Jadeitowe Wybrzeże ⇒ Niesieni na falach...
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 128
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Śmiała sugestia Kiraie mocno zaintrygowała "okrutnego diabła", który udał, że się zastanawia, sięgając pamięcią kilka lat wstecz, kiedy to gościł na Nautiliusie córkę jakiegoś barona, porwaną przez niego dla okupu. Fakt, iż wtedy kobieta gotowa była mu się oddać, a następnie zrobić to samo z częścią jego załogi, by zachować życie, w ogóle nie miał znaczenia, ani ni jak mógłby się odnieść do obecnej sytuacji, ale coś takiego miało miejsce i tylko to się liczyło. Barbarossa nawet nie myślał, czy siedząca przed nim elfka w ogóle wzięłaby to pod uwagę. Jasne, że nie. Była niczym surowy brylant, który tylko czeka na odpowiedni moment, by olśnić wszystkich swoim blaskiem. Nie było potrzeby przyśpieszać tego procesu. Nie mniej uwaga o oddaniu jej w łapy załogi odwzajemniła się w głowie kapitana nieprzyjemnym ukłuciem, po którym mężczyzna jeszcze raz przyjrzał się dziewczynie, a następnie podszedł do niej i delikatnie uniósł jej drobny podbródek, uśmiechając się niczym najprawdziwszy książkowy amant.
- Wolałbym zatopić twoje piękno w krysztale, by móc podziwiać je do końca swojego życia, niż oddać w ręce własnych ludzi, dla których będziesz tylko chwilowym zapomnieniem - powiedział z uczuciem, uśmiechając się uwodzicielsko. - Odskocznią, jeśli wolisz takie określenie. Sama też tego nie chcesz, a ja, tak jak obiecałem, nie zrobię nic, żeby cię skrzywdzić. Nie mogę jednak dać ci takiej swobody, jakiej oczekujesz. Dlatego jeśli ty nie zaczniesz robić głupstw, ja nie będę zmuszony stosować wobec ciebie kar. - To ostatnie Barbarossa dodał, wskazując gestem na parę kajdanek, zalegających na starej mapie, na której zaznaczone były wszystkie miasta portowe Środkowej Alaranii.
Ten mały teatrzyk kapitan odegrał przed nią bez skrępowania, mówiąc tylko to, co myślał, nie zastanawiając się nawet nad tym, co Kiraie mogła o nim pomyśleć. Wcześniejsza szczerość wobec niej zakończyła się wyraźnym buntem z jej strony, nazwania go kłamcą i zarzucenie mu bycia pozbawionym duszy piratem. Caster postanowił zatem niczego przed nią nie udawać, a jedynie robić wszystko tak, jakby była zwykłą, porwaną dziewczyną, która może liczyć tak samo na dobroć, jak i na represje z jego strony. Nie ważne z jakiej grupy społecznej pochodziła. Nie chciał mówić jej wprost, że hardość jej charakteru go urzekła, w porównaniu z innymi kobietami, które spotkał w swoim życiu.
- Pertraktować? - zamyślił się kapitan, stukając palcami o blat stołu. - Ciekawe co miałoby być gruntem pod rozmowę, moja głowa? Twój ojciec prędzej czy później nas wytropi, może nie znajdzie wyspy, ale przecież nie będę na niej gnił i pokazywał światu, że się go boję, a jego najcenniejszy skarb trzymał pod kluczem w obawie przed jego gniewem, gdyby coś ci się stało... jak się nad tym zastanowić to gdybyś się wtedy na plaży nie zakradała, Jokar nie musiałby cię porywać, ściągając nam na głowy tego łowcę.
Propozycja elfki o podjęciu dialogu na drodze dyplomatycznej ze swoim największym wrogiem dość mocno zachwiała kapitanem Barbarossą, którego głos powoli zaczynał drżeć z przejęcia i większych emocji. Ciężko można było tu mówić o strachu, lecz z całą pewnością Kiraie wyprowadziła go z równowagi. Sama wizja podania ręki człowiekowi, który wybijał mu braci budziła w wampirze spore obrzydzenie, a co dopiero zajęcie z nim miejsca przy jednym stole nad kuflem piwa, omawiając warunki odpowiadające obu stronom. Nie, do tego poziomu Caster nie zamierzał się zniżać, a tym bardziej ulegać pomysłom kobiecie, która obecnie miała najmniej do powiedzenia, gdyż jej gościna na pirackim galeonie była równomierna z odsiadką w celi więziennej za najgorsze wykroczenia. Z tą różnicą, że kratami Nautiliusa był bezkresny ocean, a posiłki na nim serwowane były stokrotnie lepsze, niż w standardowym więzieniu.
Kiedy usta wampira miały zamiar się ponownie otworzyć, poprzednie słowa na dobre zagnieździły się w jego głowie i zdominowały myśli. W jednym momencie zapomniał on o spokoju i dał się porwać emocjom, co w konsekwencji doprowadziło do jego przemiany. Nim Barbarossa zdążył zareagować na widok przechylającej się szafy, padł na podłogę jak uderzony obuchem, a jego ciało zaczęło karleć. Na całe szczęście zawsze zaczynało się od głowy. Stopniowo zmniejszająca się czaszka dorobiła się pary długich uszu oraz wydłużenia w miejscu ust i nosa. Oczy nabrały żółtego blasku i obrosły dookoła czarnym jak smoła futrem, które powoli objęło też resztki ciała, razem z wyrastającym ogonem. Sam proces przebiegł bezboleśnie, kapitan Barbarossa nie krzyknął ani nie wydał żadnego dźwięku, upadając, jak także poddając się zabiegowi polimorfii. Kiedy ten w końcu dobiegł końca obok krzesła, na którym siedziała Kiraie, stał średniej wielkości czarny kocur o puchatej sierści i dużych, żółtych oczach, patrzących na dziewczynę z tym samym uwodzicielskim blaskiem, co wzrok Castera. Zaraz po tym kajutę wypełniło ciche miauknięcie, po którym jej drzwi ponownie się otworzyły, wpuszczając do środka wysokiego blondyna odzianego w niebieskie szaty.
- Najmocniej przepraszam - powiedział uprzejmie mężczyzna, kłaniając się elfce, której mina wiele mówiła na temat tego, czego była świadkiem. Tyle, co nic, a może nawet i jeszcze mniej. Nie mniej nowo przybyły wiedział, jak się w tej sytuacji zachować.
- Nazywam się Rafael Hose i jestem tu kimś w rodzaju sekretarza - wyjaśnił na szybko, biorąc kota na ręce i stawiając go na stole, zajął miejsca kapitana. - Jestem też medykiem i osobistym lekarzem kapitana Castera, jeśli wymaga tego sytuacja.
Rafael prezentował się zupełnie inaczej niż reszta załogi. Był zwolennikiem słowa, nie czynów oraz posiadał doskonałe wyszkolenie w dziedzinie etykiety, retoryki i dyplomacji. Mógłby godzinami rozmawiać i prowadzić dysputy, lecz obecna sytuacja wcale nie należała do sprzyjających. Prywatny sekretarz wampira musiał teraz wytłumaczyć gościowi, co tu zaszło, pilnując, by niczego nie pogorszyć.
- Przez najbliższe dwie godziny to ja będę panience towarzyszyć, gdyż również odpowiadam głową za pani bezpieczeństwo. Jeśli mogę jakoś pomóc, spełnić pani życzenie to proszę się nie wahać. W miarę rozsądku oczywiście.
- Wolałbym zatopić twoje piękno w krysztale, by móc podziwiać je do końca swojego życia, niż oddać w ręce własnych ludzi, dla których będziesz tylko chwilowym zapomnieniem - powiedział z uczuciem, uśmiechając się uwodzicielsko. - Odskocznią, jeśli wolisz takie określenie. Sama też tego nie chcesz, a ja, tak jak obiecałem, nie zrobię nic, żeby cię skrzywdzić. Nie mogę jednak dać ci takiej swobody, jakiej oczekujesz. Dlatego jeśli ty nie zaczniesz robić głupstw, ja nie będę zmuszony stosować wobec ciebie kar. - To ostatnie Barbarossa dodał, wskazując gestem na parę kajdanek, zalegających na starej mapie, na której zaznaczone były wszystkie miasta portowe Środkowej Alaranii.
Ten mały teatrzyk kapitan odegrał przed nią bez skrępowania, mówiąc tylko to, co myślał, nie zastanawiając się nawet nad tym, co Kiraie mogła o nim pomyśleć. Wcześniejsza szczerość wobec niej zakończyła się wyraźnym buntem z jej strony, nazwania go kłamcą i zarzucenie mu bycia pozbawionym duszy piratem. Caster postanowił zatem niczego przed nią nie udawać, a jedynie robić wszystko tak, jakby była zwykłą, porwaną dziewczyną, która może liczyć tak samo na dobroć, jak i na represje z jego strony. Nie ważne z jakiej grupy społecznej pochodziła. Nie chciał mówić jej wprost, że hardość jej charakteru go urzekła, w porównaniu z innymi kobietami, które spotkał w swoim życiu.
- Pertraktować? - zamyślił się kapitan, stukając palcami o blat stołu. - Ciekawe co miałoby być gruntem pod rozmowę, moja głowa? Twój ojciec prędzej czy później nas wytropi, może nie znajdzie wyspy, ale przecież nie będę na niej gnił i pokazywał światu, że się go boję, a jego najcenniejszy skarb trzymał pod kluczem w obawie przed jego gniewem, gdyby coś ci się stało... jak się nad tym zastanowić to gdybyś się wtedy na plaży nie zakradała, Jokar nie musiałby cię porywać, ściągając nam na głowy tego łowcę.
Propozycja elfki o podjęciu dialogu na drodze dyplomatycznej ze swoim największym wrogiem dość mocno zachwiała kapitanem Barbarossą, którego głos powoli zaczynał drżeć z przejęcia i większych emocji. Ciężko można było tu mówić o strachu, lecz z całą pewnością Kiraie wyprowadziła go z równowagi. Sama wizja podania ręki człowiekowi, który wybijał mu braci budziła w wampirze spore obrzydzenie, a co dopiero zajęcie z nim miejsca przy jednym stole nad kuflem piwa, omawiając warunki odpowiadające obu stronom. Nie, do tego poziomu Caster nie zamierzał się zniżać, a tym bardziej ulegać pomysłom kobiecie, która obecnie miała najmniej do powiedzenia, gdyż jej gościna na pirackim galeonie była równomierna z odsiadką w celi więziennej za najgorsze wykroczenia. Z tą różnicą, że kratami Nautiliusa był bezkresny ocean, a posiłki na nim serwowane były stokrotnie lepsze, niż w standardowym więzieniu.
Kiedy usta wampira miały zamiar się ponownie otworzyć, poprzednie słowa na dobre zagnieździły się w jego głowie i zdominowały myśli. W jednym momencie zapomniał on o spokoju i dał się porwać emocjom, co w konsekwencji doprowadziło do jego przemiany. Nim Barbarossa zdążył zareagować na widok przechylającej się szafy, padł na podłogę jak uderzony obuchem, a jego ciało zaczęło karleć. Na całe szczęście zawsze zaczynało się od głowy. Stopniowo zmniejszająca się czaszka dorobiła się pary długich uszu oraz wydłużenia w miejscu ust i nosa. Oczy nabrały żółtego blasku i obrosły dookoła czarnym jak smoła futrem, które powoli objęło też resztki ciała, razem z wyrastającym ogonem. Sam proces przebiegł bezboleśnie, kapitan Barbarossa nie krzyknął ani nie wydał żadnego dźwięku, upadając, jak także poddając się zabiegowi polimorfii. Kiedy ten w końcu dobiegł końca obok krzesła, na którym siedziała Kiraie, stał średniej wielkości czarny kocur o puchatej sierści i dużych, żółtych oczach, patrzących na dziewczynę z tym samym uwodzicielskim blaskiem, co wzrok Castera. Zaraz po tym kajutę wypełniło ciche miauknięcie, po którym jej drzwi ponownie się otworzyły, wpuszczając do środka wysokiego blondyna odzianego w niebieskie szaty.
- Najmocniej przepraszam - powiedział uprzejmie mężczyzna, kłaniając się elfce, której mina wiele mówiła na temat tego, czego była świadkiem. Tyle, co nic, a może nawet i jeszcze mniej. Nie mniej nowo przybyły wiedział, jak się w tej sytuacji zachować.
- Nazywam się Rafael Hose i jestem tu kimś w rodzaju sekretarza - wyjaśnił na szybko, biorąc kota na ręce i stawiając go na stole, zajął miejsca kapitana. - Jestem też medykiem i osobistym lekarzem kapitana Castera, jeśli wymaga tego sytuacja.
Rafael prezentował się zupełnie inaczej niż reszta załogi. Był zwolennikiem słowa, nie czynów oraz posiadał doskonałe wyszkolenie w dziedzinie etykiety, retoryki i dyplomacji. Mógłby godzinami rozmawiać i prowadzić dysputy, lecz obecna sytuacja wcale nie należała do sprzyjających. Prywatny sekretarz wampira musiał teraz wytłumaczyć gościowi, co tu zaszło, pilnując, by niczego nie pogorszyć.
- Przez najbliższe dwie godziny to ja będę panience towarzyszyć, gdyż również odpowiadam głową za pani bezpieczeństwo. Jeśli mogę jakoś pomóc, spełnić pani życzenie to proszę się nie wahać. W miarę rozsądku oczywiście.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Szlochała cicho bardziej niż pewna, że szybko się nie wróci do domu, o ile w ogóle dane jej będzie wrócić. Bardzo źle się czuła w tej chwili, nie tyle przez sam fakt porwania, co przez świadomość, iż jest dobrze traktowana i chroniona tak długo jak, żądza mordu kierowała jej ojcem, który bez namysłu i bez zgody króla, zmobilizował prawdopodobnie część floty leońskiej tylko i wyłącznie dlatego, że piraci porwali jego małą, kochaną córeczkę. Naprawdę bała się tego co się z nią stanie kiedy przestanie im być potrzebna, a na samą myśl o tym co ta zgraja łotrów mogłaby jej zrobić przeszył ją dreszcz. Zatopiona w obawach nie zwróciła uwagi na to, że jej rozmówca zmniejszył drastycznie odległość dzielącą ich, ale wyrwana jego zimnym dotykiem z zamyślenia wzdrygnęła się i chciała uciec jak najdalej od niego, krzycząc by jej nie dotykał, co byłoby spowodowane jej pesymistycznymi wizjami na temat swojej przyszłości. Mimo to została w miejscu wbijając w niego swoje spanikowane, wilgotne od łez oczy. Choć uważano go za potwora, wcale na takiego nie wyglądał, tym bardziej, że jego uśmiech i łagodne spojrzenie działały na nią uspokajająco. Mogła to być jakaś jego umiejętność, albo zaklęcie rzucone w ukryciu, ale nie miało to dla niej znaczenia, najważniejszym było to, że chociaż w małym stopniu mogła zostać uwolniona od strachu i po części poczuć się bezpiecznie.
To co powiedział chwilę po tym jak podniósł jej podbródek, całkowicie zdezorientowało i sparaliżowało elfkę, której usta nieznacznie się rozchyliły w niemym zaskoczeniu. Nie wiedziała jak powinna odebrać jego słowa, które sprawiły, że jej serce szybciej zabiło, a na policzki wstąpił rumieniec. Zakłopotana uciekła spojrzeniem gdzieś w bok wykonując ten swój wyuczony manewr obronny, który wzmocniła ponownym milczeniem. Zagadką było dla niej czy naprawdę robiła na nim aż takie wrażenie, choć ton głosu wampira jednoznacznie wskazywał, że mówił to szczerze, jednak okoliczności w jakich się znalazła nie pozwalały jej zrezygnować z podejrzliwości i wzięcia pod uwagę tego, iż mógł to być jedynie podstęp. Nieumarły od samego początku wykazywał się przyjacielskim nastawieniem, a w rozmowie niczego przed nią nie ukrywał, ale nie mogła mu, od tak sobie, zaufać. Kiedy oznajmił czym była by dla jego kamratów zacisnęła jedynie pięści na swoich udach i nieznacznie się skuliła z przestrachem, zaraz jednak z ponownym zdziwieniem spojrzała na niego, gdy wspomniał o karach. Nie przypuszczała, aby był zdolny do czegoś takiego, ale po wskazaniu przez niego kajdanek, które jej niedawno zdjął, pojawił się w jej głowie cichutki szept, zmuszający ją do zastanowienia się czy Barbarossa nie zająłby się wymierzaniem jej kar z czystą przyjemnością i ogromnym pragnieniem, w końcu coś musiało być podłożem do tego, aby uważano go za okrutnego diabła, którego wygnano z Otchłani, a nie zdarzyło jej się słyszeć by uważano zwykłe piractwo za aż tak potworne przewinienie, by określać kogoś piekielnym mianem.
Wzmagający się ton głosu jej rozmówcy na nowo przywołał falę przyprawiającego o mdłości strachu. Widziała, że zdenerwowała go swoimi słowami i nie wyglądało na to, że szybko miałby je puścić w niepamięć. Nie zamierzała przepraszać, ani rezygnować z podsuniętej propozycji, gdyż nie pozwalała jej na to duma, jednakże chciała jakoś załagodzić sytuację... Niestety na chęciach się jedynie skończyło, gdyż stan emocjonalny kapitana udzielił się i jej, przez co nie mogła usiedzieć cicho i zdusić w sobie słowa, które cisnęły się, aby ujrzeć światło dzienne i... Jeszcze bardziej rozjuszyć krwiopijcę.
- Sam jesteś winien temu polowaniu na siebie. Gdybyś nie był piratem, mój ojciec nie chciałby cię zabić! - rzuciła z wyrzutem i gniewem w oczach. - Jestem pewna, że odkupiłbyś woje winy jeśli tylko przyłączyłbyś się do niego i razem polowalibyście na tych wszystkich, którzy uważając się za bezkarnych panów oceanów bez mrugnięcia okiem mordują niewinnych i kradną ich dobra! - Nie miała wątpliwości, że widok przeszytego oszczepem na wylot rycerza, a następnie stratowanego przez własnego wierzchowca, będzie ją prześladował w koszmarach. - I nie byłoby mnie tu, gdybyś tylko rozkazał swoim zawszonym i cuchnącym kompanom wypuszczenie mnie! - wykrzyczała podnosząc się z krzesła by stanąć na równym poziomie twarzą w twarz z nim.
Szybko jednak pożałowała swoich słów, gdy zobaczyła, że wytrąciła go z równowagi, ale to on pierwszy zaczął, Kiraie zadziałała jedynie pod wpływem impulsu. Kiepskie usprawiedliwienie swojego zachowania i powód do uniknięcia kary, ale nie mogła już cofnąć tego co wydawało się unosić nad nimi echem w powietrzu. Jedyne co mogła zrobić to wymyślić jak uciec od wampira, który mimo swoich poprzednich zapewnień, mógł w tej chwili podnieść na nią rękę. Nie była jednak przygotowana na to co nastąpiło. Z niepokojem patrzyła jak mężczyzna pada na ziemię.
- Kapitanie?! - krzyknęła ze zmartwieniem i niepokojem w oczach padając na kolana obok niego, aby pomóc mu się podnieść. Nie była jednak w stanie go dotknąć przerażona widząc jak jego ciało zaczyna się zmieniać. Choć cała sytuacja bardzo ją wystraszyła, to co stało się ostatecznie z jej rozmówcą sprawiło, że zaniemówiła i nie wiedziała jak się zachować i co o tym myśleć. Była zdezorientowana. Obecność uroczego kociaka obok siebie, w połączeniu z jej miłością do zwierząt wywołały u niej chęć wzięcia puchatego czarnuszka na ręce i zasypanie lawiną pieszczot oraz uścisków, ale fakt, że przed chwilą zamiast kota stał przed nią cieszący się złą sławą nieumarły, był wystarczający by powstrzymać ją przed tym zamiarem.
- Panie kapitanie? - spytała niepewnie wpatrując się w futrzaka. Niepewnie wyciągnęła w jego stronę dłoń, jakby chciała się przez dotyk upewnić czy jest on prawdziwy, ale odgłos pośpiesznych kroków i otwieranych drzwi od kajuty, zmusił ją do cofnięcia reki i pośpiesznego wstania z podłogi. Postarała się o skuteczne ukrycie swoich emocji pod maską obojętności i otrzepała swoje spodnie z niewidzialnego pyłu, po czym jakby nigdy nic usiadła obserwując podejrzliwie osobnika, który wparował do kapitańskiej kajuty.
Wrogość i nieufność z niej uleciała, kiedy dostrzegła, że Barbarossa nie był jedyną osobą na statku, która dbała o schludny i godny wizerunek. Gdyby zobaczyła tego mężczyznę na mieście, w życiu by nie pomyślała, że należy on do najgorszej pirackiej załogi pływającej po Jadeitowym Oceanie.
- Miło mi pana poznać, ja jestem Kiraie Suala Awerker. - odpowiedziała mu, również się przedstawiając i lekko dygnęła z gracją, choć nie miała na sobie sukni. Był drugim piratem na tym statku, któremu z łatwością była by w stanie zaufać, albo chociaż polubić. Wydawał jej się sympatyczny i miły, podobnie jak dowódca całej tej zbieraniny różnych ras.
Odbijało jej się echem w głowie, że ten blondyn był lekarzem wampira. Wydawało jej się to niepotrzebne i nielogiczne, ale jak już zdążyła się dowiedzieć ludowe mity na temat tych nieumarłych nie musiały być do końca prawdą. Przyjęła więc do wiadomości profesję mężczyzny, nie mając potrzeby tego komentować, ani zastanawiać się nad tym dłużej. Obecnie były ważniejsze kwestie, które zaprzątały jej umysł. Zaimponował jej swoją elokwencją i była wdzięczna, że to on zastąpi przez jakiś czas jej zmienionego w kota rozmówcę, a nie krasnolud czy minotaur.
- Dziękuję - powiedziała krótko w odpowiedzi na to, że będzie jej towarzyszył, ciężko jej było jednak cały czas patrzeć na jasnowłosego, kiedy na stole siedział czarny kot, który jeszcze przed chwilą był zdenerwowanym kapitanem. - Co się stało... Jeśli mogę spytać, z kapitanem? - spytała niepewnie starając się odpowiednio dobrać słowa, nie mogła sobie pozwolić na brak szacunku i lekkomyślne wypowiadanie swoich myśli przy podwładnym Barbarossy. - Dlaczego pan kapitan zmienił się...? - postanowiła nie dodawać w co się zmienił, co mogłoby zostać uznane za obrazę.
Odsunęła na bok talerz z odkrojonym niewielkim kawałkiem od plastra rekina, jaki miała nałożony, oraz kieliszek, z ani trochę nie upitym, białym winem, po czym ułożyła na blacie stołu swoje dłonie, ułożone starannie na sobie i wyprostowała się na krześle. Według etykiety trzymanie dłoni cały pod stołem było niewskazane. Jedyne wytłumaczenie jakie jej przychodziło do głowy to takie, że można było przez to rzucić zaklęcie, albo ukryć broń przyszykowaną do zamachu. Tego jej tylko brakowało by uznano ją za zagrożenie, co mogłoby się skończyć wtrąceniem do lochów czy co tam miały okręty, albo rzucenie jej potworom morskim na pożarcie po wcześniejszym spacerze po desce. Albo przywiązaniu do niej kul armatnich i wrzucenie do wody. Taaak... Miała okazję usłyszeć o karach jakie wymierzali piraci niechcianym gościom, jeńcom, jak i również samym sobie.
To co powiedział chwilę po tym jak podniósł jej podbródek, całkowicie zdezorientowało i sparaliżowało elfkę, której usta nieznacznie się rozchyliły w niemym zaskoczeniu. Nie wiedziała jak powinna odebrać jego słowa, które sprawiły, że jej serce szybciej zabiło, a na policzki wstąpił rumieniec. Zakłopotana uciekła spojrzeniem gdzieś w bok wykonując ten swój wyuczony manewr obronny, który wzmocniła ponownym milczeniem. Zagadką było dla niej czy naprawdę robiła na nim aż takie wrażenie, choć ton głosu wampira jednoznacznie wskazywał, że mówił to szczerze, jednak okoliczności w jakich się znalazła nie pozwalały jej zrezygnować z podejrzliwości i wzięcia pod uwagę tego, iż mógł to być jedynie podstęp. Nieumarły od samego początku wykazywał się przyjacielskim nastawieniem, a w rozmowie niczego przed nią nie ukrywał, ale nie mogła mu, od tak sobie, zaufać. Kiedy oznajmił czym była by dla jego kamratów zacisnęła jedynie pięści na swoich udach i nieznacznie się skuliła z przestrachem, zaraz jednak z ponownym zdziwieniem spojrzała na niego, gdy wspomniał o karach. Nie przypuszczała, aby był zdolny do czegoś takiego, ale po wskazaniu przez niego kajdanek, które jej niedawno zdjął, pojawił się w jej głowie cichutki szept, zmuszający ją do zastanowienia się czy Barbarossa nie zająłby się wymierzaniem jej kar z czystą przyjemnością i ogromnym pragnieniem, w końcu coś musiało być podłożem do tego, aby uważano go za okrutnego diabła, którego wygnano z Otchłani, a nie zdarzyło jej się słyszeć by uważano zwykłe piractwo za aż tak potworne przewinienie, by określać kogoś piekielnym mianem.
Wzmagający się ton głosu jej rozmówcy na nowo przywołał falę przyprawiającego o mdłości strachu. Widziała, że zdenerwowała go swoimi słowami i nie wyglądało na to, że szybko miałby je puścić w niepamięć. Nie zamierzała przepraszać, ani rezygnować z podsuniętej propozycji, gdyż nie pozwalała jej na to duma, jednakże chciała jakoś załagodzić sytuację... Niestety na chęciach się jedynie skończyło, gdyż stan emocjonalny kapitana udzielił się i jej, przez co nie mogła usiedzieć cicho i zdusić w sobie słowa, które cisnęły się, aby ujrzeć światło dzienne i... Jeszcze bardziej rozjuszyć krwiopijcę.
- Sam jesteś winien temu polowaniu na siebie. Gdybyś nie był piratem, mój ojciec nie chciałby cię zabić! - rzuciła z wyrzutem i gniewem w oczach. - Jestem pewna, że odkupiłbyś woje winy jeśli tylko przyłączyłbyś się do niego i razem polowalibyście na tych wszystkich, którzy uważając się za bezkarnych panów oceanów bez mrugnięcia okiem mordują niewinnych i kradną ich dobra! - Nie miała wątpliwości, że widok przeszytego oszczepem na wylot rycerza, a następnie stratowanego przez własnego wierzchowca, będzie ją prześladował w koszmarach. - I nie byłoby mnie tu, gdybyś tylko rozkazał swoim zawszonym i cuchnącym kompanom wypuszczenie mnie! - wykrzyczała podnosząc się z krzesła by stanąć na równym poziomie twarzą w twarz z nim.
Szybko jednak pożałowała swoich słów, gdy zobaczyła, że wytrąciła go z równowagi, ale to on pierwszy zaczął, Kiraie zadziałała jedynie pod wpływem impulsu. Kiepskie usprawiedliwienie swojego zachowania i powód do uniknięcia kary, ale nie mogła już cofnąć tego co wydawało się unosić nad nimi echem w powietrzu. Jedyne co mogła zrobić to wymyślić jak uciec od wampira, który mimo swoich poprzednich zapewnień, mógł w tej chwili podnieść na nią rękę. Nie była jednak przygotowana na to co nastąpiło. Z niepokojem patrzyła jak mężczyzna pada na ziemię.
- Kapitanie?! - krzyknęła ze zmartwieniem i niepokojem w oczach padając na kolana obok niego, aby pomóc mu się podnieść. Nie była jednak w stanie go dotknąć przerażona widząc jak jego ciało zaczyna się zmieniać. Choć cała sytuacja bardzo ją wystraszyła, to co stało się ostatecznie z jej rozmówcą sprawiło, że zaniemówiła i nie wiedziała jak się zachować i co o tym myśleć. Była zdezorientowana. Obecność uroczego kociaka obok siebie, w połączeniu z jej miłością do zwierząt wywołały u niej chęć wzięcia puchatego czarnuszka na ręce i zasypanie lawiną pieszczot oraz uścisków, ale fakt, że przed chwilą zamiast kota stał przed nią cieszący się złą sławą nieumarły, był wystarczający by powstrzymać ją przed tym zamiarem.
- Panie kapitanie? - spytała niepewnie wpatrując się w futrzaka. Niepewnie wyciągnęła w jego stronę dłoń, jakby chciała się przez dotyk upewnić czy jest on prawdziwy, ale odgłos pośpiesznych kroków i otwieranych drzwi od kajuty, zmusił ją do cofnięcia reki i pośpiesznego wstania z podłogi. Postarała się o skuteczne ukrycie swoich emocji pod maską obojętności i otrzepała swoje spodnie z niewidzialnego pyłu, po czym jakby nigdy nic usiadła obserwując podejrzliwie osobnika, który wparował do kapitańskiej kajuty.
Wrogość i nieufność z niej uleciała, kiedy dostrzegła, że Barbarossa nie był jedyną osobą na statku, która dbała o schludny i godny wizerunek. Gdyby zobaczyła tego mężczyznę na mieście, w życiu by nie pomyślała, że należy on do najgorszej pirackiej załogi pływającej po Jadeitowym Oceanie.
- Miło mi pana poznać, ja jestem Kiraie Suala Awerker. - odpowiedziała mu, również się przedstawiając i lekko dygnęła z gracją, choć nie miała na sobie sukni. Był drugim piratem na tym statku, któremu z łatwością była by w stanie zaufać, albo chociaż polubić. Wydawał jej się sympatyczny i miły, podobnie jak dowódca całej tej zbieraniny różnych ras.
Odbijało jej się echem w głowie, że ten blondyn był lekarzem wampira. Wydawało jej się to niepotrzebne i nielogiczne, ale jak już zdążyła się dowiedzieć ludowe mity na temat tych nieumarłych nie musiały być do końca prawdą. Przyjęła więc do wiadomości profesję mężczyzny, nie mając potrzeby tego komentować, ani zastanawiać się nad tym dłużej. Obecnie były ważniejsze kwestie, które zaprzątały jej umysł. Zaimponował jej swoją elokwencją i była wdzięczna, że to on zastąpi przez jakiś czas jej zmienionego w kota rozmówcę, a nie krasnolud czy minotaur.
- Dziękuję - powiedziała krótko w odpowiedzi na to, że będzie jej towarzyszył, ciężko jej było jednak cały czas patrzeć na jasnowłosego, kiedy na stole siedział czarny kot, który jeszcze przed chwilą był zdenerwowanym kapitanem. - Co się stało... Jeśli mogę spytać, z kapitanem? - spytała niepewnie starając się odpowiednio dobrać słowa, nie mogła sobie pozwolić na brak szacunku i lekkomyślne wypowiadanie swoich myśli przy podwładnym Barbarossy. - Dlaczego pan kapitan zmienił się...? - postanowiła nie dodawać w co się zmienił, co mogłoby zostać uznane za obrazę.
Odsunęła na bok talerz z odkrojonym niewielkim kawałkiem od plastra rekina, jaki miała nałożony, oraz kieliszek, z ani trochę nie upitym, białym winem, po czym ułożyła na blacie stołu swoje dłonie, ułożone starannie na sobie i wyprostowała się na krześle. Według etykiety trzymanie dłoni cały pod stołem było niewskazane. Jedyne wytłumaczenie jakie jej przychodziło do głowy to takie, że można było przez to rzucić zaklęcie, albo ukryć broń przyszykowaną do zamachu. Tego jej tylko brakowało by uznano ją za zagrożenie, co mogłoby się skończyć wtrąceniem do lochów czy co tam miały okręty, albo rzucenie jej potworom morskim na pożarcie po wcześniejszym spacerze po desce. Albo przywiązaniu do niej kul armatnich i wrzucenie do wody. Taaak... Miała okazję usłyszeć o karach jakie wymierzali piraci niechcianym gościom, jeńcom, jak i również samym sobie.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 128
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Rafael Hose w milczeniu obserwował, jak jego kapitan przechadza się po zasłanym mapami stole, co raz przysiadając, by zastrzyc wąsikami lub popatrzeć na zdezorientowaną Kiraie, która najwyraźniej znalazła się w impasie. Strach, wywołany nagłym atakiem Barbarossy zastygł na twarzy dziewczyny i za wszelką cenę nie chciał jej opuścić. Czarownik nie zamierzał jej pośpieszać, sam doskonale pamiętał swój pierwszy szok wywołany nagłą przemianą wampira, do której z czasem udało mu się przyzwyczaić, i którą nawet próbował zbadać. Pragnął tym sposobem odwdzięczyć się za pomoc otrzymaną od pirata oraz dogłębnie poznać fascynujący go przypadek, w którym to żywa istota nie ma żadnego wpływu na swoje ciało. Przez lata służby na Nautiliusie Rafael nie doszedł jednak do żadnych, obiecujących wyników po za całą masą teorii i obserwacji, jakoby przemianą Barbarossy kierują emocje. Wystarczy zatem lekkie ich zawahanie, niekontrolowany wybuch złości lub strach, by wysoki i przystojny żeglarz zmienił się w czarnego kocura, którego podświadomość została przesiana przez sitko zwierzęcych zachowań. Dlatego patrząc w oczy kotu, można dostrzec w nich istotę wyższą, droga, do której usiana jest przeszkodami. Nie jest to jednak droga nieosiągalna.
- To przez emocje - wyjaśnił czarodziej, przerywając głuchą ciszę, jaka zapadła po pytaniach elfki, niszcząc tym samym początki niezręczności, w jaką by popadli oboje. - Widzisz, wampiry potrafią zmieniać się w nietoperza, kruka lub kota, kiedy tylko mają na to ochotę. Niestety nie wszystkie nad tym panują i Barbarossę można niewątpliwie wrzucić do tej gromady. Nasz kapitan nie potrafi zmieniać się w kota na zawołanie, robi to nieświadomie i bardzo gwałtownie, kiedy uwolnią się w nim jakieś emocje. To może być strach, gniew, zwątpienie, a nawet miłość. Jego ciało poddaje się przemianie, którą nie raz uczyłem go, jak ma ograniczać. Niestety wszystkie moje wysiłki spełzły na marne. Nie pozostało mi nic innego, jak się poddać, ale zrobiłem to po swojemu. - To powiedziawszy Rafael sięgnął do kieszeni ukrytej w szatach i wyciągnął z niej kawałek lnianego sznurka, na końcu którego podrygiwał mały, srebrny medalion w kształcie kociego oka otoczonego cierniową gałązką. Czarownik położył to na stole przed elfką i siedzącym z boku kapitanem, a następnie pozwolił temu drugiemu zbliżyć się do ozdoby. - Ten medalion nagrzewa się za każdym razem, kiedy Barbarossa ulega przemianie. Stąd wiedziałem, żeby tu przyjść, jak również to, iż wasza rozmowa nie należała do cichych i spokojnych. Musiałaś czymś bardzo zdenerwować mojego przyjaciela i byłbym wdzięczny za informację, czym dokładnie.
Czarny kot przysłuchiwał się tej rozmowie z zaciekawieniem w żółtych ślepiach, co jakiś czas przytakując puszystym łebkiem, jakby rozumiał i zgadzał się ze swoim lekarzem, który pełnił tu funkcję reprezentanta. Gdyby spojrzeć na załogę Nautiliusa łagodnym okiem, tylko Rafael i Caster byli wyedukowanymi i gotowymi podjąć dialog na poziomie z kimś, kogo umysł nie został zbezczeszczony przez rum, kobiety i hazard. Jokar był odludkiem, mordującym na rozkaz, z kolei Kasino robił wszystko po swojemu, dostosowując się do sytuacji. Był lojalny, ale podobnie jak tryton, małomówny i unikający obcych. A nad nimi wszystkimi stał Adewall, kwatermistrz o twardej ręce i grubym karku, który jest bo jest i nikt nie ma dość odwagi, by z nim dyskutować. Przemawiały tu dobitnie jego mięśnie, mniejsza inteligencja oraz łatwość z jaką sięga po bat. Borsobi nie potrzebował powodu, po prostu miał w sobie coś z diabła. To dlatego Rafael Hose został sekretarzem kapitana, służąc mu pomocą w sprawie dyplomacji. Ze swoją wiedzą, umiejętnościami i zerową przemocą, nadawał się do tego idealnie.
- Czy czegoś ci tu brakuje? Jesteś jeszcze głodna, spragniona? Może chcesz się odświeżyć w balii z gorącą wodą? - pomysły czarownika opuszczały jego usta na szybko i bez większego zastanowienia. Będąc chwilowo na miejscu gospodarza chciał umilić Kiraie czas spędzony na Nautiliusie, nawet jeśli uważała okręt za pływające więzienie pełne łotrów czyhających na jej wdzięki, gdy tylko opuści próg kapitańskiej kajuty. Jej obawy były jednak bezpodstawne. Skompletowana załoga była wierna Barbarossie jak psy, byli to sami mężczyźni w sile wieku swoich ras, gotowi iść za kapitanem do samego Piekła, gdzie zapewne trafią, gdy tylko admirał Awerker dogoni ich i zatopi. Mimo to pracujący na i pod pokładem marynarze nie okazywali strachu, wszyscy wykonywali swoje obowiązki w milczeniu, co jakiś czas nawołując się wzajemnie, by przekazać rozkazy, rzucane przez minotaura, nadzorującego wszystko ze swojego miejsca na mostku. Przed Nautiliusem stały jeszcze trzy dni żeglugi, a stojące wysoko na niebie słońce krzyżowało już plany nie jednym jednostkom. W południe wiatr był najsłabszy, niebo stosunkowo bezchmurne, a wody spokojne, co miało też swoje zalety. Ale też i wady.
Nim Kiraie zdążyła odpowiedzieć, do kajuty wszedł sam kwatermistrz, który, gdy tylko od progu zobaczył czarnego kota nad stertą map, w dwóch sztywnych krokach znalazł się przy stole i oparł na nim swoje potężne ręce, wydmuchując z chrap parę.
- Mamy problem - mruknął niezadowolony, obrzucając postać elfki gniewnym spojrzeniem. - Ktoś nas dogania.
- Wyzwolenie? - zapytał bezpośrednio czarownik, patrząc ukradkiem na więźnia, a raczej na cieniutką rankę, którą zostawił na jej szyi rzeźnicki tasak minotaura o twardej ręce.
- Za mały. To bryg, ale podległy temu łowcy, Awerkerowi. Leońska bandera powiewa na maszcie i aż się prosi o spalenie.
- Niemożliwe. Nautilius ma najniższe zanurzenie ze wszystkich znanych nam statków. Nie przewozimy złota, tylko rum, jedzenie i ludzi, powinniśmy pruć z wiatrem i nie oglądać się w tył. Minęliśmy Kły Lisów, a to oznacza, że od jakiejś godziny jesteśmy poza leońską strefą wpływów. Jeśli Awerker nie zawrócił na kłach, to znaczy, że król dał lub nie dał mu poparcia w tej wyprawie.
- Co z kapitanem? - zmienił temat kwatermistrz, starając się patrzeć przed siebie, na czarne zasłony, przez które bezskutecznie próbowały przedostać się promienie słońca.
- Niedyspozycyjny - orzekł Rafael, lekarskim, poważnym tonem, jakby przekazywał komuś wieści o śmiertelnej chorobie, na którą ktoś właśnie zachorował. - Teraz ty dowodzisz.
Zacięte usta minotaura wykrzywił grymas paskudnego uśmiechu. Widać było, że tylko czekał na te trzy, magiczne słowa, po których trzymał teraz pełnię władzy nad pływającą beczką morderców, gwałcicieli i niepoprawnych romantyków. W rzeczywistości jednak naturianina zżerał stres, spowodowany przejęciem na barki odpowiedzialności za wszystkie dusze na pokładzie. W tym też za Kiraie i najlepszego przyjaciela.
- Ster prawo na burt, szykować szable. Jokar pod wodę, chcę was mieć blisko, Kasino dawaj mój topór! - wołał od progu kajuty kwatermistrz, decydując się na pozbycie się ścigającej ich jednostki.
- A ona niech się nawet nie ruszy! - dodał, rzucając czarownikowi nóż i wskazując na elfkę. Zaraz potem drzwi zostały zamknięte i zaryglowane od zewnątrz.
- To przez emocje - wyjaśnił czarodziej, przerywając głuchą ciszę, jaka zapadła po pytaniach elfki, niszcząc tym samym początki niezręczności, w jaką by popadli oboje. - Widzisz, wampiry potrafią zmieniać się w nietoperza, kruka lub kota, kiedy tylko mają na to ochotę. Niestety nie wszystkie nad tym panują i Barbarossę można niewątpliwie wrzucić do tej gromady. Nasz kapitan nie potrafi zmieniać się w kota na zawołanie, robi to nieświadomie i bardzo gwałtownie, kiedy uwolnią się w nim jakieś emocje. To może być strach, gniew, zwątpienie, a nawet miłość. Jego ciało poddaje się przemianie, którą nie raz uczyłem go, jak ma ograniczać. Niestety wszystkie moje wysiłki spełzły na marne. Nie pozostało mi nic innego, jak się poddać, ale zrobiłem to po swojemu. - To powiedziawszy Rafael sięgnął do kieszeni ukrytej w szatach i wyciągnął z niej kawałek lnianego sznurka, na końcu którego podrygiwał mały, srebrny medalion w kształcie kociego oka otoczonego cierniową gałązką. Czarownik położył to na stole przed elfką i siedzącym z boku kapitanem, a następnie pozwolił temu drugiemu zbliżyć się do ozdoby. - Ten medalion nagrzewa się za każdym razem, kiedy Barbarossa ulega przemianie. Stąd wiedziałem, żeby tu przyjść, jak również to, iż wasza rozmowa nie należała do cichych i spokojnych. Musiałaś czymś bardzo zdenerwować mojego przyjaciela i byłbym wdzięczny za informację, czym dokładnie.
Czarny kot przysłuchiwał się tej rozmowie z zaciekawieniem w żółtych ślepiach, co jakiś czas przytakując puszystym łebkiem, jakby rozumiał i zgadzał się ze swoim lekarzem, który pełnił tu funkcję reprezentanta. Gdyby spojrzeć na załogę Nautiliusa łagodnym okiem, tylko Rafael i Caster byli wyedukowanymi i gotowymi podjąć dialog na poziomie z kimś, kogo umysł nie został zbezczeszczony przez rum, kobiety i hazard. Jokar był odludkiem, mordującym na rozkaz, z kolei Kasino robił wszystko po swojemu, dostosowując się do sytuacji. Był lojalny, ale podobnie jak tryton, małomówny i unikający obcych. A nad nimi wszystkimi stał Adewall, kwatermistrz o twardej ręce i grubym karku, który jest bo jest i nikt nie ma dość odwagi, by z nim dyskutować. Przemawiały tu dobitnie jego mięśnie, mniejsza inteligencja oraz łatwość z jaką sięga po bat. Borsobi nie potrzebował powodu, po prostu miał w sobie coś z diabła. To dlatego Rafael Hose został sekretarzem kapitana, służąc mu pomocą w sprawie dyplomacji. Ze swoją wiedzą, umiejętnościami i zerową przemocą, nadawał się do tego idealnie.
- Czy czegoś ci tu brakuje? Jesteś jeszcze głodna, spragniona? Może chcesz się odświeżyć w balii z gorącą wodą? - pomysły czarownika opuszczały jego usta na szybko i bez większego zastanowienia. Będąc chwilowo na miejscu gospodarza chciał umilić Kiraie czas spędzony na Nautiliusie, nawet jeśli uważała okręt za pływające więzienie pełne łotrów czyhających na jej wdzięki, gdy tylko opuści próg kapitańskiej kajuty. Jej obawy były jednak bezpodstawne. Skompletowana załoga była wierna Barbarossie jak psy, byli to sami mężczyźni w sile wieku swoich ras, gotowi iść za kapitanem do samego Piekła, gdzie zapewne trafią, gdy tylko admirał Awerker dogoni ich i zatopi. Mimo to pracujący na i pod pokładem marynarze nie okazywali strachu, wszyscy wykonywali swoje obowiązki w milczeniu, co jakiś czas nawołując się wzajemnie, by przekazać rozkazy, rzucane przez minotaura, nadzorującego wszystko ze swojego miejsca na mostku. Przed Nautiliusem stały jeszcze trzy dni żeglugi, a stojące wysoko na niebie słońce krzyżowało już plany nie jednym jednostkom. W południe wiatr był najsłabszy, niebo stosunkowo bezchmurne, a wody spokojne, co miało też swoje zalety. Ale też i wady.
Nim Kiraie zdążyła odpowiedzieć, do kajuty wszedł sam kwatermistrz, który, gdy tylko od progu zobaczył czarnego kota nad stertą map, w dwóch sztywnych krokach znalazł się przy stole i oparł na nim swoje potężne ręce, wydmuchując z chrap parę.
- Mamy problem - mruknął niezadowolony, obrzucając postać elfki gniewnym spojrzeniem. - Ktoś nas dogania.
- Wyzwolenie? - zapytał bezpośrednio czarownik, patrząc ukradkiem na więźnia, a raczej na cieniutką rankę, którą zostawił na jej szyi rzeźnicki tasak minotaura o twardej ręce.
- Za mały. To bryg, ale podległy temu łowcy, Awerkerowi. Leońska bandera powiewa na maszcie i aż się prosi o spalenie.
- Niemożliwe. Nautilius ma najniższe zanurzenie ze wszystkich znanych nam statków. Nie przewozimy złota, tylko rum, jedzenie i ludzi, powinniśmy pruć z wiatrem i nie oglądać się w tył. Minęliśmy Kły Lisów, a to oznacza, że od jakiejś godziny jesteśmy poza leońską strefą wpływów. Jeśli Awerker nie zawrócił na kłach, to znaczy, że król dał lub nie dał mu poparcia w tej wyprawie.
- Co z kapitanem? - zmienił temat kwatermistrz, starając się patrzeć przed siebie, na czarne zasłony, przez które bezskutecznie próbowały przedostać się promienie słońca.
- Niedyspozycyjny - orzekł Rafael, lekarskim, poważnym tonem, jakby przekazywał komuś wieści o śmiertelnej chorobie, na którą ktoś właśnie zachorował. - Teraz ty dowodzisz.
Zacięte usta minotaura wykrzywił grymas paskudnego uśmiechu. Widać było, że tylko czekał na te trzy, magiczne słowa, po których trzymał teraz pełnię władzy nad pływającą beczką morderców, gwałcicieli i niepoprawnych romantyków. W rzeczywistości jednak naturianina zżerał stres, spowodowany przejęciem na barki odpowiedzialności za wszystkie dusze na pokładzie. W tym też za Kiraie i najlepszego przyjaciela.
- Ster prawo na burt, szykować szable. Jokar pod wodę, chcę was mieć blisko, Kasino dawaj mój topór! - wołał od progu kajuty kwatermistrz, decydując się na pozbycie się ścigającej ich jednostki.
- A ona niech się nawet nie ruszy! - dodał, rzucając czarownikowi nóż i wskazując na elfkę. Zaraz potem drzwi zostały zamknięte i zaryglowane od zewnątrz.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Zaniepokoiła się kiedy nie dostała, żadnych odpowiedzi na swoje pytania. Przeszła jej przez głowę myśl, że może nie zdając sobie z tego sprawy popełniła ogromną gafę, podejmując temat obecnego stanu kapitania. Nie wiedząc jednak co mogłoby być w tym złego, że zapytała skoro i tak jakiś czas będzie kwitnąć na tym okręcie, szybko odrzuciła tę teorię i rozważyła inną możliwość. Mało prawdopodobne wydawało jej się, iż równie urokliwy co kapitan, blondyn nie zamierzał wchodzić w dyskusje z porwaną córką ich najgorszego wroga, a jedynie ograniczyć się przez zaciśnięte zęby do podstawowych grzeczności i zasad gościnności, w końcu to on pierwszy podjął z nią dialog. Równie szybko odrzuciła pomysł o niewiedzy lekarza na ten temat. Po pierwsze nie był zaskoczony widząc kota, po drugie nie towarzyszył wampirowi na pokładzie od niedawna. Nawet przez chwilę zastanawiała się czy na pewno zadała swoje pytanie na głos, a nie tylko było iskierką wspomnienia w jej głowie. Zaraz jednak mężczyzna odziany w niebieskie szaty jakiegoś maga albo czarownika do niej przemówił.
Pierwsze jego słowa jeszcze mniej jej powiedziały niż nagła przemiana Barbarossy, co też objawiło się niezrozumieniem na twarzy dziewczyny, chciała poprosić by powtórzył bo może źle usłyszała, ale nie przedłużając tego podjął się rozwinięcia swojej diagnozy. Nie śmiała przerywać uczonemu w jego przemowie i wyłapywała co ważniejsze elementy całej wypowiedzi, aby móc później przekazać zdobyte informacje swojemu ojcu kiedy to piekło się skończy, by łatwiej mu było pozbyć się z jadeitowych wód tej pirackiej zarazy, a już w szczególności diabłów z przeklętego Nautiliusa. Największym smaczkiem było dla niej to, że krwiopijca nie kontrolował przemian i był zdany na ich łaskę zawsze kiedy tylko ktoś go wnerwił, co było niezwykle pomocną informacją, ponieważ mając za przeciwnika zwykłego dachowca jest się z góry na wygranej pozycji, a do tego załoga bez kapitana, tym bardziej tak tępa jak ta którą miała okazję choć w części poznać, miałaby ogromne trudności ze zgraniem się, współpracą i opracowaniu sensownej taktyki chociażby działania, nie mówiąc o walce.
Kiraie korzystając z pokładów swojej całej samokontroli powstrzymała się przed przywołaniem na twarz delikatnego, pewnego siebie i podstępnego uśmiechu, który mógł z łatwością zdradzić co siedziało jej w głowie. Słuchała Rafaela z uwagą, ale nie okazywała nadmiernego zafascynowania tą sprawą skupiając wzrok na uroczym kotku kręcącym się po stole. Położenie na stole medalionu z łatwością przelicytowało jej zainteresowanie, przez co popatrzyła najpierw na niepozorną ozdobą, a następnie na jej właściciela i samego zwierzaka. Słowa lekarza na temat błyskotki sprawiły, że nie była w stanie ukrywać już swojego zaintrygowania. Miała do niego tyle pytań na temat tego przedmiotu, przede wszystkim o dokładną zasadę działania oraz sposób w jaki udało mu się powiązać to co się dzieje z kapitanem z tym aby medalion na to oddziaływał w tym samym momencie. Mówiąc prościej wydawało się to dla niej niezwykłe. Nie dostała jednak szansy na zadanie pytań na ten temat, gdyż została w jej stronę skierowana prośba. Przeniosła z błyskotki na czarodzieja swoje błyszczące oczy, które po tym pośpiesznie wbiła w jedną z map widocznie zakłopotana. Zrobiło jej się głupio, że inni słyszeli ich kłótnię, miała ochotę zapaść się pod ziemię, ale zaraz zdała sobie sprawę z tego, że przecież miała prawo do głosu i do pokazania swojej frustracji przez to jak ją potraktowano i siłą zabrano z dala od domu.
- Powiedziałam tylko, że sam jest sobie winien, iż mój ojciec go ściga oraz mógłby pertraktować z moim ojcem, albo nawet zaoferować mu przyłączenie się do niego i poparcie jego misji, przez co jestem pewna, że zostałyby puszczone w niepamięć jego występki przeciwko prawu i samo paranie się piractwem - streściła z dumą wyprostowana na krześle elfka z uniesioną głową i hardością w oczach. Było to jedynym co posiadała na tym okręcie nie licząc swoich ubrań - prawo wolności słowa i zamierzała się tego trzymać choćby mieli ją za to zabić. Bała się śmierci i nie była gotowa umierać, ale wolała już to niż siedzieć w niewoli u piratów.
Nie spuszczała spojrzenia ze swojego rozmówcy, chcąc podkreślić tym stanowczość własnych słów. Choć w ogóle nie znała blondyna siedzącego przed nią, po tej niedługiej chwili i z samego jego wyglądu była w stanie wywnioskować, że mężczyzna w charakterystycznych szatach nie był zdolny do wyrządzenia komuś krzywdy i mogła to być jej pochopna oraz lekkomyślna ocena, ale zamierzała postawić wszystko na tę jedną kartę, dlatego pozwoliła sobie na większą swobodę podobnie jak w stosunku do wampira, choć tego miała naprawdę wiele argumentów by się bać, mimo jego zapewnień i łagodnego tonu, uspokajających i łapiących za serce uśmiechów.
Wyraz jej twarzy złagodniał, a nawet się z wdzięcznością lekko uśmiechnęła do medyka na jego pytania względem jej potrzeb. Zerknęła nieznacznie na ledwo zaczęte mięso rekina i choć tego dnia udało jej się jedynie zjeść śniadanie, poczuła zamiast głodu, wywracający się do góry nogami w proteście żołądek grożący zwróceniem wszystkiego co tylko do niego trafi, co było niewątpliwie spowodowane jej strachem i stresem. Za to możliwość wzięcia przyzwoitej kąpieli wydawała się niezwykle kusząca, nie czuła się w prawdzie brudna, ale z przyjemnością by się zrelaksowała zanurzona w gorącej wodzie, o ile oczywiście chociaż na ten moment będzie mogła zostać sama z sobą.
Lekko skinęła głową i otworzyła usta by mu odpowiedzieć, ale do środka wtargnął brutalnie minotaur, na którego widok dziewczyna się zlękła, a jedyną tego oznaką, aby nie przemienić się w posąg, albo galaretę z głupim wyrazem twarzy, przełknęła ślinę. Nawet nie przejęła się prawdopodobną szansą na ocalenie. Lekko zadrżała i znów dotknęła ranki na swojej szyi, uważając aby rogacz tego nie zauważył. Oczami wyobraźni znów stała przy burcie przyciśnięta plecami do włochatej piersi naturianina, obejmowana przez niego z zimnym ostrzem przyłożonym do skóry. Drżała i walczyła z sobą, aby nie wybuchnąć histerycznym płaczem. Bała się, że już nigdy nie pozbędzie się tego okropnego wspomnienia, które nawiedzi ją za każdym razem jak tylko spojrzy na byka.
Przygwożdżona przez strach do siedzenia nie ważyła się nawet pisnąć, przez co ograniczona została do przysłuchiwania się ich rozmowie. Była pewna, że to nie jej ojciec siedział na ogonie porywaczom, a jedynie wysłał zwiadowców, samemu czekając na dogodną chwilę na swoim ukochanym statku, który jest jego pierwszym okrętem i w sumie najpotężniejszym z całej floty, to właśnie na jego pokładzie i pod dowództwem admirała Awerkerwa udało się pokonać jednych z silniejszych i groźniejszych piratów pływających po tych wodach. Wyzwolenie zostało podarowane elfowi, który szybko awansował do obecnej rangi, w nagrodę za jego zasługi dla państwa i bezpieczeństwa szlaku handlowego oraz miast sojuszniczych. Nie miała żadnych wątpliwości, że to co teraz ścigało Nautiliusa miało jedynie wyśledzić piracką łajbę, albo być wabikiem, zapalnikiem do zastawionej pułapki.
Tak też było w rzeczywistości. Bryg sunął bezwzględnie w stronę piratów, ale jedyną jego załogą były morskie elfy, które nim kierowały i miały w odpowiednim momencie podłożyć ogień w ładowni wypełnionej po brzegi prochem. Może ten gatunek elfów nie dorównywał pod wodą trytonom swoją szybkością, ale miały większą szansę na przeżycie niż zwykłe elfy, bądź ludzie. Rion miał to do siebie, że był ostatnim "człowiekiem" na ziemi, który bezmyślnie posłałby swoich ludzi na pewną śmierć.
- Tak nie można! - krzyknęła z niepokojem podnosząc się gwałtownie z krzesła nim minotaur opuścił pomieszczenie. Wiele ją kosztowało przełamanie swojego strachu, choć minimalnie by wyrazić swój sprzeciw, jednakże niewielką siłę do tego dawała jej też świadomość tego, że kilka razy kapitan podkreślił jej nietykalność. Obawiała się jednak, że ten rozkaz może się zmienić skoro przez chwilę to byczogłowy miał objąć dowództwo.
Słysząc jednak jego ostatnie słowa i widząc podawany lekarzowi nóż, przykuliła się i z przestrachem w oczach usiadła z powrotem na miejsce. Z jej szeroko otwartych oczu wbitych w ziemię popłynęły łzy, których nie mogła opanować, dłoń miała przyłożoną do swojego gardła i nie wydała z siebie żadnego dźwięku, który ugrzązł jej w gardle tuż pod odbierającą jej dech gulą przerażenia. Nie wiedziała jaki był cel ścigającego ich brygu, ale miała szczerą nadzieję... Nie, nawet modliła się do Najwyższego o to by załodze leońskiego okrętu nic się nie stało. Nie chciała by ludzie z ukochanego miasta jej ojca, ginęli przez nią, życie innych nie było tego warte.
Pierwsze jego słowa jeszcze mniej jej powiedziały niż nagła przemiana Barbarossy, co też objawiło się niezrozumieniem na twarzy dziewczyny, chciała poprosić by powtórzył bo może źle usłyszała, ale nie przedłużając tego podjął się rozwinięcia swojej diagnozy. Nie śmiała przerywać uczonemu w jego przemowie i wyłapywała co ważniejsze elementy całej wypowiedzi, aby móc później przekazać zdobyte informacje swojemu ojcu kiedy to piekło się skończy, by łatwiej mu było pozbyć się z jadeitowych wód tej pirackiej zarazy, a już w szczególności diabłów z przeklętego Nautiliusa. Największym smaczkiem było dla niej to, że krwiopijca nie kontrolował przemian i był zdany na ich łaskę zawsze kiedy tylko ktoś go wnerwił, co było niezwykle pomocną informacją, ponieważ mając za przeciwnika zwykłego dachowca jest się z góry na wygranej pozycji, a do tego załoga bez kapitana, tym bardziej tak tępa jak ta którą miała okazję choć w części poznać, miałaby ogromne trudności ze zgraniem się, współpracą i opracowaniu sensownej taktyki chociażby działania, nie mówiąc o walce.
Kiraie korzystając z pokładów swojej całej samokontroli powstrzymała się przed przywołaniem na twarz delikatnego, pewnego siebie i podstępnego uśmiechu, który mógł z łatwością zdradzić co siedziało jej w głowie. Słuchała Rafaela z uwagą, ale nie okazywała nadmiernego zafascynowania tą sprawą skupiając wzrok na uroczym kotku kręcącym się po stole. Położenie na stole medalionu z łatwością przelicytowało jej zainteresowanie, przez co popatrzyła najpierw na niepozorną ozdobą, a następnie na jej właściciela i samego zwierzaka. Słowa lekarza na temat błyskotki sprawiły, że nie była w stanie ukrywać już swojego zaintrygowania. Miała do niego tyle pytań na temat tego przedmiotu, przede wszystkim o dokładną zasadę działania oraz sposób w jaki udało mu się powiązać to co się dzieje z kapitanem z tym aby medalion na to oddziaływał w tym samym momencie. Mówiąc prościej wydawało się to dla niej niezwykłe. Nie dostała jednak szansy na zadanie pytań na ten temat, gdyż została w jej stronę skierowana prośba. Przeniosła z błyskotki na czarodzieja swoje błyszczące oczy, które po tym pośpiesznie wbiła w jedną z map widocznie zakłopotana. Zrobiło jej się głupio, że inni słyszeli ich kłótnię, miała ochotę zapaść się pod ziemię, ale zaraz zdała sobie sprawę z tego, że przecież miała prawo do głosu i do pokazania swojej frustracji przez to jak ją potraktowano i siłą zabrano z dala od domu.
- Powiedziałam tylko, że sam jest sobie winien, iż mój ojciec go ściga oraz mógłby pertraktować z moim ojcem, albo nawet zaoferować mu przyłączenie się do niego i poparcie jego misji, przez co jestem pewna, że zostałyby puszczone w niepamięć jego występki przeciwko prawu i samo paranie się piractwem - streściła z dumą wyprostowana na krześle elfka z uniesioną głową i hardością w oczach. Było to jedynym co posiadała na tym okręcie nie licząc swoich ubrań - prawo wolności słowa i zamierzała się tego trzymać choćby mieli ją za to zabić. Bała się śmierci i nie była gotowa umierać, ale wolała już to niż siedzieć w niewoli u piratów.
Nie spuszczała spojrzenia ze swojego rozmówcy, chcąc podkreślić tym stanowczość własnych słów. Choć w ogóle nie znała blondyna siedzącego przed nią, po tej niedługiej chwili i z samego jego wyglądu była w stanie wywnioskować, że mężczyzna w charakterystycznych szatach nie był zdolny do wyrządzenia komuś krzywdy i mogła to być jej pochopna oraz lekkomyślna ocena, ale zamierzała postawić wszystko na tę jedną kartę, dlatego pozwoliła sobie na większą swobodę podobnie jak w stosunku do wampira, choć tego miała naprawdę wiele argumentów by się bać, mimo jego zapewnień i łagodnego tonu, uspokajających i łapiących za serce uśmiechów.
Wyraz jej twarzy złagodniał, a nawet się z wdzięcznością lekko uśmiechnęła do medyka na jego pytania względem jej potrzeb. Zerknęła nieznacznie na ledwo zaczęte mięso rekina i choć tego dnia udało jej się jedynie zjeść śniadanie, poczuła zamiast głodu, wywracający się do góry nogami w proteście żołądek grożący zwróceniem wszystkiego co tylko do niego trafi, co było niewątpliwie spowodowane jej strachem i stresem. Za to możliwość wzięcia przyzwoitej kąpieli wydawała się niezwykle kusząca, nie czuła się w prawdzie brudna, ale z przyjemnością by się zrelaksowała zanurzona w gorącej wodzie, o ile oczywiście chociaż na ten moment będzie mogła zostać sama z sobą.
Lekko skinęła głową i otworzyła usta by mu odpowiedzieć, ale do środka wtargnął brutalnie minotaur, na którego widok dziewczyna się zlękła, a jedyną tego oznaką, aby nie przemienić się w posąg, albo galaretę z głupim wyrazem twarzy, przełknęła ślinę. Nawet nie przejęła się prawdopodobną szansą na ocalenie. Lekko zadrżała i znów dotknęła ranki na swojej szyi, uważając aby rogacz tego nie zauważył. Oczami wyobraźni znów stała przy burcie przyciśnięta plecami do włochatej piersi naturianina, obejmowana przez niego z zimnym ostrzem przyłożonym do skóry. Drżała i walczyła z sobą, aby nie wybuchnąć histerycznym płaczem. Bała się, że już nigdy nie pozbędzie się tego okropnego wspomnienia, które nawiedzi ją za każdym razem jak tylko spojrzy na byka.
Przygwożdżona przez strach do siedzenia nie ważyła się nawet pisnąć, przez co ograniczona została do przysłuchiwania się ich rozmowie. Była pewna, że to nie jej ojciec siedział na ogonie porywaczom, a jedynie wysłał zwiadowców, samemu czekając na dogodną chwilę na swoim ukochanym statku, który jest jego pierwszym okrętem i w sumie najpotężniejszym z całej floty, to właśnie na jego pokładzie i pod dowództwem admirała Awerkerwa udało się pokonać jednych z silniejszych i groźniejszych piratów pływających po tych wodach. Wyzwolenie zostało podarowane elfowi, który szybko awansował do obecnej rangi, w nagrodę za jego zasługi dla państwa i bezpieczeństwa szlaku handlowego oraz miast sojuszniczych. Nie miała żadnych wątpliwości, że to co teraz ścigało Nautiliusa miało jedynie wyśledzić piracką łajbę, albo być wabikiem, zapalnikiem do zastawionej pułapki.
Tak też było w rzeczywistości. Bryg sunął bezwzględnie w stronę piratów, ale jedyną jego załogą były morskie elfy, które nim kierowały i miały w odpowiednim momencie podłożyć ogień w ładowni wypełnionej po brzegi prochem. Może ten gatunek elfów nie dorównywał pod wodą trytonom swoją szybkością, ale miały większą szansę na przeżycie niż zwykłe elfy, bądź ludzie. Rion miał to do siebie, że był ostatnim "człowiekiem" na ziemi, który bezmyślnie posłałby swoich ludzi na pewną śmierć.
- Tak nie można! - krzyknęła z niepokojem podnosząc się gwałtownie z krzesła nim minotaur opuścił pomieszczenie. Wiele ją kosztowało przełamanie swojego strachu, choć minimalnie by wyrazić swój sprzeciw, jednakże niewielką siłę do tego dawała jej też świadomość tego, że kilka razy kapitan podkreślił jej nietykalność. Obawiała się jednak, że ten rozkaz może się zmienić skoro przez chwilę to byczogłowy miał objąć dowództwo.
Słysząc jednak jego ostatnie słowa i widząc podawany lekarzowi nóż, przykuliła się i z przestrachem w oczach usiadła z powrotem na miejsce. Z jej szeroko otwartych oczu wbitych w ziemię popłynęły łzy, których nie mogła opanować, dłoń miała przyłożoną do swojego gardła i nie wydała z siebie żadnego dźwięku, który ugrzązł jej w gardle tuż pod odbierającą jej dech gulą przerażenia. Nie wiedziała jaki był cel ścigającego ich brygu, ale miała szczerą nadzieję... Nie, nawet modliła się do Najwyższego o to by załodze leońskiego okrętu nic się nie stało. Nie chciała by ludzie z ukochanego miasta jej ojca, ginęli przez nią, życie innych nie było tego warte.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 128
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
- Pertraktacja z twoim ojcem nie wchodzi w grę - powiedział Rafael, kiedy Kiraie streściła mu pokrótce przebieg kłótni między nią, a kapitanem Barbarossą, który w kociej formie interesował się bardziej własnymi łapami niż rozmową, jaką prowadziła elfka i czarodziej. - I to nie dlatego, że admirał Rion wypowiedział wojnę piractwu, lecz z faktu, iż służy on pod barwami Leonii, państwa, które zdradziło Castera, gdy ten był korsarzem na usługach Wielkiej Hanzy Kupieckiej. Ale o tym może on sam ci kiedyś opowie, jeśli go poprosisz. W końcu nie wyglądasz mi na głupią dziewczynę, więc mówienie, że Barbarossa sam sobie zasłużył na swój los, nie znając powodów, które nim kierowały to szczyt ignorancji. Bo tak się składa, że dzień zdrady to jednocześnie dzień, w którym go poznałem. Z korsarza do pirata, tak opisałbym karierę swojego kapitana, a jako główny powód podałbym chciwość i arogancję Hanzy, leońskiego króla oraz brak moralności największych rodów.
- Jakoś nie widzę swojego przyjaciela w roli łowcy piratów - mruknął Rafael, uśmiechając się delikatnie na wyjętą z sennych marzeń propozycję zawiązania sojuszu między Nautiliusem, a Wyzwoleniem. Czarny kot też jakby to usłyszał, bo zaraz przysiadł na zadku i zmierzył dziewczynę srogim spojrzeniem, które, gdyby nie słodkość żółtych ślepi, mogło wyglądać na mordercze. - Barbarossa nie jest przekupny i ugodowy. Lubi wszystko kontrolować, a jeśli nad czymś nie może zapanować, wysyła Adewalla lub mnie ponieważ jako jedyni mamy tu jakąś władzę. Po za tym jak mielibyśmy podejść do rozmów z twoim ojcem? Zostałaś porwana, a dwóch jego rycerzy zabitych. Myślisz, że amnestia obejmie takie grzechy? Z resztą, nie ważne. Nasz kapitan nigdy nie pójdzie na układy z kapitanem Wyzwolenia. Prędzej skoczy na niego z szablą.
Dalszą rozmowę przerwało im wtargnięcie minotaura i przyniesione przez niego wieści, których następstwem było przejęcie przez rogatego dowództwa na okręcie na czas niedyspozycji kapitana, który jako czarny kot przesiadywał na stole i obserwował wszystkich z czystą ciekawością bijącą z oczu. Kwatermistrz Nautiliusa doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, ścigający ich bryg mógł być tak samo przypadkowym łowcą, jak i wabikiem admirała Awerkera, który czaił się gdzieś niedaleko, wyczekując odpowiedniego momentu na przeprowadzenie ataku. Leoński żeglarz nie zaryzykowałby otwartego ostrzału burta w burtę, obawiając się o życie córki, która w każdej chwili mogła się stać żywą tarczą przed armatnią salwą Wyzwolenia. W tym celu musiał on jakoś unieruchomić piracki galeon lub go zaskoczyć i przeprowadzić abordaż, wyrywając dziewczynę z rąk Barbarossy. Niestety łatwość wykonania kończyła się już na sferze teoretycznej. W praktyce Nautilius dysponował pięćdziesięcioma działami i dobrą setką ludzi, gotowych walczyć do ostatniej kropli krwi za swoją sprawę. Uzbrojeni po zęby, z obłąkaniem w oczach, prędzej poszliby na dno niż nakłoniono by ich do pokojowych negocjacji. Najgroźniejszymi w tej zgrai była zabójcza trójka w osobach Castera, Kasina i Adewalla, którym nikt nie mógł dorównać. Był co prawda jeszcze Rafael, ale czarownikowi daleko było do wojownika. Kiedy w ruch szły miecze, on zostawał w tyle, przygotowując potężniejszą broń, jaką były słowa.
- Adewall! - zawołał blondwłosy mag, zrywając się z krzesła, kiedy za kwatermistrzem trzasnęły drzwi. Jego pięści uderzyły o deski, niemal zagłuszając skrobot ich zaryglowania. - Adewall! - powtórzył wołanie, z rezygnacją opierając głowę o ścianę obok. - Nie rób głupstw!
Zaraz po tym statkiem rzuciło w bok, a stojący na sztywnych nogach czarownik o mało się nie przewrócił. W samą porę złapał za półkę z książkami i przyciągnął się do niej, odzyskując równowagę, mieląc przy tym przekleństwo. Wykonany przez piratów zwrot sprawił, że dziób Nautiliusa znalazł się dokładnie na wprost szarżującego na nich brygu, a co za tym idzie, galion dwóch koni ze wzniesionymi kopytami zabłyszczał w słońcu, jakby wykuty z diamentu, zachęcając wroga do starcia. Bo kto by nie chciał zdobyć tej rzeźby, by pochwalić się światu tym, że zatopiło się słynnego Nautiliusa.
Od upadku nie udało się jednak uratować czarnemu kotu, który zleciał ze stołu razem z karafką wina wprost na kolana Kiraie, po drodze drąc pazurami na pół jedną z mniejszych map. Zaskoczony, obejrzał się tylko na dziewczynę, miauknął głośno i zeskoczył na podłogę, by minutę później znaleźć się na wieku zamkniętej trumny w zacienionym rogu kajuty. Stamtąd mógł doskonale obserwować to, co działo się w środku, zwłaszcza próby Rafaela w zachowaniu równowagi na rozkołysanej podłodze rozpędzającego się galeonu.
- Adewall ich staranuje - skomentował czarownik, odrzucając na bok nóż, którego i tak nigdy by nie użył przeciwko żadnej, żywej istocie. A już zwłaszcza przeciwko kobiecie. Nie był też w stanie powstrzymać przyjaciela przed dokonaniem rzezi na leońskim brygu, jednocześnie pilnując elfki i kapitana, by ci nic sobie złego nie zrobili. Musiał więc dbać o wszystko zamknięty w kajucie.
- Połóż się na łóżku - polecił dziewczynie blondyn, kierując się w przeciwną stronę. - Jeśli w nich uderzymy, nie chcę byś ucierpiała.
W międzyczasie na pokładzie brygu panował zupełny chaos. Nie przygotowani na to, że Nautilius wyjdzie im naprzeciw, leońscy marynarze robili wszystko, by przygotować się do bitwy. Załomotały żagle, dzwonek wybijał rytmy, a żeliwne armaty wypełniły luki, gotowe do strzału. Ludzie chwycili za broń, długie rapiery i szpady, miecze dżentelmenów i oficerów, kompletnie nie zdatne przy szablach i harpunach, którymi dysponowała załoga Barbarossy. Bo do bitwy nie miało nawet dojść. Otrzymany ze stolicy rozkaz mówił o śledzeniu Nautiliusa od Lisich Kłów, ku południowym krańcom, a nie wypowiadaniu mu wojny na otwartym morzu. Stąd też wykonywała go jednostka najmniej do tego przygotowana, będąca na ćwiczeniach pod rozkazami ambitnego kapitana, który uznał te okoliczności za dar i szansę od losu. Młodość jednak w tym wypadku wyprzedziła doświadczenie, a pycha, zdrowy rozsądek.
- Nie powinniśmy zawrócić? - zapytał drżącym głosem jeden z majtków, obserwując jak sylwetka galeonu nagle rośnie, rozpychając przed sobą falę, jakby te były tylko domkami z kart.
- Żeby cały kraj miał nas za tchórzy? - odpowiedział mu kapitan, młody i przystojny elf morski, jeden z kandydatów do ręki Kiraie, którego ćwiczenia na morzu były jednoznaczne z chęcią odbicia kobiety, by potem bez skrępowania prosić jej ojca o rękę jego córki. - Zepchnijmy te demony w otchłań, z której wypełzły...
- Jakoś nie widzę swojego przyjaciela w roli łowcy piratów - mruknął Rafael, uśmiechając się delikatnie na wyjętą z sennych marzeń propozycję zawiązania sojuszu między Nautiliusem, a Wyzwoleniem. Czarny kot też jakby to usłyszał, bo zaraz przysiadł na zadku i zmierzył dziewczynę srogim spojrzeniem, które, gdyby nie słodkość żółtych ślepi, mogło wyglądać na mordercze. - Barbarossa nie jest przekupny i ugodowy. Lubi wszystko kontrolować, a jeśli nad czymś nie może zapanować, wysyła Adewalla lub mnie ponieważ jako jedyni mamy tu jakąś władzę. Po za tym jak mielibyśmy podejść do rozmów z twoim ojcem? Zostałaś porwana, a dwóch jego rycerzy zabitych. Myślisz, że amnestia obejmie takie grzechy? Z resztą, nie ważne. Nasz kapitan nigdy nie pójdzie na układy z kapitanem Wyzwolenia. Prędzej skoczy na niego z szablą.
Dalszą rozmowę przerwało im wtargnięcie minotaura i przyniesione przez niego wieści, których następstwem było przejęcie przez rogatego dowództwa na okręcie na czas niedyspozycji kapitana, który jako czarny kot przesiadywał na stole i obserwował wszystkich z czystą ciekawością bijącą z oczu. Kwatermistrz Nautiliusa doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, ścigający ich bryg mógł być tak samo przypadkowym łowcą, jak i wabikiem admirała Awerkera, który czaił się gdzieś niedaleko, wyczekując odpowiedniego momentu na przeprowadzenie ataku. Leoński żeglarz nie zaryzykowałby otwartego ostrzału burta w burtę, obawiając się o życie córki, która w każdej chwili mogła się stać żywą tarczą przed armatnią salwą Wyzwolenia. W tym celu musiał on jakoś unieruchomić piracki galeon lub go zaskoczyć i przeprowadzić abordaż, wyrywając dziewczynę z rąk Barbarossy. Niestety łatwość wykonania kończyła się już na sferze teoretycznej. W praktyce Nautilius dysponował pięćdziesięcioma działami i dobrą setką ludzi, gotowych walczyć do ostatniej kropli krwi za swoją sprawę. Uzbrojeni po zęby, z obłąkaniem w oczach, prędzej poszliby na dno niż nakłoniono by ich do pokojowych negocjacji. Najgroźniejszymi w tej zgrai była zabójcza trójka w osobach Castera, Kasina i Adewalla, którym nikt nie mógł dorównać. Był co prawda jeszcze Rafael, ale czarownikowi daleko było do wojownika. Kiedy w ruch szły miecze, on zostawał w tyle, przygotowując potężniejszą broń, jaką były słowa.
- Adewall! - zawołał blondwłosy mag, zrywając się z krzesła, kiedy za kwatermistrzem trzasnęły drzwi. Jego pięści uderzyły o deski, niemal zagłuszając skrobot ich zaryglowania. - Adewall! - powtórzył wołanie, z rezygnacją opierając głowę o ścianę obok. - Nie rób głupstw!
Zaraz po tym statkiem rzuciło w bok, a stojący na sztywnych nogach czarownik o mało się nie przewrócił. W samą porę złapał za półkę z książkami i przyciągnął się do niej, odzyskując równowagę, mieląc przy tym przekleństwo. Wykonany przez piratów zwrot sprawił, że dziób Nautiliusa znalazł się dokładnie na wprost szarżującego na nich brygu, a co za tym idzie, galion dwóch koni ze wzniesionymi kopytami zabłyszczał w słońcu, jakby wykuty z diamentu, zachęcając wroga do starcia. Bo kto by nie chciał zdobyć tej rzeźby, by pochwalić się światu tym, że zatopiło się słynnego Nautiliusa.
Od upadku nie udało się jednak uratować czarnemu kotu, który zleciał ze stołu razem z karafką wina wprost na kolana Kiraie, po drodze drąc pazurami na pół jedną z mniejszych map. Zaskoczony, obejrzał się tylko na dziewczynę, miauknął głośno i zeskoczył na podłogę, by minutę później znaleźć się na wieku zamkniętej trumny w zacienionym rogu kajuty. Stamtąd mógł doskonale obserwować to, co działo się w środku, zwłaszcza próby Rafaela w zachowaniu równowagi na rozkołysanej podłodze rozpędzającego się galeonu.
- Adewall ich staranuje - skomentował czarownik, odrzucając na bok nóż, którego i tak nigdy by nie użył przeciwko żadnej, żywej istocie. A już zwłaszcza przeciwko kobiecie. Nie był też w stanie powstrzymać przyjaciela przed dokonaniem rzezi na leońskim brygu, jednocześnie pilnując elfki i kapitana, by ci nic sobie złego nie zrobili. Musiał więc dbać o wszystko zamknięty w kajucie.
- Połóż się na łóżku - polecił dziewczynie blondyn, kierując się w przeciwną stronę. - Jeśli w nich uderzymy, nie chcę byś ucierpiała.
W międzyczasie na pokładzie brygu panował zupełny chaos. Nie przygotowani na to, że Nautilius wyjdzie im naprzeciw, leońscy marynarze robili wszystko, by przygotować się do bitwy. Załomotały żagle, dzwonek wybijał rytmy, a żeliwne armaty wypełniły luki, gotowe do strzału. Ludzie chwycili za broń, długie rapiery i szpady, miecze dżentelmenów i oficerów, kompletnie nie zdatne przy szablach i harpunach, którymi dysponowała załoga Barbarossy. Bo do bitwy nie miało nawet dojść. Otrzymany ze stolicy rozkaz mówił o śledzeniu Nautiliusa od Lisich Kłów, ku południowym krańcom, a nie wypowiadaniu mu wojny na otwartym morzu. Stąd też wykonywała go jednostka najmniej do tego przygotowana, będąca na ćwiczeniach pod rozkazami ambitnego kapitana, który uznał te okoliczności za dar i szansę od losu. Młodość jednak w tym wypadku wyprzedziła doświadczenie, a pycha, zdrowy rozsądek.
- Nie powinniśmy zawrócić? - zapytał drżącym głosem jeden z majtków, obserwując jak sylwetka galeonu nagle rośnie, rozpychając przed sobą falę, jakby te były tylko domkami z kart.
- Żeby cały kraj miał nas za tchórzy? - odpowiedział mu kapitan, młody i przystojny elf morski, jeden z kandydatów do ręki Kiraie, którego ćwiczenia na morzu były jednoznaczne z chęcią odbicia kobiety, by potem bez skrępowania prosić jej ojca o rękę jego córki. - Zepchnijmy te demony w otchłań, z której wypełzły...
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
- Został zdradzony? - spytała z niekrytym zaskoczeniem jakie wykwitło na jej twarzy. Wiadomo, nie mówiło się w mieście o grzeszkach, których dopuściła się głowa państwa i wpływowe, ważne dla kraju osobistości. Nie wiedziała, czy ze strachu nie krążyły na ten temat żadne plotki, czy nikt nic szczerze o tym nie wiedział. Mogłaby uznać słowa lekarza za kłamstwo, ale nie wyglądał na mężczyznę, który byłby zdolny do łgarstwa (nawet jeśli był piratem), albo przynajmniej takiego, który by się tego brzydził, do tego jej kobieca intuicja podpowiadała jej, że musi być w jego słowach chociaż odrobina prawdy. Barbarossa wydawał się być bardzo inteligentnym i szlachetnym człowiekiem i szczerze wątpiła, by został piratem od tak sobie, bo miał zbyt wygórowane ambicje lub zżerała go gorączka złota i godna smoka chciwość. Wyłączyła się na moment z rozmowy i skupiła na sensownym wyjaśnieniu motywów kapitana, a zdradzenie go przez Leonię było niezwykle kluczowym elementem całej układanki. Dałaby sobie rękę odciąć, że wkroczenie na piracką ścieżkę było najlepszym co mógł zrobić. Słyszała pogłoski o tym, że to on oszalał i zbuntował się nagle przeciwko hanzie, co niewątpliwie było jedynie rozpuszczoną plotką przez sam cech kupiecki, aby oczernić korsarza, przez co ten z marszu stał się wrogiem publicznym. Powrót do Leoni mógł się skończyć w najlepszym wypadku jego śmiercią, a przyczajenie się w innym wybrzeżne mieście nosiło ryzyko wykrycia, pojmania i oddania w ręce leońskim władzom.
Spojrzała w stronę kocura ze skruchą i zrozumieniem, a po tym z powrotem na Rafaela i spuściła z pokorą głowę.
- Przepraszam - powiedziała krótko, ale szczerze. Nie było sensu dodawać zbędnych słów. Popełniła ogromny błąd, za szybko wyskoczyła z oceną bazując jedynie na plotkach i stereotypach, źle postąpiła i miała tego świadomość, przez co jeszcze gorzej się czuła. Zaraz też zagościły w jej głowie obawy i troska o ojca. A co jeśli król i jego zdradzi, kiedy tylko admirał, nie, zajadły i bezwzględnie skuteczny łowca piratów na jadeitowych wodach przestanie mu być potrzebny? Nie mogła na to pozwolić, a przez to nie mogła pozwolić ojcu na osiągnięcie jego celu jakim było dorwanie i zniszczenie przede wszystkim załogi Nautiliusa, nawet jeśli miałaby umrzeć ze starości na tym przesiąkniętym zapachem ryb, rumu i testosteronu oraz krwi pokładzie. Nie chodziło tu o jej sympatię do tej bandy zwyrodnialców bez względu na to jak Rafael i kapitan się prezentowali, wciąż byli jedynie łotrami, byli piratami, ale przez miłość do jedynego rodzica jaki jej pozostał nie mogła dopuścić by dorwał tych łotrów i zaprowadził przed oblicze sprawiedliwości, czyli bezkonkurencyjny szafot bądź gilotynę.
Zakuło ją w sercu kiedy to sobie uświadomiła. Nie zamierzała się podzielić swoimi spostrzeżeniami z tymi inteligentnymi mężczyznami (choć jeden był kotem), gdyż wciąż byli jej porywaczami, a co za tym idzie - wrogami, z drugiej jednak strony nie zdążyła by choćby otworzyć ust, przez wtargnięcie minotaura do kajuty. Przełknęła nieprzyjemną gulę w gardle i zmusiła się do cierpliwego wytrzymania jego obecność. Gdy wyszedł, odetchnęła cicho z ulgą. Przykuliła się na gwałtowny ruch ze strony medyka i jego krzyk. W pierwszej kolejności patrzyła na niego z niepokojem, ale kiedy zrozumiała, że jej osoba nie miała z tym nic wspólnego, a czarownikiem kierowała jedynie troska o kompana, może nawet towarzysza, strach nieznacznie ją opuścił. Nie do końca jednak gdyż wciąż się obawiała tego statku, który na nich płynął i bardzo się martwiła o leońską załogę, pełna nadziei, że jej ojciec jest gdzieś indziej.
Szarpnęło nią mocno kiedy Nautilius skręcił gwałtownie, że aż cicho krzyknęła chwytając się dłońmi spodu krzesła, na którym siedziała. Strach jednak w niej nie wezbrał na nowo, a sama elfka uspokoiła się nawet jeszcze bardziej kiedy poczuła na swoich dłoniach mięciutkie futerko kocura. Wiedziała, że to był kapitan, ale patrząc na jego śliczny pyszczek wprost nie mogła się oprzeć i przesunęła niepewnie jedną dłonią po jego czarnym jak smoła łepku i zjeżdżając za ucho by lekko go tam podrapać. Uwielbiała zwierzęta i podczas swojej niewoli u piratów będzie bardzo tęskniła za swoją ukochaną klaczą, równie mocno co za ojcem, ale musiała to przecierpieć skoro chciała go uchronić przed tym co spotkało Barbarossę, że został piratem. Nie zatrzymywała kocura, domyślając się jakim obecna sytuacja była stresem. Nie wiedziała czy kapitan posiadał swoją świadomość w tej postaci, czy nie różnił się niczym od zwykłego dachowca kierowanym instynktem, któremu w głowie było jedynie spanie i jedzenie, okazyjnie chęć kopulacji kiedy w pobliżu znajdowała się kocica w rui. Chciała spytać o to Rafaela, ale wydał jej polecenie. Z początku chciała się oburzyć i wygarnąć mu, że może i jest ich więźniem, ale nie musi się ich słuchać, jednakże rozważyła uważnie cel tego działania, poparte jedynie jego kolejnymi słowami i bez ociągania się ułożyła się nieznacznie i z zakłopotaniem na łożu z baldachimem. Gdyby nie ciemne kolory panujące w pomieszczeniu, poczułaby się niemal jak w domu.
- Niech pan coś zrobi - powiedziała błagalnym tonem do maga leżąc na materacu na brzuchu i trzymając się ręką za lewy dolny filar podpierający baldachim. - Ten minotaur ich wszystkich zabije! - dokończyła, a po tym skierowała swój zmartwiony i bezradny wzrok w stronę kota.
-... Do broni! - krzyknął morski elf unosząc swój rapier, zaraz jednak złapał przebiegającego marynarza i dodał ciszej nie spuszczając oka z szarżującego w ich stronę pirackiego okrętu. - Zabezpieczyć proch w zbrojowni i czekać na mój rozkaz.
- Ale kapitanie, to samobójstwo! - zląkł się zatrzymany chłopak widząc gniew i bezmyślny upór w oczach dowódcy.
- W takim razie miło było mi was wszystkich poznać... A teraz jazda do roboty, bo was za jądra powieszę zamiast żagla! - ryknął, a zaniepokojony bezwzględnością przełożonego majtek pognał przekazać rozkazy towarzyszom uwijającym się w ładowni. - No... Chodź do tatusia kochanie... - mruknął do siebie mrużąc oczy kiedy Nautilius był coraz bliżej. Części stojącej na pokładzie kazał przyszykować się do abordażu, do którego i tak nie miał zamiaru dopuścić. Wstrzymał się z wydaniem rozkazu do ostatniej chwili, kiedy miał pewność, że większy okręt już nie będzie miał możliwości wycofania się. - Teraz!
Nic się nie działo, krzyknął raz jeszcze, ale marynarze stali jak słupy soli. Niektórzy podjęli się walki z piratami, którzy wylądowali na ich pokładzie, inni wyskoczyli za burtę i walcząc z falami starali się ocalić skórę, nie spodziewając się, że ludzie wroga znajdują się także pod powierzchnią wody. Kapitan leońskiego statu zaklął widząc niesubordynację swojej załogi i przebijając się przez walczących sam zeskoczył do ładowni i nie zważając na część swojej załogi na pokładzie, odpalił cały zgromadzony proch, przeznaczony w takiej ilości tylko i wyłącznie w celu osłabienia okrętu przeciwnika, poprzez samozniszczenie ich własnego statku. Elf nie miał szansy na to by uciec i się uratować.
Spojrzała w stronę kocura ze skruchą i zrozumieniem, a po tym z powrotem na Rafaela i spuściła z pokorą głowę.
- Przepraszam - powiedziała krótko, ale szczerze. Nie było sensu dodawać zbędnych słów. Popełniła ogromny błąd, za szybko wyskoczyła z oceną bazując jedynie na plotkach i stereotypach, źle postąpiła i miała tego świadomość, przez co jeszcze gorzej się czuła. Zaraz też zagościły w jej głowie obawy i troska o ojca. A co jeśli król i jego zdradzi, kiedy tylko admirał, nie, zajadły i bezwzględnie skuteczny łowca piratów na jadeitowych wodach przestanie mu być potrzebny? Nie mogła na to pozwolić, a przez to nie mogła pozwolić ojcu na osiągnięcie jego celu jakim było dorwanie i zniszczenie przede wszystkim załogi Nautiliusa, nawet jeśli miałaby umrzeć ze starości na tym przesiąkniętym zapachem ryb, rumu i testosteronu oraz krwi pokładzie. Nie chodziło tu o jej sympatię do tej bandy zwyrodnialców bez względu na to jak Rafael i kapitan się prezentowali, wciąż byli jedynie łotrami, byli piratami, ale przez miłość do jedynego rodzica jaki jej pozostał nie mogła dopuścić by dorwał tych łotrów i zaprowadził przed oblicze sprawiedliwości, czyli bezkonkurencyjny szafot bądź gilotynę.
Zakuło ją w sercu kiedy to sobie uświadomiła. Nie zamierzała się podzielić swoimi spostrzeżeniami z tymi inteligentnymi mężczyznami (choć jeden był kotem), gdyż wciąż byli jej porywaczami, a co za tym idzie - wrogami, z drugiej jednak strony nie zdążyła by choćby otworzyć ust, przez wtargnięcie minotaura do kajuty. Przełknęła nieprzyjemną gulę w gardle i zmusiła się do cierpliwego wytrzymania jego obecność. Gdy wyszedł, odetchnęła cicho z ulgą. Przykuliła się na gwałtowny ruch ze strony medyka i jego krzyk. W pierwszej kolejności patrzyła na niego z niepokojem, ale kiedy zrozumiała, że jej osoba nie miała z tym nic wspólnego, a czarownikiem kierowała jedynie troska o kompana, może nawet towarzysza, strach nieznacznie ją opuścił. Nie do końca jednak gdyż wciąż się obawiała tego statku, który na nich płynął i bardzo się martwiła o leońską załogę, pełna nadziei, że jej ojciec jest gdzieś indziej.
Szarpnęło nią mocno kiedy Nautilius skręcił gwałtownie, że aż cicho krzyknęła chwytając się dłońmi spodu krzesła, na którym siedziała. Strach jednak w niej nie wezbrał na nowo, a sama elfka uspokoiła się nawet jeszcze bardziej kiedy poczuła na swoich dłoniach mięciutkie futerko kocura. Wiedziała, że to był kapitan, ale patrząc na jego śliczny pyszczek wprost nie mogła się oprzeć i przesunęła niepewnie jedną dłonią po jego czarnym jak smoła łepku i zjeżdżając za ucho by lekko go tam podrapać. Uwielbiała zwierzęta i podczas swojej niewoli u piratów będzie bardzo tęskniła za swoją ukochaną klaczą, równie mocno co za ojcem, ale musiała to przecierpieć skoro chciała go uchronić przed tym co spotkało Barbarossę, że został piratem. Nie zatrzymywała kocura, domyślając się jakim obecna sytuacja była stresem. Nie wiedziała czy kapitan posiadał swoją świadomość w tej postaci, czy nie różnił się niczym od zwykłego dachowca kierowanym instynktem, któremu w głowie było jedynie spanie i jedzenie, okazyjnie chęć kopulacji kiedy w pobliżu znajdowała się kocica w rui. Chciała spytać o to Rafaela, ale wydał jej polecenie. Z początku chciała się oburzyć i wygarnąć mu, że może i jest ich więźniem, ale nie musi się ich słuchać, jednakże rozważyła uważnie cel tego działania, poparte jedynie jego kolejnymi słowami i bez ociągania się ułożyła się nieznacznie i z zakłopotaniem na łożu z baldachimem. Gdyby nie ciemne kolory panujące w pomieszczeniu, poczułaby się niemal jak w domu.
- Niech pan coś zrobi - powiedziała błagalnym tonem do maga leżąc na materacu na brzuchu i trzymając się ręką za lewy dolny filar podpierający baldachim. - Ten minotaur ich wszystkich zabije! - dokończyła, a po tym skierowała swój zmartwiony i bezradny wzrok w stronę kota.
-... Do broni! - krzyknął morski elf unosząc swój rapier, zaraz jednak złapał przebiegającego marynarza i dodał ciszej nie spuszczając oka z szarżującego w ich stronę pirackiego okrętu. - Zabezpieczyć proch w zbrojowni i czekać na mój rozkaz.
- Ale kapitanie, to samobójstwo! - zląkł się zatrzymany chłopak widząc gniew i bezmyślny upór w oczach dowódcy.
- W takim razie miło było mi was wszystkich poznać... A teraz jazda do roboty, bo was za jądra powieszę zamiast żagla! - ryknął, a zaniepokojony bezwzględnością przełożonego majtek pognał przekazać rozkazy towarzyszom uwijającym się w ładowni. - No... Chodź do tatusia kochanie... - mruknął do siebie mrużąc oczy kiedy Nautilius był coraz bliżej. Części stojącej na pokładzie kazał przyszykować się do abordażu, do którego i tak nie miał zamiaru dopuścić. Wstrzymał się z wydaniem rozkazu do ostatniej chwili, kiedy miał pewność, że większy okręt już nie będzie miał możliwości wycofania się. - Teraz!
Nic się nie działo, krzyknął raz jeszcze, ale marynarze stali jak słupy soli. Niektórzy podjęli się walki z piratami, którzy wylądowali na ich pokładzie, inni wyskoczyli za burtę i walcząc z falami starali się ocalić skórę, nie spodziewając się, że ludzie wroga znajdują się także pod powierzchnią wody. Kapitan leońskiego statu zaklął widząc niesubordynację swojej załogi i przebijając się przez walczących sam zeskoczył do ładowni i nie zważając na część swojej załogi na pokładzie, odpalił cały zgromadzony proch, przeznaczony w takiej ilości tylko i wyłącznie w celu osłabienia okrętu przeciwnika, poprzez samozniszczenie ich własnego statku. Elf nie miał szansy na to by uciec i się uratować.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 128
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
- Nie mogę - rzekł Rafael z rezygnacją w głosie, siadając na podłodze między stołem, a komódką wypełnioną kryształowymi karafkami i kieliszkami. W obecnej sytuacji mógł jedynie obserwować jak czarne zasłony falują w rytmie pędzącego statku, przepuszczając smugi światła, rozświetlającego mroczną kajutę i na nowo ją w nim zatapiając. - Nawet gdybym chciał, to nie mam prawa tego zrobić. Szczebel dowodzenia okrętem jest o wiele prostszy niż ten lądowy, o czym ojciec pewnie ci kiedyś opowiadał. Kapitan jest drugim, zaraz po Najwyższym, autorytetem na pokładzie i jego słowo jest święte. Po nim jest pierwszy oficer. Nasz został przywiązany do starego kowadła i spuszczony w głębiny, ale to nie jest teraz najważniejsze. Po oficerze jest kwatermistrz, w naszym przypadku ten minotaur, jak go nazwałaś, a po nim bosmani, czyli ja, Kasino lub Jokar. Tego ostatniego miałaś okazję poznać z bliska, kiedy cię porwał. Do czasu aż Barbarossa nie odzyska prawdziwej postaci, a ja nie orzeknę, iż jest sprawny na ciele i umyśle, Adewall jest kapitanem i jakikolwiek sprzeciw jego woli to bunt oraz pogwałcenie kodeksu. Wybacz, ale to wszystko, co mogę w tej sprawie powiedzieć. Cenię swoje życie tak samo, jak ty swoje i dlatego nie okażę nieposłuszeństwa przyjacielowi. Zwłaszcza, że Leonia i Turmalia zasłużyły na to, co zrobiły z setkami innych korsarzy. Nie bronię tu Castera, nie jest niewiniątkiem, ale na miłość boską, jeszcze kilkadziesiąt lat temu oba te państwa gotowe były posłać pod katowski topór kobietę, gdyby przyznała, że oddała się piratowi za garść srebrników.
Okręt nabierał prędkości z każdym słowem, które padało z ust czarownika, jakby to on sam nim kierował i kazał mu pędzić na spotkanie z wrogiem. Kryształowa zastawa w szafce wystukiwała dziwne rytmy, mapy z łoskotem pospadały ze stołu, a półki z książkami zapadły się pod ciężarem opasłych tomów, które runęły na podłogę, wznosząc tumany kurzu. Do ogólnego bałaganu dołączyły także resztki z posiłku i gryzący zapach krwi, przemieszanej z rozlanym winem. Nad jedną z takich kałuż niemal natychmiast znalazł się czarny kocur, który nie przejmując się niczym wokoło, zaczął spijać napój różowym języczkiem, zamiatając przy tym ogonem i strzygąc uszami. Wampirzy głód krwi przebił się przez lichą barierę i pokierował Barbarossą wprost do najbliższego źródła, pozwalając mu odreagować chwilową niepoczytalność. Będąc zwierzęciem Caster nie mógł nawet zebrać myśli, wypowiadane przez Rafaela i Kiraie słowa uderzały w niego jak w bęben, mieszając się z rozkazami kociego instynktu, który wciąż kazał mu miauczeć, mruczeć, jeść i spać. W głowie mu huczało i choć nie było tego po nim widać, Barbarossa z całego serca pragnął odzyskać swoje ciało.
Jego modła została w końcu wysłuchana, choć poprzedziło ją zderzenie się ze sobą dwóch morskich taranów. Nautilius i leoński bryg złączyli się ze sobą w kurzawie drzazg i wzburzonej piany, sprawiając, że nikt nie potrafił ustać o własnych siłach. Większy gabarytami galeon zatryumfował już w następnej minucie, kiedy wszyscy wybudzili się z szoku. Taran Nautiliusa utkwił głęboko w kadłubie brygu, doszczętnie niszcząc mu podstawę tarana i jego trzon, przebijając się na wylot przez cienki pokład. Gdyby teraz wycofał, ocean sam połknąłby jednostkę, zacierając wszelkie ślady po stoczonej tutaj bitwie. Niestety rozkazy brzmiały nieco inaczej. Uczepiony liny minotaur jako jedyny zachował trzeźwość umysłu i kiedy dwa okręty równały się burta w burtę, przeskoczył na pokład brygu, pozbawiając głowy pierwszego napotkanego majtka. Jego dwuręczny topór przeciął powietrze i zakręcił syczącego młyńca, by następnie ucichnąć w chórze innego arsenału. W ruch poszły szable, harpuny, rapiery i pięści. Fala piratów z impetem skoczyła za kwatermistrzem, dokonując krwawego abordażu. Element zaskoczenia był znacząco po ich stronie. Morskie elfy zbite w dwie grupy wokół zejścia do ładowni i kajuty kapitana, starały się zepchnąć atakujących w bok i przebić się do siebie, lecz nie przeszły nawet odległości jednego kroku, kiedy zorientowały się, że są otoczone. Nie bronioną, lewą burtę zakryły nagle sylwetki dwunastu, oblepionych glonami potworów, w których dłoniach błyszczały zakrzywione noże. Banda z głębin skoczyła ku nim z szybkością błyskawicy, tnąc ścięgna i tętnice wystraszonych żołnierzy. W całym tym zamieszaniu nikt nie zwrócił uwagi jak jeden z nich, wysoki potwór z oszpeconą twarzą zbiega do ładowni w ślad za kapitanem.
W tym samym czasie, zaledwie długość czterech prętów dalej, czarny kot charczał i dostawał drgawek, rzucając się na boki obok tylnej nogi olbrzymiego łóżka. Zderzenie się okrętów rzuciło nim, jak szmacianą lalką, zwierzę przeleciało pod krzesłem i padło, uderzając grzbietem o kant łóżka. Jego spazmatyczny skowyt rozdarł kajutę na pół i obudził uwięzionego w środku wampira. Czarne futro niemal natychmiast zaczęło wypadać, pokrywając deski dywanem kłaków, a ciało rosnąć póki na nowo nie przypominało człowieka. Uszy wrosły w czaszkę, nos zgrubiał, a usta przeszły gruntowną przemianę, przywracając sobie lekko siny kolor. Powróciły chwytne palce, kości oraz błękitne, choć zamglone oczy. Przed Rafaelem i Kiraie znów prezentował się czarnowłosy wampir o bladej cerze i uwodzicielskim uśmiechu, zniekształconym obecnie przez grymas niesmaku.
- Rafael - wysapał z trudem, próbując powstać z klęczek, lecz zaraz przypadł do podłogi i zwymiotował gęstą, zabarwioną krwią śliną.
- Jestem - powiedział blondyn i doczołgawszy się do przyjaciela, podał mu wyjętą wcześniej karafkę z krwią. Powrót do normalnej postaci wiązał się z zaspokojeniem głodu, którego, chcąc żyć, Barbarossa nie mógł zignorować. Bez słów przytknął więc naczynie do ust i zaczął je osuszać, nie robiąc prawie w ogóle przerwy na wzięcie oddechu. Widząc to, Rafael postanowił przynieść mu jeszcze, lecz uniesiona dłoń w białej rękawiczce natychmiast go powstrzymała.
- Już mi lepiej - mruknął, przetaczając się na bok i rozdzierając koszulę, jakby brakowało mu powietrza. - Na długo odpłynąłem?
- Godzinę, może krócej - odpowiedział mu lekarz, kątem oka zerkając na elfkę i dając jej dyskretny znak, by została na swoim miejscu. - Już się bałem, że coś ci się stało. Dostałeś ataku, jakby ci ktoś nerwy rozpruwał.
Barbarossa machnął jednak na to ręką i popatrzył na zamknięte drzwi, zza których dobiegały odgłosy walki.
- Co się tam dzieje?
- Adewall zaatakował bryg, który płynął za nami od jakiegoś czasu. Leońskie barwy. Zwiadowca albo prowokator, postanowił jednak nie ryzykować i pozbyć się świadków.
- I jak słyszę, dobrze mu idzie - mruknął wampir, odzyskując pokłady dobrego humoru, które uleciały nagle jak cięte gromem, kiedy zwrócił wypitą przed paroma minutami krew. Czerwona posoka momentalnie zaczęła parować na deskach, wsiąkając w większe szczeliny. Widząc to, Rafael błyskawicznie znalazł się z powrotem przy towarzyszu i podwijając rękaw płaszcza, przysunął mu swoją rękę pod nos.
- Musisz zrobić przegląd tych butelek - stwierdził bez emocji czarownik, zaciskając zęby, gdy biały kieł wbił mu się w tętnicę. - Krew starsza niż dwa tygodnie nie nadaje się już do zwalczania głodu przemiany. Musisz znaleźć zastępczy środek.
- Niby gdzie? - warknął Caster, kończąc picie...
Zielona dłoń wypłynęła z mroku jak drapieżnik czyhający na ofiarę, zamykając się na nadgarstku elfa, kapitana brygu, którego załoga wykrwawiała się pod szablami piratów. Plan wysadzenia się razem z okrętem od razu został zniweczony, kiedy tryton pchnął mężczyznę na ścianę i przystawił mu nóż do gardła.
- Minuta zwłoki i bym nie zdążył - mruknął rozbawiony własnymi słowami, gasząc niesioną przez marynarza pochodnię wolną ręką. - Nie honorowo jest umrzeć w wybuchu, człowieku morza. Zwłaszcza kiedy to ty sam podkładasz ogień. Pójdziesz teraz ze mną i porozmawiasz sobie z moim kapitanem, a potem umrzesz tak, jak to uznasz za stosowne, dobrze?
Okręt nabierał prędkości z każdym słowem, które padało z ust czarownika, jakby to on sam nim kierował i kazał mu pędzić na spotkanie z wrogiem. Kryształowa zastawa w szafce wystukiwała dziwne rytmy, mapy z łoskotem pospadały ze stołu, a półki z książkami zapadły się pod ciężarem opasłych tomów, które runęły na podłogę, wznosząc tumany kurzu. Do ogólnego bałaganu dołączyły także resztki z posiłku i gryzący zapach krwi, przemieszanej z rozlanym winem. Nad jedną z takich kałuż niemal natychmiast znalazł się czarny kocur, który nie przejmując się niczym wokoło, zaczął spijać napój różowym języczkiem, zamiatając przy tym ogonem i strzygąc uszami. Wampirzy głód krwi przebił się przez lichą barierę i pokierował Barbarossą wprost do najbliższego źródła, pozwalając mu odreagować chwilową niepoczytalność. Będąc zwierzęciem Caster nie mógł nawet zebrać myśli, wypowiadane przez Rafaela i Kiraie słowa uderzały w niego jak w bęben, mieszając się z rozkazami kociego instynktu, który wciąż kazał mu miauczeć, mruczeć, jeść i spać. W głowie mu huczało i choć nie było tego po nim widać, Barbarossa z całego serca pragnął odzyskać swoje ciało.
Jego modła została w końcu wysłuchana, choć poprzedziło ją zderzenie się ze sobą dwóch morskich taranów. Nautilius i leoński bryg złączyli się ze sobą w kurzawie drzazg i wzburzonej piany, sprawiając, że nikt nie potrafił ustać o własnych siłach. Większy gabarytami galeon zatryumfował już w następnej minucie, kiedy wszyscy wybudzili się z szoku. Taran Nautiliusa utkwił głęboko w kadłubie brygu, doszczętnie niszcząc mu podstawę tarana i jego trzon, przebijając się na wylot przez cienki pokład. Gdyby teraz wycofał, ocean sam połknąłby jednostkę, zacierając wszelkie ślady po stoczonej tutaj bitwie. Niestety rozkazy brzmiały nieco inaczej. Uczepiony liny minotaur jako jedyny zachował trzeźwość umysłu i kiedy dwa okręty równały się burta w burtę, przeskoczył na pokład brygu, pozbawiając głowy pierwszego napotkanego majtka. Jego dwuręczny topór przeciął powietrze i zakręcił syczącego młyńca, by następnie ucichnąć w chórze innego arsenału. W ruch poszły szable, harpuny, rapiery i pięści. Fala piratów z impetem skoczyła za kwatermistrzem, dokonując krwawego abordażu. Element zaskoczenia był znacząco po ich stronie. Morskie elfy zbite w dwie grupy wokół zejścia do ładowni i kajuty kapitana, starały się zepchnąć atakujących w bok i przebić się do siebie, lecz nie przeszły nawet odległości jednego kroku, kiedy zorientowały się, że są otoczone. Nie bronioną, lewą burtę zakryły nagle sylwetki dwunastu, oblepionych glonami potworów, w których dłoniach błyszczały zakrzywione noże. Banda z głębin skoczyła ku nim z szybkością błyskawicy, tnąc ścięgna i tętnice wystraszonych żołnierzy. W całym tym zamieszaniu nikt nie zwrócił uwagi jak jeden z nich, wysoki potwór z oszpeconą twarzą zbiega do ładowni w ślad za kapitanem.
W tym samym czasie, zaledwie długość czterech prętów dalej, czarny kot charczał i dostawał drgawek, rzucając się na boki obok tylnej nogi olbrzymiego łóżka. Zderzenie się okrętów rzuciło nim, jak szmacianą lalką, zwierzę przeleciało pod krzesłem i padło, uderzając grzbietem o kant łóżka. Jego spazmatyczny skowyt rozdarł kajutę na pół i obudził uwięzionego w środku wampira. Czarne futro niemal natychmiast zaczęło wypadać, pokrywając deski dywanem kłaków, a ciało rosnąć póki na nowo nie przypominało człowieka. Uszy wrosły w czaszkę, nos zgrubiał, a usta przeszły gruntowną przemianę, przywracając sobie lekko siny kolor. Powróciły chwytne palce, kości oraz błękitne, choć zamglone oczy. Przed Rafaelem i Kiraie znów prezentował się czarnowłosy wampir o bladej cerze i uwodzicielskim uśmiechu, zniekształconym obecnie przez grymas niesmaku.
- Rafael - wysapał z trudem, próbując powstać z klęczek, lecz zaraz przypadł do podłogi i zwymiotował gęstą, zabarwioną krwią śliną.
- Jestem - powiedział blondyn i doczołgawszy się do przyjaciela, podał mu wyjętą wcześniej karafkę z krwią. Powrót do normalnej postaci wiązał się z zaspokojeniem głodu, którego, chcąc żyć, Barbarossa nie mógł zignorować. Bez słów przytknął więc naczynie do ust i zaczął je osuszać, nie robiąc prawie w ogóle przerwy na wzięcie oddechu. Widząc to, Rafael postanowił przynieść mu jeszcze, lecz uniesiona dłoń w białej rękawiczce natychmiast go powstrzymała.
- Już mi lepiej - mruknął, przetaczając się na bok i rozdzierając koszulę, jakby brakowało mu powietrza. - Na długo odpłynąłem?
- Godzinę, może krócej - odpowiedział mu lekarz, kątem oka zerkając na elfkę i dając jej dyskretny znak, by została na swoim miejscu. - Już się bałem, że coś ci się stało. Dostałeś ataku, jakby ci ktoś nerwy rozpruwał.
Barbarossa machnął jednak na to ręką i popatrzył na zamknięte drzwi, zza których dobiegały odgłosy walki.
- Co się tam dzieje?
- Adewall zaatakował bryg, który płynął za nami od jakiegoś czasu. Leońskie barwy. Zwiadowca albo prowokator, postanowił jednak nie ryzykować i pozbyć się świadków.
- I jak słyszę, dobrze mu idzie - mruknął wampir, odzyskując pokłady dobrego humoru, które uleciały nagle jak cięte gromem, kiedy zwrócił wypitą przed paroma minutami krew. Czerwona posoka momentalnie zaczęła parować na deskach, wsiąkając w większe szczeliny. Widząc to, Rafael błyskawicznie znalazł się z powrotem przy towarzyszu i podwijając rękaw płaszcza, przysunął mu swoją rękę pod nos.
- Musisz zrobić przegląd tych butelek - stwierdził bez emocji czarownik, zaciskając zęby, gdy biały kieł wbił mu się w tętnicę. - Krew starsza niż dwa tygodnie nie nadaje się już do zwalczania głodu przemiany. Musisz znaleźć zastępczy środek.
- Niby gdzie? - warknął Caster, kończąc picie...
Zielona dłoń wypłynęła z mroku jak drapieżnik czyhający na ofiarę, zamykając się na nadgarstku elfa, kapitana brygu, którego załoga wykrwawiała się pod szablami piratów. Plan wysadzenia się razem z okrętem od razu został zniweczony, kiedy tryton pchnął mężczyznę na ścianę i przystawił mu nóż do gardła.
- Minuta zwłoki i bym nie zdążył - mruknął rozbawiony własnymi słowami, gasząc niesioną przez marynarza pochodnię wolną ręką. - Nie honorowo jest umrzeć w wybuchu, człowieku morza. Zwłaszcza kiedy to ty sam podkładasz ogień. Pójdziesz teraz ze mną i porozmawiasz sobie z moim kapitanem, a potem umrzesz tak, jak to uznasz za stosowne, dobrze?
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Z rosnącym smutkiem i poczuciem bezradności wysłuchała wykładu o korsarskiej hierarchii, choć miała już wcześniej wiedzę na temat tego kto jest kim i jakie ma prawa na okręcie, czego jej tata nie mógł sobie odpuścić, nawet jeśli kochającą las elfkę to nie interesowało, ale liczył się sam fakt tego, że admirał uświadomił ją w tej kwestii, tak jak przypuszczał uroczy medyk. Nie chciała go do tego nakłaniać, ani zmuszać, mówić, że jako czarodziej mógłby zainterweniować swoją magią, a po tym udawać greka. Z jego tonu kiedy mówił o towarzyszach i przede wszystkim samego zachowania wobec kapitana, mogła wywnioskować, że lojalność stawiał sobie zapewne na równi z własnym życiem. W tym ostatnim temacie, co potwierdził, byli podobni - ona także pragnęła brać ze swojej egzystencji jak najwięcej i nie kończyć szybko swojej przygody na tym świecie, chciała oddychać jak najdłużej.
Nic nie odpowiedziała na słowa Rafaela, nie chciała się z nim kłócić, bo była świadoma tego, że miał rację i w zupełności go rozumiała. Postąpiłaby na jego miejscu zapewne tak samo. Przeniosła swoje spojrzenie z niego na przestrzeń pomieszczenia rozciągającą się przed nią. Odgłosy tworzącego się bałaganu, ani trochę nie pozwalały jej się uspokoić i dziewczyna z kołaczącym się sercem w gardle, skuliła się bardziej na łóżku i zamknęła mocno oczy, jakby to miało jej pomóc nie słyszeć i nie myśleć o ludziach mordowanych zaledwie kilka prętów od niej. Zacisnęła powieki, zalewając czernią wszystko co widziała, akurat w momencie kiedy kot zaczął chłeptać obrzydliwą mieszankę wina i krzepnącej na powierzchni podłogi krwi, która nie zdążyła wypełnić szczelin między deskami i skapywać do niższego pomieszczenia, o ile takowe istniało.
Krzyknęła cicho, mocniej zaciskając dłonie na rzeźbionym filarze łóżka podtrzymującym rozścielony nad nią baldachim, kiedy oba statki wbiły się w siebie nawzajem. Zaraz miała okazję usłyszeć przerażającą muzykę skomponowaną odgłosami ocierającego się o siebie i odbijającego się metalu, wypełnionym i podkreślonym, rozdzierającą jej serce, podniosłą arią, stworzoną przez krzyki umierających korsarzy z obu okrętów, których życia były brutalnie wykradane przez oponentów. Po niedługiej chwili w symfonii unoszącej się w powietrzu, wzniósł się inny przeciągły i mrożący krew w żyłach dźwięk, którego źródło było niebezpiecznie blisko i tak już zaniepokojonej oraz zmartwionej elfki. Przełknęła z obawą ślinę i podciągnęła się na materacu do krawędzi łoża, by niepewnie zbadać co wydaje te potworne dźwięki, które szybko się przekonała były wydawane przez jej gospodarza w kociej postaci. Dolna warga lekko rozchylonych ust drżała dziewczynie, której oczy się zeszkliły widząc to, w jej mniemaniu, cierpienie żywej istoty. Chciała mu jakoś pomóc, ulżyć, ale nie miała zielonego pojęcia jak to zrobić, a tym bardziej co się dzieje ze zwierzakiem. Zmusiła się do pozostania w miejscu i zdanie się na umiejętności Rafaela, który lepiej niż ona znał kapitana i jego przypadek.
Okrętem już tak nie rzucało więc usiadła na łóżku i opuściła nogi na podłogę by nie pobrudzić butami na płaskiej podeszwie posłania. Odwróciła też wzrok od zmieniającego się Barbarossy i milczała, osłabiona i zmęczona już tym okropnym dniem. Nie miała nawet siły do płaczu, choć spuchnięte oczy jej się zeszkliły kiedy kocurem targały drgawki. Serce jej zabiło mocniej z ulgą kiedy usłyszała spokojny i znajomy głos gospodarza, ale zaraz skupiła się na jego tonie i się bardzo zmartwiła, nie odezwała się jednak i nie ruszyła z miejsca. Chciała się poderwać na równe nogi i podtrzymać wampira, pomóc mu wstać, ale jedynie by tylko przeszkadzała, z resztą i tak nic nie mogła była jedynie zakładniczką i ochronną płachtą oferującą nietykalność, całemu Nautiliusowi, a jednocześnie szczującą i prowokującą do prób odbicia przez jej ojca, jego wojska i kandydatów zabiegających o jej rękę, może nie koniecznie z miłości, choć tacy mogą się znaleźć, ale przede wszystkim ostrzących zęby na ciepłą posadkę, majątek rodziny Awerkerów i wkradnięcie się w łaski ulubieńca króla, jakim był admirał.
Nie wtrąciła się też do ich rozmowy, wiedząc, że niczego sensownego by nie wniosła, co ją przygnębiło jeszcze bardziej. Siedziała jedynie w bezruchu, będąc nieładnie i nieznacznie przygarbioną, obejmując się ramionami. Na samą myśl, że czarnowłosy mężczyzna z taką chciwością i pragnieniem osuszył całą karafkę, aż jej się niedobrze zrobiło, a efekt ten został spotęgowany przez odgłos wydawany przez krwiopijcę kiedy oddawał z powrotem wypitą przed chwilą posokę, a także przez wywołującą u niej zawroty głowy woń krwi wypełniającą pomieszczenie. Nie czuła się najlepiej, ale wiedziała, że było by jedynie tylko gorzej gdyby wybiegła z kajuty, jeśli ta niebyła by zaryglowana. Musiała to cierpliwie wytrzymać, co było trudne gdyż nigdy nawet nie śnie nie doznała tylu negatywnych wrażeń w ciągu jednej nocy, która była porównywalna do tego, że dopiero od kilku godzin jest na przeklętym statku. Może pięć, może sześć, może cztery. Nie wiedziała całkowicie straciła poczucie w tej chronionej przed światłem kajucie.
- Niedobrze mi... - szepnęła cicho, potrzebowała świeżego powietrza. Spojrzała w stronę powiewającej przy oknie zasłony. Podniosła się z łóżka uważając by nie skupić na sobie uwagi mężczyzn zajętych czym innym i postąpiła kilka kroków przed siebie w stronę światła, które obiecywało ukojenie od duchoty jaka zaczęła panować w pomieszczeniu, ale... To musiało nastąpić prędzej czy później. Ledwo jej palce musnęły zimną, metalową klamkę okna, kiedy nogi się pod nią ugięły, a ona opadła bezwładnie na ziemię, wszystko co widziała zostało spowite gęstą i ciężką czernią. Zemdlała przez stres, nieprzyjemną woń krwi i duchotę, a do tego osłabienie, ponieważ nie zjadła nawet jednej trzeciej kawałka rekiniego mięsa, które sobie nałożyła, a obecnie walało się gdzieś po podłodze we wszechobecnym bałaganie. Na szczęście jednak upadając nie uderzyła się głową o żadną krawędź, co najwyżej jej groziło po odzyskaniu przytomności to kilka siniaków z lewej strony swojego ciała, na którą upadła, a przede wszystkim na udzie, ramieniu i może biodrze oraz kolanie. Nic więcej.
Kapitan ścigającego piratów okrętu z zimną krwią był gotowy rzucić już pochodnię w stronę beczek z prochem, którego niewielka ilość wysypana była dokoła łatwopalnego ładunku. Zaklął paskudnie kiedy z cienia wyłonił się jeden z korsarzy Nautiliusa, niewątpliwie zesłany przez samego Władcę Peikieł. Zacisnął mocno zęby przyparty i bezradny do ściany. Szybko zaczął szukać jakiegoś rozwiązania, by móc posłać do Czeluści choć część przeklętej załogi, znajdującej się na jego okręcie, niestety został bezpowrotnie pozbawiony szansy na to małe zwycięstwo. Patrząc trytonowi z wrogością w oczy sięgnął wolno za siebie, aby zacisnąć dłoń na wetkniętym z tyłu za pasem, sztylecie.
- Chędoż się morderco - warknął spokojnym tonem i splunął wrogowi w twarz, szybko wyciągając ostrze i kierując je w stronę zielonoskórego.
Nic nie odpowiedziała na słowa Rafaela, nie chciała się z nim kłócić, bo była świadoma tego, że miał rację i w zupełności go rozumiała. Postąpiłaby na jego miejscu zapewne tak samo. Przeniosła swoje spojrzenie z niego na przestrzeń pomieszczenia rozciągającą się przed nią. Odgłosy tworzącego się bałaganu, ani trochę nie pozwalały jej się uspokoić i dziewczyna z kołaczącym się sercem w gardle, skuliła się bardziej na łóżku i zamknęła mocno oczy, jakby to miało jej pomóc nie słyszeć i nie myśleć o ludziach mordowanych zaledwie kilka prętów od niej. Zacisnęła powieki, zalewając czernią wszystko co widziała, akurat w momencie kiedy kot zaczął chłeptać obrzydliwą mieszankę wina i krzepnącej na powierzchni podłogi krwi, która nie zdążyła wypełnić szczelin między deskami i skapywać do niższego pomieszczenia, o ile takowe istniało.
Krzyknęła cicho, mocniej zaciskając dłonie na rzeźbionym filarze łóżka podtrzymującym rozścielony nad nią baldachim, kiedy oba statki wbiły się w siebie nawzajem. Zaraz miała okazję usłyszeć przerażającą muzykę skomponowaną odgłosami ocierającego się o siebie i odbijającego się metalu, wypełnionym i podkreślonym, rozdzierającą jej serce, podniosłą arią, stworzoną przez krzyki umierających korsarzy z obu okrętów, których życia były brutalnie wykradane przez oponentów. Po niedługiej chwili w symfonii unoszącej się w powietrzu, wzniósł się inny przeciągły i mrożący krew w żyłach dźwięk, którego źródło było niebezpiecznie blisko i tak już zaniepokojonej oraz zmartwionej elfki. Przełknęła z obawą ślinę i podciągnęła się na materacu do krawędzi łoża, by niepewnie zbadać co wydaje te potworne dźwięki, które szybko się przekonała były wydawane przez jej gospodarza w kociej postaci. Dolna warga lekko rozchylonych ust drżała dziewczynie, której oczy się zeszkliły widząc to, w jej mniemaniu, cierpienie żywej istoty. Chciała mu jakoś pomóc, ulżyć, ale nie miała zielonego pojęcia jak to zrobić, a tym bardziej co się dzieje ze zwierzakiem. Zmusiła się do pozostania w miejscu i zdanie się na umiejętności Rafaela, który lepiej niż ona znał kapitana i jego przypadek.
Okrętem już tak nie rzucało więc usiadła na łóżku i opuściła nogi na podłogę by nie pobrudzić butami na płaskiej podeszwie posłania. Odwróciła też wzrok od zmieniającego się Barbarossy i milczała, osłabiona i zmęczona już tym okropnym dniem. Nie miała nawet siły do płaczu, choć spuchnięte oczy jej się zeszkliły kiedy kocurem targały drgawki. Serce jej zabiło mocniej z ulgą kiedy usłyszała spokojny i znajomy głos gospodarza, ale zaraz skupiła się na jego tonie i się bardzo zmartwiła, nie odezwała się jednak i nie ruszyła z miejsca. Chciała się poderwać na równe nogi i podtrzymać wampira, pomóc mu wstać, ale jedynie by tylko przeszkadzała, z resztą i tak nic nie mogła była jedynie zakładniczką i ochronną płachtą oferującą nietykalność, całemu Nautiliusowi, a jednocześnie szczującą i prowokującą do prób odbicia przez jej ojca, jego wojska i kandydatów zabiegających o jej rękę, może nie koniecznie z miłości, choć tacy mogą się znaleźć, ale przede wszystkim ostrzących zęby na ciepłą posadkę, majątek rodziny Awerkerów i wkradnięcie się w łaski ulubieńca króla, jakim był admirał.
Nie wtrąciła się też do ich rozmowy, wiedząc, że niczego sensownego by nie wniosła, co ją przygnębiło jeszcze bardziej. Siedziała jedynie w bezruchu, będąc nieładnie i nieznacznie przygarbioną, obejmując się ramionami. Na samą myśl, że czarnowłosy mężczyzna z taką chciwością i pragnieniem osuszył całą karafkę, aż jej się niedobrze zrobiło, a efekt ten został spotęgowany przez odgłos wydawany przez krwiopijcę kiedy oddawał z powrotem wypitą przed chwilą posokę, a także przez wywołującą u niej zawroty głowy woń krwi wypełniającą pomieszczenie. Nie czuła się najlepiej, ale wiedziała, że było by jedynie tylko gorzej gdyby wybiegła z kajuty, jeśli ta niebyła by zaryglowana. Musiała to cierpliwie wytrzymać, co było trudne gdyż nigdy nawet nie śnie nie doznała tylu negatywnych wrażeń w ciągu jednej nocy, która była porównywalna do tego, że dopiero od kilku godzin jest na przeklętym statku. Może pięć, może sześć, może cztery. Nie wiedziała całkowicie straciła poczucie w tej chronionej przed światłem kajucie.
- Niedobrze mi... - szepnęła cicho, potrzebowała świeżego powietrza. Spojrzała w stronę powiewającej przy oknie zasłony. Podniosła się z łóżka uważając by nie skupić na sobie uwagi mężczyzn zajętych czym innym i postąpiła kilka kroków przed siebie w stronę światła, które obiecywało ukojenie od duchoty jaka zaczęła panować w pomieszczeniu, ale... To musiało nastąpić prędzej czy później. Ledwo jej palce musnęły zimną, metalową klamkę okna, kiedy nogi się pod nią ugięły, a ona opadła bezwładnie na ziemię, wszystko co widziała zostało spowite gęstą i ciężką czernią. Zemdlała przez stres, nieprzyjemną woń krwi i duchotę, a do tego osłabienie, ponieważ nie zjadła nawet jednej trzeciej kawałka rekiniego mięsa, które sobie nałożyła, a obecnie walało się gdzieś po podłodze we wszechobecnym bałaganie. Na szczęście jednak upadając nie uderzyła się głową o żadną krawędź, co najwyżej jej groziło po odzyskaniu przytomności to kilka siniaków z lewej strony swojego ciała, na którą upadła, a przede wszystkim na udzie, ramieniu i może biodrze oraz kolanie. Nic więcej.
Kapitan ścigającego piratów okrętu z zimną krwią był gotowy rzucić już pochodnię w stronę beczek z prochem, którego niewielka ilość wysypana była dokoła łatwopalnego ładunku. Zaklął paskudnie kiedy z cienia wyłonił się jeden z korsarzy Nautiliusa, niewątpliwie zesłany przez samego Władcę Peikieł. Zacisnął mocno zęby przyparty i bezradny do ściany. Szybko zaczął szukać jakiegoś rozwiązania, by móc posłać do Czeluści choć część przeklętej załogi, znajdującej się na jego okręcie, niestety został bezpowrotnie pozbawiony szansy na to małe zwycięstwo. Patrząc trytonowi z wrogością w oczy sięgnął wolno za siebie, aby zacisnąć dłoń na wetkniętym z tyłu za pasem, sztylecie.
- Chędoż się morderco - warknął spokojnym tonem i splunął wrogowi w twarz, szybko wyciągając ostrze i kierując je w stronę zielonoskórego.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 128
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Kapitan leońskiej jednostki nie walczył z pierwszym lepszym rzezimieszkiem, któremu zapłacono za atak na okręt, lecz z seryjnym mordercą i mistrzem w swoim fachu, który zawsze jest dwa kroki do przodu. Kiedy więc dłoń mężczyzny skoczyła ku rękojeści, Jokar czekał z przygotowaną kontrą. Cięcie od lewej, na wysokości nerek zamarkował bez najmniejszego problemu, blokując ramię elfa w dźwigni, po której jego oponent zmuszony był rzucić broń i poddać się jego woli, by nie złamać sobie kończyny w sześciu lub ośmiu miejscach. Czując słabnący opór, tryton pchnął marynarza na ścianę za nim i natychmiast poprawił sierpowym, rozwalając mu nos i górną wargę, która pękła niczym dorodna wiśnia. Zalany krwią, elf osunął się na kolana i uczepił się nogi morskiego człowieka, jakby próbował go podnieść i przewrócić.
- Nic z tego - syknął przez zęby szef nożowników, wymierzając łokciem trzy celne razy między łopatki mężczyzny. Jego oddech uciął nagle krzyk, po którym elf zwinął się w pozycji embrionalnej, próbując złapać powietrze i kurczowo podrapał paznokciami podłogę. Twarz stojącego nad nim trytona była ściągnięta w grymasie odrazy i wyższości, którą udowodnił, pokonując przeciwnika. Przez chwilę obserwował on kapitana wrogiego statku, jak ten powstaje i ponownie pada pod uderzeniami w klatkę piersiową i brzuch.
- Módl się żeby mój kapitan miał dobry humor - dodał, dając znak swoim ludziom, którzy zeszli pod pokład, by związać i zaciągnąć ciało tracącego przytomność mężczyzny na Nautiliusa.
Po drodze okazało się, że pogrom dobiegł końca. Ciała poległych elfów w leońskich mundurach były zbierane i układane przez piratów w dwa stosy, które następnie przykryto resztkami żagla i obciążono. Zgodnie z kodeksem, zostaną one pochowane wraz z okrętem w starym, marynarskim stylu, jakim jest strawienie przez ogień. Odwlekano to jednak ze względu na cenne skrzynie, znalezione przez piratów w ładowni i kajucie kapitana.
- Przewozili broń, trochę dokumentów i rum - powiedział jeden z żeglarzy, składając meldunek kwatermistrzowi, który stał nad zwłokami pierwszego męczennika tego ataku, młodego chłopaka, którego głowa potoczyła się w nieznanym nikomu kierunku.
- Straty nie duże - dodał Kasino Kazimir, łysy, ale jednocześnie brodaty krasnolud, wyłaniając się zza balustrady, gdzie obecnie była mała półka między dziobami obu jednostek. - Okręt też w porządku. Dziura na lewo od tarana, powyżej nasady. Deska nie wytrzymała i puściła. Naprawię to jak najszybciej, ale potrzebuję pomocy.
- Masz moich ludzi - wtrącił Jokar, wyłaniając się spod pokładu z obstawą i elfim kapitanem. Tryton co prawda nie wiedział, czego dotyczy rozmowa kwatermistrza i kowala, dotarł do nich na samo zakończenie, ale i tak oznajmił swoje usługi, które świadczył na Nautiliusie wraz ze swoimi ludźmi.
W międzyczasie Barbarossa zaspokoił głód krwi, krwią z ręki swojego sekretarza, lekarza i przyjaciela, a następnie przytomnym już wzrokiem rozejrzał się po kajucie. Bałaganu, który powstał w wyniku zderzenia, nie dało się w żaden sposób uniknąć, ale przynajmniej na pierwszy rzut oka nic nie wyglądało na uszkodzone. Książki zwalone w jeden stos, mapy rozrzucone wokół stołu, rozlane wino i pozostawione w bezwładzie ciało młodej elfki. To na niej kapitan na dłużej skupił swój wzrok, próbując połączyć fakty. Okno było na wpół otwarte, zasłona ściągnięta, a na parapecie żadnych śladów. Całość prezentowała się oczywiście na niekorzyść Castera, gdyż wszystko wyglądało na próbę samobójczą, która, gdyby się udała, ściągnęłaby na nich same nieszczęścia. Kobieta na pokładzie to pech, jak mawiał Kasino, a już szczególnie, gdy zdecyduje się odejść z tego świata.
- Nic jej nie będzie - zdiagnozował Rafael, kiedy znalazł się obok elfki. - Co najwyżej potłukła sobie tyłek od upadku.
- To dobrze - mruknął Barbarossa, pomagając przyjacielowi przenieść Kiraie z podłogi na środek łóżka, zabezpieczając ją tym samym przed upadkiem, gdyby podczas snu zaczęła się wiercić. - Zostań z nią i dopilnuj, by coś zjadła. Kiedy się obudzi, zapytaj ją, na co ma ochotę i przekaż to Kasino. I niech tu w końcu ktoś posprząta - dodał, kierując się lekko chwiejnym krokiem w stronę drzwi, które ustąpiły pod naporem jego dłoni.
Załoga Nautiliusa kończyła właśnie załadunek zdobytych dóbr oraz przygotowywała się do wznowienia rejsu, ku bezpiecznym strefom, gdzie więcej jest piratów niż strażników prawa. Mimo to, Caster nie wyobrażał sobie, jak pojedyncze statki miałyby zatrzymać Awerkera i jego flotę. Zorganizowanie kontruderzenia nie wchodziło w grę. Osłabione Bractwo nie miało już swoich królów, każdy myślał tylko o sobie, a jedyna mobilizacja nastąpiłaby tylko wtedy, kiedy Wyzwolenie zaczęło zrzucać kotwicę u wybrzeży Wyspy Czaszek. Tego jednak Barbarossa woli uniknąć za wszelką cenę, dlatego nie potrzebowali żadnych świadków swojej obecności.
- Odbijamy na zachód, a później na północny wschód - poinstruował sternika, pokazując się swoim ludziom, jednocześnie przejmując władzę od kwatermistrza, który, jakby mu zrzucić z serca ciężki kamień, westchnął głęboko i uśmiechnął się pod nosem.
- Dobrze, że znów jesteś wśród nas, kapitanie.
- Zawsze byłem - odpowiedział mu wampir, poprawiając kapelusz, insygnia oraz szablę, symbole jego władzy na Nautiliusie. - I nigdzie się już nie wybieram.
- Jakie straty?
- Straciliśmy dziesięciu ludzi, ale między nami, nie byli oni zbyt wartościowi - skomentował swój meldunek Adewall, dając znak do zwrotu i porzucenia leońskiego brygu, który, gdy tylko taran galeonu wyszedł spod kadłuba, zaczął nabierać wody i przechylać się w głębiny. - To najemnicy, których zwerbowaliśmy jakiś czas temu.
- Dobrze. A kapitan?
- Jokar zaciągnął go pod pokład. Wieczorem wezmę od Kasina narzędzia i poprowadzę przesłuchanie. Swoją drogą spójrz na jego bryg. Cienki i lichy w porównaniu z naszym. Nie miał żadnych szans.
- Zgaduję, że on sądził inaczej. - Słowa kapitana odbiły się lekkim echem, po którym jego sylwetka ponownie zniknęła w progu kajuty.
- I co z nią? - zapytał z nutą troski w głosie, wciąż mając w pamięci pochodzenie dziewczyny.
- Kilka siniaków od upadku, ale po za tym zdrowa - odpowiedział Rafael. - Do wieczora powinna się obudzić. A jak ty się czujesz?
- Wymięty i zbity kijem. Skronie mi pulsują, a nogi trzęsą się jak galareta.
- Czyli nic nowego - podsumował czarodziej, zmieniając kompres na czole dziewczyny.
- Nic z tego - syknął przez zęby szef nożowników, wymierzając łokciem trzy celne razy między łopatki mężczyzny. Jego oddech uciął nagle krzyk, po którym elf zwinął się w pozycji embrionalnej, próbując złapać powietrze i kurczowo podrapał paznokciami podłogę. Twarz stojącego nad nim trytona była ściągnięta w grymasie odrazy i wyższości, którą udowodnił, pokonując przeciwnika. Przez chwilę obserwował on kapitana wrogiego statku, jak ten powstaje i ponownie pada pod uderzeniami w klatkę piersiową i brzuch.
- Módl się żeby mój kapitan miał dobry humor - dodał, dając znak swoim ludziom, którzy zeszli pod pokład, by związać i zaciągnąć ciało tracącego przytomność mężczyzny na Nautiliusa.
Po drodze okazało się, że pogrom dobiegł końca. Ciała poległych elfów w leońskich mundurach były zbierane i układane przez piratów w dwa stosy, które następnie przykryto resztkami żagla i obciążono. Zgodnie z kodeksem, zostaną one pochowane wraz z okrętem w starym, marynarskim stylu, jakim jest strawienie przez ogień. Odwlekano to jednak ze względu na cenne skrzynie, znalezione przez piratów w ładowni i kajucie kapitana.
- Przewozili broń, trochę dokumentów i rum - powiedział jeden z żeglarzy, składając meldunek kwatermistrzowi, który stał nad zwłokami pierwszego męczennika tego ataku, młodego chłopaka, którego głowa potoczyła się w nieznanym nikomu kierunku.
- Straty nie duże - dodał Kasino Kazimir, łysy, ale jednocześnie brodaty krasnolud, wyłaniając się zza balustrady, gdzie obecnie była mała półka między dziobami obu jednostek. - Okręt też w porządku. Dziura na lewo od tarana, powyżej nasady. Deska nie wytrzymała i puściła. Naprawię to jak najszybciej, ale potrzebuję pomocy.
- Masz moich ludzi - wtrącił Jokar, wyłaniając się spod pokładu z obstawą i elfim kapitanem. Tryton co prawda nie wiedział, czego dotyczy rozmowa kwatermistrza i kowala, dotarł do nich na samo zakończenie, ale i tak oznajmił swoje usługi, które świadczył na Nautiliusie wraz ze swoimi ludźmi.
W międzyczasie Barbarossa zaspokoił głód krwi, krwią z ręki swojego sekretarza, lekarza i przyjaciela, a następnie przytomnym już wzrokiem rozejrzał się po kajucie. Bałaganu, który powstał w wyniku zderzenia, nie dało się w żaden sposób uniknąć, ale przynajmniej na pierwszy rzut oka nic nie wyglądało na uszkodzone. Książki zwalone w jeden stos, mapy rozrzucone wokół stołu, rozlane wino i pozostawione w bezwładzie ciało młodej elfki. To na niej kapitan na dłużej skupił swój wzrok, próbując połączyć fakty. Okno było na wpół otwarte, zasłona ściągnięta, a na parapecie żadnych śladów. Całość prezentowała się oczywiście na niekorzyść Castera, gdyż wszystko wyglądało na próbę samobójczą, która, gdyby się udała, ściągnęłaby na nich same nieszczęścia. Kobieta na pokładzie to pech, jak mawiał Kasino, a już szczególnie, gdy zdecyduje się odejść z tego świata.
- Nic jej nie będzie - zdiagnozował Rafael, kiedy znalazł się obok elfki. - Co najwyżej potłukła sobie tyłek od upadku.
- To dobrze - mruknął Barbarossa, pomagając przyjacielowi przenieść Kiraie z podłogi na środek łóżka, zabezpieczając ją tym samym przed upadkiem, gdyby podczas snu zaczęła się wiercić. - Zostań z nią i dopilnuj, by coś zjadła. Kiedy się obudzi, zapytaj ją, na co ma ochotę i przekaż to Kasino. I niech tu w końcu ktoś posprząta - dodał, kierując się lekko chwiejnym krokiem w stronę drzwi, które ustąpiły pod naporem jego dłoni.
Załoga Nautiliusa kończyła właśnie załadunek zdobytych dóbr oraz przygotowywała się do wznowienia rejsu, ku bezpiecznym strefom, gdzie więcej jest piratów niż strażników prawa. Mimo to, Caster nie wyobrażał sobie, jak pojedyncze statki miałyby zatrzymać Awerkera i jego flotę. Zorganizowanie kontruderzenia nie wchodziło w grę. Osłabione Bractwo nie miało już swoich królów, każdy myślał tylko o sobie, a jedyna mobilizacja nastąpiłaby tylko wtedy, kiedy Wyzwolenie zaczęło zrzucać kotwicę u wybrzeży Wyspy Czaszek. Tego jednak Barbarossa woli uniknąć za wszelką cenę, dlatego nie potrzebowali żadnych świadków swojej obecności.
- Odbijamy na zachód, a później na północny wschód - poinstruował sternika, pokazując się swoim ludziom, jednocześnie przejmując władzę od kwatermistrza, który, jakby mu zrzucić z serca ciężki kamień, westchnął głęboko i uśmiechnął się pod nosem.
- Dobrze, że znów jesteś wśród nas, kapitanie.
- Zawsze byłem - odpowiedział mu wampir, poprawiając kapelusz, insygnia oraz szablę, symbole jego władzy na Nautiliusie. - I nigdzie się już nie wybieram.
- Jakie straty?
- Straciliśmy dziesięciu ludzi, ale między nami, nie byli oni zbyt wartościowi - skomentował swój meldunek Adewall, dając znak do zwrotu i porzucenia leońskiego brygu, który, gdy tylko taran galeonu wyszedł spod kadłuba, zaczął nabierać wody i przechylać się w głębiny. - To najemnicy, których zwerbowaliśmy jakiś czas temu.
- Dobrze. A kapitan?
- Jokar zaciągnął go pod pokład. Wieczorem wezmę od Kasina narzędzia i poprowadzę przesłuchanie. Swoją drogą spójrz na jego bryg. Cienki i lichy w porównaniu z naszym. Nie miał żadnych szans.
- Zgaduję, że on sądził inaczej. - Słowa kapitana odbiły się lekkim echem, po którym jego sylwetka ponownie zniknęła w progu kajuty.
- I co z nią? - zapytał z nutą troski w głosie, wciąż mając w pamięci pochodzenie dziewczyny.
- Kilka siniaków od upadku, ale po za tym zdrowa - odpowiedział Rafael. - Do wieczora powinna się obudzić. A jak ty się czujesz?
- Wymięty i zbity kijem. Skronie mi pulsują, a nogi trzęsą się jak galareta.
- Czyli nic nowego - podsumował czarodziej, zmieniając kompres na czole dziewczyny.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Czynnikiem, który przechylił szalę zwycięstwa na korzyść wroga była niewątpliwie zbyt duża pewność siebie kapitana leońskiego statku i jego zbytnia gwałtowność. Pragnienie zaimponowania admirałowi i odzyskania jego córki całkowicie przejęło nad nim kontrolę przyćmiewając zdrowy rozsądek i trzymanie się rozkazów. Elfy miały śledzić Nautiliusa podążając za nim ukryci w odmętach oceanu, a nie wypływać na otwarte wody z ładunkiem pełnym prochu. Wsadzenie załogi morskich długouchych mieszkańców na okręt tylko po to by wszystko poszło z dymem było zbyt wysoka ceną, na którą żaden szanujący się przywódca nie mógł pozwolić, nawet jeśli chodziło o osłabienie i spowolnienie wroga. Niestety nie było już powrotu, a kapitan miał właśnie zapłacić za swoje błędy. Do upadłego miał nadzieję rozprawić się z liderem nożowników i wysadzić w powietrze leoński bryg, ale jego przeciwnik okazał się lepszy nie tylko przez doświadczenie, ale przede wszystkim swoje opanowanie, którego zabrakło niestety morskiemu elfowi. Z trudem łapiąc oddech walczył o zachowanie świadomości i pokonanie zagrożenia, jednakże już po chwili został pożarty przez ogromną falę ciemności sprawiając, że jego ciało stało się bezwładne. Nie czuł jak go związywali, a tym bardziej jak przenoszono go na Nautiliusa.
Bezwładny upadek na podłogę kajuty Barbarossy nie należał do najprzyjemniejszych, ale przynajmniej Kiraie nie miała już okazji go poczuć, no przynajmniej dopóki się nie obudzi i siniaki nie zaczną dawać o sobie znać. Mogła się jedynie cieszyć szczęściem, że nie rozbiła o coś głowy. Utrata przytomności nie była przez nią w żadnym wypadku zamierzona, nie było to celowe działanie, które miało na celu zwrócenie na nią uwagi mężczyzn. Dziewczynie nie dobrze się robiło od odoru krwi, była poddenerwowana walką okrętów i potrzebowała większej ilości powietrza. Nim padła na ziemię udało jej się otworzyć szerzej okno co zaraz zaowocowało głębszymi, pełnymi ulgi wdechami jakie brała upajając się świeżymi, chłodnymi podmuchami. Jej ocucenie się było jedynie kwestią czasu.
Kiedy jej organizm wrócił do normy, a przede wszystkim mózg się zdrowo dotlenił, utrata przytomności zmieniła się w drzemkę, która również nie należała do miłych i relaksacyjno-regenerujących. Ciemność przed jej oczami zmieniła się w setki obrazów przemykających przez jej głowę w postaci snów, które trafniej powinny zostać nazwane koszmarami. Elfka znów została porwana przez okrutnego potwora i uwięziona bez nadziei na powrót do domu i uściskanie ojca, który wrócił po długiej nieobecności. I tak w kółko, aż się w końcu nie obudziła po kilku godzinach.
- Tato... - wyszeptała cicho i przekręciła się na bok zrzucając tym samym kompres z czoła. Skulona wtulała się w poduszkę, w którą to wsiąkały wypływające z jej oczu łzy.
Słyszała jakieś niewyraźne słowa docierające do jej uszu, ale nie chciała się tym przejmować, zbyt skupiona na oddalającej się od niej podobiźnie ojca stojącego na brzegu, którą płaczem żegnała już chyba po raz tysięczny podczas swojego snu. Zasmucona otworzyła lekko zamglone przez jej drzemkę i ujrzała przed sobą czyjąś rozmazaną twarz. Nie do końca jeszcze obudzona więc jasną czuprynę przypisała tylko do jednej osoby.
- Ojcze... Co robisz w moim pokoju? - ziewnęła przeciągle i się podniosła, aby usiąść przecierając jednocześnie dłonią oczy. - Która godzina? Dlaczego Violetta albo Fiona nie przyszły mnie obudzić? - pytała dalej dopóki nie zauważyła po ponownym otworzeniu oczu, że pomieszczenie, w którym się znajduje jest stanowczo zbyt ciemne by było jej pokojem. Jednak musiała przyznać nie było zapuszczone, ale za to w dobrym guście i na swój sposób urokliwe, ponieważ podczas ona sobie smacznie spała zdążono już posprzątać cały bałagan jaki miał tu miejsce, gdy oba statki ze sobą walczyły.
- TY NIE JESTEŚ FIONĄ!!!!! - pisnęła i z godną elfa precyzją cisnęła poduszką najpierw w Rafaela, a po tym w Barbarossę, którego z trudem dostrzegła przez jego ciemną garderobę. Chwilę musiało minąć nim jej umysł całkowicie otrzeźwiał i zrozumiała, że jej niekończący się koszmar o piratach był prawdą.
Nie wiedziała co się stało, jej mózg nie zarejestrował kiepskiego samopoczucia dziewczyny, a tym bardziej zemdlenia, co w sumie było przy tym normalne. Zaraz jednak kiedy doszła do siebie spojrzała wrogo na wampirzego kapitana i z gniewem zaczęła do niego podchodzić, a kiedy znalazła się na wyciągnięcie ręki strzeliła mu z charakterystycznym plaskiem otwartą dłonią w twarz.
- COŚ TY MI ZROBIŁ, PERWERSIE?! - wrzasnęła nie przejmując się obecnością Rafaela i tym, że przez otwarte drzwi kajuty co jakiś czas zerkają pracujący na zewnątrz kamraci nieumarłego. Cofnęła się o krok od gospodarza tylko po to by omieść spojrzeniem całe pomieszczenie w poszukiwaniu jakiejś skutecznej broni. Jej oczy zatrzymały się na karafce i błysnęły podobnie jak kryształ w promieniach słońca, co było znaczącym potwierdzeniem tego, że znalazła to czego szukała i nie kryła tego, że zamierzała użyć butelki przeciwko przywódcy piratów.
Bezwładny upadek na podłogę kajuty Barbarossy nie należał do najprzyjemniejszych, ale przynajmniej Kiraie nie miała już okazji go poczuć, no przynajmniej dopóki się nie obudzi i siniaki nie zaczną dawać o sobie znać. Mogła się jedynie cieszyć szczęściem, że nie rozbiła o coś głowy. Utrata przytomności nie była przez nią w żadnym wypadku zamierzona, nie było to celowe działanie, które miało na celu zwrócenie na nią uwagi mężczyzn. Dziewczynie nie dobrze się robiło od odoru krwi, była poddenerwowana walką okrętów i potrzebowała większej ilości powietrza. Nim padła na ziemię udało jej się otworzyć szerzej okno co zaraz zaowocowało głębszymi, pełnymi ulgi wdechami jakie brała upajając się świeżymi, chłodnymi podmuchami. Jej ocucenie się było jedynie kwestią czasu.
Kiedy jej organizm wrócił do normy, a przede wszystkim mózg się zdrowo dotlenił, utrata przytomności zmieniła się w drzemkę, która również nie należała do miłych i relaksacyjno-regenerujących. Ciemność przed jej oczami zmieniła się w setki obrazów przemykających przez jej głowę w postaci snów, które trafniej powinny zostać nazwane koszmarami. Elfka znów została porwana przez okrutnego potwora i uwięziona bez nadziei na powrót do domu i uściskanie ojca, który wrócił po długiej nieobecności. I tak w kółko, aż się w końcu nie obudziła po kilku godzinach.
- Tato... - wyszeptała cicho i przekręciła się na bok zrzucając tym samym kompres z czoła. Skulona wtulała się w poduszkę, w którą to wsiąkały wypływające z jej oczu łzy.
Słyszała jakieś niewyraźne słowa docierające do jej uszu, ale nie chciała się tym przejmować, zbyt skupiona na oddalającej się od niej podobiźnie ojca stojącego na brzegu, którą płaczem żegnała już chyba po raz tysięczny podczas swojego snu. Zasmucona otworzyła lekko zamglone przez jej drzemkę i ujrzała przed sobą czyjąś rozmazaną twarz. Nie do końca jeszcze obudzona więc jasną czuprynę przypisała tylko do jednej osoby.
- Ojcze... Co robisz w moim pokoju? - ziewnęła przeciągle i się podniosła, aby usiąść przecierając jednocześnie dłonią oczy. - Która godzina? Dlaczego Violetta albo Fiona nie przyszły mnie obudzić? - pytała dalej dopóki nie zauważyła po ponownym otworzeniu oczu, że pomieszczenie, w którym się znajduje jest stanowczo zbyt ciemne by było jej pokojem. Jednak musiała przyznać nie było zapuszczone, ale za to w dobrym guście i na swój sposób urokliwe, ponieważ podczas ona sobie smacznie spała zdążono już posprzątać cały bałagan jaki miał tu miejsce, gdy oba statki ze sobą walczyły.
- TY NIE JESTEŚ FIONĄ!!!!! - pisnęła i z godną elfa precyzją cisnęła poduszką najpierw w Rafaela, a po tym w Barbarossę, którego z trudem dostrzegła przez jego ciemną garderobę. Chwilę musiało minąć nim jej umysł całkowicie otrzeźwiał i zrozumiała, że jej niekończący się koszmar o piratach był prawdą.
Nie wiedziała co się stało, jej mózg nie zarejestrował kiepskiego samopoczucia dziewczyny, a tym bardziej zemdlenia, co w sumie było przy tym normalne. Zaraz jednak kiedy doszła do siebie spojrzała wrogo na wampirzego kapitana i z gniewem zaczęła do niego podchodzić, a kiedy znalazła się na wyciągnięcie ręki strzeliła mu z charakterystycznym plaskiem otwartą dłonią w twarz.
- COŚ TY MI ZROBIŁ, PERWERSIE?! - wrzasnęła nie przejmując się obecnością Rafaela i tym, że przez otwarte drzwi kajuty co jakiś czas zerkają pracujący na zewnątrz kamraci nieumarłego. Cofnęła się o krok od gospodarza tylko po to by omieść spojrzeniem całe pomieszczenie w poszukiwaniu jakiejś skutecznej broni. Jej oczy zatrzymały się na karafce i błysnęły podobnie jak kryształ w promieniach słońca, co było znaczącym potwierdzeniem tego, że znalazła to czego szukała i nie kryła tego, że zamierzała użyć butelki przeciwko przywódcy piratów.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 128
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Odgłos brzęczącego łańcucha odbijał się echem po pustej ładowni, w środku której przykuty do słupa elf próbował wyswobodzić się z żelaznych okowów, spinających mu ręce, nogi i szyję. Od czterech godzin mężczyzna stał naprężony jak struna, czując ból w każdej kosteczce lekko wygiętego kręgosłupa. Gdyby znalazł się tylko sposób na to, by oprzeć plecy o płaską powierzchnię, elf na pewno by z niego skorzystał. Był głodny i zmęczony po walce, jaką stoczył pod pokładem swojego brygu, którego wrak dawno już osiadł na dnie oceanu wraz z martwą załogą. Nieszczęsny kapitan znajdował się teraz na łasce piratów, co może byłoby znośne, gdyby nie fakt, że trafił do najgorszych z najgorszych. Pertraktacje były tu wręcz bezcelowe, a nadzieja na przeżycie zupełnie płodna, co uświadomiono więźniowi już na samym początku. Pilnowany przez trytonów, co rusz słyszał, jak omawiano jego oskórowanie, które najwyraźniej było najłagodniejszą torturą, którą szykował mu kwatermistrz Nautiliusa. Oczywiście jeśli wierzyć dwóm zielonoskórym potworom, co w obecnej sytuacji nie miało dużego znaczenia. Mimo to dźwięk otwieranych drzwi sprawił, że kapitan podskoczył w miejscu i zaczął łapczywie chwytać powietrze do ust, jakby miał to być jego ostatni oddech. Swoim zachowaniem niemal zagłuszył dźwięk pary podków, stukających na deskach, a zaraz po nich poczuł woń mokrego bydła, przemieszanej z rumem.
- Gdzie Awerker? - zabrzmiał gruby bas, tnący powietrze jak ostrze gilotyny.
- Nie wiem - wymamrotał elf, rozglądając się na boki. Choć doskonale zdawał sobie sprawę, gdzie stoi jego rozmówca, to miał nadzieję na zrzucenie chociaż opaski z oczu, by dobrze mu się przyjrzeć. Jeśli miał dziś zginąć, to nie jak tchórz.
- W Maurii za kłamstwa odcina się język...
- Nie wiem, gdzie jest Awerker! - wybuchnął nagle morski elf, najwyraźniej przestraszony wizją, jaką przysunął mu kat. Jego twarz nabrała koloru kredy, a żołądek podskoczył i utkwił mu w gardle. - Naprawdę! Jestem tylko zwiadem, nie ścigaczem. Miałem tropić ten okręt i zdać raport, ale współrzędne spotkania miałem otrzymać listem, gdy o to poproszę.
- Zawsze robią się rozmowni, gdy mówię o języku - zaśmiał się kwatermistrz Nautiliusa, odwracając się w stronę skrytego w cieniu wartownika. - Zabierz go na górny pokład i postaw przed kapitanem. Przekażcie mu też to, co usłyszałeś i upewnij się, czy mamy jeszcze oliwę do płukania gardła.
Ostatnie słowa skierowane były bezpośrednio do podświadomości elfa. Metoda, którą chciał zastosować Adewall była znana w wielu krajach nabrzeżnych, gdzie zawitała ta tłusta i łatwopalna substancja. Stosowano ją w torturach z powodu jej drugiej właściwości. Związanego delikwenta upijano oliwą, a następnie kazano mu połknąć rozpalony do czerwoności opiłek żelaza, w wyniku którym wszystko stawało w ogniu, trawiącym nieszczęśnika od środka.
Elf najwyraźniej znał tę metodę, ponieważ gdy tylko ukryty w cieniu tryton poderwał go z miejsca, zaczął się szarpać i bezcelowo szukać pomocy w pustym pomieszczeniu, gdzie jedyną użyteczną rzeczą był drewniany słup podporowy.
Barbarossa nie drgnął, kiedy Kiraie zerwała się z łóżka i jak strzała pognała w jego kierunku. Stał wyprostowany, z dłońmi opartymi na oparciu krzesła i z niemym wyrazem twarzy słuchał wybuchu admiralskiej córki. Zignorował nawet jej rękoczyn. Choć oberwał w twarz i skierował głowę w kierunku zgodnym z uderzeniem, przez co zapatrzył się na otwarte drzwi, nie próbował się bronić. Kiedy jednak dziewczyna odskoczyła od niego i próbowała złapać za karafkę, do akcji wkroczył Rafael, który złapał za szyjkę butelki i usunął ją spod rąk rozwścieczonej pannicy.
- Co ci zrobiłem? - powtórzył pytanie wampir, dotykając miejsca uderzenia, które silnie kontrastowało różem na tle bladej twarzy. - Przeniosłem nieprzytomną i potłuczoną na łóżko, żeby mój lekarz mógł sprawdzić, czy nic ci nie jest. Dość mocno upadłaś, chciałem więc mieć pewność, że nie masz wstrząśnienia mózgu. Dziękuję za zaufanie. - To ostatnie dodał z nonszalanckim uśmiechem, zdejmując kapelusz i kłaniając się elfce w teatralny sposób. Pomysł, że Caster mógłby wykorzystać w jakiś sposób swojego gościa, w dodatku gdy ten był nieprzytomny mocno zdezorientował kapitana. Po córce admirała spodziewał się więcej taktu i manier, no ale cóż poradzić... nie znajdowała się w najlepszej sytuacji. Kiraie nie zdołała jednak wywołać u niego ponownej przemiany, gdyż tym razem Barbarossa trzymał nerwy na wodzy. Jak się nad tym zastanowić, to przed ostatnie dwa wieki zarzucano mu gorsze zbrodnie.
- Kapitanie - rzekł od progu tryton w szkarłatnej chuście na głowie, który trzymał za kołnierz sunącego po ziemi elfa. - Adewall wyciągnął z niego pewne informacje, człowiek dosłownie śpiewał jak z nut i nawet nie fałszował.
- Jakieś nowiny?
- Tylko tyle, że miał za nami płynąć i poprosić admirała Awerkera o list z miejscem spotkania, kiedy zyska przydatne informacje.
- To całkiem dużo - zamyślił się wampir, zerkając od obcego kapitana do Kiraie i z powrotem. - Zwłaszcza, że nasza ptaszyna chciała pożegnać się z ojcem.
- Co ze mną zrobicie?! - wtrącił wystraszony Leończyk, z trudem łapiąc powietrze do płuc. Jego wzrok jakby dopiero teraz padł na wystraszoną elfkę. Mężczyzna od razu ją rozpoznał i uśmiechnął się blado. Był jednym z kandydatów do jej ręki, a w obecnej sytuacji, gdyby udało mu się przeżyć, mógłby się chwalić konkurencji, że zbliżył się do dziewczyny bardziej niż oni.
Zaraz po tym głos Barbarossy stężał, a on sam stanął wyprostowany i skinął głową w kierunku czarodzieja.
- Jako najwyższy rangą na morzu - zaczął Rafael, jakby cytował jakąś księgę. - Włos nie ma prawa spaść ci z głowy, za sprawą innego i równego tobie. Już tłumaczę. Zgodnie z kodeksem piratów, kapitan jest nietykalny, nie może spotkać go śmierć z ręki drugiego kapitana ani nikogo z jego załogi.
- Upieczemy zatem dwie pieczenie na jednym ogniu - podsumował kapitan podając blondynowi pióro, kałamarz i pergamin. - Pisz, przyjacielu: Jeśli zobaczę jeszcze jeden statek z twoją barwą na horyzoncie, osobiście wyślę ci córkę w trumnie.
Na te słowa twarz trytona wykrzywił parszywy uśmieszek, który nijak nie pasował do poważnej miny kapitana, zaskoczonej twarzy czarodzieja i bladej jak kreda lica Leończyka, który zgrzytał zębami.
- Przywiązać go do beczki i wyrzucić za burtę. Awerker prędzej czy później go znajdzie i przeczyta wiadomość, a my będziemy już daleko.
- Ale... - jąkał się elf. - Kodeks...
- Ma pewne luki. Nie zabiję cię to raz, nie zrobią tego moi ludzie to dwa. A trzy, nie mam obowiązku zapewniania ci bezpiecznej drogi do najbliższego portu. Niech Jokar wytnie mu wiadomość na plecach - polecił na zakończenie, odbierając kartkę ze wzorem wiadomości z rąk Rafaela i dając ją trytonowi. - Potem go opatrzyć, nakarmić i wysłać pocztą do Awerkera.
- Nie bierz tego do siebie. - Barbarossa zwrócił się do Kiraie, kiedy zostali już zupełnie sami. - Ale jak już mówiłem, bezpieczeństwo moich ludzi jest dla mnie ważne. Twój ojciec nie jest tchórzem, nie przestraszę go tym, tylko dodatkowo zmotywuję, ale jednocześnie zyskam też na czasie by uciec. I nie ważne, co napisałem, krzywda ci się tu nie stanie póki jesteś moim gościem.
- Gdzie Awerker? - zabrzmiał gruby bas, tnący powietrze jak ostrze gilotyny.
- Nie wiem - wymamrotał elf, rozglądając się na boki. Choć doskonale zdawał sobie sprawę, gdzie stoi jego rozmówca, to miał nadzieję na zrzucenie chociaż opaski z oczu, by dobrze mu się przyjrzeć. Jeśli miał dziś zginąć, to nie jak tchórz.
- W Maurii za kłamstwa odcina się język...
- Nie wiem, gdzie jest Awerker! - wybuchnął nagle morski elf, najwyraźniej przestraszony wizją, jaką przysunął mu kat. Jego twarz nabrała koloru kredy, a żołądek podskoczył i utkwił mu w gardle. - Naprawdę! Jestem tylko zwiadem, nie ścigaczem. Miałem tropić ten okręt i zdać raport, ale współrzędne spotkania miałem otrzymać listem, gdy o to poproszę.
- Zawsze robią się rozmowni, gdy mówię o języku - zaśmiał się kwatermistrz Nautiliusa, odwracając się w stronę skrytego w cieniu wartownika. - Zabierz go na górny pokład i postaw przed kapitanem. Przekażcie mu też to, co usłyszałeś i upewnij się, czy mamy jeszcze oliwę do płukania gardła.
Ostatnie słowa skierowane były bezpośrednio do podświadomości elfa. Metoda, którą chciał zastosować Adewall była znana w wielu krajach nabrzeżnych, gdzie zawitała ta tłusta i łatwopalna substancja. Stosowano ją w torturach z powodu jej drugiej właściwości. Związanego delikwenta upijano oliwą, a następnie kazano mu połknąć rozpalony do czerwoności opiłek żelaza, w wyniku którym wszystko stawało w ogniu, trawiącym nieszczęśnika od środka.
Elf najwyraźniej znał tę metodę, ponieważ gdy tylko ukryty w cieniu tryton poderwał go z miejsca, zaczął się szarpać i bezcelowo szukać pomocy w pustym pomieszczeniu, gdzie jedyną użyteczną rzeczą był drewniany słup podporowy.
Barbarossa nie drgnął, kiedy Kiraie zerwała się z łóżka i jak strzała pognała w jego kierunku. Stał wyprostowany, z dłońmi opartymi na oparciu krzesła i z niemym wyrazem twarzy słuchał wybuchu admiralskiej córki. Zignorował nawet jej rękoczyn. Choć oberwał w twarz i skierował głowę w kierunku zgodnym z uderzeniem, przez co zapatrzył się na otwarte drzwi, nie próbował się bronić. Kiedy jednak dziewczyna odskoczyła od niego i próbowała złapać za karafkę, do akcji wkroczył Rafael, który złapał za szyjkę butelki i usunął ją spod rąk rozwścieczonej pannicy.
- Co ci zrobiłem? - powtórzył pytanie wampir, dotykając miejsca uderzenia, które silnie kontrastowało różem na tle bladej twarzy. - Przeniosłem nieprzytomną i potłuczoną na łóżko, żeby mój lekarz mógł sprawdzić, czy nic ci nie jest. Dość mocno upadłaś, chciałem więc mieć pewność, że nie masz wstrząśnienia mózgu. Dziękuję za zaufanie. - To ostatnie dodał z nonszalanckim uśmiechem, zdejmując kapelusz i kłaniając się elfce w teatralny sposób. Pomysł, że Caster mógłby wykorzystać w jakiś sposób swojego gościa, w dodatku gdy ten był nieprzytomny mocno zdezorientował kapitana. Po córce admirała spodziewał się więcej taktu i manier, no ale cóż poradzić... nie znajdowała się w najlepszej sytuacji. Kiraie nie zdołała jednak wywołać u niego ponownej przemiany, gdyż tym razem Barbarossa trzymał nerwy na wodzy. Jak się nad tym zastanowić, to przed ostatnie dwa wieki zarzucano mu gorsze zbrodnie.
- Kapitanie - rzekł od progu tryton w szkarłatnej chuście na głowie, który trzymał za kołnierz sunącego po ziemi elfa. - Adewall wyciągnął z niego pewne informacje, człowiek dosłownie śpiewał jak z nut i nawet nie fałszował.
- Jakieś nowiny?
- Tylko tyle, że miał za nami płynąć i poprosić admirała Awerkera o list z miejscem spotkania, kiedy zyska przydatne informacje.
- To całkiem dużo - zamyślił się wampir, zerkając od obcego kapitana do Kiraie i z powrotem. - Zwłaszcza, że nasza ptaszyna chciała pożegnać się z ojcem.
- Co ze mną zrobicie?! - wtrącił wystraszony Leończyk, z trudem łapiąc powietrze do płuc. Jego wzrok jakby dopiero teraz padł na wystraszoną elfkę. Mężczyzna od razu ją rozpoznał i uśmiechnął się blado. Był jednym z kandydatów do jej ręki, a w obecnej sytuacji, gdyby udało mu się przeżyć, mógłby się chwalić konkurencji, że zbliżył się do dziewczyny bardziej niż oni.
Zaraz po tym głos Barbarossy stężał, a on sam stanął wyprostowany i skinął głową w kierunku czarodzieja.
- Jako najwyższy rangą na morzu - zaczął Rafael, jakby cytował jakąś księgę. - Włos nie ma prawa spaść ci z głowy, za sprawą innego i równego tobie. Już tłumaczę. Zgodnie z kodeksem piratów, kapitan jest nietykalny, nie może spotkać go śmierć z ręki drugiego kapitana ani nikogo z jego załogi.
- Upieczemy zatem dwie pieczenie na jednym ogniu - podsumował kapitan podając blondynowi pióro, kałamarz i pergamin. - Pisz, przyjacielu: Jeśli zobaczę jeszcze jeden statek z twoją barwą na horyzoncie, osobiście wyślę ci córkę w trumnie.
Na te słowa twarz trytona wykrzywił parszywy uśmieszek, który nijak nie pasował do poważnej miny kapitana, zaskoczonej twarzy czarodzieja i bladej jak kreda lica Leończyka, który zgrzytał zębami.
- Przywiązać go do beczki i wyrzucić za burtę. Awerker prędzej czy później go znajdzie i przeczyta wiadomość, a my będziemy już daleko.
- Ale... - jąkał się elf. - Kodeks...
- Ma pewne luki. Nie zabiję cię to raz, nie zrobią tego moi ludzie to dwa. A trzy, nie mam obowiązku zapewniania ci bezpiecznej drogi do najbliższego portu. Niech Jokar wytnie mu wiadomość na plecach - polecił na zakończenie, odbierając kartkę ze wzorem wiadomości z rąk Rafaela i dając ją trytonowi. - Potem go opatrzyć, nakarmić i wysłać pocztą do Awerkera.
- Nie bierz tego do siebie. - Barbarossa zwrócił się do Kiraie, kiedy zostali już zupełnie sami. - Ale jak już mówiłem, bezpieczeństwo moich ludzi jest dla mnie ważne. Twój ojciec nie jest tchórzem, nie przestraszę go tym, tylko dodatkowo zmotywuję, ale jednocześnie zyskam też na czasie by uciec. I nie ważne, co napisałem, krzywda ci się tu nie stanie póki jesteś moim gościem.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Łupnęła z groźbą w oczach na czarodzieja, który pozbawił ją najlepszej broni jaką tylko zdołała zlokalizować w kajucie i do tego w bliskiej odległości, by doskoczyć szybko, nim ktokolwiek mógłby zareagować i cisnąć, bądź wykonać zamach w stronę kapitańskiego lica. Zaciskając z gniewem zęby, miała mu rzucić w twarz odpowiedzią, że nie wie co, a po tym wymienić szybko co mógłby jej zrobić, ale nie dał jej tej szansy, gdyż po swoim pytaniu sam poinformował dziewczynę co też jej "niegodziwego" uczynił kiedy zemdlała. Z każdym następnym słowem jej złość coraz bardziej zastępowana była wstydem i skruchą, która zagościła na jej twarzy.
- Ja... Przepraszam... - mruknęła cicho choć przypuszczała, że to nie wystarczy. Sama by nie odpuściła takiego oskarżenia i zniewagi po usłyszeniu zwykłego, acz szczerego przepraszam. Nie wiedziała jak mogłaby naprawić swój błąd, a w tej chwili najbardziej chciała się zapaść pod ziemię, przez swoją gwałtowność i zbyt pochopne wyciągnięcie wniosków. Nie powinna cały czas uważać Barbarossy za potwora, bez serca, choć był piratem, a tym bardziej całą siebie zmuszać non stop do takiego myślenia o nim. Od początku jej pobytu na okręcie nie zrobił nic czym zasłużyłby sobie na jej nienawiść, no prócz tego, że co chwila groził admirałowi śmiercią jego córki i to przy elfce i oczywiście fakt, że została pojmana przez jego załogę, ale pomijając to odnosił się do niej raczej jak jakiś obcy młodzieniec w karczmie pragnący nawiązać jedynie dobry kontakt z nią, aby się zaprzyjaźnić i umilić jej niewolę. Wciąż jednak uważała, że złota klatka, to nadal klatka, ale musiała to przecierpieć i czekać cierpliwie na rozwój wydarzeń i oczywiście na przybycie jej ojca.
Kiedy o nim pomyślała przez głowę przesunęło jej wspomnienie o ścigającym ich okręcie. Otworzyła usta, aby zapytać mężczyzn o to, ale w otwartych na oścież drzwiach oddzielających kajutę od głównego pokładu, gdzie reszta załogi uwijała się w pocie czoła czyszcząc pokład, regulując liny od masztu, turlając beczki w tę i z powrotem by w końcu gdzieś je schować, na co wskazywał cichnący odgłos jednego drewna przesuwanego po drugim; stanął jeden z zielonoskórych potworów, którego widziała w lasku kiedy ją otoczono, związano i zabrano na pokład. Zadrżała z niepokojem bojąc się, że przyszedł po nią dla swojego jeszcze paskudniejszego lidera, ale zaraz dostrzegła skutego, z zaschniętą na twarzy i mundurze krwią długouchego mężczyznę. Przyjrzała mu się uważniej, ale sam widok zbrązowiałej posoki skutecznie odwracał jej uwagę. Jak grom z jasnego nieba uświadomiła sobie, że takie mundury noszą jednostki leońskiej floty, a przystojny, gdyby nie zaschnięta jucha i złamany, spuchnięty nos, elf zawitał kiedyś u nich we dworku na balu organizowanym przez ojca Kiraie. Szybko też dostrzegła charakterystyczny dla leońskiego kapitana krój wojskowego uniformu i odpowiednie insygnia zdradzające z daleka jego rangę i to wystarczyło by zaczęła się martwić o życie pobratymca, choć innego gatunku.
Co jakiś czas nieznacznie zbliżała się w stronę morskiego mężczyzny, podczas gdy kapitan był zajęty rozmową ze swoimi kamratami. Miała nadzieję, że uda jej się go uwolnić, albo chociaż szepnąć wiadomość do przekazania jej ojcu, jednakże stanęła sparaliżowana kiedy jej umysł zarejestrował co chcą zrobić z elfem, po zadaniu przez niego pytania. Spojrzała na Barbarossę z nadzieją, że naprawdę nie jest potworem, ale zaraz przeniosła wzrok na Rafaela, który się odezwał w odpowiedzi. Odetchnęła nieznacznie z ulgą, słysząc, iż schwytany kapitan ujdzie z tego wszystkiego z życiem, ale po chwili znów ją sparaliżowało. Zacisnęła pięści i spojrzała z przestrachem na wampira. Cały czas miała w pamięci jak zapewniał ją o tym, że jest bezpieczna, że włos jej z głowy nie spadnie, że on sam nie dopuści by stała jej się jakakolwiek krzywa, a teraz? Teraz dyktował z lekkością i śmiertelnie poważnym tonem w liście do jej ojca, że Kiraie owszem wróci do niego, ale martwa kiedy tylko jakiś z jego okrętów znów pojawi się w zasięgu wzroku nautiliusowych obserwatorów przesiadujących na bocianim gnieździe. Nie wiedziała co o tym, myśleć. Chciała wierzyć, że krwiopijca tylko blefuje, ale był piratem, był przestępcą i mordercą, a takim się nigdy nie ufa tym bardziej kiedy mówią z powagą i szczerością.
Przełknęła z obawą ślinę. Wrzucenie przywiązanego do oceanu morskiego elfa nie wydawało się wcale takie straszne zważywszy na ich talent do porozumiewania się z morskimi zwierzętami, co dawało mężczyźnie ogromną szansę na przeżycie i za pewne by tak było, gdyby nie pomysł z ogromnym okaleczeniem jego ciała, przez napisanie mu na plecach, krótkiej acz bardzo klarownej wiadomości do jej ojca. Było to aż nadto okrutne, o ile leończyk przeżyje przepisanie liter z pergaminu nożami na jego skórze, grozić mu będzie jeszcze zakażenie, albo zostać zjedzonym przez głodne morskie drapieżniki zbawione zapachem krwi, których nawet jego umiejętności nie odwiodą od okazji na zdobycie łatwego pożywienia. Kiraie nie mogła na to pozwolić, choć znała tego mężczyznę jedynie z widzenia.
- Kapitanie, proszę... Nie rób mu tego. Porzuć go przywiązanego do beczki z listem do mojego ojca, ale nie przekazuj wiadomości w taki okrutny sposób. Miej serce - załkała cicho z przerażeniem w oczach i napływającymi do oczu łzami. Nie były one wymuszone, nie miały na celu manipulować nieumarłym. Choć nie była chodzącym ideałem nie można jej było zarzucić kłamstwa, czy w słowie czy w czynach. Jej zeszklone oczy pełne troski i zmartwienia o los żołnierza były najlepszym dowodem na to i zdradzały prawdziwe intencje jakie nią kierowały.
Wyciągnęła rękę w stronę odwracającego się kapitana piratów, nie mającego nic więcej do powiedzenia i pragnącego powrócić do swoich spraw, i złapała go za lewe przedramię, przytrzymując by nie pozwolić mu tak tego zostawić.
- Albo chociaż pozwól mi go umyć z krwi i opatrzyć jego rany kiedy twoi ludzie skończą pisać twoją krwawą i brutalną wiadomość. Tylko o to pana proszę, obiecuję, że po tym już nie sprawię żadnych kłopotów i... Wykonam każdy pański rozkaz. Nawet pozwolę panu żywić się moją krwią. - Dokończyła po chwili wahania spuszczając swoją głowę by ukryć twarz pełną wstydu i odrazy do samej siebie, ale pozwolić na krzywdzenie innej żywej istoty było dla niej jak nóż w serce i wolała zaprzedać duszę diabłu, niż bezczynnie siedzieć i patrzeć na cudze cierpienie.
Oddalający się od kapitańskiej kajuty elf nie mógł uwierzyć w to co właśnie miało miejsce i w to co usłyszał. Admiralska córka, z którą pragnął się ożenić tylko po to by awansować na wyższy szczebel i zgarnąć niemały majątek od jej ojca, właśnie starała się wybłagać u przeklętego przywódcy piratów Nautiliusa rezygnację z pocięcia ciała więźnia, choć go w ogóle nie znała, a jedynie widziała przelotem na jednym z bali. Nie mógł pojąć co nią kierowało, ale dzięki tej sytuacji zrozumiał, że swoim egoistycznym pragnieniem małżeństwa, jedynie skrzywdziłby dobrą i wrażliwą dziewczynę. Zrozumiał, że nie jest jej tak naprawdę wart, że ona zasługuje na kogoś lepszego.
- Nic mi nie będzie panienko, zasłużyłem na to... - mruknął cicho pod nosem, choć, zbliżając się do ładowni, wiedział, że ona i tak go już nie usłyszy. Wiedział, że i tak czeka go śmierć, za zdradę kraju przez wyjawienie wrogowi informacji oraz przewożonych na statku dokumentów a także za sprzeciwienie się rozkazom przełożonego i kradzież państwowej własności z portu, nie wspominając o bezmyślnym posłaniu okrętu i załogi na dno. Oooo tak, jego dni były policzone.
- Twoje zapewnienia nie są żadnym przejawem twojej dobroci, kiedy bez wahania potrafisz krzywdzić innych. - Odparła kładąc się ze smutkiem z powrotem na łóżku i wtulając się mocno w miękką i przyjemną poduszkę. Tak nie wiele trzeba było, aby ją złamać, nawet jeśli Barbarossa nie miał takiego zamiaru. Nie miała zamiaru patrzeć na tego potwora, który krył się za uroczym i łagodnym uśmiechem, nie miała też jednak ochoty się z nim więcej kłócić i tak zawsze to ona była na przegranej pozycji, więc po co sobie niepotrzebnie strzępić język.
- Ja... Przepraszam... - mruknęła cicho choć przypuszczała, że to nie wystarczy. Sama by nie odpuściła takiego oskarżenia i zniewagi po usłyszeniu zwykłego, acz szczerego przepraszam. Nie wiedziała jak mogłaby naprawić swój błąd, a w tej chwili najbardziej chciała się zapaść pod ziemię, przez swoją gwałtowność i zbyt pochopne wyciągnięcie wniosków. Nie powinna cały czas uważać Barbarossy za potwora, bez serca, choć był piratem, a tym bardziej całą siebie zmuszać non stop do takiego myślenia o nim. Od początku jej pobytu na okręcie nie zrobił nic czym zasłużyłby sobie na jej nienawiść, no prócz tego, że co chwila groził admirałowi śmiercią jego córki i to przy elfce i oczywiście fakt, że została pojmana przez jego załogę, ale pomijając to odnosił się do niej raczej jak jakiś obcy młodzieniec w karczmie pragnący nawiązać jedynie dobry kontakt z nią, aby się zaprzyjaźnić i umilić jej niewolę. Wciąż jednak uważała, że złota klatka, to nadal klatka, ale musiała to przecierpieć i czekać cierpliwie na rozwój wydarzeń i oczywiście na przybycie jej ojca.
Kiedy o nim pomyślała przez głowę przesunęło jej wspomnienie o ścigającym ich okręcie. Otworzyła usta, aby zapytać mężczyzn o to, ale w otwartych na oścież drzwiach oddzielających kajutę od głównego pokładu, gdzie reszta załogi uwijała się w pocie czoła czyszcząc pokład, regulując liny od masztu, turlając beczki w tę i z powrotem by w końcu gdzieś je schować, na co wskazywał cichnący odgłos jednego drewna przesuwanego po drugim; stanął jeden z zielonoskórych potworów, którego widziała w lasku kiedy ją otoczono, związano i zabrano na pokład. Zadrżała z niepokojem bojąc się, że przyszedł po nią dla swojego jeszcze paskudniejszego lidera, ale zaraz dostrzegła skutego, z zaschniętą na twarzy i mundurze krwią długouchego mężczyznę. Przyjrzała mu się uważniej, ale sam widok zbrązowiałej posoki skutecznie odwracał jej uwagę. Jak grom z jasnego nieba uświadomiła sobie, że takie mundury noszą jednostki leońskiej floty, a przystojny, gdyby nie zaschnięta jucha i złamany, spuchnięty nos, elf zawitał kiedyś u nich we dworku na balu organizowanym przez ojca Kiraie. Szybko też dostrzegła charakterystyczny dla leońskiego kapitana krój wojskowego uniformu i odpowiednie insygnia zdradzające z daleka jego rangę i to wystarczyło by zaczęła się martwić o życie pobratymca, choć innego gatunku.
Co jakiś czas nieznacznie zbliżała się w stronę morskiego mężczyzny, podczas gdy kapitan był zajęty rozmową ze swoimi kamratami. Miała nadzieję, że uda jej się go uwolnić, albo chociaż szepnąć wiadomość do przekazania jej ojcu, jednakże stanęła sparaliżowana kiedy jej umysł zarejestrował co chcą zrobić z elfem, po zadaniu przez niego pytania. Spojrzała na Barbarossę z nadzieją, że naprawdę nie jest potworem, ale zaraz przeniosła wzrok na Rafaela, który się odezwał w odpowiedzi. Odetchnęła nieznacznie z ulgą, słysząc, iż schwytany kapitan ujdzie z tego wszystkiego z życiem, ale po chwili znów ją sparaliżowało. Zacisnęła pięści i spojrzała z przestrachem na wampira. Cały czas miała w pamięci jak zapewniał ją o tym, że jest bezpieczna, że włos jej z głowy nie spadnie, że on sam nie dopuści by stała jej się jakakolwiek krzywa, a teraz? Teraz dyktował z lekkością i śmiertelnie poważnym tonem w liście do jej ojca, że Kiraie owszem wróci do niego, ale martwa kiedy tylko jakiś z jego okrętów znów pojawi się w zasięgu wzroku nautiliusowych obserwatorów przesiadujących na bocianim gnieździe. Nie wiedziała co o tym, myśleć. Chciała wierzyć, że krwiopijca tylko blefuje, ale był piratem, był przestępcą i mordercą, a takim się nigdy nie ufa tym bardziej kiedy mówią z powagą i szczerością.
Przełknęła z obawą ślinę. Wrzucenie przywiązanego do oceanu morskiego elfa nie wydawało się wcale takie straszne zważywszy na ich talent do porozumiewania się z morskimi zwierzętami, co dawało mężczyźnie ogromną szansę na przeżycie i za pewne by tak było, gdyby nie pomysł z ogromnym okaleczeniem jego ciała, przez napisanie mu na plecach, krótkiej acz bardzo klarownej wiadomości do jej ojca. Było to aż nadto okrutne, o ile leończyk przeżyje przepisanie liter z pergaminu nożami na jego skórze, grozić mu będzie jeszcze zakażenie, albo zostać zjedzonym przez głodne morskie drapieżniki zbawione zapachem krwi, których nawet jego umiejętności nie odwiodą od okazji na zdobycie łatwego pożywienia. Kiraie nie mogła na to pozwolić, choć znała tego mężczyznę jedynie z widzenia.
- Kapitanie, proszę... Nie rób mu tego. Porzuć go przywiązanego do beczki z listem do mojego ojca, ale nie przekazuj wiadomości w taki okrutny sposób. Miej serce - załkała cicho z przerażeniem w oczach i napływającymi do oczu łzami. Nie były one wymuszone, nie miały na celu manipulować nieumarłym. Choć nie była chodzącym ideałem nie można jej było zarzucić kłamstwa, czy w słowie czy w czynach. Jej zeszklone oczy pełne troski i zmartwienia o los żołnierza były najlepszym dowodem na to i zdradzały prawdziwe intencje jakie nią kierowały.
Wyciągnęła rękę w stronę odwracającego się kapitana piratów, nie mającego nic więcej do powiedzenia i pragnącego powrócić do swoich spraw, i złapała go za lewe przedramię, przytrzymując by nie pozwolić mu tak tego zostawić.
- Albo chociaż pozwól mi go umyć z krwi i opatrzyć jego rany kiedy twoi ludzie skończą pisać twoją krwawą i brutalną wiadomość. Tylko o to pana proszę, obiecuję, że po tym już nie sprawię żadnych kłopotów i... Wykonam każdy pański rozkaz. Nawet pozwolę panu żywić się moją krwią. - Dokończyła po chwili wahania spuszczając swoją głowę by ukryć twarz pełną wstydu i odrazy do samej siebie, ale pozwolić na krzywdzenie innej żywej istoty było dla niej jak nóż w serce i wolała zaprzedać duszę diabłu, niż bezczynnie siedzieć i patrzeć na cudze cierpienie.
Oddalający się od kapitańskiej kajuty elf nie mógł uwierzyć w to co właśnie miało miejsce i w to co usłyszał. Admiralska córka, z którą pragnął się ożenić tylko po to by awansować na wyższy szczebel i zgarnąć niemały majątek od jej ojca, właśnie starała się wybłagać u przeklętego przywódcy piratów Nautiliusa rezygnację z pocięcia ciała więźnia, choć go w ogóle nie znała, a jedynie widziała przelotem na jednym z bali. Nie mógł pojąć co nią kierowało, ale dzięki tej sytuacji zrozumiał, że swoim egoistycznym pragnieniem małżeństwa, jedynie skrzywdziłby dobrą i wrażliwą dziewczynę. Zrozumiał, że nie jest jej tak naprawdę wart, że ona zasługuje na kogoś lepszego.
- Nic mi nie będzie panienko, zasłużyłem na to... - mruknął cicho pod nosem, choć, zbliżając się do ładowni, wiedział, że ona i tak go już nie usłyszy. Wiedział, że i tak czeka go śmierć, za zdradę kraju przez wyjawienie wrogowi informacji oraz przewożonych na statku dokumentów a także za sprzeciwienie się rozkazom przełożonego i kradzież państwowej własności z portu, nie wspominając o bezmyślnym posłaniu okrętu i załogi na dno. Oooo tak, jego dni były policzone.
- Twoje zapewnienia nie są żadnym przejawem twojej dobroci, kiedy bez wahania potrafisz krzywdzić innych. - Odparła kładąc się ze smutkiem z powrotem na łóżku i wtulając się mocno w miękką i przyjemną poduszkę. Tak nie wiele trzeba było, aby ją złamać, nawet jeśli Barbarossa nie miał takiego zamiaru. Nie miała zamiaru patrzeć na tego potwora, który krył się za uroczym i łagodnym uśmiechem, nie miała też jednak ochoty się z nim więcej kłócić i tak zawsze to ona była na przegranej pozycji, więc po co sobie niepotrzebnie strzępić język.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 128
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Słowa, które Kiraie kierowała w stronę kapitana zdawały się spływać po nim, jak po kaczce. Owszem, trafiały do jego świadomości, ale żadne nie potrafiło przebić się na wylot i utkwić mu w głowie. Do czasu aż dziewczyna nie złapała go za ramię i nie wspomniała o żywieniu się jej krwią. Sam gest miał charakter neutralny, jedynym, który się wtedy poruszył był tryton, kładąc dłoń na rękojeści noża. Choć nie był to atak, zamiary elfki nie były mu znane, więc obowiązywał go stan gotowości, by ochronić Barbarossę własną piersią, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie poruszył się także Rafael, wciąż ściskający karafkę z winem, który, gdy tylko usłyszał obietnicę Kiraie, zbladł znacząco, upodabniając się do więźnia i westchnął niepewnie, wycofując się z kajuty. Rozmowa weszła na niezbyt przyjazne wody, o czym świadczyło zdenerwowanie w oczach czarodzieja, który gestem odwołał trytona i poszedł za nim wykonać kapitański rozkaz. Barbarossa tymczasem stał blisko drzwi, ze spuszczonym wzrokiem, obserwując jak porwana dziewczyna wraca na łóżko, a jej oczy zalewają łzy.
- Ja nawet nie próbuję być dobry - powiedział lodowato, zamykając drzwi kajuty na klucz, który następnie wsunął do kieszeni płaszcza. Nie chciał, by ktoś mu teraz przeszkadzał. - Robię to, co chcę, moje zasady moralne spaliłem wraz z innymi w piecu, zastępując je kodeksem, który wpajano mi do głowy przez ponad czterysta lat. Daleko mi do anioła, robiłem w życiu rzeczy, za które w Piekle byłbym wychwalany, a których się nawet nie wstydzę. Jestem takim potworem, jakiego stworzyła Leonia w całej swojej doskonałości. To dzięki niej mam krew na rękach. - Mimo iż głos mu zaczynał drżeć, emocje wciąż trzymał na łańcuchu, nie dając im dojść do władzy. Gdyby teraz im się poddał, znów stałby się czarnym kotem, na dodatek zamkniętym na klucz w jednym pomieszczeniu z elfką, która wciąż pozostawała tyle zagubiona, co niebezpieczna. Barbarossa nie chciał sprawdzać, do czego byłaby zdolna. Westchnął tylko z rezygnacją, łapiąc się za przegub lewej ręki, którą sprawnie odłączył od ciała i położył na stole przed sobą. - Nie chcę usprawiedliwiać swoich decyzji, ale gdybyś przez jeden dzień widziała moimi oczami, zrozumiałabyś czemu taki jestem.
- Nawet nie wiesz o czym mówisz - powiedział Caster jeszcze zimniej, dopiero teraz wracając do tematu picia przez niego krwi Kiraie. - Nie wiem czy mam brać to za bełkot szaleńca czy niedotlenienie mózgu, ale czy wiesz, co mi chcesz zaoferować? Twoje życie jest cenne, sama na pewno to wiesz, w końcu jesteś córką admirała. Jeszcze nie tak dawno chciałaś do niego wrócić, namawiać mnie do pertraktacji, a teraz? Oznajmiasz wszem i wobec, że jeśli tylko tego zapragnę, otrzymam twoje życie na srebrnej tacy. Ja, bezduszny potwór. Za takiego przecież mnie uważasz, nieprawdaż? Chcesz oddać mi swoje życie? Bo tym właśnie jest dobrowolne oddanie się wampirowi. Rafael ma racje mówiąc, że starsza krew przestaje już zaspokajać moje pragnienie, kiedy się przemieniam, ale prędzej napiję się z niego, niż dotknę ciebie.
- Zgoda - odpowiedział po dłuższej chwili, siadając na krześle i wbijając wzrok w protezę lewej ręki, ubraną w białą rękawiczkę. - Pozwolę ci go opatrzyć, może nawet przekazać wiadomość do ojca, ale Jokar będzie ci patrzeć na ręce. Myślisz, że urodziłem się wczoraj? Wiem, że nie jesteś głupia, nie prosiłabyś o to, gdybyś nie miała powodu, w końcu co córkę admirała może obchodzić los żołnierza. Ale pozwolę ci na to, skoro tego pragniesz. Kiedy Jokar skończy, opatrzysz kapitana, mój kucharz go nakarmi, a kwatermistrz wyrzuci przywiązanego do beczki. Słowa przekazuj zatem mądrze, bo nie daję gwarancji ich bezpiecznego dotarcia do Awerkera.
- A teraz słuchaj - dodał, kładąc na stole klucz. - Kiedy zrobisz, co zamierzasz wrócisz do mojej kajuty i zamkniesz za sobą drzwi. Na nikogo nie patrz i z nikim nie rozmawiaj. Chyba, że z Rafaelem. Nie chcę żebyś włóczyła się po Nautiliusie zupełnie sama, jasne?
Ostatnie deski z rozbitego brygu zniknęły już pod wodą, niemal doszczętnie czyszcząc ślady niedawnej walki pomiędzy Leończykami, a piratami. Zwycięski Nautilius, nie odniósłszy większych uszkodzeń, odbił na zachód i zniknął za horyzontem wzburzonych fal. Czekał na niego okrężny rejs, by zmylić pogoń i uniknąć konfliktu z innymi banderami, patrolującymi Ocean Jadeitów. Jego załoga chciała już być w domu, z rodzinami i przyjaciółmi, aby nabrać sił i motywacji na kolejne przygody, które ich czekały.
W międzyczasie, jak Barbarossa rozmawiał z Kiraie, Jokar wycinał wiadomość na plecach pojmanego kapitana, sunąc ostrzem po jego skórze z chirurgiczną precyzją. Jego krzyk tłumiły grube, dębowe drzwi i odgłosy pracujących, bądź oddających się hazardowi marynarzy. Nim słońce zaszło praca trytona została zakończona, a on sam pofatygował się do kajuty kapitana, by go o tym poinformować i zabrać do więźnia dziewczynę. Jego wzrok był srogi i groźny, nie ufał on elfce i miał zamiar to otwarcie pokazywać, choć dyskusja z decyzjami kapitana byłaby zgubna w skutkach. Musiał zatem siedzieć cicho.
- Ja nawet nie próbuję być dobry - powiedział lodowato, zamykając drzwi kajuty na klucz, który następnie wsunął do kieszeni płaszcza. Nie chciał, by ktoś mu teraz przeszkadzał. - Robię to, co chcę, moje zasady moralne spaliłem wraz z innymi w piecu, zastępując je kodeksem, który wpajano mi do głowy przez ponad czterysta lat. Daleko mi do anioła, robiłem w życiu rzeczy, za które w Piekle byłbym wychwalany, a których się nawet nie wstydzę. Jestem takim potworem, jakiego stworzyła Leonia w całej swojej doskonałości. To dzięki niej mam krew na rękach. - Mimo iż głos mu zaczynał drżeć, emocje wciąż trzymał na łańcuchu, nie dając im dojść do władzy. Gdyby teraz im się poddał, znów stałby się czarnym kotem, na dodatek zamkniętym na klucz w jednym pomieszczeniu z elfką, która wciąż pozostawała tyle zagubiona, co niebezpieczna. Barbarossa nie chciał sprawdzać, do czego byłaby zdolna. Westchnął tylko z rezygnacją, łapiąc się za przegub lewej ręki, którą sprawnie odłączył od ciała i położył na stole przed sobą. - Nie chcę usprawiedliwiać swoich decyzji, ale gdybyś przez jeden dzień widziała moimi oczami, zrozumiałabyś czemu taki jestem.
- Nawet nie wiesz o czym mówisz - powiedział Caster jeszcze zimniej, dopiero teraz wracając do tematu picia przez niego krwi Kiraie. - Nie wiem czy mam brać to za bełkot szaleńca czy niedotlenienie mózgu, ale czy wiesz, co mi chcesz zaoferować? Twoje życie jest cenne, sama na pewno to wiesz, w końcu jesteś córką admirała. Jeszcze nie tak dawno chciałaś do niego wrócić, namawiać mnie do pertraktacji, a teraz? Oznajmiasz wszem i wobec, że jeśli tylko tego zapragnę, otrzymam twoje życie na srebrnej tacy. Ja, bezduszny potwór. Za takiego przecież mnie uważasz, nieprawdaż? Chcesz oddać mi swoje życie? Bo tym właśnie jest dobrowolne oddanie się wampirowi. Rafael ma racje mówiąc, że starsza krew przestaje już zaspokajać moje pragnienie, kiedy się przemieniam, ale prędzej napiję się z niego, niż dotknę ciebie.
- Zgoda - odpowiedział po dłuższej chwili, siadając na krześle i wbijając wzrok w protezę lewej ręki, ubraną w białą rękawiczkę. - Pozwolę ci go opatrzyć, może nawet przekazać wiadomość do ojca, ale Jokar będzie ci patrzeć na ręce. Myślisz, że urodziłem się wczoraj? Wiem, że nie jesteś głupia, nie prosiłabyś o to, gdybyś nie miała powodu, w końcu co córkę admirała może obchodzić los żołnierza. Ale pozwolę ci na to, skoro tego pragniesz. Kiedy Jokar skończy, opatrzysz kapitana, mój kucharz go nakarmi, a kwatermistrz wyrzuci przywiązanego do beczki. Słowa przekazuj zatem mądrze, bo nie daję gwarancji ich bezpiecznego dotarcia do Awerkera.
- A teraz słuchaj - dodał, kładąc na stole klucz. - Kiedy zrobisz, co zamierzasz wrócisz do mojej kajuty i zamkniesz za sobą drzwi. Na nikogo nie patrz i z nikim nie rozmawiaj. Chyba, że z Rafaelem. Nie chcę żebyś włóczyła się po Nautiliusie zupełnie sama, jasne?
Ostatnie deski z rozbitego brygu zniknęły już pod wodą, niemal doszczętnie czyszcząc ślady niedawnej walki pomiędzy Leończykami, a piratami. Zwycięski Nautilius, nie odniósłszy większych uszkodzeń, odbił na zachód i zniknął za horyzontem wzburzonych fal. Czekał na niego okrężny rejs, by zmylić pogoń i uniknąć konfliktu z innymi banderami, patrolującymi Ocean Jadeitów. Jego załoga chciała już być w domu, z rodzinami i przyjaciółmi, aby nabrać sił i motywacji na kolejne przygody, które ich czekały.
W międzyczasie, jak Barbarossa rozmawiał z Kiraie, Jokar wycinał wiadomość na plecach pojmanego kapitana, sunąc ostrzem po jego skórze z chirurgiczną precyzją. Jego krzyk tłumiły grube, dębowe drzwi i odgłosy pracujących, bądź oddających się hazardowi marynarzy. Nim słońce zaszło praca trytona została zakończona, a on sam pofatygował się do kajuty kapitana, by go o tym poinformować i zabrać do więźnia dziewczynę. Jego wzrok był srogi i groźny, nie ufał on elfce i miał zamiar to otwarcie pokazywać, choć dyskusja z decyzjami kapitana byłaby zgubna w skutkach. Musiał zatem siedzieć cicho.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Jego słowa wpadały jej jednym uchem, ale wypadały drugim pozostawiając po sobie jedynie potwory niesmak w jej umyśle, składający się ze złości, goryczy i bezradności. Choć starał się uchodzić za miłego i gościnnego gospodarza, wcale nie chciał by tak o nim myślano, na co wskazywało jego zachowanie. Rozumiała, że musiał udawać przed swoimi kamratami kogoś innego by zachować wysokie morale, lojalność, a przede wszystkim autorytet, ale to było co innego. Nie ruszyła nawet głową by na niego spojrzeć, leżała tylko cały czas na łóżku wtulona mocno w poduszkę, jakby od tego zależało jej życie, ale nie ważne jak się starała nie mogła zignorować obecności drapieżnika, potwora zamkniętego na klucz w jednym pomieszczeniu z nią. Nie wiedziała co planował, ale sam fakt permanentnego uwięzienia jej z wampirem w jego kajucie, wywołał u niej nowe fale niepokoju i przerażenia. "Nie zrozumiałabym, bo ty chcesz taki być," przeszedł jej przez myśl komentarz na podsumowanie swojej wypowiedzi przez kapitana.
Dziwny dźwięk, który przez moment rozprzestrzenił się po pokoju sprawił, że ciekawość dziewczyny zwyciężyła nad jej dumą, zmuszając Kiraie do nieznacznego zerknięcia w stronę swojego porywacza. Nie widziała dokładnie co zostało odłożone na blat stołu po tym jak rozległo się coś w rodzaju pocierającego o siebie metalu i jakby pstryknięcie, czy kliknięcie, a po tym odgłos położenia tego czegoś na drewnianej powierzchni mebla. W życiu jeszcze nigdy nie słyszała czegoś takiego i bardzo ją to zaintrygowało. Akurat zaczął mówić na temat tego co wcześniej lekkomyślnie wypaliła na temat oddania mu swojej krwi, więc nie powinno go zdziwić to, że usiadła i skierowała swój wzrok w stronę wampira. Zadrżała słysząc jego zimny ton i nie miała wątpliwości, że nie dość, iż wstąpiła na drażliwy dla niego temat, a to co powiedziała było ogromnym błędem i wykazała się dużą głupotą, w ogóle się odzywając w tej kwestii, teraz nie miała zamiaru znów go popełniać, dlatego to przemilczała i mrużąc oczy skupiła swój wzrok na białej rzeczy leżącej na stole, jednakże przez panujący półmrok wciąż miała kłopoty ze zidentyfikowaniem przedmiotu.
- Zgoda? - spojrzała zaskoczona na mężczyznę wyrwana ze swojego stanu i nieco wystraszona nagłym odezwaniem się Barbarossy. Dostrzegła, że i on się przypatruje temu czemuś białemu. - Miło mi słyszeć, że obawiasz się tego iż coś kombinuję. - Rzuciła mu z kpiną w głosie jednocześnie przewracając oczami. Wstała z łóżka i skierowała się w jego stronę po klucz. - Ale masz po części rację, on jest dla mnie tylko jakimś żołnierzem, to jednak nie znaczy, że przyjmę z obojętnością do siebie wieść o jego cierpieniu i nie postaram się zrobić wszystkiego by mu pomóc. Tak postępowała moja matka, tego zostałam przez nią nauczona i nawet pobyt u zawszonych piratów nie sprawi, że się tego wyprę i będę robiła w tej kwestii inaczej. - Odezwała się hardo, może i była to kolejna nazbyt pochopna i lekkomyślna decyzja, ale taka była prawda, której ona chciała się trzymać jak tonący koła ratunkowego. - Poza tym to, że ty nie... - zamilkła przyglądając się uważniej białej rękawiczce okrywającą "obciętą" dłoń na stole i Barbarossie, a dokładniej jego lewą rękę. Przerażenie znów wpełzło na jej twarz, a kiedy szok minął jej ton i postawa złagodniała. - Ty nie masz ręki... - wyszeptała oniemiała nie mogąc oderwać wzroku od odczepionej dłoni. Teraz zrozumiała co było tym wcześniejszym dziwnym dźwiękiem i czym był spowodowany. Wciąż jednak miała mętlik w głowie, ponieważ opierając się na zasłyszanych opowieściach o wampirach myślała, że mają one zdolność szybkiej regeneracji swojego uszkodzonego ciała.
Nie miała jednak odwagi wykrztusić z siebie nic więcej na ten temat, otrząsnęła się szybko z tego zaskoczenia i zabrała klucz udając, że nic nie widziała.
- Wrócę do kajuty kapitana - powtórzyła na potwierdzenie jego rozkazu jakby zahipnotyzowana w rzeczywistości chciała pozbyć się ze świadomości informacji, że Barbarossa jest kaleką i widoku jego protezy na stole, a przede wszystkim braku dłoni u jego lewej ręki. Miała niewielkie trudności z wcelowaniem w dziurkę od klucza, gdyż jej własne dłonie lekko drżały przez niepokój i mieszane uczucia kłębiące się w niej. Kiedy jednak się to udało, zniknęła pośpiesznie pozwalając by drzwi same się za nią zamknęły, akurat w tym samym momencie, w którym odpychający tryton zawitał do kajuty by poinformować o zakończeniu swojego zadania.
Kiraie poczekała na trytona na zewnątrz i poczekała na niego odwzajemniając mu tą samą niechęcią i wrogością, tyle że ona dodatkowo jeszcze się go bała, może nawet bardziej niż powinna, ciągle mając w pamięci, że to on i jego ludzie zaciągnęli ją na pokład Nautiliusa. Przez to jej strach wobec Jokara był równy temu, który czuła do minotaura, który omal nie skrócił dziewczyny o głowię. Przełknęła ślinę mimo woli wracając do tego świeżego wspomnienia i lekko przesunęła palcami po zakrzepniętej kresce na skórze jej szyi. Odetchnęła głęboko, powstrzymując się od wpadnięcia w panikę i zrobienia czegoś czego by żałowała, a mianowicie rzucenia się biegiem w stronę burty statku i wyskoczenia przez nią. Całą drogę do leońskiego kapitana nie odezwała się słowem do nikogo, tym bardziej do towarzyszącego jej Jokara i wciąż pozostawała czujna, by nie dać się zaskoczyć jeśli ktoś postanowi przeciwstawić się rozkazowi Barbarossy o nietykalności elfki. Zignorowała też rzucane po drodze uwagi w jej stronę i zeszła pod pokład, gdzie walczyła z sobą aby nie popaść w histerię i nie wybuchnąć płaczem uciekając jak od mężczyzny ze spuchniętymi plecami spływającymi krwią.
- Panienka Awerker... - mruknął słabo nie dusząc w sobie grymas bólu i starając się wyrównać oddech. Kiwnęła lekko głową ze smutkiem na twarzy i uklękła obok leżącego na drewnianej podłodze. Zamoczyła szmatkę w misce z wodą jaką jej przygotowano, wcześniej sprawdziła czy nie jest "doprawiona" solą, albo wódką dla dodatkowej męki wrogiego kapitana i kiedy miała pewność, że jest w porządku rozchyliła jeden strzępek jego porwanej koszuli i najbardziej delikatnie jak tylko potrafiła zaczęła obmywać jego rany przedstawiające litery krwawej wiadomości dla jej ojca. - Nie musisz tego robić...
- Muszę - pokręciła głową. - To przeze mnie pan tu jest, to przeze mnie zginęli pańscy ludzie i pewnie jeszcze nie jeden tak skończy. - Odpowiedziała z wielkim smutkiem, ale zaraz się lekko uśmiechnęła, by go nie martwić. - Niech pan teraz myśli jedynie o tym by bezpiecznie wrócić do domu i w pełni wyzdrowieć. - Chciała jeszcze dodać, ze takie rany mogą się u niego skończyć zakażeniem, albo czymś gorszym bo jego rasa nie ma takiej odporności jak jej, ale się powstrzymała. "Chorym" nie powinno się mówić takich rzeczy, a jedynie motywować do dalszej walki o swoje życie. Nawet nie bardzo miała jak się wypowiedzieć na ten temat gdyż on zaraz znów się odezwał.
- Słyszałem o licznych i niezwykle pomysłowych ucieczkach panienki i dziwi mnie to, że wciąż panienka tu jest - powiedział przyglądając jej się z dziwnym wyrazem którego nie umiała zinterpretować, ponieważ był skryty pod maską tłumionego bólu i szczęścia oraz przyjemności z dotyku jej delikatnych, kojących dłoni na swojej rannej skórze.
- Nie mogłabym stąd uciec - powiedziała krótko. - Nie zdążyłabym pewnie uciec przez pokład do oceanu, a nawet jeśli to albo porwałyby mnie głębiny, albo trytoni z tej załogi złapaliby mnie szybciej niżbym chociaż zorientowała się, że jestem już w wodzie. Poza tym dałam słowo - mruknęła ciszej, nie zamierzała mówić o obawach pirackiego kapitana i przetrzymywania jej ze względu na to, że jego okręt i załoga zyskują nietykalność, przez samą obecność admiralskiej córki na pokładzie. Pomogła usiąść żołnierzowi, aby łatwiej było jej opatrzyć go bandażem.
- Da-dałaś słowo?! - niemal krzyknął poważnie zszokowany tą wieścią. Nie znał szczegółów, ale to go nie powstrzymało przed wydaniem osądu kiedy tylko szok minął, a jego twarz zapłonęła wrogością i podejrzliwością, które wcześniej tak skutecznie ukrywał. Przeraziła się widząc tę zmianę u leończyka, który zaraz ją od siebie odepchnął. - Zawarłaś układ z piratami?! Jak mogłaś to zrobić? Jak mogłaś zdradzić własne państwo i swojego ojca?! Jesteś zdrajczynią! Nie, jesteś zwykłą dziwką! Przysięgam ci, że zginiesz razem z nimi suko! - warknął na stojącą z przerażeniem w oczach dziewczynę, a po chwili ją uderzył, tak że wytrącona z równowagi przewróciła się zanosząc się łzami przez ból jaki rozlał się po jej twarzy, i splunął na nią. Był gotów jeszcze gorzej potraktować dziewczynę ale zaraz dopadli do niego trytoni pilnujący więźnia, z którymi zaczął się szarpać wiedząc, że żaden nie dobędzie ostrza by pokonać napastnika.
Najbardziej ją bolała prawda płynąca z niego słów, na którą nie zwróciła uwagi. Prawie cały dzień spędziła na pirackim pokładzie, a nie miała potarganego jednego włoska, a jej ubranie wciąż nie było pogniecione, ani zniszczone, co wskazywało na dobre traktowanie dziewczyny przez jej porywaczy, a to musi coś znaczyć. Mogła się domyślić, że zostanie uznana za zdrajczynię i obawiała się nie dość, że powrotu do domu, to jeszcze stanięcia twarzą w twarz ze swoim ojcem. Zalana łzami i przerażona, czuła się naprawdę źle, nikt nigdy nie podniósł na nią ręki i nikt jej tak nie nazwał, z każdą chwilą jej samopoczucie niebezpiecznie spadało co groziło załamaniem nerwowym, depresją, albo nawet szaleństwem i choć w życiu nie pomyślała by o zabiciu siebie, tak widmo myśli samobójczych powoli zaczynało nad nią wisieć, jakby jedynie oczekiwało najlepszego momentu. Poderwała się z podłogi trzymając dłoń przy policzku, na którym wolno pojawiał się siniak. Nie przejmując się potrącanymi przez nią piratami, na których wpadała w biegu, dotarła do kajuty, jedynego miejsca na statku, w którym w miarę czuła się bezpiecznie i nie zwracając uwagi czy Barbarossa dalej jest w środku, czy nie, walnęła się na łóżko, schowała głowę pod poduszkami i oddała się swojej rozpaczy, tłumionej przez materiał i puch wypełniający poduchy. Pierwszy raz naprawdę życzyła komuś śmierci: żołnierzowi przez to jak ją potraktował, trytonom za to, że tak brutalnie bili rannego leończyka i ją porwali, i oczywiście na Barbarossę dla sprawiedliwości, ponieważ to z JEGO rozkazu porwano dziewczynę, to była JEGO załoga i to był JEGO okręt, czyli to wszystko JEGO wina.
Dziwny dźwięk, który przez moment rozprzestrzenił się po pokoju sprawił, że ciekawość dziewczyny zwyciężyła nad jej dumą, zmuszając Kiraie do nieznacznego zerknięcia w stronę swojego porywacza. Nie widziała dokładnie co zostało odłożone na blat stołu po tym jak rozległo się coś w rodzaju pocierającego o siebie metalu i jakby pstryknięcie, czy kliknięcie, a po tym odgłos położenia tego czegoś na drewnianej powierzchni mebla. W życiu jeszcze nigdy nie słyszała czegoś takiego i bardzo ją to zaintrygowało. Akurat zaczął mówić na temat tego co wcześniej lekkomyślnie wypaliła na temat oddania mu swojej krwi, więc nie powinno go zdziwić to, że usiadła i skierowała swój wzrok w stronę wampira. Zadrżała słysząc jego zimny ton i nie miała wątpliwości, że nie dość, iż wstąpiła na drażliwy dla niego temat, a to co powiedziała było ogromnym błędem i wykazała się dużą głupotą, w ogóle się odzywając w tej kwestii, teraz nie miała zamiaru znów go popełniać, dlatego to przemilczała i mrużąc oczy skupiła swój wzrok na białej rzeczy leżącej na stole, jednakże przez panujący półmrok wciąż miała kłopoty ze zidentyfikowaniem przedmiotu.
- Zgoda? - spojrzała zaskoczona na mężczyznę wyrwana ze swojego stanu i nieco wystraszona nagłym odezwaniem się Barbarossy. Dostrzegła, że i on się przypatruje temu czemuś białemu. - Miło mi słyszeć, że obawiasz się tego iż coś kombinuję. - Rzuciła mu z kpiną w głosie jednocześnie przewracając oczami. Wstała z łóżka i skierowała się w jego stronę po klucz. - Ale masz po części rację, on jest dla mnie tylko jakimś żołnierzem, to jednak nie znaczy, że przyjmę z obojętnością do siebie wieść o jego cierpieniu i nie postaram się zrobić wszystkiego by mu pomóc. Tak postępowała moja matka, tego zostałam przez nią nauczona i nawet pobyt u zawszonych piratów nie sprawi, że się tego wyprę i będę robiła w tej kwestii inaczej. - Odezwała się hardo, może i była to kolejna nazbyt pochopna i lekkomyślna decyzja, ale taka była prawda, której ona chciała się trzymać jak tonący koła ratunkowego. - Poza tym to, że ty nie... - zamilkła przyglądając się uważniej białej rękawiczce okrywającą "obciętą" dłoń na stole i Barbarossie, a dokładniej jego lewą rękę. Przerażenie znów wpełzło na jej twarz, a kiedy szok minął jej ton i postawa złagodniała. - Ty nie masz ręki... - wyszeptała oniemiała nie mogąc oderwać wzroku od odczepionej dłoni. Teraz zrozumiała co było tym wcześniejszym dziwnym dźwiękiem i czym był spowodowany. Wciąż jednak miała mętlik w głowie, ponieważ opierając się na zasłyszanych opowieściach o wampirach myślała, że mają one zdolność szybkiej regeneracji swojego uszkodzonego ciała.
Nie miała jednak odwagi wykrztusić z siebie nic więcej na ten temat, otrząsnęła się szybko z tego zaskoczenia i zabrała klucz udając, że nic nie widziała.
- Wrócę do kajuty kapitana - powtórzyła na potwierdzenie jego rozkazu jakby zahipnotyzowana w rzeczywistości chciała pozbyć się ze świadomości informacji, że Barbarossa jest kaleką i widoku jego protezy na stole, a przede wszystkim braku dłoni u jego lewej ręki. Miała niewielkie trudności z wcelowaniem w dziurkę od klucza, gdyż jej własne dłonie lekko drżały przez niepokój i mieszane uczucia kłębiące się w niej. Kiedy jednak się to udało, zniknęła pośpiesznie pozwalając by drzwi same się za nią zamknęły, akurat w tym samym momencie, w którym odpychający tryton zawitał do kajuty by poinformować o zakończeniu swojego zadania.
Kiraie poczekała na trytona na zewnątrz i poczekała na niego odwzajemniając mu tą samą niechęcią i wrogością, tyle że ona dodatkowo jeszcze się go bała, może nawet bardziej niż powinna, ciągle mając w pamięci, że to on i jego ludzie zaciągnęli ją na pokład Nautiliusa. Przez to jej strach wobec Jokara był równy temu, który czuła do minotaura, który omal nie skrócił dziewczyny o głowię. Przełknęła ślinę mimo woli wracając do tego świeżego wspomnienia i lekko przesunęła palcami po zakrzepniętej kresce na skórze jej szyi. Odetchnęła głęboko, powstrzymując się od wpadnięcia w panikę i zrobienia czegoś czego by żałowała, a mianowicie rzucenia się biegiem w stronę burty statku i wyskoczenia przez nią. Całą drogę do leońskiego kapitana nie odezwała się słowem do nikogo, tym bardziej do towarzyszącego jej Jokara i wciąż pozostawała czujna, by nie dać się zaskoczyć jeśli ktoś postanowi przeciwstawić się rozkazowi Barbarossy o nietykalności elfki. Zignorowała też rzucane po drodze uwagi w jej stronę i zeszła pod pokład, gdzie walczyła z sobą aby nie popaść w histerię i nie wybuchnąć płaczem uciekając jak od mężczyzny ze spuchniętymi plecami spływającymi krwią.
- Panienka Awerker... - mruknął słabo nie dusząc w sobie grymas bólu i starając się wyrównać oddech. Kiwnęła lekko głową ze smutkiem na twarzy i uklękła obok leżącego na drewnianej podłodze. Zamoczyła szmatkę w misce z wodą jaką jej przygotowano, wcześniej sprawdziła czy nie jest "doprawiona" solą, albo wódką dla dodatkowej męki wrogiego kapitana i kiedy miała pewność, że jest w porządku rozchyliła jeden strzępek jego porwanej koszuli i najbardziej delikatnie jak tylko potrafiła zaczęła obmywać jego rany przedstawiające litery krwawej wiadomości dla jej ojca. - Nie musisz tego robić...
- Muszę - pokręciła głową. - To przeze mnie pan tu jest, to przeze mnie zginęli pańscy ludzie i pewnie jeszcze nie jeden tak skończy. - Odpowiedziała z wielkim smutkiem, ale zaraz się lekko uśmiechnęła, by go nie martwić. - Niech pan teraz myśli jedynie o tym by bezpiecznie wrócić do domu i w pełni wyzdrowieć. - Chciała jeszcze dodać, ze takie rany mogą się u niego skończyć zakażeniem, albo czymś gorszym bo jego rasa nie ma takiej odporności jak jej, ale się powstrzymała. "Chorym" nie powinno się mówić takich rzeczy, a jedynie motywować do dalszej walki o swoje życie. Nawet nie bardzo miała jak się wypowiedzieć na ten temat gdyż on zaraz znów się odezwał.
- Słyszałem o licznych i niezwykle pomysłowych ucieczkach panienki i dziwi mnie to, że wciąż panienka tu jest - powiedział przyglądając jej się z dziwnym wyrazem którego nie umiała zinterpretować, ponieważ był skryty pod maską tłumionego bólu i szczęścia oraz przyjemności z dotyku jej delikatnych, kojących dłoni na swojej rannej skórze.
- Nie mogłabym stąd uciec - powiedziała krótko. - Nie zdążyłabym pewnie uciec przez pokład do oceanu, a nawet jeśli to albo porwałyby mnie głębiny, albo trytoni z tej załogi złapaliby mnie szybciej niżbym chociaż zorientowała się, że jestem już w wodzie. Poza tym dałam słowo - mruknęła ciszej, nie zamierzała mówić o obawach pirackiego kapitana i przetrzymywania jej ze względu na to, że jego okręt i załoga zyskują nietykalność, przez samą obecność admiralskiej córki na pokładzie. Pomogła usiąść żołnierzowi, aby łatwiej było jej opatrzyć go bandażem.
- Da-dałaś słowo?! - niemal krzyknął poważnie zszokowany tą wieścią. Nie znał szczegółów, ale to go nie powstrzymało przed wydaniem osądu kiedy tylko szok minął, a jego twarz zapłonęła wrogością i podejrzliwością, które wcześniej tak skutecznie ukrywał. Przeraziła się widząc tę zmianę u leończyka, który zaraz ją od siebie odepchnął. - Zawarłaś układ z piratami?! Jak mogłaś to zrobić? Jak mogłaś zdradzić własne państwo i swojego ojca?! Jesteś zdrajczynią! Nie, jesteś zwykłą dziwką! Przysięgam ci, że zginiesz razem z nimi suko! - warknął na stojącą z przerażeniem w oczach dziewczynę, a po chwili ją uderzył, tak że wytrącona z równowagi przewróciła się zanosząc się łzami przez ból jaki rozlał się po jej twarzy, i splunął na nią. Był gotów jeszcze gorzej potraktować dziewczynę ale zaraz dopadli do niego trytoni pilnujący więźnia, z którymi zaczął się szarpać wiedząc, że żaden nie dobędzie ostrza by pokonać napastnika.
Najbardziej ją bolała prawda płynąca z niego słów, na którą nie zwróciła uwagi. Prawie cały dzień spędziła na pirackim pokładzie, a nie miała potarganego jednego włoska, a jej ubranie wciąż nie było pogniecione, ani zniszczone, co wskazywało na dobre traktowanie dziewczyny przez jej porywaczy, a to musi coś znaczyć. Mogła się domyślić, że zostanie uznana za zdrajczynię i obawiała się nie dość, że powrotu do domu, to jeszcze stanięcia twarzą w twarz ze swoim ojcem. Zalana łzami i przerażona, czuła się naprawdę źle, nikt nigdy nie podniósł na nią ręki i nikt jej tak nie nazwał, z każdą chwilą jej samopoczucie niebezpiecznie spadało co groziło załamaniem nerwowym, depresją, albo nawet szaleństwem i choć w życiu nie pomyślała by o zabiciu siebie, tak widmo myśli samobójczych powoli zaczynało nad nią wisieć, jakby jedynie oczekiwało najlepszego momentu. Poderwała się z podłogi trzymając dłoń przy policzku, na którym wolno pojawiał się siniak. Nie przejmując się potrącanymi przez nią piratami, na których wpadała w biegu, dotarła do kajuty, jedynego miejsca na statku, w którym w miarę czuła się bezpiecznie i nie zwracając uwagi czy Barbarossa dalej jest w środku, czy nie, walnęła się na łóżko, schowała głowę pod poduszkami i oddała się swojej rozpaczy, tłumionej przez materiał i puch wypełniający poduchy. Pierwszy raz naprawdę życzyła komuś śmierci: żołnierzowi przez to jak ją potraktował, trytonom za to, że tak brutalnie bili rannego leończyka i ją porwali, i oczywiście na Barbarossę dla sprawiedliwości, ponieważ to z JEGO rozkazu porwano dziewczynę, to była JEGO załoga i to był JEGO okręt, czyli to wszystko JEGO wina.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 128
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Ledwie dłoń Leończyka po tym ataku wróciła na swoje miejsce, dwaj trytoni skoczyli ku niemu i brutalnie przyszpilili do ściany. Elf wręcz zakwiczał z bólu, kiedy jego nagie i pocięte plecy dotknęły desek, lecz nie odwiodło go to od podjęcia walki. Szarpał i kopał jak mógł, by uwolnić się z objęć piratów, którzy próbowali osadzić go w jednym miejscu. Niestety bezskutecznie. Kapitan zatopionego brygu nie miał tyle siły, a po za tym jego oponenci mieli przewagę liczebną. Grunt, że udało mu się któregoś sięgnąć; jeden z trytonów wyszedł z walki z podbitym okiem, za co więzień dostał nasączoną octem szmatą przez plecy i twarz. Jego zaciśnięte od bólu zęby aż zazgrzytały i wydały z siebie ciche skrzypnięcie, które zagłuszył dźwięk otwieranych drzwi.
- Co tu się wyrabia?! - warknął od progu przywódca trytonów, w ostatniej chwili robiąc unik, by nie zderzyć się z wybiegającą, zapłakaną elfką. Widok ten nie ruszył go tak, jakby się spodziewano, w końcu Kiraie i jej los były mu obojętne, ale mimo to Jokar znał wagę problemu. Nożownik zaklął paskudnie w duchu, obawiając się reprymendy od Barbarossy. Zaraz jednak jego wzrok zatrzymał się dwóch kamratach, trzymających w stalowym uścisku mdlejącego więźnia.
- Sprawiał kłopoty - wyjaśnił tryton w czerwonej chuście.
- Uderzył ją?
- I nazwał dziwką - dodał drugi człowiek głębin, przytakując na pierwsze pytanie swojego szefa. - Chyba nie za bardzo przypadli sobie do gustu. I co my mamy z nim zrobić?
- Poderżnijmy mu gardło i wyrzućmy za burtę, jak życzył sobie pan kapitan - zaproponował pierwszy pirat.
- Nie... - odezwał się nagle więzień, z trudem unosząc głowę. Jego twarz wyglądała mizernie, pokrywała ją warstwa rozmazanej krwi. Kiedy mówił, krzywił się jakby niewidzialna ręka miażdżyła mu żebra. - Nie możecie. Wasz durny kodeks... zabrania wam mnie ruszyć... wasz kapitan sam to... powiedział.
- Być może - mruknął w odpowiedzi Jokar, wyciągając zza pasa nóż, który następnie zbliżył do oczu elfa. - Złamanie go grozi mi batem lub stryczkiem, ale przecież kapitan nie musi o wszystkim wiedzieć, prawda?
Twarz elfa, o ile było to możliwe, zbladła jeszcze bardziej, a w oczach zapłonął czysty strach. W jednej chwili leoński kapitan zrozumiał, że piratów od zwyczajnych marynarzy różni cały szereg zasad moralnych. We flocie byłoby nie do pomyślenia, by ukrywać coś przed przełożonym. Tutaj sprawa wyglądała odwrotnie. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, przypomniał sobie nagle mężczyzna, czując chłód klingi na policzku.
- Kapitanowi powiem, że kiedy wyrzucaliśmy cię za burtę, jeszcze żyłeś - ciągnął dalej tryton, z rozbawieniem obserwując jak twarz więźnia zaczyna zmieniać kolory.
- Kusząca propozycja - wtrącił się do rozmowy kwatermistrz, z trudem mieszcząc się w drzwiach. Jego kopyta zadzwoniły o deski, a głowa zwróciła się lekkim profilem, by doskonale było widać jego potężne rogi. - Ale niestety mamy rozkazy. Owińcie mu tłów bandażem i wyślijcie do Kasina na ostatni posiłek. Słońce już zachodzi, więc wyrzucimy go rano, by krew zaschła i rekiny się do niego za szybko nie dobrały.
- Uderzył dziewczynę - poinformował minotaura Jokar, chowając nóż. - Puścimy to mimo uszu?
- Nie. Utnijcie mu rękę, którą to zrobił - polecił Adewall, wracając do swoich obowiązków.
- Nie możecie! - zawył elf, kątem oka dostrzegając, jak jeden z trytonów nakłada mu opaskę uciskową powyżej łokcia.
- Wybacz, ale ta dziwka, jak ją nazwałeś, to honorowy gość kapitana - wyjaśnił na szybko kwatermistrz, dając dowód na to, że wszystko słyszał, a wieści na Nautiliusie szybko się rozchodzą. - Za jeden jej ścięty włos wszyscy możemy pójść na szafot. Możesz więc przekazać swojemu admirałowi, że jego córeczka jest tutaj bezpieczna. Przynajmniej na razie...
Barbarossa nawet nie drgnął, słysząc trzaskanie drzwiami i kobiecy szloch. Jak zahipnotyzowany na wpół siedział, na wpół leżał w swojej trumnie, otoczony cieniami i niezmąconą ciszą. Czas, który Kiraie spędziła pod pokładem, on wykorzystał na ponowne uporządkowanie ksiąg, naoliwienie protezy i oddanie się lekturze jaką był dziennik kapitana Xeratha. Wielkie opasłe tomisko oprawione w grubą skórę i zapieczętowane żelazną kłódką spoczywało teraz na jego kolanach, a sam wampir leniwie przewracał jego karty, sącząc krew z kieliszka. Zdawałoby się, że świat go nie interesuje, okrętem nie bujają fale, krzyk kwatermistrza jest złudzeniem, a płacz elfki wytłumiają wypchane pierzem poduszki. Jego pierś unosiła się powoli, dwa razy wolniej niż przeciętnego człowieka, ale jednak, dając znak, że żyje. O tym, że świat w kajucie nie stanął w miejscu informowała też wypalona niemal do cna świeczka na komodzie, której płomień ledwie unosił swój jęzor ponad kałużą roztopionego wosku. Minuty powoli zastąpiły godziny i kiedy świeca zgasła, zrobiły to też pozostałe, umieszczone w lampach. Pomieszczenie zalała fala ciemności, cienie wyszły z kątów i zatańczyły radośnie na stole, ścianach, suficie i na łóżku. Otuliły sobą elfkę, której ramiona drżały od płaczu. Jednak nawet one nie wybudziły z letargu wampira. Zrobił to dopiero księżyc, leniwie zaglądający przez uchyloną zasłonę. To właśnie razem z nim, z trumny wyszedł Barbarossa, przeciągnął się leniwie i szarpnął za czarne płótna, odkrywając trzy, ogromne, oszklone okna. Część cieni na nowo uciekła, przegonione blaskiem wchodzącego księżyca.
- Uwielbiam tę porę dnia - mruknął do samego siebie, obserwując spienione fale, które pozostawiał za sobą Nautilius. - Nie ma nic lepszego niż młody księżyc i rześki wiatr we włosach. W takich chwilach czuję, że żyję. Ty tak nie masz? - zagaił, po raz pierwszy zwracając wzrok na Kiraie od jej powrotu do jego kajuty. Od razu dostrzegł też zmianę w jej zachowaniu i wyglądzie. Włosy, wcześniej prosto uczesane, rozrzucone były na poduszce w nieładzie, a sama twarz skryta w jej wnętrzu, choć nieudolnie. Jeden, fioletowy skrawek na policzku dziewczyny postanowił się ukazać wampirowi, który powoli podszedł do brzegu łóżka i przyklęknął przy płaczącej.
- Jeśli to któryś z moich ludzi... - zaczął szeptem, lecz zaraz przerwał, przypominając sobie wszystkie słowa, jakie padły między nimi do tej pory. Kiraie uważała Barbarossę za potwora, co ten zdążył już udowodnić swoimi decyzjami i sposobem myślenia. Za nic nie chciała go znać, co mocno podkreślała swoim zachowaniem i gardziła nim na wszystkie możliwe sposoby. Czemu więc tak bardzo mu zależało na tym, by pomyślała inaczej. Na to pytanie Caster nie znał odpowiedzi, ale wiedział, że jeśli to któryś z członków załogi uderzył elfkę, a on go ukaże, nie zmieni to nic w jej oczach. Córka admirała weźmie go dodatkowo za potwora katującego własnych ludzi.
- Podobno im więcej dziecko płacze, tym jego oczy będą piękniejsze - powiedział zamiast wałkowania nudnych pocieszeń. - Wypłacz się zatem, przynajmniej będzie z tego jakiś pożytek. Nie chciałbym też abyś zalewała się łzami. Kasino niedługo przyniesie kolację i byłbym zaszczycony, gdybyś zjadła ją razem ze mną, moimi przyjaciółmi i naszym nieoczekiwanym gościem. - Caster miał tu na myśli kapitana leońskiego brygu, którego miał odprawić do admirała Awerkera, a któremu obiecał opiekę i posiłek przed samą podróżą. Jako człowiek słowa i czynów Barbarossa zawsze dotrzymywał słowa, a związany dodatkowo kodeksem, musiał czasami zgadzać się na rzeczy, na które nie miał ochoty. Jedną z nich było nie zabijanie kapitana drugiej jednostki.
- Co tu się wyrabia?! - warknął od progu przywódca trytonów, w ostatniej chwili robiąc unik, by nie zderzyć się z wybiegającą, zapłakaną elfką. Widok ten nie ruszył go tak, jakby się spodziewano, w końcu Kiraie i jej los były mu obojętne, ale mimo to Jokar znał wagę problemu. Nożownik zaklął paskudnie w duchu, obawiając się reprymendy od Barbarossy. Zaraz jednak jego wzrok zatrzymał się dwóch kamratach, trzymających w stalowym uścisku mdlejącego więźnia.
- Sprawiał kłopoty - wyjaśnił tryton w czerwonej chuście.
- Uderzył ją?
- I nazwał dziwką - dodał drugi człowiek głębin, przytakując na pierwsze pytanie swojego szefa. - Chyba nie za bardzo przypadli sobie do gustu. I co my mamy z nim zrobić?
- Poderżnijmy mu gardło i wyrzućmy za burtę, jak życzył sobie pan kapitan - zaproponował pierwszy pirat.
- Nie... - odezwał się nagle więzień, z trudem unosząc głowę. Jego twarz wyglądała mizernie, pokrywała ją warstwa rozmazanej krwi. Kiedy mówił, krzywił się jakby niewidzialna ręka miażdżyła mu żebra. - Nie możecie. Wasz durny kodeks... zabrania wam mnie ruszyć... wasz kapitan sam to... powiedział.
- Być może - mruknął w odpowiedzi Jokar, wyciągając zza pasa nóż, który następnie zbliżył do oczu elfa. - Złamanie go grozi mi batem lub stryczkiem, ale przecież kapitan nie musi o wszystkim wiedzieć, prawda?
Twarz elfa, o ile było to możliwe, zbladła jeszcze bardziej, a w oczach zapłonął czysty strach. W jednej chwili leoński kapitan zrozumiał, że piratów od zwyczajnych marynarzy różni cały szereg zasad moralnych. We flocie byłoby nie do pomyślenia, by ukrywać coś przed przełożonym. Tutaj sprawa wyglądała odwrotnie. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, przypomniał sobie nagle mężczyzna, czując chłód klingi na policzku.
- Kapitanowi powiem, że kiedy wyrzucaliśmy cię za burtę, jeszcze żyłeś - ciągnął dalej tryton, z rozbawieniem obserwując jak twarz więźnia zaczyna zmieniać kolory.
- Kusząca propozycja - wtrącił się do rozmowy kwatermistrz, z trudem mieszcząc się w drzwiach. Jego kopyta zadzwoniły o deski, a głowa zwróciła się lekkim profilem, by doskonale było widać jego potężne rogi. - Ale niestety mamy rozkazy. Owińcie mu tłów bandażem i wyślijcie do Kasina na ostatni posiłek. Słońce już zachodzi, więc wyrzucimy go rano, by krew zaschła i rekiny się do niego za szybko nie dobrały.
- Uderzył dziewczynę - poinformował minotaura Jokar, chowając nóż. - Puścimy to mimo uszu?
- Nie. Utnijcie mu rękę, którą to zrobił - polecił Adewall, wracając do swoich obowiązków.
- Nie możecie! - zawył elf, kątem oka dostrzegając, jak jeden z trytonów nakłada mu opaskę uciskową powyżej łokcia.
- Wybacz, ale ta dziwka, jak ją nazwałeś, to honorowy gość kapitana - wyjaśnił na szybko kwatermistrz, dając dowód na to, że wszystko słyszał, a wieści na Nautiliusie szybko się rozchodzą. - Za jeden jej ścięty włos wszyscy możemy pójść na szafot. Możesz więc przekazać swojemu admirałowi, że jego córeczka jest tutaj bezpieczna. Przynajmniej na razie...
Barbarossa nawet nie drgnął, słysząc trzaskanie drzwiami i kobiecy szloch. Jak zahipnotyzowany na wpół siedział, na wpół leżał w swojej trumnie, otoczony cieniami i niezmąconą ciszą. Czas, który Kiraie spędziła pod pokładem, on wykorzystał na ponowne uporządkowanie ksiąg, naoliwienie protezy i oddanie się lekturze jaką był dziennik kapitana Xeratha. Wielkie opasłe tomisko oprawione w grubą skórę i zapieczętowane żelazną kłódką spoczywało teraz na jego kolanach, a sam wampir leniwie przewracał jego karty, sącząc krew z kieliszka. Zdawałoby się, że świat go nie interesuje, okrętem nie bujają fale, krzyk kwatermistrza jest złudzeniem, a płacz elfki wytłumiają wypchane pierzem poduszki. Jego pierś unosiła się powoli, dwa razy wolniej niż przeciętnego człowieka, ale jednak, dając znak, że żyje. O tym, że świat w kajucie nie stanął w miejscu informowała też wypalona niemal do cna świeczka na komodzie, której płomień ledwie unosił swój jęzor ponad kałużą roztopionego wosku. Minuty powoli zastąpiły godziny i kiedy świeca zgasła, zrobiły to też pozostałe, umieszczone w lampach. Pomieszczenie zalała fala ciemności, cienie wyszły z kątów i zatańczyły radośnie na stole, ścianach, suficie i na łóżku. Otuliły sobą elfkę, której ramiona drżały od płaczu. Jednak nawet one nie wybudziły z letargu wampira. Zrobił to dopiero księżyc, leniwie zaglądający przez uchyloną zasłonę. To właśnie razem z nim, z trumny wyszedł Barbarossa, przeciągnął się leniwie i szarpnął za czarne płótna, odkrywając trzy, ogromne, oszklone okna. Część cieni na nowo uciekła, przegonione blaskiem wchodzącego księżyca.
- Uwielbiam tę porę dnia - mruknął do samego siebie, obserwując spienione fale, które pozostawiał za sobą Nautilius. - Nie ma nic lepszego niż młody księżyc i rześki wiatr we włosach. W takich chwilach czuję, że żyję. Ty tak nie masz? - zagaił, po raz pierwszy zwracając wzrok na Kiraie od jej powrotu do jego kajuty. Od razu dostrzegł też zmianę w jej zachowaniu i wyglądzie. Włosy, wcześniej prosto uczesane, rozrzucone były na poduszce w nieładzie, a sama twarz skryta w jej wnętrzu, choć nieudolnie. Jeden, fioletowy skrawek na policzku dziewczyny postanowił się ukazać wampirowi, który powoli podszedł do brzegu łóżka i przyklęknął przy płaczącej.
- Jeśli to któryś z moich ludzi... - zaczął szeptem, lecz zaraz przerwał, przypominając sobie wszystkie słowa, jakie padły między nimi do tej pory. Kiraie uważała Barbarossę za potwora, co ten zdążył już udowodnić swoimi decyzjami i sposobem myślenia. Za nic nie chciała go znać, co mocno podkreślała swoim zachowaniem i gardziła nim na wszystkie możliwe sposoby. Czemu więc tak bardzo mu zależało na tym, by pomyślała inaczej. Na to pytanie Caster nie znał odpowiedzi, ale wiedział, że jeśli to któryś z członków załogi uderzył elfkę, a on go ukaże, nie zmieni to nic w jej oczach. Córka admirała weźmie go dodatkowo za potwora katującego własnych ludzi.
- Podobno im więcej dziecko płacze, tym jego oczy będą piękniejsze - powiedział zamiast wałkowania nudnych pocieszeń. - Wypłacz się zatem, przynajmniej będzie z tego jakiś pożytek. Nie chciałbym też abyś zalewała się łzami. Kasino niedługo przyniesie kolację i byłbym zaszczycony, gdybyś zjadła ją razem ze mną, moimi przyjaciółmi i naszym nieoczekiwanym gościem. - Caster miał tu na myśli kapitana leońskiego brygu, którego miał odprawić do admirała Awerkera, a któremu obiecał opiekę i posiłek przed samą podróżą. Jako człowiek słowa i czynów Barbarossa zawsze dotrzymywał słowa, a związany dodatkowo kodeksem, musiał czasami zgadzać się na rzeczy, na które nie miał ochoty. Jedną z nich było nie zabijanie kapitana drugiej jednostki.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Leoński kapitan szarpał się w rozpaczliwej próbie wyrwania się piratom przygotowującym go oraz narzędzie do amputacji ręki, którą podniósł na elfkę. Dopóki nie dostrzegł jak jeden z trytonów ostrzy ciężki, rzeźnicki nóż, nie dawał wiary słowom kwatermistrza o tym, że go okaleczą za to co zrobił. Jego ciałem targał silny ból promieniujący z pociętych pleców i obitego ciała, zmęczenie oraz strach, który objawił się tym, że morski elf zaczął dygotać jak osika z szeroko otworzonymi z niedowierzaniem i przerażeniem oczami.
- Miejcie litość błagam... - zaczął skamleć niemal piskliwym głosikiem, jakby mieli mu uciąć przyrodzenie, a nie prawą kończynę górną. - Pertraktujmy? - uśmiechnął się obłąkańczo z szaloną nadzieją, która niedługo po tym została rozwiana jak poranna mgiełka przez potężny podmuch wiatru, albo raczej doszczętnie zniszczona i potłuczona na miliardy skrzących się oraz gasnących powoli jak iskierki kawałków.
Nie dość, że został ponownie związany to kilku przywołanych przez Jokara na te potrzeby trytonów przytrzymało dowódcę wrogiego statku by przez szarpanie się i wyrywanie nie doznał większych obrażeń niż te, które zamierzali mu dodać za narażenie ich na gniew admirała leońskiej floty za skrzywdzenie jego córki. Przerażający krzyk błyskawicznie wypełnił całe pomieszczenie, jak woda pochłaniająca tonący okręt. Na szczęście jego oprawcy nie byli długo katowani tym pełnym bólu wrzaskiem, gdyż ciało elfa nie wytrzymało tego przez co mężczyzna zemdlał, zsyłając ukojenie dla uszu otaczających go nieprzyjaciół i ułatwiając im resztę pracy. Trytoni sprawnie zajęli się oczyszczeniem i opatrzeniem rany, a także doprowadzeniem do porządku nieprzytomnego jeńca by wyglądał choć trochę przyzwoicie przy posiłku, nie silili się przy tym jednak za specjalnie na ostrożność czy delikatność.
Kajuta Barbarossy coraz bardziej tonąca w mroku była jedynym miejscem na statku, które mogła uznać za schronienie dla siebie, a w miarę jak cienie opanowywały i tak już ciemne pomieszczenie, jej płacz zdawał się cichnąć i uspokajać. Nie tyle ze zmęczenia, co z faktu, że miała już dość ciągłego płakania i sama starała się opanować, pomagając sobie miłymi wspomnieniami. Przywoływała w umyśle obrazy stajni, w której wraz z innymi wierzchowcami przebywała jej nieufna i ostrożna klacz; ogrodu, gdzie mogłaby spędzać długie godziny a nawet dnie na pielęgnacji swoich ulubionych kwiatów i owocowych krzewów; jej starego pokoju w domku schowanym w gęstwinie Szepczącego Lasu i wiecznie uśmiechniętej matki pomagającej każdej potrzebującej istocie na jaką się natknęła, a już w szczególności zwierzętom. Nawet postać admirała została wygenerowana w jej pamięci, ale zaraz została przekształcona w czarnego kocura o pięknych złotych ślepiach, którego choć przez chwilę miała na kolanach i mogła dotknąć jego mięciutkiego futerka. Bała się wracać do Leoni i ojca, przez myśl, że inni mogliby ją potraktować tak samo jak morski elf, którego już nawet nie było jej szkoda. Wspominając przemianę Barbarossy, a dokładniej to co nastąpiło po niej lekko się uśmiechnęła i nieznacznie rozchmurzyła cicho podciągając nosem, akurat kiedy wampir się do niej zbliżył. Wytarła oczy przegubem dłoni i usiadła zerkając na niego, uważając by nie wpatrywać się za długo w jego przepiękne oczy i w nich nie utonąć. Musiała myśleć racjonalnie, przede wszystkim potrzebowała się odświeżyć i porządnie zmyć z siebie stres oraz strach, nie mówiąc już o odprężeniu się w gorącej kąpieli.
- Nigdy nie słyszałam o tym by oczy komuś wypiękniały od płaczu - lekko się zaśmiała na jego słowa, zawieszając na nim pełne wdzięczności oczy, które z blado zielonego odcienia, zmieniły się w żywszy kolor, jakby ktoś w końcu podlał blednące przez suszę źdźbła trawy, albo wiosenne liście na drzewach. - Dziękuję, że pan tu jest. - Dodała nie wiedząc co powinna powiedzieć, ale mimo to jej słowa były szczere. Powstrzymała się od boleśnie zmuszającego ją pragnienia przytulenia się do niego, albo chociaż dotknięcia jego dłoni, jakby chciała się upewnić, że naprawdę nie jest sama w tym obcym dla siebie, zanurzonym w cieniach nadchodzącej nocy, miejscu. Odetchnęła głęboko siląc się na jeszcze większe opanowanie swoich emocji i spuściła głowę, by opadające na jej twarz włosy zakryły siniaka na policzku.
- Oni nic mi nie zrobili, panie kapitanie - odpowiedziała cicho, nie chcąc dopuścić, aby gniew nieumarłego spadł na jego niewinnych (przynajmniej w tej kwestii) kamratów. Nie wyjaśniała nic, nie dodawała nic więcej i nie wchodziła w żadne dyskusje. To było jedynym co powiedziała na temat znaku, który ze względu na delikatną budowę jej ciała, utrzyma się może nawet do tygodnia czasu jak nie dłużej. Kiedy jednak wspomniał o wspólnym posiłku widać było lekki uśmiech na jej twarzy. Chciała przyjąć zaproszenie i powiedzieć, że byłoby jej bardzo miło, dopóki nie dodał, że ten który podniósł na nią rękę także będzie z nimi wszystkimi jadł. Zadrżała wtedy nie wiedząc jak ukryć tą reakcję i znów się położyła zamykając oczy i ponownie wtulając w mokre od jej łez poduszki.
- Przepraszam kapitanie, ale nie mam ochoty nic jeść - mruknęła, jednakże żołądek Kiraie miał inne zdanie na ten temat, co podkreślił jednoznacznym i przeciągłym jękiem, przez co dziewczyna poczerwieniała na całej twarzy, jak burak, ze wstydu i zakłopotania i jeszcze bardziej wtuliła się w puchowe "podkładki" pod głowę, chowając pod jedną z nich swoje lico.
- Wolałabym zjeść tutaj... sama - dodała szybko i po namyśle. Nie chciała go odciągać od wspólnego posiłku z jego załogą, którą, miała przypuszczenie, traktował jak rodzinę, a więc była dlań bardzo ważna i nie mogła mu tego zabrać przez swoją osobę. - Albo najwyżej zostałby ze mną pan Rafael, aby pan, panie kapitanie, mógł w spokoju zjeść ze swoimi kamratami i trochę ode mnie odpoczął. - Miała świadomość jak źle się zachowywała i było jej bardzo głupio z tego powodu, jednakże czasu już nie cofnie i może jedynie w spokoju oraz bez przysparzania innym problemów spędzić ten czas swojej niewoli. - Wcześniej jednak, za twoim pozwoleniem panie kapitanie, chciałabym się wykąpać... - powiedziała nieco skrępowana, przez co znów jej oblała się rumieńcem, ale ten rozlał się jedynie delikatnie po jej policzkach, a dokładnie jednym bo na drugim skutecznie maskował to siniak.
Nie mogła wymyślić innej wymówki, przez którą została by zwolniona z posiłku ze wszystkimi osobami na statku. Nie chodziło tu o piratów, ale przede wszystkim nie chciała znajdować się w pobliżu pobratymca, choć innej rasy, a co dopiero go widzieć. Poza tym i tak zamierzała się odświeżyć i doprowadzić do porządku.
- Miejcie litość błagam... - zaczął skamleć niemal piskliwym głosikiem, jakby mieli mu uciąć przyrodzenie, a nie prawą kończynę górną. - Pertraktujmy? - uśmiechnął się obłąkańczo z szaloną nadzieją, która niedługo po tym została rozwiana jak poranna mgiełka przez potężny podmuch wiatru, albo raczej doszczętnie zniszczona i potłuczona na miliardy skrzących się oraz gasnących powoli jak iskierki kawałków.
Nie dość, że został ponownie związany to kilku przywołanych przez Jokara na te potrzeby trytonów przytrzymało dowódcę wrogiego statku by przez szarpanie się i wyrywanie nie doznał większych obrażeń niż te, które zamierzali mu dodać za narażenie ich na gniew admirała leońskiej floty za skrzywdzenie jego córki. Przerażający krzyk błyskawicznie wypełnił całe pomieszczenie, jak woda pochłaniająca tonący okręt. Na szczęście jego oprawcy nie byli długo katowani tym pełnym bólu wrzaskiem, gdyż ciało elfa nie wytrzymało tego przez co mężczyzna zemdlał, zsyłając ukojenie dla uszu otaczających go nieprzyjaciół i ułatwiając im resztę pracy. Trytoni sprawnie zajęli się oczyszczeniem i opatrzeniem rany, a także doprowadzeniem do porządku nieprzytomnego jeńca by wyglądał choć trochę przyzwoicie przy posiłku, nie silili się przy tym jednak za specjalnie na ostrożność czy delikatność.
Kajuta Barbarossy coraz bardziej tonąca w mroku była jedynym miejscem na statku, które mogła uznać za schronienie dla siebie, a w miarę jak cienie opanowywały i tak już ciemne pomieszczenie, jej płacz zdawał się cichnąć i uspokajać. Nie tyle ze zmęczenia, co z faktu, że miała już dość ciągłego płakania i sama starała się opanować, pomagając sobie miłymi wspomnieniami. Przywoływała w umyśle obrazy stajni, w której wraz z innymi wierzchowcami przebywała jej nieufna i ostrożna klacz; ogrodu, gdzie mogłaby spędzać długie godziny a nawet dnie na pielęgnacji swoich ulubionych kwiatów i owocowych krzewów; jej starego pokoju w domku schowanym w gęstwinie Szepczącego Lasu i wiecznie uśmiechniętej matki pomagającej każdej potrzebującej istocie na jaką się natknęła, a już w szczególności zwierzętom. Nawet postać admirała została wygenerowana w jej pamięci, ale zaraz została przekształcona w czarnego kocura o pięknych złotych ślepiach, którego choć przez chwilę miała na kolanach i mogła dotknąć jego mięciutkiego futerka. Bała się wracać do Leoni i ojca, przez myśl, że inni mogliby ją potraktować tak samo jak morski elf, którego już nawet nie było jej szkoda. Wspominając przemianę Barbarossy, a dokładniej to co nastąpiło po niej lekko się uśmiechnęła i nieznacznie rozchmurzyła cicho podciągając nosem, akurat kiedy wampir się do niej zbliżył. Wytarła oczy przegubem dłoni i usiadła zerkając na niego, uważając by nie wpatrywać się za długo w jego przepiękne oczy i w nich nie utonąć. Musiała myśleć racjonalnie, przede wszystkim potrzebowała się odświeżyć i porządnie zmyć z siebie stres oraz strach, nie mówiąc już o odprężeniu się w gorącej kąpieli.
- Nigdy nie słyszałam o tym by oczy komuś wypiękniały od płaczu - lekko się zaśmiała na jego słowa, zawieszając na nim pełne wdzięczności oczy, które z blado zielonego odcienia, zmieniły się w żywszy kolor, jakby ktoś w końcu podlał blednące przez suszę źdźbła trawy, albo wiosenne liście na drzewach. - Dziękuję, że pan tu jest. - Dodała nie wiedząc co powinna powiedzieć, ale mimo to jej słowa były szczere. Powstrzymała się od boleśnie zmuszającego ją pragnienia przytulenia się do niego, albo chociaż dotknięcia jego dłoni, jakby chciała się upewnić, że naprawdę nie jest sama w tym obcym dla siebie, zanurzonym w cieniach nadchodzącej nocy, miejscu. Odetchnęła głęboko siląc się na jeszcze większe opanowanie swoich emocji i spuściła głowę, by opadające na jej twarz włosy zakryły siniaka na policzku.
- Oni nic mi nie zrobili, panie kapitanie - odpowiedziała cicho, nie chcąc dopuścić, aby gniew nieumarłego spadł na jego niewinnych (przynajmniej w tej kwestii) kamratów. Nie wyjaśniała nic, nie dodawała nic więcej i nie wchodziła w żadne dyskusje. To było jedynym co powiedziała na temat znaku, który ze względu na delikatną budowę jej ciała, utrzyma się może nawet do tygodnia czasu jak nie dłużej. Kiedy jednak wspomniał o wspólnym posiłku widać było lekki uśmiech na jej twarzy. Chciała przyjąć zaproszenie i powiedzieć, że byłoby jej bardzo miło, dopóki nie dodał, że ten który podniósł na nią rękę także będzie z nimi wszystkimi jadł. Zadrżała wtedy nie wiedząc jak ukryć tą reakcję i znów się położyła zamykając oczy i ponownie wtulając w mokre od jej łez poduszki.
- Przepraszam kapitanie, ale nie mam ochoty nic jeść - mruknęła, jednakże żołądek Kiraie miał inne zdanie na ten temat, co podkreślił jednoznacznym i przeciągłym jękiem, przez co dziewczyna poczerwieniała na całej twarzy, jak burak, ze wstydu i zakłopotania i jeszcze bardziej wtuliła się w puchowe "podkładki" pod głowę, chowając pod jedną z nich swoje lico.
- Wolałabym zjeść tutaj... sama - dodała szybko i po namyśle. Nie chciała go odciągać od wspólnego posiłku z jego załogą, którą, miała przypuszczenie, traktował jak rodzinę, a więc była dlań bardzo ważna i nie mogła mu tego zabrać przez swoją osobę. - Albo najwyżej zostałby ze mną pan Rafael, aby pan, panie kapitanie, mógł w spokoju zjeść ze swoimi kamratami i trochę ode mnie odpoczął. - Miała świadomość jak źle się zachowywała i było jej bardzo głupio z tego powodu, jednakże czasu już nie cofnie i może jedynie w spokoju oraz bez przysparzania innym problemów spędzić ten czas swojej niewoli. - Wcześniej jednak, za twoim pozwoleniem panie kapitanie, chciałabym się wykąpać... - powiedziała nieco skrępowana, przez co znów jej oblała się rumieńcem, ale ten rozlał się jedynie delikatnie po jej policzkach, a dokładnie jednym bo na drugim skutecznie maskował to siniak.
Nie mogła wymyślić innej wymówki, przez którą została by zwolniona z posiłku ze wszystkimi osobami na statku. Nie chodziło tu o piratów, ale przede wszystkim nie chciała znajdować się w pobliżu pobratymca, choć innej rasy, a co dopiero go widzieć. Poza tym i tak zamierzała się odświeżyć i doprowadzić do porządku.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości