Ekradon ⇒ Na tropie tajemnicy
- Iaskel
- Szukający drogi
- Posty: 49
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mag
- Kontakt:
Na tropie tajemnicy
Poprzednia część przygody
- Nie, nic mi nie jest. Rana nie jest taka duża.
Iaskel zastanawiał się, jak właściwie udało mu się przetrwać tyle lat samotnej wędrówki po Szepczącym Lesie. Całkiem zapomniał, że mógł w tym momencie użyć magii leczącej! Teraz już zajmowała się tym Silea.
- Trochę piecze, jak po oparzeniu. Bo to w sumie było oparzenie – zauważył Iaskel. Ból nie był silny, raczej uporczywy i irytujący. Na szczęście zelżał po nałożeniu opatrunku i zastosowaniu przez Sileę magii. - Mam za swoje, bo zapomniałem się uchylić. Drobiazg, doprawdy – dodał z ironią.
- Będę, spokojnie – odpowiedział na następne pytanie towarzyszki i na dowód prawdziwości swoich słów wspiął się na konia. Przez chwilę bał się, że znowu utknie i będzie musiał prosić o pomoc, a - paradoksalnie - proszenie o nią Silei, którą znał zdawało mu się bardziej upokarzające, niż w przypadku Hessana, którego dopiero co poznał. Jakimś cudem udało mu się usiąść w siodle, choć rana lekko zapiekła, kiedy chwytał wodze.
Głupi , usłyszał za sobą.
Iaskel obejrzał się na Ennisa. Nie był do końca pewien, czy kirpi próbował mu przekazać, żeby bardziej na siebie uważał, czy pragnął jedynie wyrazić swoje mało pochlebne zdanie o stanie umysłu Iaskela, stającego w polu rażenia własnych zaklęć.
- Ależ masz absolutną rację – zgodził się i, na tym kończąc na dzisiaj samokrytykę, zwrócił się do driady: - Możemy jechać?
Kiedy już wsiadła na konia i ruszyła, Iaskel zadał jej pytanie, nad którym sam zastanawiał się, od kiedy postanowili jechać do Ekradonu.
- Dokąd chcesz się udać, jak będziemy w Ekradonie? Znasz to miasto? Ja jeszcze w nim nie byłem. Myślałem, że może zatrzymamy się w jakiejś karczmie i popytamy, czy coś niezwykłego nie działo się w mieście albo okolicach.
Im dłużej mówił, tym gorszy wydawał mu się ten pomysł. W dalszym ciągu w zatłoczonych miejscach czuł się nieswojo i nie był mistrzem konwersacji z obcymi. Nie wiedział, czy będzie potrafił nakierować rozmówcę na interesujące ich wieści bez zdradzania zbyt wiele o tym, co im się przydarzyło. W takim wypadku...
- Pod warunkiem, że to ty będziesz rozmawiać – uzupełnił. - Chyba, że masz pomysł, gdzie jeszcze możemy się udać po przybyciu do miasta.
Reszta podróży minęła im już spokojnie. Po jakimś czasie zaczęli mijać należące do Ekradonu wioski, aż w końcu znaleźli się pod bramami miasta.
- Domki o glinianych dachówkach. Na tym zaczyna się i kończy moja wiedza o Ekradonie – wyznał Iaskel. - Ostatnio, jak byłem w tych stronach, to omijałem miasto. Nie wiem nawet, w którą stronę będzie jakaś karczma.
Poprowadził konia (albo koń jego) po jednej z uliczek miasta. Nie uszli daleko, kiedy natknęli się na zbiegowisko ludzi. Wiele osób mówiło coś podniesionym tonem, słychać też było skargi na ból wypowiadane piskliwym (choć niewątpliwie należącym do mężczyzny) głosem, a do uszu podróżujących doszedł pojedynczy okrzyk:
- Medyka!
- Nie, nic mi nie jest. Rana nie jest taka duża.
Iaskel zastanawiał się, jak właściwie udało mu się przetrwać tyle lat samotnej wędrówki po Szepczącym Lesie. Całkiem zapomniał, że mógł w tym momencie użyć magii leczącej! Teraz już zajmowała się tym Silea.
- Trochę piecze, jak po oparzeniu. Bo to w sumie było oparzenie – zauważył Iaskel. Ból nie był silny, raczej uporczywy i irytujący. Na szczęście zelżał po nałożeniu opatrunku i zastosowaniu przez Sileę magii. - Mam za swoje, bo zapomniałem się uchylić. Drobiazg, doprawdy – dodał z ironią.
- Będę, spokojnie – odpowiedział na następne pytanie towarzyszki i na dowód prawdziwości swoich słów wspiął się na konia. Przez chwilę bał się, że znowu utknie i będzie musiał prosić o pomoc, a - paradoksalnie - proszenie o nią Silei, którą znał zdawało mu się bardziej upokarzające, niż w przypadku Hessana, którego dopiero co poznał. Jakimś cudem udało mu się usiąść w siodle, choć rana lekko zapiekła, kiedy chwytał wodze.
Głupi , usłyszał za sobą.
Iaskel obejrzał się na Ennisa. Nie był do końca pewien, czy kirpi próbował mu przekazać, żeby bardziej na siebie uważał, czy pragnął jedynie wyrazić swoje mało pochlebne zdanie o stanie umysłu Iaskela, stającego w polu rażenia własnych zaklęć.
- Ależ masz absolutną rację – zgodził się i, na tym kończąc na dzisiaj samokrytykę, zwrócił się do driady: - Możemy jechać?
Kiedy już wsiadła na konia i ruszyła, Iaskel zadał jej pytanie, nad którym sam zastanawiał się, od kiedy postanowili jechać do Ekradonu.
- Dokąd chcesz się udać, jak będziemy w Ekradonie? Znasz to miasto? Ja jeszcze w nim nie byłem. Myślałem, że może zatrzymamy się w jakiejś karczmie i popytamy, czy coś niezwykłego nie działo się w mieście albo okolicach.
Im dłużej mówił, tym gorszy wydawał mu się ten pomysł. W dalszym ciągu w zatłoczonych miejscach czuł się nieswojo i nie był mistrzem konwersacji z obcymi. Nie wiedział, czy będzie potrafił nakierować rozmówcę na interesujące ich wieści bez zdradzania zbyt wiele o tym, co im się przydarzyło. W takim wypadku...
- Pod warunkiem, że to ty będziesz rozmawiać – uzupełnił. - Chyba, że masz pomysł, gdzie jeszcze możemy się udać po przybyciu do miasta.
Reszta podróży minęła im już spokojnie. Po jakimś czasie zaczęli mijać należące do Ekradonu wioski, aż w końcu znaleźli się pod bramami miasta.
- Domki o glinianych dachówkach. Na tym zaczyna się i kończy moja wiedza o Ekradonie – wyznał Iaskel. - Ostatnio, jak byłem w tych stronach, to omijałem miasto. Nie wiem nawet, w którą stronę będzie jakaś karczma.
Poprowadził konia (albo koń jego) po jednej z uliczek miasta. Nie uszli daleko, kiedy natknęli się na zbiegowisko ludzi. Wiele osób mówiło coś podniesionym tonem, słychać też było skargi na ból wypowiadane piskliwym (choć niewątpliwie należącym do mężczyzny) głosem, a do uszu podróżujących doszedł pojedynczy okrzyk:
- Medyka!
- Silea
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Uzdrowiciel , Mag , Alchemik
- Kontakt:
Choć Silea nadal nie była do końca przekonana, Iaskel najwyraźniej nie ucierpiał na tyle poważnie, by się tym dłużej martwić. Czym prędzej wsiadła na konia i ruszyła za elfem.
- Oczywiście, mogę rozmawiać, to nie problem – odparła szybko, po czym zastanowiła się nad skierowanym w jej stronę pytaniem. – Zdaje się, że byłam kiedyś w okolicach, może nawet na przedmieściach, ale nie znam Ekradonu aż tak dobrze… – Potarła brodę w zamyśleniu. – Popytanie w gospodach i karczmach wydaje się najlogiczniejsze, bo mało kto o bieżących wydarzeniach wie więcej niż słuchający opowieści wędrowców barmani i stali bywalcy. Warto spróbować. Martwi mnie tylko to, że w naszej sytuacji to oczywiste posunięcie. Jeśli za zniknięciem Hessana faktycznie ktoś stoi, mógł to przewidzieć i się jakoś zabezpieczyć przed niechcianym pościgiem. Z drugiej strony możemy popytać w bardziej podejrzanych miejscach, ale wiąże się to z większym ryzykiem i koniecznością przygotowania się, co zabierze nam cenny czas.
Ich dalsza podróż obyła się już bez żadnej niespodzianki. Matka Natura najwyraźniej uznała, że dostarczono im wystarczająco dużo przeżyć jak na jeden dzień i przez resztę drogi czuwała nad nimi – a tak przynajmniej podejrzewała Silea, której Matka nadal jawiła się jako ideał, mimo że rudowłosa zrezygnowania z kultywowania większości tradycji driad i posługiwała się magią nie tyle w zgodzie z naturą, co narzucając jej swoją wolę.
Uśmiechnęła się lekko, słysząc słowa Iaskela, gdy wjeżdżali do miasta.
- To prawda, słyną z glinianych wyrobów, chyba nawet mam w domu jakąś wazę, którą tu wyprodukowano. Słyszałam też o dobrze wyszkolonym, dosiadającym gryfów wojsku. I spokojnie, założę się, że wystarczy jechać głównymi ulicami miasta, by prędzej czy później natknąć się na jakąś gospodę. W końcu zależy im na klientach, więc pewnie otwierają się w takich miejscach, w które łatwo trafić.
Nawet jeśli Silea chciała powiedzieć coś jeszcze, nigdy nie opuściło to jej ust. Najpierw usłyszała hałas, a zaraz potem dostrzegła zbiegowisko. Zastanawiając się, co takiego mogło się stać i czy ma to jakiś związek ze wcześniejszym zniknięciem Hessana, zapytała stojącą najbliżej kobietę:
- Co tu się dzieje? Ktoś jest chory albo ranny?
- Oczywiście, mogę rozmawiać, to nie problem – odparła szybko, po czym zastanowiła się nad skierowanym w jej stronę pytaniem. – Zdaje się, że byłam kiedyś w okolicach, może nawet na przedmieściach, ale nie znam Ekradonu aż tak dobrze… – Potarła brodę w zamyśleniu. – Popytanie w gospodach i karczmach wydaje się najlogiczniejsze, bo mało kto o bieżących wydarzeniach wie więcej niż słuchający opowieści wędrowców barmani i stali bywalcy. Warto spróbować. Martwi mnie tylko to, że w naszej sytuacji to oczywiste posunięcie. Jeśli za zniknięciem Hessana faktycznie ktoś stoi, mógł to przewidzieć i się jakoś zabezpieczyć przed niechcianym pościgiem. Z drugiej strony możemy popytać w bardziej podejrzanych miejscach, ale wiąże się to z większym ryzykiem i koniecznością przygotowania się, co zabierze nam cenny czas.
Ich dalsza podróż obyła się już bez żadnej niespodzianki. Matka Natura najwyraźniej uznała, że dostarczono im wystarczająco dużo przeżyć jak na jeden dzień i przez resztę drogi czuwała nad nimi – a tak przynajmniej podejrzewała Silea, której Matka nadal jawiła się jako ideał, mimo że rudowłosa zrezygnowania z kultywowania większości tradycji driad i posługiwała się magią nie tyle w zgodzie z naturą, co narzucając jej swoją wolę.
Uśmiechnęła się lekko, słysząc słowa Iaskela, gdy wjeżdżali do miasta.
- To prawda, słyną z glinianych wyrobów, chyba nawet mam w domu jakąś wazę, którą tu wyprodukowano. Słyszałam też o dobrze wyszkolonym, dosiadającym gryfów wojsku. I spokojnie, założę się, że wystarczy jechać głównymi ulicami miasta, by prędzej czy później natknąć się na jakąś gospodę. W końcu zależy im na klientach, więc pewnie otwierają się w takich miejscach, w które łatwo trafić.
Nawet jeśli Silea chciała powiedzieć coś jeszcze, nigdy nie opuściło to jej ust. Najpierw usłyszała hałas, a zaraz potem dostrzegła zbiegowisko. Zastanawiając się, co takiego mogło się stać i czy ma to jakiś związek ze wcześniejszym zniknięciem Hessana, zapytała stojącą najbliżej kobietę:
- Co tu się dzieje? Ktoś jest chory albo ranny?
Ostatnio edytowane przez Silea 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Iaskel
- Szukający drogi
- Posty: 49
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mag
- Kontakt:
- Chciałabyś odwiedzić bardziej... podejrzane miejsca? - zapytał Iaskel z przestrachem. Przed tą wyprawą przygotowywał się na niebezpieczeństwa, jakie go czekają na Mglistych Bagnach i po drodze. Był nawet gotów – o ile można być gotowym – na walkę z zamieszkującymi bagna nieumarłymi, ale na pewno nie na zwiedzanie zaułków Ekradonu. Bardzo, ale to bardzo nie miał ochoty na podobne przygody.
- Jakie miejsca? Bywałaś już w takich? Będziesz wiedziała, jak się zachować, z kim rozmawiać, a od kogo trzymać się z daleka? - pytał trochę drżącym głosem. Potem odetchnął głęboko, zapominając o swoim kojącym amulecie. - Pew... pewnie masz rację. Poznaję po tym, że nie mam chęci się tam wybierać. Nikt nie obiecywał, że będzie bezpiecznie, ale przecież my też nie jesteśmy bezbronni.
To prawda, dopiero co ćwiczyli atak i obronę, chociaż nie było wiadomo, czy akurat to im się do czegoś przyda. Może w takim mieście walczyło się inaczej? Zresztą, dlaczego zaraz ma dochodzić do walki? Może tym razem im się poszczęści? Iaskel postanowił sam przed sobą udawać, że w to wierzy.
- A tak, gryfy. Nie wiem, czy na coś im to się tu przydaje, w środku lasu, ale pewnie wyglądają widowiskowo. Nie, żebym miał ochotę dosiadać gryfa. Już jazda konna wydaje mi się dostateczną przygodą.
Umilkł, nasłuchując jakiegoś złośliwego komentarza Blanki. Ta jednak milczała. Z początku elf zupełnie poważnie obawiał się, że ogłuchła i miał ochotę zagadnąć ją, aby się upewnić, potem jednak zrezygnował z tego pomysłu. Nie będzie jej drażnił, kiedy zdarzyła się chwila spokoju. Lękliwy charakter Iaskela obejmował też lęk przed szczególnie złośliwymi uwagami, nawet, jeśli były wygłaszane przez konia, na którym jechał.
- To może rzeczywiście najpierw poszukajmy tej karczmy – zaproponował. - Odpoczniemy, posilimy się i posłuchamy, o czym się mówi. Potem jakoś dowiemy się więcej o tych... podejrzanych miejscach.
Zapytana przez Sileę kobieta odwróciła się w jej stronę.
- Dokładnie to nie wiem, ale chyba się pobili. Tamci, o! – Z początku nie było widać, na kogo wskazywała, ale po chwili, między głowami gapiów dało się dojrzeć dwójkę, o którą chodziło. Chudy, blady mężczyzna o odstających uszach i blond włosach leżał na ziemi i trzymał się jedną dłonią za haczykowaty nos, z którego obficie krwawił, drugą przykładał nad brwią – poza okrągłym sińcem musiał tam mieć też rozcięcie, bo spod tej dłoni też ciekła krew.
- Wariatka... bandytka... pomocy... Napadła mnie! - jęczał. Stała nad nim wysoka, dosyć dobrze umięśniona kobieta o ciemnobrązowych, prostych włosach i ładnych, szaroniebieskich oczach, które jednak w tej chwili patrzyły na mężczyznę z wściekłością.
- Ja go napadłam? - odezwał się wysoki głos, niemal nie pasujący do takiej postury. - Próbował mnie okraść. No, to mu nie dałam. Nauczy się nie napadać uczciwych ludzi.
Iaskel popatrzył na oboje. Pytanie, które z nich było w tym momencie ofiarą, a które winowajcą zdawało się zbyt filozoficzne na obecną chwilę. Bardziej pilne wydawało się w tym momencie to, czy powinni mieszać się w całą sprawę. Kobieta wyglądała dosyć groźnie – kto wie, jak zareaguje na ich interwencję? Po chwili wręcz krzyknął na siebie w myślach. "Na Prasmoka, jesteś medykiem! Masz leczyć! Bierz się do roboty!" Pośpiesznie pogrzebał w swojej torbie i wyciągnął potrzebne bandaże i specyfiki.
- Przepraszam – powiedział niepewnie, bo tłum wciąż blokował mu przejście do rannego. - Przepraszam, jestem medykiem – powiedział nieco bardziej stanowczo, ale ludzie wciąż tłoczyli się, mówili coś jeden przez drugiego i nie za bardzo zwracali na niego uwagę.
- Jakie miejsca? Bywałaś już w takich? Będziesz wiedziała, jak się zachować, z kim rozmawiać, a od kogo trzymać się z daleka? - pytał trochę drżącym głosem. Potem odetchnął głęboko, zapominając o swoim kojącym amulecie. - Pew... pewnie masz rację. Poznaję po tym, że nie mam chęci się tam wybierać. Nikt nie obiecywał, że będzie bezpiecznie, ale przecież my też nie jesteśmy bezbronni.
To prawda, dopiero co ćwiczyli atak i obronę, chociaż nie było wiadomo, czy akurat to im się do czegoś przyda. Może w takim mieście walczyło się inaczej? Zresztą, dlaczego zaraz ma dochodzić do walki? Może tym razem im się poszczęści? Iaskel postanowił sam przed sobą udawać, że w to wierzy.
- A tak, gryfy. Nie wiem, czy na coś im to się tu przydaje, w środku lasu, ale pewnie wyglądają widowiskowo. Nie, żebym miał ochotę dosiadać gryfa. Już jazda konna wydaje mi się dostateczną przygodą.
Umilkł, nasłuchując jakiegoś złośliwego komentarza Blanki. Ta jednak milczała. Z początku elf zupełnie poważnie obawiał się, że ogłuchła i miał ochotę zagadnąć ją, aby się upewnić, potem jednak zrezygnował z tego pomysłu. Nie będzie jej drażnił, kiedy zdarzyła się chwila spokoju. Lękliwy charakter Iaskela obejmował też lęk przed szczególnie złośliwymi uwagami, nawet, jeśli były wygłaszane przez konia, na którym jechał.
- To może rzeczywiście najpierw poszukajmy tej karczmy – zaproponował. - Odpoczniemy, posilimy się i posłuchamy, o czym się mówi. Potem jakoś dowiemy się więcej o tych... podejrzanych miejscach.
Zapytana przez Sileę kobieta odwróciła się w jej stronę.
- Dokładnie to nie wiem, ale chyba się pobili. Tamci, o! – Z początku nie było widać, na kogo wskazywała, ale po chwili, między głowami gapiów dało się dojrzeć dwójkę, o którą chodziło. Chudy, blady mężczyzna o odstających uszach i blond włosach leżał na ziemi i trzymał się jedną dłonią za haczykowaty nos, z którego obficie krwawił, drugą przykładał nad brwią – poza okrągłym sińcem musiał tam mieć też rozcięcie, bo spod tej dłoni też ciekła krew.
- Wariatka... bandytka... pomocy... Napadła mnie! - jęczał. Stała nad nim wysoka, dosyć dobrze umięśniona kobieta o ciemnobrązowych, prostych włosach i ładnych, szaroniebieskich oczach, które jednak w tej chwili patrzyły na mężczyznę z wściekłością.
- Ja go napadłam? - odezwał się wysoki głos, niemal nie pasujący do takiej postury. - Próbował mnie okraść. No, to mu nie dałam. Nauczy się nie napadać uczciwych ludzi.
Iaskel popatrzył na oboje. Pytanie, które z nich było w tym momencie ofiarą, a które winowajcą zdawało się zbyt filozoficzne na obecną chwilę. Bardziej pilne wydawało się w tym momencie to, czy powinni mieszać się w całą sprawę. Kobieta wyglądała dosyć groźnie – kto wie, jak zareaguje na ich interwencję? Po chwili wręcz krzyknął na siebie w myślach. "Na Prasmoka, jesteś medykiem! Masz leczyć! Bierz się do roboty!" Pośpiesznie pogrzebał w swojej torbie i wyciągnął potrzebne bandaże i specyfiki.
- Przepraszam – powiedział niepewnie, bo tłum wciąż blokował mu przejście do rannego. - Przepraszam, jestem medykiem – powiedział nieco bardziej stanowczo, ale ludzie wciąż tłoczyli się, mówili coś jeden przez drugiego i nie za bardzo zwracali na niego uwagę.
- Silea
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Uzdrowiciel , Mag , Alchemik
- Kontakt:
Uśmiechnęła się blado.
- Spokojnie, mnie też się to zbytnio nie widzi. – Pokręciła głową. – Sama wolę o takowych miejscach słuchać aniżeli odwiedzać je osobiście. Zrobimy to tylko w ostateczności, gdy wyczerpią się już pozostałe opcje – zapewniła.
Bary odwiedzane przez klientelę o nienajlepszej reputacji czy boczne, ciemne uliczki... Nigdy ją do nich nie ciągnęło, ale była gotowa zrobić wszystko, by odkryć sekret zniknięcia towarzysza Iaskela. Nie zamierzała jednak narażać swojego przyjaciela na niebezpieczeństwo. Musiała znaleźć jakiś złoty środek.
- Gryf na pewno dostarczyłby... jeszcze więcej wrażeń niż koń, to prawda – zaśmiała się.
***
Silea popatrzyła w stronę wskazaną przez kobietę. Skrzywiła się lekko. Nie wyglądało to najlepiej. Jeśli ani mężczyzna, ani stojąca nad nim kobieta nie kłamali, trochę winne obecnego stanu rzeczy było każde z nich. Driada wiedziała to i w żadnym wypadku nie pochwalała kradzieży, ale jeszcze bardziej potępiała takie rozwiązywanie sprawy. Gardziła przemocą i szczerze wątpiła, że to wszystko było potrzebne. Ktoś z posturą tej kobiety pewnie mógłby szybko unieszkodliwić złodziejaszka, nie sięgając po aż tak brutalne metody. Silei zdecydowanie się to nie podobało.
Pewnie dlatego na ogół kulturalna driada postanowiła choćby rozpychać się łokciami, byle dotrzeć jak najbliżej rannego. Czarę goryczy przelała bierność tłumu gapiów i ignorowanie jej przyjaciela. Przecież chciał pomóc, a oni mu nie pozwalali! Z punktu widzenia Silei takie zachowanie było nawet gorsze niż to, że działania wysokiej, nieznajomej kobiety wyszły "trochę" poza samoobronę.
Chwyciła Iaskela za rękę i bezpardonowo szturchnęła najbliżej stojącą osobę. I znowu, gdy nie doczekała się reakcji.
- Co jest? – mruknął nieco wyższy od niej mężczyzna.
- Przepraszam szanownego pana, ale trzeba go opatrzeć. – Wskazała głową krwawiącego mężczyznę, po czym ruszyła dalej, raz za razem powtarzając przeprosiny i ciągnąc za sobą biednego Iaskela – o ile ten nie wyswobodził się wcześniej z jej uścisku, Silea puściła jego przegub dopiero po dotarciu na miejsce.
- Nie wykluczam, że zrobił pani coś złego i jak najbardziej nie popieram kradzieży – zaczęła oficjalnie – lecz myślę, że wymaga on opieki medycznej.
Zbliżyła się do mężczyzny i nachyliła się nad nim.
- Może pan usiąść?
- Spokojnie, mnie też się to zbytnio nie widzi. – Pokręciła głową. – Sama wolę o takowych miejscach słuchać aniżeli odwiedzać je osobiście. Zrobimy to tylko w ostateczności, gdy wyczerpią się już pozostałe opcje – zapewniła.
Bary odwiedzane przez klientelę o nienajlepszej reputacji czy boczne, ciemne uliczki... Nigdy ją do nich nie ciągnęło, ale była gotowa zrobić wszystko, by odkryć sekret zniknięcia towarzysza Iaskela. Nie zamierzała jednak narażać swojego przyjaciela na niebezpieczeństwo. Musiała znaleźć jakiś złoty środek.
- Gryf na pewno dostarczyłby... jeszcze więcej wrażeń niż koń, to prawda – zaśmiała się.
Silea popatrzyła w stronę wskazaną przez kobietę. Skrzywiła się lekko. Nie wyglądało to najlepiej. Jeśli ani mężczyzna, ani stojąca nad nim kobieta nie kłamali, trochę winne obecnego stanu rzeczy było każde z nich. Driada wiedziała to i w żadnym wypadku nie pochwalała kradzieży, ale jeszcze bardziej potępiała takie rozwiązywanie sprawy. Gardziła przemocą i szczerze wątpiła, że to wszystko było potrzebne. Ktoś z posturą tej kobiety pewnie mógłby szybko unieszkodliwić złodziejaszka, nie sięgając po aż tak brutalne metody. Silei zdecydowanie się to nie podobało.
Pewnie dlatego na ogół kulturalna driada postanowiła choćby rozpychać się łokciami, byle dotrzeć jak najbliżej rannego. Czarę goryczy przelała bierność tłumu gapiów i ignorowanie jej przyjaciela. Przecież chciał pomóc, a oni mu nie pozwalali! Z punktu widzenia Silei takie zachowanie było nawet gorsze niż to, że działania wysokiej, nieznajomej kobiety wyszły "trochę" poza samoobronę.
Chwyciła Iaskela za rękę i bezpardonowo szturchnęła najbliżej stojącą osobę. I znowu, gdy nie doczekała się reakcji.
- Co jest? – mruknął nieco wyższy od niej mężczyzna.
- Przepraszam szanownego pana, ale trzeba go opatrzeć. – Wskazała głową krwawiącego mężczyznę, po czym ruszyła dalej, raz za razem powtarzając przeprosiny i ciągnąc za sobą biednego Iaskela – o ile ten nie wyswobodził się wcześniej z jej uścisku, Silea puściła jego przegub dopiero po dotarciu na miejsce.
- Nie wykluczam, że zrobił pani coś złego i jak najbardziej nie popieram kradzieży – zaczęła oficjalnie – lecz myślę, że wymaga on opieki medycznej.
Zbliżyła się do mężczyzny i nachyliła się nad nim.
- Może pan usiąść?
- Iaskel
- Szukający drogi
- Posty: 49
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mag
- Kontakt:
- Sama wiesz, że to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę – przyznał Iaskel. - Też wolałbym, gdyby się bez tego obeszło. No, ale jeśli będzie trzeba...
"Nie będzie, prawda? Nie będzie!"
Zanim się zorientował, co się dzieje, szedł, ciągnięty za rękę przez Sileę, która przeciskała się z nim przez tłum gapiów. "To było proste" pomyślał zdziwiony. Albo raczej proste dla Silei, która, jak widać, w takich sprawach nie rezygnowała. Po raz nie wiadomo który, elfowi przyszło na myśl, że dobrze się stało, iż ją dzisiaj spotkał.
Teraz jednak przyszedł chyba czas na jego interwencję. Od początku tej wyprawy wiele razy wyrzucał sobie swoją bierność – wobec dziwnego zachowania Turrina, zniknięcia Hessana czy nawet przeszkody w postaci tłumu blokującego drogę do rannego. Koniec z tym.
Na pytanie Silei mężczyzna wyjęczał najpierw, że nie da rady, za bardzo go boli, ale jednak zaraz, wśród narzekań, podniósł się i usiadł, choć nadal przykładał dłonie do krwawiących miejsc.
- Proszę zabrać ręce, chciałbym obejrzeć rany – powiedział Iaskel. Mężczyzna zrobił, jak kazano i ukazał długie rozcięcie nad lewą brwią, a wokół niego opuchliznę oraz zakrwawiony nos. To oznaczało trochę pracy.
- Niech pan się pochyli do przodu, wytrze nos, a potem zatka go palcami – powiedział, po czym zwrócił się do Silei. -Przygotuj mu chłodny okład na kark. Mamy jeszcze wodę, prawda?
On sam zamierzał zająć się rozcięciem, a później opuchlizną. Wypowiedział inkantację zaklęcia ułatwiającego gojenie się ran, jednocześnie przykładając palce w pobliżu rozciętego miejsca.
- To chwilę potrwa – ostrzegł pacjenta. "I zaboli", chciał dodać, ale tamten przekonał się o tym i bez jego pomocy. Zaczął się wiercić, odruchowo przykładać dłonie do bolącego miejsca, a raz nawet prawie wsadził jedną Iaskelowi w oko. A wszystko to bynajmniej nie odbywało się w milczeniu.
- Sileo, pomożesz? - zapytał, kiedy jego własne prośby o spokój nie przynosiły żadnych skutków.
Kobieta, która zaatakowała ich pacjenta przyglądała się temu wszystkiemu obojętnie.
- Za bardzo się litujesz, dziecko – odezwała się do Silei. - Założę się, że nawet ci nie podziękuje, a i nie zdziwię się, jeśli was też spróbuje okraść.
Nie ruszyła się z miejsca, choć – czego się pewnie można było spodziewać – nie próbowała im w żaden sposób pomóc. Większość gapiów powoli traciła zainteresowanie całą sceną i po chwili zostało tam już może kilka osób.
"Nie będzie, prawda? Nie będzie!"
Zanim się zorientował, co się dzieje, szedł, ciągnięty za rękę przez Sileę, która przeciskała się z nim przez tłum gapiów. "To było proste" pomyślał zdziwiony. Albo raczej proste dla Silei, która, jak widać, w takich sprawach nie rezygnowała. Po raz nie wiadomo który, elfowi przyszło na myśl, że dobrze się stało, iż ją dzisiaj spotkał.
Teraz jednak przyszedł chyba czas na jego interwencję. Od początku tej wyprawy wiele razy wyrzucał sobie swoją bierność – wobec dziwnego zachowania Turrina, zniknięcia Hessana czy nawet przeszkody w postaci tłumu blokującego drogę do rannego. Koniec z tym.
Na pytanie Silei mężczyzna wyjęczał najpierw, że nie da rady, za bardzo go boli, ale jednak zaraz, wśród narzekań, podniósł się i usiadł, choć nadal przykładał dłonie do krwawiących miejsc.
- Proszę zabrać ręce, chciałbym obejrzeć rany – powiedział Iaskel. Mężczyzna zrobił, jak kazano i ukazał długie rozcięcie nad lewą brwią, a wokół niego opuchliznę oraz zakrwawiony nos. To oznaczało trochę pracy.
- Niech pan się pochyli do przodu, wytrze nos, a potem zatka go palcami – powiedział, po czym zwrócił się do Silei. -Przygotuj mu chłodny okład na kark. Mamy jeszcze wodę, prawda?
On sam zamierzał zająć się rozcięciem, a później opuchlizną. Wypowiedział inkantację zaklęcia ułatwiającego gojenie się ran, jednocześnie przykładając palce w pobliżu rozciętego miejsca.
- To chwilę potrwa – ostrzegł pacjenta. "I zaboli", chciał dodać, ale tamten przekonał się o tym i bez jego pomocy. Zaczął się wiercić, odruchowo przykładać dłonie do bolącego miejsca, a raz nawet prawie wsadził jedną Iaskelowi w oko. A wszystko to bynajmniej nie odbywało się w milczeniu.
- Sileo, pomożesz? - zapytał, kiedy jego własne prośby o spokój nie przynosiły żadnych skutków.
Kobieta, która zaatakowała ich pacjenta przyglądała się temu wszystkiemu obojętnie.
- Za bardzo się litujesz, dziecko – odezwała się do Silei. - Założę się, że nawet ci nie podziękuje, a i nie zdziwię się, jeśli was też spróbuje okraść.
Nie ruszyła się z miejsca, choć – czego się pewnie można było spodziewać – nie próbowała im w żaden sposób pomóc. Większość gapiów powoli traciła zainteresowanie całą sceną i po chwili zostało tam już może kilka osób.
- Silea
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Uzdrowiciel , Mag , Alchemik
- Kontakt:
Przeszkody. Wszyscy gapie byli niczym innymi niż przeszkodami na drodze do pomocy rannemu, toteż gdy tylko sobie z nimi poradzili, Silea czym prędzej przyskoczyła do mężczyzny. Przyjrzała się jego obrażeniom. Tak pokiereszowaną twarz często mieli uczestnicy karczemnych bójek. Nic wyjątkowego i bardzo poważnego, ale też nie błahego – a już na pewno nie dla Silei, która nawet do głupiego sińca podchodziła zupełnie na serio.
- Powinniśmy mieć – skinęła głową, po czym ruszyła w stronę koni.
Pogłaskała wierzchowca po pysku i sprawdziła juki. Po ich krótkim przeszukaniu znalazła wodę oraz jakąś szmatkę, którą zmoczyła i wykręciła. Podeszła z nią do opatrywanego i położyła ją mu na kark.
Przez dłuższą chwilę stała w milczeniu, nie chcąc przeszkadzać Iaskelowi. Pchanie się tam, gdzie póki co była niepotrzebna, w najlepszym wypadku spowolniłoby pracę, a w najgorszym utrudniło.
Iaskel rzucił zaklęcie, po czym dało się zauważyć powoli zasklepiające się rozcięcie i zmniejszającą się opuchliznę… A przynajmniej dopóki mężczyzna nie zasłonił twarzy dłońmi. Zaczął się gnieździć tak, jakby usiadł na mrowisku. Najrozsądniejsze i najbezpieczniejsze dla nich samych zapewne byłoby wycofanie się poza zasięg jego rąk, ale zamiast tego Silea, słysząc prośbę elfa, przyklękła i powiedziała jak najspokojniejszym tonem głosu:
- To zaraz minie, mój przyjaciel jest doświadczonym medykiem. Zobaczy pan, że wkrótce pana twarz będzie wyglądała tak, jak powinna.
W tym momencie trochę żałowała, że do głowy nie przychodziło jej nic, czego mogłaby użyć do uśmierzenia bólu. Powinna pochylić się nad tym niedopatrzeniem i sprawdzić w księgach, która z magii jej to oferowała. Na razie wolała nie przeprowadzać testów na nieznajomym, który i tak zaraz wyzdrowieje.
Uśmiechnęła się lekko, słysząc słowa kobiety. Dziecko. Faktycznie wyglądała i zachowywała się jak młoda, niedoświadczona osoba. Wiedziała to, ale ona wolała nazywać naiwność empatią i naturalnym ludzkim odruchem… czy też… driadzkim? Może zostańmy przy ludzkim, to lepiej brzmi.
- To jak najbardziej możliwe. Byłoby to wyjątkowo… niewdzięczne z jego strony, ale możliwe – przyznała. – Być może uważa mnie pani za głupią i ma do tego pełne prawo… ale nie obchodzi mnie to. Chcę pomagać innym, nawet jeśli według niektórych przeczy to rozsądkowi, nawet jeśli nie przyniesie mi to żadnych korzyści. Wówczas przynajmniej wiem, że postępuje w zgodzie z samą sobą.
- Powinniśmy mieć – skinęła głową, po czym ruszyła w stronę koni.
Pogłaskała wierzchowca po pysku i sprawdziła juki. Po ich krótkim przeszukaniu znalazła wodę oraz jakąś szmatkę, którą zmoczyła i wykręciła. Podeszła z nią do opatrywanego i położyła ją mu na kark.
Przez dłuższą chwilę stała w milczeniu, nie chcąc przeszkadzać Iaskelowi. Pchanie się tam, gdzie póki co była niepotrzebna, w najlepszym wypadku spowolniłoby pracę, a w najgorszym utrudniło.
Iaskel rzucił zaklęcie, po czym dało się zauważyć powoli zasklepiające się rozcięcie i zmniejszającą się opuchliznę… A przynajmniej dopóki mężczyzna nie zasłonił twarzy dłońmi. Zaczął się gnieździć tak, jakby usiadł na mrowisku. Najrozsądniejsze i najbezpieczniejsze dla nich samych zapewne byłoby wycofanie się poza zasięg jego rąk, ale zamiast tego Silea, słysząc prośbę elfa, przyklękła i powiedziała jak najspokojniejszym tonem głosu:
- To zaraz minie, mój przyjaciel jest doświadczonym medykiem. Zobaczy pan, że wkrótce pana twarz będzie wyglądała tak, jak powinna.
W tym momencie trochę żałowała, że do głowy nie przychodziło jej nic, czego mogłaby użyć do uśmierzenia bólu. Powinna pochylić się nad tym niedopatrzeniem i sprawdzić w księgach, która z magii jej to oferowała. Na razie wolała nie przeprowadzać testów na nieznajomym, który i tak zaraz wyzdrowieje.
Uśmiechnęła się lekko, słysząc słowa kobiety. Dziecko. Faktycznie wyglądała i zachowywała się jak młoda, niedoświadczona osoba. Wiedziała to, ale ona wolała nazywać naiwność empatią i naturalnym ludzkim odruchem… czy też… driadzkim? Może zostańmy przy ludzkim, to lepiej brzmi.
- To jak najbardziej możliwe. Byłoby to wyjątkowo… niewdzięczne z jego strony, ale możliwe – przyznała. – Być może uważa mnie pani za głupią i ma do tego pełne prawo… ale nie obchodzi mnie to. Chcę pomagać innym, nawet jeśli według niektórych przeczy to rozsądkowi, nawet jeśli nie przyniesie mi to żadnych korzyści. Wówczas przynajmniej wiem, że postępuje w zgodzie z samą sobą.
- Daro
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 56
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Włóczęga , Żebrak , Wojownik
- Kontakt:
Darcio nie był zadowolony. Bardzo nie był. Nagle przeniesiony do innego miejsca, pozbawiony swojej nowej człowieczki…
Bardzo nie-za-do-wo-lo-ny. Bardzo, bardzo nie.
Stanął pod murami nieznanego miasta, ręce trzymając w kieszeniach pożyczonych spodni - niedopiętych, związanych paskiem jak sznurkiem. Nawet w czystej (jeszcze) koszuli wyglądał dość podejrzanie. Różowe kłaki kołysały się na wietrze, kolczyki zwisały z trójkąciastych uszu. Zwierzęce spojrzenie świdrujących ślepi powędrowało ku stojącym przy bramie strażnikom.
Niedawno już to przerabiał…
W tym samym czasie, w mieście, nie-obrabowana kobieta przyglądała się upartej driadzie.
- Ech… - westchnęła. Jej słowa były całkiem do rzeczy, nie dało się temu zaprzeczyć. Jeżeli wolała pomagać takim śmieciom jak ten tu, by czuć się dobrze to jej sprawa… ona osobiście wolała przywalić im pięścią. Na to zasługiwali. Skoro jednak trafiła już na takie… miłe, nazwijmy to osoby, to ostatecznie nie powinna narzekać. Byle podleczony przez nich drań nie próbował jej znowu okraść!
Przyjrzała się zabiegom długouchego i pokiwała głową tak z niezrozumieniem, jak i uznaniem. Nie miała tu już chyba nic do roboty poza pożegnaniem nieznajomych i rzuceniem ,,poszkodowanemu” ostrzegawczego spojrzenia. Niech no lepiej nie wchodzi jej w drogę…
Tłumek powoli się rozstępował - akurat teraz, kiedy już nikt nie potrzebował przejścia. Ale tłumy często mają do siebie to, że działają odwrotnie niż by się chciało. Teraz dwójka podróżnych została niemal sama na placu, razem ze swoim pierwszym pacjentem. I do kogo zwrócić się tu z pytaniem o tajemnicze magie?
- Nowi w mieście? - A jednak odezwał się jakiś głos nadziei. Młody mężczyzna, ubrany jak przystało zdaje się na stolarza uśmiechnął się nieśmiało. Nie wiedział chyba co sądzić o całej tej scence, ale coś chodziło mu po głowie. Właśnie pojawiły się nieznające okolicy osoby pomagające wielkodusznie nawet złodziejaszkom…
- Przepraszam, że nachodzę, eee… ty lepiej zmykaj - zwrócił się do obitego, jakby uprzedzając, że straż może zaraz zjawić się przez ten niedawny zgiełk. - Jesteście medykami, tak? Bardzo to miłe, bardzo… przyjechaliście do kogoś w odwiedziny? Zatrzymujecie się w miejskiej gospodzie? Jeżeli tak, poleciłbym wam jedną… wydajecie się porządni jeśli mogę powiedzieć. - Zakręcił się skrępowany. - Tylko dzielnica może wam nie odpowiadać… jest tam trochę tych nieszczęśników, którzy nie dają wyrzucić się poza mury, ale nie mają i za co się wziąć… Pomyślałem jednak, że może będziecie mogli im (już najedzeni i odświeżeni po podróży oczywiście!) udzielić małej pomocy jeśli kto się zgłosi… tak, szkoda mi ich, bo część to i moi dawni sąsiedzi… och, nie dajcie się prosić. Postawię wam danie główne i napitek jak będziecie chcieli! - zachęcił i uśmiechnął się szerzej.
Nieco dalej, inna osoba mająca problemy, zsuwała się z muru - już po wewnętrznej stronie. Pazury wampira ładnie czepiały się ciasnych przerw między kamieniami, a on sam akurat wynalazł moment, kiedy zmieniały się warty na wieżach - ktoś się chyba zagadał nie sądząc, że w biały dzień bystry inaczej krwiopijca postanowi przybyć do Ekradonu. A Darcio schowany w cieniu rosłej świątyni zbliżał się już ku ziemi - opadł na nią niedługo, otrzepując łapy. Rozejrzał się dookoła.
Dooobra… to co tu robić dalej?
Bardzo nie-za-do-wo-lo-ny. Bardzo, bardzo nie.
Stanął pod murami nieznanego miasta, ręce trzymając w kieszeniach pożyczonych spodni - niedopiętych, związanych paskiem jak sznurkiem. Nawet w czystej (jeszcze) koszuli wyglądał dość podejrzanie. Różowe kłaki kołysały się na wietrze, kolczyki zwisały z trójkąciastych uszu. Zwierzęce spojrzenie świdrujących ślepi powędrowało ku stojącym przy bramie strażnikom.
Niedawno już to przerabiał…
W tym samym czasie, w mieście, nie-obrabowana kobieta przyglądała się upartej driadzie.
- Ech… - westchnęła. Jej słowa były całkiem do rzeczy, nie dało się temu zaprzeczyć. Jeżeli wolała pomagać takim śmieciom jak ten tu, by czuć się dobrze to jej sprawa… ona osobiście wolała przywalić im pięścią. Na to zasługiwali. Skoro jednak trafiła już na takie… miłe, nazwijmy to osoby, to ostatecznie nie powinna narzekać. Byle podleczony przez nich drań nie próbował jej znowu okraść!
Przyjrzała się zabiegom długouchego i pokiwała głową tak z niezrozumieniem, jak i uznaniem. Nie miała tu już chyba nic do roboty poza pożegnaniem nieznajomych i rzuceniem ,,poszkodowanemu” ostrzegawczego spojrzenia. Niech no lepiej nie wchodzi jej w drogę…
Tłumek powoli się rozstępował - akurat teraz, kiedy już nikt nie potrzebował przejścia. Ale tłumy często mają do siebie to, że działają odwrotnie niż by się chciało. Teraz dwójka podróżnych została niemal sama na placu, razem ze swoim pierwszym pacjentem. I do kogo zwrócić się tu z pytaniem o tajemnicze magie?
- Nowi w mieście? - A jednak odezwał się jakiś głos nadziei. Młody mężczyzna, ubrany jak przystało zdaje się na stolarza uśmiechnął się nieśmiało. Nie wiedział chyba co sądzić o całej tej scence, ale coś chodziło mu po głowie. Właśnie pojawiły się nieznające okolicy osoby pomagające wielkodusznie nawet złodziejaszkom…
- Przepraszam, że nachodzę, eee… ty lepiej zmykaj - zwrócił się do obitego, jakby uprzedzając, że straż może zaraz zjawić się przez ten niedawny zgiełk. - Jesteście medykami, tak? Bardzo to miłe, bardzo… przyjechaliście do kogoś w odwiedziny? Zatrzymujecie się w miejskiej gospodzie? Jeżeli tak, poleciłbym wam jedną… wydajecie się porządni jeśli mogę powiedzieć. - Zakręcił się skrępowany. - Tylko dzielnica może wam nie odpowiadać… jest tam trochę tych nieszczęśników, którzy nie dają wyrzucić się poza mury, ale nie mają i za co się wziąć… Pomyślałem jednak, że może będziecie mogli im (już najedzeni i odświeżeni po podróży oczywiście!) udzielić małej pomocy jeśli kto się zgłosi… tak, szkoda mi ich, bo część to i moi dawni sąsiedzi… och, nie dajcie się prosić. Postawię wam danie główne i napitek jak będziecie chcieli! - zachęcił i uśmiechnął się szerzej.
Nieco dalej, inna osoba mająca problemy, zsuwała się z muru - już po wewnętrznej stronie. Pazury wampira ładnie czepiały się ciasnych przerw między kamieniami, a on sam akurat wynalazł moment, kiedy zmieniały się warty na wieżach - ktoś się chyba zagadał nie sądząc, że w biały dzień bystry inaczej krwiopijca postanowi przybyć do Ekradonu. A Darcio schowany w cieniu rosłej świątyni zbliżał się już ku ziemi - opadł na nią niedługo, otrzepując łapy. Rozejrzał się dookoła.
Dooobra… to co tu robić dalej?
- Iaskel
- Szukający drogi
- Posty: 49
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mag
- Kontakt:
Im dłużej Iaskel leczył mężczyznę, tym więcej spokoju w niego wstępowało, ruchy stawały się bardziej pewne, a kolejne działania odruchowe. Podczas uzdrawiania jego zwykłe lęki czy niepewność znikały, a on – niezależnie od tego, jak trudnym przypadkiem się zajmował – czuł się odprężony, pełen przekonania, że robi dokładnie to, co powinien. W dodatku obecność i pomoc nieocenionej Silei sprawiała, że przypominały mu się dawne czasy ich wspólnych podróży – jeden z najlepszych okresów w jego życiu. Pomyślał z rozbawieniem, że powinien chyba czuć wdzięczność do złodziejaszka i jego napastniczki, że postawili go w tej sytuacji.
Pociągnął palcem nad brwią mężczyzny, aby sprawdzić, czy jest jeszcze jakieś rozcięcie i nie znalazł go. Opuchlizna też już znikała, zaś jedyna krew na twarzy tamtego była zaschnięta – nowa już nie płynęła mu ani z rany, ani z nosa.
- To wszystko – stwierdził. Podobnie, jak Silea nie spodziewał się jakiejkolwiek wdzięczności.
- Dziękuję – Iaskel zwrócił się do Silei. - Dobrze poszło, prawda? - dodał z zadowoleniem, choć wiedział, że to tylko pobicie. Nie uratował komuś życia, ani nie wyleczył z ciężkiej choroby, ale jego radość nie była wcale mniejsza.
Wrócili więc do punktu wyjścia – do bycia zagubionymi w nieznanym mieście. Zanim Iaskel zdążył się tym zmartwić, nadeszła nieoczekiwana pomoc. Elf obejrzał się na mówiącego, a na jego twarzy znowu pojawiła się czujność.
- Nowi, zgadza się – powiedział. Pobity mężczyzna posłuchał rady i odszedł - tak, jak się spodziewano bez chociażby słowa podziękowania. - Nie, nie w odwiedziny – mówił ostrożnie Iaskel, jednocześnie próbując bez słów przekazać Silei, żeby też uważała na swoje wypowiedzi. - Jesteśmy tutaj przejazdem. I właśnie szukaliśmy jakiejś gospody.
Wysłuchał reszty oferty nieznajomego, rozważając ją szybko. Niedawno mówił swojej towarzyszce, że jest gotów na spotkanie z podejrzanym towarzystwem, więc równie dobrze mogło się to wydarzyć już teraz.
- Jeśli chodzi o mnie to właściwie mógłbym. Sileo.. - spojrzał na driadę pytająco. Zamierzał się zgodzić, jeśli ona też by na to przystała.
Pociągnął palcem nad brwią mężczyzny, aby sprawdzić, czy jest jeszcze jakieś rozcięcie i nie znalazł go. Opuchlizna też już znikała, zaś jedyna krew na twarzy tamtego była zaschnięta – nowa już nie płynęła mu ani z rany, ani z nosa.
- To wszystko – stwierdził. Podobnie, jak Silea nie spodziewał się jakiejkolwiek wdzięczności.
- Dziękuję – Iaskel zwrócił się do Silei. - Dobrze poszło, prawda? - dodał z zadowoleniem, choć wiedział, że to tylko pobicie. Nie uratował komuś życia, ani nie wyleczył z ciężkiej choroby, ale jego radość nie była wcale mniejsza.
Wrócili więc do punktu wyjścia – do bycia zagubionymi w nieznanym mieście. Zanim Iaskel zdążył się tym zmartwić, nadeszła nieoczekiwana pomoc. Elf obejrzał się na mówiącego, a na jego twarzy znowu pojawiła się czujność.
- Nowi, zgadza się – powiedział. Pobity mężczyzna posłuchał rady i odszedł - tak, jak się spodziewano bez chociażby słowa podziękowania. - Nie, nie w odwiedziny – mówił ostrożnie Iaskel, jednocześnie próbując bez słów przekazać Silei, żeby też uważała na swoje wypowiedzi. - Jesteśmy tutaj przejazdem. I właśnie szukaliśmy jakiejś gospody.
Wysłuchał reszty oferty nieznajomego, rozważając ją szybko. Niedawno mówił swojej towarzyszce, że jest gotów na spotkanie z podejrzanym towarzystwem, więc równie dobrze mogło się to wydarzyć już teraz.
- Jeśli chodzi o mnie to właściwie mógłbym. Sileo.. - spojrzał na driadę pytająco. Zamierzał się zgodzić, jeśli ona też by na to przystała.
- Silea
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Uzdrowiciel , Mag , Alchemik
- Kontakt:
Zdawała sobie sprawę z tego, że w niektórych przypadkach – jeśli nie w zdecydowanej większości – trudno jednoznacznie wskazać jedyną słuszną rację. Ona miała swoją, kobieta swoją… Rozumiała jej zdenerwowanie, ale jako zatwardziała pacyfistka uparcie trwała przy opinii, że przemoc na ogół jest zbędna. Westchnienie kobiety najwyraźniej było rezygnacją z kontynuowania dyskusji – Silea uznała to za swoje małe zwycięstwo. Pokazała, że wie, czego chce i będzie to robić nawet mimo braku aprobaty kobiety. O ile lubiła rozmawiać i polemizować, o tyle nie cierpiała, gdy ktoś narzucał jej swoje zdanie, dlatego poczuła odrobinę sympatii do nieznajomej, która zrozumiała, że to jałowa dyskusja. Ceniła ludzi szanujących lub przynajmniej tolerujących zdanie odmienne od ich własnego.
- Spisaliśmy się – odparła na słowa Iaskela, uśmiechając się lekko.
Nadal uradowana tym, że komuś pomogła, nie zdążyła nawet pomyśleć o tym, że wciąż nie rozwiązali swojego problemu, ba, nie posunęli się nawet o palec. Nie zdążyła, bo usłyszała nowy głos. Popatrzyła na mężczyznę. Skupiła na nim swoją uwagę, kątem oka rejestrując odejście złodziejaszka. Mimo że driada domyślała się, co kryje się za „ludźmi, którzy nie mają się za co wziąć”, tradycyjnie jej wątpliwości zostały przysłonięte przez optymizm i altruizm. Nie może być tak źle! A jak trzeba będzie pomóc, to pomoże! I jeszcze ten człowiek taki miły! Być może zahaczało to o naiwność lub brak instynktu samozachowawczego, lecz Silea nie zwykła się czymś zbytnio przejmować, jeśli według niej nie było takiej potrzeby. Spojrzenie Iaskela jednak nieco ostudziło jej zapał. Może faktycznie powinna trochę uważać?
- Też nie mam nic przeciwko – powiedziała zgodnie z prawdą. – Mam nadzieję, że będzie można tam przywiązać i napoić konie… no i może znajdzie się coś dla kirpiego.
Jak na driadę przystało, martwiła się o swoich zwierzęcych znajomych, a też poznała Blankę na tyle, by domniemywać, że klacz chętnie by odpoczęła po wszystkich atrakcjach, jakie zaserwował jej ich duet.
Może dobrze, że nie wypowiedziała swoich myśli na głos. Coś jej mówiło, że inaczej usłyszałaby prychnięcie Blanki.
- Spisaliśmy się – odparła na słowa Iaskela, uśmiechając się lekko.
Nadal uradowana tym, że komuś pomogła, nie zdążyła nawet pomyśleć o tym, że wciąż nie rozwiązali swojego problemu, ba, nie posunęli się nawet o palec. Nie zdążyła, bo usłyszała nowy głos. Popatrzyła na mężczyznę. Skupiła na nim swoją uwagę, kątem oka rejestrując odejście złodziejaszka. Mimo że driada domyślała się, co kryje się za „ludźmi, którzy nie mają się za co wziąć”, tradycyjnie jej wątpliwości zostały przysłonięte przez optymizm i altruizm. Nie może być tak źle! A jak trzeba będzie pomóc, to pomoże! I jeszcze ten człowiek taki miły! Być może zahaczało to o naiwność lub brak instynktu samozachowawczego, lecz Silea nie zwykła się czymś zbytnio przejmować, jeśli według niej nie było takiej potrzeby. Spojrzenie Iaskela jednak nieco ostudziło jej zapał. Może faktycznie powinna trochę uważać?
- Też nie mam nic przeciwko – powiedziała zgodnie z prawdą. – Mam nadzieję, że będzie można tam przywiązać i napoić konie… no i może znajdzie się coś dla kirpiego.
Jak na driadę przystało, martwiła się o swoich zwierzęcych znajomych, a też poznała Blankę na tyle, by domniemywać, że klacz chętnie by odpoczęła po wszystkich atrakcjach, jakie zaserwował jej ich duet.
Może dobrze, że nie wypowiedziała swoich myśli na głos. Coś jej mówiło, że inaczej usłyszałaby prychnięcie Blanki.
- Daro
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 56
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Włóczęga , Żebrak , Wojownik
- Kontakt:
Mężczyzna uśmiechnął się z wdzięcznością widząc odruchowy zapał rudowłosej - chociaż postarał się nie szczerzyć, by nie budzić więcej podejrzeń w elfie. Naprawdę nie chciał zrobić na nim złego wrażenia, ale ryzykował samym pokazaniem się. No ale - ostatecznie oboje się (chyba) zgodzili, więc warto było spróbować. Och, jakże wdzięczny był za ten wybór!
Rozradowany błysnął szarym okiem, a wyglądał jakby miał przejezdnych gości uściskać. Na szczęście nie wykonał żadnego podejrzanego ruchu, tylko pokiwał głową i odparł:
- To bardzo dobrze się składa, bardzo dobrze! Oczywiście hmm… gospoda to dobre miejsce, porządne, ale… z końmi bym nie ryzykował - przyznał lekko skrępowany - może zostawicie je u mnie przy warsztacie? Mam swoją starą oślicę, spodoba jej się towarzystwo! Miejsca będzie dość jak sądzę, przynajmniej na jakiś czas… wody też starczy! Niech będzie, że to w ramach mojego zaproszenia! Stamtąd będzie już niedaleko, więc w razie czego zawsze będziecie mogli po nie wrócić… przepraszam, że tak mówię, ale czy elfy mają dobry słuch? - Zwrócił się do Iaskela. - Jeżeli tak, to może nawet będzie je pan słyszał z okna pokoju! W zasadzie dzieli je tylko jeden rząd domów, tak. Bardzo możliwe. - Znów pokiwał głową, ale tym razem sam do siebie, po czym nagle jakby się ocknął.
- Kir…pco? - Zmrużył oczy skonsternowany, bo mały nie wszedł mu jeszcze w pole widzenia. - Em… to imię? To wasz… przyjaciel? Pies? - zapytał niepewnie, lecz w międzyczasie wodząc wzrokiem po ulicy dostrzegł dwa wierzchowce i coś… chyba tego na ,,Kir…”.
- Och tak, oczywiście! - potwierdził na nowo ożywiony. - Chcecie go wziąć ze sobą? Myślę, że chyba się da… wygląda uroczo, porozmawiam z właścicielem to nie powinno być problemów! - Uśmiechnął się szeroko, a po chwili ciszy drgnął i wskazał kierunek.
- Jeżeli nie macie nic przeciwko może ruszymy? To chwilę zajmie, ale zapewniam, że warto. Posiłki serwują pierwsza klasa!
Kiedy młody miejscowy prowadził podróżnych do swojego domu, mniej lub bardziej namawiając na zostawienie koni pod opieką jego siostry i starej oślicy, na ulicę wkroczył inny gość - różowowłose dziwadło.
Trzymało się prosto, brudne łapy trzymając w kieszeniach pożyczonych (podarowanych mu!) spodni. Kobiecych, ale po tym kroju nie było na szczęście widać. Szedł sobie w najlepsze, boso i nieco marudnie, bo nadal zły był za takie zmienianie mu planów… nie by jakieś miał, ale był z człowieczką! Własną! Właśnie powiedziała - powiedziała, że będzie jego! I co? I lipa, zostały mu po niej spodnie, koszula i… nawet nie spróbował krwi!
Wścieknięty palnął pięścią w drewnianą podpórkę niewinnego stoiska - ta trzasnęła, kobita pisnęła, daszek runął i szarawa płachta zakryła wszystko, z szamoczącą się przekupką włącznie.
Wampirek stanął oniemiały, popatrzył na swoją uniesioną dłoń.
Ups…
Nie, nie tak!
W pierwszym odruchu miał uciec, by nie sprowadzać na siebie kłopotów - ostatnie doświadczenia podpowiadały mu jednak, że odrobina dobrych uczynków (bo o manierach nie mogło być mowy) może zdziałać cuda. A jeśli tak pozna kolejną człowieczkę?
Pełen najlepszych chęci capnął materiał i nie zważając na protesty gromadzących się ludzi (ale dziś mieli w mieście atrakcji!) szarpnął z całych sił… rozwalając do końca połamany daszek, zwalając na ziemię warzywa i słoje, a kobiecie zaczesując włosy w mocno niecodzienny sposób.
Kiedy na niego spojrzała zrozumiał, że trzeba wiać.
- Raa! - krzyknął, chyba w ramach przeprosin, po czym czmychnął, a ludzie rozstąpili się przed nim jakoś odruchowo. Może dlatego, że miał różowe paznokcie?
Biegł tak długo, aż uliczki stały się wyludnione, a w okolicy nie słychać było nawoływań straży. Oparł się o tyły jakiegoś budynku i osunął na bruk, jakoś przybity. Usiadł wygodniej, podciągnął kolano pod brodę. Spojrzał na swoje pazurzaste łapy.
Znowu popsuł. Znowu coś popsuł. Chciałby przestać. Mieć znowu swoich braci albo człowieczkę pod ręką… oni byli zawsze tacy mądrzy. Wiedzieli co robić i czego nie robić… jak rozmawiać! On nie umiał rozmawiać. Tylko z nielicznymi mu się udawało. Nie w miastach. W miastach było ich tak dużo… co zrobić jak ich dużo? Może trzeba poczekać na zmrok?
Po zmroku spotykało się tylko patrole i tych nielicznych, którzy nie musieli się ich obawiać…
Albo umieli uciec.
Ale może z nimi porozmawia?
A tymczasem posiedzi sobie, popatrzy… o, żuczek!
Chrup.
Rozradowany błysnął szarym okiem, a wyglądał jakby miał przejezdnych gości uściskać. Na szczęście nie wykonał żadnego podejrzanego ruchu, tylko pokiwał głową i odparł:
- To bardzo dobrze się składa, bardzo dobrze! Oczywiście hmm… gospoda to dobre miejsce, porządne, ale… z końmi bym nie ryzykował - przyznał lekko skrępowany - może zostawicie je u mnie przy warsztacie? Mam swoją starą oślicę, spodoba jej się towarzystwo! Miejsca będzie dość jak sądzę, przynajmniej na jakiś czas… wody też starczy! Niech będzie, że to w ramach mojego zaproszenia! Stamtąd będzie już niedaleko, więc w razie czego zawsze będziecie mogli po nie wrócić… przepraszam, że tak mówię, ale czy elfy mają dobry słuch? - Zwrócił się do Iaskela. - Jeżeli tak, to może nawet będzie je pan słyszał z okna pokoju! W zasadzie dzieli je tylko jeden rząd domów, tak. Bardzo możliwe. - Znów pokiwał głową, ale tym razem sam do siebie, po czym nagle jakby się ocknął.
- Kir…pco? - Zmrużył oczy skonsternowany, bo mały nie wszedł mu jeszcze w pole widzenia. - Em… to imię? To wasz… przyjaciel? Pies? - zapytał niepewnie, lecz w międzyczasie wodząc wzrokiem po ulicy dostrzegł dwa wierzchowce i coś… chyba tego na ,,Kir…”.
- Och tak, oczywiście! - potwierdził na nowo ożywiony. - Chcecie go wziąć ze sobą? Myślę, że chyba się da… wygląda uroczo, porozmawiam z właścicielem to nie powinno być problemów! - Uśmiechnął się szeroko, a po chwili ciszy drgnął i wskazał kierunek.
- Jeżeli nie macie nic przeciwko może ruszymy? To chwilę zajmie, ale zapewniam, że warto. Posiłki serwują pierwsza klasa!
Kiedy młody miejscowy prowadził podróżnych do swojego domu, mniej lub bardziej namawiając na zostawienie koni pod opieką jego siostry i starej oślicy, na ulicę wkroczył inny gość - różowowłose dziwadło.
Trzymało się prosto, brudne łapy trzymając w kieszeniach pożyczonych (podarowanych mu!) spodni. Kobiecych, ale po tym kroju nie było na szczęście widać. Szedł sobie w najlepsze, boso i nieco marudnie, bo nadal zły był za takie zmienianie mu planów… nie by jakieś miał, ale był z człowieczką! Własną! Właśnie powiedziała - powiedziała, że będzie jego! I co? I lipa, zostały mu po niej spodnie, koszula i… nawet nie spróbował krwi!
Wścieknięty palnął pięścią w drewnianą podpórkę niewinnego stoiska - ta trzasnęła, kobita pisnęła, daszek runął i szarawa płachta zakryła wszystko, z szamoczącą się przekupką włącznie.
Wampirek stanął oniemiały, popatrzył na swoją uniesioną dłoń.
Ups…
Nie, nie tak!
W pierwszym odruchu miał uciec, by nie sprowadzać na siebie kłopotów - ostatnie doświadczenia podpowiadały mu jednak, że odrobina dobrych uczynków (bo o manierach nie mogło być mowy) może zdziałać cuda. A jeśli tak pozna kolejną człowieczkę?
Pełen najlepszych chęci capnął materiał i nie zważając na protesty gromadzących się ludzi (ale dziś mieli w mieście atrakcji!) szarpnął z całych sił… rozwalając do końca połamany daszek, zwalając na ziemię warzywa i słoje, a kobiecie zaczesując włosy w mocno niecodzienny sposób.
Kiedy na niego spojrzała zrozumiał, że trzeba wiać.
- Raa! - krzyknął, chyba w ramach przeprosin, po czym czmychnął, a ludzie rozstąpili się przed nim jakoś odruchowo. Może dlatego, że miał różowe paznokcie?
Biegł tak długo, aż uliczki stały się wyludnione, a w okolicy nie słychać było nawoływań straży. Oparł się o tyły jakiegoś budynku i osunął na bruk, jakoś przybity. Usiadł wygodniej, podciągnął kolano pod brodę. Spojrzał na swoje pazurzaste łapy.
Znowu popsuł. Znowu coś popsuł. Chciałby przestać. Mieć znowu swoich braci albo człowieczkę pod ręką… oni byli zawsze tacy mądrzy. Wiedzieli co robić i czego nie robić… jak rozmawiać! On nie umiał rozmawiać. Tylko z nielicznymi mu się udawało. Nie w miastach. W miastach było ich tak dużo… co zrobić jak ich dużo? Może trzeba poczekać na zmrok?
Po zmroku spotykało się tylko patrole i tych nielicznych, którzy nie musieli się ich obawiać…
Albo umieli uciec.
Ale może z nimi porozmawia?
A tymczasem posiedzi sobie, popatrzy… o, żuczek!
Chrup.
- Iaskel
- Szukający drogi
- Posty: 49
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mag
- Kontakt:
Iaskel już sam nie wiedział, czy to oni robią stolarzowi przysługę, czy na odwrót – faktem było, że tamten wyglądał na bardzo uradowanego ich zgodą. Proponował nawet opiekę nad ich wierzchowcami. Elf przyznawał w duchu, że propozycja przyszła w samą porę, bo zwierzęta potrzebowały odpoczynku.
- Tak, chętnie, dziękujemy. Rzeczywiście, jeśli to tak blisko, może będę nawet mógł je usłyszeć. - Szczerze mówiąc, trochę go to uspokajało. - Ennis, ty też zostaniesz, prawda? - zwrócił się do swojego towarzysza. Jak zauważyła Silea, też musiał tego potrzebować. Kirpi popatrzył na niego z powątpiewaniem.
"W jakimś domu? Z końmi? A ty gdzie?"
Iaskel westchnął.
- Ja pójdę do gospody z Sileą, zjeść i odpocząć. Wrócimy do was, jak tylko będziemy mogli. Wy też odpoczniecie, będzie ciepło, wygodnie, będzie jedzenie...
Ten ostatni argument najbardziej chyba przemówił do Ennisa. Dało się zauważyć, jak ślinka pociekła mu na same te słowa.
"Dobrze. Bardzo dobrze. My na jedzenie, wy też na jedzenie. Do jutra."
- Poczekaj – przerwał mu Iaskel, bo kirpi chciał już odchodzić. - Nie wiesz, gdzie właściwie iść.
Pozwolił poprowadzić się mężczyźnie do domu, gdzie zostawili konie i kirpiego. Iaskel zabrał tylko mieszek z pieniędzmi i torbę z najpotrzebniejszymi eliksirami leczniczymi i materiałami opatrunkowymi.
- Mam nadzieję, że to wystarczy – powiedział z namysłem. Spojrzał jeszcze raz w kierunku kirpiego, który już tylko rozglądał się, gdzie jest to obiecane jedzenie.
- Bądź grzeczny – poprosił. Kirpi nawet na niego nie spojrzał.
"Ty też."
Iaskel stłumił śmiech. Kiedy tylko mężczyzna wskazał im kierunek do gospody, udał się za nim.
- Tak, chętnie, dziękujemy. Rzeczywiście, jeśli to tak blisko, może będę nawet mógł je usłyszeć. - Szczerze mówiąc, trochę go to uspokajało. - Ennis, ty też zostaniesz, prawda? - zwrócił się do swojego towarzysza. Jak zauważyła Silea, też musiał tego potrzebować. Kirpi popatrzył na niego z powątpiewaniem.
"W jakimś domu? Z końmi? A ty gdzie?"
Iaskel westchnął.
- Ja pójdę do gospody z Sileą, zjeść i odpocząć. Wrócimy do was, jak tylko będziemy mogli. Wy też odpoczniecie, będzie ciepło, wygodnie, będzie jedzenie...
Ten ostatni argument najbardziej chyba przemówił do Ennisa. Dało się zauważyć, jak ślinka pociekła mu na same te słowa.
"Dobrze. Bardzo dobrze. My na jedzenie, wy też na jedzenie. Do jutra."
- Poczekaj – przerwał mu Iaskel, bo kirpi chciał już odchodzić. - Nie wiesz, gdzie właściwie iść.
Pozwolił poprowadzić się mężczyźnie do domu, gdzie zostawili konie i kirpiego. Iaskel zabrał tylko mieszek z pieniędzmi i torbę z najpotrzebniejszymi eliksirami leczniczymi i materiałami opatrunkowymi.
- Mam nadzieję, że to wystarczy – powiedział z namysłem. Spojrzał jeszcze raz w kierunku kirpiego, który już tylko rozglądał się, gdzie jest to obiecane jedzenie.
- Bądź grzeczny – poprosił. Kirpi nawet na niego nie spojrzał.
"Ty też."
Iaskel stłumił śmiech. Kiedy tylko mężczyzna wskazał im kierunek do gospody, udał się za nim.
- Silea
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Uzdrowiciel , Mag , Alchemik
- Kontakt:
Niezwykle trudno było zachować Silei sceptycyzm, gdy ktoś w niewymuszony sposób był dla niej miły i oferował pomoc. Jej skrajny optymizm to coś, co niezwykle ciężko okiełznać, dlatego cieszyła się, że ma u swego boku Iaskela, który był od niej dużo ostrożniejszy i bardziej zapobiegawczy w tych kwestiach.
- Kirpiego – wskazała na Ennisa, widząc zakłopotanie mężczyzny.
Ach, powinna użyć jakiegoś łatwiejszego do zrozumienia synonimu. Ona sama wiedziała stosunkowo niewiele o magicznych zwierzętach, więc tym bardziej powinna zważać na osoby, które nie miały o nich nawet najbledszego pojęcia. Następnym razem nie popełni tego błędu i użyje jakiegoś powszechniej znanego słowa.
Gdy elf rozmawiał z kirpim, odczekała w ciszy, jedynie się lekko uśmiechając. Stworek był uroczy zdecydowanie nie tylko na zewnątrz. Kto by nie pokochał tej kolorowej kulki futra? Driada skupiła się na tych myślach do tego stopnia, że nie przeszło jej nawet przez myśl, iż dla nowo poznanego mężczyzny ta rozmowa pewnie wyglądała na monolog skierowany do zwierzątka.
Chwyciła za lejce konia, po czym energicznym, lecz jednocześnie zaskakująco cichym krokiem ruszyła najpierw do budynku, gdzie zostawili swoich niezbyt ludzkich towarzyszy, a potem do gospody, zabierając ze sobą swój niewielki bagaż ograniczający się do torby na ramię, do której przed wyruszeniem w drogę wrzuciła trochę pieniędzy i najniezbędniejszych rzeczy.
Choć nigdy nie była w tym miejscu, uczucie wkraczania do gospody było dla niej przyjemnie znajome.
- Kirpiego – wskazała na Ennisa, widząc zakłopotanie mężczyzny.
Ach, powinna użyć jakiegoś łatwiejszego do zrozumienia synonimu. Ona sama wiedziała stosunkowo niewiele o magicznych zwierzętach, więc tym bardziej powinna zważać na osoby, które nie miały o nich nawet najbledszego pojęcia. Następnym razem nie popełni tego błędu i użyje jakiegoś powszechniej znanego słowa.
Gdy elf rozmawiał z kirpim, odczekała w ciszy, jedynie się lekko uśmiechając. Stworek był uroczy zdecydowanie nie tylko na zewnątrz. Kto by nie pokochał tej kolorowej kulki futra? Driada skupiła się na tych myślach do tego stopnia, że nie przeszło jej nawet przez myśl, iż dla nowo poznanego mężczyzny ta rozmowa pewnie wyglądała na monolog skierowany do zwierzątka.
Chwyciła za lejce konia, po czym energicznym, lecz jednocześnie zaskakująco cichym krokiem ruszyła najpierw do budynku, gdzie zostawili swoich niezbyt ludzkich towarzyszy, a potem do gospody, zabierając ze sobą swój niewielki bagaż ograniczający się do torby na ramię, do której przed wyruszeniem w drogę wrzuciła trochę pieniędzy i najniezbędniejszych rzeczy.
Choć nigdy nie była w tym miejscu, uczucie wkraczania do gospody było dla niej przyjemnie znajome.
- Daro
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 56
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Włóczęga , Żebrak , Wojownik
- Kontakt:
Mężczyzna był uszczęśliwiony - nie przeszkadzał mu za nadto sceptycyzm elfa, za to uśmiech rudowłosej wydawał się bezcenny. Ta dwójka zdecydowanie nie była jak niektórzy medycy przejeżdżający przez miasto - i blondyn bardzo to cenił.
Starał się też nie dziwić zanadto temu, że czarnowłosy rozmawia ze zwierzakiem… elfy mogły… prawda?
Tak czy inaczej zamierzał być tak miły jak umiał.
Może więc należało… się przedstawić?
- Przepraszam, zapomniałem o najważniejszym! - Ocknął się w połowie drogi i pacnął w czoło. - Nazywam się Tony Flichmont, jestem tutaj stolarzem - powiedział lekko zażenowany własnym gapiostwem. - Miło mi was oprowadzać! - dodał mało codzienną formułkę, ale z jego ust padła tak naturalnie, jakby wpisana była do tutejszej gwary.
Zaprowadzili zwierzęta do jego domu, a on zaszczycony ich zaufaniem mógł już spokojnie poprowadzić ich do miejsca docelowego…
Oto przybyli!
* * *
Budynek nie wyróżniał się niczym szczególnym - dwupiętrowa siedziba zbudowana z drewna i kamienia - jedna z ostatnich zawierająca ten drugi budulec. Dalej zaczynały się już drewniane chałupy, coraz bardziej i bardziej zapuszczone… tu jednak ulica nadal była czysta, drzwi nieodrapane… za bardzo, a szyld skrzypiał niemalże przymilnie, szczerząc się mordką wesołego dzika.
Gospoda nazywała się ,,Pod Pantoflem”.
Może dzik reprezentował uległych mężczyzn Ery Alarańskiej?
Wnętrze witało z resztą zapachem ziół bardziej niż trunków, choć przy dębowych ławach nie siedzieli chyba sufrażyści efeńscy. Raczej cały męski przekrój ciemnego półświatka - zakapturzone zbiry, laluś w zbroi ze swoją panienką (biedak się zgubił), kilku obcokrajowców o naciętych uszach, ktoś kto wyglądał normalnie, paru obskurnisiów, podejrzany chudy jegomość w czapeczce, z chaczykowatym nosem i jeden w przydługim płaszczu… ciekawe co miał pod nim. Nie, nie ciekawe.
Mało kto spojrzał na wchodzących, choć Tony wyglądał jakby znalazł się w swoim własnym domu. Zamachał z resztą wesoło do kobiety za ladą…
Do najpiękniejszej chyba białogłowy w tym mieście. Platynowe włosy opadały na niedźwigające ciężarów ramiona, a prosta suknia zasłaniając postać od szyi po kostki opinała się fantazyjnie na kuszącym, choć delikatnym ciele. Oczy w odcieniu kropelek rtęci uważnie lustrowały pomieszczenie spod białych rzęs, a delikatny uśmiech okalały subtelne rumieńce. Piękność miała także szpiczaste uszy i niezaprzeczalnie była elfką. Jej pochodzenie sugerowały także roślinne motywy na gorsecie sukni, a także - na ramach okiennych, suficie i balustradzie schodów. Delikatnymi akcentami były również kunsztowne kinkiety, w nocy muszące wypełniać wnętrze bardzo przyjemnym światłem, a także dekoracje z kwiatów oraz piór.
Niewątpliwie nie było to przeciętne miejsce na nocleg dla gości z zewnątrz…
Jasnowłosa powitała ich jednak uprzejmym skinieniem i gestem otwartych dłoni, niemo prosząc aby się rozgościli i czuli jak u siebie.
Obok wszystkich tych wyrzutków społecznych.
- To Laylah - wyjaśnił im przewodnik, prowadząc do wolnego stolika przy zadziwiająco czystej ścianie. - Zaraz przyjdzie zebrać nasze zamówienia. Nie ma tutaj kart, ale osobiście polecam wam dziczyznę… em, o ile jecie mięso! Możecie poprosić o wiele dań bazujących na warzywach, kto jak kto, ale ona zrozumie to doskonale. Och, do popicia proponuję ziołowe napary… czujecie, prawda? - Wciągnął powietrze nosem i napawał się aromatem. - Laylah słynie ze swoich herbat. Nie chcę za bardzo zawierzać stereotypom, ale może jakiś wyda ci się znajomy? - zwrócił się do Iaskela. Owszem, nie wszystkie elfy były takie same, ale ich zamiłowanie do ziół było chyba znane nie bez powodu?
Wkrótce też przy stoliku pojawiła się Ona - nie miała w ręku żadnej kartki, a dłonie złożone, ale patrzyła na nich, wyraźnie i cierpliwie czekając na zamówienie.
* * *
Kiedy jedli, a może i jeszcze przed tym, coraz częściej kierowane były w ich stronę dyskretne spojrzenia. Parę osób wyszło, kilka weszło… i jakoś tak niektórzy zaczęli przysiadać się bliżej. Tony witał się z niektórymi, ale jeszcze nie pozwalał podchodzić - obiecał, że goście najpierw się najedzą. Poza tym wśród znajomych twarzy zauważył jedną zupełnie obcą - o bladych oczach i… chyba różowych włosach. Obcy miał jednak na sobie kaptur i dyskretnie skrył się w cieniu, gdzieś w kącie. Nie powinien być chyba problemem.
Za to ludzie zaczynali zapełniać salę…
Starał się też nie dziwić zanadto temu, że czarnowłosy rozmawia ze zwierzakiem… elfy mogły… prawda?
Tak czy inaczej zamierzał być tak miły jak umiał.
Może więc należało… się przedstawić?
- Przepraszam, zapomniałem o najważniejszym! - Ocknął się w połowie drogi i pacnął w czoło. - Nazywam się Tony Flichmont, jestem tutaj stolarzem - powiedział lekko zażenowany własnym gapiostwem. - Miło mi was oprowadzać! - dodał mało codzienną formułkę, ale z jego ust padła tak naturalnie, jakby wpisana była do tutejszej gwary.
Zaprowadzili zwierzęta do jego domu, a on zaszczycony ich zaufaniem mógł już spokojnie poprowadzić ich do miejsca docelowego…
Oto przybyli!
Budynek nie wyróżniał się niczym szczególnym - dwupiętrowa siedziba zbudowana z drewna i kamienia - jedna z ostatnich zawierająca ten drugi budulec. Dalej zaczynały się już drewniane chałupy, coraz bardziej i bardziej zapuszczone… tu jednak ulica nadal była czysta, drzwi nieodrapane… za bardzo, a szyld skrzypiał niemalże przymilnie, szczerząc się mordką wesołego dzika.
Gospoda nazywała się ,,Pod Pantoflem”.
Może dzik reprezentował uległych mężczyzn Ery Alarańskiej?
Wnętrze witało z resztą zapachem ziół bardziej niż trunków, choć przy dębowych ławach nie siedzieli chyba sufrażyści efeńscy. Raczej cały męski przekrój ciemnego półświatka - zakapturzone zbiry, laluś w zbroi ze swoją panienką (biedak się zgubił), kilku obcokrajowców o naciętych uszach, ktoś kto wyglądał normalnie, paru obskurnisiów, podejrzany chudy jegomość w czapeczce, z chaczykowatym nosem i jeden w przydługim płaszczu… ciekawe co miał pod nim. Nie, nie ciekawe.
Mało kto spojrzał na wchodzących, choć Tony wyglądał jakby znalazł się w swoim własnym domu. Zamachał z resztą wesoło do kobiety za ladą…
Do najpiękniejszej chyba białogłowy w tym mieście. Platynowe włosy opadały na niedźwigające ciężarów ramiona, a prosta suknia zasłaniając postać od szyi po kostki opinała się fantazyjnie na kuszącym, choć delikatnym ciele. Oczy w odcieniu kropelek rtęci uważnie lustrowały pomieszczenie spod białych rzęs, a delikatny uśmiech okalały subtelne rumieńce. Piękność miała także szpiczaste uszy i niezaprzeczalnie była elfką. Jej pochodzenie sugerowały także roślinne motywy na gorsecie sukni, a także - na ramach okiennych, suficie i balustradzie schodów. Delikatnymi akcentami były również kunsztowne kinkiety, w nocy muszące wypełniać wnętrze bardzo przyjemnym światłem, a także dekoracje z kwiatów oraz piór.
Niewątpliwie nie było to przeciętne miejsce na nocleg dla gości z zewnątrz…
Jasnowłosa powitała ich jednak uprzejmym skinieniem i gestem otwartych dłoni, niemo prosząc aby się rozgościli i czuli jak u siebie.
Obok wszystkich tych wyrzutków społecznych.
- To Laylah - wyjaśnił im przewodnik, prowadząc do wolnego stolika przy zadziwiająco czystej ścianie. - Zaraz przyjdzie zebrać nasze zamówienia. Nie ma tutaj kart, ale osobiście polecam wam dziczyznę… em, o ile jecie mięso! Możecie poprosić o wiele dań bazujących na warzywach, kto jak kto, ale ona zrozumie to doskonale. Och, do popicia proponuję ziołowe napary… czujecie, prawda? - Wciągnął powietrze nosem i napawał się aromatem. - Laylah słynie ze swoich herbat. Nie chcę za bardzo zawierzać stereotypom, ale może jakiś wyda ci się znajomy? - zwrócił się do Iaskela. Owszem, nie wszystkie elfy były takie same, ale ich zamiłowanie do ziół było chyba znane nie bez powodu?
Wkrótce też przy stoliku pojawiła się Ona - nie miała w ręku żadnej kartki, a dłonie złożone, ale patrzyła na nich, wyraźnie i cierpliwie czekając na zamówienie.
Kiedy jedli, a może i jeszcze przed tym, coraz częściej kierowane były w ich stronę dyskretne spojrzenia. Parę osób wyszło, kilka weszło… i jakoś tak niektórzy zaczęli przysiadać się bliżej. Tony witał się z niektórymi, ale jeszcze nie pozwalał podchodzić - obiecał, że goście najpierw się najedzą. Poza tym wśród znajomych twarzy zauważył jedną zupełnie obcą - o bladych oczach i… chyba różowych włosach. Obcy miał jednak na sobie kaptur i dyskretnie skrył się w cieniu, gdzieś w kącie. Nie powinien być chyba problemem.
Za to ludzie zaczynali zapełniać salę…
- Iaskel
- Szukający drogi
- Posty: 49
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mag
- Kontakt:
Kiedy Tony zwrócił na to uwagę, Iaskel zaczął się zastanawiać, dlaczego sam nie przedstawił się wcześniej. Chociaż nie zaprzyjaźniał się łatwo, przywiązywał wagę do formalnej uprzejmości. Teraz jednak zbyt był rozkojarzony nieoczekiwanym następstwem zdarzeń, by o tym pamiętać. Naprawił to zaraz.
- Iaskel Irien, miło mi. Jestem medykiem, co pewnie już pan zauważył, zielarzem i magiem. A, tak... jesteśmy wdzięczni, że został pan naszym przewodnikiem. – W istocie, zbieg okoliczności był bardzo fortunny. Elf zdawał sobie sprawę, że w innym wypadku mieliby teraz spory kłopot.
Wchodząc do gospody, której nazwa sprawiła, że zaśmiał się w duchu, elf przez chwilę poczuł, jakby znalazł się w domu. Sprawiły to intensywne ziołowe zapachy, które zaatakowały go z całą mocą. Nos Iaskela mówił mu, że były nieco inne, niż te, którymi pachniało jego mieszkanie – raczej takie, których używano przy gotowaniu – ale i tak wciągnął je z przyjemnością. Następne wrażenie było już mniej przyjemne. Rozglądając się po tutejszych bywalcach poczuł, jak znowu robi się spięty, a wszystkie zmysły wyczulają mu się na potencjalne niebezpieczeństwo. Długo unikał zgromadzeń, a gdy wreszcie to się zmieniło, od razu takie miejsce... Cóż było robić? Tym razem miał ochronę... znaczy, towarzystwo.
Posępne myśli przeszły mu nieco, kiedy spotkali istotę, która zupełnie nie pasowała mu do tego miejsca. A właściwie nie tyle miejsca - widać było czyjąś dbałość o wygląd wnętrza – raczej do gości. Dlaczego ktoś taki postanowił spędzić długie elfie życie wśród podobnych typów? Może nie była to kwestia decyzji? Iaskel zastanawiał się nad tym wszystkim, podczas gdy kobieta zapraszała ich, aby się rozgościli. Elf postanowił spróbować, choć za efekty nie mógłby ręczyć.
- W takim razie ja chyba wezmę dziczyznę – powiedział. Dorastał wśród łowców i mięso często pojawiało się na jego stole. -Tak, wiele aromatów jest mi znanych. Podejrzewam, że niektóre wybrano nie tylko ze względu na smak, ale również dlatego, że wspomagają trawienie – powiedział, uradowany zainteresowaniem stolarza. - Z tego powodu chyba zdecyduję się na rumianek – mówił, kiedy Laylah podeszła do nich. - Dziczyznę i napar z rumianku, jeśli można z kilkoma płatkami nagietka i odrobiną mięty – poprosił.
Iaskela zdziwiło, jak szybko goście zgromadzili się wokół ich stołu. Z drugiej strony, nie przypominali zwykłych bywalców. Był wdzięczny Tony'emu, że poprosił, by dano im na razie spokój. On wciąż się przyzwyczajał do tego miejsca, a rosnący nieustannie tłum bynajmniej nie sprawiał, że jego niepokój mijał. W pewnym momencie jego wzrok za wzrokiem Tony'ego padł na zakapturzoną postać, która zaraz skryła się w cieniu. Od tego momentu co jakiś czas bardzo dyskretnie zerkał w tamtym kierunku, a jego starannie skrywany lęk tylko zyskał na sile.
- Iaskel Irien, miło mi. Jestem medykiem, co pewnie już pan zauważył, zielarzem i magiem. A, tak... jesteśmy wdzięczni, że został pan naszym przewodnikiem. – W istocie, zbieg okoliczności był bardzo fortunny. Elf zdawał sobie sprawę, że w innym wypadku mieliby teraz spory kłopot.
Wchodząc do gospody, której nazwa sprawiła, że zaśmiał się w duchu, elf przez chwilę poczuł, jakby znalazł się w domu. Sprawiły to intensywne ziołowe zapachy, które zaatakowały go z całą mocą. Nos Iaskela mówił mu, że były nieco inne, niż te, którymi pachniało jego mieszkanie – raczej takie, których używano przy gotowaniu – ale i tak wciągnął je z przyjemnością. Następne wrażenie było już mniej przyjemne. Rozglądając się po tutejszych bywalcach poczuł, jak znowu robi się spięty, a wszystkie zmysły wyczulają mu się na potencjalne niebezpieczeństwo. Długo unikał zgromadzeń, a gdy wreszcie to się zmieniło, od razu takie miejsce... Cóż było robić? Tym razem miał ochronę... znaczy, towarzystwo.
Posępne myśli przeszły mu nieco, kiedy spotkali istotę, która zupełnie nie pasowała mu do tego miejsca. A właściwie nie tyle miejsca - widać było czyjąś dbałość o wygląd wnętrza – raczej do gości. Dlaczego ktoś taki postanowił spędzić długie elfie życie wśród podobnych typów? Może nie była to kwestia decyzji? Iaskel zastanawiał się nad tym wszystkim, podczas gdy kobieta zapraszała ich, aby się rozgościli. Elf postanowił spróbować, choć za efekty nie mógłby ręczyć.
- W takim razie ja chyba wezmę dziczyznę – powiedział. Dorastał wśród łowców i mięso często pojawiało się na jego stole. -Tak, wiele aromatów jest mi znanych. Podejrzewam, że niektóre wybrano nie tylko ze względu na smak, ale również dlatego, że wspomagają trawienie – powiedział, uradowany zainteresowaniem stolarza. - Z tego powodu chyba zdecyduję się na rumianek – mówił, kiedy Laylah podeszła do nich. - Dziczyznę i napar z rumianku, jeśli można z kilkoma płatkami nagietka i odrobiną mięty – poprosił.
Iaskela zdziwiło, jak szybko goście zgromadzili się wokół ich stołu. Z drugiej strony, nie przypominali zwykłych bywalców. Był wdzięczny Tony'emu, że poprosił, by dano im na razie spokój. On wciąż się przyzwyczajał do tego miejsca, a rosnący nieustannie tłum bynajmniej nie sprawiał, że jego niepokój mijał. W pewnym momencie jego wzrok za wzrokiem Tony'ego padł na zakapturzoną postać, która zaraz skryła się w cieniu. Od tego momentu co jakiś czas bardzo dyskretnie zerkał w tamtym kierunku, a jego starannie skrywany lęk tylko zyskał na sile.
- Silea
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Uzdrowiciel , Mag , Alchemik
- Kontakt:
Rozpromieniła się.
- Miło poznać, Tony. Silea Enlath. - Kiwnęła lekko głową.
Uwielbiała zawierać nowe znajomości, a jak znała czyjeś imię, to dla niej już był jak swój, pomocność mężczyzny zaś tylko to przypieczętowała.
***
Ach, ten przyjemny zapach unoszący się w powietrzu... i zdecydowanie z nim kontrastujące widoki. Uzdrowicielka nie czuła się jednak onieśmielona, nawet jeśli musiała przyznać, że na co dzień bywała w gospodach, w których tego typu indywidua pojawiały się, lecz na ogół nie przeważały. W tym miejscu o niezwykle chwytliwej nazwie proporcje, do których przywykła driada, były zupełnie odwrócone, ale niezbyt jej to przeszkadzało: stosunkowo szybko przystosowywała się do nowych sytuacji.
Zresztą jej wzrok zaraz padł na eteryczną piękność, która zdawała się promieniować własnym światłem... choć była to raczej jedynie wyobraźnia Silei. Momentalnie poczuła sympatię i pewne zaufanie do nieznajomej, mimo że ta nie odezwała się ani jednym słowem. Nie spuszczała z niej wzroku i dopiero Iaskel składający zamówienie sprawił, że wróciła na ziemię. Uśmiechnęła się lekko.
- Źródlaną wodę... Och, albo nie, napar nagietkowy. A do tego coś lekkiego, z warzyw. Zdaję się na panią - oświadczyła.
Choć podchodziła z dystansem do niektórych rzeczy typowych dla driad, w kwestii jedzenia mięsa miała dosyć tradycyjne podejście: nie przeszkadzało jej, gdy ktoś inny je spożywał, ale sama wolała tego unikać. Czuła zbyt silną więź ze zwierzętami.
Zainteresowanie innych przyjęła z entuzjazmem, choć póki co ograniczała się do powitań i skupiała się na posiłku. Siłą rzeczy jednak i ona popatrzyła w tę stronę, co jej towarzysze. Dyskrecja i Silea niezbyt często szły ze sobą w parze, dlatego odruchowo pomachała lekko do różowowłosego młodziana... a przynajmniej na młodziana wyglądającego, bo z wiekiem to nigdy nie można było mieć pewności.
- Znasz go? - zagadnęła Flichmonta, nieświadoma tego, jak bardzo jej przypuszczenia różniły się od rzeczywistości.
- Miło poznać, Tony. Silea Enlath. - Kiwnęła lekko głową.
Uwielbiała zawierać nowe znajomości, a jak znała czyjeś imię, to dla niej już był jak swój, pomocność mężczyzny zaś tylko to przypieczętowała.
Ach, ten przyjemny zapach unoszący się w powietrzu... i zdecydowanie z nim kontrastujące widoki. Uzdrowicielka nie czuła się jednak onieśmielona, nawet jeśli musiała przyznać, że na co dzień bywała w gospodach, w których tego typu indywidua pojawiały się, lecz na ogół nie przeważały. W tym miejscu o niezwykle chwytliwej nazwie proporcje, do których przywykła driada, były zupełnie odwrócone, ale niezbyt jej to przeszkadzało: stosunkowo szybko przystosowywała się do nowych sytuacji.
Zresztą jej wzrok zaraz padł na eteryczną piękność, która zdawała się promieniować własnym światłem... choć była to raczej jedynie wyobraźnia Silei. Momentalnie poczuła sympatię i pewne zaufanie do nieznajomej, mimo że ta nie odezwała się ani jednym słowem. Nie spuszczała z niej wzroku i dopiero Iaskel składający zamówienie sprawił, że wróciła na ziemię. Uśmiechnęła się lekko.
- Źródlaną wodę... Och, albo nie, napar nagietkowy. A do tego coś lekkiego, z warzyw. Zdaję się na panią - oświadczyła.
Choć podchodziła z dystansem do niektórych rzeczy typowych dla driad, w kwestii jedzenia mięsa miała dosyć tradycyjne podejście: nie przeszkadzało jej, gdy ktoś inny je spożywał, ale sama wolała tego unikać. Czuła zbyt silną więź ze zwierzętami.
Zainteresowanie innych przyjęła z entuzjazmem, choć póki co ograniczała się do powitań i skupiała się na posiłku. Siłą rzeczy jednak i ona popatrzyła w tę stronę, co jej towarzysze. Dyskrecja i Silea niezbyt często szły ze sobą w parze, dlatego odruchowo pomachała lekko do różowowłosego młodziana... a przynajmniej na młodziana wyglądającego, bo z wiekiem to nigdy nie można było mieć pewności.
- Znasz go? - zagadnęła Flichmonta, nieświadoma tego, jak bardzo jej przypuszczenia różniły się od rzeczywistości.
- Daro
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 56
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Włóczęga , Żebrak , Wojownik
- Kontakt:
Laylah, stojąc wdzięcznie obok stolika nie zdziwiła się zamówieniami gości; przy każdej ich decyzji leciutko kiwała głową, na potwierdzenie, jakby się zdawało, własnych przypuszczeń odnośnie tego o co poproszą, a nie faktu, że ich słyszała. Była gotowa podać elfowi wyśmienitą pieczeń bez zająknięcia, dla driady wymyślić coś kobieco lekkiego, choć sycącego, na bazie z warzyw i kwiatów; uśmiechnęła się mile zaskoczona dopiero, gdy elf sprecyzował jakiego napoju sobie życzy. Doprawdy, widać po niej było, że mało kto zna się tu na ziołach. Z nikim "porozmawiać". Dlatego też wyraz przychylności zagościł na jej obliczu kiedy tylko w zamówieniu pojawiło się "kilka płatków nagietka".
Zaskoczenie Tony’ego takim znawstwem tłumaczyło doskonale z kim jasnowłosa miała na co dzień do czynienia - nawet jeżeli niektórzy z jej klientów byli miłymi ludźmi, to o czymś takim jak "płatki" i "odrobina" pewnie nie słyszeli.
- Nie będziesz miał za złe panie Irienie, jeżeli zgapię od ciebie ten ciekawski napitek? Laylah, bądź tak dobra i podaj mi to samo co jemu! - poprosił entuzjastycznie, gdyż zaintrygowany był samym pomysłem dodawania czegoś do już gotowego naparu. Jak smakować mogą takie elfickie fanaberie? Być może nawet wielu już próbował, gdyż (tak jak ognistowłosa kobieta) bez oporów zdawał się na elfkę w temacie posiłków - lecz nigdy nie zwracał większej uwagi na to co mu pływało w herbacie, tak długo jak nie był to robak. A much Laylah do naczyń nie wrzucała z założenia.
Trochę skrępowany, a trochę rozbawiony własną ignorancją postanowił, że się poprawi i następnym razem też wpadnie na jakiś szalony pomysł zielniczy - może tylko najpierw z lekka się poduczy.
- Właściwie dlaczego nagietek i mięta? - zapytał elfa, kiedy zamówienia zostały zebrane i zostali przy stoliku we trójkę. - Chodzi tylko o smak, czy coś więcej się za tym kryje?
A krył się - ktoś za kapturem.
Laylah nie zdążyła jeszcze do niego podejść, gdy Silea przyuważyła spojrzenia kompanów i - wreszcie - postać pod ścianą. Gdyby Tony znał nerwowość elfa pewnie przytrzymałby go, by biedak nie zsunął się pod stolik, kiedy pomachała obcemu. Tak jawnie! Flichmont uważał to jednak za urocze i mimowolnie pomyślał, że driada jest naprawdę miłą dziewczyną. Miał tylko nadzieję, że gość od kaptura nie uzna tego za nie wiadomo jakie zaproszenie z jej strony. Nie kojarzył go, ale młodzieńcy z natury potrafili być zbyt nachalni w stosunku do ładnie uśmiechniętych kobiet. Jeszcze gdy do nich machały!
Zgodnie z jego drobniejszymi obawami, zdziwiony chłopak uniósł lekko kąciki ust i też uniósł rękę, opatrzoną w jakieś przydługie pazury. Według Tony’ego było w nim coś dziwnego. Jego mina, a może ruch… nie był pewien, ale czuł, że coś jest nie tak.
- Och? Tego dziwnowłosego jegomościa? - Ocknął się i spojrzał na driadę. - Nie, pierwszy raz go widzę… - oparł się na ławie wygodniej i zerknął na niego dyskretnie. - Ani tutaj, ani w mieście… na pewno przejezdny. Dziwne, że tu trafił. Jednak to i tak najlepsze miejsce do spotykania się z najbardziej choćby podejrzanymi typami - zaśmiał się przyjaźnie, bo i paru takich "podejrzanych typów" siedziało tuż obok i zaraz skinęło głowami.
- Laylah tutaj wszystkiego pilnuje - dodał zaraz, tonem wyjaśnienia; takim jakiego używa się w małych społecznościach do mówienia o rzeczach oczywistych dla nich i nikogo innego. "Do tego lasu się nie wchodzi", "o niego nie pytaj", "to zawsze tu stoi".
A Laylah wszystkiego pilnuje.
Jednak choć pilnowała, nie podchodziła wcale do gościa w rogu - parę razy się zbliżyła, obsługując innych, a on za każdym razem wciskał się w swoją ścianę, byle tylko nie zwracała na niego uwagi. Chwilowo więc sunęła przez salę omijając zgrabnie jego stolik. A gdy nie było jej w pobliżu…
Wampirek podłapał w końcu jedno z panicznych spojrzeń Iaskela, i oblizał się wyszczerzając ku niemu kiełki. Uśmiechał się? Groził? Elf od tego czasu mógł czuć na sobie jego spojrzenie. A tymczasem posiłek dobiegał końca i w końcu ktoś z obandażowaną dłonią dopchał się do stolika.
- Wybadż, Tony, wybadż. Przepraszam państwa, ale państwo to są medycy, nie, tak? Och, dży byliby państwo tak dobrzy i coś poradzili? Bo jak raz źle gwoździa wbiłem…
Zaczęła się zabawa.
Zaskoczenie Tony’ego takim znawstwem tłumaczyło doskonale z kim jasnowłosa miała na co dzień do czynienia - nawet jeżeli niektórzy z jej klientów byli miłymi ludźmi, to o czymś takim jak "płatki" i "odrobina" pewnie nie słyszeli.
- Nie będziesz miał za złe panie Irienie, jeżeli zgapię od ciebie ten ciekawski napitek? Laylah, bądź tak dobra i podaj mi to samo co jemu! - poprosił entuzjastycznie, gdyż zaintrygowany był samym pomysłem dodawania czegoś do już gotowego naparu. Jak smakować mogą takie elfickie fanaberie? Być może nawet wielu już próbował, gdyż (tak jak ognistowłosa kobieta) bez oporów zdawał się na elfkę w temacie posiłków - lecz nigdy nie zwracał większej uwagi na to co mu pływało w herbacie, tak długo jak nie był to robak. A much Laylah do naczyń nie wrzucała z założenia.
Trochę skrępowany, a trochę rozbawiony własną ignorancją postanowił, że się poprawi i następnym razem też wpadnie na jakiś szalony pomysł zielniczy - może tylko najpierw z lekka się poduczy.
- Właściwie dlaczego nagietek i mięta? - zapytał elfa, kiedy zamówienia zostały zebrane i zostali przy stoliku we trójkę. - Chodzi tylko o smak, czy coś więcej się za tym kryje?
A krył się - ktoś za kapturem.
Laylah nie zdążyła jeszcze do niego podejść, gdy Silea przyuważyła spojrzenia kompanów i - wreszcie - postać pod ścianą. Gdyby Tony znał nerwowość elfa pewnie przytrzymałby go, by biedak nie zsunął się pod stolik, kiedy pomachała obcemu. Tak jawnie! Flichmont uważał to jednak za urocze i mimowolnie pomyślał, że driada jest naprawdę miłą dziewczyną. Miał tylko nadzieję, że gość od kaptura nie uzna tego za nie wiadomo jakie zaproszenie z jej strony. Nie kojarzył go, ale młodzieńcy z natury potrafili być zbyt nachalni w stosunku do ładnie uśmiechniętych kobiet. Jeszcze gdy do nich machały!
Zgodnie z jego drobniejszymi obawami, zdziwiony chłopak uniósł lekko kąciki ust i też uniósł rękę, opatrzoną w jakieś przydługie pazury. Według Tony’ego było w nim coś dziwnego. Jego mina, a może ruch… nie był pewien, ale czuł, że coś jest nie tak.
- Och? Tego dziwnowłosego jegomościa? - Ocknął się i spojrzał na driadę. - Nie, pierwszy raz go widzę… - oparł się na ławie wygodniej i zerknął na niego dyskretnie. - Ani tutaj, ani w mieście… na pewno przejezdny. Dziwne, że tu trafił. Jednak to i tak najlepsze miejsce do spotykania się z najbardziej choćby podejrzanymi typami - zaśmiał się przyjaźnie, bo i paru takich "podejrzanych typów" siedziało tuż obok i zaraz skinęło głowami.
- Laylah tutaj wszystkiego pilnuje - dodał zaraz, tonem wyjaśnienia; takim jakiego używa się w małych społecznościach do mówienia o rzeczach oczywistych dla nich i nikogo innego. "Do tego lasu się nie wchodzi", "o niego nie pytaj", "to zawsze tu stoi".
A Laylah wszystkiego pilnuje.
Jednak choć pilnowała, nie podchodziła wcale do gościa w rogu - parę razy się zbliżyła, obsługując innych, a on za każdym razem wciskał się w swoją ścianę, byle tylko nie zwracała na niego uwagi. Chwilowo więc sunęła przez salę omijając zgrabnie jego stolik. A gdy nie było jej w pobliżu…
Wampirek podłapał w końcu jedno z panicznych spojrzeń Iaskela, i oblizał się wyszczerzając ku niemu kiełki. Uśmiechał się? Groził? Elf od tego czasu mógł czuć na sobie jego spojrzenie. A tymczasem posiłek dobiegał końca i w końcu ktoś z obandażowaną dłonią dopchał się do stolika.
- Wybadż, Tony, wybadż. Przepraszam państwa, ale państwo to są medycy, nie, tak? Och, dży byliby państwo tak dobrzy i coś poradzili? Bo jak raz źle gwoździa wbiłem…
Zaczęła się zabawa.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości