ani nie zamierzał nadskakiwać wampirzycy punktualnością. Tak jak powiedział, chciał mieć to po prostu z głowy. Jadł więc jakby zaraz mieli mu odebrać to co dostał, a gdzieś w głębi domu było słychać, jak manekiny przygotowują jego rzeczy.
Błogosławiony zerknął kontrolnie przez okno.
- Nie pada - zauważył, zagajając jakże ambitną rozmowę o pogodzie. - To może dziś nam wstawią to okno… Ale błota będzie jak w chlewie - dodał z westchnieniem. Przełknął ostatni kęs. - No nic. Pędzę. Wrócę jak tylko się ze wszystkim uwinę, nie pozwolę byście czekali ani chwili dłużej niż to konieczne.
Mitra wstał od stołu i ujmując Aldarena pod brodę dał mu całusa w usta. Mruknął jeszcze szybkie “do zobaczenia, Ren”, po czym wyszedł z kuchni. W korytarzu już wszystko na niego czekało - płaszcz, maska, przepastna torba medyka. Tylko Xargana brakowało, ale on pewnie był na zewnątrz. Mitra zresztą nawet o nim nie wspominał, niewinnie udając, że zapomniał o swojej eskorcie.
Błoto na ulicach faktycznie było koszmarne, ale to dobrze, bo dzięki temu niewiele osób pętało się po ulicach. Można było też udawać, że jest się skupionym na unikaniu kałuż i darować sobie rozmowy z demonem, z którym nie chciało się zamieniać nawet słowa. Z wzajemnością. Ci dwaj nie rozmawialiby nawet gdyby była piękna pogoda, a Aldaren wysłałby ich na gofry.
Do Trupiej Główki Mitra wszedł bez większych obaw, choć po drodze naszły go czarne myśli. Kwestia tego tygrysołaka była prosta... Ale Kontrakt z wampirzycą nadal nie dawał mu spokoju. Nie wiedział co z tym zrobić i jak to ugryźć, ale teraz pozostało mu jedynie reagowanie na bieżąco na wydarzenia. Początek był łatwy - błogosławiony od razu odszukał kogoś z obsługi, o ile nie dojrzał nigdzie przyjaciółki Aldarena.
- Szukam... właścicielki. Byłem umówiony - wyjaśnił enigmatycznie. Zdał sobie przy tym sprawę, że nie wiedział za dobrze jak ona miała na imię. Ono padło gdzieś kiedyś w rozmowie... Ale wtedy nie przywiązywał do niego wagi. Chyba powinien.
Rano skrzypek był zabawnie marudny. Mitra nie chciał go drażnić, ale każda reakcja wampira na jego nieśmiałe interakcje kojarzyła się z taką klasyczną postawą “Jeszcze chwilka, zaraz wstaję”. Coś burczał pod nosem, osłaniał sobie oczy… Ale współpracował. Tak długo, aż Mitra nie zdecydował się go obudzić, a w swych próbach był naprawdę nieustępliwy, choć łagodny - cały czas czule wzywał ukochanego po imieniu, zamiast złapać go za ramię i brutalnie nim potrząsnąć. Potężne ziewnięcie Aldarena sprawiło, że nie dość, że Mitra miał ochotę je skomentować (“połkniesz mnie zaraz”), to jeszcze sam poczuł nagłą potrzebę ziewnięcia. On zrobił to jednak dyskretniej, zasłaniając sobie usta i nieustannie patrząc na skrzypka, jakby nie chciał przegapić momentu, gdy ten otworzy oczy. I jest, udało się nareszcie! Aldaren uchylił co prawda tylko jedną powiekę i zrobił przy tym niezwykle komiczną minę, ale to już znaczyło, że się obudził.
Cóż… Mitra nie spodziewał się, że gdy będzie poruszał ten ważny dla nich obu temat bransoletki, jego ukochany będzie jeszcze tak nieprzytomny i w tak złym nastroju. Nie wyglądał na takiego. Wydawało się, że był tylko trochę flegmatyczny i to wszystko. Błąd, Aresterra bardzo źle zinterpretował jego minę, ale niestety nie od razu to zauważył. Jego entuzjazm i nadzieje zgasły dopiero, gdy skrzypek zaczął mu odpowiadać. Poczuł się… jak głupek. Był trochę zdezorientowany, bo zdawało mu się, że przy tak jasnym postawieniu sprawy nie powinno być problemu z prostą odpowiedzią… A on zaczął od wywlekania tego, co było bolesne. To nie wróżyło dobrze. I niestety faktycznie takie nie było.
- To nie tak… - próbował się tłumaczyć. To nie on źle zinterpretował znaczenie tej bransoletki, to Aldaren mu takie zasugerował, on…
Wampir wyglądał na zaskoczonego. Powiedział jeszcze tylko jedno słowo i…
Znowu to zrobił. Znowu gdy nekromanta miał nadzieję, on je zgasił uśmiechem i pocałunkiem w czoło, zostawiając go całkowicie oszołomionego. Czyli… To był kosz? Skrzypek nie chciał wracać do tamtego tematu? Z pewnością tak, skoro zrobił taki szybki unik ze śniadaniem. Bolało, lecz mimo to Mitra nie zrobił awantury - był chyba na to zbyt zawiedziony.
- Ale coś małego i szybkiego, nie rozstawiaj się z garami - odpowiedział ukochanemu, gramoląc się z łóżka. - Chcę szybko wyjść, szybko mieć to z głowy i szybko do ciebie wrócić.
Mitra w końcu uwolnił się spod kołdry. Trochę się skulił, bo jednak pod pościelą było przyjemnie i ciepło, a poza nią już nie tak bardzo. Ale przynajmniej odeszła mu już wszelka senność. Zerknął jeszcze na ukochanego, po czym uśmiechnął się do niego nieśmiało, ukradkiem, jakby wstydził się na niego patrzeć.
- Skoczę się przebrać - wyjaśnił. - I pamiętaj, nie szalej w kuchni, najdroższy.
Mitra czmychnął z sypialni do łazienki i zamknął się tam. Zaczął napełniać wannę, bo chciał się wykąpać w gorącej wodzie… A gdy usłyszał jej szum, usiadł na szafce,w której trzymał ręczniki i ścierki, i boleśnie westchnął. Nie wyszło. A tak bardzo liczył na to, że Aldaren się ucieszy i te zaręczyny zostaną przyjęte… To co teraz? Kim dla siebie byli? Mitra wyrzucał sobie, że był głupi i że nie domyślił się dość szybko co chciał przekazać mu skrzypek. Był wtedy jednak roztrzęsiony i wykończony, a on wręcz włożył mu do głowy odpowiednią interpretację. Dopiero gdy wypoczął zrozumiał, że to nie do końca o to mu chodziło. Chciał to naprawić, tym razem nazywając wszystko wprost: to miały być zaręczyny. Specjalnie zdobył się na nazwanie tej bransoletki obrączką. Czyżby Aldaren aż tak bardzo obawiał się naruszyć jego wolność i obudzić stare wspomnienia? Ale przecież tym razem Mitra sam wyszedł z inicjatywą. Co było zresztą złego w tym, że by się związali? Może faktycznie było za wcześnie, a jego poniosła fantazja…
Mitra westchnął i zaczął się rozbierać. Wszedł do wody nim jeszcze było jej dość, ale nie chciał tracić czasu - po prostu zsunie się bardziej w wannie i tyle. Posiedzi tak chwilę, aby się wymoczyć… Machinalnie zaczął jednak rozglądać się za brzytwą. To był już niestety odruch: wanna, zły nastrój, brzytwa. Gdyby zrobił sobie ze dwa cięcia poczułby się lepiej… A nie leżała daleko. Nawet nie musiałby stopy poza wannę wystawiać, tylko by się podniósł i by sięgnął. Korciło. Bardzo. Aż czuł jak go całe przedramiona swędzą. Ale nie - obiecał Aldarenowi, że sobie tego więcej nie zrobi. A gdyby on się zorientował, sam zrobiłby sobie krzywdę - tego Mitra bardzo, ale to bardzo nie chciał. On to robił sobie, dla siebie, przez siebie. Skrzypek nie powinien przez to cierpieć. Błogosławiony zacisnął pięści i skupił się, aby odpędzić tę pokusę. Energicznie zaczął się myć i to mu trochę pomogło by myśleć o czym innym. Z wanny wyszedł już z czystą głową - dosłownie i w przenośni. Jego spojrzenie parę razy padło na brzytwę, ale nie korciło go. Ubrał się i wyszedł, od razu kierując się na parter, do kuchni.
- Jestem - zakomunikował. Gdy mijał Aldarena, przytulił się do niego krótko, po czym zaraz zasiadł do stołu. Wyglądał faktycznie jakby się spieszył. Nie to, że obawiał się, że się spóźni, bo ani się nie umawiał na żadną konkretną porę, ani nie zamierzał nadskakiwać wampirzycy punktualnością. Tak jak powiedział, chciał mieć to po prostu z głowy. Jadł więc jakby zaraz mieli mu odebrać to co dostał, a gdzieś w głębi domu było słychać, jak manekiny przygotowują jego rzeczy.
Błogosławiony zerknął kontrolnie przez okno.
- Nie pada - zauważył, zagajając jakże ambitną rozmowę o pogodzie. - To może dziś nam wstawią to okno… Ale błota będzie jak w chlewie - dodał z westchnieniem. Przełknął ostatni kęs. - No nic. Pędzę. Wrócę jak tylko się ze wszystkim uwinę, nie pozwolę byście czekali ani chwili dłużej niż to konieczne.
Mitra wstał od stołu i ujmując Aldarena pod brodę dał mu całusa w usta. Mruknął jeszcze szybkie “do zobaczenia, Ren”, po czym wyszedł z kuchni. W korytarzu już wszystko na niego czekało - płaszcz, maska, przepastna torba medyka. Tylko Xargana brakowało, ale on pewnie był na zewnątrz. Mitra zresztą nawet o nim nie wspominał, niewinnie udając, że zapomniał o swojej eskorcie.
Błoto na ulicach faktycznie było koszmarne, ale to dobrze, bo dzięki temu niewiele osób pętało się po ulicach. Można było też udawać, że jest się skupionym na unikaniu kałuż i darować sobie rozmowy z demonem, z którym nie chciało się zamieniać nawet słowa. Z wzajemnością. Ci dwaj nie rozmawialiby nawet gdyby była piękna pogoda, a Aldaren wysłałby ich na gofry.
Do Trupiej Główki Mitra wszedł bez większych obaw, choć po drodze naszły go czarne myśli. Kwestia tego tygrysołaka była prosta... Ale Kontrakt z wampirzycą nadal nie dawał mu spokoju. Nie wiedział co z tym zrobić i jak to ugryźć, ale teraz pozostało mu jedynie reagowanie na bieżąco na wydarzenia. Początek był łatwy - błogosławiony od razu odszukał kogoś z obsługi, o ile nie dojrzał nigdzie przyjaciółki Aldarena.
- Szukam... właścicielki. Byłem umówiony - wyjaśnił enigmatycznie. Zdał sobie przy tym sprawę, że nie wiedział za dobrze jak ona miała na imię. Ono padło gdzieś kiedyś w rozmowie... Ale wtedy nie przywiązywał do niego wagi. Chyba powinien.
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
Nie chciało się Aldarenowi budzić. Strasznie nie chciało. Nie była to jednak kwestia miłego snu, bo te, jakiekolwiek by nie były, postanowiły go tej nocy zostawić w spokoju. Nie. Chodziło po prostu o to, że przyjemnie mu się odpoczywało, leżało na miękkim materacu, z ukochaną osobą w ramionach (albo w zasięgu ręki) i choć przed zaśnięciem starał się być więcej odkrytym niż przykrytym kołdra, obecnie zakokonił się na własność w połowie kołdry. Było tak ciepło... Miał wrażenie, że jest w mitycznej Arkadii, o której kiedyś zdarzyło mu się czytać. Aż nie pojęte dla wampira było, że ktoś z własnej woli chciałby się wyrwać z tak przyjemnego miejsca. Ale niestety... niebianin chyba nie podzielał jego opinii, choć naturalnie o tym istnym raju po śmierci powinien wiedzieć dużo więcej niż skrzypek się dowiedział z książek.
Ledwo wampir się obudził, z trudem byłby obecnie w stanie połączyć z sobą dwie kropki, a już od samego mitrowego rana zmuszano jego leniwy, zaspany, martwy umysł do wysiłku ponad swoje siły. Mitra mścił się za tą wczorajszą kłótnię? Może nadal miał żal o to, że Aldaren chodził się stołować na szyi Nihimy, a nie błogosławionego? Może kilka godzin później byłoby to i zabawne, ale na pewno nie teraz. Teraz wampir chciał tylko spać, ale nie mógł.
Zmusił swój mózg do pracy i odpowiedział ukochanemu jak wyglądały dla nieumarłego wszelkie kwestie związane z bransoletką. Myślał, że Mitra zrozumie, w końcu wydawał się bardziej ożywiony i "trzeźwy" niż skrzypek, ale najwyraźniej Aldaren się po prostu mylił. Zwłaszcza, że zaraz po odpowiedzi krwiopijcy, niebianin zdawał się być niezdrowo przygaszony. Kompletnie nie miał pojęcia o co tym razem chodzi blondynowi, ale gdy padło prosto z mostu dość symboliczne słowo "obrączka"... Aldarenowi przypomniały się następstwa jego oświadczyn z Lorelin, a przez to po prostu spanikował. Bał się, że historia mogłaby się zaraz powtórzyć, nawet jeśli to było niedorzeczne. Wystarczyła jedynie świadomość, że przeszłość lubiła się powtarzać w najmniej spodziewanym momencie.
Był zakłopotany, zagubiony, śpiący i jeden Prasmok tylko wie co jeszcze. Teraz już nie tylko potrzebował chwili by się w pełni obudzić, ale również by dotarło do niego co właśnie się stało i co on zrobił, albo raczej powiedział. Nie zapowiadał się przyjemny poranek. Że też dał się zwalić z łóżka!
Z Mitrą nie poznał się wczoraj, miał na uwadze to, że pewnie nekromanta już się dość dobrze poznał na jego reakcjach i mimikach, a mimo to i tak poszedł po linii najmniejszego oporu - mówiąc brutalnie, choć wprost - zbył temat, o ile nie samego niebianina, przyjaznym uśmiechem i substytutem czułości, będącym w jego wykonaniu neutralnym pocałunkiem w czoło. Wiedział, że stąpa po cienkiej linii, a nawet już się znajduje w niebezpiecznej strefie, ale co mógł poradzić? Jedyną deską ratunku było porzucenie lenistwa, zrezygnowanie z porannej drzemki i wstanie z łóżka z propozycją przygotowania śniadania, by pożyć chwilę dłużej i trzymać się na bezpieczną odległość, póki on nie będzie przytomniejszy, a Mitra może porzuci swoje plany zemsty za tę zniewagę. Niebianin nawet nie miał pojęcia jak wielki kamień odjął z martwego serca krwiopijcy swoją odpowiedzią.
- Wolałbym, żebyś w ogóle nie musiał dzisiaj wychodzić, a już zwłaszcza nie TAM - powiedział naburmuszony i przeciągnął się dość mocno, stojąc przy łóżku. Nie dał przy tym żadnych oznak by blizna na boku jakoś go zabolała, czy w inny sposób o sobie przypomniała. Wyglądało, jakby skrzypek o niej zupełnie zapomniał. - Ale rozumiem twoją decyzję, że musisz iść, by pomóc tamtemu tygrysowi, dlatego nie będę cię zatrzymywał - mruknął nieco przygaszony, drapiąc się po karku i patrząc gdzieś w bok.
Nadal nie pogodził się z tą myślą, że Mitra zamierzał sam iść do legowiska lwa, ale przecież nie przywiąże go do jakiejś szafy czy balustrady od schodów. Niebianin miał swój rozum, był dorosły, a przede wszystkim był wolnym człowiekiem. Wampir nie miał prawa odbierać, czy ograniczać mu którejkolwiek z tych rzeczy. Inaczej stanowczo za bardzo zbliżyłby się do tego jaki był Faust, a tego nie chciał tak samo mocno, jak utraty Mitry. W sumie to drugie niewątpliwie byłoby następstwem tej pierwszej kwestii, więc skrzypek miał podwójny powód by się bronić zaciekle i ze wszystkich swoich sił przed upodobnieniem do swojego mistrza.
- W porządku - powiedział pogodnie, nie krępując się przed posłaniem ukochanemu szczerego, pełnego ciepła uśmiechu. Ten nawet zaraz nabrał nieco bardziej zadziornego charakteru. - Nic nie obiecuję, mój drogi Mitro - dodał, jawnie się z nim drocząc. Nawet gdyby nie przyjął w tym momencie charakterystycznego tonu - pewnego siebie, nieco mruczącego, ze szczyptą arogancji - wystawiony figlarnie język przez wampira, jasno powinien dać do zrozumienia, że się tylko tak drażnił swoją odpowiedzią z niebianinem.
Nie zatrzymywał blondyna, gdy ten umknął do łazienki, a sam po wciągnięciu swoich butów, udał się na parter do kuchni by przygotować obiecane śniadanie. W prawdzie nie miał pomysłu coby ty "wyczarować" smacznego, ale i tak dość poważną przeszkodą były jego podcięte przez Mitrę skrzydła. Bo jak tu przyrządzić coś wykwintnego i smakiem przywodzącego chór tysiąca aniołów, gdy nie można się tłuc garami? Niewykonalne!
- Masz jakiś pomysł? - rzucił i spojrzał w stronę Żabona, którego przybycie zapowiedziane było plaskającym odgłosem jego długich, tylnych łapek z błoną pławną między palcami, tak strasznie przywodzącymi na myśl żabę.
- Ja też nie - odpowiedział zaraz samemu sobie i westchnął ciężko, odwrócił się tyłem do blatu kuchennego, oparł się o niego i popijał bez przekonania szklankę wody, którą sobie nalał w pierwszej kolejności, zaraz po przybyciu do kuchni.
- Może ja... - zaczął i wcale błyskotliwa demoniczna pokraka nie musiała się skrzywić z paniką w oczach, żeby wampirowi przerwać jego propozycję. - Nie. To nie jest najlepszy pomysł - przyznał lekko poirytowany.
Mitra nie czuł się komfortowo, gdy był dotykany, nawet niewinnie i przypadkowo w rękę, bał się tego, Aldaren również był ofiarą jednej, poważnej fobii. Miał jajecznicofobię. Po tym jak jego pierwszy popis kulinarny omal nie wysłał biednego Żabona do krainy umarłych (a demony jego pokroju mogą przecież jeść najgorsze świństwo i nadal żyją w szczęściu i zdrowiu), postanowił już nigdy nie zabierać się za przyrządzanie tego piekielnego dania. Nawet teraz gdy sporo potrafił i jego potrawy nie tylko wychodziły zjadliwe i bezpieczne dla najbliższego otoczenia w promieniu stai, ale również było podobno nawet smaczne. Tak twierdził Mitra, a na jego ocenie najbardziej Aldarenowi zależało.
Jęknął żałośnie, ciesząc się, że Mitra jest zajęty kąpielą i pewnie nawet tego nie usłyszał. Zwłaszcza, że zaskowyczał tak jeszcze kilka razy. Coś małego, ale sycącego, szybkiego i smacznego... Aldaren nie był pewien czy istniało w ogóle coś takiego. I to jeszcze bez użycia garów! Zamiast zabrać się do pracy, przejrzał ze dwa, trzy razy swoje kompendium wiedzy kulinarnej i przepisów, zwanej nadal przez śmiertelnych książką kucharską i tam też nic ciekawego, godnego poświęcenia na to jego cennego czasu i podania Mitrze, i jeszcze czegoś co by spowodowało osiągnięcie przez jego kubki smakowe wyższego poziomu ekstazy. Przez to zrozpaczony wampir spalił swoją gastronomiczną "biblię" (oczywiście posprzątał jej popioły) i kompletnie skapitulował, wiedział, że nie ma już zbyt wiele czasu. Zwłaszcza, że tyle go zmarnował. Zrobił nudne, zwyczajne kanapki z jakimś mięsnym elementem, jakimiś skromnymi warzywami, kawałkiem sera, podpiekł to na szybko i... I... Nie był zbyt szczęśliwy.
Kiedy usłyszał kroki Mitry na schodach przez moment nawet był gotów wyrzucić swoje żałosne wypociny przez okno, bo wątpił by nawet Żabon był zainteresowany tak nieciekawym posiłkiem. Trochę go kosztowała ta batalia z samym sobą, ale ostatecznie powstrzymał się prze zmarnowaniem porządnych, dobrych kanapek, jeszcze cieplutkich. Duży wpływ na jego decyzję miał argument, że jeśli teraz to wyrzuci, to nie będzie miał już czasu na przygotowanie Mitrze czegoś innego, że niebianin będzie musiał wyjść głodny, albo nie daj Prasmoku zjeść coś na mieście. I nie chodziło wcale o to, że nie trafiłby w Maurii nic jadalnego i dobrego, po prostu było to bezmyślną stratą pieniędzy, zwłaszcza, że w domu miał co jeść.
- Miło mi - powiedział przyjaźnie, lecz z wahaniem i bez przekonania postawił przed Mitrą jeszcze parujące kanapki z pomidorem, szynką, serem i przyprawione do smaku jakimiś suszonymi ziołami, które znalazł w kuchni w niewielkich słoiczkach.
- Może nie jak w chlewie, bo w chlewie jest nie tylko błota sporo, ale fakt, droga może być dość nieprzyjemna. Tak źle chyba jednak nie będzie, w końcu to nie bagna by po drodze stracić buty - podjął z uśmiechem, siadając naprzeciwko niebianina i bawiąc się swoją szklanką z resztką wody, której jeszcze nie zdążył dopić. Całe jego śniadanie. Choć w sumie powinien się solidaryzować z Mitrą, skoro dał mu takie barachło do jedzenia. Bo przecież jak się "potruć" i być przez resztę dnia nieusatysfakcjonowanym i niezadowolonym, to tylko z ukochaną osobą. Na to niestety było już za późno, bo ledwo Aldaren siadł, Mitra już kończył połowę porcji podanej na swoim talerzu.
- Będę czekał z niecierpliwością i przypilnuję, by Żabon nic nie narozrabiał - obiecał, po słowach ukochanego.
Z przyjemnością przyjął całusa od niego, odprowadził też niebianina do wyjścia. Chciał mu pomóc się ubrać, ale te cholerne manekiny jak zwykle go uprzedziły. Nie dane mu było chociaż podać nekromancie płaszcz. Był w tym momencie całkowicie zbędny, a przez to nie czuł się zbyt dobrze. Mimo to z serdecznym uśmiechem życzył partnerowi spokojnej drogi i sprawnego załatwienia swoich spraw, stał jeszcze chwilę w otwartych drzwiach, upewniając się, że Xargan poszedł z niebianinem i dopiero po tym przygnębiony zniknął wewnątrz kamienicy, zamykając za sobą drzwi. Powiedział coś nie tak? Na pewno, bo inaczej wcześniej, gdy leżeli w łóżku, Mitra byłby bardziej zadowolony. To była teraz zemsta niebianina? Kara dla okropnego wampira? Tak się czuł.
Xargan wcale nie trzymał się tak blisko niebianina, jak ten mógłby się spodziewać i na pewno nie tak blisko jak rozkazał mu Aldaren. Trzymał się dobrych kilka sążni za nim sprawiając wrażenie jakby w ogóle Mitra dla niego nie istniał. Mógłby nie istnieć, demon by się nie obraził, jednakże jego "szef" miał na ten temat inne zdanie, które niestety mieszkaniec Otchłani musiał uszanować jeśli nie chciał ostatecznie wyparować. Podczas gdy Mitra starał się nie wdepnąć w żadną kałużę, blond włosy przywołaniec miał to w nosie i chodził po nich bez cienia zainteresowania, po części manifestując w ten sposób wszem i wobec swoje niezadowolenie. Na szczęście o dziwo droga szybko im minęła, nie była uciążliwa, a niebianin nie starał się być na siłę "miły", ani "grzeczny". Demon nie lubił go, on nie lubił demona... po co to zmieniać, jak wszystkim odpowiadał taki stan rzeczy?
Rozdzielili się przed Trupią Główką - Xargan siadł sobie na ławce pod dachem przy ścianie karczmy, a Mitra zniknął za jej drzwiami. W środku prócz obsługi i może trzech "wczorajszych", ludzkich klientów nie było nikogo. Dzień, nawet jeśli dzięki magii raczej rzadko świeciło tu słońce, nigdy nie był ulubioną porą dnia dla nieumarłych, zwłaszcza na spacery, czy spędzanie czasu poza swoim przytulnym domem. Biorąc również pod uwagę, że spora część mauryjskich nieumarłych bez żadnej szkody mogłaby przebywać nawet w słońcu, lecz mimo wszystko instynkt i naturalna wrogość do światła dziennego nadal pozostawały.
Za barem nie stała ta wampirzyca z poprzedniego dnia, która starała się subtelnie uwieść Aldarena, a po tym zainteresowała się niebianinem. Ta, którą obecnie zastał Mitra była młodsza, niższa, jakby zmieniona została w momencie gdy ciało znajduje się na granicy niewinnej dziecięcej aparycji i bardziej rozbudowanych, pełniejszych rysów osoby dorosłej. Wyglądała słodko i niewinnie, a zarazem było w niej coś interesującego i atrakcyjnego, jak w ledwo rozkwitającym pąku róży. Kasztanowłosa, elfia dhampirka spojrzała na zamaskowanego przybysza i uśmiechnęła się do niego, jak to przykazane jest w kodeksie każdego pracownika, któremu zależy na dobrej relacji z klientem i odnoszącego się do niego z należytym szacunkiem. W końcu stare kupieckie przysłowie (nie ważne czy było się zwykłą przekupą na targu, czy pracownikiem, albo samym właścicielem renomowanej karczmy w mieście) mówiło: "klient, nasz pan". Czy jakoś tak...
- Maska, drętwy, formalny ton... Pan Niebianin jak mniemam - zaszczebiotała uśmiechając się wesoło, pilnując się, by nie pokazać swoich kłów. Było by to wielkim faux pas z jej strony i o ile by zachowała pracę po czymś takim, dość poważnie ucierpiałaby jej pensja. Na szczęście młódka pracowała ze śmiertelnymi już jakiś czas i nie miała problemów z tego typu rzeczami.
- Pani Nihima jest tu zaraz za schodami. W korytarzu pierwsze drzwi na lewo. Już pociesza spanikowanego Hige - zachichotała z rozbawieniem, przypominając sobie jak tygrys wczoraj pajacował, gdy się dowiedział, że ktoś przyjdzie zająć się jego ręką, że szybciej mu wyzdrowieje.
Ledwo jednak skończyła mówić, gdy zza schodów wyłoniła się wspomniana władczyni tego małego królestwa piwa i krwawych drinków. Wampirzyca, mimo maski na twarzy nekromanty pochwyciła kontakt wzrokowy, zachęciła gestem dłoni by poszedł za nią i znów zniknęła za schodami. Z perspektywy osoby stojącej przy barze, wyglądało to tak jakby weszła w ścianę i rozpłynęła się w powietrzu, ale było to jedynie niewielki złudzenie optyczne, gdyż stojąc naprzeciw schodów bez trudu zdało się dostrzec ciągnący się za nimi korytarz z kilkoma parami drzwi. Nie było tam żadnych oznaczeń ani numerków, więc można by uznać, że są do komórki dla pracowników... Czy może raczej służby? Pracownik chyba zawsze może się zwolnić, znaleźć inną pracę lub wrócić do domu, a służący... nie mają tego przywileju. No, chyba że ich obecny "pracodawca" wyrazi na to zgodę.
Ledwo wampir się obudził, z trudem byłby obecnie w stanie połączyć z sobą dwie kropki, a już od samego mitrowego rana zmuszano jego leniwy, zaspany, martwy umysł do wysiłku ponad swoje siły. Mitra mścił się za tą wczorajszą kłótnię? Może nadal miał żal o to, że Aldaren chodził się stołować na szyi Nihimy, a nie błogosławionego? Może kilka godzin później byłoby to i zabawne, ale na pewno nie teraz. Teraz wampir chciał tylko spać, ale nie mógł.
Zmusił swój mózg do pracy i odpowiedział ukochanemu jak wyglądały dla nieumarłego wszelkie kwestie związane z bransoletką. Myślał, że Mitra zrozumie, w końcu wydawał się bardziej ożywiony i "trzeźwy" niż skrzypek, ale najwyraźniej Aldaren się po prostu mylił. Zwłaszcza, że zaraz po odpowiedzi krwiopijcy, niebianin zdawał się być niezdrowo przygaszony. Kompletnie nie miał pojęcia o co tym razem chodzi blondynowi, ale gdy padło prosto z mostu dość symboliczne słowo "obrączka"... Aldarenowi przypomniały się następstwa jego oświadczyn z Lorelin, a przez to po prostu spanikował. Bał się, że historia mogłaby się zaraz powtórzyć, nawet jeśli to było niedorzeczne. Wystarczyła jedynie świadomość, że przeszłość lubiła się powtarzać w najmniej spodziewanym momencie.
Był zakłopotany, zagubiony, śpiący i jeden Prasmok tylko wie co jeszcze. Teraz już nie tylko potrzebował chwili by się w pełni obudzić, ale również by dotarło do niego co właśnie się stało i co on zrobił, albo raczej powiedział. Nie zapowiadał się przyjemny poranek. Że też dał się zwalić z łóżka!
Z Mitrą nie poznał się wczoraj, miał na uwadze to, że pewnie nekromanta już się dość dobrze poznał na jego reakcjach i mimikach, a mimo to i tak poszedł po linii najmniejszego oporu - mówiąc brutalnie, choć wprost - zbył temat, o ile nie samego niebianina, przyjaznym uśmiechem i substytutem czułości, będącym w jego wykonaniu neutralnym pocałunkiem w czoło. Wiedział, że stąpa po cienkiej linii, a nawet już się znajduje w niebezpiecznej strefie, ale co mógł poradzić? Jedyną deską ratunku było porzucenie lenistwa, zrezygnowanie z porannej drzemki i wstanie z łóżka z propozycją przygotowania śniadania, by pożyć chwilę dłużej i trzymać się na bezpieczną odległość, póki on nie będzie przytomniejszy, a Mitra może porzuci swoje plany zemsty za tę zniewagę. Niebianin nawet nie miał pojęcia jak wielki kamień odjął z martwego serca krwiopijcy swoją odpowiedzią.
- Wolałbym, żebyś w ogóle nie musiał dzisiaj wychodzić, a już zwłaszcza nie TAM - powiedział naburmuszony i przeciągnął się dość mocno, stojąc przy łóżku. Nie dał przy tym żadnych oznak by blizna na boku jakoś go zabolała, czy w inny sposób o sobie przypomniała. Wyglądało, jakby skrzypek o niej zupełnie zapomniał. - Ale rozumiem twoją decyzję, że musisz iść, by pomóc tamtemu tygrysowi, dlatego nie będę cię zatrzymywał - mruknął nieco przygaszony, drapiąc się po karku i patrząc gdzieś w bok.
Nadal nie pogodził się z tą myślą, że Mitra zamierzał sam iść do legowiska lwa, ale przecież nie przywiąże go do jakiejś szafy czy balustrady od schodów. Niebianin miał swój rozum, był dorosły, a przede wszystkim był wolnym człowiekiem. Wampir nie miał prawa odbierać, czy ograniczać mu którejkolwiek z tych rzeczy. Inaczej stanowczo za bardzo zbliżyłby się do tego jaki był Faust, a tego nie chciał tak samo mocno, jak utraty Mitry. W sumie to drugie niewątpliwie byłoby następstwem tej pierwszej kwestii, więc skrzypek miał podwójny powód by się bronić zaciekle i ze wszystkich swoich sił przed upodobnieniem do swojego mistrza.
- W porządku - powiedział pogodnie, nie krępując się przed posłaniem ukochanemu szczerego, pełnego ciepła uśmiechu. Ten nawet zaraz nabrał nieco bardziej zadziornego charakteru. - Nic nie obiecuję, mój drogi Mitro - dodał, jawnie się z nim drocząc. Nawet gdyby nie przyjął w tym momencie charakterystycznego tonu - pewnego siebie, nieco mruczącego, ze szczyptą arogancji - wystawiony figlarnie język przez wampira, jasno powinien dać do zrozumienia, że się tylko tak drażnił swoją odpowiedzią z niebianinem.
Nie zatrzymywał blondyna, gdy ten umknął do łazienki, a sam po wciągnięciu swoich butów, udał się na parter do kuchni by przygotować obiecane śniadanie. W prawdzie nie miał pomysłu coby ty "wyczarować" smacznego, ale i tak dość poważną przeszkodą były jego podcięte przez Mitrę skrzydła. Bo jak tu przyrządzić coś wykwintnego i smakiem przywodzącego chór tysiąca aniołów, gdy nie można się tłuc garami? Niewykonalne!
- Masz jakiś pomysł? - rzucił i spojrzał w stronę Żabona, którego przybycie zapowiedziane było plaskającym odgłosem jego długich, tylnych łapek z błoną pławną między palcami, tak strasznie przywodzącymi na myśl żabę.
- Ja też nie - odpowiedział zaraz samemu sobie i westchnął ciężko, odwrócił się tyłem do blatu kuchennego, oparł się o niego i popijał bez przekonania szklankę wody, którą sobie nalał w pierwszej kolejności, zaraz po przybyciu do kuchni.
- Może ja... - zaczął i wcale błyskotliwa demoniczna pokraka nie musiała się skrzywić z paniką w oczach, żeby wampirowi przerwać jego propozycję. - Nie. To nie jest najlepszy pomysł - przyznał lekko poirytowany.
Mitra nie czuł się komfortowo, gdy był dotykany, nawet niewinnie i przypadkowo w rękę, bał się tego, Aldaren również był ofiarą jednej, poważnej fobii. Miał jajecznicofobię. Po tym jak jego pierwszy popis kulinarny omal nie wysłał biednego Żabona do krainy umarłych (a demony jego pokroju mogą przecież jeść najgorsze świństwo i nadal żyją w szczęściu i zdrowiu), postanowił już nigdy nie zabierać się za przyrządzanie tego piekielnego dania. Nawet teraz gdy sporo potrafił i jego potrawy nie tylko wychodziły zjadliwe i bezpieczne dla najbliższego otoczenia w promieniu stai, ale również było podobno nawet smaczne. Tak twierdził Mitra, a na jego ocenie najbardziej Aldarenowi zależało.
Jęknął żałośnie, ciesząc się, że Mitra jest zajęty kąpielą i pewnie nawet tego nie usłyszał. Zwłaszcza, że zaskowyczał tak jeszcze kilka razy. Coś małego, ale sycącego, szybkiego i smacznego... Aldaren nie był pewien czy istniało w ogóle coś takiego. I to jeszcze bez użycia garów! Zamiast zabrać się do pracy, przejrzał ze dwa, trzy razy swoje kompendium wiedzy kulinarnej i przepisów, zwanej nadal przez śmiertelnych książką kucharską i tam też nic ciekawego, godnego poświęcenia na to jego cennego czasu i podania Mitrze, i jeszcze czegoś co by spowodowało osiągnięcie przez jego kubki smakowe wyższego poziomu ekstazy. Przez to zrozpaczony wampir spalił swoją gastronomiczną "biblię" (oczywiście posprzątał jej popioły) i kompletnie skapitulował, wiedział, że nie ma już zbyt wiele czasu. Zwłaszcza, że tyle go zmarnował. Zrobił nudne, zwyczajne kanapki z jakimś mięsnym elementem, jakimiś skromnymi warzywami, kawałkiem sera, podpiekł to na szybko i... I... Nie był zbyt szczęśliwy.
Kiedy usłyszał kroki Mitry na schodach przez moment nawet był gotów wyrzucić swoje żałosne wypociny przez okno, bo wątpił by nawet Żabon był zainteresowany tak nieciekawym posiłkiem. Trochę go kosztowała ta batalia z samym sobą, ale ostatecznie powstrzymał się prze zmarnowaniem porządnych, dobrych kanapek, jeszcze cieplutkich. Duży wpływ na jego decyzję miał argument, że jeśli teraz to wyrzuci, to nie będzie miał już czasu na przygotowanie Mitrze czegoś innego, że niebianin będzie musiał wyjść głodny, albo nie daj Prasmoku zjeść coś na mieście. I nie chodziło wcale o to, że nie trafiłby w Maurii nic jadalnego i dobrego, po prostu było to bezmyślną stratą pieniędzy, zwłaszcza, że w domu miał co jeść.
- Miło mi - powiedział przyjaźnie, lecz z wahaniem i bez przekonania postawił przed Mitrą jeszcze parujące kanapki z pomidorem, szynką, serem i przyprawione do smaku jakimiś suszonymi ziołami, które znalazł w kuchni w niewielkich słoiczkach.
- Może nie jak w chlewie, bo w chlewie jest nie tylko błota sporo, ale fakt, droga może być dość nieprzyjemna. Tak źle chyba jednak nie będzie, w końcu to nie bagna by po drodze stracić buty - podjął z uśmiechem, siadając naprzeciwko niebianina i bawiąc się swoją szklanką z resztką wody, której jeszcze nie zdążył dopić. Całe jego śniadanie. Choć w sumie powinien się solidaryzować z Mitrą, skoro dał mu takie barachło do jedzenia. Bo przecież jak się "potruć" i być przez resztę dnia nieusatysfakcjonowanym i niezadowolonym, to tylko z ukochaną osobą. Na to niestety było już za późno, bo ledwo Aldaren siadł, Mitra już kończył połowę porcji podanej na swoim talerzu.
- Będę czekał z niecierpliwością i przypilnuję, by Żabon nic nie narozrabiał - obiecał, po słowach ukochanego.
Z przyjemnością przyjął całusa od niego, odprowadził też niebianina do wyjścia. Chciał mu pomóc się ubrać, ale te cholerne manekiny jak zwykle go uprzedziły. Nie dane mu było chociaż podać nekromancie płaszcz. Był w tym momencie całkowicie zbędny, a przez to nie czuł się zbyt dobrze. Mimo to z serdecznym uśmiechem życzył partnerowi spokojnej drogi i sprawnego załatwienia swoich spraw, stał jeszcze chwilę w otwartych drzwiach, upewniając się, że Xargan poszedł z niebianinem i dopiero po tym przygnębiony zniknął wewnątrz kamienicy, zamykając za sobą drzwi. Powiedział coś nie tak? Na pewno, bo inaczej wcześniej, gdy leżeli w łóżku, Mitra byłby bardziej zadowolony. To była teraz zemsta niebianina? Kara dla okropnego wampira? Tak się czuł.
Xargan wcale nie trzymał się tak blisko niebianina, jak ten mógłby się spodziewać i na pewno nie tak blisko jak rozkazał mu Aldaren. Trzymał się dobrych kilka sążni za nim sprawiając wrażenie jakby w ogóle Mitra dla niego nie istniał. Mógłby nie istnieć, demon by się nie obraził, jednakże jego "szef" miał na ten temat inne zdanie, które niestety mieszkaniec Otchłani musiał uszanować jeśli nie chciał ostatecznie wyparować. Podczas gdy Mitra starał się nie wdepnąć w żadną kałużę, blond włosy przywołaniec miał to w nosie i chodził po nich bez cienia zainteresowania, po części manifestując w ten sposób wszem i wobec swoje niezadowolenie. Na szczęście o dziwo droga szybko im minęła, nie była uciążliwa, a niebianin nie starał się być na siłę "miły", ani "grzeczny". Demon nie lubił go, on nie lubił demona... po co to zmieniać, jak wszystkim odpowiadał taki stan rzeczy?
Rozdzielili się przed Trupią Główką - Xargan siadł sobie na ławce pod dachem przy ścianie karczmy, a Mitra zniknął za jej drzwiami. W środku prócz obsługi i może trzech "wczorajszych", ludzkich klientów nie było nikogo. Dzień, nawet jeśli dzięki magii raczej rzadko świeciło tu słońce, nigdy nie był ulubioną porą dnia dla nieumarłych, zwłaszcza na spacery, czy spędzanie czasu poza swoim przytulnym domem. Biorąc również pod uwagę, że spora część mauryjskich nieumarłych bez żadnej szkody mogłaby przebywać nawet w słońcu, lecz mimo wszystko instynkt i naturalna wrogość do światła dziennego nadal pozostawały.
Za barem nie stała ta wampirzyca z poprzedniego dnia, która starała się subtelnie uwieść Aldarena, a po tym zainteresowała się niebianinem. Ta, którą obecnie zastał Mitra była młodsza, niższa, jakby zmieniona została w momencie gdy ciało znajduje się na granicy niewinnej dziecięcej aparycji i bardziej rozbudowanych, pełniejszych rysów osoby dorosłej. Wyglądała słodko i niewinnie, a zarazem było w niej coś interesującego i atrakcyjnego, jak w ledwo rozkwitającym pąku róży. Kasztanowłosa, elfia dhampirka spojrzała na zamaskowanego przybysza i uśmiechnęła się do niego, jak to przykazane jest w kodeksie każdego pracownika, któremu zależy na dobrej relacji z klientem i odnoszącego się do niego z należytym szacunkiem. W końcu stare kupieckie przysłowie (nie ważne czy było się zwykłą przekupą na targu, czy pracownikiem, albo samym właścicielem renomowanej karczmy w mieście) mówiło: "klient, nasz pan". Czy jakoś tak...
- Maska, drętwy, formalny ton... Pan Niebianin jak mniemam - zaszczebiotała uśmiechając się wesoło, pilnując się, by nie pokazać swoich kłów. Było by to wielkim faux pas z jej strony i o ile by zachowała pracę po czymś takim, dość poważnie ucierpiałaby jej pensja. Na szczęście młódka pracowała ze śmiertelnymi już jakiś czas i nie miała problemów z tego typu rzeczami.
- Pani Nihima jest tu zaraz za schodami. W korytarzu pierwsze drzwi na lewo. Już pociesza spanikowanego Hige - zachichotała z rozbawieniem, przypominając sobie jak tygrys wczoraj pajacował, gdy się dowiedział, że ktoś przyjdzie zająć się jego ręką, że szybciej mu wyzdrowieje.
Ledwo jednak skończyła mówić, gdy zza schodów wyłoniła się wspomniana władczyni tego małego królestwa piwa i krwawych drinków. Wampirzyca, mimo maski na twarzy nekromanty pochwyciła kontakt wzrokowy, zachęciła gestem dłoni by poszedł za nią i znów zniknęła za schodami. Z perspektywy osoby stojącej przy barze, wyglądało to tak jakby weszła w ścianę i rozpłynęła się w powietrzu, ale było to jedynie niewielki złudzenie optyczne, gdyż stojąc naprzeciw schodów bez trudu zdało się dostrzec ciągnący się za nimi korytarz z kilkoma parami drzwi. Nie było tam żadnych oznaczeń ani numerków, więc można by uznać, że są do komórki dla pracowników... Czy może raczej służby? Pracownik chyba zawsze może się zwolnić, znaleźć inną pracę lub wrócić do domu, a służący... nie mają tego przywileju. No, chyba że ich obecny "pracodawca" wyrazi na to zgodę.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Widać było jak Mitra się spiął, gdy zobaczył przeciągającego się Aldarena. Gapił się. Rozluźnił się jednak momentalnie, gdy spostrzegł, że jego ukochany nie jęczy z boleści. Tak, obawiał się o ranę. Lubił podziwiać skrzypka, gdy ten się tak prężył, ale to mogłoby zaszkodzić jego niedawno zagojonym ranom… Nie miał jednak weny na to, aby robić mu wyrzuty. Spojrzał na Aldarena przepraszająco.
- Szybko wrócę - postarał się trochę udobruchać niezadowolonego z jego wyjścia wampira. Naprawdę zamierzał wrócić najszybciej jak to możliwe, gdy tylko załatwi wszystko to, po co się wybierał.
Mitra po zejściu do kuchni przez moment chciał robić wyrzuty, że jednak Aldaren poszalał ze śniadaniem, bo czuł jego zapach na korytarzu, ale gdy tylko wszedł do środka spostrzegł, że nigdzie nie było narozstawianych garnków, a jego ukochany chyba sprytnie skorzystał z magii ognia, by podgrzać dla niego jedzenie. Niby były to zwykłe kanapki, ale błogosławiony i tak czuł się wyjątkowo miło, że został czymś takim poczęstowany. Z zaangażowaniem wgryzł się w pierwszą chrupiącą kromkę.
- Pycha - powiedział, zasłaniając dłonią pełne usta, by nie pluć okruszkami. Pogryzł do końca i przełknął. - Uwielbiam twoją kuchnię - skomplementował i zaraz wziął kolejny kęs. Patrząc na to z jakim zaangażowaniem jadł, raczej nie ściemniał i naprawdę mu smakowało, Aldaren mógł więc przestać odczuwać wyrzuty sumienia z powodu swojego braku finezji: najwyraźniej w prostocie tkwiła równie wielka siła, co w kulinarnych popisach. Byle posiłek wyszedł z odpowiednich rąk.
- Bądźcie grzeczni, pilnuj tego małego łobuza - powiedział jeszcze nekromanta, gdy po skończonym śniadaniu szybko zebrał się do wyjścia. Po zjedzeniu ciepłego posiłku czuł się znacznie lepiej, choć nadal uwierało go to, co stało się rano. Wkrótce musiał jednak skupić się na zadaniach, które na niego czekały i chociaż odrobinę ograniczyć myślenie o ukochanym, którego zostawił w domu. Nie umiał jednak zapomnieć jak miłe było to uczucie, gdy obrócił się przez ramię i zobaczył go w progu i wiedział, że gdy wróci, on będzie na niego czekał.
W otworach maski widać było jedynie oczy Mitry, a te cały czas miały ten sam czujny, surowy wyraz, choć być może wcale nie to wyrażała cała jego twarz. Nie było widać tego jak się skrzywił, gdy kelnerka tak bezpardonowo go opisała. W sumie wszystko się zgadzało, ale czy nie powinna tego zachować dla siebie? Mitra nie chadzał do karczm, lecz wydawało mu się, że obsługa nie powinna być tak zaczepna - jego to drażniło… Choć z drugiej strony jego drażniło niemal wszystko, prawie każda interakcja społeczna, więc może nie powinien się w ogóle wypowiadać. Po prostu skinął głową w niemym “tak, to ja”. W otworach jego maski widać było jednak wyraźnie to jak z zaskoczeniem uniósł brew na wieść, że jego przyszły pacjent panikował przed zabiegiem. Tego by się w życiu nie spodziewał - wszak miał dzięki temu szybciej wyzdrowieć, powinien więc się chyba cieszyć? Przypomniało mu się jednak to, co o medykach w Maurii opowiadał Aldaren i nagle pojął, że wizyta takowego mogła być uznana za groźbę, a nie obietnicę pomocy. Z miejsca uznał, że będzie musiał się bardzo postarać, aby zrobić dobre, miłe pierwsze wrażenie, choć chyba był do tego najgorszym z możliwych kandydatów.
- Dziękuję - odezwał się krótko do kelnerki, po czym zaraz zerknął we wskazanym kierunku. Od razu spojrzenia jego i Nihimy się skrzyżowały. Mitra poczuł pewien niepokój, ale tego po sobie nie okazał - poprawił torbę na ramieniu i poszedł w stronę niemal niewidocznego korytarzyka “tylko dla personelu”. Nihima czekała na niego przy jednych z drzwi w głębi.
- Hige już na ciebie czeka - oświadczyła. - W razie czego moje dziewczyny są poinstruowane, by służyć wam pomocą.
- Dziękuję, moja pani - odparł Mitra.
Pokój, do którego wszedł nekromanta, wyglądał jak czyjaś sypialnia - w środku stało łóżko, stolik, komódka. Na ładnie zaścielonym posłaniu siedział tygrysołak, którego błogosławiony widział jedynie przelotem poprzedniego wieczoru. Był wielki, jak to na jego rasę przystało, w oczach miał jednak strach, który zdradzały również lekko opuszczone uszy. No pięknie, był naprawdę przerażony. ”Oby spłynęła na mnie chociaż część charyzmy Aldarena”, pomyślał z pewną obawą Mitra. Wiedział, że pierwsze wrażenie z pewnością zawalił samym swoim wyglądem zewnętrznym - jego płaszcz i maska nie zachęcały do nawiązania bliższej znajomości. On jednak czuł zbyt duży opór, by odsłonić się przed pacjentem, nawet w sytuacji sam na sam. Pozostało więc liczyć, że ma jednak jakąś odrobinę uroku osobistego.
- Witam - odezwał się zamykając za sobą cicho drzwi. - Jestem Mitra Aresterra, przyszedłem zająć się twoją ręką - wyjaśnił. Sam był zaskoczony jak łagodnym głosem udawało mu się mówić. - Proszę się nie martwić, jestem specjalistą, mam wieloletnie doświadczenie w chirurgii urazowej.
Nie skłamał. Zataił jedynie fakt, że to swoje doświadczenie zdobywał jakieś trzydzieści lat temu i od tamtej pory nie praktykował. Tygrysołak nie musiał jednak tego wiedzieć, miał się czuć komfortowo. Z tego też powodu Mitra starał się poruszać swobodnie i może nie wolno, ale na pewno nie gwałtownie, by go nie spłoszyć. Odłożył swoją torbę na jedyne krzesło w pokoju i zdjął płaszcz - pozostał w bluzie z kapturem i w masce. Dostrzegł, że jego pacjent gapi się na niego podejrzliwie.
- Przepraszam, że nie pokazuję twarzy - odezwał się. - To przez względy ideologiczne.
Wymówka chyba podziałała średnio, ale Mitra nie zamierzał za długo nad tym dywagować. Przyjrzał się krytycznie zmiennokształtnemu.
- Rosły z ciebie chłopak - ocenił. - Ile ważysz? Dziewięć kamieni? Dziesięć?
- No mniej więcej - burknął Hige.
Mitra kiwnął głową. Otworzył torbę i wyjął z niej pudełeczko, w którym nosił malutkie trójkąciki z papieru - wyjął cztery z nich.
- Potrzebuję wody - mruknął, a tygrysołak skinieniem głowy wskazał mu kąt pokoju za drzwiami - tam stał dzbanek do mycia, miska, ale również jeden pękaty kubek. Idealnie, tego nekromanta potrzebował. Napełnił kubek do trzech czwartych wodą i do niej wsypał zawartość papierków. Zaczął mieszać drewnianym patyczkiem, który nosił w torbie.
- To środek przeciwbólowy i przeciwzapalny - wyjaśnił, by nie siedzieć w ciszy. - Będzie odrobinę gorzki, ale proszę wypić całość. Nie tylko poczujesz się od niego lepiej, ale też wspomoże leczenie.
Tygrys z niechęcią, ale przyjął kubek, w którym woda nadal była lekko wzburzona z powodu mieszania, i wypił całą jego zawartość niemal jednym łykiem. Parsknął z obrzydzeniem. No tak, Mitra trochę skłamał i mikstura nie była odrobinę, tylko zwyczajnie gorzka. To dawka dla niego byłaby taka subtelna w smaku, ale nie dla takiego byka. Cóż, to tylko niewinne kłamstewko, dla dobra ich obojga, tygrys na pewno zrozumie i wybaczy.
Później nastąpił moment, gdy Mitra zajął się już konkretnie złamaniem. Miał chwilę, nim środek przeciwbólowy zacznie działać: akurat tyle, by móc ocenić uraz. Zajął się tym fachowo, cały czas starając się mówić nie tylko co robi, ale też zajmując pacjenta rozmową. Był trochę spięty, przeszkadzała mu ta nadmierna bliskość z obcym. Rękawiczki, które założył niby w celach higienicznych, pomagały, ale nie zniwelowały lęków zupełnie. Może więc to nieustanne mówienie nie miało dziać tylko na tygrysołaka, ale też na niego.
- To nie jest poważne złamanie - ocenił w końcu Mitra. - Usztywnię je teraz.
Całe szczęście, że nie było poważne - Aresterra wcale nie był pewny, czy poradziłby sobie z czymś trudniejszym w takich warunkach. Wszystko szło jednak po jego myśli, bo w międzyczasie zaczął też działać środek przeciwbólowy, więc nastawianie ręki nie było tak uciążliwe, jak mogłoby być bez niego. Naprawdę zależało mu na tym, by zrobić dobre wrażenie. Może w przyszłości, w szpitalu, nie będzie mógł sobie pozwolić na takie nadskakiwanie wszystkim pacjentom, nie będzie miał tyle czasu na rozmowę i nie będzie mógł tak beztrosko ich znieczulać, ale póki co reklamę robił w swoim mniemaniu dobrą. Hige nawet się rozluźnił, gdy Mitra już nastawił rękę i kończył bandażować usztywnienie.
- Najlepiej, gdybyś to nosił dwa tygodnie - oświadczył. - Oszczędzaj tę rękę. Jedz dużo nabiału i podrobów, nie pij w tym czasie alkoholu i jeśli bierzesz jakieś używki, to również w tym czasie się z nimi wstrzymaj. No dobrze, słabe piwo w sumie może być, ale nie przesadzaj. Zostawiam ci leki, po jednej saszetce na dzień, masz to wypić rozpuszczone z wodą tak jak dziś. Jedną saszetkę - podkreślił, kładąc na blacie pięć pakiecików. - Aż nie zużyjesz wszystkich. Gdyby po ich skończeniu coś zaczęło się dziać, czułbyś bardzo silny ból albo ręka zaczęłaby puchnąć, zgłoś się do posiadłości van der Leeuwów. Tam powstaje szpital, w którym będę przyjmował - wyjaśnił. Już wcześniej wspomniał o powstającej lecznicy, mając nadzieję, że to im się jakoś być może przysłuży i jakoś pocztą pantoflową rozniesie się, że tam naprawdę będą lekarze, którzy leczą, a nie tylko ćwiartują na części dla nekromantów… Nawet jeśli tamtejszy chirurg jest jednym z nich.
- To wszystko - oświadczył Mitra, zgarniając swoje rzeczy do torby. - Pomówię z twoją panią i wyjaśnię jej jak wygląda sytuacja. Ty nic nie rób, póki nie odzyskasz czucia w tej ręce, bo możesz się poparzyć albo skaleczyć i nawet o tym nie wiedzieć. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia - powiedział na pożegnanie, po czym skłonił się i wyszedł z pokoju. Na korytarzu pozwolił sobie na westchnienie ulgi. Był o wiele bardziej zmęczony niż mógłby przypuszczać. Jego lęki poważnie utrudnią mu pracę, o ile wcześniej sobie z nimi jakoś nie poradzi… Ilu pacjentów będzie w stanie przyjmować w tym stanie? Tygrysołak jeszcze mimo strachu był w miarę łagodny i współpracował, ale co jak trafi na kogoś opornego? No dobrze, wiedział co zrobi z ciężkimi przypadkami, bo gdy się wściekał potrafił być stanowczy, ale i przy tym brutalny, było to więc rozwiązanie na naprawdę ciężkie przypadki…
Gdybając podszedł do schodów i nim zdecydował co zrobić dalej, zza baru wyszła akurat właścicielka Trupiej Główki, jakby spodziewała się, że on będzie chciał z nią rozmawiać. Chwilę patrzyli na siebie bez słów, jakby upewniali się w swoich intencjach, a później skierowali się na piętro - on szedł trzy kroki za nią.
- Stan Hige jest dobry - wyjaśnił jej gdy tylko znaleźli się w korytarzu. - Nastawiłem rękę, opatrzyłem i dałem leki, poinstruowałem go jak powinien je brać. Proszę, jeśli to możliwe, przez najbliższe dwa tygodnie dać mu odpocząć albo chociaż zlecać prace, które nie obciążą mu tej ręki. Gdyby coś się stało, proszę po mnie posłać… Co do naszej sprawy - dodał po znaczącej chwili milczenia, gdy już byli sami. - Przykro mi, moja pani, ale nie podpiszę żadnego Kontraktu. Działałem wczoraj pod wpływem emocji i nie zdawałem sobie sprawy, że choć miałem dobre intencje, bardziej zraniłem niż pomogłem… Nie chcę ranić mocniej, niż już to zrobiłem. Proszę to co zaszło wczoraj potraktować jako… Przyjacielski, niezobowiązujący gest. Nie będę zabierał dłużej czasu. Miłego dnia, moja pani.
Mitra skłonił się głęboko przed wampirzycą i wyszedł. Swoje kroki skierował od razu na zewnątrz, choć przez moment korciło go, by zatrzymać się przy barze i zamówić sobie coś do picia. Nie przez to, że urzekł go klimat karczmy czy też miał ochotę na jakiś luksusowy drink - po prostu piekielnie zaschło mu w gardle, od tego ile się nagadał i również od tego jaki stres miał za sobą. Ale całe szczęście już za sobą. Szybko uznał, że i tak w masce by się nie napił, więc opuścił Trupią Główkę nawet nie zwalniając. Na zewnątrz rozejrzał się za Xarganem, a gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, nekromanta nie czekał tylko od razu ruszył. Nie poszedł jednak od razu do domu - po przejściu kilku przecznic odbił w bok, w stronę centrum miasta.
- Szybko wrócę - postarał się trochę udobruchać niezadowolonego z jego wyjścia wampira. Naprawdę zamierzał wrócić najszybciej jak to możliwe, gdy tylko załatwi wszystko to, po co się wybierał.
Mitra po zejściu do kuchni przez moment chciał robić wyrzuty, że jednak Aldaren poszalał ze śniadaniem, bo czuł jego zapach na korytarzu, ale gdy tylko wszedł do środka spostrzegł, że nigdzie nie było narozstawianych garnków, a jego ukochany chyba sprytnie skorzystał z magii ognia, by podgrzać dla niego jedzenie. Niby były to zwykłe kanapki, ale błogosławiony i tak czuł się wyjątkowo miło, że został czymś takim poczęstowany. Z zaangażowaniem wgryzł się w pierwszą chrupiącą kromkę.
- Pycha - powiedział, zasłaniając dłonią pełne usta, by nie pluć okruszkami. Pogryzł do końca i przełknął. - Uwielbiam twoją kuchnię - skomplementował i zaraz wziął kolejny kęs. Patrząc na to z jakim zaangażowaniem jadł, raczej nie ściemniał i naprawdę mu smakowało, Aldaren mógł więc przestać odczuwać wyrzuty sumienia z powodu swojego braku finezji: najwyraźniej w prostocie tkwiła równie wielka siła, co w kulinarnych popisach. Byle posiłek wyszedł z odpowiednich rąk.
- Bądźcie grzeczni, pilnuj tego małego łobuza - powiedział jeszcze nekromanta, gdy po skończonym śniadaniu szybko zebrał się do wyjścia. Po zjedzeniu ciepłego posiłku czuł się znacznie lepiej, choć nadal uwierało go to, co stało się rano. Wkrótce musiał jednak skupić się na zadaniach, które na niego czekały i chociaż odrobinę ograniczyć myślenie o ukochanym, którego zostawił w domu. Nie umiał jednak zapomnieć jak miłe było to uczucie, gdy obrócił się przez ramię i zobaczył go w progu i wiedział, że gdy wróci, on będzie na niego czekał.
W otworach maski widać było jedynie oczy Mitry, a te cały czas miały ten sam czujny, surowy wyraz, choć być może wcale nie to wyrażała cała jego twarz. Nie było widać tego jak się skrzywił, gdy kelnerka tak bezpardonowo go opisała. W sumie wszystko się zgadzało, ale czy nie powinna tego zachować dla siebie? Mitra nie chadzał do karczm, lecz wydawało mu się, że obsługa nie powinna być tak zaczepna - jego to drażniło… Choć z drugiej strony jego drażniło niemal wszystko, prawie każda interakcja społeczna, więc może nie powinien się w ogóle wypowiadać. Po prostu skinął głową w niemym “tak, to ja”. W otworach jego maski widać było jednak wyraźnie to jak z zaskoczeniem uniósł brew na wieść, że jego przyszły pacjent panikował przed zabiegiem. Tego by się w życiu nie spodziewał - wszak miał dzięki temu szybciej wyzdrowieć, powinien więc się chyba cieszyć? Przypomniało mu się jednak to, co o medykach w Maurii opowiadał Aldaren i nagle pojął, że wizyta takowego mogła być uznana za groźbę, a nie obietnicę pomocy. Z miejsca uznał, że będzie musiał się bardzo postarać, aby zrobić dobre, miłe pierwsze wrażenie, choć chyba był do tego najgorszym z możliwych kandydatów.
- Dziękuję - odezwał się krótko do kelnerki, po czym zaraz zerknął we wskazanym kierunku. Od razu spojrzenia jego i Nihimy się skrzyżowały. Mitra poczuł pewien niepokój, ale tego po sobie nie okazał - poprawił torbę na ramieniu i poszedł w stronę niemal niewidocznego korytarzyka “tylko dla personelu”. Nihima czekała na niego przy jednych z drzwi w głębi.
- Hige już na ciebie czeka - oświadczyła. - W razie czego moje dziewczyny są poinstruowane, by służyć wam pomocą.
- Dziękuję, moja pani - odparł Mitra.
Pokój, do którego wszedł nekromanta, wyglądał jak czyjaś sypialnia - w środku stało łóżko, stolik, komódka. Na ładnie zaścielonym posłaniu siedział tygrysołak, którego błogosławiony widział jedynie przelotem poprzedniego wieczoru. Był wielki, jak to na jego rasę przystało, w oczach miał jednak strach, który zdradzały również lekko opuszczone uszy. No pięknie, był naprawdę przerażony. ”Oby spłynęła na mnie chociaż część charyzmy Aldarena”, pomyślał z pewną obawą Mitra. Wiedział, że pierwsze wrażenie z pewnością zawalił samym swoim wyglądem zewnętrznym - jego płaszcz i maska nie zachęcały do nawiązania bliższej znajomości. On jednak czuł zbyt duży opór, by odsłonić się przed pacjentem, nawet w sytuacji sam na sam. Pozostało więc liczyć, że ma jednak jakąś odrobinę uroku osobistego.
- Witam - odezwał się zamykając za sobą cicho drzwi. - Jestem Mitra Aresterra, przyszedłem zająć się twoją ręką - wyjaśnił. Sam był zaskoczony jak łagodnym głosem udawało mu się mówić. - Proszę się nie martwić, jestem specjalistą, mam wieloletnie doświadczenie w chirurgii urazowej.
Nie skłamał. Zataił jedynie fakt, że to swoje doświadczenie zdobywał jakieś trzydzieści lat temu i od tamtej pory nie praktykował. Tygrysołak nie musiał jednak tego wiedzieć, miał się czuć komfortowo. Z tego też powodu Mitra starał się poruszać swobodnie i może nie wolno, ale na pewno nie gwałtownie, by go nie spłoszyć. Odłożył swoją torbę na jedyne krzesło w pokoju i zdjął płaszcz - pozostał w bluzie z kapturem i w masce. Dostrzegł, że jego pacjent gapi się na niego podejrzliwie.
- Przepraszam, że nie pokazuję twarzy - odezwał się. - To przez względy ideologiczne.
Wymówka chyba podziałała średnio, ale Mitra nie zamierzał za długo nad tym dywagować. Przyjrzał się krytycznie zmiennokształtnemu.
- Rosły z ciebie chłopak - ocenił. - Ile ważysz? Dziewięć kamieni? Dziesięć?
- No mniej więcej - burknął Hige.
Mitra kiwnął głową. Otworzył torbę i wyjął z niej pudełeczko, w którym nosił malutkie trójkąciki z papieru - wyjął cztery z nich.
- Potrzebuję wody - mruknął, a tygrysołak skinieniem głowy wskazał mu kąt pokoju za drzwiami - tam stał dzbanek do mycia, miska, ale również jeden pękaty kubek. Idealnie, tego nekromanta potrzebował. Napełnił kubek do trzech czwartych wodą i do niej wsypał zawartość papierków. Zaczął mieszać drewnianym patyczkiem, który nosił w torbie.
- To środek przeciwbólowy i przeciwzapalny - wyjaśnił, by nie siedzieć w ciszy. - Będzie odrobinę gorzki, ale proszę wypić całość. Nie tylko poczujesz się od niego lepiej, ale też wspomoże leczenie.
Tygrys z niechęcią, ale przyjął kubek, w którym woda nadal była lekko wzburzona z powodu mieszania, i wypił całą jego zawartość niemal jednym łykiem. Parsknął z obrzydzeniem. No tak, Mitra trochę skłamał i mikstura nie była odrobinę, tylko zwyczajnie gorzka. To dawka dla niego byłaby taka subtelna w smaku, ale nie dla takiego byka. Cóż, to tylko niewinne kłamstewko, dla dobra ich obojga, tygrys na pewno zrozumie i wybaczy.
Później nastąpił moment, gdy Mitra zajął się już konkretnie złamaniem. Miał chwilę, nim środek przeciwbólowy zacznie działać: akurat tyle, by móc ocenić uraz. Zajął się tym fachowo, cały czas starając się mówić nie tylko co robi, ale też zajmując pacjenta rozmową. Był trochę spięty, przeszkadzała mu ta nadmierna bliskość z obcym. Rękawiczki, które założył niby w celach higienicznych, pomagały, ale nie zniwelowały lęków zupełnie. Może więc to nieustanne mówienie nie miało dziać tylko na tygrysołaka, ale też na niego.
- To nie jest poważne złamanie - ocenił w końcu Mitra. - Usztywnię je teraz.
Całe szczęście, że nie było poważne - Aresterra wcale nie był pewny, czy poradziłby sobie z czymś trudniejszym w takich warunkach. Wszystko szło jednak po jego myśli, bo w międzyczasie zaczął też działać środek przeciwbólowy, więc nastawianie ręki nie było tak uciążliwe, jak mogłoby być bez niego. Naprawdę zależało mu na tym, by zrobić dobre wrażenie. Może w przyszłości, w szpitalu, nie będzie mógł sobie pozwolić na takie nadskakiwanie wszystkim pacjentom, nie będzie miał tyle czasu na rozmowę i nie będzie mógł tak beztrosko ich znieczulać, ale póki co reklamę robił w swoim mniemaniu dobrą. Hige nawet się rozluźnił, gdy Mitra już nastawił rękę i kończył bandażować usztywnienie.
- Najlepiej, gdybyś to nosił dwa tygodnie - oświadczył. - Oszczędzaj tę rękę. Jedz dużo nabiału i podrobów, nie pij w tym czasie alkoholu i jeśli bierzesz jakieś używki, to również w tym czasie się z nimi wstrzymaj. No dobrze, słabe piwo w sumie może być, ale nie przesadzaj. Zostawiam ci leki, po jednej saszetce na dzień, masz to wypić rozpuszczone z wodą tak jak dziś. Jedną saszetkę - podkreślił, kładąc na blacie pięć pakiecików. - Aż nie zużyjesz wszystkich. Gdyby po ich skończeniu coś zaczęło się dziać, czułbyś bardzo silny ból albo ręka zaczęłaby puchnąć, zgłoś się do posiadłości van der Leeuwów. Tam powstaje szpital, w którym będę przyjmował - wyjaśnił. Już wcześniej wspomniał o powstającej lecznicy, mając nadzieję, że to im się jakoś być może przysłuży i jakoś pocztą pantoflową rozniesie się, że tam naprawdę będą lekarze, którzy leczą, a nie tylko ćwiartują na części dla nekromantów… Nawet jeśli tamtejszy chirurg jest jednym z nich.
- To wszystko - oświadczył Mitra, zgarniając swoje rzeczy do torby. - Pomówię z twoją panią i wyjaśnię jej jak wygląda sytuacja. Ty nic nie rób, póki nie odzyskasz czucia w tej ręce, bo możesz się poparzyć albo skaleczyć i nawet o tym nie wiedzieć. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia - powiedział na pożegnanie, po czym skłonił się i wyszedł z pokoju. Na korytarzu pozwolił sobie na westchnienie ulgi. Był o wiele bardziej zmęczony niż mógłby przypuszczać. Jego lęki poważnie utrudnią mu pracę, o ile wcześniej sobie z nimi jakoś nie poradzi… Ilu pacjentów będzie w stanie przyjmować w tym stanie? Tygrysołak jeszcze mimo strachu był w miarę łagodny i współpracował, ale co jak trafi na kogoś opornego? No dobrze, wiedział co zrobi z ciężkimi przypadkami, bo gdy się wściekał potrafił być stanowczy, ale i przy tym brutalny, było to więc rozwiązanie na naprawdę ciężkie przypadki…
Gdybając podszedł do schodów i nim zdecydował co zrobić dalej, zza baru wyszła akurat właścicielka Trupiej Główki, jakby spodziewała się, że on będzie chciał z nią rozmawiać. Chwilę patrzyli na siebie bez słów, jakby upewniali się w swoich intencjach, a później skierowali się na piętro - on szedł trzy kroki za nią.
- Stan Hige jest dobry - wyjaśnił jej gdy tylko znaleźli się w korytarzu. - Nastawiłem rękę, opatrzyłem i dałem leki, poinstruowałem go jak powinien je brać. Proszę, jeśli to możliwe, przez najbliższe dwa tygodnie dać mu odpocząć albo chociaż zlecać prace, które nie obciążą mu tej ręki. Gdyby coś się stało, proszę po mnie posłać… Co do naszej sprawy - dodał po znaczącej chwili milczenia, gdy już byli sami. - Przykro mi, moja pani, ale nie podpiszę żadnego Kontraktu. Działałem wczoraj pod wpływem emocji i nie zdawałem sobie sprawy, że choć miałem dobre intencje, bardziej zraniłem niż pomogłem… Nie chcę ranić mocniej, niż już to zrobiłem. Proszę to co zaszło wczoraj potraktować jako… Przyjacielski, niezobowiązujący gest. Nie będę zabierał dłużej czasu. Miłego dnia, moja pani.
Mitra skłonił się głęboko przed wampirzycą i wyszedł. Swoje kroki skierował od razu na zewnątrz, choć przez moment korciło go, by zatrzymać się przy barze i zamówić sobie coś do picia. Nie przez to, że urzekł go klimat karczmy czy też miał ochotę na jakiś luksusowy drink - po prostu piekielnie zaschło mu w gardle, od tego ile się nagadał i również od tego jaki stres miał za sobą. Ale całe szczęście już za sobą. Szybko uznał, że i tak w masce by się nie napił, więc opuścił Trupią Główkę nawet nie zwalniając. Na zewnątrz rozejrzał się za Xarganem, a gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, nekromanta nie czekał tylko od razu ruszył. Nie poszedł jednak od razu do domu - po przejściu kilku przecznic odbił w bok, w stronę centrum miasta.
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
Podczas śniadania, choć starał się udawać, że wszystko w porządku i się uśmiechał, to jednak Aldaren był markotny i jakby we własnym świecie. Nie był dumny z tego jak pospolite śniadanie, godne co najwyżej chłopa ze wsi, przygotował swojemu ukochanemu. Z ostrożnością zerkał na Mitrę, gdy ten jadł, ale wcale się bezczelnie w niego nie wgapiał, by nie wywoływać u niego zakłopotania. Po pierwszej ocenie nekromanty nie był zbyt przekonany, ale by tylko dostrzegł z jakim entuzjazmem wcina pozostałe kanapki, widać było, że spadł mu ogromny kamień z serca. Nie tylko się rozluźnił, ale także rozpromienił i już tak bardzo nie przejmował tym co zaserwował Mitrze. Nadal gdzieś tam w boku go uwierało, że mógłby się bardziej postarać, może nawet zignorować ograniczenie jakie nałożył na niego niebianin odnoszące się do nieużywania garnków, ale przynajmniej był już nieco spokojniejszy. Jakby właśnie został uniewinniony, chwilę przed tym jak miał stracić głowę, choć nadal pozostawała świadomość, że faktycznie kogoś zabił.
- Nie masz się o co martwić, dopilnuję by zostały chociaż mury, abyś miał gdzie wrócić - odpowiedział żartobliwie Aldaren.
Żabon w tym czasie na polecenie Mitry by "pilnować małego łobuza" od razu stanął na tylnych łapkach, wyprostował się dumnie i zasalutował. Dopóki nie zaskrzeczał po swojemu "tak jest, generale", Aldaren nawet nie zauważył tej małej złośliwości, za to chwilę po tym jęknął donośne "ej!" i spiorunował demona spojrzeniem z jasnym przekazem "niech no tylko Mitra wyjdzie z domu".
Pokraka wyszczerzyła ostre zęby w szerokim uśmiechu, pokazała nawet pogardliwie język i z rechoczącym śmiechem odczłapała z kuchni, coby mieć szansę na ukrycie się przed zemstą wampira. Ten akurat odprowadził blondyna do drzwi, a później jeszcze chwilę w nich stał, dopóki nie stracił ukochanego z oczu.
Skrzypek znów spochmurniał i z głośnym westchnieniem zamknął drzwi. Usiadł na podłodze w przedpokoju i wgapiał się w nie tęsknie jakby zaraz miał wrócić nekromanta. Strasznie mu się jednak dłużyło i coraz ciężej było wytrzymać. Niemalże na całą kamienicę wyraził swoje niezadowolenie głośnym jękiem, a gdy niczym bezrozumny, wyjałowiony z życia zombie powlókł się do salonu, a stamtąd do kuchni, okazało się że minęło ledwo pięć minut od wyjścia niebianina. W takim przypadku aż dziw brał, że Aldaren przeżył tyle wieków, a warto dodać, że jakiś czas prócz Zabora nie było przy nim nikogo.
Znaczącą jednak różnicą było to, że nie siedział wtedy w miejscu, nie mógłby. Cały czas podróżował, cały czas coś robił, choćby jeździł z miasta do miasta, by grać na szlacheckich balach (w większości wampirzych), na które został zaproszony. Teraz natomiast był w jednym miejscu. Owszem, mógłby wyjść i choćby kupić coś na obiad, albo do zamku po kilka swoich ubrań, ale "w każdej chwili" mógł wrócić Mitra, bez wątpienia byłby zawiedziony, nie zastał w domu Aldarena, zwłaszcza, że wampir mu to obiecał. Można było więc uznać, że z własnej woli uwięziony był w mitrowej kamienicy. Szybko doszło do tego, że zaczął sobie wmawiać, że to wszystko była kara za to co się stało z rana, jak niemiło potraktował Mitrę, jak uciekł od tematu. Czy Mitra wróciłby do niego, gdyby Aldaren zgodził się na zostawienie bransoletki taką jaka była obecnie?
- Naprawdę bym chciał, ale co jeśli... - zaczął, lecz zaraz sam urwał i westchnął ciężko, zmywając naczynia po śniadaniu. Jeśli co? Fausta nie było, nie miał kto zniszczyć jego szczęścia. Problem stanowił kręcący się gdzieś po mieście Zabor, ale on mówił, że uregulował już swój dług i są kwita. Ale czy mógł mu ufać? Poza tym zostawała jeszcze kwestia kroczących za lazurowookim krok w krok nieszczęściu i śmierci, choć czy rzeczywiście było się tu czego obawiać? On sam już nie jednokrotnie wyrwał się z jej ramion, a Mitra był nekromantą, naginał śmierć do swojej woli. Zostawała sprawa nieszczęścia i to ostatnio faktycznie poważnie wzburzyło ostatnio życiem obu mężczyzn, może po tym wszystkim postanowiło sobie zrobić chwilę wolnego, skoro tak bardzo się napracowało...
Spojrzał na przekradającego się przy ścianie Żabona, który zastygł w bezruchu, gdy tylko wampir go dostrzegł i w każdej chwili mógłby zwiać, ale nie umarły ponownie skupił się na lejącej się z kranu wody, zamykając zaraz jej przepływ. Czy naprawdę miał się tym razem czego obawiać? Czy byłby w stanie podjąć to ryzyko? Miał zbyt dużo do stracenia gdyby się na to zgodził, ale równie dużo straci gdy odmówi.
Mokrą dłoń przyłożył sobie do czoła, a po tym przeczesał nią włosy zgarniając z oczu do tyłu, po czym odwrócił się od zlewu i postanowił coś niecoś posprzątać, byle by tylko coś zrobić. Nie wyrzucał żadnych rzeczy Mitry, nawet gdy była to zgnieciona w kulkę jakaś kartka na biurku, nie przestawiał nic, omijał wszystkie przeszkody, gdy ścierał kurze. Gdy zauważył jakiegoś manekina, który sam już sprzątał, albo zamierzał, posyłał mu wrogie spojrzenie i uniemożliwiał wykonanie zadania, przerywając mu je choćby przez zabranie na przykład miotły. Dał im pracować tylko w miejscach, do których wampir nie chciał chodzić, by nie naruszać prywatności niebianina, jak piwnica, czy pozostałe pokoje na piętrze i wyżej, w których nigdy nie był. Posprzątał pokój gościnny, w którym nekromanta pozwolił mu pomieszkiwać, zaścielił łóżko i zamiótł oraz zmył podłogę w mitrowej sypialni, gdzie i on spędził noc, a gdy nie miał nic do roboty zszedł do salonu.
Jego spojrzenie padło na skrzypce, a gdy je podniósł z fotela, kątem oka dostrzegł bransoletkę niezgody. Zastanawiał się czy nie pójść czasem do braci, którzy robili tę przeklętą błyskotkę by się poradzić czy czegoś nie sknocili, że zamiast szczęścia, przynosiła pecha, ale uznał, że tylko by się ośmieszył. Poza tym wydawało się, że tylko Aldarenowi sprawiała problemy, może tak działała ta "ochrona przed złem"? Wyobrażał sobie, że będzie to polegało na czymś innym. A może to on dziwaczał na starość? Możliwe, ale nie było kogo o to zapytać. Mitra na pewno by mu tego nie powiedział, że wampir oszalał.
Ułożył skrzypce na ramieniu, przygotował się do gry i zaczął wydobywać pierwsze wolne i markotne nuty. Chwila przerwy i zaraz zaczął dużo dynamiczniej, powtórzył melodię dwa razy i znów zwolnił z melancholią. Był przygnębiony tym co miało miejsce wczorajszego dnia, tym co odwalił dziś rano. Drażniło go i wywoływało gorycz to, że co chwila słyszał robiące coś manekiny. Z każdą chwilą nuty znów stawały się coraz bardziej dynamiczne i gniewne aż w końcu wspomnienie tego, że nawet nie mógł pomóc Mitrze wyszykować się do wyjścia spowodowało, że muzyka jeszcze przyspieszyła i stała się agresywniejsza. Wyrzucał ukochanemu instrumentowi wszystko co go bolało i nawet nie dostrzegł, że uwolniła się magia zaklęta w skrzypcach, pojawił się bezpośrednio przed nim cień, zmaterializował, jako ciemniejsze lustrzane odbicie wampira i w jednym ułamku sekundy zaatakował,tak przynajmniej to wyglądało w wyobraźni Aldarena. Był w jakimś dziwnym transie, nawet nie znajdował się w domu Mity, tylko w jakimś dziwnej kopułowatej komnacie z ograniczoną ilością światła i przeważającą ciemnością. Rozpoczęła się jego walka z samym sobą, lecz nie było to wcale proste, gdyż doppelganger robił wszystko to samo i w tym samym czasie co skrzypek. Muzyka, którą grał wypełniała całe pomieszczenie, choć on nie miał już swoich skrzypiec, miał wolne ręce i mógł w pełni podjąć ten brutalny taniec, do którego został zmuszony.
Nieumarły odetchnął głęboko i choć główna melodia pozostała bez zmian to jednak ton się zmienił, stał się silniejszy, bardziej pewny siebie, między nimi przemknął kolejny cień, przecinający ich obu na pół i kończący tę bezmyślną batalię. Pomieszczenie się rozmyło, a zaraz wyparowało, wampir znów był w salonie Mitry, wszystko było tak jak w chwili, gdy zaczął grać. Na suficie odgrywała się akcja z cieniem, który ich powstrzymał, a który po prostu pędził do celu mijając zaciekle wszelkie rozmaite przeszkody, pokonywał wszystkich przeciwników, a Aldaren mimo brutalnej melodii był dużo spokojniejszy, aż na końcu cień nie dotarł do kolejnego, rzucanego bezpośrednio przez skrzypka i się z nim nie połączył.
Muzyka urwała się, a gdy krwiopijca otworzył oczy, były czerwone i niemal płonęły piekielnym, dogasającym stopniowo ogniem. Odetchnął głęboko i walnął się w poprzek fotela zwieszając nogi przez podłokietnik, a na drugim opierając plecy. Zsunął się po chwili, bo było mu niewygodnie i zaraz na tym oparciu miał kark i potylicę. Wpatrywał się w bezmyślnie w sufit. Skrzypce w kolorze mahoniu, bogato zdobione i wyglądające jakby wyszły z rąk arcymistrza lutnictwa, nie wyglądały jak zwykle, liche, pokraczne, topornie ociosane przez kogoś, kto nigdy nie strugał z drewna choćby kołka, czy wykałaczki. Zamknął odzyskujące dawny kolor oczy i majtał nogą w powietrzu nucąc jakąś starą, zapomnianą pewnie również przez samego Prasmoka melodię.
Nihima była niezmiernie zadowolona, że po zabiegu jej pracownika, Mitra postanowił do niej przyjść się rozmówić, a nie zwiać od razu z karczmy. W prawdzie spotkał się z nią jedynie by dopiąć zwoje zadanie na ostatni guzik i odmówić jej podpisania kontraktu, przy czym nawet nie dał dojść do słowa, ale w sumie się tego spodziewała i nie miała za złe. Szkoda, że nekromanta nie zechciał wysłuchać co miała do powiedzenia, lecz nic straconego. Punkt pierwszy jej planu został zrealizowany, teraz wystarczyło tylko delikatnie zmienić punkt drugi i wprowadzić go w życie. A Hige jej w tym pomoże.
Po wyjściu Mitry z karczmy, Xargan przeciągnął się jak wygrzewający na słońcu kot, którego brutalnie zmuszono do przerwania swojego wypoczynku i wstał z niechęcią idąc z nekromantą. To jak mało się na nim skupiał dostrzec można było wyraźnie w momencie, gdy demon się rozpędził i poszedł machinalnie w stronę domu niebianina, kilka kroków nim zorientował się, że blondyn wcale nie zamierzał wracać. O dziwo szybko się zreflektował i rozejrzał za niebianinem, pobiegł i zaraz go dogonił.
- Co ty? - rzucił zdezorientowany, pierwszy raz od rozpoczęcia tej eskorty odezwał się do nielubianego nekromanty. - Nie miałeś czasem do domu wracać po nastawieniu ręki tamtemu pchlarzowi? - zapytał, z pogardą, niby od niechcenia, ale dało się również w jego głosie słyszeć zaskoczenie. No kto by przypuszczał, że grzeczniutki aniołek, może nieco bardzo nagiąć prawdę podczas składania obietnicy, że "wróci jak najszybciej". Tego jeszcze nie grali i aż Xargana ciekawiło jaki to będzie miało finał, a zwłaszcza konsekwencje.
- Nie masz się o co martwić, dopilnuję by zostały chociaż mury, abyś miał gdzie wrócić - odpowiedział żartobliwie Aldaren.
Żabon w tym czasie na polecenie Mitry by "pilnować małego łobuza" od razu stanął na tylnych łapkach, wyprostował się dumnie i zasalutował. Dopóki nie zaskrzeczał po swojemu "tak jest, generale", Aldaren nawet nie zauważył tej małej złośliwości, za to chwilę po tym jęknął donośne "ej!" i spiorunował demona spojrzeniem z jasnym przekazem "niech no tylko Mitra wyjdzie z domu".
Pokraka wyszczerzyła ostre zęby w szerokim uśmiechu, pokazała nawet pogardliwie język i z rechoczącym śmiechem odczłapała z kuchni, coby mieć szansę na ukrycie się przed zemstą wampira. Ten akurat odprowadził blondyna do drzwi, a później jeszcze chwilę w nich stał, dopóki nie stracił ukochanego z oczu.
Skrzypek znów spochmurniał i z głośnym westchnieniem zamknął drzwi. Usiadł na podłodze w przedpokoju i wgapiał się w nie tęsknie jakby zaraz miał wrócić nekromanta. Strasznie mu się jednak dłużyło i coraz ciężej było wytrzymać. Niemalże na całą kamienicę wyraził swoje niezadowolenie głośnym jękiem, a gdy niczym bezrozumny, wyjałowiony z życia zombie powlókł się do salonu, a stamtąd do kuchni, okazało się że minęło ledwo pięć minut od wyjścia niebianina. W takim przypadku aż dziw brał, że Aldaren przeżył tyle wieków, a warto dodać, że jakiś czas prócz Zabora nie było przy nim nikogo.
Znaczącą jednak różnicą było to, że nie siedział wtedy w miejscu, nie mógłby. Cały czas podróżował, cały czas coś robił, choćby jeździł z miasta do miasta, by grać na szlacheckich balach (w większości wampirzych), na które został zaproszony. Teraz natomiast był w jednym miejscu. Owszem, mógłby wyjść i choćby kupić coś na obiad, albo do zamku po kilka swoich ubrań, ale "w każdej chwili" mógł wrócić Mitra, bez wątpienia byłby zawiedziony, nie zastał w domu Aldarena, zwłaszcza, że wampir mu to obiecał. Można było więc uznać, że z własnej woli uwięziony był w mitrowej kamienicy. Szybko doszło do tego, że zaczął sobie wmawiać, że to wszystko była kara za to co się stało z rana, jak niemiło potraktował Mitrę, jak uciekł od tematu. Czy Mitra wróciłby do niego, gdyby Aldaren zgodził się na zostawienie bransoletki taką jaka była obecnie?
- Naprawdę bym chciał, ale co jeśli... - zaczął, lecz zaraz sam urwał i westchnął ciężko, zmywając naczynia po śniadaniu. Jeśli co? Fausta nie było, nie miał kto zniszczyć jego szczęścia. Problem stanowił kręcący się gdzieś po mieście Zabor, ale on mówił, że uregulował już swój dług i są kwita. Ale czy mógł mu ufać? Poza tym zostawała jeszcze kwestia kroczących za lazurowookim krok w krok nieszczęściu i śmierci, choć czy rzeczywiście było się tu czego obawiać? On sam już nie jednokrotnie wyrwał się z jej ramion, a Mitra był nekromantą, naginał śmierć do swojej woli. Zostawała sprawa nieszczęścia i to ostatnio faktycznie poważnie wzburzyło ostatnio życiem obu mężczyzn, może po tym wszystkim postanowiło sobie zrobić chwilę wolnego, skoro tak bardzo się napracowało...
Spojrzał na przekradającego się przy ścianie Żabona, który zastygł w bezruchu, gdy tylko wampir go dostrzegł i w każdej chwili mógłby zwiać, ale nie umarły ponownie skupił się na lejącej się z kranu wody, zamykając zaraz jej przepływ. Czy naprawdę miał się tym razem czego obawiać? Czy byłby w stanie podjąć to ryzyko? Miał zbyt dużo do stracenia gdyby się na to zgodził, ale równie dużo straci gdy odmówi.
Mokrą dłoń przyłożył sobie do czoła, a po tym przeczesał nią włosy zgarniając z oczu do tyłu, po czym odwrócił się od zlewu i postanowił coś niecoś posprzątać, byle by tylko coś zrobić. Nie wyrzucał żadnych rzeczy Mitry, nawet gdy była to zgnieciona w kulkę jakaś kartka na biurku, nie przestawiał nic, omijał wszystkie przeszkody, gdy ścierał kurze. Gdy zauważył jakiegoś manekina, który sam już sprzątał, albo zamierzał, posyłał mu wrogie spojrzenie i uniemożliwiał wykonanie zadania, przerywając mu je choćby przez zabranie na przykład miotły. Dał im pracować tylko w miejscach, do których wampir nie chciał chodzić, by nie naruszać prywatności niebianina, jak piwnica, czy pozostałe pokoje na piętrze i wyżej, w których nigdy nie był. Posprzątał pokój gościnny, w którym nekromanta pozwolił mu pomieszkiwać, zaścielił łóżko i zamiótł oraz zmył podłogę w mitrowej sypialni, gdzie i on spędził noc, a gdy nie miał nic do roboty zszedł do salonu.
Jego spojrzenie padło na skrzypce, a gdy je podniósł z fotela, kątem oka dostrzegł bransoletkę niezgody. Zastanawiał się czy nie pójść czasem do braci, którzy robili tę przeklętą błyskotkę by się poradzić czy czegoś nie sknocili, że zamiast szczęścia, przynosiła pecha, ale uznał, że tylko by się ośmieszył. Poza tym wydawało się, że tylko Aldarenowi sprawiała problemy, może tak działała ta "ochrona przed złem"? Wyobrażał sobie, że będzie to polegało na czymś innym. A może to on dziwaczał na starość? Możliwe, ale nie było kogo o to zapytać. Mitra na pewno by mu tego nie powiedział, że wampir oszalał.
Ułożył skrzypce na ramieniu, przygotował się do gry i zaczął wydobywać pierwsze wolne i markotne nuty. Chwila przerwy i zaraz zaczął dużo dynamiczniej, powtórzył melodię dwa razy i znów zwolnił z melancholią. Był przygnębiony tym co miało miejsce wczorajszego dnia, tym co odwalił dziś rano. Drażniło go i wywoływało gorycz to, że co chwila słyszał robiące coś manekiny. Z każdą chwilą nuty znów stawały się coraz bardziej dynamiczne i gniewne aż w końcu wspomnienie tego, że nawet nie mógł pomóc Mitrze wyszykować się do wyjścia spowodowało, że muzyka jeszcze przyspieszyła i stała się agresywniejsza. Wyrzucał ukochanemu instrumentowi wszystko co go bolało i nawet nie dostrzegł, że uwolniła się magia zaklęta w skrzypcach, pojawił się bezpośrednio przed nim cień, zmaterializował, jako ciemniejsze lustrzane odbicie wampira i w jednym ułamku sekundy zaatakował,tak przynajmniej to wyglądało w wyobraźni Aldarena. Był w jakimś dziwnym transie, nawet nie znajdował się w domu Mity, tylko w jakimś dziwnej kopułowatej komnacie z ograniczoną ilością światła i przeważającą ciemnością. Rozpoczęła się jego walka z samym sobą, lecz nie było to wcale proste, gdyż doppelganger robił wszystko to samo i w tym samym czasie co skrzypek. Muzyka, którą grał wypełniała całe pomieszczenie, choć on nie miał już swoich skrzypiec, miał wolne ręce i mógł w pełni podjąć ten brutalny taniec, do którego został zmuszony.
Nieumarły odetchnął głęboko i choć główna melodia pozostała bez zmian to jednak ton się zmienił, stał się silniejszy, bardziej pewny siebie, między nimi przemknął kolejny cień, przecinający ich obu na pół i kończący tę bezmyślną batalię. Pomieszczenie się rozmyło, a zaraz wyparowało, wampir znów był w salonie Mitry, wszystko było tak jak w chwili, gdy zaczął grać. Na suficie odgrywała się akcja z cieniem, który ich powstrzymał, a który po prostu pędził do celu mijając zaciekle wszelkie rozmaite przeszkody, pokonywał wszystkich przeciwników, a Aldaren mimo brutalnej melodii był dużo spokojniejszy, aż na końcu cień nie dotarł do kolejnego, rzucanego bezpośrednio przez skrzypka i się z nim nie połączył.
Muzyka urwała się, a gdy krwiopijca otworzył oczy, były czerwone i niemal płonęły piekielnym, dogasającym stopniowo ogniem. Odetchnął głęboko i walnął się w poprzek fotela zwieszając nogi przez podłokietnik, a na drugim opierając plecy. Zsunął się po chwili, bo było mu niewygodnie i zaraz na tym oparciu miał kark i potylicę. Wpatrywał się w bezmyślnie w sufit. Skrzypce w kolorze mahoniu, bogato zdobione i wyglądające jakby wyszły z rąk arcymistrza lutnictwa, nie wyglądały jak zwykle, liche, pokraczne, topornie ociosane przez kogoś, kto nigdy nie strugał z drewna choćby kołka, czy wykałaczki. Zamknął odzyskujące dawny kolor oczy i majtał nogą w powietrzu nucąc jakąś starą, zapomnianą pewnie również przez samego Prasmoka melodię.
Nihima była niezmiernie zadowolona, że po zabiegu jej pracownika, Mitra postanowił do niej przyjść się rozmówić, a nie zwiać od razu z karczmy. W prawdzie spotkał się z nią jedynie by dopiąć zwoje zadanie na ostatni guzik i odmówić jej podpisania kontraktu, przy czym nawet nie dał dojść do słowa, ale w sumie się tego spodziewała i nie miała za złe. Szkoda, że nekromanta nie zechciał wysłuchać co miała do powiedzenia, lecz nic straconego. Punkt pierwszy jej planu został zrealizowany, teraz wystarczyło tylko delikatnie zmienić punkt drugi i wprowadzić go w życie. A Hige jej w tym pomoże.
Po wyjściu Mitry z karczmy, Xargan przeciągnął się jak wygrzewający na słońcu kot, którego brutalnie zmuszono do przerwania swojego wypoczynku i wstał z niechęcią idąc z nekromantą. To jak mało się na nim skupiał dostrzec można było wyraźnie w momencie, gdy demon się rozpędził i poszedł machinalnie w stronę domu niebianina, kilka kroków nim zorientował się, że blondyn wcale nie zamierzał wracać. O dziwo szybko się zreflektował i rozejrzał za niebianinem, pobiegł i zaraz go dogonił.
- Co ty? - rzucił zdezorientowany, pierwszy raz od rozpoczęcia tej eskorty odezwał się do nielubianego nekromanty. - Nie miałeś czasem do domu wracać po nastawieniu ręki tamtemu pchlarzowi? - zapytał, z pogardą, niby od niechcenia, ale dało się również w jego głosie słyszeć zaskoczenie. No kto by przypuszczał, że grzeczniutki aniołek, może nieco bardzo nagiąć prawdę podczas składania obietnicy, że "wróci jak najszybciej". Tego jeszcze nie grali i aż Xargana ciekawiło jaki to będzie miało finał, a zwłaszcza konsekwencje.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Mitra usłyszał za sobą jak Xargan gwałtownie hamuje i podbiega do niego - chyba nawet na to czekał, jakby sprawdzał czy udało mu się przechytrzyć demona. Nie obrócił się jednak by na niego spojrzeć, a pierwsze pytanie - zbyt ogólne - po prostu zignorował. Co miał mu powiedzieć? Chyba wolał zatrzymać dla siebie gdzie i po co idzie, by demon nie dyskutował, nie pyskował i co więcej, by nic nie powiedział Aldarenowi. Mitra chciał coś dla niego zrobić, ale bez informowania go o tym, by nie zepsuć niespodzianki. Czy będzie trafiona i czy cokolwiek zmieni… Przekona się.
- Nie powiedziałem, że wrócę prosto z Trupiej Główki do domu - zauważył. - Powiedziałem, że wrócę jak się ze wszystkim uporam, a jeszcze mam coś do załatwienia. Nie martw się, nie zabawię długo - rzucił z lekkim sarkazmem, bo akurat Xargana nigdy w życiu nie podejrzewałby o troskę.
Nekromanta lekko przyspieszył, jakby chciał odzyskać dawny dystans dzielący jego i jego ogon. Sam “ogon” zresztą współpracował z nim w tej kwestii, gdyż i jemu dawny stan rzeczy pasował znacznie bardziej niż prowadzanie się z Mitrą jakby się znali. Dzięki temu Aresterra poczuł się trochę jakby był sam… Z tą różnicą, że gdy do tej pory wychodził na miasto i zapuszczał się w te rejony, towarzyszył mu manekin. Teraz był sam i spodziewał się, że większość podejrzewa go o bycie sługą jakiejś wampirzej rodziny - był zbyt niepozorny, by ktokolwiek miał dla niego szacunek. Ale to nic, Mitra nigdy nie miał z tym problemów… No prawie, bo gdy tylko o tym pomyślał, zaraz przypomniała mu się kwestia bransoletki. Gdyby teraz ją miał na sobie, zostałby uznany za sługę van der Leeuwów. A może jakiegoś ich kuzyna? Nie wiedział w sumie co konkretnie ona oznaczała, ale nieważne - chciałby ją nosić. Naprawdę, teraz nie mógł sobie podarować, że nie był bardziej nieustępliwy, że się nie kłócił i że nie próbował przekonać skrzypka do udzielenia jasnej odpowiedzi teraz, zaraz. Wszystko się odwlekło… Na jak długo? Mitra zaczął się zastanawiać czy rozsądnie by było wracać do tego tematu wieczorem. Co jeśli Aldaren poczuje się naciskany, zmuszany? A co jeśli odpuści, jeśli błogosławiony go nie zmotywuje?
Dźwięk dzwoneczka wyrwał Mitrę z czarnych myśli. Wszedł właśnie do pierwszego sklepu, w którym miał jakiś interes. Był to krawiec, może nie jeden z tych luksusowych, ale też nie zwykły stragan z ubraniami - coś pomiędzy, dla wyższej klasy średniej. Mitra się tu raczej nie ubierał, ale ze dwa czy trzy razy faktycznie tu zachodził, gdy musiał kupić sobie “bardziej wyjściową” wersję swojego bezkształtnego płaszcza. Przez to jednak że był rzadkim klientem, nie został zapamiętany i ekspedient przywitał go w zupełnie neutralny sposób - lekkim uśmiechem i pytającym spojrzeniem. Mitra od razu wyjaśnił z czym przyszedł, lecz propozycje, które zostały mu przedstawione, nie usatysfakcjonowały go.
- To nie ma być dla mnie - oświadczył. - Generalnie o coś takiego mi chodzi, ale dla mężczyzny o pół stopy wyższego ode mnie. I z lepszego materiału… Może coś w tym stylu…
Mitra dotknął jakiegoś przypadkowego ubrania, które miał pod ręką. Było przyjemne, gładkie, dobrze zafarbowane, bo bez zacieków. Krawcowi na ten widok oczy lekko się zaświeciły i zaraz poszedł szukać czegoś bardziej pod gust Mitry. Błogosławiony od razu spostrzegł, że ekspedient zaczął używać słowa “pan”, jakby od razu sklasyfikował nekromantę jako służącego jakiegoś lorda. A niech mu będzie. Ważne, że w końcu przyniósł coś, co błogosławionemu się spodobało. Dobili targu, a zamaskowany blondyn wyszedł z zakładu krawieckiego z torbą zakupów.
To jednak jeszcze nie było wszystko. Co więcej z każdym kolejnym odwiedzonym sklepem Mitra jakby coraz bardziej się rozkręcał. Te zakupy sprawiały mu przyjemność. Był jednak strasznie ciekawy czy Aldaren również się ucieszy. Mitra wracał do domu z trzema torbami różnych cudów dla niego… Ale jeszcze nie skończył. Tylko musiał się strasznie nachodzić, by znaleźć ostatnią rzecz, której szukał. Niech szlag trafi Maurię, jej klimat i gusta tutejszych mieszkańców. Nie spodziewał się, że będzie tak trudno… Nigdy wcześniej nie szukał ciętych kwiatów. Takich, które mają tylko pięknie wyglądać, pachnieć, zdobić, sprawiać radość. Wszędzie gdzie znajdował jakieś zielsko, były to tylko alchemiczne składniki. Idąc na logikę zdecydował się udać w stronę szklarń, które znajdowały się nieopodal centrum.
- Ani słowa! - syknął na demona, który już szykował się do rzucenia jakiegoś komentarza. - To ostatnie miejsce, potem wracam do domu.
Mitra słowa dotrzymał. Intuicja go nie zawiodła i faktycznie znalazł to czego szukał niedaleko szklarń. Niewielki sklepik - kwiaciarnia - wyglądał jakby zupełnie nie pasował do tego miasta, był barwny, wonny i jakiś taki wesoły, choć i tak znajdujące się w nim kwiaty nie były tak piękne jak w krajach, gdzie jednak był dostęp do naturalnego słońca.
- Pan czegoś szuka? - upewniła się ostrożnie dziewczyna, która pracowała w kwiaciarni.
- Róż - odparł Mitra. - Czerwonych. Najlepszych jakie masz.
- Oczywiście… - odparła sprzedawczyni, choć patrzyła na błogosławionego jakoś tak sceptycznie. Zabrała go w głąb sklepu, gdzie tuż obok lady stał słój z dokładnie takimi kwiatami, o jakie Mitrze chodziło. Aresterra nie powiedział tego na głos, ale zależało mu na różach jak najbardziej podobnych do tych, które znajdowały się w herbie van der Leeuwów - te właśnie takie były. Zadowolony błogosławiony zapytał o cenę, a gdy ją usłyszał momentalnie zrozumiał, dlaczego ta dziewczyna tak sceptycznie do niego podchodziła - bukiet, który nekromanta sobie wymarzył, kosztował majątek. Lecz to nie odwiodło go wcale od kupna, a kwiaciarka w mig zdała się być bardziej zadowolona. To już kolejny raz tego dnia, gdy błogosławiony po sięgnięciu po sakiewkę był traktowany jakoś tak milej. Co za ludzie.
- Na zewnątrz niech pozostaną w papierze, a po przyniesieniu do domu proszę wstawić do zimnej wody. Są świeże, powinny co najmniej tydzień wytrzymać. Miłego dnia… i powodzenia - dodała uśmiechając się konspiracyjnie.
- Dziękuję - mruknął Mitra. Nie warknął, mruknął. Musiał być w naprawdę dobrym humorze, bo z reguły na takie przejawy spoufalania się reagował agresją. Jego dobry dzień miał jednak swoje granice, bo zaraz po tym nekromanta szybko opuścił kwiaciarnię. I tym razem już naprawdę poszedł do siebie, objuczony w kilka toreb z zakupami i owinięty papierem bukiet.
Jedyny problem pojawił się na progu jego kamienicy - jak cholera wejść do środka z tym wszystkim? Xargan nie pomoże, to jasne. Zresztą Mitra prędzej by się skichał, niż poprosił go o pomoc. Manekiny odpadały, bo nekromanta nie chciał uprzedzić, że już wrócił. Nawet obawiał się czy Żabon nie zacznie jazgotać pod drzwiami gdy go poczuje, ale póki co całe szczęście mała pokraka go nie zwąchała. Stał więc przez chwilę jak idiota na progu, po czym po prostu odłożył torby na ziemię i delikatnie odwinął kwiaty z zabezpieczającego je papieru. Zwinął go w kulkę i rzucił niedbale gdzieś w bok, a później podniósł z ziemi resztę zakupów. Powiesił je sobie na nadgarstku i tak objuczony - z fantami na jednej ręce a z kwiatami w drugiej, wszedł w końcu do środka, klamkę naciskając łokciem.
- Nie powiedziałem, że wrócę prosto z Trupiej Główki do domu - zauważył. - Powiedziałem, że wrócę jak się ze wszystkim uporam, a jeszcze mam coś do załatwienia. Nie martw się, nie zabawię długo - rzucił z lekkim sarkazmem, bo akurat Xargana nigdy w życiu nie podejrzewałby o troskę.
Nekromanta lekko przyspieszył, jakby chciał odzyskać dawny dystans dzielący jego i jego ogon. Sam “ogon” zresztą współpracował z nim w tej kwestii, gdyż i jemu dawny stan rzeczy pasował znacznie bardziej niż prowadzanie się z Mitrą jakby się znali. Dzięki temu Aresterra poczuł się trochę jakby był sam… Z tą różnicą, że gdy do tej pory wychodził na miasto i zapuszczał się w te rejony, towarzyszył mu manekin. Teraz był sam i spodziewał się, że większość podejrzewa go o bycie sługą jakiejś wampirzej rodziny - był zbyt niepozorny, by ktokolwiek miał dla niego szacunek. Ale to nic, Mitra nigdy nie miał z tym problemów… No prawie, bo gdy tylko o tym pomyślał, zaraz przypomniała mu się kwestia bransoletki. Gdyby teraz ją miał na sobie, zostałby uznany za sługę van der Leeuwów. A może jakiegoś ich kuzyna? Nie wiedział w sumie co konkretnie ona oznaczała, ale nieważne - chciałby ją nosić. Naprawdę, teraz nie mógł sobie podarować, że nie był bardziej nieustępliwy, że się nie kłócił i że nie próbował przekonać skrzypka do udzielenia jasnej odpowiedzi teraz, zaraz. Wszystko się odwlekło… Na jak długo? Mitra zaczął się zastanawiać czy rozsądnie by było wracać do tego tematu wieczorem. Co jeśli Aldaren poczuje się naciskany, zmuszany? A co jeśli odpuści, jeśli błogosławiony go nie zmotywuje?
Dźwięk dzwoneczka wyrwał Mitrę z czarnych myśli. Wszedł właśnie do pierwszego sklepu, w którym miał jakiś interes. Był to krawiec, może nie jeden z tych luksusowych, ale też nie zwykły stragan z ubraniami - coś pomiędzy, dla wyższej klasy średniej. Mitra się tu raczej nie ubierał, ale ze dwa czy trzy razy faktycznie tu zachodził, gdy musiał kupić sobie “bardziej wyjściową” wersję swojego bezkształtnego płaszcza. Przez to jednak że był rzadkim klientem, nie został zapamiętany i ekspedient przywitał go w zupełnie neutralny sposób - lekkim uśmiechem i pytającym spojrzeniem. Mitra od razu wyjaśnił z czym przyszedł, lecz propozycje, które zostały mu przedstawione, nie usatysfakcjonowały go.
- To nie ma być dla mnie - oświadczył. - Generalnie o coś takiego mi chodzi, ale dla mężczyzny o pół stopy wyższego ode mnie. I z lepszego materiału… Może coś w tym stylu…
Mitra dotknął jakiegoś przypadkowego ubrania, które miał pod ręką. Było przyjemne, gładkie, dobrze zafarbowane, bo bez zacieków. Krawcowi na ten widok oczy lekko się zaświeciły i zaraz poszedł szukać czegoś bardziej pod gust Mitry. Błogosławiony od razu spostrzegł, że ekspedient zaczął używać słowa “pan”, jakby od razu sklasyfikował nekromantę jako służącego jakiegoś lorda. A niech mu będzie. Ważne, że w końcu przyniósł coś, co błogosławionemu się spodobało. Dobili targu, a zamaskowany blondyn wyszedł z zakładu krawieckiego z torbą zakupów.
To jednak jeszcze nie było wszystko. Co więcej z każdym kolejnym odwiedzonym sklepem Mitra jakby coraz bardziej się rozkręcał. Te zakupy sprawiały mu przyjemność. Był jednak strasznie ciekawy czy Aldaren również się ucieszy. Mitra wracał do domu z trzema torbami różnych cudów dla niego… Ale jeszcze nie skończył. Tylko musiał się strasznie nachodzić, by znaleźć ostatnią rzecz, której szukał. Niech szlag trafi Maurię, jej klimat i gusta tutejszych mieszkańców. Nie spodziewał się, że będzie tak trudno… Nigdy wcześniej nie szukał ciętych kwiatów. Takich, które mają tylko pięknie wyglądać, pachnieć, zdobić, sprawiać radość. Wszędzie gdzie znajdował jakieś zielsko, były to tylko alchemiczne składniki. Idąc na logikę zdecydował się udać w stronę szklarń, które znajdowały się nieopodal centrum.
- Ani słowa! - syknął na demona, który już szykował się do rzucenia jakiegoś komentarza. - To ostatnie miejsce, potem wracam do domu.
Mitra słowa dotrzymał. Intuicja go nie zawiodła i faktycznie znalazł to czego szukał niedaleko szklarń. Niewielki sklepik - kwiaciarnia - wyglądał jakby zupełnie nie pasował do tego miasta, był barwny, wonny i jakiś taki wesoły, choć i tak znajdujące się w nim kwiaty nie były tak piękne jak w krajach, gdzie jednak był dostęp do naturalnego słońca.
- Pan czegoś szuka? - upewniła się ostrożnie dziewczyna, która pracowała w kwiaciarni.
- Róż - odparł Mitra. - Czerwonych. Najlepszych jakie masz.
- Oczywiście… - odparła sprzedawczyni, choć patrzyła na błogosławionego jakoś tak sceptycznie. Zabrała go w głąb sklepu, gdzie tuż obok lady stał słój z dokładnie takimi kwiatami, o jakie Mitrze chodziło. Aresterra nie powiedział tego na głos, ale zależało mu na różach jak najbardziej podobnych do tych, które znajdowały się w herbie van der Leeuwów - te właśnie takie były. Zadowolony błogosławiony zapytał o cenę, a gdy ją usłyszał momentalnie zrozumiał, dlaczego ta dziewczyna tak sceptycznie do niego podchodziła - bukiet, który nekromanta sobie wymarzył, kosztował majątek. Lecz to nie odwiodło go wcale od kupna, a kwiaciarka w mig zdała się być bardziej zadowolona. To już kolejny raz tego dnia, gdy błogosławiony po sięgnięciu po sakiewkę był traktowany jakoś tak milej. Co za ludzie.
- Na zewnątrz niech pozostaną w papierze, a po przyniesieniu do domu proszę wstawić do zimnej wody. Są świeże, powinny co najmniej tydzień wytrzymać. Miłego dnia… i powodzenia - dodała uśmiechając się konspiracyjnie.
- Dziękuję - mruknął Mitra. Nie warknął, mruknął. Musiał być w naprawdę dobrym humorze, bo z reguły na takie przejawy spoufalania się reagował agresją. Jego dobry dzień miał jednak swoje granice, bo zaraz po tym nekromanta szybko opuścił kwiaciarnię. I tym razem już naprawdę poszedł do siebie, objuczony w kilka toreb z zakupami i owinięty papierem bukiet.
Jedyny problem pojawił się na progu jego kamienicy - jak cholera wejść do środka z tym wszystkim? Xargan nie pomoże, to jasne. Zresztą Mitra prędzej by się skichał, niż poprosił go o pomoc. Manekiny odpadały, bo nekromanta nie chciał uprzedzić, że już wrócił. Nawet obawiał się czy Żabon nie zacznie jazgotać pod drzwiami gdy go poczuje, ale póki co całe szczęście mała pokraka go nie zwąchała. Stał więc przez chwilę jak idiota na progu, po czym po prostu odłożył torby na ziemię i delikatnie odwinął kwiaty z zabezpieczającego je papieru. Zwinął go w kulkę i rzucił niedbale gdzieś w bok, a później podniósł z ziemi resztę zakupów. Powiesił je sobie na nadgarstku i tak objuczony - z fantami na jednej ręce a z kwiatami w drugiej, wszedł w końcu do środka, klamkę naciskając łokciem.
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
Kiedy po kilku minutach sen zaczął dopadać nieumarłego, ten zwlekł się z fotela, zostawił na nim jak zwykle niedbale skrzypce, które powróciły do swojej dawnej, groteskowej postaci. Przeciągnął się, podrapał po głowie i raz jeszcze przeciągnął, tym razem ziewając szeroko i mlaskając, gdy zamknął już usta. Był straszliwie senny tego dnia, a przecież nocy o to obwinić nie można było, przecież przespał ją jak dziecko. Czyżby pogoda miała z tym coś wspólnego? A może jednak starość? Może w końcu zaczęła się budzić pozostała część jego wampirzej natury, ta bardziej ze starych wierzeń, mówiąca, że wampiry za dnia zawsze spały? Cokolwiek to było, wcale się skrzypkowi nie podobało, bo przez tą senność niezamierzenie sprawił Mitrze z rana przykrość i teraz zbierał wszystkie tego konsekwencje.
Chciał się w końcu zabrać za przygotowywanie obiadu już na zaś, lecz wtedy delikatny wietrzyk musnął jego policzek. Skierował swoje spojrzenie w stronę wybitego okna i zbliżył się do niego, zaraz zastawiając zniszczoną szybę stojącym obok regałem. Cofnął się, przecierając ręce w charakterystyczny sposób, a po tym łapiąc się pod boki ocenił swoje dzieło krytycznym okiem. Nie było najlepiej, ale przynajmniej już tak do wnętrza domu nie zawiewało chłodem i wilgocią. Będzie to musiało wystarczyć do przybycia szklarza.
Szkłem z ziemi się już nie przejmował, bo sprzątnął je wcześniej gdy zamiatał podłogi, teraz mógł w pełni skupić się na przygotowaniu obiadu. Albo raczej drugiego śniadania, bo miał w zamiarze upichcić Mitrze na zgodę coś, przed czym tak się wcześniej wzbraniał. Tylko... co jeśli Mitra wróci dopiero za kilka godzin? Jajecznica będzie już wtedy zimna i niedobra... W takim wypadku nici z niespodzianki.
Przygotował sobie tylko obok na blacie wszystko co było potrzebne, wkładając to do czystej patelni coby nigdzie nie uciekło i skupił się na przygotowaniu zupy z wczoraj. I wcale nie byle jakiej zupy, bo równie sycącej co drugie danie, a jeszcze wystarczającej by wkupić się w łaski ostrolubnego Mitry. Mowa oczywiście o zupie gulaszowej.
Warzywa jakieś z ostatniego pichcenia, zwłaszcza cebulę, ziemniaki i paprykę powinni jeszcze mieć, a i zdawało mu się, że widział gdzieś schowany kawałek wołowiny, nie potrzebne mu było już praktycznie nic więcej. Udało mu się znaleźć również boczek oraz marchew i pomidory. Problemem był przecier by odpowiednio zabarwić zupę, ale akurat tym się nie przejmował, pomidory powinny zrobić swoje. Pokroił wszystko, boczek i warzywa drobniej niż wołowinę. Podsmażył mięsa z cebulą, po tym dodał pozostałe warzywa i przyprawił odpowiednio zalewając wodą i dając się temu chwilę pogotować. Akurat kończył mu stygnąć koncentrat z pomidorów, który dodał do bulgoczącego gara i jeszcze chwilę dał się przegryźć zupie i pozwolił jej połączyć z sobą wszystkie składniki. Pachniało nieziemsko nawet jak dla wampira, przez co zrobił się głodny, lecz niestety nie zupy...
Przykrył garnek pokrywką i poszedł do skrzeczącego przy drzwiach Żabona. Wątpił by to nadchodził Mitra, bo demon, co prawda wariował z radości, ale tak dziko na niego nie ujadał. Wampir włożył swoje buty, które zniósł do przedpokoju z sypialni gdy skończył ją sprzątać i wyszedł na na ganek by sprawdzić co się dzieje. Gdy tylko otworzył drzwi, Żabon wyleciał z domu jak strzała, a dzieciaki z rozbawionym krzykiem rozpierzchły się po okolicy. Jeden kulawy rudzielec został w tyle, a za chwilę runął jak długi na ziemię, gdy Żabon zaatakował jedną z jego żałośnie wykonanych kul z próchniejącego drewna.
To była dla wampira idealna okazja, której nie mógł się oprzeć, więc zbliżył się do niczego się nie spodziewającego figlarza, którego żywot miał zostać ukrócony w kilku następnych uderzeniach serca. Zawahał się jednak, gdy dzieciak na niego spojrzał ze strachem. To wystarczyło by Aldaren sobie uświadomił co właśnie chciał zrobić i nie było to wcale przyjemne uczucie. Dobre było jednak to, że powstrzymał się i pomógł mającemu mniej niż dziesięć wiosen hultajowi się podnieść, przepraszając go za zachowanie jego Nagiego Psa Sori-Anduńskiego. Żabon słysząc to jak został nazwany popatrzył na Aldarena pobłażliwe.
- No co?! Widziałeś jaką ten dzieciak miał minę jak się na niego rzuciłeś, demonów raczej nie trzyma się w domu jako maskotek, więc się przyzwyczaj - rzucił i westchnął ciężko.
Żabon rzucił mu na odchodnym jakimiś demonimi obelgami i w żabich podskokach wrócił do domu. Aldaren miał właśnie w zamyśle uczynić to samo, gdy dostrzegł kilka wron siedzących na drzewie i kłócących się z sobą. Ciężko było nakłonić do swojej woli taką gromadkę przy pomocy magii umysłu, zwłaszcza, że dawno z niej nie korzystał, ale udało mu się złapać trzy ptaki, które miały mu pomóc ugasić pragnienie. Poskręcał im od razu karki, uprzednio sprawdzając czy nikogo w pobliży nie ma, a po tym z martwymi skrzydlaczami wszedł do kamienicy. Chciał się nimi posilić w spokoju, lecz jego spojrzenie padło na bransoletkę. Chwilę się zawiesił i znów spojrzał na czarne ptaki trzymane w dłoni za cienkie nogi. Odebrało mu apetyt, ale przyszedł mu do głowy genialny pomysł jakby mógł wszystko naprawić. Znaczy wszystko z Mitrą, bo raczej wrony będą już tylko stygły, a stosunki z sąsiadami pozostaną prawdopodobnie bez zmian.
Przywołał do siebie Żabona i podzielił się z nim swoim planem. Demon nie specjalnie chciał współpracować i nawet nie pomogła groźba odesłania do Otchłani. Mała, przeklęta pokraka była o dziwo inteligentna i jasno wyłożyła skrzypkowi, że skoro na samym początku, gdy próbował w kryptach Krazenfirów ją odesłać i się nie udało, teraz też pewnie nie da rady, a poza tym Mitra by się wściekł gdyby stracił swojego ukochanego, słodkiego "Nagiego Psa Sori-Anduńskiego". Słysząc to wampir omar samemu maszkaronowi nie ukręcił łba, ale sobie odpuścił. Zaproponował mu na obiad jedną wronę, jeśli ten rzeczywiście zechce współpracować i to zadziało.
Wampir zdjął swoją koszulę, włożył pod nią jednego ptaka naciął nożem w najbardziej ukrwionych miejscach, po tym tylko docisnął by jak najwięcej krwi znalazło się na ubraniu, na wysokości klatki piersiowej i dał trupa Żabonowi do zjedzenia. Założył na siebie zakrwawioną koszulę i położył na ziemi kolejnego ptaka, którego krew miała utworzyć kałużę na ziemi. Kolejny poszedł do utylizacji przez żarłocznego demona. Aldaren ostrożnie wdepnął w kałużę i postarał się pozostawić na podłodze krwawe odciski butów prowadzące prosto do drzwi, wychodzące z domu. Wrócił do salonu boso, uważając by nie zniszczyć swojej pracy i obmył podeszwy, po tym osuszył z pomocą magii i zostawił w korytarzu. Połowa przedstawienia za nim.
Najgorzej było mu znaleźć jakiś kawałek drewna, ale zaraz pozwolił sobie pożyczyć kawałek balustrady, który Żabon odgryzł do zabawy jakiś czas temu. Zadbał o to by kawałek drewna w kształcie walca jak najbardziej przypominał kołek, ale wcale nie miał zaostrzonego końca - oba były tępe. Zanurzył jeden koniec w miodzie i przykleił praktycznie po środku plamy z krwi wrony, co wyglądało jakby Aldaren miał przebite kołkiem serce. Wziął do ręki bransoletkę i akurat zdążył się położyć plecami na kałuży, gdy Żabon zaskrzeczał konspiracyjnie, że nadchodzi Mitra.
Przedstawienie czas zacząć.
Leżał między kuchnią i salonem, jakby nagle został czymś zaskoczony i się odwrócił w tym momencie zgarniając, uśmiercający cios w serce. Dobrze, że wampiry mają z natury zimne, blade ciało a i jeszcze oddech im nie potrzebny do życia. Zadbał o wszystko, chowając cały czas w prawej dłoni bransoletkę dla Mitry. Żabon pognał do odegrania swojej roli i gdy tylko wyczuł, że jego pan kręci się przy drzwiach i już chce je otworzyć, skoczył na klamkę, otwierając je szeroko od wewnątrz i stwarzając taki efekt jakby były niedomknięte i byle silniejszy podmuch mógłby je otworzyć. Gdy jego grzbiet spotkał się ze ścianą, odepchnął się tylnymi łapkami z impetem zatrzaskując za rozbierającym się Mitrą drzwi i szybko niezauważony schował się najpierw za komodą, a po tym ostrożnie, by nikt go nie dostrzegł, pognał do kuchni gdzie zajął się leżącą w misce ostatnią, niepozbawioną krwi wroną, którą delektował się jakby to była najwykwintniejsza potrawa dla niego na całej Łusce.
A Aldaren udając zaatakowanego i martwego, leżał cierpliwie na swojego lubego. Długo to wcale trwać nie musiało, a gdy tylko Mitra dostatecznie mocno uwierzył w to, że skrzypek nie żył (znaczy bardziej niż zwykle), ten się podniósł nagle, objął nekromantę i znów runął plecami na ziemię niezmiernie szczęśliwy.
- Nawet śmierć nas nie rozłączy - szepnął mrukliwie do ucha ukochanego, a zaraz z większym, dziecięcym entuzjazmem i trywialnością zakrzyknął: - Wskrzesiłeś mnie! Jesteś największym nekromantą jakiego Prasmok kiedykolwiek mógł sobie wyśnić.
Puścił po tym niebianina, samemu podniósł się do siadu i wystawił w jego stronę na swojej dłoni bransoletkę dla niego, gotową w każdej chwili do zapięcia na świetlistym nadgarstku niebianina.
- Jako twój ożywieniec i jako ja, ofiaruję ci swoją wierność i serce, jak przed chwilą udowodniłem, nie po kres naszych dni a na całą wieczność. Zechciej proszę przyjąć ten skromny podarek jako symbol mojego oddania tobie, a w szczególności jako dowód mojej miłości - powiedział z czułością patrząc na błogosławionego, przygotowany w każdej chwili na założenie mu bransoletki, jak tylko blondyn wyrazi zgodę. Miał pogodne spojrzenie i uśmiechał się ciepło, z miłością tak, jak zwykł się uśmiechać jedynie do swojego lubego. - I tak, potraktujmy ją jako obrączkę, a tą chwilę jako oświadczyny, proszę... - dodał zaraz, może nieco za bardzo naciskając zapewne oszołomionego niebianina, ale chciał postawić sprawę jasno, że zgadzał się na jego propozycję, którą złożył z rana. Dla Mitry mógłby zrobić wszystko, nawet powrócić z martwych, jak przed chwilą.
Chciał się w końcu zabrać za przygotowywanie obiadu już na zaś, lecz wtedy delikatny wietrzyk musnął jego policzek. Skierował swoje spojrzenie w stronę wybitego okna i zbliżył się do niego, zaraz zastawiając zniszczoną szybę stojącym obok regałem. Cofnął się, przecierając ręce w charakterystyczny sposób, a po tym łapiąc się pod boki ocenił swoje dzieło krytycznym okiem. Nie było najlepiej, ale przynajmniej już tak do wnętrza domu nie zawiewało chłodem i wilgocią. Będzie to musiało wystarczyć do przybycia szklarza.
Szkłem z ziemi się już nie przejmował, bo sprzątnął je wcześniej gdy zamiatał podłogi, teraz mógł w pełni skupić się na przygotowaniu obiadu. Albo raczej drugiego śniadania, bo miał w zamiarze upichcić Mitrze na zgodę coś, przed czym tak się wcześniej wzbraniał. Tylko... co jeśli Mitra wróci dopiero za kilka godzin? Jajecznica będzie już wtedy zimna i niedobra... W takim wypadku nici z niespodzianki.
Przygotował sobie tylko obok na blacie wszystko co było potrzebne, wkładając to do czystej patelni coby nigdzie nie uciekło i skupił się na przygotowaniu zupy z wczoraj. I wcale nie byle jakiej zupy, bo równie sycącej co drugie danie, a jeszcze wystarczającej by wkupić się w łaski ostrolubnego Mitry. Mowa oczywiście o zupie gulaszowej.
Warzywa jakieś z ostatniego pichcenia, zwłaszcza cebulę, ziemniaki i paprykę powinni jeszcze mieć, a i zdawało mu się, że widział gdzieś schowany kawałek wołowiny, nie potrzebne mu było już praktycznie nic więcej. Udało mu się znaleźć również boczek oraz marchew i pomidory. Problemem był przecier by odpowiednio zabarwić zupę, ale akurat tym się nie przejmował, pomidory powinny zrobić swoje. Pokroił wszystko, boczek i warzywa drobniej niż wołowinę. Podsmażył mięsa z cebulą, po tym dodał pozostałe warzywa i przyprawił odpowiednio zalewając wodą i dając się temu chwilę pogotować. Akurat kończył mu stygnąć koncentrat z pomidorów, który dodał do bulgoczącego gara i jeszcze chwilę dał się przegryźć zupie i pozwolił jej połączyć z sobą wszystkie składniki. Pachniało nieziemsko nawet jak dla wampira, przez co zrobił się głodny, lecz niestety nie zupy...
Przykrył garnek pokrywką i poszedł do skrzeczącego przy drzwiach Żabona. Wątpił by to nadchodził Mitra, bo demon, co prawda wariował z radości, ale tak dziko na niego nie ujadał. Wampir włożył swoje buty, które zniósł do przedpokoju z sypialni gdy skończył ją sprzątać i wyszedł na na ganek by sprawdzić co się dzieje. Gdy tylko otworzył drzwi, Żabon wyleciał z domu jak strzała, a dzieciaki z rozbawionym krzykiem rozpierzchły się po okolicy. Jeden kulawy rudzielec został w tyle, a za chwilę runął jak długi na ziemię, gdy Żabon zaatakował jedną z jego żałośnie wykonanych kul z próchniejącego drewna.
To była dla wampira idealna okazja, której nie mógł się oprzeć, więc zbliżył się do niczego się nie spodziewającego figlarza, którego żywot miał zostać ukrócony w kilku następnych uderzeniach serca. Zawahał się jednak, gdy dzieciak na niego spojrzał ze strachem. To wystarczyło by Aldaren sobie uświadomił co właśnie chciał zrobić i nie było to wcale przyjemne uczucie. Dobre było jednak to, że powstrzymał się i pomógł mającemu mniej niż dziesięć wiosen hultajowi się podnieść, przepraszając go za zachowanie jego Nagiego Psa Sori-Anduńskiego. Żabon słysząc to jak został nazwany popatrzył na Aldarena pobłażliwe.
- No co?! Widziałeś jaką ten dzieciak miał minę jak się na niego rzuciłeś, demonów raczej nie trzyma się w domu jako maskotek, więc się przyzwyczaj - rzucił i westchnął ciężko.
Żabon rzucił mu na odchodnym jakimiś demonimi obelgami i w żabich podskokach wrócił do domu. Aldaren miał właśnie w zamyśle uczynić to samo, gdy dostrzegł kilka wron siedzących na drzewie i kłócących się z sobą. Ciężko było nakłonić do swojej woli taką gromadkę przy pomocy magii umysłu, zwłaszcza, że dawno z niej nie korzystał, ale udało mu się złapać trzy ptaki, które miały mu pomóc ugasić pragnienie. Poskręcał im od razu karki, uprzednio sprawdzając czy nikogo w pobliży nie ma, a po tym z martwymi skrzydlaczami wszedł do kamienicy. Chciał się nimi posilić w spokoju, lecz jego spojrzenie padło na bransoletkę. Chwilę się zawiesił i znów spojrzał na czarne ptaki trzymane w dłoni za cienkie nogi. Odebrało mu apetyt, ale przyszedł mu do głowy genialny pomysł jakby mógł wszystko naprawić. Znaczy wszystko z Mitrą, bo raczej wrony będą już tylko stygły, a stosunki z sąsiadami pozostaną prawdopodobnie bez zmian.
Przywołał do siebie Żabona i podzielił się z nim swoim planem. Demon nie specjalnie chciał współpracować i nawet nie pomogła groźba odesłania do Otchłani. Mała, przeklęta pokraka była o dziwo inteligentna i jasno wyłożyła skrzypkowi, że skoro na samym początku, gdy próbował w kryptach Krazenfirów ją odesłać i się nie udało, teraz też pewnie nie da rady, a poza tym Mitra by się wściekł gdyby stracił swojego ukochanego, słodkiego "Nagiego Psa Sori-Anduńskiego". Słysząc to wampir omar samemu maszkaronowi nie ukręcił łba, ale sobie odpuścił. Zaproponował mu na obiad jedną wronę, jeśli ten rzeczywiście zechce współpracować i to zadziało.
Wampir zdjął swoją koszulę, włożył pod nią jednego ptaka naciął nożem w najbardziej ukrwionych miejscach, po tym tylko docisnął by jak najwięcej krwi znalazło się na ubraniu, na wysokości klatki piersiowej i dał trupa Żabonowi do zjedzenia. Założył na siebie zakrwawioną koszulę i położył na ziemi kolejnego ptaka, którego krew miała utworzyć kałużę na ziemi. Kolejny poszedł do utylizacji przez żarłocznego demona. Aldaren ostrożnie wdepnął w kałużę i postarał się pozostawić na podłodze krwawe odciski butów prowadzące prosto do drzwi, wychodzące z domu. Wrócił do salonu boso, uważając by nie zniszczyć swojej pracy i obmył podeszwy, po tym osuszył z pomocą magii i zostawił w korytarzu. Połowa przedstawienia za nim.
Najgorzej było mu znaleźć jakiś kawałek drewna, ale zaraz pozwolił sobie pożyczyć kawałek balustrady, który Żabon odgryzł do zabawy jakiś czas temu. Zadbał o to by kawałek drewna w kształcie walca jak najbardziej przypominał kołek, ale wcale nie miał zaostrzonego końca - oba były tępe. Zanurzył jeden koniec w miodzie i przykleił praktycznie po środku plamy z krwi wrony, co wyglądało jakby Aldaren miał przebite kołkiem serce. Wziął do ręki bransoletkę i akurat zdążył się położyć plecami na kałuży, gdy Żabon zaskrzeczał konspiracyjnie, że nadchodzi Mitra.
Przedstawienie czas zacząć.
Leżał między kuchnią i salonem, jakby nagle został czymś zaskoczony i się odwrócił w tym momencie zgarniając, uśmiercający cios w serce. Dobrze, że wampiry mają z natury zimne, blade ciało a i jeszcze oddech im nie potrzebny do życia. Zadbał o wszystko, chowając cały czas w prawej dłoni bransoletkę dla Mitry. Żabon pognał do odegrania swojej roli i gdy tylko wyczuł, że jego pan kręci się przy drzwiach i już chce je otworzyć, skoczył na klamkę, otwierając je szeroko od wewnątrz i stwarzając taki efekt jakby były niedomknięte i byle silniejszy podmuch mógłby je otworzyć. Gdy jego grzbiet spotkał się ze ścianą, odepchnął się tylnymi łapkami z impetem zatrzaskując za rozbierającym się Mitrą drzwi i szybko niezauważony schował się najpierw za komodą, a po tym ostrożnie, by nikt go nie dostrzegł, pognał do kuchni gdzie zajął się leżącą w misce ostatnią, niepozbawioną krwi wroną, którą delektował się jakby to była najwykwintniejsza potrawa dla niego na całej Łusce.
A Aldaren udając zaatakowanego i martwego, leżał cierpliwie na swojego lubego. Długo to wcale trwać nie musiało, a gdy tylko Mitra dostatecznie mocno uwierzył w to, że skrzypek nie żył (znaczy bardziej niż zwykle), ten się podniósł nagle, objął nekromantę i znów runął plecami na ziemię niezmiernie szczęśliwy.
- Nawet śmierć nas nie rozłączy - szepnął mrukliwie do ucha ukochanego, a zaraz z większym, dziecięcym entuzjazmem i trywialnością zakrzyknął: - Wskrzesiłeś mnie! Jesteś największym nekromantą jakiego Prasmok kiedykolwiek mógł sobie wyśnić.
Puścił po tym niebianina, samemu podniósł się do siadu i wystawił w jego stronę na swojej dłoni bransoletkę dla niego, gotową w każdej chwili do zapięcia na świetlistym nadgarstku niebianina.
- Jako twój ożywieniec i jako ja, ofiaruję ci swoją wierność i serce, jak przed chwilą udowodniłem, nie po kres naszych dni a na całą wieczność. Zechciej proszę przyjąć ten skromny podarek jako symbol mojego oddania tobie, a w szczególności jako dowód mojej miłości - powiedział z czułością patrząc na błogosławionego, przygotowany w każdej chwili na założenie mu bransoletki, jak tylko blondyn wyrazi zgodę. Miał pogodne spojrzenie i uśmiechał się ciepło, z miłością tak, jak zwykł się uśmiechać jedynie do swojego lubego. - I tak, potraktujmy ją jako obrączkę, a tą chwilę jako oświadczyny, proszę... - dodał zaraz, może nieco za bardzo naciskając zapewne oszołomionego niebianina, ale chciał postawić sprawę jasno, że zgadzał się na jego propozycję, którą złożył z rana. Dla Mitry mógłby zrobić wszystko, nawet powrócić z martwych, jak przed chwilą.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Mitra stojąc pod drzwiami własnego domu cieszył się, naprawdę się cieszył z tego, co zaraz zrobi. Był pewny, że Aldaren się tego nie spodziewał i liczył, że dobrze zareaguje, że on również się ucieszy… Z tym do tej pory bywało różnie, nie zawsze zamiary błogosławionego były dobrze odbierane, nie zawsze sprawiały przyjemność, choć taki był zamysł. Oby tym razem się udało - tak żeby skończyć te wszystkie kłótnie i niesnaski, by był jakiś miły akcent po tych ciężkich chwilach i może początek budowania czegoś trwalszego… Mógł odpuścić temat tej bransoletki, mogli spróbować inaczej. Może uda im się jakoś inaczej.
Drzwi ustąpiły dziwnie lekko. Mitra był tym trochę zaskoczony, ale jeszcze nie węszył podstępu - w sumie od dziesięcioleci nie wracał do domu, w którym ktokolwiek był poza jego manekinami, zawsze było zamknięte na cztery spusty i… Nie, cholera, to się nadal nie zgadzało, jakby w ogóle nawet na klamkę nie było zamknięte. Nawet gdyby Aldaren ich nie domknął przypadkiem, gdy wracał do środka, to manekin powinien to zrobić. Błogosławiony coraz bardziej się niepokoił.
- Ren, jestem już! - zawołał jeszcze dobrze nie wszedł, mając nadzieję, że wampir zaraz się odezwie i rozwieje jego obawy. Ale odpowiedziała mu cisza. Mitra poczuł jak coś go ściska za serce.
- Ren? - spróbował jeszcze raz. Postąpił krok do środka i dojrzał coś na podłodze, jakiś niewyraźny ślad, który tylko wzmógł jego niepokój.
Drzwi się zatrzasnęły, a Mitra aż podskoczył. To mu się coraz mniej podobało. Szybko odłożył to co trzymał w rękach, byle jak, byle nie przeszkadzało. Zdawało mu się, że to na ziemi to odcisk buta i pomyślałby, że ktoś miał zabłocone podeszwy, lecz ślady szły w stronę wyjścia… Błogosławiony już nie tylko serce, ale i gardło miał ściśnięte. W biegu przesunął maskę na głowę i rozpiął swój płaszcz, ale nie zdążył go zdjąć. Powiódł wzrok za śladami butów i wtedy dojrzał leżącego na ziemi Aldarena. Nie wydał z siebie nawet jęku, nie mówiąc o krzyku, od razu podbiegł do wampira i padł przy nim na kolana. Oddech mu drżał, tak samo ręce. Dotknął koszuli przy ranie - krew jeszcze nie zdążyła zaschnąć. Ale… To kołek…
- Nie… - jęknął nekromanta przez ściśnięte gardło. Nie wierzył w to co widzi. To niemożliwe, jak, kto mógł to zrobić… Niemożliwe…
- Ren - wezwał ukochanego. Słychać już było, że jego głos się załamywał i zaczął panikować. Nie wierzył w to co widzi, nie wierzył, że ktoś mógłby zabić Aldarena. I to w jego domu. Gdy zostawił go na chwilę samego, wyszedł opatrzyć tego cholernego tygrysołaka, jeszcze później szlajał się jak ostatnia łajza po mieście. Gdyby wrócił prosto z karczmy nic by się nie stało, byłby tutaj, to się przecież wydarzyło niedawno…
Nim Mitra całkowicie wyszedł z szoku i pogrążył się w rozpaczy, nagle stracił równowagę i runął. Nie od razu zorientował się, że został pociągnięty przez Aldarena. Krzyknął krótko z zaskoczeniem, manekiny w domu zaraz się zerwały, by mu pomóc. Mitra zaparł się… Ale zaraz ustąpił. Nie wierzył w to co słyszy… Głos Aldarena? Przecież… Ale krew, ten kołek… Ale nie, to naprawdę był on. Żył. Jednak żył. Mitra poczuł trudną do opisania ulgę i dezorientację jednocześnie. Gdy wypuścił z płuc powietrze, towarzyszył temu głośny jęk. Ostrożnie, jakby obawiając się co zobaczy, zerknął na oblicze swojego ukochanego. Otwarte oczy, uśmiech… Nic mu nie było! Aresterra czuł się całkowicie otumaniony. Gdy wampir już go nie trzymał, usiadł obok niego i jedną ręką złapał za łokieć drugiej w geście wyrażającym niepewność i wycofanie. Patrzył na Aldarena jakby nadal nie docierało do niego co zaszło, słuchając wodził wzrokiem od jego radosnego oblicza do zakrwawionej koszuli, która… Była cała. Nie było śladu po wbitym w serce kołku. Bo to nie był kołek. Teraz dopiero Mitra dostrzegł leżący na podłodze kawałek drewna, który tylko udawał śmiercionośne narzędzie. To było oszustwo. Czy może żart? Jeśli to drugie to naprawdę…
I jeszcze ta bransoletka! Mitra dopiero teraz zwrócił na nią uwagę - skrzypek cały czas trzymał ją na wyciągniętej przed sobą dłoni i snuł swoje piękne wyznanie o miłości i wierności silniejsze niż śmierć. To… To były…
Nagle wyraz oszołomienia zniknął z twarzy Mitry. Jego rysy stężały, a wzrok wyrażał bardzo skrajne niezadowolenie, choć gdzieś w kącikach tych niebieskich oczu szkliły się łzy po niedawnej chwili rozpaczy. Błogosławiony wstał.
- Uklęknij i zrób to jak należy - oświadczył chłodno. Podwinął jednak rękaw i wystawił w stronę Aldarena obnażony nadgarstek w takiej pozycji, aby łatwo było na nim zapiąć bransoletkę. Czekał na to. A jeśli jeszcze skrzypek zdecydował się zadał to pytanie jak należy, doczekał się przyzwalającej odpowiedzi.
- A teraz wstań... - odezwał się po raz kolejny błogosławiony, gdy już miał wampirzą bransoletkę na ręce. Tym razem ton jego głosu był jakby łagodniejszy, postawa też już straciła trochę ze swojej surowości.
- ...I pocałuj mnie tak jak nigdy wcześniej tego nie zrobiłeś - dokończył, już nie udając wściekłego i urażonego. Był szczęśliwy. Był przeszczęśliwy. Całą jego radość, miłość i czułość było słychać w jego głosie. A gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, mógł spojrzeć w jego oczy, które błyszczały jak nigdy wcześniej. I to nie łzami, a szczęściem. Czystym, najprawdziwszym szczęściem. Teraz Mitra wyglądał jak prawdziwy anioł, nie jak udręczony nekromanta. A gdyby ktoś nadal miał wątpliwości i nie umiał zrozumieć oczywistych sygnałów, nabrałby pewności po tym, że błogosławiony nie zamierzał czekać aż ukochany wykona jego polecenie - sam rzucił mu się na szyję i wpił się w jego wargi w najbardziej namiętnym, szczerym i spontanicznym pocałunku, jaki zdarzył się w całym jego życiu. Może nie był mistrzem w całowaniu się, ale nadrabiał zaangażowaniem. Przytrzymał głowę Aldarena najpierw oburącz, a później już tylko jedna ręką, bo drugą przesunął na jego plecy, tak by móc go do siebie przytulić. Aż mruczał z przyjemności.
Drzwi ustąpiły dziwnie lekko. Mitra był tym trochę zaskoczony, ale jeszcze nie węszył podstępu - w sumie od dziesięcioleci nie wracał do domu, w którym ktokolwiek był poza jego manekinami, zawsze było zamknięte na cztery spusty i… Nie, cholera, to się nadal nie zgadzało, jakby w ogóle nawet na klamkę nie było zamknięte. Nawet gdyby Aldaren ich nie domknął przypadkiem, gdy wracał do środka, to manekin powinien to zrobić. Błogosławiony coraz bardziej się niepokoił.
- Ren, jestem już! - zawołał jeszcze dobrze nie wszedł, mając nadzieję, że wampir zaraz się odezwie i rozwieje jego obawy. Ale odpowiedziała mu cisza. Mitra poczuł jak coś go ściska za serce.
- Ren? - spróbował jeszcze raz. Postąpił krok do środka i dojrzał coś na podłodze, jakiś niewyraźny ślad, który tylko wzmógł jego niepokój.
Drzwi się zatrzasnęły, a Mitra aż podskoczył. To mu się coraz mniej podobało. Szybko odłożył to co trzymał w rękach, byle jak, byle nie przeszkadzało. Zdawało mu się, że to na ziemi to odcisk buta i pomyślałby, że ktoś miał zabłocone podeszwy, lecz ślady szły w stronę wyjścia… Błogosławiony już nie tylko serce, ale i gardło miał ściśnięte. W biegu przesunął maskę na głowę i rozpiął swój płaszcz, ale nie zdążył go zdjąć. Powiódł wzrok za śladami butów i wtedy dojrzał leżącego na ziemi Aldarena. Nie wydał z siebie nawet jęku, nie mówiąc o krzyku, od razu podbiegł do wampira i padł przy nim na kolana. Oddech mu drżał, tak samo ręce. Dotknął koszuli przy ranie - krew jeszcze nie zdążyła zaschnąć. Ale… To kołek…
- Nie… - jęknął nekromanta przez ściśnięte gardło. Nie wierzył w to co widzi. To niemożliwe, jak, kto mógł to zrobić… Niemożliwe…
- Ren - wezwał ukochanego. Słychać już było, że jego głos się załamywał i zaczął panikować. Nie wierzył w to co widzi, nie wierzył, że ktoś mógłby zabić Aldarena. I to w jego domu. Gdy zostawił go na chwilę samego, wyszedł opatrzyć tego cholernego tygrysołaka, jeszcze później szlajał się jak ostatnia łajza po mieście. Gdyby wrócił prosto z karczmy nic by się nie stało, byłby tutaj, to się przecież wydarzyło niedawno…
Nim Mitra całkowicie wyszedł z szoku i pogrążył się w rozpaczy, nagle stracił równowagę i runął. Nie od razu zorientował się, że został pociągnięty przez Aldarena. Krzyknął krótko z zaskoczeniem, manekiny w domu zaraz się zerwały, by mu pomóc. Mitra zaparł się… Ale zaraz ustąpił. Nie wierzył w to co słyszy… Głos Aldarena? Przecież… Ale krew, ten kołek… Ale nie, to naprawdę był on. Żył. Jednak żył. Mitra poczuł trudną do opisania ulgę i dezorientację jednocześnie. Gdy wypuścił z płuc powietrze, towarzyszył temu głośny jęk. Ostrożnie, jakby obawiając się co zobaczy, zerknął na oblicze swojego ukochanego. Otwarte oczy, uśmiech… Nic mu nie było! Aresterra czuł się całkowicie otumaniony. Gdy wampir już go nie trzymał, usiadł obok niego i jedną ręką złapał za łokieć drugiej w geście wyrażającym niepewność i wycofanie. Patrzył na Aldarena jakby nadal nie docierało do niego co zaszło, słuchając wodził wzrokiem od jego radosnego oblicza do zakrwawionej koszuli, która… Była cała. Nie było śladu po wbitym w serce kołku. Bo to nie był kołek. Teraz dopiero Mitra dostrzegł leżący na podłodze kawałek drewna, który tylko udawał śmiercionośne narzędzie. To było oszustwo. Czy może żart? Jeśli to drugie to naprawdę…
I jeszcze ta bransoletka! Mitra dopiero teraz zwrócił na nią uwagę - skrzypek cały czas trzymał ją na wyciągniętej przed sobą dłoni i snuł swoje piękne wyznanie o miłości i wierności silniejsze niż śmierć. To… To były…
Nagle wyraz oszołomienia zniknął z twarzy Mitry. Jego rysy stężały, a wzrok wyrażał bardzo skrajne niezadowolenie, choć gdzieś w kącikach tych niebieskich oczu szkliły się łzy po niedawnej chwili rozpaczy. Błogosławiony wstał.
- Uklęknij i zrób to jak należy - oświadczył chłodno. Podwinął jednak rękaw i wystawił w stronę Aldarena obnażony nadgarstek w takiej pozycji, aby łatwo było na nim zapiąć bransoletkę. Czekał na to. A jeśli jeszcze skrzypek zdecydował się zadał to pytanie jak należy, doczekał się przyzwalającej odpowiedzi.
- A teraz wstań... - odezwał się po raz kolejny błogosławiony, gdy już miał wampirzą bransoletkę na ręce. Tym razem ton jego głosu był jakby łagodniejszy, postawa też już straciła trochę ze swojej surowości.
- ...I pocałuj mnie tak jak nigdy wcześniej tego nie zrobiłeś - dokończył, już nie udając wściekłego i urażonego. Był szczęśliwy. Był przeszczęśliwy. Całą jego radość, miłość i czułość było słychać w jego głosie. A gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, mógł spojrzeć w jego oczy, które błyszczały jak nigdy wcześniej. I to nie łzami, a szczęściem. Czystym, najprawdziwszym szczęściem. Teraz Mitra wyglądał jak prawdziwy anioł, nie jak udręczony nekromanta. A gdyby ktoś nadal miał wątpliwości i nie umiał zrozumieć oczywistych sygnałów, nabrałby pewności po tym, że błogosławiony nie zamierzał czekać aż ukochany wykona jego polecenie - sam rzucił mu się na szyję i wpił się w jego wargi w najbardziej namiętnym, szczerym i spontanicznym pocałunku, jaki zdarzył się w całym jego życiu. Może nie był mistrzem w całowaniu się, ale nadrabiał zaangażowaniem. Przytrzymał głowę Aldarena najpierw oburącz, a później już tylko jedna ręką, bo drugą przesunął na jego plecy, tak by móc go do siebie przytulić. Aż mruczał z przyjemności.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość