Jadeitowe Wybrzeże ⇒ [Jezioro Aghar] Powrót do domu.
- Angven
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 113
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Łowca , Mag , Kapłan
- Kontakt:
Wojownik cieszył się, że w końcu mógł odpocząć. Zmagania z wodą nie były zbyt łatwe. Teraz jednak, na suchym lądzie, można było spokojnie usiąść, złapać oddech, a przy okazji poznać nowych ludzi.
Zachowanie Nimlos bardzo podniosło go na duchu. Czuł, że postąpił właściwie, nie złamał żadnej zasady etykiety, a gustowne dygnięcie dziewczyny sugerowało, że jest obeznana z dworskim "rygorem" i zwróciła by na to uwagę. Nie bacząc jednak na dalsze konwenanse, podał resztkę czerstwego chleba podróżniczce w najprostszy sposób, dodając jedynie szczery uśmiech dla smaku. Wszystko wychodziło z tego, że gdy przysiadła się do ogniska, w świadomości Angvena przechodziła do całkiem innej kategorii ludzi. Teraz była kompanką. Samotne podróże zmuszają do udzielania kredytu zaufania często, lecz zawsze wiadomo, że to samo zyskuje się w zastaw. Kto zaś złamie ten układ staje się wrogiem całej reszty. Świat jest na tyle wrogi sam w sobie, by przynajmniej na trakcie jeden drugiemu nie szkodził.
Inaczej miała się sytuacja względem zdezorientowanej skryby. Wymachiwanie patykiem bardziej go rozśmieszało, niż wpływało jako element groźby. Przez chwile zastanawiał się, czy aby nie wstać i nie połamać w dłoni tego kijka, co szybko by pokazało jej właściwe miejsce w szeregu. Ale miał zbyt dobry humor. Właśnie: miał, do czasu aż nie zarzuciła ich czymś z pogranicza oskarżeń czy podejrzeń. Wciąż jednak w jego świadomości, jej pojawienie się było konsekwencją nie całkiem udanej próby teleportacji. Dalej, bełkotliwe teorie mogły być konsekwencją uderzenia się w głowę.
- Usiądź żeż spokojnie! - Podniósł głos wojownik. Widząc, że jest niepewna tego co tu się dzieje, stwierdził, że zmyśli jakiś powód, który ją do tego nakłoni. Wpadł na genialny pomysł. W końcu przybył tu poszukując pewnego monstrum. Złagodniał mu ton, a twarz przyjęła milszy wyraz. - Uspokój się. Nikt z nas nie chce zwabić lokalnych trupojadów, co? Poza tym, o co ty nas winisz? Że ci pomogłem wyjść z wody? Użyj czasem czerepu. To nie moja wina, że czar ci nie wyszedł? Poza tym, teleportacja nie bez powodu nie jest dla wszystkich. Raduj się, że wyrzuciło cię nad ziemią, a nie pięć metrów pod nią. - Ochłonął nieco. Siedział przy ogniu i schnął. Teraz zostało mu czekać na reakcje. Miał nadzieję, że przemówi jej do rozsądku i będzie można normalnie porozmawiać.
Zachowanie Nimlos bardzo podniosło go na duchu. Czuł, że postąpił właściwie, nie złamał żadnej zasady etykiety, a gustowne dygnięcie dziewczyny sugerowało, że jest obeznana z dworskim "rygorem" i zwróciła by na to uwagę. Nie bacząc jednak na dalsze konwenanse, podał resztkę czerstwego chleba podróżniczce w najprostszy sposób, dodając jedynie szczery uśmiech dla smaku. Wszystko wychodziło z tego, że gdy przysiadła się do ogniska, w świadomości Angvena przechodziła do całkiem innej kategorii ludzi. Teraz była kompanką. Samotne podróże zmuszają do udzielania kredytu zaufania często, lecz zawsze wiadomo, że to samo zyskuje się w zastaw. Kto zaś złamie ten układ staje się wrogiem całej reszty. Świat jest na tyle wrogi sam w sobie, by przynajmniej na trakcie jeden drugiemu nie szkodził.
Inaczej miała się sytuacja względem zdezorientowanej skryby. Wymachiwanie patykiem bardziej go rozśmieszało, niż wpływało jako element groźby. Przez chwile zastanawiał się, czy aby nie wstać i nie połamać w dłoni tego kijka, co szybko by pokazało jej właściwe miejsce w szeregu. Ale miał zbyt dobry humor. Właśnie: miał, do czasu aż nie zarzuciła ich czymś z pogranicza oskarżeń czy podejrzeń. Wciąż jednak w jego świadomości, jej pojawienie się było konsekwencją nie całkiem udanej próby teleportacji. Dalej, bełkotliwe teorie mogły być konsekwencją uderzenia się w głowę.
- Usiądź żeż spokojnie! - Podniósł głos wojownik. Widząc, że jest niepewna tego co tu się dzieje, stwierdził, że zmyśli jakiś powód, który ją do tego nakłoni. Wpadł na genialny pomysł. W końcu przybył tu poszukując pewnego monstrum. Złagodniał mu ton, a twarz przyjęła milszy wyraz. - Uspokój się. Nikt z nas nie chce zwabić lokalnych trupojadów, co? Poza tym, o co ty nas winisz? Że ci pomogłem wyjść z wody? Użyj czasem czerepu. To nie moja wina, że czar ci nie wyszedł? Poza tym, teleportacja nie bez powodu nie jest dla wszystkich. Raduj się, że wyrzuciło cię nad ziemią, a nie pięć metrów pod nią. - Ochłonął nieco. Siedział przy ogniu i schnął. Teraz zostało mu czekać na reakcje. Miał nadzieję, że przemówi jej do rozsądku i będzie można normalnie porozmawiać.
Przy ogniu było przyjemnie i ciepło. Czuła jak spięte ciało zaczyna się rozluźniać. Dawno nie odczuwała tego błogiego stanu. Wzięła z ręki Angvena kromkę i zaczęła ją żuć. Odwzajemniła uśmiech i następnie... Zaczynało się jej chcieć spać. Ciepło tak na nią działało. Dzień nie należał do najcieplejszych, a żar bijący z ogniska przyprawiał Nim o gęsią skórkę.
Westchnęła cicho i włożyła ostatni kęs do ust. Obserwowała dziewczynę, która była cała w skowronkach, dowiedziawszy się, że jest niedaleko od domu. Nie natrafiała na swojej drodze cichych ludzi, prostych, takich jak Winka. Po Alaranii rzadko takich się widywało. Raczej byli zamknięci w twierdzach, miastach lub wsiach. Zhermetyzowani, cisi i zdziwaczali ludzie, którzy patrzą spod byka na obcych, nawet gdy próbuje się im pomóc.
Z myśli wyrwał ją nieoczekiwanie dziewczęcy głos. Podniosła wzrok z ognia i przeniosła go na Winkę. Stała w wycelowanym patykiem w jej stronę i Angvena. Nie ma co, na jej twarz wtargnął uśmiech od ucha do ucha.
-Bo nas zadźgasz tym - rzuciła do dziewczyny wskazując na broń. Zarówno ona, jak i mężczyzna siedzący obok spokojnie mógłby ją "rozbroić". Jeśli można nazwać kawałek patyka bronią. Nie wiedziała, co siedzi w umyśle tej dziewczyny, gdy zaczęła wymachiwać gałęzią, ale chyba nie pomyślała, że to jest żaden oręż.
Gdy mężczyzna zaczął się droczyć z dziewczyną, uśmiech nie znikał jej z twarzy. Może to powinno być sygnałem dla dziewczyny, że nikt nikogo nie próbuje tu oszukać. I powinna trochę wyluzować, bo była strasznie spięta. Jakby się bała wszystkiego dookoła. Ale to Nimlos zanotowała dużo wcześniej.
-Uspokój się, kobieto i odłóż ten patyk. Słyszysz co twój wybawca powiedział. Chyba nie chcemy kłopotów? - dodała zaraz po Angvenie.
Przeniosła wzrok na odległe o dobre 5 jardów krzaki. Patrzyła na nie przez krótką chwilę i... coś zauważyła. Wyraźny ruch. Nie, to nie był wiatr. On nie byłby w stanie tak mocno ruszyć zbitką gałęzi.
Westchnęła cicho i włożyła ostatni kęs do ust. Obserwowała dziewczynę, która była cała w skowronkach, dowiedziawszy się, że jest niedaleko od domu. Nie natrafiała na swojej drodze cichych ludzi, prostych, takich jak Winka. Po Alaranii rzadko takich się widywało. Raczej byli zamknięci w twierdzach, miastach lub wsiach. Zhermetyzowani, cisi i zdziwaczali ludzie, którzy patrzą spod byka na obcych, nawet gdy próbuje się im pomóc.
Z myśli wyrwał ją nieoczekiwanie dziewczęcy głos. Podniosła wzrok z ognia i przeniosła go na Winkę. Stała w wycelowanym patykiem w jej stronę i Angvena. Nie ma co, na jej twarz wtargnął uśmiech od ucha do ucha.
-Bo nas zadźgasz tym - rzuciła do dziewczyny wskazując na broń. Zarówno ona, jak i mężczyzna siedzący obok spokojnie mógłby ją "rozbroić". Jeśli można nazwać kawałek patyka bronią. Nie wiedziała, co siedzi w umyśle tej dziewczyny, gdy zaczęła wymachiwać gałęzią, ale chyba nie pomyślała, że to jest żaden oręż.
Gdy mężczyzna zaczął się droczyć z dziewczyną, uśmiech nie znikał jej z twarzy. Może to powinno być sygnałem dla dziewczyny, że nikt nikogo nie próbuje tu oszukać. I powinna trochę wyluzować, bo była strasznie spięta. Jakby się bała wszystkiego dookoła. Ale to Nimlos zanotowała dużo wcześniej.
-Uspokój się, kobieto i odłóż ten patyk. Słyszysz co twój wybawca powiedział. Chyba nie chcemy kłopotów? - dodała zaraz po Angvenie.
Przeniosła wzrok na odległe o dobre 5 jardów krzaki. Patrzyła na nie przez krótką chwilę i... coś zauważyła. Wyraźny ruch. Nie, to nie był wiatr. On nie byłby w stanie tak mocno ruszyć zbitką gałęzi.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
- Kontakt:
Winka szybko zdała sobie sprawę że zrobiła z siebie pośmiewisko, jednak zamiast posłuchać głosu rozsądku i przeprosić za głupie zachowanie, była zdeterminowana obstawiać przy sowich racjach. W mieście skryba mogła uchodzić za wzór otwartości i ufności wobec ludzi. Chętnie zawierała znajomości z obcymi, zawsze traktując ich z uprzejmością i po przyjacielsku. Nigdy nie odmawiała przechodniom swojej pomocy, czy chociażby kilku życzliwych zdań, ale tu w dziczy wszystko się zmieniało. W oczach bibliotekarki każdy był podejrzany i nikomu nie należało dawać wiary. Ludzie tułający się po puszczy najprawdopodobniej byli zbójami, złodziejami i nikczemnikami wszelkiej maści.
- To nie była żadna teleportacja, a ja doskonale panuję nad sobą. – Wyjaśniła skryba, pośpiesznie zbierając wiszącą na gałęziach odzież. Bibliotekarka trzymała w dłoniach kłębek zwiniętych ubrań, nie upuszczając przy tym swojej patykowej broni. Chociaż ognisko rozpalone przez mężczyznę oferowało przyjemne ciepło i bezpieczeństwo, Winka daleka była od tego by ślepo zaufać komuś kto swoim wyglądem przypominał barbarzyńcę.
Teleportacja? Też coś? Niby skąd taka zdolność u kogoś kto nigdy nie praktykował magii. Nawet jeśli niektóre księgi same w sobie posiadały moc którą mógł uwolnić nieuważny czytelnik, to ona przecież nic takiego nie miała dziś w swoich dłoniach. W chwili gdy wyssano ją z biblioteki, w pomieszczeniu nie było też nikogo kto mógł użyć takiego zaklęcia. Poza tym niby dlaczego Winka miałaby się teleportować właśnie tutaj? A jeśli już to potrafi, to dlaczego nie może przenieść się z powrotem do swojej biblioteki?
Skryba zamknęła oczy i napięła mięśnie, usiłując się skupić. Jeśli człowiek zwący się Angvenem miał mieć rację, to Winka usiłowała to spróbować. Jednak gdy tylko ponownie rozejrzała się po otoczeniu, zamiast półek z znajomym księgozbiorem, ujrzała rozbawione miny pary przy ognisku. Bibliotekarka uświadomiła sobie jednocześnie że większość z ostatnich wywodów toczyła na głos.
Z całej tej sytuacji jedynym pocieszającym faktem było to iż Turmalia znajdowała się niedaleko, a Winka bez obaw może zostawić parę nieznajomych i samotnie wrócić do domu. Z uniesionym dumnie podbródkiem, bibliotekarka odwróciła się na pięcie i pomaszerowała przed siebie, tylko po to by po kilku krokach zorientować się ze wybrana przez nią droga zaprowadziła ją na powrót na brzeg jeziora.
- Kurz i zgnilizna. – Przeklęła Winka wpatrując się w taflę wody. Szybki rekonesans utwierdził ją w przekonaniu, że jedyna dostępna droga to ta którą tu przyszła i że będzie musiała ponownie przemaszerować przed siedzącymi przy ognisku. W pośpiechu nałożyła na siebie tunikę i parę rajtuz, mając nadzieję że tamci odbiorą jej odejście jako potrzebę dyskrecji.
Zapinając obuwie, Winka dostrzegła ciemny kształt unoszący się tuż pod powierzchnią wodnej tafli. Nie chcąc ryzykować kolejnej kąpieli, bibliotekarka nie ryzykowała dokładnego sprawdzenia tegoż zjawiska. Zresztą wkrótce miało jej tu nie być, więc co też mogło obchodzić ją owo coś pływające sobie w jeziorze. Winka odetchnęła ciężko, zbierając się w drogę powrotną. Większość z jej odzienia wciąż była mokra więc skryba musiała ją nieść.
Bibliotekarka była w połowie drogi do ogniska, gdy ujrzała olbrzymiego węża wygrzewającego się na niewielkiej ścieżce, którą maszerowała. Jakimś cudem dziewczyna nie zauważyła gada idąc w stronę jeziora, jednak teraz obślizgłe zwierzę podniosło łeb wpatrując się bezpośrednio w Winkę. Skryba krzyknęła przerażona.
- To nie była żadna teleportacja, a ja doskonale panuję nad sobą. – Wyjaśniła skryba, pośpiesznie zbierając wiszącą na gałęziach odzież. Bibliotekarka trzymała w dłoniach kłębek zwiniętych ubrań, nie upuszczając przy tym swojej patykowej broni. Chociaż ognisko rozpalone przez mężczyznę oferowało przyjemne ciepło i bezpieczeństwo, Winka daleka była od tego by ślepo zaufać komuś kto swoim wyglądem przypominał barbarzyńcę.
Teleportacja? Też coś? Niby skąd taka zdolność u kogoś kto nigdy nie praktykował magii. Nawet jeśli niektóre księgi same w sobie posiadały moc którą mógł uwolnić nieuważny czytelnik, to ona przecież nic takiego nie miała dziś w swoich dłoniach. W chwili gdy wyssano ją z biblioteki, w pomieszczeniu nie było też nikogo kto mógł użyć takiego zaklęcia. Poza tym niby dlaczego Winka miałaby się teleportować właśnie tutaj? A jeśli już to potrafi, to dlaczego nie może przenieść się z powrotem do swojej biblioteki?
Skryba zamknęła oczy i napięła mięśnie, usiłując się skupić. Jeśli człowiek zwący się Angvenem miał mieć rację, to Winka usiłowała to spróbować. Jednak gdy tylko ponownie rozejrzała się po otoczeniu, zamiast półek z znajomym księgozbiorem, ujrzała rozbawione miny pary przy ognisku. Bibliotekarka uświadomiła sobie jednocześnie że większość z ostatnich wywodów toczyła na głos.
Z całej tej sytuacji jedynym pocieszającym faktem było to iż Turmalia znajdowała się niedaleko, a Winka bez obaw może zostawić parę nieznajomych i samotnie wrócić do domu. Z uniesionym dumnie podbródkiem, bibliotekarka odwróciła się na pięcie i pomaszerowała przed siebie, tylko po to by po kilku krokach zorientować się ze wybrana przez nią droga zaprowadziła ją na powrót na brzeg jeziora.
- Kurz i zgnilizna. – Przeklęła Winka wpatrując się w taflę wody. Szybki rekonesans utwierdził ją w przekonaniu, że jedyna dostępna droga to ta którą tu przyszła i że będzie musiała ponownie przemaszerować przed siedzącymi przy ognisku. W pośpiechu nałożyła na siebie tunikę i parę rajtuz, mając nadzieję że tamci odbiorą jej odejście jako potrzebę dyskrecji.
Zapinając obuwie, Winka dostrzegła ciemny kształt unoszący się tuż pod powierzchnią wodnej tafli. Nie chcąc ryzykować kolejnej kąpieli, bibliotekarka nie ryzykowała dokładnego sprawdzenia tegoż zjawiska. Zresztą wkrótce miało jej tu nie być, więc co też mogło obchodzić ją owo coś pływające sobie w jeziorze. Winka odetchnęła ciężko, zbierając się w drogę powrotną. Większość z jej odzienia wciąż była mokra więc skryba musiała ją nieść.
Bibliotekarka była w połowie drogi do ogniska, gdy ujrzała olbrzymiego węża wygrzewającego się na niewielkiej ścieżce, którą maszerowała. Jakimś cudem dziewczyna nie zauważyła gada idąc w stronę jeziora, jednak teraz obślizgłe zwierzę podniosło łeb wpatrując się bezpośrednio w Winkę. Skryba krzyknęła przerażona.
Spojrzała na dziewczynę z politowaniem. Była przekonana, że nie ma pojęcia, w którym kierunku się udać. Ale jeśli się upiera, że poradzi sobie sama, to Nimlos chce to zobaczyć. Obserwowała ją jak zbierała ciuchy i... zaciska oczy. Nie wytrzymała, parsknęła śmiechem- to było silniejsze od niej. Te skupione mięśnie, które mają ważny cel do osiągnięcia. Chyba Winka sama nie wiedziała czy umie władać magią, czy ta teleportacja, o której mówił Angven była czystym przypadkiem.
- Oddaj mi mój płaszcz, skoro już go nie potrzebujesz- rzuciła za nią. Letnie odzienie miała na sobie Winka. Owszem pożyczyła je, ale nie miała zamiaru oddawać. Sama kisiła się w zimowej kapocie, która bardzo grzała. Dobrze, że dzień był wietrzny i dało się w niej wytrzymać.
Patrzyła na odchodzącą z podniesioną głową dziewczynę. Spojrzała na Angvena, który coś mruknął pod nosem z rozbawianiem i wstał, ruszając w stronę, z której przyniósł wcześniej drewno. Odprowadziła go wzrokiem po czym wlepiła go w ogień. Płomienie tańczyły, wzbijając w niebo tysiące małych rozżarzonych iskier.
I nagle spokojną i błogą ciszę na łonie natury, przerwał przerażający krzyk. Był tak uderzający po uszach, że ciężko było rozróżnić, z której strony pochodził. Wstała a znad krzaków zlokalizowała Winkę.
-Czemu się tak drzesz?!- Wstała gwałtownie i zaczęła iść w jej stronę, by odzyskać płaszcz. Tej dziewczynie chyba się wydaje, że zasady przetrwania w dziczy są znane pomyślała, przedzierając się przez krzaki. Jeszcze się musi forsować, a z miłą chęcią by odpoczęła. Pokonała zarośla i stanęła jak wryta. Między nią a dziewczyną leżał olbrzymi, obślizgły wąż. Aż otrząsnęło z obrzydzenia Nim.
Gad patrzył na Winkę, która zamieniła się w słup soli, zaraz po tym jak skończyła "pieśń" przerażenia. Bransoleta na nadgarstku Tanyi błysnęła tak jasnobłękitnym światłem, że zaczęła unosić się wokół niej niebieska poświata. Więc tak wygląda aura? Nim szybko się otrząsnęła i schyliła się do butów. Z cholewy wyciągnęła dwa, długie jak na sztylety ostrza. Podeszła gada od tyłu.
-Nie ruszaj się gwałtownie...- poleciła dziewczynie. Miała nadzieje, że zimna krew przemówi przez nią. Lekko szturchnęła węża w ogon, by sprawdzić, jak twarda jest jego skóra. I przy okazji sprawdzić refleks zwierzęcia.
Zwierzę okazało się dość szybkie. Przerzuciło łeb w stronę Nim a dziewczyna szybko odskoczyła w stronę gdzie stała Winka.
-Teraz masz okazję wykazać się odwagą! -rzuciła przez ramię, osłaniając dziewczynę własnym ciałem.
- Oddaj mi mój płaszcz, skoro już go nie potrzebujesz- rzuciła za nią. Letnie odzienie miała na sobie Winka. Owszem pożyczyła je, ale nie miała zamiaru oddawać. Sama kisiła się w zimowej kapocie, która bardzo grzała. Dobrze, że dzień był wietrzny i dało się w niej wytrzymać.
Patrzyła na odchodzącą z podniesioną głową dziewczynę. Spojrzała na Angvena, który coś mruknął pod nosem z rozbawianiem i wstał, ruszając w stronę, z której przyniósł wcześniej drewno. Odprowadziła go wzrokiem po czym wlepiła go w ogień. Płomienie tańczyły, wzbijając w niebo tysiące małych rozżarzonych iskier.
I nagle spokojną i błogą ciszę na łonie natury, przerwał przerażający krzyk. Był tak uderzający po uszach, że ciężko było rozróżnić, z której strony pochodził. Wstała a znad krzaków zlokalizowała Winkę.
-Czemu się tak drzesz?!- Wstała gwałtownie i zaczęła iść w jej stronę, by odzyskać płaszcz. Tej dziewczynie chyba się wydaje, że zasady przetrwania w dziczy są znane pomyślała, przedzierając się przez krzaki. Jeszcze się musi forsować, a z miłą chęcią by odpoczęła. Pokonała zarośla i stanęła jak wryta. Między nią a dziewczyną leżał olbrzymi, obślizgły wąż. Aż otrząsnęło z obrzydzenia Nim.
Gad patrzył na Winkę, która zamieniła się w słup soli, zaraz po tym jak skończyła "pieśń" przerażenia. Bransoleta na nadgarstku Tanyi błysnęła tak jasnobłękitnym światłem, że zaczęła unosić się wokół niej niebieska poświata. Więc tak wygląda aura? Nim szybko się otrząsnęła i schyliła się do butów. Z cholewy wyciągnęła dwa, długie jak na sztylety ostrza. Podeszła gada od tyłu.
-Nie ruszaj się gwałtownie...- poleciła dziewczynie. Miała nadzieje, że zimna krew przemówi przez nią. Lekko szturchnęła węża w ogon, by sprawdzić, jak twarda jest jego skóra. I przy okazji sprawdzić refleks zwierzęcia.
Zwierzę okazało się dość szybkie. Przerzuciło łeb w stronę Nim a dziewczyna szybko odskoczyła w stronę gdzie stała Winka.
-Teraz masz okazję wykazać się odwagą! -rzuciła przez ramię, osłaniając dziewczynę własnym ciałem.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
- Kontakt:
Winka była przekonana że czyste powietrze, nadmiar zieleni i światła a także szelest kołyszących się liści, nieustannie miesza jej w głowie. Przebywanie w tak nieprzyjaznych dla siebie warunkach, znacznie obniżało punkt tolerancji skryby na wszelkie nieprzewidziane sytuację. W Turmalii bibliotekarka miała opinię odważnego dziwaka. Ciągnęło ją do eksperymentów, nie miała zahamowań by się pobrudzić czy chwycić za coś, na widok czego miejskie paniusie mdlały z przerażenia. Zasada ta dotyczyła również zwierząt.
Winka uważała że pajęczyny czy myszy stanowią ozdobę i wartość biblioteki. Przynajmniej do czasu gdy stworzenia te nie zaczną żywić się książkami. Jeśli już rozstawiała jakieś łapki i tępiła gryzonie, które zresztą sama wynosiła wiadrami poza miasto, to czyniła tak z poczucia obowiązku i przykazu by nie kłuć w oczy potencjalnych czytelników. Zawsze chciała kupić sobie sowę, która dodała by uroku jej czytelni, a przy okazji pomogłaby grubemu Drisowi w tępieniu myszy. W swojej bibliotece Winka była by w stanie zaakceptować nawet węża.
Tymczasem w lesie sprawy miały się zgoła inaczej. Gad zagradzający ścieżkę po której wędrowała skryba, wydawał się na wskroś przesiąknięty nienawiścią i chęcią mordu. Winka była przekonana że idąc nad jezioro musiała nadepnąć na łeb śpiącej bestii, a ta pałała chęcią zemsty. Na szczęście nieznajoma przybyła jej z odsieczą, stając na drodze obślizgłemu napastnikowi. Bibliotekarka czuła że jest „pod ścianą”. Za sobą miała tylko jezioro i w sytuacji w której gad zacząłby pełzać w jej kierunku, Winka nie miałaby się gdzie cofnąć. Sama woda również nie stanowiła wybawienia. Większość węży od urodzenia pływa dużo lepiej niż bibliotekarka kiedykolwiek będzie. Pozostawało zatem uzbroić się w wszystko czym można rzucić i przygotować na walkę dystansową. Amunicją dziewczyny stały się kamienie, grube gałęzie, buty, a nawet książki. Winka zawsze miała pod ręką jakieś woluminy. Obecnie nieco zniszczone w skutek rzecznej kąpieli ale za to cięższe, na tyle by walnąć nimi węża.
- Przepraszam. – Powiedziała do kobiety. – Nie wiem co tu robię, ani w jaki sposób się tu znalazłam. Chyba trochę panikuję. Wszędzie widzę zagrożenie, złowrogie cienie i czające się niebezpieczeństwo. Ja… ja raczej nie oddalam się daleko od domu. Zjadłabym starą obwolutę byle tylko dostać się na powrót do swojej biblioteki. I oczywiście masz, dzięki za płaszcz. – Przypomniała sobie Winka zwracając się do wojowniczki. Skryba nie miała pojęcia w jaki sposób mogła wykazać się rzekomą odwagą, dlatego też wolała nic nie robić, póki jasnowłosa nie wskaże jej dokładniejszych instrukcji.
Winka uważała że pajęczyny czy myszy stanowią ozdobę i wartość biblioteki. Przynajmniej do czasu gdy stworzenia te nie zaczną żywić się książkami. Jeśli już rozstawiała jakieś łapki i tępiła gryzonie, które zresztą sama wynosiła wiadrami poza miasto, to czyniła tak z poczucia obowiązku i przykazu by nie kłuć w oczy potencjalnych czytelników. Zawsze chciała kupić sobie sowę, która dodała by uroku jej czytelni, a przy okazji pomogłaby grubemu Drisowi w tępieniu myszy. W swojej bibliotece Winka była by w stanie zaakceptować nawet węża.
Tymczasem w lesie sprawy miały się zgoła inaczej. Gad zagradzający ścieżkę po której wędrowała skryba, wydawał się na wskroś przesiąknięty nienawiścią i chęcią mordu. Winka była przekonana że idąc nad jezioro musiała nadepnąć na łeb śpiącej bestii, a ta pałała chęcią zemsty. Na szczęście nieznajoma przybyła jej z odsieczą, stając na drodze obślizgłemu napastnikowi. Bibliotekarka czuła że jest „pod ścianą”. Za sobą miała tylko jezioro i w sytuacji w której gad zacząłby pełzać w jej kierunku, Winka nie miałaby się gdzie cofnąć. Sama woda również nie stanowiła wybawienia. Większość węży od urodzenia pływa dużo lepiej niż bibliotekarka kiedykolwiek będzie. Pozostawało zatem uzbroić się w wszystko czym można rzucić i przygotować na walkę dystansową. Amunicją dziewczyny stały się kamienie, grube gałęzie, buty, a nawet książki. Winka zawsze miała pod ręką jakieś woluminy. Obecnie nieco zniszczone w skutek rzecznej kąpieli ale za to cięższe, na tyle by walnąć nimi węża.
- Przepraszam. – Powiedziała do kobiety. – Nie wiem co tu robię, ani w jaki sposób się tu znalazłam. Chyba trochę panikuję. Wszędzie widzę zagrożenie, złowrogie cienie i czające się niebezpieczeństwo. Ja… ja raczej nie oddalam się daleko od domu. Zjadłabym starą obwolutę byle tylko dostać się na powrót do swojej biblioteki. I oczywiście masz, dzięki za płaszcz. – Przypomniała sobie Winka zwracając się do wojowniczki. Skryba nie miała pojęcia w jaki sposób mogła wykazać się rzekomą odwagą, dlatego też wolała nic nie robić, póki jasnowłosa nie wskaże jej dokładniejszych instrukcji.
- Angven
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 113
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Łowca , Mag , Kapłan
- Kontakt:
Zachowanie zakłopotanej skryby było stanowczo rozweselające. Dąsała się jak dziecko któremu odmówiono słodyczy. Swoją pewnością siebie zaskoczyła jednka Angvena. Nie przypuszczał by była na tyle odważna by sama wyruszać gdziekolwiek, w końcu była całkiem zdezorientowana i nie wiedziała gdzie zmierzać. Miał już ochotę zacząć wprost szydzić z zagubionej dziewczyny, ale towarzystwo sympatycznej wędrowczyni swoiście ugłaskało jego zakusy. Starczało mu siedzieć i śmiać się, obserwując Winkę.
- Zakład, że szybciej tu przybiegnie, niż ja wrócę z chrustem do ogniska? - Rzucił Angven do Nimlos, wstając od ogniska. - Kto przegra, zaczyna cykl opowiadania o sobie przy ognisku. - Stwierdził, poniesiony falą wyobraźni. W końcu nie będą mieli co robić przez resztę wieczora, wiec chociaż się zapoznają lepiej. Sam zaś zniknął w nieprzeniknionej kniei. Im dalej od ognia, tym bardziej dawała się wyczuć wilgoć. Nocne powietrze przyjemnie rozchodziło się po suchym gardle z każdym oddechem. Wojownik teraz, po tym jak wysuszył się, mógł spokojnie przemierzać las w poszukiwaniu gałązek.
Nazbierawszy kolejną ładną porcję opału, wojownik stanął. Widział coś w oddali. Delikatnie tlące się oczy wyróżniały się między liśćmi. Dwa żółte punkciki wbijały swój wzrok w Angvena. On zaś stał sparaliżowany trwogą. Taki paraliż bywał mu obcy, widać, że familiarne nastroje przy ognisku uśpiły jego czujność. Łeb dzierżący wspomniane ślepia, kołysząc się, zaczął się zbliżać do mężczyzny.
Powietrze przeszył paniczny krzyk. Monstrum, poderwało głowę nasłuchując, po czym odbiegło w dzicz. Wojownik po chwili dopiero się otrząsnął, nie dostrzegł sylwetki bestii, jedyne co pamiętał to oczy. Oczy, które niemal pragnęły władzy nad ciałem ofiary. Gdy w końcu rozum Angvena zaczął ponownie funkcjonować normalnie, stwierdził, że pora zawrócić. Sprawnym krokiem wyruszył w stronę obozowiska.
- Zakład, że szybciej tu przybiegnie, niż ja wrócę z chrustem do ogniska? - Rzucił Angven do Nimlos, wstając od ogniska. - Kto przegra, zaczyna cykl opowiadania o sobie przy ognisku. - Stwierdził, poniesiony falą wyobraźni. W końcu nie będą mieli co robić przez resztę wieczora, wiec chociaż się zapoznają lepiej. Sam zaś zniknął w nieprzeniknionej kniei. Im dalej od ognia, tym bardziej dawała się wyczuć wilgoć. Nocne powietrze przyjemnie rozchodziło się po suchym gardle z każdym oddechem. Wojownik teraz, po tym jak wysuszył się, mógł spokojnie przemierzać las w poszukiwaniu gałązek.
Nazbierawszy kolejną ładną porcję opału, wojownik stanął. Widział coś w oddali. Delikatnie tlące się oczy wyróżniały się między liśćmi. Dwa żółte punkciki wbijały swój wzrok w Angvena. On zaś stał sparaliżowany trwogą. Taki paraliż bywał mu obcy, widać, że familiarne nastroje przy ognisku uśpiły jego czujność. Łeb dzierżący wspomniane ślepia, kołysząc się, zaczął się zbliżać do mężczyzny.
Powietrze przeszył paniczny krzyk. Monstrum, poderwało głowę nasłuchując, po czym odbiegło w dzicz. Wojownik po chwili dopiero się otrząsnął, nie dostrzegł sylwetki bestii, jedyne co pamiętał to oczy. Oczy, które niemal pragnęły władzy nad ciałem ofiary. Gdy w końcu rozum Angvena zaczął ponownie funkcjonować normalnie, stwierdził, że pora zawrócić. Sprawnym krokiem wyruszył w stronę obozowiska.
To wszystko wydawało się podejrzane. Tak wielki wąż? Szybki, chcący się bronić. Nie wydawał z siebie żadnego dźwięku, ani syku, który uderzał po bębenkach w uszach, ani ostrzegawczego grzechotania. Choć ono zwykle łączyło się z niedostrzegalnym dla oka ruchem ogona, który z resztą Nimlos sprawdziła.
Tanya słuchała słów dziewczyny. Chyba lepiej jej się zrobiło gdy się wygadała. Wie jak to jest opuścić miejsce, które się kocha. Choć Tan zrobiła to świadomie, w odróżnieniu do Winki. Świat przecież stał otworem. Braciszek już nie był malutki, widziała jak stawał się mężczyzną, pewnie teraz siedzi z wujem na dziedzińcu Leonii i pije wino z pucharu ojca. Ciekawe jak wygląda teraz?
- Zacznij się POWOLI cofać. Ja to dziadostwo jakoś zatłukę. - Powiedziała to tak twardo i oschle, że można było wyczuć w powietrzu metaliczny posmak. Ramieniem pchnęła dziewczynę do tyłu by sama powoli zaczęła się kierować jak najdalej stąd. Wąż ruszył się niespokojnie widząc jakiś ruch w osobach dwóch młodych kobiet.
Jego śliskie ciało zaczynało się powoli kurczyć. Pokryta śluzem skóra stawała się pomarszczona a z gardła zwierzęcia wydobył się dziwny, nieprzypominający niczego dźwięk. Małe czarne oczka wyszły do wierzchu a całość gada nie przypominała strasznego zwierzęcia. Nagle zwierze się napięło i po jego bokach pojawiła się rana, a całe monstrum przestało się ruszać.
Nim wydała z siebie tylko krótkie "Eee?" i opuściła ręce. Lekko szturchnęła gada czubkiem buta a on się nie ruszył.
-Chyba się sam załatwił na amen- zaśmiała się z niedowierzaniem. Obróciła się do Winki- Chyba będziesz mogła wrócić do Turmalii szybciej niż mi się zaczynało wydawać - i posłała jej uśmiech. Tymczasem za plecami jasnowłosej owy gad ruszył się rozkurczając swoje ciało. Z ran na bokach wyrosły dwie, masywne łapy, z grubymi pazurami, które można było porównać do pazurów ptaka drapieżnego- orła, bądź do zakrzywionych dziobów tychże lotów. Zwierze poruszyło się bezszelestnie opierając ciężkie ciało na dwóch kończynach i spojrzało na Winkę. Miało wiercący wzrok.
-Chodźmy- dodała Tanya do poprzednich słów, jednocześnie chowając jeden ze sztyletów do cholewy buta. Gad w końcu wydał z siebie okrzyk. Machnął jedną z łap rozrywając tył skórzanych butów Nim i raniąc jej nogę.
Dziewczyna krzyknęła głośno z bólu i próbowała odskoczyć do przodu. Ale i rana i zmęczenie nie pozwoliły jej na to.
-Wiej dziewczyno! -wręcz rozkazała Wince a sama zaczynała przemieszczać się po ziemii do przodu. Teraz to ja potrzebuje bohatera...
Tanya słuchała słów dziewczyny. Chyba lepiej jej się zrobiło gdy się wygadała. Wie jak to jest opuścić miejsce, które się kocha. Choć Tan zrobiła to świadomie, w odróżnieniu do Winki. Świat przecież stał otworem. Braciszek już nie był malutki, widziała jak stawał się mężczyzną, pewnie teraz siedzi z wujem na dziedzińcu Leonii i pije wino z pucharu ojca. Ciekawe jak wygląda teraz?
- Zacznij się POWOLI cofać. Ja to dziadostwo jakoś zatłukę. - Powiedziała to tak twardo i oschle, że można było wyczuć w powietrzu metaliczny posmak. Ramieniem pchnęła dziewczynę do tyłu by sama powoli zaczęła się kierować jak najdalej stąd. Wąż ruszył się niespokojnie widząc jakiś ruch w osobach dwóch młodych kobiet.
Jego śliskie ciało zaczynało się powoli kurczyć. Pokryta śluzem skóra stawała się pomarszczona a z gardła zwierzęcia wydobył się dziwny, nieprzypominający niczego dźwięk. Małe czarne oczka wyszły do wierzchu a całość gada nie przypominała strasznego zwierzęcia. Nagle zwierze się napięło i po jego bokach pojawiła się rana, a całe monstrum przestało się ruszać.
Nim wydała z siebie tylko krótkie "Eee?" i opuściła ręce. Lekko szturchnęła gada czubkiem buta a on się nie ruszył.
-Chyba się sam załatwił na amen- zaśmiała się z niedowierzaniem. Obróciła się do Winki- Chyba będziesz mogła wrócić do Turmalii szybciej niż mi się zaczynało wydawać - i posłała jej uśmiech. Tymczasem za plecami jasnowłosej owy gad ruszył się rozkurczając swoje ciało. Z ran na bokach wyrosły dwie, masywne łapy, z grubymi pazurami, które można było porównać do pazurów ptaka drapieżnego- orła, bądź do zakrzywionych dziobów tychże lotów. Zwierze poruszyło się bezszelestnie opierając ciężkie ciało na dwóch kończynach i spojrzało na Winkę. Miało wiercący wzrok.
-Chodźmy- dodała Tanya do poprzednich słów, jednocześnie chowając jeden ze sztyletów do cholewy buta. Gad w końcu wydał z siebie okrzyk. Machnął jedną z łap rozrywając tył skórzanych butów Nim i raniąc jej nogę.
Dziewczyna krzyknęła głośno z bólu i próbowała odskoczyć do przodu. Ale i rana i zmęczenie nie pozwoliły jej na to.
-Wiej dziewczyno! -wręcz rozkazała Wince a sama zaczynała przemieszczać się po ziemii do przodu. Teraz to ja potrzebuje bohatera...
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
- Kontakt:
Zamiast rzucić się do ucieczki, Winka jak zahipnotyzowana wpatrywała się w tajemniczego stwora który jeszcze przed chwilą był zwykłym wężem. Ciekawość skryby zwyciężyła z jej strachem. O ile złowrogi gad był zjawiskiem powszechnie znanym, co do którego bibliotekarka mogła założyć że wie o nim wszystko, a zwłaszcza to iż powinna przed nim uciekać, to monstrum które z niego wylazło, samą swą niezwykłością kusiło badawczą naturę Winki. Świadomość szansy odkrycia czegoś do tej pory nieznanego światu, sprawiała że dziewczyna zapominała o zachowaniu ostrożności i rozsądku.
Do porządku skrybę przywołał krzyk bólu jaki wydała z siebie nieznajoma. Bibliotekarka natychmiast użyła wszelkiej zebranej wcześniej amunicji, ciskając kolejnymi przedmiotami w stronę potwora. Większość z nich w ogóle nie doleciało do celu lub trafiło w głowę Nimlos, czyniąc zresztą znikome szkody. Wince nie zostało nic więcej jak rzucić się do ucieczki i spróbować szukać pomocy u mężczyzny który powinien siedzieć przy ognisku. Natychmiast pobiegła w tamtą stronę tylko po to by z przerażeniem stwierdzić że wojownik gdzieś zniknął.
- Pomocy! Wielkoludzie! Szybko, zrób coś! – Krzyczała bibliotekarka, jednocześnie biorąc do ręki jedną z leżących przy ogniu gałęzi, z zamiarem uczynienia z niej pochodni. Wiedziała że większość zwierząt boi się ognia, więc miała nadzieję że z pokracznym potworem będzie podobnie. Niestety włożona w ognisko gałąź długo nie chciała się zapalić.
- No dalej, płoń wreszcie. – Winka niecierpliwie podskakiwała z nogi na nogę, oglądając się za siebie w obawie że straszliwy stwór może być blisko. Na szczęście zamiast bestii z zarośli wyłonił się mężczyzna z mieczem. – Tam jest! Pospiesz się szybko! Zanim ją pożre! – Skryba wymachiwała pochodnią pokazując Angvenowi kierunek w którym powinien się udać. Przy okazji niemal udało jej się podpalić chrust trzymany w rękach mężczyzny, a tylko swojemu niebywałemu refleksowi wojownik zawdzięczał to że sam nie stanął w płomieniach.
Do porządku skrybę przywołał krzyk bólu jaki wydała z siebie nieznajoma. Bibliotekarka natychmiast użyła wszelkiej zebranej wcześniej amunicji, ciskając kolejnymi przedmiotami w stronę potwora. Większość z nich w ogóle nie doleciało do celu lub trafiło w głowę Nimlos, czyniąc zresztą znikome szkody. Wince nie zostało nic więcej jak rzucić się do ucieczki i spróbować szukać pomocy u mężczyzny który powinien siedzieć przy ognisku. Natychmiast pobiegła w tamtą stronę tylko po to by z przerażeniem stwierdzić że wojownik gdzieś zniknął.
- Pomocy! Wielkoludzie! Szybko, zrób coś! – Krzyczała bibliotekarka, jednocześnie biorąc do ręki jedną z leżących przy ogniu gałęzi, z zamiarem uczynienia z niej pochodni. Wiedziała że większość zwierząt boi się ognia, więc miała nadzieję że z pokracznym potworem będzie podobnie. Niestety włożona w ognisko gałąź długo nie chciała się zapalić.
- No dalej, płoń wreszcie. – Winka niecierpliwie podskakiwała z nogi na nogę, oglądając się za siebie w obawie że straszliwy stwór może być blisko. Na szczęście zamiast bestii z zarośli wyłonił się mężczyzna z mieczem. – Tam jest! Pospiesz się szybko! Zanim ją pożre! – Skryba wymachiwała pochodnią pokazując Angvenowi kierunek w którym powinien się udać. Przy okazji niemal udało jej się podpalić chrust trzymany w rękach mężczyzny, a tylko swojemu niebywałemu refleksowi wojownik zawdzięczał to że sam nie stanął w płomieniach.
- Angven
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 113
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Łowca , Mag , Kapłan
- Kontakt:
W drodze powrotnej, każdy szmer wśród leśnych zakamarków zdawał się podejrzanym. Bez wyraźnego światła nie można było stwierdzić czy to tylko złośliwy wietrzyk, czy też śmiertelne zagrożenie. Tak czy inaczej wojownik sprawnym krokiem wracał do ogniska. Niestety, skupiając swoją uwagę na wypatrywaniu ostatnio widzianej bestii, Angven stracił trochę orientacje w terenie. Przystanął, licząc, że dostrzeże blask ogniska. Nic jednak nie widział. Gasnące z lekka ognisko było niedostrzegalne zza zasłony krzaków leśnych.
Z pomocą nadeszły krzyki Winki. Wezwania skutecznie doprowadziły wojownika do ogniska, który chwile później już nie błądząc, dotarł do obozowiska. Spanikowana skryba, choć swoimi energicznymi, nie do końca skoordynowanymi ruchami stanowiła zagrożenie, to skutecznie przekazała potrzebne informacje. Uniknąwszy paru machnięć żarzącą się gałęzią, rzucił niedbale chrust i pobiegł w skazanym kierunku. Po drodze dobył swojego srebrnego miecza. Po opisie, zaczął myśleć czy nie jest to przypadkiem to samo stworzenie, które go zaatakowało. Wszystko by się składało w logiczną całość. Dziewczęta swoim krzykiem zwabiły tamtą istotę, która bez ceregieli rzuciła się na jedną z nich. Co gorsze, na ładniejszą z nich. Chociaż, z dwojga złego Nimlos wyglądała na osobę, która umie o siebie zadbać, więc jest szansa, że na miejscu zastanie coś więcej niż zakrwawione strzępy.
W końcu wojownik dotarł na ścieżkę. Widząc małe stworzenie niemal wychodzące z ciała węża, Angven się troszkę uspokoił. Jego rozważania widocznie zaszły za daleko i wymyślał stanowczo ciemniejsze scenariusze. Dobrze dla swojej ofiary, monstrum poświęciło trochę czasu by wyswobodzić się ze swego dawnego ciała. Nim potwór zdecydował, że rzuci się na podróżniczkę, w jego stron biegł już wojownik. Jeden szybki ruch i masywne, srebrne ostrze opadło na jedną z kończyn potwora. Młode ciało nie stanowiło wyzwania dla kawałka stali. Gładkie cięcie pozbawiło bestii jednej z łap, przez co straciło równowagę, przewaliło się na bok i zaczęło się wić niczym najzwyklejszy wąż. Angven zaś nie czekając długo kolejnym ciosem skrócił stworzenie o głowę. ostatnim co zwróciło jego uwagę były to oczy. Widział już dziś podobne, tej jednak mniejsze, nie tak natarczywe i inteligentne. Nie myśląc długo, odciętą głowę bestii włożył sobie za pas. Następnie podszedł do Nimlos leżącej na ziemi. Uklęknął i schował miecz. Było tu zbyt ciemno na jakiekolwiek oględziny, jedyne co było dostrzegalne to pociągła smuga krwi na ziemi.
- Spokojnie, już jesteś bezpieczna. - Powiedział do podróżniczki i dodał serdeczny uśmiech. Nie robił tego zbyt celowo. Taki miał nawyk. Cieszył się za każdym razem gdy był na czas, by uratować kogoś. Bez zbędnych ceregieli podniósł dziewczynę. Mając już ranną w ramionach, ruszył do ogniska. Tam dopiero mona zająć się jakąkolwiek formą pomocy medycznej.
Z pomocą nadeszły krzyki Winki. Wezwania skutecznie doprowadziły wojownika do ogniska, który chwile później już nie błądząc, dotarł do obozowiska. Spanikowana skryba, choć swoimi energicznymi, nie do końca skoordynowanymi ruchami stanowiła zagrożenie, to skutecznie przekazała potrzebne informacje. Uniknąwszy paru machnięć żarzącą się gałęzią, rzucił niedbale chrust i pobiegł w skazanym kierunku. Po drodze dobył swojego srebrnego miecza. Po opisie, zaczął myśleć czy nie jest to przypadkiem to samo stworzenie, które go zaatakowało. Wszystko by się składało w logiczną całość. Dziewczęta swoim krzykiem zwabiły tamtą istotę, która bez ceregieli rzuciła się na jedną z nich. Co gorsze, na ładniejszą z nich. Chociaż, z dwojga złego Nimlos wyglądała na osobę, która umie o siebie zadbać, więc jest szansa, że na miejscu zastanie coś więcej niż zakrwawione strzępy.
W końcu wojownik dotarł na ścieżkę. Widząc małe stworzenie niemal wychodzące z ciała węża, Angven się troszkę uspokoił. Jego rozważania widocznie zaszły za daleko i wymyślał stanowczo ciemniejsze scenariusze. Dobrze dla swojej ofiary, monstrum poświęciło trochę czasu by wyswobodzić się ze swego dawnego ciała. Nim potwór zdecydował, że rzuci się na podróżniczkę, w jego stron biegł już wojownik. Jeden szybki ruch i masywne, srebrne ostrze opadło na jedną z kończyn potwora. Młode ciało nie stanowiło wyzwania dla kawałka stali. Gładkie cięcie pozbawiło bestii jednej z łap, przez co straciło równowagę, przewaliło się na bok i zaczęło się wić niczym najzwyklejszy wąż. Angven zaś nie czekając długo kolejnym ciosem skrócił stworzenie o głowę. ostatnim co zwróciło jego uwagę były to oczy. Widział już dziś podobne, tej jednak mniejsze, nie tak natarczywe i inteligentne. Nie myśląc długo, odciętą głowę bestii włożył sobie za pas. Następnie podszedł do Nimlos leżącej na ziemi. Uklęknął i schował miecz. Było tu zbyt ciemno na jakiekolwiek oględziny, jedyne co było dostrzegalne to pociągła smuga krwi na ziemi.
- Spokojnie, już jesteś bezpieczna. - Powiedział do podróżniczki i dodał serdeczny uśmiech. Nie robił tego zbyt celowo. Taki miał nawyk. Cieszył się za każdym razem gdy był na czas, by uratować kogoś. Bez zbędnych ceregieli podniósł dziewczynę. Mając już ranną w ramionach, ruszył do ogniska. Tam dopiero mona zająć się jakąkolwiek formą pomocy medycznej.
Dlaczego ta dziewczyna nie ucieka? To jedyne o czym myślała Nimlos czołgając się po ziemi. Kiedy dziewczyna się ruszyła, jakoś odetchnęła. Nie chciała mieć nikogo na sumieniu. Tak jak w tamtych górach. Dasso. Tam nie zdołała ochronić elfa.
Wąż- a właściwie gad, zaczął się powoli przemieszczać ku Nimlos. Jakby mu to przyjemność sprawiało. On- łowca, drapieżnik, a Tanya to zwykła ofiara. Dziewczyna nie miała pojęcia z czym ma do czynienia. Rzadko widywała inne zwierzęta, poza jeleniami czy małymi zającami, na które polowała. Często z nudów, ale zwykle po to, by zrobić z nich suszone mięso, które w długich podróżach wydaje się być niezastąpione.
Zwierzę wydało z siebie niesamowicie głośny jazgot, który przerwał szczęk metalu. Nimlos szybko się przetoczyła na plecy i zobaczyła Angvena, który uciął łapę bestii. Gad skupił uwagę na mężczyźnie, który szybkim ruchem miecza odciął głowę zwierzęciu. Poległa bestia stoczyła się na bok i znieruchomiała. Tanya spojrzała na swoją nogę. Wtedy, w górach Dasso, ucierpiała dokładnie ta sama kończyna. Ależ wstrętny zbieg okoliczności... pomyślała, a z tego transu wyrwał ją Angven, który przy niej uklęknął i powiedział słowa, które idealnie pasowały tylko do tej sytuacji. Ciężko przypisać je do całego życia Tanyi.
Dziewczyna nic się nie odezwała tylko odwzajemniła uśmiech i pozwoliła się unieść. Czuła lekki dyskomfort, wiedząc, że mężczyzna potrafi władać magią, z którą dobrych wspomnień nie ma. Jakie przyjemne było ciepło jego dłoni, które przebijało dwie warstwy odzienia dziewczyny. Ale Nimlos nie popatrzyła na twarz wojownika, było jej wstyd. Bo mimo, iż sama wojaczką się zajmuje, nie podołała gadowi, a wręcz dała się pokonać. Kątem oka spojrzała na oddaloną o kilka jardów Winkę. Chciała ją przeprosić, bardzo tego potrzebowała. Może to uciszy jej sumienie i uciszy wyrzuty.
Tymczasem, gdy Angven przemieszczał się z Nimlos na rękach, ciało gada leżało nieruchomo. Z odciętych głowy i kończyny zaczął się wylewać czarny śluz, którego zapach szybko dotarł do nosów wędrowców. Twarz Nim wygięła się w grymasie i automatycznie spojrzała na źródło smrodu, a tam zobaczyła, że z ran po odcięciach, wyrosły dwie głowy i trzy nogi. Lecz zwierze nadal się nie ruszało. Na razie...
Wąż- a właściwie gad, zaczął się powoli przemieszczać ku Nimlos. Jakby mu to przyjemność sprawiało. On- łowca, drapieżnik, a Tanya to zwykła ofiara. Dziewczyna nie miała pojęcia z czym ma do czynienia. Rzadko widywała inne zwierzęta, poza jeleniami czy małymi zającami, na które polowała. Często z nudów, ale zwykle po to, by zrobić z nich suszone mięso, które w długich podróżach wydaje się być niezastąpione.
Zwierzę wydało z siebie niesamowicie głośny jazgot, który przerwał szczęk metalu. Nimlos szybko się przetoczyła na plecy i zobaczyła Angvena, który uciął łapę bestii. Gad skupił uwagę na mężczyźnie, który szybkim ruchem miecza odciął głowę zwierzęciu. Poległa bestia stoczyła się na bok i znieruchomiała. Tanya spojrzała na swoją nogę. Wtedy, w górach Dasso, ucierpiała dokładnie ta sama kończyna. Ależ wstrętny zbieg okoliczności... pomyślała, a z tego transu wyrwał ją Angven, który przy niej uklęknął i powiedział słowa, które idealnie pasowały tylko do tej sytuacji. Ciężko przypisać je do całego życia Tanyi.
Dziewczyna nic się nie odezwała tylko odwzajemniła uśmiech i pozwoliła się unieść. Czuła lekki dyskomfort, wiedząc, że mężczyzna potrafi władać magią, z którą dobrych wspomnień nie ma. Jakie przyjemne było ciepło jego dłoni, które przebijało dwie warstwy odzienia dziewczyny. Ale Nimlos nie popatrzyła na twarz wojownika, było jej wstyd. Bo mimo, iż sama wojaczką się zajmuje, nie podołała gadowi, a wręcz dała się pokonać. Kątem oka spojrzała na oddaloną o kilka jardów Winkę. Chciała ją przeprosić, bardzo tego potrzebowała. Może to uciszy jej sumienie i uciszy wyrzuty.
Tymczasem, gdy Angven przemieszczał się z Nimlos na rękach, ciało gada leżało nieruchomo. Z odciętych głowy i kończyny zaczął się wylewać czarny śluz, którego zapach szybko dotarł do nosów wędrowców. Twarz Nim wygięła się w grymasie i automatycznie spojrzała na źródło smrodu, a tam zobaczyła, że z ran po odcięciach, wyrosły dwie głowy i trzy nogi. Lecz zwierze nadal się nie ruszało. Na razie...
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
- Kontakt:
Wince po wielu trudach udało się rozpalić pochodnię. Wykorzystując chrust przyniesiony przez wojownika oraz swoje podręczne narzędzia stosowane do naprawy książek, zdołała sklecić coś co chociaż po części przypominało łuczywo. Z jakiegoś nieznanego sobie powodu, skryba czuła że posiadanie ognia jest teraz ważne. Wpatrywała się w płonącą żagiew zastanawiając się jaki powinna zrobić z niej użytek. W głowie nieustannie brzmiało jej jedno zadanie. „Tylko wypalona rana jest w stanie powstrzymać przelanie się zgnilizny w nową formę”.
Bibliotekarka nie miała pojęcia co ono oznaczało. Często zdarzyło jej łapać się na cytowaniu czegoś, o czym teoretycznie nie powinna mieć zielonego pojęcia. Nadmiar przeczytanych książek sprawiał ze niektóre informację mieszały się dziewczynie w głowie. Co gorsza zdobyta wiedza zdawała się żyć swoim bytem, od czasu do czasu dopominając się o przypomnienie sobie skąd pochodzi. Jedynym znanym skrybie sposobem na usuniecie tak zwanych „natrętnych cytatów”, było odszukanie ich w właściwej książce i poznaniu skąd też się biorą. Nawet jeśli ów proces miał trwać kilka dni.
Jednak obecnie Winka nie miała tyle czasu. Widmo podobnej do węża istoty kazało jej być przygotowaną na każdą ewentualność. Nawet taką że olbrzym z mieczem nie da jej rady. Gdyby tylko wiedziała w którą stronę od niej leży Turmalia, bibliotekarka od razu pobiegłaby w kierunku domu. Była tchórzem i nie wahała się do tego przyznać. Jeśli wojownik nie uratuje tamtej dziewczyny, to tym bardziej nie zrobi tego drobna skryba.
Winka przypatrywała się otaczającym ją drzewom. Pamiętała że z wysokiej wieży ratusza dało się dostrzec okoliczny las i taflę jeziora. Być może jeśli teraz udałoby się jej wspiąć na wierzchołek drzewa, zdołałaby ujrzeć miejskie mury. Problem polegał na tym że nie posiadała żadnych umiejętności mogących ułatwić jej wspinaczkę. Posiadała za to wystarczającą wiedzę by zdać sobie sprawę ze węże w wchodzeniu po pniach, dają sobie radę dużo lepiej niż Winki. Zwłaszcza takie co to mają dwie łapy. Jeśli jakiś cudem znajdzie się tan na górze, nie będzie miała żądnej drogi ucieczki przed potworem.
- A może jestem w tym dobra tylko jeszcze o tym nie wiem? – Pomyślała dziewczyna mierząc się z wyzwaniem jaki stanowił olbrzymi klon.
Na szczęście obawy bibliotekarki okazały się niepotrzebne. Spoglądając w stronę jeziora dostrzegła mężczyznę niosącego jej niedoszła wybawicielkę. Skryba z ulgą przyjęła fakt że mężczyzna odniósł zwycięstwo. Postanowiła że mimo swojej niechęci do tego człowieka, tym razem posunie się nawet do tego by mu podziękować. Być może nie wyglądał jak książkowy wzór bohatera ale w jakiś tam sposób udało mu się dokonać wielu znaczących czynów w bardzo krótkim czasie.
Dopiero gdy ich wybawca podszedł bliżej, słaby wzrok Winki dostrzegł że z nieznajomą nie jest najlepiej. Była blada i wymęczona, a jej wzrok zadawał się nieobecny. Wprawdzie sama rana nie wyglądała groźnie, przypominając zwyczajne zadrapanie, skryba rozumiałajednak jak jadowite mogą być niektóre gady. Zwłąszcza gady przesiąknięte magią.
- Wszystko w porządku? – Zapytała naiwnie. „No przecież widzisz że cos jest nie tak”. – Napominała w myślach samą siebie.
Bibliotekarka nie miała pojęcia co ono oznaczało. Często zdarzyło jej łapać się na cytowaniu czegoś, o czym teoretycznie nie powinna mieć zielonego pojęcia. Nadmiar przeczytanych książek sprawiał ze niektóre informację mieszały się dziewczynie w głowie. Co gorsza zdobyta wiedza zdawała się żyć swoim bytem, od czasu do czasu dopominając się o przypomnienie sobie skąd pochodzi. Jedynym znanym skrybie sposobem na usuniecie tak zwanych „natrętnych cytatów”, było odszukanie ich w właściwej książce i poznaniu skąd też się biorą. Nawet jeśli ów proces miał trwać kilka dni.
Jednak obecnie Winka nie miała tyle czasu. Widmo podobnej do węża istoty kazało jej być przygotowaną na każdą ewentualność. Nawet taką że olbrzym z mieczem nie da jej rady. Gdyby tylko wiedziała w którą stronę od niej leży Turmalia, bibliotekarka od razu pobiegłaby w kierunku domu. Była tchórzem i nie wahała się do tego przyznać. Jeśli wojownik nie uratuje tamtej dziewczyny, to tym bardziej nie zrobi tego drobna skryba.
Winka przypatrywała się otaczającym ją drzewom. Pamiętała że z wysokiej wieży ratusza dało się dostrzec okoliczny las i taflę jeziora. Być może jeśli teraz udałoby się jej wspiąć na wierzchołek drzewa, zdołałaby ujrzeć miejskie mury. Problem polegał na tym że nie posiadała żadnych umiejętności mogących ułatwić jej wspinaczkę. Posiadała za to wystarczającą wiedzę by zdać sobie sprawę ze węże w wchodzeniu po pniach, dają sobie radę dużo lepiej niż Winki. Zwłaszcza takie co to mają dwie łapy. Jeśli jakiś cudem znajdzie się tan na górze, nie będzie miała żądnej drogi ucieczki przed potworem.
- A może jestem w tym dobra tylko jeszcze o tym nie wiem? – Pomyślała dziewczyna mierząc się z wyzwaniem jaki stanowił olbrzymi klon.
Na szczęście obawy bibliotekarki okazały się niepotrzebne. Spoglądając w stronę jeziora dostrzegła mężczyznę niosącego jej niedoszła wybawicielkę. Skryba z ulgą przyjęła fakt że mężczyzna odniósł zwycięstwo. Postanowiła że mimo swojej niechęci do tego człowieka, tym razem posunie się nawet do tego by mu podziękować. Być może nie wyglądał jak książkowy wzór bohatera ale w jakiś tam sposób udało mu się dokonać wielu znaczących czynów w bardzo krótkim czasie.
Dopiero gdy ich wybawca podszedł bliżej, słaby wzrok Winki dostrzegł że z nieznajomą nie jest najlepiej. Była blada i wymęczona, a jej wzrok zadawał się nieobecny. Wprawdzie sama rana nie wyglądała groźnie, przypominając zwyczajne zadrapanie, skryba rozumiałajednak jak jadowite mogą być niektóre gady. Zwłąszcza gady przesiąknięte magią.
- Wszystko w porządku? – Zapytała naiwnie. „No przecież widzisz że cos jest nie tak”. – Napominała w myślach samą siebie.
- Angven
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 113
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Łowca , Mag , Kapłan
- Kontakt:
Odór rozlewającego się śluzu zwrócił uwagę wojownika. Odwrócił głowę, nie zatrzymując się ani na chwile. Ropiejące ciało powoli odzyskiwało kształt, a nawet zyskało parę elementów. Ta magiczna abominacja ewidentnie była owocem jakiejś plugawej energii. Zawróciłby i zrobił coś z tym, gdyby nie dziewczyna, którą niósł. Teraz mógł tylko odejść i modlić się by regeneracja bestii nie przebiegała zbyt szybko.
Przy ognisku przywitała ich Winka. Angven położył Nimlos na ziemi, otarł zakrwawione ręce w spodnie, po czym szybko podszedł do swojego tobołka.
- Nic nie jest w porządku. - Stwierdził posępnie, przerzucając różne rzeczy. W końcu natrafił na butelkę pełną czystego spirytusu. Odkorkował, powąchał by się upewnić, zakorkował, odłożył i szukał dalej. Natrafił na niedokończoną butelkę wina. Wylał cierpki trunek na trawę i przelał część alkoholu do pustej już butelki. - Masz. - Podał flaszkę Wince. - Posłuchaj mnie uważnie. - Zwrócił się do skryby, chwycił ją usilnie za rękę i patrzył w oczy. - Tam leży truchło bestii, która was zaatakowała. Twoje zadanie jest proste: pójdziesz tam, oblejesz ciało wódką i podpalisz. Zrobiłbym to sam, ale muszę się zająć naszą przyjaciółką. - Poklepał ją po ramieniu i pchnął na zachętę w stronę ścieżki. - Ruszaj - ucichł na chwilę po czym dodał. - A... i jeśli nie znajdziesz trupa... wracaj szybko niczym błyskawica.
Wydawszy dyspozycje Wince, wojownik znów wyjął parę rzeczy z bagażu. wrócił do dziewczyny i usiadł przy niej. Bladła. Czy istota była jadowita czy nie, krwawienie było pierwszym co ją zabije. Angven obejrzał ranę na łydce. Skóra dookoła rozcięć czerwieniła się, w przeciwieństwie do reszty. W takim wypadku do gry wchodzi i jad, który jest potencjalnie śmiertelny. Na początku chwycił trochę materiału i przetarł nogę z krwi, po czym polał ranę spirytusem. Jedynym co wyszło z jego ust było: "zapiecze". Bardziej wytrawne ucho mogłoby sądzić, że brzmiała w tym nutka sadystycznej satysfakcji. Właściwa pomoc medyczna zakładałaby zszycie rany, lecz Angven tego nie umiał. Jedyne co mu zostało to dokładne zabandażowanie kończyny.
Kolejnym co wymagało uwagi wojownika było sporządzenie jakiejś odtrutki. Co więcej, dziewczyna nie byłą na siłach, by wspomóc proces zwalczania toksyny. Potrzebna była skuteczna metoda. Angven się wahał. Patrzył na księgę zawierająca dusze swego mistrza. On był autorytetem w kwestiach sporządzania eliksirów. Myśląc chwilę zdecydował, że da radę. Uczył się tej sztuki i wierzył, że da rade samemu, że sprawi, że Ur'Dul będzie z niego dumny. Odłożył księgę do tobołka, a zamiast niej wyciągnął mały zestaw sproszkowanych elementów. Chwycił fiolkę i nalał pozostałego spirytusu jako bazę wywaru. "Bestia raniła swoje ciało, więc jej krew musi zawierać czynnik negujący działanie jadu. Chociaż jest to plugawa krew, może mieć negatywne konsekwencje." Spojrzał na dziewczynę. Nie mogła czekać na lekarstwo długo, a czas płynął. Wojownik się zdecydował. Chwycił odcięty łeb i wycisnął ostatek krwi do mikstury. Dodał odrobiny ziół pobudzających i innych składników o pomocniczych właściwościach. Zaczął magicznie podgrzewać powstały wywar. Po paru minutach, gdy ciecz nabrała ciemno-szkarłatnej barwy, uznał ją za gotową.
- Nimlos - Zwrócił się do dziewczyny, podnosząc jej głowę z ziemi. - Podam Ci teraz lekarstwo. Nie wiem co dokładnie zrobi, więc wytrzymaj, proszę. - Przytknął fiolkę do ust podróżniczki i wlał cześć zawartości. Resztę zostawił, zakorkował i schował do kaletki przy pasie. Sam zaś usiadł i podtrzymywał ciało dziewczyny, wypatrując jakiejś poprawy. Nie wiedząc co jeszcze mógłby zrobić, zaczął mruczeć pod nosem litanię o uzdrowienie.
Przy ognisku przywitała ich Winka. Angven położył Nimlos na ziemi, otarł zakrwawione ręce w spodnie, po czym szybko podszedł do swojego tobołka.
- Nic nie jest w porządku. - Stwierdził posępnie, przerzucając różne rzeczy. W końcu natrafił na butelkę pełną czystego spirytusu. Odkorkował, powąchał by się upewnić, zakorkował, odłożył i szukał dalej. Natrafił na niedokończoną butelkę wina. Wylał cierpki trunek na trawę i przelał część alkoholu do pustej już butelki. - Masz. - Podał flaszkę Wince. - Posłuchaj mnie uważnie. - Zwrócił się do skryby, chwycił ją usilnie za rękę i patrzył w oczy. - Tam leży truchło bestii, która was zaatakowała. Twoje zadanie jest proste: pójdziesz tam, oblejesz ciało wódką i podpalisz. Zrobiłbym to sam, ale muszę się zająć naszą przyjaciółką. - Poklepał ją po ramieniu i pchnął na zachętę w stronę ścieżki. - Ruszaj - ucichł na chwilę po czym dodał. - A... i jeśli nie znajdziesz trupa... wracaj szybko niczym błyskawica.
Wydawszy dyspozycje Wince, wojownik znów wyjął parę rzeczy z bagażu. wrócił do dziewczyny i usiadł przy niej. Bladła. Czy istota była jadowita czy nie, krwawienie było pierwszym co ją zabije. Angven obejrzał ranę na łydce. Skóra dookoła rozcięć czerwieniła się, w przeciwieństwie do reszty. W takim wypadku do gry wchodzi i jad, który jest potencjalnie śmiertelny. Na początku chwycił trochę materiału i przetarł nogę z krwi, po czym polał ranę spirytusem. Jedynym co wyszło z jego ust było: "zapiecze". Bardziej wytrawne ucho mogłoby sądzić, że brzmiała w tym nutka sadystycznej satysfakcji. Właściwa pomoc medyczna zakładałaby zszycie rany, lecz Angven tego nie umiał. Jedyne co mu zostało to dokładne zabandażowanie kończyny.
Kolejnym co wymagało uwagi wojownika było sporządzenie jakiejś odtrutki. Co więcej, dziewczyna nie byłą na siłach, by wspomóc proces zwalczania toksyny. Potrzebna była skuteczna metoda. Angven się wahał. Patrzył na księgę zawierająca dusze swego mistrza. On był autorytetem w kwestiach sporządzania eliksirów. Myśląc chwilę zdecydował, że da radę. Uczył się tej sztuki i wierzył, że da rade samemu, że sprawi, że Ur'Dul będzie z niego dumny. Odłożył księgę do tobołka, a zamiast niej wyciągnął mały zestaw sproszkowanych elementów. Chwycił fiolkę i nalał pozostałego spirytusu jako bazę wywaru. "Bestia raniła swoje ciało, więc jej krew musi zawierać czynnik negujący działanie jadu. Chociaż jest to plugawa krew, może mieć negatywne konsekwencje." Spojrzał na dziewczynę. Nie mogła czekać na lekarstwo długo, a czas płynął. Wojownik się zdecydował. Chwycił odcięty łeb i wycisnął ostatek krwi do mikstury. Dodał odrobiny ziół pobudzających i innych składników o pomocniczych właściwościach. Zaczął magicznie podgrzewać powstały wywar. Po paru minutach, gdy ciecz nabrała ciemno-szkarłatnej barwy, uznał ją za gotową.
- Nimlos - Zwrócił się do dziewczyny, podnosząc jej głowę z ziemi. - Podam Ci teraz lekarstwo. Nie wiem co dokładnie zrobi, więc wytrzymaj, proszę. - Przytknął fiolkę do ust podróżniczki i wlał cześć zawartości. Resztę zostawił, zakorkował i schował do kaletki przy pasie. Sam zaś usiadł i podtrzymywał ciało dziewczyny, wypatrując jakiejś poprawy. Nie wiedząc co jeszcze mógłby zrobić, zaczął mruczeć pod nosem litanię o uzdrowienie.
Z każdym krokiem Angvena, Nim odczuwała coraz większy chłód. Wiedziała, że jest osłabiona bezsennością, którą sama sobie zafundowała, ale nie chciała tu zejść z tego świata. Zaczynała dygotać.
-Tak..mi zimno.- powiedziała cicho. Może nie straciła dużo krwi, ale adrenalina opuszczająca jej ciało, przestała znieczulać miejsce ugryzienia. Miała wrażenie, że cale ciało pokrywa szron, a noga stoi w płomieniach. Wiedziała, że krzyki w niczym nie pomogą- trzeba być twardym, a nie "miętkim" -jak zwykł mówić jej mały brat jako dziecko. Słabła i czuła to, ale nie chciała- nie mogła dać się złamać. Gdy dotarli do ogniska, zauważyła młodą skrybę. Chciała się do niej uśmiechnąć i powiedzieć jej krótkie przepraszam, że nie zdołała zatrzymać gada. Ale nie miała na to siły. Popatrzyła na nią i nie wiedziała czy widzi zatroskaną minę, czy po prostu przerażoną. Przecież dziewczyna mówiła, że prawie nigdy nie opuszczała swojego rodzinnego domu. Wszystko ją mogło teraz przerastać i wcale się jej nie dziwiła. Pierwsze życiowe zwroty zawsze są pamiętne i wydają się być najgorszymi w życiu, nie ważne co się później stanie.
Angven odłożył ją na ziemię, poczuła tylko jak w plecy wcinał się jej jakiś patyk, ale nie miała siły go spod siebie wyciągnąć. Słuchała instruktarzu mężczyzny, który dał Wince. Miał całkowity sens. Jeśli ranę się wypali, na pewno zwierzę nie będzie mogło się regenerować
-Dziewczyno, weź... weź z mojego buta.. sztylet. Jeden. Może ci się przyda- Powiedziała do Winki. Jeśli nie zdążyłaby dobiec do ogniska, przy którym się obecnie znajdowali, będzie miała szanse na obronę. Mimo iż Nimlos zdawała sobie sprawę, że dziewczyna nie ma pojęcia jak się bronić, ale często w przypływie strachu i bezwiednej chęci przeżycia, w człowieku potrafi się obudzić bestia. A to pomaga przeżyć! Odwróciła wzrok od pary i popatrzyła na swojego konia. Wypowiedziała imię klaczy, a ta posłusznie podeszła do Tanyi. Schyliła głowę ku głowie dziewczyny a dłoń Nim podniosła się i pogłaskała zwierzę po pysku. Szeptała coś do klaczy w języku elfów z Danae. Nimlos słyszała za sobą krzątaninę Anvena i wiedziała, że pewnie czaruje tam cudowne lekarstwo, jak to magowie mieli w zwyczaju. Czuła, że ból w nodze zaczął się zwiększać, dlatego opuściła rękę a zwierze posłusznie cofnęło się o jard.
Mężczyzna zaczął się zbliżać do Nimlos. Dziewczyna w blasku płomieni dostrzegła fiolkę, lecz jej koloru nie dostrzegła. Wysłuchała co wojownik jej powiedział, widziała też jego niepewność. Mogła się tylko domyślić o co chodzi. Wiedziała, że ona sama musi zaryzykować. Jeśli nie spróbuje wypić lekarstwa Angvena na pewno umrze, jeśli zaś owe lekarstwo okaże się nieskuteczne, przynajmniej nie będzie cierpieć w agonii.
Widziała go do góry nogami nad sobą, gdy uniósł jej głowę. W innej sytuacji może i by się zaśmiała, bo dla kogoś z boku mogło to dwuznacznie wyglądać. Gdy zbliżył jej fiolkę do ust, zatrzymała jego dłoń i powiedziała najgłośniej i najpewniej jak umiała
- Jeśli umrę, koń jest twój, ale próbuj na niego wsiąść za szybko-zrzuci cię. A jeśli to - spojrzała na fiolkę- zadziała, nie pozwól mi zasnąć. Nie chcę i nie mogę. - po tych słowach sama przechyliła mały flakonik i wypiła zawartość. Miała metaliczny smak krwi połączony z, o dziwo, korzennymi przyprawami, których zapach często drażnił nos. Początkowo niczego nie czuła. Ani poprawy, ani pogorszenia. Słuchała tylko szeptu Angvena. Nagle coś poczuła w nodze. Ból zaczynał się zmniejszać, jakby cofać. Z połowy uda zszedł całkiem, w kolanie lekko odczuwała, a rana nie bolała w ogóle. Aż się bała ruszyć czy odezwać. I słusznie, za krótką chwilę rozległ się jej krzyk po lesie, a jej wrzask niósł się po powierzchni jeziora Aghar. Czuła jakby ją ktoś wrzucił żywcem w ogień. Ból był na tyle niewyobrażalny, że nagle jej krzyk się urwał a Nimlos przestała oddychać. Zachowała świadomość, ale jej organizm całą energię jaką w niej była skupił na utrzymaniu świadomości i zmierzeniu się z ogromnym dla dziewczyny cierpieniem. Co on mi zrobił?! w jej głowie wręcz kotłowała się ta myśl. Błagała bogów, matkę naturę i inne boskie stworzenia, żeby się to skończyło. Z rany zaś wydobywał się rdzawy dym, jakby ktoś faktycznie wypalał ranę.
- Nie pozwól mi... - wydobył się z gardła dziewczyny cichy szept, którego dławiło powstrzymywanie płaczu. Lecz z jej oczu już leciały łzy. Krwawe łzy.
-Tak..mi zimno.- powiedziała cicho. Może nie straciła dużo krwi, ale adrenalina opuszczająca jej ciało, przestała znieczulać miejsce ugryzienia. Miała wrażenie, że cale ciało pokrywa szron, a noga stoi w płomieniach. Wiedziała, że krzyki w niczym nie pomogą- trzeba być twardym, a nie "miętkim" -jak zwykł mówić jej mały brat jako dziecko. Słabła i czuła to, ale nie chciała- nie mogła dać się złamać. Gdy dotarli do ogniska, zauważyła młodą skrybę. Chciała się do niej uśmiechnąć i powiedzieć jej krótkie przepraszam, że nie zdołała zatrzymać gada. Ale nie miała na to siły. Popatrzyła na nią i nie wiedziała czy widzi zatroskaną minę, czy po prostu przerażoną. Przecież dziewczyna mówiła, że prawie nigdy nie opuszczała swojego rodzinnego domu. Wszystko ją mogło teraz przerastać i wcale się jej nie dziwiła. Pierwsze życiowe zwroty zawsze są pamiętne i wydają się być najgorszymi w życiu, nie ważne co się później stanie.
Angven odłożył ją na ziemię, poczuła tylko jak w plecy wcinał się jej jakiś patyk, ale nie miała siły go spod siebie wyciągnąć. Słuchała instruktarzu mężczyzny, który dał Wince. Miał całkowity sens. Jeśli ranę się wypali, na pewno zwierzę nie będzie mogło się regenerować
-Dziewczyno, weź... weź z mojego buta.. sztylet. Jeden. Może ci się przyda- Powiedziała do Winki. Jeśli nie zdążyłaby dobiec do ogniska, przy którym się obecnie znajdowali, będzie miała szanse na obronę. Mimo iż Nimlos zdawała sobie sprawę, że dziewczyna nie ma pojęcia jak się bronić, ale często w przypływie strachu i bezwiednej chęci przeżycia, w człowieku potrafi się obudzić bestia. A to pomaga przeżyć! Odwróciła wzrok od pary i popatrzyła na swojego konia. Wypowiedziała imię klaczy, a ta posłusznie podeszła do Tanyi. Schyliła głowę ku głowie dziewczyny a dłoń Nim podniosła się i pogłaskała zwierzę po pysku. Szeptała coś do klaczy w języku elfów z Danae. Nimlos słyszała za sobą krzątaninę Anvena i wiedziała, że pewnie czaruje tam cudowne lekarstwo, jak to magowie mieli w zwyczaju. Czuła, że ból w nodze zaczął się zwiększać, dlatego opuściła rękę a zwierze posłusznie cofnęło się o jard.
Mężczyzna zaczął się zbliżać do Nimlos. Dziewczyna w blasku płomieni dostrzegła fiolkę, lecz jej koloru nie dostrzegła. Wysłuchała co wojownik jej powiedział, widziała też jego niepewność. Mogła się tylko domyślić o co chodzi. Wiedziała, że ona sama musi zaryzykować. Jeśli nie spróbuje wypić lekarstwa Angvena na pewno umrze, jeśli zaś owe lekarstwo okaże się nieskuteczne, przynajmniej nie będzie cierpieć w agonii.
Widziała go do góry nogami nad sobą, gdy uniósł jej głowę. W innej sytuacji może i by się zaśmiała, bo dla kogoś z boku mogło to dwuznacznie wyglądać. Gdy zbliżył jej fiolkę do ust, zatrzymała jego dłoń i powiedziała najgłośniej i najpewniej jak umiała
- Jeśli umrę, koń jest twój, ale próbuj na niego wsiąść za szybko-zrzuci cię. A jeśli to - spojrzała na fiolkę- zadziała, nie pozwól mi zasnąć. Nie chcę i nie mogę. - po tych słowach sama przechyliła mały flakonik i wypiła zawartość. Miała metaliczny smak krwi połączony z, o dziwo, korzennymi przyprawami, których zapach często drażnił nos. Początkowo niczego nie czuła. Ani poprawy, ani pogorszenia. Słuchała tylko szeptu Angvena. Nagle coś poczuła w nodze. Ból zaczynał się zmniejszać, jakby cofać. Z połowy uda zszedł całkiem, w kolanie lekko odczuwała, a rana nie bolała w ogóle. Aż się bała ruszyć czy odezwać. I słusznie, za krótką chwilę rozległ się jej krzyk po lesie, a jej wrzask niósł się po powierzchni jeziora Aghar. Czuła jakby ją ktoś wrzucił żywcem w ogień. Ból był na tyle niewyobrażalny, że nagle jej krzyk się urwał a Nimlos przestała oddychać. Zachowała świadomość, ale jej organizm całą energię jaką w niej była skupił na utrzymaniu świadomości i zmierzeniu się z ogromnym dla dziewczyny cierpieniem. Co on mi zrobił?! w jej głowie wręcz kotłowała się ta myśl. Błagała bogów, matkę naturę i inne boskie stworzenia, żeby się to skończyło. Z rany zaś wydobywał się rdzawy dym, jakby ktoś faktycznie wypalał ranę.
- Nie pozwól mi... - wydobył się z gardła dziewczyny cichy szept, którego dławiło powstrzymywanie płaczu. Lecz z jej oczu już leciały łzy. Krwawe łzy.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
- Kontakt:
- Mam zrobić, co? – Pod przerażoną Winką niemal ugięły się nogi. Natychmiast próbowała zaprotestować, przytaczając dziesiątki powodów dla których ona sama nie nadawała się do wykonania zadania związanego z spaleniem zwłok. Bibliotekarka była przekonana że nawet czterokonny zaprzęg nie jest w stanie zaciągnąć jej na powrót do miejsca gdzie spotkała węża, jednak gniewne i stanowcze spojrzenie mężczyzny, znaczyło więcej niż jakakolwiek siła mięśni. Wojownik jasno dał jej do zrozumienia że nie ma ochoty na dyskusję i wysłuchiwania babskiego marudzenia. Skryba domyśliła się że jeśli nic nie zrobi, pozostanie tutaj może okazać się dla niej dużo bardziej niebezpieczne niż próba spalenia potwora.
Winka westchnęła zrezygnowana. Zabierając z sobą pochodnię i butelkę Angvena, głośno przełknęła ślinę i spojrzała w kierunku ścieżki nad jeziorem. Nóż Nimlos schowała do swojej torby. Raz że i tak nie miała wolnej ręki, a dwa to fakt, że nie umiała posługiwać się taką bronią. Podobnie zresztą jak żadną inną. Miała nadzieję ze samo posiadania sztyletu doda jej odwagi albo napędzi strachu potencjalnym przeciwnikom.
Idąc ścieżką, bibliotekarka głośno powtarzała sobie że przecież to tylko truchło, a jeśli coś jest martwe to nie może być niebezpieczne. Trzymając się dalej tego toku rozumowania, palenie zwłok wydawało się zbędne.
- Przecież to las, jest tu mnóstwo dzikich zwierząt które chętnie skorzystają z łatwego posiłku. Nie, rozmyślanie o padlinożercach na pewno ci nie pomoże. – Tłumaczyła sobie bibliotekarka, usiłując jednocześnie skoncentrować się na czymś innym niż wilki, niedźwiedzie i róże drapieżne czworonogi. Na przykład na tym co takiego zrobiła temu mężczyźnie że w zamian nieznajomy katuje ją tak okropnymi zdaniami. Ostatecznie postanowiła skupić się na tym jak wykonać powierzoną jej misję nie paląc przy tym połowy lasu i siebie przy okazji.
Winka zdawała sobie sprawę że większość cieczy, w tym alkohole, wcale nie jest palnymi. W pewnych okolicznościach da się zapalić opary wydobywające się z substancji ale nie ciecz samą w sobie. Zaciekawiona skryba odkorkowała flakon zaciągając się zapachem znajdującego się wewnątrz spirytusu. Sam aromat zakręcił jej w głowie.
- Po co ktokolwiek miałby podróżować z czymś takim? – Myślała bibliotekarka. Człowiek przy ognisku zdawał się być coraz większa zagadką. Równie tajemniczą co fakt że ona nie potrafiła odnaleźć ciała zabitego węża.
Była przekonana że dotarła już do miejsca gdzie powinny znajdować się zwłoki, jednak nic tu nie było. Nic poza olbrzymim czarnym kręgiem wyglądającym jakby ktoś usunął z jego wnętrza wszelkie przejawy życia, chociaż samej Wince kojarzył się on raczej z rozlaną gigantyczną plamą atramentu. Przez kilka chwil skryba przyglądała się podejrzanemu miejscu. Doszła do wniosku że ktoś musiał tu wykonać jej robotę. Miejsce wyglądało na wypalone nie tylko z zewnątrz ale także dobry krok pod ziemią. Zastanawiającym był jednak fakt że pogorzelisko tworzyło idealne koło, a w powietrzu nie było czuć ani odrobiny spalenizny.
Ostatecznie wojownik nie powinien być na nią zły. Skoro nic nie znalazła to wiadome było że nie mogła zrobić tego czego od niej oczekiwał. Nagle wśród drzew dał się słyszeć krzyk przerażonej Nimlos. Winka podskoczyła z strachu, upuszczać trzymany w ręce flakon i rozlewając na ziemię jego zawartość. Przejęta grozą zupełnie nie wiedziała co robić. Każdy kierunek ucieczki wydawał jej się złym wyborem. Jezioro, las, polana z ogniskiem. Wszędzie czaiło się zło. Pozostawiając leżącą na ziemi butelkę, bibliotekarka zawróciła i pobiegła w stronę dwójki obcych.
Przynajmniej zdobyła kolejny argument dla którego nie powinna była oddalać się od obozu.
Winka westchnęła zrezygnowana. Zabierając z sobą pochodnię i butelkę Angvena, głośno przełknęła ślinę i spojrzała w kierunku ścieżki nad jeziorem. Nóż Nimlos schowała do swojej torby. Raz że i tak nie miała wolnej ręki, a dwa to fakt, że nie umiała posługiwać się taką bronią. Podobnie zresztą jak żadną inną. Miała nadzieję ze samo posiadania sztyletu doda jej odwagi albo napędzi strachu potencjalnym przeciwnikom.
Idąc ścieżką, bibliotekarka głośno powtarzała sobie że przecież to tylko truchło, a jeśli coś jest martwe to nie może być niebezpieczne. Trzymając się dalej tego toku rozumowania, palenie zwłok wydawało się zbędne.
- Przecież to las, jest tu mnóstwo dzikich zwierząt które chętnie skorzystają z łatwego posiłku. Nie, rozmyślanie o padlinożercach na pewno ci nie pomoże. – Tłumaczyła sobie bibliotekarka, usiłując jednocześnie skoncentrować się na czymś innym niż wilki, niedźwiedzie i róże drapieżne czworonogi. Na przykład na tym co takiego zrobiła temu mężczyźnie że w zamian nieznajomy katuje ją tak okropnymi zdaniami. Ostatecznie postanowiła skupić się na tym jak wykonać powierzoną jej misję nie paląc przy tym połowy lasu i siebie przy okazji.
Winka zdawała sobie sprawę że większość cieczy, w tym alkohole, wcale nie jest palnymi. W pewnych okolicznościach da się zapalić opary wydobywające się z substancji ale nie ciecz samą w sobie. Zaciekawiona skryba odkorkowała flakon zaciągając się zapachem znajdującego się wewnątrz spirytusu. Sam aromat zakręcił jej w głowie.
- Po co ktokolwiek miałby podróżować z czymś takim? – Myślała bibliotekarka. Człowiek przy ognisku zdawał się być coraz większa zagadką. Równie tajemniczą co fakt że ona nie potrafiła odnaleźć ciała zabitego węża.
Była przekonana że dotarła już do miejsca gdzie powinny znajdować się zwłoki, jednak nic tu nie było. Nic poza olbrzymim czarnym kręgiem wyglądającym jakby ktoś usunął z jego wnętrza wszelkie przejawy życia, chociaż samej Wince kojarzył się on raczej z rozlaną gigantyczną plamą atramentu. Przez kilka chwil skryba przyglądała się podejrzanemu miejscu. Doszła do wniosku że ktoś musiał tu wykonać jej robotę. Miejsce wyglądało na wypalone nie tylko z zewnątrz ale także dobry krok pod ziemią. Zastanawiającym był jednak fakt że pogorzelisko tworzyło idealne koło, a w powietrzu nie było czuć ani odrobiny spalenizny.
Ostatecznie wojownik nie powinien być na nią zły. Skoro nic nie znalazła to wiadome było że nie mogła zrobić tego czego od niej oczekiwał. Nagle wśród drzew dał się słyszeć krzyk przerażonej Nimlos. Winka podskoczyła z strachu, upuszczać trzymany w ręce flakon i rozlewając na ziemię jego zawartość. Przejęta grozą zupełnie nie wiedziała co robić. Każdy kierunek ucieczki wydawał jej się złym wyborem. Jezioro, las, polana z ogniskiem. Wszędzie czaiło się zło. Pozostawiając leżącą na ziemi butelkę, bibliotekarka zawróciła i pobiegła w stronę dwójki obcych.
Przynajmniej zdobyła kolejny argument dla którego nie powinna była oddalać się od obozu.
- Angven
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 113
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Łowca , Mag , Kapłan
- Kontakt:
Zapadał zmierzch. Palące się ognisko na polanie dawało dużo ciepła i światła. Wraz z narastającą ciemnością nocy, wśród chmur zaczęły się wyłaniać gwiazdy i posępny sierp księżyca. Cienki niczym ostrze na niebie nie napełniał otuchą mężczyzny. Siedział z konająca Nimlos na kolanach i z każdą chwilą opadał z pewności siebie oraz nadziei, że lekarstwo poskutkuje. Zgodnie z zasadą "jak trwoga to do boga", wojownik żarliwie powtarzał wciąż słowa modlitwy. Zaczął się bać, że jego krótkotrwała pewność siebie przyczyniła się do zakończenia żywotu niewinnej podróżniczki.
- Nie będzie takiej potrzeby. Już jutro razem wyruszymy do miasta. - Angven zebrał się w sobie i ze wszystkich sił ukrył wątpliwości, nawet zmuszając się do lekkiego uśmiechu. "Umierający nie potrzebują prawdy. Na łożu śmierci jedyne co otrzymywać powinniśmy to nadzieja. Nie ma sensu dobijać jej ducha. Starczy, że ciało dogorywa." Tak rozmyślając gładził delikatnie włosy dziewczyny i mamrotał ledwo słyszalnie słowa litanii.
Krzyk wstrząsnął wojownikiem. Coś zaczęło się zmieniać. Dotąd ciało zmarznięte na kość, nagle wybuchło gorączką. Świadom był bólu, który musiała wywołać ta reakcja organizmu. Pocieszające było, że organizm chociaż zaczął stawiać opór truciźnie. Jednak wciąż istniało pytanie, czy Nimlos da radę przeżyć tę walkę. Wyczerpanie i utrata krwi wcale nie polepszały sprawy.
- Obiecuję ci. - Odpowiedział na prośbę dziewczyny. Jego logika podpowiadała mu, że wprowadzenie jej w śpiączkę byłoby najlepszym, nie cierpiałaby tak, a i samo ciało nie traciłoby tyle sił. Jednak uszanowanie woli umierającej więcej dla niego znaczyło niż własna opinia. Skrawkiem rękawa otarł szkarłatne łzy, po których wciąż zostawały lekkie krwawe smugi. Przyłożył dłoń do czoła Nimlos, było równie gorące co reszta ciała. Sięgnął po resztki materiału, z którego sporządził opatrunek, nasączył wodą z manierki przy pasie i położył jej na głowę. Nigdy nie wiedział dlaczego akurat tak należy pomagać gorączkującym pacjentom, ale nie dyskutował ze skutecznością metody.
Kolejnym szokiem dla Angvena okazał się zapach palącej się krwi. Jego twarz zbladła, a w oczach pociemniało z wrażenia. Nie wiedział co dokładnie się stało. Smugi dymu spod bandaży nie były czymś czego się spodziewał. "Czyżbym jakimś cudem, wraz z miksturą przekazał jej zdolność regeneracji tej istoty? Niebywałe, zaiste nie bywałe. O ile to przeżyjemy i będzie okazja, muszę zebrać więcej krwi tej bestii. Badania nad nią zapewne będą nad wyraz owocne. Ur'Dul będzie dumny... o ile sama mieszanina nie okaże się zabójcza." W Angvenie zaczęły budzić się mieszane uczucia, nie wiedział do końca czy stworzył lekarstwo, które przyniesie cudowne uzdrowienie okupione cierpieniem, czy też jedynie przedłuży agonie. Strach mieszał się z fascynacją w umyśle wojownika. Siedział, wypatrywał kolejnych zmian i ocierał kolejne łzy.
Z zamyślenia wyrwał go jakiś szmer za plecami. Obejrzał się. Nie był pewny, ale sądził, że znów dostrzegł tamte paraliżujące oczy. Nie mógł zaprzeczyć, ale bał się konfrontacji z dojrzałym osobnikiem. Twarde, ostre pazury, zabójczy jad. To nie był przyjemny przeciwnik. Wolną ręką poszukał na ślepo butelki z resztką spirytusu. Druga zaś wciąż gładził lekko włosy dziewczyny. Chciał by wiedziała, że ktoś się nią zajmuje, a zarazem, jej obecność podnosiła go na duchu. Nie walczył tylko dla przetrwania jak pies, będzie walczył w obronie kogoś, kto na to zasługuje. Znalazłszy flaszkę, zbliżył ją do oczu. Nie zostało tego za wiele. Wielkich sztuczek z tym zapasem nie uczyni. Włożył ją sobie na zaś za pazuchę. Oparł dłoń na głowicy miecza. Dzięki temu był gotów na dobycie broni w każdym momencie. Obserwował jeszcze chwile okolicę podejrzanych zarośli, lecz nic nie dostrzegł. Z czujności wybiły go kroki na ścieżce.
- I jak? Udało się? - Zapytał, opanowanym tonem, a nawet z nutą radosnej nadziei w głosie. Brak butelki w rękach nieznajomej tym bardziej, go utwierdził, o pomyślnie wykonanym zadaniu. Uśmiechnął się lekko i zaczynał zbierać się na wyartykułowanie gratulacji dla skryby.
- Nie będzie takiej potrzeby. Już jutro razem wyruszymy do miasta. - Angven zebrał się w sobie i ze wszystkich sił ukrył wątpliwości, nawet zmuszając się do lekkiego uśmiechu. "Umierający nie potrzebują prawdy. Na łożu śmierci jedyne co otrzymywać powinniśmy to nadzieja. Nie ma sensu dobijać jej ducha. Starczy, że ciało dogorywa." Tak rozmyślając gładził delikatnie włosy dziewczyny i mamrotał ledwo słyszalnie słowa litanii.
Krzyk wstrząsnął wojownikiem. Coś zaczęło się zmieniać. Dotąd ciało zmarznięte na kość, nagle wybuchło gorączką. Świadom był bólu, który musiała wywołać ta reakcja organizmu. Pocieszające było, że organizm chociaż zaczął stawiać opór truciźnie. Jednak wciąż istniało pytanie, czy Nimlos da radę przeżyć tę walkę. Wyczerpanie i utrata krwi wcale nie polepszały sprawy.
- Obiecuję ci. - Odpowiedział na prośbę dziewczyny. Jego logika podpowiadała mu, że wprowadzenie jej w śpiączkę byłoby najlepszym, nie cierpiałaby tak, a i samo ciało nie traciłoby tyle sił. Jednak uszanowanie woli umierającej więcej dla niego znaczyło niż własna opinia. Skrawkiem rękawa otarł szkarłatne łzy, po których wciąż zostawały lekkie krwawe smugi. Przyłożył dłoń do czoła Nimlos, było równie gorące co reszta ciała. Sięgnął po resztki materiału, z którego sporządził opatrunek, nasączył wodą z manierki przy pasie i położył jej na głowę. Nigdy nie wiedział dlaczego akurat tak należy pomagać gorączkującym pacjentom, ale nie dyskutował ze skutecznością metody.
Kolejnym szokiem dla Angvena okazał się zapach palącej się krwi. Jego twarz zbladła, a w oczach pociemniało z wrażenia. Nie wiedział co dokładnie się stało. Smugi dymu spod bandaży nie były czymś czego się spodziewał. "Czyżbym jakimś cudem, wraz z miksturą przekazał jej zdolność regeneracji tej istoty? Niebywałe, zaiste nie bywałe. O ile to przeżyjemy i będzie okazja, muszę zebrać więcej krwi tej bestii. Badania nad nią zapewne będą nad wyraz owocne. Ur'Dul będzie dumny... o ile sama mieszanina nie okaże się zabójcza." W Angvenie zaczęły budzić się mieszane uczucia, nie wiedział do końca czy stworzył lekarstwo, które przyniesie cudowne uzdrowienie okupione cierpieniem, czy też jedynie przedłuży agonie. Strach mieszał się z fascynacją w umyśle wojownika. Siedział, wypatrywał kolejnych zmian i ocierał kolejne łzy.
Z zamyślenia wyrwał go jakiś szmer za plecami. Obejrzał się. Nie był pewny, ale sądził, że znów dostrzegł tamte paraliżujące oczy. Nie mógł zaprzeczyć, ale bał się konfrontacji z dojrzałym osobnikiem. Twarde, ostre pazury, zabójczy jad. To nie był przyjemny przeciwnik. Wolną ręką poszukał na ślepo butelki z resztką spirytusu. Druga zaś wciąż gładził lekko włosy dziewczyny. Chciał by wiedziała, że ktoś się nią zajmuje, a zarazem, jej obecność podnosiła go na duchu. Nie walczył tylko dla przetrwania jak pies, będzie walczył w obronie kogoś, kto na to zasługuje. Znalazłszy flaszkę, zbliżył ją do oczu. Nie zostało tego za wiele. Wielkich sztuczek z tym zapasem nie uczyni. Włożył ją sobie na zaś za pazuchę. Oparł dłoń na głowicy miecza. Dzięki temu był gotów na dobycie broni w każdym momencie. Obserwował jeszcze chwile okolicę podejrzanych zarośli, lecz nic nie dostrzegł. Z czujności wybiły go kroki na ścieżce.
- I jak? Udało się? - Zapytał, opanowanym tonem, a nawet z nutą radosnej nadziei w głosie. Brak butelki w rękach nieznajomej tym bardziej, go utwierdził, o pomyślnie wykonanym zadaniu. Uśmiechnął się lekko i zaczynał zbierać się na wyartykułowanie gratulacji dla skryby.
Gorączka jaka wspomagała walkę organizmu z... no właśnie. Jadem czy lekiem? Gdyby Nimlos była w stanie teraz choć na chwilę oderwać myśli od palącego ją ciała zapewne by znalazła chwilę, by przemyśleć to. Każdy dotyk, począwszy od ziemi, na której leżała, przez dotyk dłoni gładzącej jej włosy, aż po muskający ją po rozpalonych policzkach wiatr- wszystko przyprawiało ją o kolejne fale bólu. Zacisnęła mocno oczy i zagryzła zęby. Kobiety są zdolne to zniesienia większego bólu niż mężczyźni, co niesie za sobą pocieszenie. Krew, która wypływała z oczu, zaczęła się wylewać również z nosa. Nimlos miała wrażenie, że zaraz wypłynie również z uszu, gdyż wszystko słyszała jakby zza szyby.
Jutro-do miasta- jakby ona sobie tego bardzo życzyła. Coś dotknęło ją w rękę. Czuła to ale jej ściśnięte oczy bały się otworzyć, a ciało walczące z zatruciem-ruszyć. Wypuściła z płuc powietrze, które było wymieszane z tym samym dymem, który wydobywał się z rany. Nimlos przez chwilę miała wrażenie, że palenie jej żywcem ustępuje. A może się tylko przyzwyczajam?
Nie chciała się cieszyć. Nadal się bała, że wszystko wróci. Ale jej strach przed śmiercią był machiną napędzającą jej życie i walkę. Angven się wiercił. Jego dłoń na włosach się poruszała więc odważyła się uchylić jedno oko. Wszystko było w odcieniach czerwieni. Cała okolica, nawet czerń nocy, miała jakby poświatę karmazynu, a gwiazdy stały się amarantowe. Wojownik, jak dostrzegła Nimlos, rozglądał się po okolicy. Jego mina była bardzo skupiona- a Tanya ją znała. Sama przybierała, jak się jej wydawało, podobną, wówczas, gdy zostawała sama w lesie i była niepewna, czy coś nie czyha na jej życie.
Coś nadal dotykało jej dłoni, przeniosła wzrok z Angvena na rękę. Jej dłoń w kolorze rubinu obejmowała inna dłoń- krwistoczerwona. Na palcu miał jakby obrączkę, którą Tanya znała. Zbyt dobrze. Zaczęła się cała trząść. Wszystko się zmieniło. Widziała przed sobą Seariona- tego samego, który niegdyś zamienił ją w wilkołaka. Przełknęła ślinę z nie lada trudem. Spojrzała na mężczyznę, a ten kucał przy niej z niewzruszoną miną. Za nim dostrzegła kolejną postać- Aishele. Topielicę, która w Krainie Snu zainfekowała ją tą cholerną przypadłością, która zdarza się Nimlos podczas snu.
Ciało Tanyi przeszyła salwa drgawek. Ona sama nie wiedziała, co ma ze sobą teraz robić. Dwie osoby, których się bała stoją nad nią i się w nią wpatrują, a ona nie może uciec. Chciała krzyczeć, wstać i uciec. Angven, który siedział obok niej mógł zauważyć, że jej bransoleta na nadgarstku, zaczęła świecić bardzo jasno i intensywnie w błękicie, a nawet można by powiedzieć, że uchodzi z niej poświata, jakby mgła.
Gdy napad drgawek się skończył, Nim nadal wpatrywała się w swoich oprawców
- Nie chcę.. idźcie stąd. Błagam, nie chcę- majaczyła, choć nikt tak naprawdę przed nią nie stał, a osoby te, były wytworem jej umysłu.
Jutro-do miasta- jakby ona sobie tego bardzo życzyła. Coś dotknęło ją w rękę. Czuła to ale jej ściśnięte oczy bały się otworzyć, a ciało walczące z zatruciem-ruszyć. Wypuściła z płuc powietrze, które było wymieszane z tym samym dymem, który wydobywał się z rany. Nimlos przez chwilę miała wrażenie, że palenie jej żywcem ustępuje. A może się tylko przyzwyczajam?
Nie chciała się cieszyć. Nadal się bała, że wszystko wróci. Ale jej strach przed śmiercią był machiną napędzającą jej życie i walkę. Angven się wiercił. Jego dłoń na włosach się poruszała więc odważyła się uchylić jedno oko. Wszystko było w odcieniach czerwieni. Cała okolica, nawet czerń nocy, miała jakby poświatę karmazynu, a gwiazdy stały się amarantowe. Wojownik, jak dostrzegła Nimlos, rozglądał się po okolicy. Jego mina była bardzo skupiona- a Tanya ją znała. Sama przybierała, jak się jej wydawało, podobną, wówczas, gdy zostawała sama w lesie i była niepewna, czy coś nie czyha na jej życie.
Coś nadal dotykało jej dłoni, przeniosła wzrok z Angvena na rękę. Jej dłoń w kolorze rubinu obejmowała inna dłoń- krwistoczerwona. Na palcu miał jakby obrączkę, którą Tanya znała. Zbyt dobrze. Zaczęła się cała trząść. Wszystko się zmieniło. Widziała przed sobą Seariona- tego samego, który niegdyś zamienił ją w wilkołaka. Przełknęła ślinę z nie lada trudem. Spojrzała na mężczyznę, a ten kucał przy niej z niewzruszoną miną. Za nim dostrzegła kolejną postać- Aishele. Topielicę, która w Krainie Snu zainfekowała ją tą cholerną przypadłością, która zdarza się Nimlos podczas snu.
Ciało Tanyi przeszyła salwa drgawek. Ona sama nie wiedziała, co ma ze sobą teraz robić. Dwie osoby, których się bała stoją nad nią i się w nią wpatrują, a ona nie może uciec. Chciała krzyczeć, wstać i uciec. Angven, który siedział obok niej mógł zauważyć, że jej bransoleta na nadgarstku, zaczęła świecić bardzo jasno i intensywnie w błękicie, a nawet można by powiedzieć, że uchodzi z niej poświata, jakby mgła.
Gdy napad drgawek się skończył, Nim nadal wpatrywała się w swoich oprawców
- Nie chcę.. idźcie stąd. Błagam, nie chcę- majaczyła, choć nikt tak naprawdę przed nią nie stał, a osoby te, były wytworem jej umysłu.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość