Fargoth ⇒ Róża bez kolców.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
"I to wszystko? To ma być twoja pomoc?" Ilirinleath nie mogła uwierzyć w to co widzi. Srdan poddał się tak szybko, od razu sugerując najbrutalniejsze z rozwiązań. Elfka chciała protestować. Mogli spróbować ruszyć ten pień razem, mogli zaryzykować walkę o człowieka, mogli zrobić cokolwiek, tymczasem elf od razu zaproponował dokładnie to samo co wcześniej Omri. W swoich decyzjach był równie chłodny co jej niedawny dowódca. Czyżby również był kapitanem? Pewne elementy jego postawy sugerowały właśnie takie prawdopodobieństwo. Jednak w tej chwili był to bez znaczenia. Ilirinleath tak łatwo nie zamierzała rezygnować. Ewentualne zakażenie to nic takiego. Ona jako medyk dałaby sobie z nim radę. Nawet jeśli Srdan nic o niej nie wiedział, sama nazwa Adrionu powinna kojarzyć mu się z akademią medyczną i sztuką uzdrawiania. Każdy elf wywodzący sie z tych ziem zaznajomiony był z medycyną znacznie bardziej niż najlepsi adepci z Danae czy Kryształowego Królestwa.
Przyglądając sie próbom Srdana, Ilirinleath zastanawiała się jeszcze nad jedną kwestią. Elf robił dokładnie to samo co ona wcześniej. Czyżby tak bardzo miała wpojone żołnierskie nawyki że nie potrafi myśleć w inny sposób? Do tej pory skoncentrowała sie tylko i wyłącznie na rozwiązaniach siłowych, a być może powinna spróbować czegoś innego? Przyjrzała się raz jeszcze magowi leżącemu pod zwaloną sosną. Czas zdecydowanie nie był ich sprzymierzeńcem. Jeśli zostaną tu na dłużej płomienie dosięgną zarówna Gattrina jak i ich dwójkę. Skoro nie może ruszyć pnia, to powinna spróbować odkopać ziemię znajdującą sie pod magiem i w ten sposób uwolnić jego nogi.
Wymijając Srdana, elfka przyklękła przy strażniku i posługując się krótkim nożem oraz rękoma wydobywała kolejne partie ziemi. Zła była na siebie iż wcześniej o tym nie pomyślała. Grunt w lesie nie był zbyt twardy i spokojnie można było się przekopać pod leżącym drzewem. Po chwili z nieznacznym tylko wysiłkiem Ilirinleath udało się wydobyć ciało towarzysza. Gattrin był nieprzytomny. Najwyraźniej fala bólu blokowana wcześniej przez układ nerwowy dotarła teraz do jego mózgu. Elfka nie miała jednak czasu by świętować swój sukces. Tak naprawdę to ich prawdziwe kłopoty dopiero się zaczynały. Wydostanie sie z ognistego pierścienia same w sobie będzie nie lada sztuką, a z bezwładnym ciałem maga to zadanie tym bardziej się skomplikuje.
- Poniesiesz go? - Spytała Srdana. Nie potrzebowała wojskowego zmysłu by wywnioskować ze elf jest znacznie silniejszy od niej. Gattrin wprawdzie nie był człowiekiem postawnym, jak każdy mag zaliczał się bardziej do chudzielców, ale biec z nim przewieszonym przez plecy będzie ponad siły elfki. Ilirinleath miała świadomość ze jeśli elf odmówi i tak będzie musiała zrobić to sama, przekonując się jednocześnie jaki dystans jest w stanie pokonać.
W tej chwili nie miała żadnego pomysłu jak pokonać ogień. Jeśli mieli uciekać to najchętniej wybrałaby drogę która wytyczył upadający martwy smok. Lądując, a właściwie to tocząc się bezwładnie po ziemi, smok połamał większość drzew rozrzucając je na boki lub pchając przed siebie, tworząc tym samym pas gołej ziemi na którym ogień nie powinien być tak intensywny. Ilirinleath odruchowo spojrzała w tym kierunku. Postanowiła jednak zaczekać na decyzję elfa z włócznią. Była od niego zależna jeżeli chciała by ten udzielił jej swojej pomocy.
Elfka zamierzała właśnie ponaglić Srdana gdy nieoczekiwanie wylądował przed nimi Dérigéntirh oferując swoją pomoc. Spojrzała pytająco na swojego towarzysza jakby oczekiwała od niego podjęcia decyzji. Mimo całego szacunku jakim darzyła smoka, to elfowi bardziej była skłonna zaufać. Był jej naturalnym sojusznikiem więc jeśli juz komuś ma zawierzyć swój los to przede wszystkim wybierze elfa. A smok? Z nim sprawa mogła okazać się dużo bardziej skomplikowana.
Przyglądając sie próbom Srdana, Ilirinleath zastanawiała się jeszcze nad jedną kwestią. Elf robił dokładnie to samo co ona wcześniej. Czyżby tak bardzo miała wpojone żołnierskie nawyki że nie potrafi myśleć w inny sposób? Do tej pory skoncentrowała sie tylko i wyłącznie na rozwiązaniach siłowych, a być może powinna spróbować czegoś innego? Przyjrzała się raz jeszcze magowi leżącemu pod zwaloną sosną. Czas zdecydowanie nie był ich sprzymierzeńcem. Jeśli zostaną tu na dłużej płomienie dosięgną zarówna Gattrina jak i ich dwójkę. Skoro nie może ruszyć pnia, to powinna spróbować odkopać ziemię znajdującą sie pod magiem i w ten sposób uwolnić jego nogi.
Wymijając Srdana, elfka przyklękła przy strażniku i posługując się krótkim nożem oraz rękoma wydobywała kolejne partie ziemi. Zła była na siebie iż wcześniej o tym nie pomyślała. Grunt w lesie nie był zbyt twardy i spokojnie można było się przekopać pod leżącym drzewem. Po chwili z nieznacznym tylko wysiłkiem Ilirinleath udało się wydobyć ciało towarzysza. Gattrin był nieprzytomny. Najwyraźniej fala bólu blokowana wcześniej przez układ nerwowy dotarła teraz do jego mózgu. Elfka nie miała jednak czasu by świętować swój sukces. Tak naprawdę to ich prawdziwe kłopoty dopiero się zaczynały. Wydostanie sie z ognistego pierścienia same w sobie będzie nie lada sztuką, a z bezwładnym ciałem maga to zadanie tym bardziej się skomplikuje.
- Poniesiesz go? - Spytała Srdana. Nie potrzebowała wojskowego zmysłu by wywnioskować ze elf jest znacznie silniejszy od niej. Gattrin wprawdzie nie był człowiekiem postawnym, jak każdy mag zaliczał się bardziej do chudzielców, ale biec z nim przewieszonym przez plecy będzie ponad siły elfki. Ilirinleath miała świadomość ze jeśli elf odmówi i tak będzie musiała zrobić to sama, przekonując się jednocześnie jaki dystans jest w stanie pokonać.
W tej chwili nie miała żadnego pomysłu jak pokonać ogień. Jeśli mieli uciekać to najchętniej wybrałaby drogę która wytyczył upadający martwy smok. Lądując, a właściwie to tocząc się bezwładnie po ziemi, smok połamał większość drzew rozrzucając je na boki lub pchając przed siebie, tworząc tym samym pas gołej ziemi na którym ogień nie powinien być tak intensywny. Ilirinleath odruchowo spojrzała w tym kierunku. Postanowiła jednak zaczekać na decyzję elfa z włócznią. Była od niego zależna jeżeli chciała by ten udzielił jej swojej pomocy.
Elfka zamierzała właśnie ponaglić Srdana gdy nieoczekiwanie wylądował przed nimi Dérigéntirh oferując swoją pomoc. Spojrzała pytająco na swojego towarzysza jakby oczekiwała od niego podjęcia decyzji. Mimo całego szacunku jakim darzyła smoka, to elfowi bardziej była skłonna zaufać. Był jej naturalnym sojusznikiem więc jeśli juz komuś ma zawierzyć swój los to przede wszystkim wybierze elfa. A smok? Z nim sprawa mogła okazać się dużo bardziej skomplikowana.
-
- Kroczący w Snach
- Posty: 246
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
- Kontakt:
Feyla usiłowała położyć się wygodnie i zaznać tak potrzebnego jej teraz odpoczynku. Cały czas czuła głód i niepokój które nie pozwalały jej zasnąć. Wyjaśnienia grabarza na temat pożaru ani na trochę nie uspokoiły obaw dziewczyny. Kowalka uznała że przynajmniej na burczenie w brzuchu jest w stanie coś poradzić. Natychmiast usiadła zabierając się do pracy. Znajdowali się obecnie nad jeziorem więc warto wykorzystać jego bogactwa. Feyla żałowała że przez Acilę nie ma przy sobie swoich pakunków. Niestety plecak wraz z zawartością, obejmującą między innymi sieci rybackie, znajdował się daleko na dnie rzeki. "Eh trzeba było wyłowić go samej, a nie liczyć na durnych melmaro" pomyślała zirytowana. Cóż skoro nie ma swoich rzeczy przyjdzie jej improwizować.
Wykorzystując drobne gwoździki, cęgi i niewielki młotek, kowalka zabrała się do wykonania haczyków rybackich.
- Zawsze chciałeś mieć kota to nie to samo co chcieć mieć tego konkretnego kota - Odpowiedziała grabarzowi. Nie zamierzała odpuścić w zaspokojeniu swojej ciekawości. - Dlaczego akurat Acila? To chodząca destrukcja. Przez tych kilka godzin mała usiłowała mnie zabić dwukrotnie. Raz utopić a raz spalić żywcem. A żeby policzyć jak często zagrażała samej sobie to braknie mi palców. Na pewno przemyślałeś tą decyzję?
Mając już niezbędną ilość haczyków, Feyla skupiła się na wykonaniu żyłki. Niestety nie posiadała w tym celu żadnego z materiałów. Ona nie, ale za to Adrien mógł coś mieć.
- Nie wiem jak ty ale ja jestem straszliwie głodna. A pusty żołądek to jedna z moich najsilniejszych motywacji. Zamierzam nałowić dla nas stertę ryb. Mam nadzieję ze z racji swojego fachu posiadasz gdzieś tam w kieszeniach ukryte żyłki lub nici? Bo inaczej będę musiała darować sobie grzeczność i wykonać takowe z twoich ślicznych włosów. - Feyla usiłowała zachować powagę, choć fakt że grozi grabarzowi wprawił ją w doskonały nastrój. - Rzecz jasna można by wykonać żyłkę również z końskiego włosia, ale on ... - wskazała na Mortema - no on akurat zalicza sie do moich przyjaciół i nie chciałabym go szpecić. - Kowalka ukrywając rozbawienie starała się nadać swojej wypowiedzi ton sugerujący że jest gotowa oskalpować Adriena jeśli ten nie znajdzie jej potrzebnych przedmiotów.
Wykorzystując drobne gwoździki, cęgi i niewielki młotek, kowalka zabrała się do wykonania haczyków rybackich.
- Zawsze chciałeś mieć kota to nie to samo co chcieć mieć tego konkretnego kota - Odpowiedziała grabarzowi. Nie zamierzała odpuścić w zaspokojeniu swojej ciekawości. - Dlaczego akurat Acila? To chodząca destrukcja. Przez tych kilka godzin mała usiłowała mnie zabić dwukrotnie. Raz utopić a raz spalić żywcem. A żeby policzyć jak często zagrażała samej sobie to braknie mi palców. Na pewno przemyślałeś tą decyzję?
Mając już niezbędną ilość haczyków, Feyla skupiła się na wykonaniu żyłki. Niestety nie posiadała w tym celu żadnego z materiałów. Ona nie, ale za to Adrien mógł coś mieć.
- Nie wiem jak ty ale ja jestem straszliwie głodna. A pusty żołądek to jedna z moich najsilniejszych motywacji. Zamierzam nałowić dla nas stertę ryb. Mam nadzieję ze z racji swojego fachu posiadasz gdzieś tam w kieszeniach ukryte żyłki lub nici? Bo inaczej będę musiała darować sobie grzeczność i wykonać takowe z twoich ślicznych włosów. - Feyla usiłowała zachować powagę, choć fakt że grozi grabarzowi wprawił ją w doskonały nastrój. - Rzecz jasna można by wykonać żyłkę również z końskiego włosia, ale on ... - wskazała na Mortema - no on akurat zalicza sie do moich przyjaciół i nie chciałabym go szpecić. - Kowalka ukrywając rozbawienie starała się nadać swojej wypowiedzi ton sugerujący że jest gotowa oskalpować Adriena jeśli ten nie znajdzie jej potrzebnych przedmiotów.
- Srdan
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 91
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Włóczęga , Wojownik
- Kontakt:
Każdy inaczej działa, często jego działania, starania czy kreatywność w ogromnym stopniu zależy od motywacji. Dlaczego elf nie wysilał się nad jakimiś innymi pomysłami? Jeden - nie zależało mu na uratowaniu życia, oczywiście, gdyby się udało, byłoby to dobrym uczynkiem, a samo spróbowanie nie stawiało go w pewnym sensie w złym świetle, a wręcz przeciwnie.
Stojąc tak obserwował wszystkie ruchy elfki bardzo uważnie. Bardzo szybko załapał co miała zamiar zrobić, ale jej przy tym nie pomógł. Kiedy zabrała się za podkopywanie, on się rozglądał, oceniając sytuację, krąg ognia się powoli zacieśniał, powoli ucinając drogi ucieczki. Latać nie potrafią, więc pozostawało wymyślić jakiś sposób na ominięcie. Była jedna opcja, ale to doszedł do wniosku, że na poinformowanie o niej elfki dopiero zaraz przyjdzie pora.
Co miał poradzić na pewne sprawy... No cóż, tak, dawniej był kapitanem, dowódcą, gwardzistą... Musiał mimo wszystko potrafić chłodno kalkulować, oczywiście tutaj sytuacja była inna - jeżeli potrafił takie decyzje podejmować w stosunku do osób które znał, w dodatku elfów... To podjęcie takiej decyzji co do nieznajomego dla niego mężczyzny, człowieka nie było trudne, ha. Zrobił to w sumie bez mrugnięcia okiem. Nie było to dla niego żadnym problemem.
Spojrzał na elfke i maga, kiedy ten był już uwolniony spod drzewa. Skoro wcześniej na swój sposób zawiódł - do czego w sumie jakoś nie paliło mu się przyznać.
- Gratuluję pomysłowości. - Wyrwało mu się jedynie wcześniej kiedy była zajęta uwalnianiem maga. To oczywiście miała być pochwała, która w jego ustach zabrzmiała dość... Obojętnie, taki typ, po prostu.
Wraz z jej słowami, proszącymi w pewnym stopniu o to by poniósł człowieka, no cóż...
- Poniosę. - Jedyne co powiedział, po czym wbił włócznię w ziemię, podniósł mężczyznę - który swoją drogą był dość lekki, nie sprawiał żadnych problemów w związku z tym elfowi. Przewiesił go przez ramię, po czym wziął włócznię. Rozejrzał się, po chwili zauważył - ciężko było, na prawdę - smoka. Pojawił się w idealnej chwili.
Popatrzył na elfkę, widział jej pytające spojrzenie. Domyślił się, że oczekiwała jego decyzji, oraz że jak znowu z domysłów wnioskował, nie do końca smokowi ufała. Dla niego było to raczej oczywiste, że smokowi można zaufać. W końcu był smokiem, jednym z dwóch które w sumie dzisiaj się tu pojawiły. Rycerzy uratowali, a smok jak zauważył odnosił się trochę inaczej do nich, elfów. Skinął jej lekko głową, jakby dając znać "zaufajmy mu, nie mamy wyboru".
- Dérigéntirh - powtórzył tutaj imię którym smok się wcześniej przedstawił. Oczywiście elf patrzył teraz na smoka. - Potrzebujemy Twojej pomocy, o ile mamy się stąd wydostać. - Powiedział, czekając na jakiś znak, przyzwolenie, czy cokolwiek ze strony smoka. Rzucił krótkie spojrzenie elfce po czym wrócił wzrokiem do smoka.
Stojąc tak obserwował wszystkie ruchy elfki bardzo uważnie. Bardzo szybko załapał co miała zamiar zrobić, ale jej przy tym nie pomógł. Kiedy zabrała się za podkopywanie, on się rozglądał, oceniając sytuację, krąg ognia się powoli zacieśniał, powoli ucinając drogi ucieczki. Latać nie potrafią, więc pozostawało wymyślić jakiś sposób na ominięcie. Była jedna opcja, ale to doszedł do wniosku, że na poinformowanie o niej elfki dopiero zaraz przyjdzie pora.
Co miał poradzić na pewne sprawy... No cóż, tak, dawniej był kapitanem, dowódcą, gwardzistą... Musiał mimo wszystko potrafić chłodno kalkulować, oczywiście tutaj sytuacja była inna - jeżeli potrafił takie decyzje podejmować w stosunku do osób które znał, w dodatku elfów... To podjęcie takiej decyzji co do nieznajomego dla niego mężczyzny, człowieka nie było trudne, ha. Zrobił to w sumie bez mrugnięcia okiem. Nie było to dla niego żadnym problemem.
Spojrzał na elfke i maga, kiedy ten był już uwolniony spod drzewa. Skoro wcześniej na swój sposób zawiódł - do czego w sumie jakoś nie paliło mu się przyznać.
- Gratuluję pomysłowości. - Wyrwało mu się jedynie wcześniej kiedy była zajęta uwalnianiem maga. To oczywiście miała być pochwała, która w jego ustach zabrzmiała dość... Obojętnie, taki typ, po prostu.
Wraz z jej słowami, proszącymi w pewnym stopniu o to by poniósł człowieka, no cóż...
- Poniosę. - Jedyne co powiedział, po czym wbił włócznię w ziemię, podniósł mężczyznę - który swoją drogą był dość lekki, nie sprawiał żadnych problemów w związku z tym elfowi. Przewiesił go przez ramię, po czym wziął włócznię. Rozejrzał się, po chwili zauważył - ciężko było, na prawdę - smoka. Pojawił się w idealnej chwili.
Popatrzył na elfkę, widział jej pytające spojrzenie. Domyślił się, że oczekiwała jego decyzji, oraz że jak znowu z domysłów wnioskował, nie do końca smokowi ufała. Dla niego było to raczej oczywiste, że smokowi można zaufać. W końcu był smokiem, jednym z dwóch które w sumie dzisiaj się tu pojawiły. Rycerzy uratowali, a smok jak zauważył odnosił się trochę inaczej do nich, elfów. Skinął jej lekko głową, jakby dając znać "zaufajmy mu, nie mamy wyboru".
- Dérigéntirh - powtórzył tutaj imię którym smok się wcześniej przedstawił. Oczywiście elf patrzył teraz na smoka. - Potrzebujemy Twojej pomocy, o ile mamy się stąd wydostać. - Powiedział, czekając na jakiś znak, przyzwolenie, czy cokolwiek ze strony smoka. Rzucił krótkie spojrzenie elfce po czym wrócił wzrokiem do smoka.
- Adrien
- Szukający Snów
- Posty: 168
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
-Nie, nie przemyślałem tej decyzji.-wyznał szczerze Adrien. Bo rzeczywiście tego nie przemyślał, ale mimo wszystko uparł się na Acikę i już. -Może jeszcze coś z niej będzie... -Zdawał sobie sprawę, że kotka przez pierwsze kilka dni zdąży zdemolować mu dom co najmniej dwa razy, ale uważał to za dość zabawne, była taka nieporadna... Wiedział, że zwierzakom i Feyli nie podoba się ten pomysł, ale prawdę mówiąc nie obchodziło go to zbytnio- to była jego sprawa. Bał się co prawda, że kotka niechcący wygada jakiś mroczny sekret swojego pana, ale naiwnie wierzył, że uda mu się ją odpowiednio wychować. Mimo wszystko Acila i tak będzie miała zakaz wstępu do zakładu pogrzebowego, kostnicy i prosektorium- wolał dmuchać na zimne i pilnować jej na każdym kroku by tylko ta czegoś sobie nie zrobiła.
-z-zaraz z-znajdę nitkę...-wydukał Grabarz z okrągłymi ze strachu oczyma odruchowo zagarniając swoje wychuchane, idealne włosy na lewy bok. -Nie dam ich ruszyć, zapuszczałem je gdy ciebie jeszcze na świecie nie było... Zaczął grzebać po kieszeniach szaty mając nadzieję, że to tu schował nici po szyciu kotki. Znalazł je po dłuższej chwili i podał dziewczynie cały czas utrzymujàc dystans jak gdyby naprawdę miała mu zaraz wyrwać parę długich, białych włosów.
-Życie z tą kicią będzie jeszcze zabawniejsze niż normalnie, ihihihi... Patrzył jak sprawne palce Fey plotą siatkę i starał się to zapamiętać; jednocześnie uderzyła go pewna myśl- co potem? Wyprawa ma to do siebie, że kiedyś się kończy, taka kolej rzeczy. I co? Więcej się nie spotkają? Zapomną o sobie ot tak? Nie żeby Adrienowi zależało...no może trochę, ale to nie o to tu chodziło. Miał wrażenie, że wszystko przewróciło się do góry nogami...męczące, ale miłe.
-Jak odpoczniesz będzie można pomyśleć o dalszym dopasssowywaniu elementów układanki... Miał już jakiś pomysł i jak najszybciej chciał go zrealizować nim ten ucieknie mu z głowy. Stracił nawet apetyt na ryby, i tak nie czuł ich smaku, jedynie mdły posmak prawdziwego dania...
-z-zaraz z-znajdę nitkę...-wydukał Grabarz z okrągłymi ze strachu oczyma odruchowo zagarniając swoje wychuchane, idealne włosy na lewy bok. -Nie dam ich ruszyć, zapuszczałem je gdy ciebie jeszcze na świecie nie było... Zaczął grzebać po kieszeniach szaty mając nadzieję, że to tu schował nici po szyciu kotki. Znalazł je po dłuższej chwili i podał dziewczynie cały czas utrzymujàc dystans jak gdyby naprawdę miała mu zaraz wyrwać parę długich, białych włosów.
-Życie z tą kicią będzie jeszcze zabawniejsze niż normalnie, ihihihi... Patrzył jak sprawne palce Fey plotą siatkę i starał się to zapamiętać; jednocześnie uderzyła go pewna myśl- co potem? Wyprawa ma to do siebie, że kiedyś się kończy, taka kolej rzeczy. I co? Więcej się nie spotkają? Zapomną o sobie ot tak? Nie żeby Adrienowi zależało...no może trochę, ale to nie o to tu chodziło. Miał wrażenie, że wszystko przewróciło się do góry nogami...męczące, ale miłe.
-Jak odpoczniesz będzie można pomyśleć o dalszym dopasssowywaniu elementów układanki... Miał już jakiś pomysł i jak najszybciej chciał go zrealizować nim ten ucieknie mu z głowy. Stracił nawet apetyt na ryby, i tak nie czuł ich smaku, jedynie mdły posmak prawdziwego dania...
- Dérigéntirh
- Senna Zjawa
- Posty: 260
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
- Kontakt:
Dérigéntirh zawsze lubił elfy i nigdy nie starał się tego ukrywać. Była to pierwsza rasa, którą poznał i wśród której mieszkał przez blisko trzysta lat od czasu opuszczenia swojego domu. Elfy pomogły mu pogodzić się ze stratą ojca, a jednocześnie nauczyły go wiele rzeczy o naturze, o których we wcześniejszym życiu nie miał najmniejszego pojęcia. Większość z nich rozumiała go o wiele lepiej, niż zwykli ludzie, choć w pełni zrozumieć natury smoka nie mogli nigdy. Było to spowodowane ich długowiecznością, która pozwalała im poznać i nauczyć się o wiele więcej, a także rozwijać postrzeganie otaczającego ich świata przez całe stulecia. W tej kwestii smok był im bliski, choć istniał jeszcze jeden powód, dla którego z nimi sympatyzował. Tylko one potrafiły zrobić jego ulubiony napar, którego picie było dla niego tyle rozkoszą, ile rzadkością. Tak więc pomaganie tym szpiczastouchym stworzeniom było dla niego zawsze czystą przyjemnością, podobnie jak wspólna rozmowa.
Ilirinleath udało się uwolnić człowieka spod powalonego drzewa, podkopując się pod konarem i wyciągając go przez powstałą dziurę. ”Iście elfi styl. Szukanie innych rozwiązań, a nie uparte podążanie jedną, prostą drogą. Większość ludzi niestety wybiera tę drugą opcję, choć jest wśród nich i dużo takich, którzy potrafią logicznie rozważyć sprawę. Jednakże wśród elfów zawsze było ich więcej.” Dostrzegł spojrzenie elfki rzucone Srdanowi, kiedy zadał swe pytanie, dostrzegł jej wahanie. Natomiast w głosie elfa nie można było czegoś podobnego wyczuć, był absolutnie pewien swojej decyzji. ”Świetnie, zaufanie to podstawowa sprawa w locie na smoku. W przeciwnym razie można mocno spanikować, co zazwyczaj nie kończy się zbyt dobrze.”Ucieszyło go też to, że elf zapamiętał jego imię. Było to dla nich akurat typowe, więc nie powinno tak dziwić Dérigéntirha. Z drugiej strony, już od dawna nie spotkał żadnego elfa, więc nic dziwnego, że tak bardzo rozradowało go brzmienie własnego imienia.
- Srdanie i Ilirinleath – odezwał się spokojnym głosem, przekrzywiając nieco głowę i spoglądając na obydwa elfy naraz. - Zabranie was z tego kręgu ognia będzie dla mnie przyjemnością. Wejdźcie tylko na mój grzbiet i trzymajcie się mocno. Ach, i trzymajcie także tego człowieka; wielce niefortunnym by było, gdyby spadł.
To powiedziawszy, schylił się i ustawił skrzydło w takiej pozycji, aby pomóc elfom wejść na jego grzbiet. ”Zaczynam podejrzewać, że moja rola ogranicza się do ciągłego przenoszenia osób z punktu A do punktu B. Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale zaczyna być lekko monotonne, zważywszy na pozostałe moje umiejętności.” Jednocześnie zastanawiał się, kiedy w końcu znajdzie chwilę wolnego czasu, aby zająć się tym, czego wszyscy od niego chcą. ”Nadal nie poznałem powodu, dla którego znaleźli się w tym budynku. Mam nadzieję, że wkrótce się wszystko wyjaśni.”
Ilirinleath udało się uwolnić człowieka spod powalonego drzewa, podkopując się pod konarem i wyciągając go przez powstałą dziurę. ”Iście elfi styl. Szukanie innych rozwiązań, a nie uparte podążanie jedną, prostą drogą. Większość ludzi niestety wybiera tę drugą opcję, choć jest wśród nich i dużo takich, którzy potrafią logicznie rozważyć sprawę. Jednakże wśród elfów zawsze było ich więcej.” Dostrzegł spojrzenie elfki rzucone Srdanowi, kiedy zadał swe pytanie, dostrzegł jej wahanie. Natomiast w głosie elfa nie można było czegoś podobnego wyczuć, był absolutnie pewien swojej decyzji. ”Świetnie, zaufanie to podstawowa sprawa w locie na smoku. W przeciwnym razie można mocno spanikować, co zazwyczaj nie kończy się zbyt dobrze.”Ucieszyło go też to, że elf zapamiętał jego imię. Było to dla nich akurat typowe, więc nie powinno tak dziwić Dérigéntirha. Z drugiej strony, już od dawna nie spotkał żadnego elfa, więc nic dziwnego, że tak bardzo rozradowało go brzmienie własnego imienia.
- Srdanie i Ilirinleath – odezwał się spokojnym głosem, przekrzywiając nieco głowę i spoglądając na obydwa elfy naraz. - Zabranie was z tego kręgu ognia będzie dla mnie przyjemnością. Wejdźcie tylko na mój grzbiet i trzymajcie się mocno. Ach, i trzymajcie także tego człowieka; wielce niefortunnym by było, gdyby spadł.
To powiedziawszy, schylił się i ustawił skrzydło w takiej pozycji, aby pomóc elfom wejść na jego grzbiet. ”Zaczynam podejrzewać, że moja rola ogranicza się do ciągłego przenoszenia osób z punktu A do punktu B. Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale zaczyna być lekko monotonne, zważywszy na pozostałe moje umiejętności.” Jednocześnie zastanawiał się, kiedy w końcu znajdzie chwilę wolnego czasu, aby zająć się tym, czego wszyscy od niego chcą. ”Nadal nie poznałem powodu, dla którego znaleźli się w tym budynku. Mam nadzieję, że wkrótce się wszystko wyjaśni.”
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Pomimo tego ze dla większości elfów możliwość odbycia podróży na smoczym grzbiecie byłaby spełnieniem marzeń, Ilirinleath nie była w nastroju do odczuwania radości. Siedziała sztywno starając się ograniczyć swój kontakt z ciałem smoka. Jeśli już potrzebowała się czegoś chwycić to były to ramiona Srdana. Przez cały czas pozostawała milcząca, z smutkiem spoglądając na płonący w dole las.
- Zamierzam go ścigać. – oznajmiła wreszcie elfka - Kimkolwiek jest ten grabarz, uciekając przed nami przyznał się do stawianych mu zarzutów. Dodatkowo atak na przedstawicieli straży miejskiej, okaleczenie i usiłowanie zabójstwa też jest ciężkim przestępstwem, ale przede wszystkim mam zamiar oskarżyć go o bezcelowe zniszczenie znacznej połaci lasu oraz wymordowanie żyjących na nim roślin i zwierząt. – Podsumowała Ilirinleath której widok płonących drzew łamał serce. Nie była to bezpośrednia prośba o pomoc a jedynie głośne wyrażenie swojej opinii. Elfka pozostawiała sumieniu Srdana ocenę zaistniałych wydarzeń. W świętych gajach Adrionu niszczenie przyrody było jedną z najcięższych zbrodni, za którą kara była natychmiastowa egzekucja.
Wprawdzie po cichu liczyła że elf, podobnie jak ona, nie pozostanie obojętny na krzywdę wyrządzoną w lesie, i przyłączy się do niej, ale wolała by pomysł takowy wyszedł bezpośrednio od niego. Teraz kiedy nie mogła liczyć na wsparcie pozostałych strażników każda dodatkowa para rąk była bezcenna. Ilirinleath rozumiała jednak iż elf znalazł się w Fargoth nie bez przyczyny. Każdy ma swoje obowiązki których realizację może uznawać za priorytet. Być może cel który przyświecał Srdanowi w podróży nie pozwoli mu na rzucenie wszystkiego i wyruszenie w pościg za grabarzem, dlatego najlepiej jeśli on sam zadeklaruje chęć do ewentualnej współpracy.
Z smokiem sprawa była jeszcze bardziej skomplikowana. Jeżeli grabarza oskarżała o dewastacje środowiska, to Dérigéntirh również powinien zaliczać się do winnych. Pożary i połamane drzewa były w tej samej mierze skutkiem działania smoków co ucieczki grabarza. Dlatego też elfka nie odczuwała przyjemności z lotu na smoczym grzbiecie. Wprawdzie pomoc okazana przez smoka przy ucieczce z pierścienia ognia była bezcenna ale fakt ten nie mógł usprawiedliwić jego zbrodni. Ilirinleath zastanawiała się czy smok zdaje sobie z tego sprawę.
- Jeśli możesz Dérigéntirhu zostaw nas bezpośrednio za ognistym kręgiem. Przybyłam tu konno i chciałabym upewnić się czy nasze wierzchowce ocalały z pożaru. Mam nadzieje wykorzystać je w podróży do miasta gdzie chciałabym znaleźć właściwą opiekę dla Gattrina. Potem zamierzam wyruszyć w pościg. Pozostaje jeszcze sprawa truchła czarnego smoka. Jego aura i tek zdążyła już skazić okolicę, ale jeśli nie usunie się zwłok, sącząca się z nich trucizna bez przeszkód opanuje kolejne obszary lasu. Szczerze mówiąc nie znam miejsca gdzie ktoś taki mógłby spocząć, ale może ty dałbyś radę coś na ten problem zaradzić. Poza tym przeniesienie go w jednym kawałku wydaje się sprawą niewykonalną.
- Zamierzam go ścigać. – oznajmiła wreszcie elfka - Kimkolwiek jest ten grabarz, uciekając przed nami przyznał się do stawianych mu zarzutów. Dodatkowo atak na przedstawicieli straży miejskiej, okaleczenie i usiłowanie zabójstwa też jest ciężkim przestępstwem, ale przede wszystkim mam zamiar oskarżyć go o bezcelowe zniszczenie znacznej połaci lasu oraz wymordowanie żyjących na nim roślin i zwierząt. – Podsumowała Ilirinleath której widok płonących drzew łamał serce. Nie była to bezpośrednia prośba o pomoc a jedynie głośne wyrażenie swojej opinii. Elfka pozostawiała sumieniu Srdana ocenę zaistniałych wydarzeń. W świętych gajach Adrionu niszczenie przyrody było jedną z najcięższych zbrodni, za którą kara była natychmiastowa egzekucja.
Wprawdzie po cichu liczyła że elf, podobnie jak ona, nie pozostanie obojętny na krzywdę wyrządzoną w lesie, i przyłączy się do niej, ale wolała by pomysł takowy wyszedł bezpośrednio od niego. Teraz kiedy nie mogła liczyć na wsparcie pozostałych strażników każda dodatkowa para rąk była bezcenna. Ilirinleath rozumiała jednak iż elf znalazł się w Fargoth nie bez przyczyny. Każdy ma swoje obowiązki których realizację może uznawać za priorytet. Być może cel który przyświecał Srdanowi w podróży nie pozwoli mu na rzucenie wszystkiego i wyruszenie w pościg za grabarzem, dlatego najlepiej jeśli on sam zadeklaruje chęć do ewentualnej współpracy.
Z smokiem sprawa była jeszcze bardziej skomplikowana. Jeżeli grabarza oskarżała o dewastacje środowiska, to Dérigéntirh również powinien zaliczać się do winnych. Pożary i połamane drzewa były w tej samej mierze skutkiem działania smoków co ucieczki grabarza. Dlatego też elfka nie odczuwała przyjemności z lotu na smoczym grzbiecie. Wprawdzie pomoc okazana przez smoka przy ucieczce z pierścienia ognia była bezcenna ale fakt ten nie mógł usprawiedliwić jego zbrodni. Ilirinleath zastanawiała się czy smok zdaje sobie z tego sprawę.
- Jeśli możesz Dérigéntirhu zostaw nas bezpośrednio za ognistym kręgiem. Przybyłam tu konno i chciałabym upewnić się czy nasze wierzchowce ocalały z pożaru. Mam nadzieje wykorzystać je w podróży do miasta gdzie chciałabym znaleźć właściwą opiekę dla Gattrina. Potem zamierzam wyruszyć w pościg. Pozostaje jeszcze sprawa truchła czarnego smoka. Jego aura i tek zdążyła już skazić okolicę, ale jeśli nie usunie się zwłok, sącząca się z nich trucizna bez przeszkód opanuje kolejne obszary lasu. Szczerze mówiąc nie znam miejsca gdzie ktoś taki mógłby spocząć, ale może ty dałbyś radę coś na ten problem zaradzić. Poza tym przeniesienie go w jednym kawałku wydaje się sprawą niewykonalną.
- Srdan
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 91
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Włóczęga , Wojownik
- Kontakt:
Kiedy razem z elfką i magiem już weszli na grzbiet smoka, przy czym maga trzymał elf, to Srdan począł się rozglądać. W sumie z takiej perspektywy świata nie widział nigdy, a samo przeżycie - lot na grzbiecie smoka? Samo to już przyprawiało go o dreszcze...
Popatrzył na elfkę, kiedy ta sie odezwała. W sumie, miała trochę racji. Jego nie obchodziły tak na prawdę przewinienia tego całego Grabarza, nie dotyczyły go. Miała rację, odnośnie zniszczenia natury... W końcu był elfem. W jego przekonaniu niszczenie natury było zbrodnią na miarę morderstwa... W końcu natura to natura. Ot co.
Widział jak elfka wzrokiem wodziła po płonących drzewach i też tam popatrzył. Faktycznie, widok przyprawiał o dreszcze.
- Nie obchodzą mnie zbrodnie które popełnił, i za które go ścigaliście... Oczywiście nie popieram ich, ale nie obchodzą mnie one na tyle, bym marnował mój czas na wymierzenie sprawiedliwości. Bardziej boli mnie to co zrobił z lasem... Rośliny... Zwierzęta... To wymaga wymierzenia sprawiedliwości. I dlatego zamierzam Ci towarzyszyć... Zresztą i tak nie miałem żadnych planów. - Powiedział, wzruszając ramionami. Rozejrzał się. Posłuchał jeszcze wypowiedzi elfki skierowanej do smoka.
Miała rację, nie było sensu by miał ich daleko stąd zabrać. Mijałoby się to z celem. Druga rzecz, ranny mag. Jego trzeba było zawieźć do miasta, a skoro w okolicy elfka miała wierzchowca, był to jedyny sposób którym mogliby, albo sama elfka mogłaby go zawieźć do miasta. Czy gdziekolwiek gdzie by się nim zajęli.
On sam z samego lotu odczuwał rzecz jasna wielką przyjemność - niemalże od zawsze takim jego skrytym marzeniem było możliwość przelecenia się na smoczym grzbiecie... Zresztą - kto by tego nie chciał?
Popatrzył na elfkę, kiedy ta sie odezwała. W sumie, miała trochę racji. Jego nie obchodziły tak na prawdę przewinienia tego całego Grabarza, nie dotyczyły go. Miała rację, odnośnie zniszczenia natury... W końcu był elfem. W jego przekonaniu niszczenie natury było zbrodnią na miarę morderstwa... W końcu natura to natura. Ot co.
Widział jak elfka wzrokiem wodziła po płonących drzewach i też tam popatrzył. Faktycznie, widok przyprawiał o dreszcze.
- Nie obchodzą mnie zbrodnie które popełnił, i za które go ścigaliście... Oczywiście nie popieram ich, ale nie obchodzą mnie one na tyle, bym marnował mój czas na wymierzenie sprawiedliwości. Bardziej boli mnie to co zrobił z lasem... Rośliny... Zwierzęta... To wymaga wymierzenia sprawiedliwości. I dlatego zamierzam Ci towarzyszyć... Zresztą i tak nie miałem żadnych planów. - Powiedział, wzruszając ramionami. Rozejrzał się. Posłuchał jeszcze wypowiedzi elfki skierowanej do smoka.
Miała rację, nie było sensu by miał ich daleko stąd zabrać. Mijałoby się to z celem. Druga rzecz, ranny mag. Jego trzeba było zawieźć do miasta, a skoro w okolicy elfka miała wierzchowca, był to jedyny sposób którym mogliby, albo sama elfka mogłaby go zawieźć do miasta. Czy gdziekolwiek gdzie by się nim zajęli.
On sam z samego lotu odczuwał rzecz jasna wielką przyjemność - niemalże od zawsze takim jego skrytym marzeniem było możliwość przelecenia się na smoczym grzbiecie... Zresztą - kto by tego nie chciał?
-
- Kroczący w Snach
- Posty: 246
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
- Kontakt:
- Dopasowania elementów układanki? – Nie mogła zrozumieć Feyla. – Ale o co chodzi. Mów, ja mam podzielność uwagi. – Kowalka rozpoczęła dyskusję nie przerywając pracy przy sieci. Lubiła rozmawiać wykonując przy tym jakieś proste czynności. Dzięki tej metodzie łatwiej jej było ukryć ewentualne zdenerwowanie. Nie musiała też patrzeć drugiej osobie prosto w oczy. Feyla nie była najlepszą kandydatką do długich dyskusji, głównie dlatego iż nie miała w zwyczaju dopuszczać swojego rozmówcy do głosu. Także i teraz mimo iż zachęcała Adriena do wyrażenie swojej opinii, przerwała mu w połowie pierwszego zdania.
- Chodzi ci o to co dalej naszą misją, tak? Otóż według mnie mamy trzy możliwości. Pierwsza, ta najbardziej dla mnie kusząca, to wrócić do wioski, chwycić pewnego krasnoluda za brodę i wydusić z niego wszystko aż zacznie śpiewać cieniutkim głosem. Tak naprawdę rozwiązujemy zagadki z jego przeszłości tylko dlatego iż Nurdin nie miał odwagi sam przyznać się do swojej kłopotliwej historii. Ale dobrze rozgrzany piec nie jednemu potrafi rozwiązać język. Będziesz się musiał nauczyć obsługiwać kowalskie miechy, ale gwarantuje ze po kilku godzinach znalibyśmy odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania. A wtedy wiedząc już gdzie i po co mamy się udać, oraz jakie niespodzianki mogą nas spotkać na miejscu, cała ta misja będzie niczym spacerek po ogródku. – Wizja ewentualnych tortur zadanych swojemu mistrzowi nęciła kowalkę niczym dobry posiłek. – Drugą możliwością jest uzyskanie informacji o krasnoludzkiej wielkiej bibliotece od naszego smoczyska. O ile ten ostatni się jeszcze odnajdzie. Przez tysiące lat musiał coś niecoś na ten temat usłyszeć, tym bardziej iż krasnoludy nie potrafią dochowywać tajemnic. Jeśli mają powód by czymś się chełpić to na pewno nie omieszkają z niego skorzystać.- Kontynuując swój monolog, Feyla wyciągnęła z swojej podręcznej torby narzędziowej bliżej nieokreślona monetę. Pieniądz ten czerwonawej barwy, był dwukrotnie większy od wszystkich innych spotykanych w Alarnii, do tego nie przedstawiał żadnych nominałów a jedynie krasnoludzkie pismo i tajemnicze rysunki. – A w ostateczności pozostaje nam jeszcze to. – Kowalka rzuciła swoją monetę w kierunku grabarza. - To jest Soriel, moneta wyrabiana w Mahanrum niedaleko Thenderionu. Symbolizuje ona cech krasnoludzkiego kowala, a otrzymują ją czeladnicy w chwili gdy ich mistrzowie oznajmią iż ci są gotowi do samodzielnej działalności. Nurdin dał mi ją w przypływie słabości. Stary piernik ma czasem takie chwile w których całkowicie się rozkleja. Jako iż jestem człowiekiem, a do tego kobietą, nie było możliwości aby mój mistrz mógł wystąpić do rady krasnoludzkiej a przyznanie mi takiego odznaczenia. Dlatego też stwierdził że powinnam nosić tą jego, gdyż jako uczeń potrafię znacznie więcej niż on sam. Na drugi dzień rzecz jasna wytrzeźwiał i zażądał zwrotu swojej monety, ale hihi ma zapowiedziane że nie otrzyma jej do czasu aż nie powtórzy mi swojego oświadczenia publicznie.
Wiem że to cholernie daleko, ale jeśli właśnie tam mieści się rada nadająca kowalskie insygnia to jestem przekonana iż to właśnie miejsce gdzie powinniśmy szukać tej przeklętej biblioteki.
- Chodzi ci o to co dalej naszą misją, tak? Otóż według mnie mamy trzy możliwości. Pierwsza, ta najbardziej dla mnie kusząca, to wrócić do wioski, chwycić pewnego krasnoluda za brodę i wydusić z niego wszystko aż zacznie śpiewać cieniutkim głosem. Tak naprawdę rozwiązujemy zagadki z jego przeszłości tylko dlatego iż Nurdin nie miał odwagi sam przyznać się do swojej kłopotliwej historii. Ale dobrze rozgrzany piec nie jednemu potrafi rozwiązać język. Będziesz się musiał nauczyć obsługiwać kowalskie miechy, ale gwarantuje ze po kilku godzinach znalibyśmy odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania. A wtedy wiedząc już gdzie i po co mamy się udać, oraz jakie niespodzianki mogą nas spotkać na miejscu, cała ta misja będzie niczym spacerek po ogródku. – Wizja ewentualnych tortur zadanych swojemu mistrzowi nęciła kowalkę niczym dobry posiłek. – Drugą możliwością jest uzyskanie informacji o krasnoludzkiej wielkiej bibliotece od naszego smoczyska. O ile ten ostatni się jeszcze odnajdzie. Przez tysiące lat musiał coś niecoś na ten temat usłyszeć, tym bardziej iż krasnoludy nie potrafią dochowywać tajemnic. Jeśli mają powód by czymś się chełpić to na pewno nie omieszkają z niego skorzystać.- Kontynuując swój monolog, Feyla wyciągnęła z swojej podręcznej torby narzędziowej bliżej nieokreślona monetę. Pieniądz ten czerwonawej barwy, był dwukrotnie większy od wszystkich innych spotykanych w Alarnii, do tego nie przedstawiał żadnych nominałów a jedynie krasnoludzkie pismo i tajemnicze rysunki. – A w ostateczności pozostaje nam jeszcze to. – Kowalka rzuciła swoją monetę w kierunku grabarza. - To jest Soriel, moneta wyrabiana w Mahanrum niedaleko Thenderionu. Symbolizuje ona cech krasnoludzkiego kowala, a otrzymują ją czeladnicy w chwili gdy ich mistrzowie oznajmią iż ci są gotowi do samodzielnej działalności. Nurdin dał mi ją w przypływie słabości. Stary piernik ma czasem takie chwile w których całkowicie się rozkleja. Jako iż jestem człowiekiem, a do tego kobietą, nie było możliwości aby mój mistrz mógł wystąpić do rady krasnoludzkiej a przyznanie mi takiego odznaczenia. Dlatego też stwierdził że powinnam nosić tą jego, gdyż jako uczeń potrafię znacznie więcej niż on sam. Na drugi dzień rzecz jasna wytrzeźwiał i zażądał zwrotu swojej monety, ale hihi ma zapowiedziane że nie otrzyma jej do czasu aż nie powtórzy mi swojego oświadczenia publicznie.
Wiem że to cholernie daleko, ale jeśli właśnie tam mieści się rada nadająca kowalskie insygnia to jestem przekonana iż to właśnie miejsce gdzie powinniśmy szukać tej przeklętej biblioteki.
- Adrien
- Szukający Snów
- Posty: 168
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
Lubił słuchać tego co inni mają do powiedzenia- a jeszcze bardziej lubił czytać między wierszami ich słów. Jak mawiały szczury: "Adrien-posiadacz cennych informacji które sprzedaje arystokracji". Crevan nie lubił określenia "sprzedaje" w końcu informacje miały tylko jedną, od lat niezmienną cenę-by je uzyskać trzeba było Grabarza rozbawić co wbrew pozorom nie było aż tak łatwe. Białowłosy potrafił przez godzinę męczyć delikwenta siedząc przy biurku z kpiącym uśmiechem i dłońmi złożonymi w wieżyczkę patrząc jak ów się przed nim błaźni tylko po to, by na koniec ryknąć śmiechem na coś zupełnie nie zabawnego.
-później ci powiem,muszę to jeszcze poukładać w głowie...odpowiedział mając nadzieję iż jej punkt widzenia sprawy nieco rozjaśni mu bałagan w głowie. Był sceptyczny wobec jej pomysłów, powrót do kuźni odpadał-niepotrzebnie narażali się na śmierć by teraz wracać tam z podkulonymi ogonkami jak szczeniaki. Nie, to było bardzo nie w jego stylu, spaliłby się ze wstydu. Smok...Adrien nie sądził by ten na wiele im się przydał z jednego powodu-gdzie Smok tam i reszta tej hałastry z melmaro na czele...Ale z drugiej strony ten miał jego kota...
Złapał monetę rzuconą przez Fsy i zaczął ją obracać w długich palcach mając wrażenie, że już kiedyś taką trzymał w swoich łapkach. Nie miał tylko pojęcia kiedy... -Więc Sssmok powiadasz...chyba nie pali mu sssię do nasss...ihihihi...specjalnie użył tego słowa w odniesieniu do tego, że zostawił go przecież w kręgu ognia, choć ten na pewno przeżył. -Właściwie nikomu tam nie pali sssię do roboty...Szkoda, trzeba kuć żelazo póki gorące... Teraz śmiał się już dość głośno, uwielbiał czarny humor i zupełnie nie zwracał uwagi na kowalkę, ze śmiechu prawie spadł z pieńka. -Może sssmok, ihihihi, sssam tu przyleci...-Upadły cały czas cicho się śmiał, więc trochę ciężko było mu mówić; z drugiej strony on zawsze miał głos jakby się śmiał. - ale na mnie nie licz, ciężko mi sssię z nim rozmawia...
-powinnaś odpocząć.- Tak naprawdę to chciał mieć kilka minut na pobieranie myśli i odpoczynek od gadaniny dziewczyny więc miał nadzieję, że ta zaśnie lub przynajmniej będzie próbować. Niby zawsze mógł iść na spacer, ale nie chciał jej tu zostawiać samej, nie wiadomo co czai się w lesie
-później ci powiem,muszę to jeszcze poukładać w głowie...odpowiedział mając nadzieję iż jej punkt widzenia sprawy nieco rozjaśni mu bałagan w głowie. Był sceptyczny wobec jej pomysłów, powrót do kuźni odpadał-niepotrzebnie narażali się na śmierć by teraz wracać tam z podkulonymi ogonkami jak szczeniaki. Nie, to było bardzo nie w jego stylu, spaliłby się ze wstydu. Smok...Adrien nie sądził by ten na wiele im się przydał z jednego powodu-gdzie Smok tam i reszta tej hałastry z melmaro na czele...Ale z drugiej strony ten miał jego kota...
Złapał monetę rzuconą przez Fsy i zaczął ją obracać w długich palcach mając wrażenie, że już kiedyś taką trzymał w swoich łapkach. Nie miał tylko pojęcia kiedy... -Więc Sssmok powiadasz...chyba nie pali mu sssię do nasss...ihihihi...specjalnie użył tego słowa w odniesieniu do tego, że zostawił go przecież w kręgu ognia, choć ten na pewno przeżył. -Właściwie nikomu tam nie pali sssię do roboty...Szkoda, trzeba kuć żelazo póki gorące... Teraz śmiał się już dość głośno, uwielbiał czarny humor i zupełnie nie zwracał uwagi na kowalkę, ze śmiechu prawie spadł z pieńka. -Może sssmok, ihihihi, sssam tu przyleci...-Upadły cały czas cicho się śmiał, więc trochę ciężko było mu mówić; z drugiej strony on zawsze miał głos jakby się śmiał. - ale na mnie nie licz, ciężko mi sssię z nim rozmawia...
-powinnaś odpocząć.- Tak naprawdę to chciał mieć kilka minut na pobieranie myśli i odpoczynek od gadaniny dziewczyny więc miał nadzieję, że ta zaśnie lub przynajmniej będzie próbować. Niby zawsze mógł iść na spacer, ale nie chciał jej tu zostawiać samej, nie wiadomo co czai się w lesie
- Dérigéntirh
- Senna Zjawa
- Posty: 260
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
- Kontakt:
Gdy elfy już znalazły się na jego grzbiecie, Dérigéntirh wstał z przyklęku i szeroko rozpostarł skrzydła. Startował i lądował tego dnia tyle razy, że doskonale już pamiętał, jak należy to robić. Choć nigdy tego nie zapomniał, to przez te trzysta lat w skórze człowieka nie miał okazji do lotu, przez co wyszedł z wprawy. Na szczęście odrobina praktyki sprawiła, że odzyskał stare nawyki i przyzwyczajenia. Tym razem wzbił się w powietrze o wiele bardziej płynnie, tak, że gdyby nie wiejący wiatr, jego pasażerowie nie poznaliby nawet, że już lecą.
- Jeśli wasze konie były blisko tego kręgu, to najpewniej uciekły – odrzekł do Ilirinleath. –Jednakże, jeśli sobie tego życzysz, odstawię cię tuż poza nim.
Druga część wypowiedzi elfki sprawiła, że posmutniał. Wysoko już w powietrzu spojrzał na ognisty krąg i ciało czarnego smoka, otoczone jeszcze czarniejszą aurą. ”Tak, pojawienie się mnie tutaj zdecydowanie nie przyniosło temu miejscu wiele dobrego. Choć z drugiej strony, jeżeli ten smok wiedział, gdzie mnie szukać i przez cały czas był w Fargoth, to może nawet dobrze, że walkę stoczyliśmy tutaj, a nie w mieście. Konsekwencje czegoś takiego byłyby… przerażające. Pozostaje tylko kwestia, czy rzeczywiście udałoby mu się mnie rozpoznać.”
- Truchłem smoka się nie martw, mogę cię zapewnić, że przeniesiemy je w miejsce oddalone od wszelkiego życia i tam odprawimy ceremonię zespolenia aury. Jeśli chodzi o szkody wyrządzone tutaj. – Smok spojrzał tu w dół, przełączając się na Widzenie. Był to naprawdę paskudny widok; aura czarnego smoka rozprzestrzeniała się dookoła, każąc wszystką zawartą w niej ciemnością. – Wrócę tu kiedyś, razem z moją siostrą. Dla niej oczyszczenie takiego miejsca byłoby czymś tak łatwym, jak dla rolnika zasadzenie ziarna. Zawsze była z nas wszystkich najlepsza.
Dérigéntirh nie rzucał słów na wiatr. Naprawdę miał zamiar w bliższym lub dalszym czasie wrócić tutaj z Sirithiel, która rzeczywiście miała umiejętności wystarczające, aby naprawić wyrządzone przez nich szkody. ”Siostra musi po nas sprzątać bałagan, jak za dawnych czasów. A tak dokładniej, to po mnie, po Weihlonder żadnej szkody jeszcze tu chyba nie wyrządził. Ano właśnie, <<chyba>> i <<jeszcze>>.”
Wniósł się ponad płomienie, po czym przeleciał nad nimi, czując żar na swoim podbrzuszu, a następnie wylądował najbliżej, jak mógł, nie łamiąc przy tym drzew. Miał już dość niszczenia przyrody, jak na jeden dzień. ”Góry zawsze były najlepszymi miejscami dla smoków. Mnóstwo jaskiń, w których można ukryć skarby, przestrzeń do manewrów powietrznych, niezwykle mała liczba ludzi oraz fakt, że większych szkód nie można tam wyrządzić, sprawia, że niemal każdy smok zadowoliłby się czymś takim. Niemal.”
Gdy już opadł na twardy grunt, w oddaleniu kilku metrów od ściany płomieni, ponownie się schylił, pozwalając elfom zejść na ziemię, razem z niesionym przez nich człowiekiem.
- Szkoda, że poznaliśmy się w takiej nieprzyjemnej okoliczności – odezwał się do nich po elficku. – Wątpię, aby w najbliższym czasie nasze drogi znowu się skrzyżują. Wkrótce mogą mnie porwać wichry Losu. Bywajcie więc, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, tym razem w bardziej miłej sytuacji.
Powiedziawszy to, wbił się ponownie w powietrze, jednocześnie nakładając na siebie sferę niewidzialności. W tej okolicy powinno to już być jego rygorystyczne działanie. Następnie zaczął lecieć nad lasem, wypatrując znajomych sylwetek.
- Jeśli wasze konie były blisko tego kręgu, to najpewniej uciekły – odrzekł do Ilirinleath. –Jednakże, jeśli sobie tego życzysz, odstawię cię tuż poza nim.
Druga część wypowiedzi elfki sprawiła, że posmutniał. Wysoko już w powietrzu spojrzał na ognisty krąg i ciało czarnego smoka, otoczone jeszcze czarniejszą aurą. ”Tak, pojawienie się mnie tutaj zdecydowanie nie przyniosło temu miejscu wiele dobrego. Choć z drugiej strony, jeżeli ten smok wiedział, gdzie mnie szukać i przez cały czas był w Fargoth, to może nawet dobrze, że walkę stoczyliśmy tutaj, a nie w mieście. Konsekwencje czegoś takiego byłyby… przerażające. Pozostaje tylko kwestia, czy rzeczywiście udałoby mu się mnie rozpoznać.”
- Truchłem smoka się nie martw, mogę cię zapewnić, że przeniesiemy je w miejsce oddalone od wszelkiego życia i tam odprawimy ceremonię zespolenia aury. Jeśli chodzi o szkody wyrządzone tutaj. – Smok spojrzał tu w dół, przełączając się na Widzenie. Był to naprawdę paskudny widok; aura czarnego smoka rozprzestrzeniała się dookoła, każąc wszystką zawartą w niej ciemnością. – Wrócę tu kiedyś, razem z moją siostrą. Dla niej oczyszczenie takiego miejsca byłoby czymś tak łatwym, jak dla rolnika zasadzenie ziarna. Zawsze była z nas wszystkich najlepsza.
Dérigéntirh nie rzucał słów na wiatr. Naprawdę miał zamiar w bliższym lub dalszym czasie wrócić tutaj z Sirithiel, która rzeczywiście miała umiejętności wystarczające, aby naprawić wyrządzone przez nich szkody. ”Siostra musi po nas sprzątać bałagan, jak za dawnych czasów. A tak dokładniej, to po mnie, po Weihlonder żadnej szkody jeszcze tu chyba nie wyrządził. Ano właśnie, <<chyba>> i <<jeszcze>>.”
Wniósł się ponad płomienie, po czym przeleciał nad nimi, czując żar na swoim podbrzuszu, a następnie wylądował najbliżej, jak mógł, nie łamiąc przy tym drzew. Miał już dość niszczenia przyrody, jak na jeden dzień. ”Góry zawsze były najlepszymi miejscami dla smoków. Mnóstwo jaskiń, w których można ukryć skarby, przestrzeń do manewrów powietrznych, niezwykle mała liczba ludzi oraz fakt, że większych szkód nie można tam wyrządzić, sprawia, że niemal każdy smok zadowoliłby się czymś takim. Niemal.”
Gdy już opadł na twardy grunt, w oddaleniu kilku metrów od ściany płomieni, ponownie się schylił, pozwalając elfom zejść na ziemię, razem z niesionym przez nich człowiekiem.
- Szkoda, że poznaliśmy się w takiej nieprzyjemnej okoliczności – odezwał się do nich po elficku. – Wątpię, aby w najbliższym czasie nasze drogi znowu się skrzyżują. Wkrótce mogą mnie porwać wichry Losu. Bywajcie więc, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, tym razem w bardziej miłej sytuacji.
Powiedziawszy to, wbił się ponownie w powietrze, jednocześnie nakładając na siebie sferę niewidzialności. W tej okolicy powinno to już być jego rygorystyczne działanie. Następnie zaczął lecieć nad lasem, wypatrując znajomych sylwetek.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Lot na smoku był wyjątkowo krótki a ich rozstanie odbyło się bez sentymentów. Trudno było określić czy Dérigéntirh rzeczywiście przejmował się wyrządzonymi szkodami. Bez względu na to jak wielki żal i smutek wyrażał on w swoich słowach, czyny smoka wyraźnie sugerowały iż nie zamierza zrobić nic w kwestii zniszczonych drzew czy zbrodni wyrządzonych przez grabarza. Elfka i Srdan mieli jeszcze jeden powód by ścigać tajemniczego maga. Tworząc ognisty krąg, grabarz usiłował pozbawić ich życia. Dla smoka sam ogień nie był zagrożeniem stąd zapewne nie miał on świadomości targnięcia się na jego żywot.
Ilirinleath bardziej martwiła się brakiem swoich wierzchowców. Pożegnała Dérigéntirha krótkim skinieniem głowy, pozostawiając wygłoszenie ewentualnej mowy elfowi z włócznią. Elfka z natury była małomówna i nieufna względem obcych. Wolała stać z boku i przyglądać się rozwojowi sytuacji. Analizując ślady odciśnięte na ziemi, Ilirinleath próbowała zrozumieć jaki los spotkał pozostawione tu zwierzęta. Brak koni znacznie wydłuży czas w jakim pokonają drogę do miasta. Z drugiej strony, obawiała się że przywiązane do drzew wierzchowce nie będą w stanie uciec przed nieuchronną śmiercią w potwornych męczarniach. Wiele wskazywało na to że prawdopodobnie zabrali je wieśniacy którzy w pośpiechu opuszczali polanę z martwym smokiem.
„Nie damy rady dostarczyć Gattrina do miasta. Nie w tym stanie” Rozważała swoje położenie Ilirinleath. Czuła ze jeśli mag ma przeżyć będzie musiała udzielić mu pomocy tu i teraz. Na szczęście byli już po za zasięgiem aury jaką roztaczał czarny smok, co umożliwiało elfce posłużenie się magią życia. Sednem magii uzdrawiania było przekazanie choremu energii płynącej bezpośrednio z sił natury. W miejscu gdzie ziemia była skażona a wszelkie życie zamierało, Ilirinleath nie miała skąd zaczerpnąć życiodajnego źródła. Musiałaby przekazać Gattrinowi swoją energię a nie mając jej czym zastąpić sama naraziłaby się na niebezpieczeństwo.
Pozostawiała jeszcze druga kwestia nie afiszowania się z swoimi zdolnościami. Ilirinleath wolała uchodzić za prostą strażniczkę. W obecności ludzi jeśli już musiała opatrywać rannych nigdy nie posługiwała się magią. Zresztą tradycyjne metody w większości przypadków okazywały się skuteczne. Elfka przyklękła przy magu sprawdzając stan jego kończyn. Kości udowe i kolana miał połamane, połączenia nerwowe zniszczone do tego stopnia iż mało prawdopodobne by kiedykolwiek mógł w pełni władać nogami. Na szczęście główne naczynia krwionośne były całe. Mężczyźnie nie groził krwotok ani martwica dolnych partii kończyn.
Ostatecznie Ilirinleath uznała że dla ratowania życia maga na obecnym etapie wystarczy tylko usztywnić jego nogi, podać mu środek znieczulający i w tym stanie przetransportować do najbliższej wioski, gdzie następnie poprosi o przewiezienie Gattrina do miasta.
- Srdanie czy mógłbyś poszukać …
- A więc tu się podziała moja mała dezerterka. – Głos Omriego wyrwał elfkę z zadumy. Jej kapitan stał bezpośrednio nad nią z wyciągniętym mieczem. Jego ubranie było niemal całkowicie spalone, skóra i włosy przybrała brązową barwę, a w oczach w dalszym ciągu można było dostrzec szaleństwo. – Zostawiliście mnie! Postanowiliście skazać na pewną śmierć byle tylko ratować własną skórę – Krzyczał Omri.
- Kapitanie… - usiłowała tłumaczyć się Ilirinleath
- Zamknij się! Teraz wiem jaka naprawdę jesteś. Wystarczyło by w zasięgu twojego wzroku znalazł się ten piękniś – człowiek wskazał mieczem w kierunku Srdana – a już robisz do niego słodkie oczka i ślinią ci się usta. Rzucasz mu się w ramiona narażając pozostałych na pewną śmierć.
- To nieprawda, usiłowałam ratować Gattrina.
- Ale na nic twój zamiar. Wiedz że objawił mi się Prasmok ,który nie tylko uczynił mnie odpornym na ogień czyniąc moją skórę twardą niczym smocze łuski, ale także obdarzył mnie zdolnością przejrzenia waszego spisku.
Ilirinleath z wrażenia nie potrafiła wstać. Cofała się odruchowo przed gniewem Omriego, nie chcąc wierzyć w to co słyszy. Zło które opętało smoka rozprzestrzeniało się nie tylko na okoliczne ziemie i rośliny ale przesiąkło również do umysłu człowieka. Ciało smoka umierało ale jego dusza za wszelką cenę usiłowała przetrwać, a jej kapitan stanowił idealną ku temu okazję.
- Za dezercję skazuję was wszystkich na śmierć. – Oznajmił Omri, przebijając swoim mieczem serce lezącego Gattrina. – Niedźwiedzia już dopadłem, teraz chudzielca, a na koniec zostawiam sobie ciebie ladacznico.
Ilirinleath bardziej martwiła się brakiem swoich wierzchowców. Pożegnała Dérigéntirha krótkim skinieniem głowy, pozostawiając wygłoszenie ewentualnej mowy elfowi z włócznią. Elfka z natury była małomówna i nieufna względem obcych. Wolała stać z boku i przyglądać się rozwojowi sytuacji. Analizując ślady odciśnięte na ziemi, Ilirinleath próbowała zrozumieć jaki los spotkał pozostawione tu zwierzęta. Brak koni znacznie wydłuży czas w jakim pokonają drogę do miasta. Z drugiej strony, obawiała się że przywiązane do drzew wierzchowce nie będą w stanie uciec przed nieuchronną śmiercią w potwornych męczarniach. Wiele wskazywało na to że prawdopodobnie zabrali je wieśniacy którzy w pośpiechu opuszczali polanę z martwym smokiem.
„Nie damy rady dostarczyć Gattrina do miasta. Nie w tym stanie” Rozważała swoje położenie Ilirinleath. Czuła ze jeśli mag ma przeżyć będzie musiała udzielić mu pomocy tu i teraz. Na szczęście byli już po za zasięgiem aury jaką roztaczał czarny smok, co umożliwiało elfce posłużenie się magią życia. Sednem magii uzdrawiania było przekazanie choremu energii płynącej bezpośrednio z sił natury. W miejscu gdzie ziemia była skażona a wszelkie życie zamierało, Ilirinleath nie miała skąd zaczerpnąć życiodajnego źródła. Musiałaby przekazać Gattrinowi swoją energię a nie mając jej czym zastąpić sama naraziłaby się na niebezpieczeństwo.
Pozostawiała jeszcze druga kwestia nie afiszowania się z swoimi zdolnościami. Ilirinleath wolała uchodzić za prostą strażniczkę. W obecności ludzi jeśli już musiała opatrywać rannych nigdy nie posługiwała się magią. Zresztą tradycyjne metody w większości przypadków okazywały się skuteczne. Elfka przyklękła przy magu sprawdzając stan jego kończyn. Kości udowe i kolana miał połamane, połączenia nerwowe zniszczone do tego stopnia iż mało prawdopodobne by kiedykolwiek mógł w pełni władać nogami. Na szczęście główne naczynia krwionośne były całe. Mężczyźnie nie groził krwotok ani martwica dolnych partii kończyn.
Ostatecznie Ilirinleath uznała że dla ratowania życia maga na obecnym etapie wystarczy tylko usztywnić jego nogi, podać mu środek znieczulający i w tym stanie przetransportować do najbliższej wioski, gdzie następnie poprosi o przewiezienie Gattrina do miasta.
- Srdanie czy mógłbyś poszukać …
- A więc tu się podziała moja mała dezerterka. – Głos Omriego wyrwał elfkę z zadumy. Jej kapitan stał bezpośrednio nad nią z wyciągniętym mieczem. Jego ubranie było niemal całkowicie spalone, skóra i włosy przybrała brązową barwę, a w oczach w dalszym ciągu można było dostrzec szaleństwo. – Zostawiliście mnie! Postanowiliście skazać na pewną śmierć byle tylko ratować własną skórę – Krzyczał Omri.
- Kapitanie… - usiłowała tłumaczyć się Ilirinleath
- Zamknij się! Teraz wiem jaka naprawdę jesteś. Wystarczyło by w zasięgu twojego wzroku znalazł się ten piękniś – człowiek wskazał mieczem w kierunku Srdana – a już robisz do niego słodkie oczka i ślinią ci się usta. Rzucasz mu się w ramiona narażając pozostałych na pewną śmierć.
- To nieprawda, usiłowałam ratować Gattrina.
- Ale na nic twój zamiar. Wiedz że objawił mi się Prasmok ,który nie tylko uczynił mnie odpornym na ogień czyniąc moją skórę twardą niczym smocze łuski, ale także obdarzył mnie zdolnością przejrzenia waszego spisku.
Ilirinleath z wrażenia nie potrafiła wstać. Cofała się odruchowo przed gniewem Omriego, nie chcąc wierzyć w to co słyszy. Zło które opętało smoka rozprzestrzeniało się nie tylko na okoliczne ziemie i rośliny ale przesiąkło również do umysłu człowieka. Ciało smoka umierało ale jego dusza za wszelką cenę usiłowała przetrwać, a jej kapitan stanowił idealną ku temu okazję.
- Za dezercję skazuję was wszystkich na śmierć. – Oznajmił Omri, przebijając swoim mieczem serce lezącego Gattrina. – Niedźwiedzia już dopadłem, teraz chudzielca, a na koniec zostawiam sobie ciebie ladacznico.
- Loring
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 134
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
- Ja… Sam bym im nie dał rady… - Odezwał się cicho Loring, wpatrując się w łuski. Tak, to prawda, gdyby nie prastara istota, zginąłby podczas tamtej potyczki, a razem z nim również i Urgoth. Wszyscy straciliby życia tylko dlatego, iż ten był zbyt słaby. Czuł się ze świadomością tego nieznośnie, a jego dumna została rozsypana. „Mogłem już kilka razy zginąć, a co, gdy spotkam już Setiana? O ile w ogóle go spotkam… Wtedy nikt mi nie pomoże, będę skazany na siebie oraz swe umiejętności. Kto okaże się w ostatecznym rozrachunku lepszy? Ja? Kiedyś… Kiedyś odpowiedziałbym z niezachwianą pewnością siebie, że tak, ale teraz… W tej chwili niczego już nie jestem pewien…” – Ktoś mi pomógł…
Melmaro nie oburzyli się na ton smoka i jego dość mało uprzejme maniery, w końcu bestia nie musiała nic dla nich robić, a i tak zrobiła już wiele, w czym znaczną większość odgrywało uratowanie Loringowi życia. Bez słowa niezadowolenia zeszli ze smoczego grzbietu i rozejrzeli się. Tak samo na wzmiankę o bracie, wojownicy nie odezwali się. Byli zaabsorbowani obserwowaniem obecnego położenia. Tak, znajdowali się wysoko w górach gdzie prawdopodobnie żaden człowiek nie wszedłby bez pomocy skrzydeł. Powietrze tutaj było znacznie bardziej rześkie, jednak pociągało to również za sobą spadek temperatury i zwiększoną wilgotność. No… I pozostawała jeszcze kwestia pogrzebu, ale Gotlandczycy nie za bardzo wiedzieli kiedy mają go odbyć. Mogliby zapytać się teraz o pozwolenie, ale mogłoby to skutkować poważnym rozgniewaniem złotołuskiego. A kiedy przybędzie Dar? Nie wiadomo jaka odbędzie się wtedy rozmowa, być może nie będzie to nic przyjemnego i zmuszeni zostaną do jak najszybszego opuszczenia miejsca teraźniejszego pobytu? Tak, lepiej zaczekać na znajomą istotą i zobaczyć jak to wypadki się potoczą.
- Co robimy? – Odezwał się Urgoth, kładąc ostrożnie martwego leśnego na mieszance ziemi i kamieni. – O czym myślisz, Loringu?
Zamyślony blondyn mruknął jedynie w odpowiedzi, jednak po chwili otworzył usta.
- Czy ktokolwiek z was miał styczność z Setianem?
Przez chwilę każdy z melmaro milczał, jednak po chwili przed szereg wystąpił Pequris.
- Ja.
Złotowłosy spojrzał na niego uważnie ożywiony i zmrużył oczy. Musiał, musiał wiedzieć o nim wszystko, co tylko się dało.
- I…? Jaki on jest?
- Jaki on jest? Szczerze? Hm… - Pequris zamknął oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią, a ciemność spowodowana zasłoną powiek przywołała wspomnienia.
- Uważaj, za tobą! – Głośny krzyk nadszedł znikąd, jednak Pequris miał na tyle rozsądku, by podczas wojny najpierw posłuchać tajemniczego głosu który śle ostrzeżenie, a dopiero później rozejrzeć się za jego adresatem. Błyskawicznie się odwrócił, dostrzegając zmierzające w jego kierunku ostrze, trzymane przed jednego z członków powstańczej organizacji. „Skąd on się tutaj wziął?!” Przeszło mu przez myśl, jednak nie było teraz czasu na rozmyślanie, a jedynie na walkę o życie. Chwycił swojemu niedoszłemu zabójcy rękę, blokując spadające ostrze i siłując się z nim o teren. Był silny, był zdecydowanie za silny… Leśny nie zdążył wysunąć kolejnego ruchu, kiedy otrzymał już cios kolanem w brzuch, uderzenie które posłało go na ziemię. „Niech to szlag!” Przeturlał się, unikając cios, jednak przeciwnik nie pozwolił mu wstać, gdyż atakował bez przerwy. A przynajmniej do czasu, kiedy rozpędzone ciało wpadło w niego swym impetem, odrzucając go od Pequrisa.
„Co do…?” Leśny podniósł się szybko i wzrokiem zlustrował sytuację. Teraz naprzeciw tubylca stał jakiś mężczyzna, przyjmujący klanową pozycję, jednak sygnalizującą zamiar walki wręcz. Klanowa pozycja, klanowy płaszcz, klanowy herb… Melmaro! „Czy to ten od ostrzeżenia?”
- Zostań na miejscu. – Głos nowoprzybyłego skutecznie przykuł Pequrisa do ziemi. Był bardzo chłodny, wyrafinowany, przepełniony pogardą, jak gdyby za to, iż leśny nie mógł poradzić sobie z jednym przeciwnikiem i wymagał od razu ratunku. – Ja się nim zajmę.
Tubylec wykonał mocny zamach, sygnalizując tym zadanie ciosu, jednak zanim ostrze nabrało prędkości, obcy Gotlandczyk postąpił krok do przodu, ustawiając się bokiem do oponenta, złapał dwiema dłońmi jego nadgarstek, wykręcając go mu i tym samym pozbawiając broni, po czym po prostu przerzucił przeciwnika przez bark, kładąc go boleśnie na ziemię. Szybkie dobycie miecza, tryśnięcie krwi, bulgot umierającego… i już. Minuta, dwie. Tyle czasu melmaro potrzebował, by pozbawić życia kogoś, kto o mało co nie zabił leśnego, pełnoprawnego melmaro.
- Skup się. – Tym razem w głosie obcego wyraźnie słychać było naganę. – Na srebrny księżyc, jesteś melmaro, a walczysz jak zwykły chłop.
Gotlandczycy cechowali się dużą dumą i na takie słowa Pequris każdemu by się zrewanżował, a może nawet wyzwał na pojedynek, jednak tym razem… Nie wiedząc czemu spuścił jedynie głowę, wypowiadając nieśmiałe „Przepraszam.”. Był po prostu… Czuł przed tym kimś respekt jak przed nikim innym, a przecież dopiero co się poznali. Zresztą… Może to była po prostu wdzięczność za uratowanie życia lub szacunek w obliczu niebywałych umiejętności?
- Zresztą nieważne. Kim jesteś i dlaczego błąkasz się po wrogich terenach?
- Ja… Ja jestem Pequris… Na wschód stacjonuje wysłana przez zarząd grupa do walki z tubylcami, jest nas koło dwudziestu, a ja odłączyłem się od nich, by przeprowadzić rozpoznanie.
- Kto wami dowodzi?
- Loring, panie…
- Więc wracaj czym prędzej do towarzyszy, i uważaj, by nie zginąć. Lepiej nikomu nie mów o przygodzie jaka cię spotkała, bo ja na miejscu tego twojego dowódcy nie chciałbym mieć w kompanii kogoś takiego.
Kończąc przemówienie, szatyn ruszył spokojnym krokiem w tylko sobie znanym kierunku.
- Cz… Czekaj! A jak ty się zwiesz? I dziękuję za to wszystko…
Zapytany nie odwrócił się, nie przystanął, a jednie odpowiedział beznamiętnym głosem po czym zniknął wśród leśnych zarośli.
- Setian.
Pequris doskonale pamiętał tamtą chwilę… To ona nakłoniła go do znacznie cięższych ćwiczeń. Loringowi oczywiście wtedy – ani nigdy później – nie powiedział o incydencie który miał miejsce, gdyż myślał tak samo jak Setian – ktoś taki nie zasługuje na miejsce w oddziale, a może nawet w szeregu melmaro. Kiedy usłyszał, że ktoś o imieniu Setian dopuścił się licznego bratobójstwa, nie mógł wyjść z szoku. Zastanawiał się, czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę z tego, jakim wachlarzem umiejętności włada tajemniczy szatyn. Mimo całego uznania dla przyjaciela i dowódcy, nie wierzył, by Loring sam dał mu radę, dlatego też podpuścił Urgotha do wysnucia prośby o udanie się za nim i pomoc mu.
- On jest… Niezwykły… Niezwykle… Niebezpieczny…
Melmaro nie oburzyli się na ton smoka i jego dość mało uprzejme maniery, w końcu bestia nie musiała nic dla nich robić, a i tak zrobiła już wiele, w czym znaczną większość odgrywało uratowanie Loringowi życia. Bez słowa niezadowolenia zeszli ze smoczego grzbietu i rozejrzeli się. Tak samo na wzmiankę o bracie, wojownicy nie odezwali się. Byli zaabsorbowani obserwowaniem obecnego położenia. Tak, znajdowali się wysoko w górach gdzie prawdopodobnie żaden człowiek nie wszedłby bez pomocy skrzydeł. Powietrze tutaj było znacznie bardziej rześkie, jednak pociągało to również za sobą spadek temperatury i zwiększoną wilgotność. No… I pozostawała jeszcze kwestia pogrzebu, ale Gotlandczycy nie za bardzo wiedzieli kiedy mają go odbyć. Mogliby zapytać się teraz o pozwolenie, ale mogłoby to skutkować poważnym rozgniewaniem złotołuskiego. A kiedy przybędzie Dar? Nie wiadomo jaka odbędzie się wtedy rozmowa, być może nie będzie to nic przyjemnego i zmuszeni zostaną do jak najszybszego opuszczenia miejsca teraźniejszego pobytu? Tak, lepiej zaczekać na znajomą istotą i zobaczyć jak to wypadki się potoczą.
- Co robimy? – Odezwał się Urgoth, kładąc ostrożnie martwego leśnego na mieszance ziemi i kamieni. – O czym myślisz, Loringu?
Zamyślony blondyn mruknął jedynie w odpowiedzi, jednak po chwili otworzył usta.
- Czy ktokolwiek z was miał styczność z Setianem?
Przez chwilę każdy z melmaro milczał, jednak po chwili przed szereg wystąpił Pequris.
- Ja.
Złotowłosy spojrzał na niego uważnie ożywiony i zmrużył oczy. Musiał, musiał wiedzieć o nim wszystko, co tylko się dało.
- I…? Jaki on jest?
- Jaki on jest? Szczerze? Hm… - Pequris zamknął oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią, a ciemność spowodowana zasłoną powiek przywołała wspomnienia.
- Uważaj, za tobą! – Głośny krzyk nadszedł znikąd, jednak Pequris miał na tyle rozsądku, by podczas wojny najpierw posłuchać tajemniczego głosu który śle ostrzeżenie, a dopiero później rozejrzeć się za jego adresatem. Błyskawicznie się odwrócił, dostrzegając zmierzające w jego kierunku ostrze, trzymane przed jednego z członków powstańczej organizacji. „Skąd on się tutaj wziął?!” Przeszło mu przez myśl, jednak nie było teraz czasu na rozmyślanie, a jedynie na walkę o życie. Chwycił swojemu niedoszłemu zabójcy rękę, blokując spadające ostrze i siłując się z nim o teren. Był silny, był zdecydowanie za silny… Leśny nie zdążył wysunąć kolejnego ruchu, kiedy otrzymał już cios kolanem w brzuch, uderzenie które posłało go na ziemię. „Niech to szlag!” Przeturlał się, unikając cios, jednak przeciwnik nie pozwolił mu wstać, gdyż atakował bez przerwy. A przynajmniej do czasu, kiedy rozpędzone ciało wpadło w niego swym impetem, odrzucając go od Pequrisa.
„Co do…?” Leśny podniósł się szybko i wzrokiem zlustrował sytuację. Teraz naprzeciw tubylca stał jakiś mężczyzna, przyjmujący klanową pozycję, jednak sygnalizującą zamiar walki wręcz. Klanowa pozycja, klanowy płaszcz, klanowy herb… Melmaro! „Czy to ten od ostrzeżenia?”
- Zostań na miejscu. – Głos nowoprzybyłego skutecznie przykuł Pequrisa do ziemi. Był bardzo chłodny, wyrafinowany, przepełniony pogardą, jak gdyby za to, iż leśny nie mógł poradzić sobie z jednym przeciwnikiem i wymagał od razu ratunku. – Ja się nim zajmę.
Tubylec wykonał mocny zamach, sygnalizując tym zadanie ciosu, jednak zanim ostrze nabrało prędkości, obcy Gotlandczyk postąpił krok do przodu, ustawiając się bokiem do oponenta, złapał dwiema dłońmi jego nadgarstek, wykręcając go mu i tym samym pozbawiając broni, po czym po prostu przerzucił przeciwnika przez bark, kładąc go boleśnie na ziemię. Szybkie dobycie miecza, tryśnięcie krwi, bulgot umierającego… i już. Minuta, dwie. Tyle czasu melmaro potrzebował, by pozbawić życia kogoś, kto o mało co nie zabił leśnego, pełnoprawnego melmaro.
- Skup się. – Tym razem w głosie obcego wyraźnie słychać było naganę. – Na srebrny księżyc, jesteś melmaro, a walczysz jak zwykły chłop.
Gotlandczycy cechowali się dużą dumą i na takie słowa Pequris każdemu by się zrewanżował, a może nawet wyzwał na pojedynek, jednak tym razem… Nie wiedząc czemu spuścił jedynie głowę, wypowiadając nieśmiałe „Przepraszam.”. Był po prostu… Czuł przed tym kimś respekt jak przed nikim innym, a przecież dopiero co się poznali. Zresztą… Może to była po prostu wdzięczność za uratowanie życia lub szacunek w obliczu niebywałych umiejętności?
- Zresztą nieważne. Kim jesteś i dlaczego błąkasz się po wrogich terenach?
- Ja… Ja jestem Pequris… Na wschód stacjonuje wysłana przez zarząd grupa do walki z tubylcami, jest nas koło dwudziestu, a ja odłączyłem się od nich, by przeprowadzić rozpoznanie.
- Kto wami dowodzi?
- Loring, panie…
- Więc wracaj czym prędzej do towarzyszy, i uważaj, by nie zginąć. Lepiej nikomu nie mów o przygodzie jaka cię spotkała, bo ja na miejscu tego twojego dowódcy nie chciałbym mieć w kompanii kogoś takiego.
Kończąc przemówienie, szatyn ruszył spokojnym krokiem w tylko sobie znanym kierunku.
- Cz… Czekaj! A jak ty się zwiesz? I dziękuję za to wszystko…
Zapytany nie odwrócił się, nie przystanął, a jednie odpowiedział beznamiętnym głosem po czym zniknął wśród leśnych zarośli.
- Setian.
Pequris doskonale pamiętał tamtą chwilę… To ona nakłoniła go do znacznie cięższych ćwiczeń. Loringowi oczywiście wtedy – ani nigdy później – nie powiedział o incydencie który miał miejsce, gdyż myślał tak samo jak Setian – ktoś taki nie zasługuje na miejsce w oddziale, a może nawet w szeregu melmaro. Kiedy usłyszał, że ktoś o imieniu Setian dopuścił się licznego bratobójstwa, nie mógł wyjść z szoku. Zastanawiał się, czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę z tego, jakim wachlarzem umiejętności włada tajemniczy szatyn. Mimo całego uznania dla przyjaciela i dowódcy, nie wierzył, by Loring sam dał mu radę, dlatego też podpuścił Urgotha do wysnucia prośby o udanie się za nim i pomoc mu.
- On jest… Niezwykły… Niezwykle… Niebezpieczny…
- Srdan
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 91
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Włóczęga , Wojownik
- Kontakt:
Lot był krótki... Mimo to elfowi sprawił jakąś tam przyjemność. Ot, pierwszy raz latał. Całkiem przyjemny sposób lokomocji... No cóż, ale niestety jak już zauważyliśmy - był to nad wyraz krótki lot. Sprawnie zeskoczył na ziemię, razem z niesionym człowiekiem.
- Dziękujemy Ci za pomoc. Smoku. Niestety okoliczności sprzyjające nie były. Również zywię taką nadzieję. Pomyślnych wiatrów. - Dodał, i lekko skinął mu głową po czym się odwrócił. Spodziewał się elfki szukającej wierzchowców, czy czegokolwiek z nimi związanego... Ale nie spodziewał się tak na prawdę tego co zobaczył. W sumie w chwili kiedy się odwracał - bo smok już i tak odlatywał słyszał za sobą głos elfki, i to jak nagle urwała. Jego spojrzenie było dość zaciekawione, ale też lekko zaniepokojone. Kiedy ujrzał kapitana oddziału do którego należy, albo raczej należała elfka od razu domyślił się o co chodzi. Stał w odległości jakieś parę metrów od nich, jakoś tak się to złożyło, że byli trochę dalej od niego. Słuchał uważnie ich słów. A kiedy człowiek wskazał mieczem w jego kierunku, a elf usłyszał jego wypowiedź. Już było pewne. Ten człowiek następnego dnia nie dożyje. Ot, przez te wszystkie wydarzenia coś rzuciło mu się na głowę... Człowiek - czego można było się spodziewać. Znowu się dziwił, jacy ci ludzie są żałośni...
Rzucił spojrzenie elfce, widząc jej niepewność... Sam nie wiedział dlaczego się cofnęła, bała się go? Czy odruch, na zasadzie - dowódca, nie może nic mu zrobić. Jego to ostatecznie nie obchodziło. Człowiek sobie za dużo pozwolił. Zresztą, był obłąkany, więcej mu nie trzeba było. Kiedy zauważył ruch mieczem Omriego, elf aż rzucił się w jego stronę, ale brakło mu tak na prawdę krótkiej chwili by odbić jego miecz.Zatrzymał się na ułamek sekundy, chcąc wysłuchać jego wypowiedzi. Twarz elfa aż się wykrzywiła w grymasie wściekłości. Tutaj nawet nie potrzebował broni. Ot, wymierzył mu potężny cios pięścią w głowę, po którym mężczyzna legł od razu na ziemię.
- Ty śmieciu, za dużo sobie pozwoliłeś. - Rzucił tylko te słowa. Po czym nie czekając na jakąkolwiek reakcje ze strony mężczyzny, który swoją drogą w najlepszym razie stracił przytomność po uderzeniu w głowę leżał na ziemi, w ułamku sekundy wbił ostrze włóczni w jego serce, no przynajmniej tam gdzie powinno się znajdować, takie rzeczy elf wiedział... Przydawały się. Przekręcił jeszcze włócznię, po czym stanął jedną nogą na jego korpusie, przytrzymując jego ciało na ziemi i wyciągnął włócznię.
Prychnął jedynie i od razu odwrócił się w stronę elfki, rzucając jej zaniepokojone spojrzenie. Nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że stała się w tej chwili dla niego dość ważną istotą. Taka... Zagubiona, przynajmniej w jego oczach, elfka której potrzebna pomoc. Tak to widział, i sam po prostu się sobie dziwił, że tak zaczęło mu na niej w pewnym sensie zależeć. Zbliżył się do niej, wyciągając do niej dłoń z zamiarem pomocy przy wstaniu.
W tej chwili też przyszło mu do głowy, żeby powiedzieć coś uspokajającego, pocieszającego... Ale nie mógł nic wymyślić, doszedł do wniosku, że dla elfki to wszystko musiało być ciężką sytuacją.
- Już dobrze... - Rzucił jedynie, nie mogąc dobrać słów... Nie znał się na pocieszaniu...
- Dziękujemy Ci za pomoc. Smoku. Niestety okoliczności sprzyjające nie były. Również zywię taką nadzieję. Pomyślnych wiatrów. - Dodał, i lekko skinął mu głową po czym się odwrócił. Spodziewał się elfki szukającej wierzchowców, czy czegokolwiek z nimi związanego... Ale nie spodziewał się tak na prawdę tego co zobaczył. W sumie w chwili kiedy się odwracał - bo smok już i tak odlatywał słyszał za sobą głos elfki, i to jak nagle urwała. Jego spojrzenie było dość zaciekawione, ale też lekko zaniepokojone. Kiedy ujrzał kapitana oddziału do którego należy, albo raczej należała elfka od razu domyślił się o co chodzi. Stał w odległości jakieś parę metrów od nich, jakoś tak się to złożyło, że byli trochę dalej od niego. Słuchał uważnie ich słów. A kiedy człowiek wskazał mieczem w jego kierunku, a elf usłyszał jego wypowiedź. Już było pewne. Ten człowiek następnego dnia nie dożyje. Ot, przez te wszystkie wydarzenia coś rzuciło mu się na głowę... Człowiek - czego można było się spodziewać. Znowu się dziwił, jacy ci ludzie są żałośni...
Rzucił spojrzenie elfce, widząc jej niepewność... Sam nie wiedział dlaczego się cofnęła, bała się go? Czy odruch, na zasadzie - dowódca, nie może nic mu zrobić. Jego to ostatecznie nie obchodziło. Człowiek sobie za dużo pozwolił. Zresztą, był obłąkany, więcej mu nie trzeba było. Kiedy zauważył ruch mieczem Omriego, elf aż rzucił się w jego stronę, ale brakło mu tak na prawdę krótkiej chwili by odbić jego miecz.Zatrzymał się na ułamek sekundy, chcąc wysłuchać jego wypowiedzi. Twarz elfa aż się wykrzywiła w grymasie wściekłości. Tutaj nawet nie potrzebował broni. Ot, wymierzył mu potężny cios pięścią w głowę, po którym mężczyzna legł od razu na ziemię.
- Ty śmieciu, za dużo sobie pozwoliłeś. - Rzucił tylko te słowa. Po czym nie czekając na jakąkolwiek reakcje ze strony mężczyzny, który swoją drogą w najlepszym razie stracił przytomność po uderzeniu w głowę leżał na ziemi, w ułamku sekundy wbił ostrze włóczni w jego serce, no przynajmniej tam gdzie powinno się znajdować, takie rzeczy elf wiedział... Przydawały się. Przekręcił jeszcze włócznię, po czym stanął jedną nogą na jego korpusie, przytrzymując jego ciało na ziemi i wyciągnął włócznię.
Prychnął jedynie i od razu odwrócił się w stronę elfki, rzucając jej zaniepokojone spojrzenie. Nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że stała się w tej chwili dla niego dość ważną istotą. Taka... Zagubiona, przynajmniej w jego oczach, elfka której potrzebna pomoc. Tak to widział, i sam po prostu się sobie dziwił, że tak zaczęło mu na niej w pewnym sensie zależeć. Zbliżył się do niej, wyciągając do niej dłoń z zamiarem pomocy przy wstaniu.
W tej chwili też przyszło mu do głowy, żeby powiedzieć coś uspokajającego, pocieszającego... Ale nie mógł nic wymyślić, doszedł do wniosku, że dla elfki to wszystko musiało być ciężką sytuacją.
- Już dobrze... - Rzucił jedynie, nie mogąc dobrać słów... Nie znał się na pocieszaniu...
-
- Kroczący w Snach
- Posty: 246
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
- Kontakt:
Grabarz okazał się jeszcze gorszym rozmówcą niż Feyla. Kowalka nie potrafiła zrozumieć po co zaproponował dyskusję o dalszych wspólnych planach jeśli miał zamiar wyłączyć się z niej na samym początku. To ona wysila sie na jeden z dłuższych monologów swoim życiu, rysuje przed nimi możliwe scenariusze, wymyśla, planuje i tworzy, a wszystko po to by w odpowiedzi uzyskać "muszę pomyśleć".
- To wszystko? Tylko tyle masz do powiedzenia na temat własnych pomysłów na nasza misję? - Odpowiedziała oburzona. - A weź się wypchaj. Tracę tu tylko czas. Idę rozciągnąć sieci. - Feyla wstała by ruszyć zrobić coś pożytecznego. - A ty w tym czasie sobie rozmyślaj do woli. Tylko nie zapomnij wymyśleć sobie soczystej ryby bo ja darmozjadów karmić nie zamierzam.
Feyla nie znała sie specjalnie na rybołówstwie ale za nic na świecie nie przyznałaby się do tego przed grabarzem. Rozumiała ogólne zasady rozkładania sieci i sposoby połowów. I tyle, pozostawało mieć nadzieję że coś uda jej się złapać. Jeszcze gorzej sprawy sie miały w temacie gotowania. W kuźni to Nurdin odpowiadał za posiłki, ewentualnie jedli to co przynosili wdzięczni chłopi. Ona sama miała wręcz zakaz wstępu do kuchni. W ostateczności poprosi grabarza by ten coś upichcił, ale najpierw musi mieć szczęście by napełnić sieci.
Kowalka żałowała ze nie mają łodzi. Bez niej rozkładanie sieci było co najmniej kłopotliwe. Jedyne co mogła zrobić to wykorzystać w tym celu ukształtowanie terenu wokół jeziora. Znalazłszy niewielką zatoczkę rozciągnęła sieci pomiędzy jej przeciwległymi brzegami. Przywiązała sieć do drzewa na jednym z brzegów a następnie przerzuciła koniec liny na drugą stronę zatoczki. Teraz wystarczyło tylko obiec cały teren, przywiązać resztę, dać rybą czas by wpłynęły pomiędzy sieć i cieszyć się z posiłku .
- Jak dobrze pójdzie za godzinę wszystko co w tej zatoczce nadaje się do zjedzenia będzie w moich rękach. - Oznajmiła zadowolona Feyla unosząc do góry koniec liny by zademonstrować go Adrienowi. Nagle poczuła silne szarpnięcie a następnie jakaś tajemnicza siła wrzuciła kowalkę do wody. Kimkolwiek była istota usiłująca wciągnąć i utopić kowalkę na dnie, musiała liczyć się z nielada oporem z jej strony. Feyla uderzała na oślep starając sie odepchnąć od siebie szpony aumtomerisa. Nigdy wcześniej nie spotkała tego obślizgłego, zielonego stwora o wielkich oczach. Jakkolwiek przerażająco wyglądała wodna bestia, dla kowalki był to po prostu kolejny cholerny stwór włażący jej w drogę. Mocując się wzajemnie, rozbryzgując wodę, oboje raz po raz wypływali na powierzchnię by za chwilę zniknąć pod taflą wody. Para walczących zaplątała się w sieci co uniemożliwiało automarisowi wciągnięcie kowalki na głębiny a dziewczynie z kolei wydostanie się a brzeg. Wreszcie Feyli udało się chwycić przeciwnika za coś co miała nadzieję być jego tchawicą i przycisnąć automarisa do dna. Wykorzystując chwile przewagi zdążyła krzyknąć na Adriena - Rusz tu dupsko i podaj mi młot! Ten największy! Szyb...- Obślizgły stwór błyskawicznie wyrwał się z uchwytu kowaliki i ponowił atak.
- To wszystko? Tylko tyle masz do powiedzenia na temat własnych pomysłów na nasza misję? - Odpowiedziała oburzona. - A weź się wypchaj. Tracę tu tylko czas. Idę rozciągnąć sieci. - Feyla wstała by ruszyć zrobić coś pożytecznego. - A ty w tym czasie sobie rozmyślaj do woli. Tylko nie zapomnij wymyśleć sobie soczystej ryby bo ja darmozjadów karmić nie zamierzam.
Feyla nie znała sie specjalnie na rybołówstwie ale za nic na świecie nie przyznałaby się do tego przed grabarzem. Rozumiała ogólne zasady rozkładania sieci i sposoby połowów. I tyle, pozostawało mieć nadzieję że coś uda jej się złapać. Jeszcze gorzej sprawy sie miały w temacie gotowania. W kuźni to Nurdin odpowiadał za posiłki, ewentualnie jedli to co przynosili wdzięczni chłopi. Ona sama miała wręcz zakaz wstępu do kuchni. W ostateczności poprosi grabarza by ten coś upichcił, ale najpierw musi mieć szczęście by napełnić sieci.
Kowalka żałowała ze nie mają łodzi. Bez niej rozkładanie sieci było co najmniej kłopotliwe. Jedyne co mogła zrobić to wykorzystać w tym celu ukształtowanie terenu wokół jeziora. Znalazłszy niewielką zatoczkę rozciągnęła sieci pomiędzy jej przeciwległymi brzegami. Przywiązała sieć do drzewa na jednym z brzegów a następnie przerzuciła koniec liny na drugą stronę zatoczki. Teraz wystarczyło tylko obiec cały teren, przywiązać resztę, dać rybą czas by wpłynęły pomiędzy sieć i cieszyć się z posiłku .
- Jak dobrze pójdzie za godzinę wszystko co w tej zatoczce nadaje się do zjedzenia będzie w moich rękach. - Oznajmiła zadowolona Feyla unosząc do góry koniec liny by zademonstrować go Adrienowi. Nagle poczuła silne szarpnięcie a następnie jakaś tajemnicza siła wrzuciła kowalkę do wody. Kimkolwiek była istota usiłująca wciągnąć i utopić kowalkę na dnie, musiała liczyć się z nielada oporem z jej strony. Feyla uderzała na oślep starając sie odepchnąć od siebie szpony aumtomerisa. Nigdy wcześniej nie spotkała tego obślizgłego, zielonego stwora o wielkich oczach. Jakkolwiek przerażająco wyglądała wodna bestia, dla kowalki był to po prostu kolejny cholerny stwór włażący jej w drogę. Mocując się wzajemnie, rozbryzgując wodę, oboje raz po raz wypływali na powierzchnię by za chwilę zniknąć pod taflą wody. Para walczących zaplątała się w sieci co uniemożliwiało automarisowi wciągnięcie kowalki na głębiny a dziewczynie z kolei wydostanie się a brzeg. Wreszcie Feyli udało się chwycić przeciwnika za coś co miała nadzieję być jego tchawicą i przycisnąć automarisa do dna. Wykorzystując chwile przewagi zdążyła krzyknąć na Adriena - Rusz tu dupsko i podaj mi młot! Ten największy! Szyb...- Obślizgły stwór błyskawicznie wyrwał się z uchwytu kowaliki i ponowił atak.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Ilirinleath wstała z niedowierzaniem wpatrując się zarówno w Srdana jak i w ciało Omriego.
- Ludzie są tacy słabi. Tacy podatni na działanie zła. - Elfka spuściła głowę, przemawiając bardziej do samej siebie niż do towarzyszącego jej mężczyzny - Bezbronni. Niczym dzieci zafascynowane czymś nowym, nie mogące oprzeć się własnej ciekawości. Nie zdające sobie sprawy zagrożenia. Wiele razy ratowałam tego człowieka przed niebezpieczeństwami czyhającymi z zewnątrz, ale nie byłam wstanie ochronić go przed samym sobą. - Czy to znaczyło iż ona sama nie była zbyt dobra? Być może szkolenie które odbyła w gwardii Adrionu okazało się niewystarczające.
Ilirinleath zastanawiała sie co dalej. Rozdział jej służby w straży miejskiej dobiegł końca. Nie czuła z tego powodu wielkiego smutku. Już dawno zdała sobie sprawę ze wkrótce nastąpi ta chwila w której będzie zmuszona opuścić Omriego i pozostałych towarzyszy. Upływ czasu był czymś nieuchronnym i to on decydował o jej losie. Wiele razy wyobrażała sobie swojego kapitana jak ten dojrzewa, awansuje na komandora i zawiesza pracę w terenie na rzecz pozycji dowódcy. Zapewne przez jakiś czas jeszcze służyłaby mu radą, ale w końcu ich drogi i tak by się rozeszły. On trwałby na stanowisku, opiewając w chwałę i zaszczyty, do czasu aż odszedłby na emeryturę by w spokoju przeżyć swą starość. A ona? Od dawna zamierzała kontynuować nauki a akademii Adrionu. Czy teraz nieoczekiwany koniec jej służby oznaczał iż taka właśnie powinna być jej dalsza droga?
Mimo wszystko nie zaliczała lat spędzonych wśród ludzi za stracone. Wprawdzie niewiele jest rzeczy których elfowie mogą się od nich nauczyć, ale za to Ilirinleath miała świadomość że oto posiadła wiedzę o człowieku obcą większości z jej braci. Na przykład obecny tu Srdan. Nie ukrywał swojej niechęci do ludzi, ale co tak naprawdę o nich wiedział? Większość elfów o człowieku wie niewiele. Uważa go za rasę dużo gorszą nad losami której nie ma sensu się pochylać.
Mimo iż formalnie nie była juz strażnikiem, Ilirinleath w dalszym ciągu starała sie myśleć jak żołnierz. Spokoju nie dawała jej myśl że mogła uczynić coś więcej. Gdyby była bardziej zdeterminowana, szybsza i sprawniejsza, bardziej skłonna do działania a mniej analizowała pewne sprawy, może wtedy dałaby radę uratować całą trójkę? Wątpliwości te doprowadziły elfkę do przekonania iż nie zrezygnuje z dalszego kształcenia sie w sztukach walki. Do tej pory była w stanie doskonalić żołnierskie rzemiosło równolegle z nauką medycyny, zielarstwa i magii życia, więc jeśli zdecyduje się wrócić do Adrionu to nadal będzie mogła rozwijać sie w obu tych kierunkach.
Osobną sprawą był fakt czy może wracać na rodzinne ziemie z Srdanem. Sam przecież nazwał się wygnańcem, a to mogło oznaczać iż nie ma prawa powrotu tam skąd pochodził. Czy to dlatego elf wspomniał wcześniej że przebywa na ziemiach Fargoth zupełnie bez celu? Czyżby wygnano go tutaj?
- Myślę ze za chwilę będziemy mogli ruszać. Grabarz i tak wyprzedził nas już znacznie. Chciałabym jednak oddać swoim towarzyszą ostatnią przysługę. Zamierzam ich pochować. Wiele wspólnie przeżyliśmy i nie godzi mi się zostawiać ich na łaskę padlinożerców. Wiem że to nas jeszcze bardziej opóźni ale prosiłabym ciebie o trochę cierpliwości. Odprawię im pogrzeb a potem oddaję sie pod twoje rozkazy. - Srdan był od niej starszy. Był też żołnierzem a to oznaczało iż powinni jasno określić zasady wzajemnej współpracy. - Zdaję sobie sprawę ze dopaść grabarza nie będzie łatwo. - Ilirinleath słyszała o elfach mogących w biegu ścigać sie z końmi a do tego pokonywać olbrzymie odległości, tyle że ona na pewno nie była jednym z nich. - Wiem też że nie wszędzie będziesz mógł za nim podążyć, dlatego postaram się uczynić co w mojej mocy abyśmy dopadli go nim znajdzie sie na terenach dla ciebie niedostępnych . To znaczy ... - dodała z zakłopotaniem spowodowanym koniecznością wypytywania o przeszłość Srdana - ... staram się zrozumieć twoją sytuację.
- Ludzie są tacy słabi. Tacy podatni na działanie zła. - Elfka spuściła głowę, przemawiając bardziej do samej siebie niż do towarzyszącego jej mężczyzny - Bezbronni. Niczym dzieci zafascynowane czymś nowym, nie mogące oprzeć się własnej ciekawości. Nie zdające sobie sprawy zagrożenia. Wiele razy ratowałam tego człowieka przed niebezpieczeństwami czyhającymi z zewnątrz, ale nie byłam wstanie ochronić go przed samym sobą. - Czy to znaczyło iż ona sama nie była zbyt dobra? Być może szkolenie które odbyła w gwardii Adrionu okazało się niewystarczające.
Ilirinleath zastanawiała sie co dalej. Rozdział jej służby w straży miejskiej dobiegł końca. Nie czuła z tego powodu wielkiego smutku. Już dawno zdała sobie sprawę ze wkrótce nastąpi ta chwila w której będzie zmuszona opuścić Omriego i pozostałych towarzyszy. Upływ czasu był czymś nieuchronnym i to on decydował o jej losie. Wiele razy wyobrażała sobie swojego kapitana jak ten dojrzewa, awansuje na komandora i zawiesza pracę w terenie na rzecz pozycji dowódcy. Zapewne przez jakiś czas jeszcze służyłaby mu radą, ale w końcu ich drogi i tak by się rozeszły. On trwałby na stanowisku, opiewając w chwałę i zaszczyty, do czasu aż odszedłby na emeryturę by w spokoju przeżyć swą starość. A ona? Od dawna zamierzała kontynuować nauki a akademii Adrionu. Czy teraz nieoczekiwany koniec jej służby oznaczał iż taka właśnie powinna być jej dalsza droga?
Mimo wszystko nie zaliczała lat spędzonych wśród ludzi za stracone. Wprawdzie niewiele jest rzeczy których elfowie mogą się od nich nauczyć, ale za to Ilirinleath miała świadomość że oto posiadła wiedzę o człowieku obcą większości z jej braci. Na przykład obecny tu Srdan. Nie ukrywał swojej niechęci do ludzi, ale co tak naprawdę o nich wiedział? Większość elfów o człowieku wie niewiele. Uważa go za rasę dużo gorszą nad losami której nie ma sensu się pochylać.
Mimo iż formalnie nie była juz strażnikiem, Ilirinleath w dalszym ciągu starała sie myśleć jak żołnierz. Spokoju nie dawała jej myśl że mogła uczynić coś więcej. Gdyby była bardziej zdeterminowana, szybsza i sprawniejsza, bardziej skłonna do działania a mniej analizowała pewne sprawy, może wtedy dałaby radę uratować całą trójkę? Wątpliwości te doprowadziły elfkę do przekonania iż nie zrezygnuje z dalszego kształcenia sie w sztukach walki. Do tej pory była w stanie doskonalić żołnierskie rzemiosło równolegle z nauką medycyny, zielarstwa i magii życia, więc jeśli zdecyduje się wrócić do Adrionu to nadal będzie mogła rozwijać sie w obu tych kierunkach.
Osobną sprawą był fakt czy może wracać na rodzinne ziemie z Srdanem. Sam przecież nazwał się wygnańcem, a to mogło oznaczać iż nie ma prawa powrotu tam skąd pochodził. Czy to dlatego elf wspomniał wcześniej że przebywa na ziemiach Fargoth zupełnie bez celu? Czyżby wygnano go tutaj?
- Myślę ze za chwilę będziemy mogli ruszać. Grabarz i tak wyprzedził nas już znacznie. Chciałabym jednak oddać swoim towarzyszą ostatnią przysługę. Zamierzam ich pochować. Wiele wspólnie przeżyliśmy i nie godzi mi się zostawiać ich na łaskę padlinożerców. Wiem że to nas jeszcze bardziej opóźni ale prosiłabym ciebie o trochę cierpliwości. Odprawię im pogrzeb a potem oddaję sie pod twoje rozkazy. - Srdan był od niej starszy. Był też żołnierzem a to oznaczało iż powinni jasno określić zasady wzajemnej współpracy. - Zdaję sobie sprawę ze dopaść grabarza nie będzie łatwo. - Ilirinleath słyszała o elfach mogących w biegu ścigać sie z końmi a do tego pokonywać olbrzymie odległości, tyle że ona na pewno nie była jednym z nich. - Wiem też że nie wszędzie będziesz mógł za nim podążyć, dlatego postaram się uczynić co w mojej mocy abyśmy dopadli go nim znajdzie sie na terenach dla ciebie niedostępnych . To znaczy ... - dodała z zakłopotaniem spowodowanym koniecznością wypytywania o przeszłość Srdana - ... staram się zrozumieć twoją sytuację.
- Srdan
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 91
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Włóczęga , Wojownik
- Kontakt:
- Nie wszyscy tacy są. Jednak na prawdę niewielu jest takich którzy nie pasują do tego opisu. Jednak żyją tacy... - No cóż, znał paru ludzi, których niekoniecznie uważał za słabych. Niemalże wszyscy tacy jednak byli starzy... No cóż, u ludzi tak to wygląda, kiedy są młodzi, są głupi. A kiedy dorosną i się postarzeją, zaczynają myśleć... Jednak z racji tego, że ludzie żyli krótko w porównaniu z elfami, kiedy już na prawdę myśleli... To było bardzo blisko do śmierci. Wielu nawet do tego czasu nie dożyło.
Obserwował uważnie elfkę, głównie jej twarzy, szukając jakichś emocji. Ciekawiło go trochę jak sobie teraz radziła z natłokiem myśli, w końcu trochę dzisiaj się wydarzyło, musiała się z tym jakoś oswoić czy coś. Tak to wyglądało w jego oczach.
Gdyby elfka podzieliła się z nim jakoś swoimi przemyśleniami, pewnie by jej jakoś pomógł jej się z tym wszystkim oswoić, był pewien, że nie czuje się ona teraz pewnie i ma setkę myśli nachodzących na siebie. Oczywiście on nie znał się, ani nigdy nie miał potrzeby pocieszania innych. Potrafił dobrze przemawiać do tłumu, co zresztą parę razy się mu przydało w życiu, ale inaczej sprawa miała się z przemawianiem na osobności. Nie wiedział jak dobierać słowa, co mówić w sytuacjach taka jak ta. Był żołnierzem, na tym się znał... Był. No właśnie, w tym tkwi sedno problemu.
Na prawdę zależało jej na dogonieniu Grabarza, w sumie... Rozumiał ją teraz, zasługiwał na karę, chociaż samemu Srdanowi zależało bardziej na tej karze, ze względu na zniszczenia których dokonał, a nie zbrodnie których się dopuścił, chociaż tych też nie popierał. Zbrodnie to zbrodnie, zasługują na karę, ale to nie on był w to zamieszany.
Kiedy elfka powiedziała o tym, że odda się pod jego rozkazy pokręcił głową, jednak zaczekał aż ta skończy swoją wypowiedź. Wszystko tak powiedziała, że wymusiła w pewnym sensie na nim trochę zdradzenie czegoś o sobie. Oczywiście, nie było to żadną tajemnicą. Nie miał powodów ukrywania swojej przeszłości, ale też nie każdy lubi o niej mówić. Elf właśnie do takich należał. Zlustrował ją uważnym spojrzeniem.
- Po odprawieniu im pogrzebu możemy kontynuować podróż. Ale nie pod moimi rozkazami. Już nie dowodzę. - już upewnił ją, że był kiedyś jakimś dowódcą. - Nie mogę się pojawić na terenach należących do Kryształowych Królestwach pod groźbą odebrania życia. No i nie jestem raczej osobą którą z radością przywitaliby w Danae czy Adrionie. - No tak, Danae i Adrion dwa sojusznicze miasta dla jego ojczyzny... Kiedy wygnali go z Kryształowego Królestwa, próbował się tam odnaleźć przez jakiś czas, ale spotkał się z niechęcią i wpływami ludzi z jego ojczyzny. To też tak na prawdę skutkowało tym, że dzisiaj błąkał się bez celu. Nie miał zamiaru służyć w żadnym innym państwie. Był w pewnym sensie patriotą, taki typ...
Obserwował uważnie elfkę, głównie jej twarzy, szukając jakichś emocji. Ciekawiło go trochę jak sobie teraz radziła z natłokiem myśli, w końcu trochę dzisiaj się wydarzyło, musiała się z tym jakoś oswoić czy coś. Tak to wyglądało w jego oczach.
Gdyby elfka podzieliła się z nim jakoś swoimi przemyśleniami, pewnie by jej jakoś pomógł jej się z tym wszystkim oswoić, był pewien, że nie czuje się ona teraz pewnie i ma setkę myśli nachodzących na siebie. Oczywiście on nie znał się, ani nigdy nie miał potrzeby pocieszania innych. Potrafił dobrze przemawiać do tłumu, co zresztą parę razy się mu przydało w życiu, ale inaczej sprawa miała się z przemawianiem na osobności. Nie wiedział jak dobierać słowa, co mówić w sytuacjach taka jak ta. Był żołnierzem, na tym się znał... Był. No właśnie, w tym tkwi sedno problemu.
Na prawdę zależało jej na dogonieniu Grabarza, w sumie... Rozumiał ją teraz, zasługiwał na karę, chociaż samemu Srdanowi zależało bardziej na tej karze, ze względu na zniszczenia których dokonał, a nie zbrodnie których się dopuścił, chociaż tych też nie popierał. Zbrodnie to zbrodnie, zasługują na karę, ale to nie on był w to zamieszany.
Kiedy elfka powiedziała o tym, że odda się pod jego rozkazy pokręcił głową, jednak zaczekał aż ta skończy swoją wypowiedź. Wszystko tak powiedziała, że wymusiła w pewnym sensie na nim trochę zdradzenie czegoś o sobie. Oczywiście, nie było to żadną tajemnicą. Nie miał powodów ukrywania swojej przeszłości, ale też nie każdy lubi o niej mówić. Elf właśnie do takich należał. Zlustrował ją uważnym spojrzeniem.
- Po odprawieniu im pogrzebu możemy kontynuować podróż. Ale nie pod moimi rozkazami. Już nie dowodzę. - już upewnił ją, że był kiedyś jakimś dowódcą. - Nie mogę się pojawić na terenach należących do Kryształowych Królestwach pod groźbą odebrania życia. No i nie jestem raczej osobą którą z radością przywitaliby w Danae czy Adrionie. - No tak, Danae i Adrion dwa sojusznicze miasta dla jego ojczyzny... Kiedy wygnali go z Kryształowego Królestwa, próbował się tam odnaleźć przez jakiś czas, ale spotkał się z niechęcią i wpływami ludzi z jego ojczyzny. To też tak na prawdę skutkowało tym, że dzisiaj błąkał się bez celu. Nie miał zamiaru służyć w żadnym innym państwie. Był w pewnym sensie patriotą, taki typ...
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość