Fargoth ⇒ Róża bez kolców.
-
- Kroczący w Snach
- Posty: 246
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
- Kontakt:
Feyla uznała widok na polanie za wielce zabawny. Dwa smoki. Jeden martwy stanowiący tło dla całego teatru, a drugi złocisty, usiłujący zapanować nad wkradającym sie zewsząd chaosem. Bezskutecznie zresztą. W obecnej zbieraninie było za dużo indywidualności. Osób zapatrzonych w siebie za nic mających smoczy autorytet. Przede wszystkim prym wiódł ich księciunio z swoją świtą nieustannie walczącą z cieniami. Rycerze najwyraźniej naczytali się za dużo ksiąg o bohaterach i teraz wydaje im się że życie tak właśnie wygląda. Melmaro skazani byli na nieustanne poszukiwania przeciwników. Kowalka podejrzewała że jeśli przez chwilę nie znajdą wyimaginowanego wroga zaczną im dygotać ręce. Niejeden mędrzec rzekł by iż życie to ciągła walka, ale miecze w tym powiedzeniu nie miały nic do rzeczy.
Chłopów z bandy Amtrega nie było nigdzie widać. Zapewne uciekli gdy tylko pojawił sie smok. Za to ich miejsce zajęła dość oryginalna grupa strażników. Czy naprawdę przedstawiciele Fargoth robili wszystko by zachęcić melmaro do podbicia ich miasta? Jeśli tak właśnie wyglądają nasze elitarne jednostki to od razu możemy otworzyć miejskie bramy i poddać sie napastnikom.
Feyla zamierzała właśnie powiedzieć grabarzowi iż taktyką wojsk Fargoth jest sprawić by smok pękł z śmiechu, gdy zupełnie nieoczekiwanie jeden z strażników skierował się przeciw Adrienowi usiłując go aresztować. Zachowaniem swoim przebił wszystkich pozostałych. Kowalka niemal pokładała się z śmiechu.
- Zacna niewiasta? Niby gdzie? - Z początku Feyla nie ogarniała znaczenia słów Omriego. - A tak to przecież ja. - Kowalka rzuciła sie w ramiona grabarza sugerując że ten ja trzyma. - Ratuj mnie o szlachetny panie. - Uznając całą scenę bardziej za zabawną niż groźną, Feyla postanowiła wprowadzić w grabarza w nieco bardziej kłopotliwą sytuację. Udawała ofiarę na tyle ironicznie iż każdy średnio rozgarnięty chłop zorientowałby się o co chodzi. Tyle że nawet prosty rolnik to człowiek który potrafi uprawiać ziemię, dbać o gospodarstwo i opiekować się rodziną, a to o wiele więcej niż najlepszy żołnierz. - Jestem w niewoli u tego tyrana. - Podsumowała.
- Co zrobiłeś złego? - Spytała sie szeptem grabarza. Przynajmniej udało jej się chociaż na chwilę powstrzymać szarżę kapitana, który nie chciał nieprzemyślanym atakiem narażać zdrowia zakładniczki. Strażnik zastygł w bezruchu najwyraźniej nie wiedząc co dalej czynić.
- Wypuść ją, a prawo potraktuje cię nieco łagodniej. - Oznajmił zwracając się do Adriena.
Chłopów z bandy Amtrega nie było nigdzie widać. Zapewne uciekli gdy tylko pojawił sie smok. Za to ich miejsce zajęła dość oryginalna grupa strażników. Czy naprawdę przedstawiciele Fargoth robili wszystko by zachęcić melmaro do podbicia ich miasta? Jeśli tak właśnie wyglądają nasze elitarne jednostki to od razu możemy otworzyć miejskie bramy i poddać sie napastnikom.
Feyla zamierzała właśnie powiedzieć grabarzowi iż taktyką wojsk Fargoth jest sprawić by smok pękł z śmiechu, gdy zupełnie nieoczekiwanie jeden z strażników skierował się przeciw Adrienowi usiłując go aresztować. Zachowaniem swoim przebił wszystkich pozostałych. Kowalka niemal pokładała się z śmiechu.
- Zacna niewiasta? Niby gdzie? - Z początku Feyla nie ogarniała znaczenia słów Omriego. - A tak to przecież ja. - Kowalka rzuciła sie w ramiona grabarza sugerując że ten ja trzyma. - Ratuj mnie o szlachetny panie. - Uznając całą scenę bardziej za zabawną niż groźną, Feyla postanowiła wprowadzić w grabarza w nieco bardziej kłopotliwą sytuację. Udawała ofiarę na tyle ironicznie iż każdy średnio rozgarnięty chłop zorientowałby się o co chodzi. Tyle że nawet prosty rolnik to człowiek który potrafi uprawiać ziemię, dbać o gospodarstwo i opiekować się rodziną, a to o wiele więcej niż najlepszy żołnierz. - Jestem w niewoli u tego tyrana. - Podsumowała.
- Co zrobiłeś złego? - Spytała sie szeptem grabarza. Przynajmniej udało jej się chociaż na chwilę powstrzymać szarżę kapitana, który nie chciał nieprzemyślanym atakiem narażać zdrowia zakładniczki. Strażnik zastygł w bezruchu najwyraźniej nie wiedząc co dalej czynić.
- Wypuść ją, a prawo potraktuje cię nieco łagodniej. - Oznajmił zwracając się do Adriena.
- Srdan
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 91
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Włóczęga , Wojownik
- Kontakt:
Wsłuchując się uważnie we wszystkie wypowiedzi smoka nie interesował się pozostałymi osobami przebywającymi na polanie. Na w miarę... Chłodną? Odpowiedź w jego kierunku nie zareagował urażony. Oczywiście poczuł delikatnie, że smok go trochę uziemił w pewnym sensie, ale ostatecznie też nie dziwił się temu. W końcu to smok... Starsza, mądrzejsza istota. Na pewno wiedział co robi, i skoro nie chciał dopuścić elfa do tej wiedzy, musiał mieć ku temu jakiś powód, albo po prostu nie chciał zdradzać swoich myśli. Wszystkie te odpowiedzi w pewnym sensie Srdana satysfakcjonowała. Od zawsze uważał, że z mądrzejszymi się nie dyskutuje, a smok na pewno do takich należał - w końcu był smokiem, istotą która w oczach elfa była praktycznie najmądrzejszą i najpotężniejszą istotą chodzącą, no, może latającą po tym świecie.
- Jestem Srdan Wygnany - ot taki przydomek sobie nadał na poczekaniu, głównie dlatego, że nie mógł zdradzić skąd pochodzi, dlatego, że nie mógł już wrócić do swojej ojczyzny. A to już było w sumie związane z jego charakterem i tym jak wiele rzeczy odbierał, dość sztywno zresztą. Dlaczego w ogóle się przedstawił? Uznał to za stosowne, w końcu elfka to zrobiła przed tymi słowami które w kierunku smoka skierowała. A on sam uznał, że po prostu skoro przemawia do tak majestatycznej istoty to również powinien się przedstawić. Zresztą obstawiał, że i tak żadnemu z tej dwójki nie będzie nic mówiło jego imię. Smokowi dlatego, że dlaczego miałby znać imię takiego dawnego żołnierza jak on, a elfce... A elfce bo skoro pochodziła z Adrionu, to nie pochodziła z Kryształowego Królestwa w którym on dawniej służył, ot taka jego logika.
Kiedy ten cały człowiek przemówił do smoka, oskarżając go jeszcze, nazywając wrogiem korony. Przecież to dla elfa teraz stanowiło niemalże obrazę majestatu większego niż królewski. Niemalże sięgnął już po swój miecz. Jednakże kiedy jego dłoń wylądowała już na rękojeści zauważył, że z lasu wyszła jakaś dwójka, no powiedzmy, że z lasu po prostu. Człowiek od razu ruszył w ich kierunku, a to co mówił, nawet tutaj bez problemu można było usłyszeć. Kapitan, czy jaką on tam miał rangę wcale nie starał się być cicho, wręcz przeciwnie, unosił głos, uważając się za niemalże najważniejszego na świecie. Jakby to, że był marnym kapitanem uprawniało go do wszystkiego, co dla elfa było zwykłym idiotyzmem. Miał ochotę zarówno pozbawić go życia/głowy - na jedno w sumie by wyszło - człowieka, ale skoro tego już nie było w zasięgu wzruszył ramionami. Mimowolnie spoglądnął na elfkę, oceniając jej reakcję. Zdumiał się tym, że ta po prostu wbiła wzrok w ziemię. Elfka nie powinna patrzeć w ziemię. Srdan był dość... Nastawiony na swoistą wyższość jego rasy nad pozostałymi - nie licząc smoków i ewentualnie czarodziejów, tylko nie tych ludzkich.
- Ilirinleath z lasów Adrionu, podnieś głowę. Nie powinnaś służyć pod człowiekiem. To niegodne elfa. Nie wiem z jakich pobudek to czynisz, ale czas by to zakończyć. - Oczywiście mówił w elfim języku, dobrał słowa tak, żeby miało ją to jakoś tknąć, ruszyć. Oczywiście nie znał pobudek przez które służyła człowiekowi - gdyby znał, być może uznałby to nawet za szlachetne, ale nie znał...Mówiąc to też, położył dłoń na jej ramieniu, w geście... Sam nie wiedział, po prostu przyszło mu do głowy, ze może to jej w jakimś sensie pomóc. Ostatecznie też nie był bardzo delikatny przy tym.
- Nie możesz ponosić odpowiedzialności za głupie czyny głupiego człowieka - dodał jeszcze, dłoń już biorąc z ramienia elfki, po czym skupił się na słowach rzucanych przez jej kapitana oraz tym co działo się pomiędzy nim a dwójką nowo przybyłych. Więc to o tego mężczyznę chodziło. W sumie był ciekaw co przewinił... Zdał sobie teraz sprawę z tego, że przecież wcześniej mówili za co mają go przyprowadzić przed jakiegoś sędziego, czy przedstawiciela prawnej sprawiedliwości. Zdecydowanie, jeżeli to co mówili czym zawinił jest prawdą - powinien być osądzony. Według elfa nawet powinien on być skazany na śmierć, ale aż dziwiło go to, że tak łatwo zachciał się poddać. Nie wierzył w to, mężczyzna powinien spróbować walczyć, bo może być pewien, że nie pozwolą mu żyć. Nikt zdrowy na umyśle nie pozwoliłby na aresztowanie się ot tak, po popełnieniu tylu zbrodni. W sumie coś o tym wiedział, parę razy za czasów bycia gwardzistą zdarzały się takie przypadki.
- On coś wymyślił, nie pozwoli się aresztować ot tak. - Powiedział to na tyle cicho, żeby usłyszała go tylko Ilirinleath. Oczywiście trudne to nie było, w końcu daleko nie stała, a reszta była troszkę dalej oddalona. To też zresztą powiedział w elfim języku, także nikt inny nie mógłby go zrozumieć, no prócz smoka - ale o to się akurat nie martwił.
- Jestem Srdan Wygnany - ot taki przydomek sobie nadał na poczekaniu, głównie dlatego, że nie mógł zdradzić skąd pochodzi, dlatego, że nie mógł już wrócić do swojej ojczyzny. A to już było w sumie związane z jego charakterem i tym jak wiele rzeczy odbierał, dość sztywno zresztą. Dlaczego w ogóle się przedstawił? Uznał to za stosowne, w końcu elfka to zrobiła przed tymi słowami które w kierunku smoka skierowała. A on sam uznał, że po prostu skoro przemawia do tak majestatycznej istoty to również powinien się przedstawić. Zresztą obstawiał, że i tak żadnemu z tej dwójki nie będzie nic mówiło jego imię. Smokowi dlatego, że dlaczego miałby znać imię takiego dawnego żołnierza jak on, a elfce... A elfce bo skoro pochodziła z Adrionu, to nie pochodziła z Kryształowego Królestwa w którym on dawniej służył, ot taka jego logika.
Kiedy ten cały człowiek przemówił do smoka, oskarżając go jeszcze, nazywając wrogiem korony. Przecież to dla elfa teraz stanowiło niemalże obrazę majestatu większego niż królewski. Niemalże sięgnął już po swój miecz. Jednakże kiedy jego dłoń wylądowała już na rękojeści zauważył, że z lasu wyszła jakaś dwójka, no powiedzmy, że z lasu po prostu. Człowiek od razu ruszył w ich kierunku, a to co mówił, nawet tutaj bez problemu można było usłyszeć. Kapitan, czy jaką on tam miał rangę wcale nie starał się być cicho, wręcz przeciwnie, unosił głos, uważając się za niemalże najważniejszego na świecie. Jakby to, że był marnym kapitanem uprawniało go do wszystkiego, co dla elfa było zwykłym idiotyzmem. Miał ochotę zarówno pozbawić go życia/głowy - na jedno w sumie by wyszło - człowieka, ale skoro tego już nie było w zasięgu wzruszył ramionami. Mimowolnie spoglądnął na elfkę, oceniając jej reakcję. Zdumiał się tym, że ta po prostu wbiła wzrok w ziemię. Elfka nie powinna patrzeć w ziemię. Srdan był dość... Nastawiony na swoistą wyższość jego rasy nad pozostałymi - nie licząc smoków i ewentualnie czarodziejów, tylko nie tych ludzkich.
- Ilirinleath z lasów Adrionu, podnieś głowę. Nie powinnaś służyć pod człowiekiem. To niegodne elfa. Nie wiem z jakich pobudek to czynisz, ale czas by to zakończyć. - Oczywiście mówił w elfim języku, dobrał słowa tak, żeby miało ją to jakoś tknąć, ruszyć. Oczywiście nie znał pobudek przez które służyła człowiekowi - gdyby znał, być może uznałby to nawet za szlachetne, ale nie znał...Mówiąc to też, położył dłoń na jej ramieniu, w geście... Sam nie wiedział, po prostu przyszło mu do głowy, ze może to jej w jakimś sensie pomóc. Ostatecznie też nie był bardzo delikatny przy tym.
- Nie możesz ponosić odpowiedzialności za głupie czyny głupiego człowieka - dodał jeszcze, dłoń już biorąc z ramienia elfki, po czym skupił się na słowach rzucanych przez jej kapitana oraz tym co działo się pomiędzy nim a dwójką nowo przybyłych. Więc to o tego mężczyznę chodziło. W sumie był ciekaw co przewinił... Zdał sobie teraz sprawę z tego, że przecież wcześniej mówili za co mają go przyprowadzić przed jakiegoś sędziego, czy przedstawiciela prawnej sprawiedliwości. Zdecydowanie, jeżeli to co mówili czym zawinił jest prawdą - powinien być osądzony. Według elfa nawet powinien on być skazany na śmierć, ale aż dziwiło go to, że tak łatwo zachciał się poddać. Nie wierzył w to, mężczyzna powinien spróbować walczyć, bo może być pewien, że nie pozwolą mu żyć. Nikt zdrowy na umyśle nie pozwoliłby na aresztowanie się ot tak, po popełnieniu tylu zbrodni. W sumie coś o tym wiedział, parę razy za czasów bycia gwardzistą zdarzały się takie przypadki.
- On coś wymyślił, nie pozwoli się aresztować ot tak. - Powiedział to na tyle cicho, żeby usłyszała go tylko Ilirinleath. Oczywiście trudne to nie było, w końcu daleko nie stała, a reszta była troszkę dalej oddalona. To też zresztą powiedział w elfim języku, także nikt inny nie mógłby go zrozumieć, no prócz smoka - ale o to się akurat nie martwił.
- Dérigéntirh
- Senna Zjawa
- Posty: 260
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
- Kontakt:
Wizje, elfy, melmaro, grabarz, strażnik, smok. To było zdecydowanie nazbyt dużo, nawet dla Dérigéntirha. Bałagan, jaki panował w jego myślach był paskudny, choć widział już gorsze. Podzielność uwagi zawsze była jego mocną stroną, ale musiał najpierw zebrać i uporządkować myśli. Wprowadzenie takowego porządku w jego umyśle, pogrążonym w chaosie, nie należało do rzeczy najłatwiejszych, jednakowoż doświadczenie i opanowanie pozwoliło smokowi to zrobić. Odetchnął głęboko, po czym zwrócił się w pierwszej kolejności do głosu w swojej głowie, używając podobnej techniki do tej, gdy ktoś komunikował się z nim telepatycznie. Oddzielał myśli w postaci słów od pozostałych i wysyłał je na obrzeża swojego umysłu, gdzie były o wiele łatwiejsze do odczytania.
"<<To, co mi przekazujesz, to coś, co widziałem tysiące razy. Dwaj bracia, różniący się zupełnie, a będący tacy sami. Z tego nigdy nic dobrego nie wychodzi, a pustka, jaka po tym pozostaje, jest nie do zniesienia. Wiem doskonale, kim jest ten, który ocalił Loringa. Teraz nie potrzebuję więcej informacji, muszę się skupić na sprawach doczesnych, wymagających mej uwagi.>> Miał już serdecznie dość tego, że ktoś przebywał mu w głowie. Zwłaszcza, iż nie była to tylko pradawna istota. Następną myśl posłał w stronę niewidocznego smoka, krążącego wysoko nad nimi. "<<A ty mógłbyś się od tego powstrzymać i mi pomóc, a nie tylko biernie się przyglądać, jak cała sytuacja wymyka się spod jakiejkolwiek kontroli. Nie mam teraz czasu na firinthirth, później możemy się pobawić w te gierki.>>" Nie dosłyszał żadnej odpowiedzi, ale poczuł delikatną irytację, choć mogło mu się też to zdawać.
To, że człowiek nazwał go wrogiem korony było niesamowicie zabawne, zwłaszcza, że smoki nie mają nad sobą żadnych władców, ani żadnych nie uznają. To tak, jakby zagrozić nieumarłemu, że się przeziębi, jeśli będzie za długo stał na chłodzie. Jeszcze bardziej rozbawiła go reakcja Feyli, która najwyraźniej postanowiła sobie zażartować z kapitana. Ten ostatni wydawał się porządnie skołowany cała sytuacją. Dérigéntirh postanowił na chwilę obecną nie wkraczać do akcji, wiedział już, że grabarz potrafi o siebie zadbać na tyle, aby nie musieć go chronić; przynajmniej nie przed jakimś lichym człowieczkiem.
Tym, co go zainteresowało, była wymiana zdań pomiędzy elfem o imieniu Srdan, który przed chwilą mu się przedstawił, a Ilirinleath. Jednocześnie przypomniał sobie, że się nie przedstawił.
- Wybaczcie - rzekł do nich po elficku. - Dużo spraw zaprząta mą głowę, wiele z niej wylatuje. Nazywam się Dérigéntirh Bagrintharer Méa-o'shoukan. Pochodzę z Gór Dasso, lecz już od kilku wieków tam nie byłem.
Jednocześnie przyglądał się wszystkim obecnym na polanie na tyle dyskretnie, że aby dostrzegli, że to robi, musieliby nieco wyczulić zmysły. Nie miał do nich złych zamiarów, ale polana przypominała mu bulgoczący kocioł wywaru z korzenia mandragory, owocu wieczornika oraz liści wilczego łyka, gotowy w każdej chwili wybuchnąć.
"<<To, co mi przekazujesz, to coś, co widziałem tysiące razy. Dwaj bracia, różniący się zupełnie, a będący tacy sami. Z tego nigdy nic dobrego nie wychodzi, a pustka, jaka po tym pozostaje, jest nie do zniesienia. Wiem doskonale, kim jest ten, który ocalił Loringa. Teraz nie potrzebuję więcej informacji, muszę się skupić na sprawach doczesnych, wymagających mej uwagi.>> Miał już serdecznie dość tego, że ktoś przebywał mu w głowie. Zwłaszcza, iż nie była to tylko pradawna istota. Następną myśl posłał w stronę niewidocznego smoka, krążącego wysoko nad nimi. "<<A ty mógłbyś się od tego powstrzymać i mi pomóc, a nie tylko biernie się przyglądać, jak cała sytuacja wymyka się spod jakiejkolwiek kontroli. Nie mam teraz czasu na firinthirth, później możemy się pobawić w te gierki.>>" Nie dosłyszał żadnej odpowiedzi, ale poczuł delikatną irytację, choć mogło mu się też to zdawać.
To, że człowiek nazwał go wrogiem korony było niesamowicie zabawne, zwłaszcza, że smoki nie mają nad sobą żadnych władców, ani żadnych nie uznają. To tak, jakby zagrozić nieumarłemu, że się przeziębi, jeśli będzie za długo stał na chłodzie. Jeszcze bardziej rozbawiła go reakcja Feyli, która najwyraźniej postanowiła sobie zażartować z kapitana. Ten ostatni wydawał się porządnie skołowany cała sytuacją. Dérigéntirh postanowił na chwilę obecną nie wkraczać do akcji, wiedział już, że grabarz potrafi o siebie zadbać na tyle, aby nie musieć go chronić; przynajmniej nie przed jakimś lichym człowieczkiem.
Tym, co go zainteresowało, była wymiana zdań pomiędzy elfem o imieniu Srdan, który przed chwilą mu się przedstawił, a Ilirinleath. Jednocześnie przypomniał sobie, że się nie przedstawił.
- Wybaczcie - rzekł do nich po elficku. - Dużo spraw zaprząta mą głowę, wiele z niej wylatuje. Nazywam się Dérigéntirh Bagrintharer Méa-o'shoukan. Pochodzę z Gór Dasso, lecz już od kilku wieków tam nie byłem.
Jednocześnie przyglądał się wszystkim obecnym na polanie na tyle dyskretnie, że aby dostrzegli, że to robi, musieliby nieco wyczulić zmysły. Nie miał do nich złych zamiarów, ale polana przypominała mu bulgoczący kocioł wywaru z korzenia mandragory, owocu wieczornika oraz liści wilczego łyka, gotowy w każdej chwili wybuchnąć.
- Loring
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 134
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
„Loring.” Cichutki głosik rozbrzmiał w jego głowie, zmuszając go do zareagowania. Chciał otworzyć oczy, ale z nieznanych przyczyn nie mógł. „Nie ruszaj się, jesteś nieprzytomny, na twój umysł nałożona jest klatka ciała. Mam ci trochę do powiedzenia, musisz się skupić i w spokoju mnie wysłuchać, dobrze?” „Dobrze…” Mężczyźnie w tej chwili było obojętne co usłyszy, gdzie się znajduje i co robi. „Słucham więc…”
„Ale najpierw – jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz?” Blondyn skupił się jeszcze bardziej. Nie czuł bólu, jednak zebranie myśli sprawiało mu trudność. „Wampiry… Walka… Później pozwoliłem tobie się tym zająć, prawda? Tak, tak, pamiętam. Oddałem ci kontrolę, byś nas uratował…” Blondyn drgnął, z minuty na minutę wszystko stawało się coraz jaśniejsze i mniej zamglone. Pamiętał dobrze ostatnie wydarzenia, to co się stało, jak zostali otoczeni przez krwiopijców i zmuszeni do walki. Doskonale pamiętał ich lidera, jego siłę i… I ten ból, cierpienie powodowane spalaniem żywcem. „Ale… Ale udało ci się, zabiłeś ich?!” „Mój mały… Tak, zabiłem ich, ale… Nie udało się ocalić Okuara. On nie żyje.” „Co…?” Loring nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał, to nie mogło być prawdą. Chciał coś dopowiedzieć, jednak stanowczy głos przerwał mu, kontynuując i przy okazji zwiększając swe natężenie, jak gdyby wypełniając Loringa od środka. „Musisz jak najszybciej zwalczyć cierpienie i rozpacz, po utracie przyjaciela. Pozostali melmaro już przez to przeszli, teraz u nich jest tylko stały ból, smutek i niechęć akceptacji. Wiem, że winisz za wszystko grabarza, oni także, jednak nikt tutaj nie będzie się na nikim mścił. Na polanie zrobił się duży tłok, ale to zaraz zobaczysz mymi oczyma.” Po czym mężczyzna ujrzał przed sobą dokładny widok. To, co sobą przedstawiał, było… dość niezwykłe. Kowalka, grabarz, leśni, smok, a poza tym jacyś inni ludzie… Tego było zbyt dużo. „Wywiążę się konflikt, w którym nie weźmiesz udziału. Źle, że się w to wszystko wplątałeś, a jeszcze bardziej, że w ogóle znalazłem się na obcej ziemi, gdzie być nie powinienem… Trzeba temu zaradzić. Wyjaśniłem właśnie przed chwilą wszystko twym braciom. Wiedzą, że gdy się obudzisz, nie będziesz zadawał pytań, albowiem wszystko masz wytłumaczone. Co by się nie działo, nie ingeruj w otoczenie. Wyprawicie pogrzeb Okuarowi i ruszacie dalej, ze smokiem lub bez niego, zależy jaką decyzję podejmie, jednak i tak musicie ruszać. I pamiętaj, zabierz ze sobą miecz i płaszcz Xue’go, to potężne rzeczy, którymi żadna żyjąca istota posługiwać się nie powinna. Po drodze pozbędziecie się ich, tak by nikt nigdy płaszcza i miecza nie odnalazł. Pora wstawać, mój mały, twój sen jest krótki, jednak okoliczności nie pozwalają na więcej…”
Loring wydobył z siebie jedynie jęknięcie, po czym otworzył oczy. Ani trochę nie zdziwiło go to, co przed nimi się roztaczało, w końcu wszystko już zobaczył wcześniej. Był jeszcze trochę osłabiony, jednak czuł, że to szybko przejdzie. Powstał i spojrzał na trzymanego Okuara.
- Bracie… - Odezwał się jedynie, po czym zwrócił się do melmaro i Dara, jednak nie dbając o to, że usłyszeć ich mogą również inni ciekawscy.
- Wyprawimy mu pogrzeb z wszystkimi naszymi honorami, a od razu po tym ruszamy w drogę. Nie wiem czy smok będzie nam towarzyszył, czy też nie, najwyżej udamy się w dalszą podróż sami. A, i jeszcze jedno. To niebieskie coś… To płaszcz okrywający to co… hm… zostało z ich lidera. Płaszcz jest niesamowicie wytrzymały, nie wiem, czy wręcz nie jest on niezniszczalny. A broń… Magiczna, swym kontaktem rozpalająca wszystko, to ona stopiła mi zbroję, swoją drogą czyniąc ją bezużyteczną… I spaliła wnętrzności Okuara… To potężne przedmioty, które musimy ze sobą zabrać. Najpewniej nie uda nam się ich zniszczyć, lecz wyrzucimy je, ukryjemy, tak, by nikt nigdy ich nie odnalazł.
„Źle, że tutaj jestem, Loringu. Pewnie zastanawiasz się, z kim masz tak naprawdę do czynienia… Wszystko ci wyjaśnię, kiedy już ruszymy, obiecuję. Domyślam się, że jednak pozostajesz przy zamiarze zemsty, no cóż… To twój wybór. Nie wiem czy ci się to uda, czy nie, wiesz, że moim zdaniem zemsta to nie rozwiązanie, to trucizna która miast spokoju, da ci jedynie jeszcze więcej mroku. Otóż muszę wrócić do naszej krainy, do Gotlandu. Jeśli dasz radę przeżyć, to licz się z tym, że będziesz musiał opuścić Alaranię, by odtransportować mnie na miejsce. Lecz jeśli umrzesz… Zajmie się tym któryś z twoich towarzyszy. Nie wiem jak, ale wrócę do domu, pamiętaj, Loringu. Moja obecność zakłóca tutejsze prawa istnienia. Nie mogę tak ingerować, to przeczy prawidłom. A teraz zajmijcie się pogrzebem…”
- Bracia… - Loring spojrzał każdemu z towarzyszy w twarz. - Chodźmy z nim w ustronne miejsce, gdzie nikt nam nie przeszkodzi pożegnać się z nim tak, jak… jak pożegnałem się z bratem… - Końcówkę jedynie wyszeptał, nie chciał bowiem, by ktokolwiek poza leśnymi to usłyszał. Po czym podszedł do tego co zostało z Xue’go i wygrzebał płaszcz oraz miecz, wykazując przy tym większą odporność psychiczną, niż jeden z leśnych, który na ten widok zwymiotował.
„Ale najpierw – jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz?” Blondyn skupił się jeszcze bardziej. Nie czuł bólu, jednak zebranie myśli sprawiało mu trudność. „Wampiry… Walka… Później pozwoliłem tobie się tym zająć, prawda? Tak, tak, pamiętam. Oddałem ci kontrolę, byś nas uratował…” Blondyn drgnął, z minuty na minutę wszystko stawało się coraz jaśniejsze i mniej zamglone. Pamiętał dobrze ostatnie wydarzenia, to co się stało, jak zostali otoczeni przez krwiopijców i zmuszeni do walki. Doskonale pamiętał ich lidera, jego siłę i… I ten ból, cierpienie powodowane spalaniem żywcem. „Ale… Ale udało ci się, zabiłeś ich?!” „Mój mały… Tak, zabiłem ich, ale… Nie udało się ocalić Okuara. On nie żyje.” „Co…?” Loring nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał, to nie mogło być prawdą. Chciał coś dopowiedzieć, jednak stanowczy głos przerwał mu, kontynuując i przy okazji zwiększając swe natężenie, jak gdyby wypełniając Loringa od środka. „Musisz jak najszybciej zwalczyć cierpienie i rozpacz, po utracie przyjaciela. Pozostali melmaro już przez to przeszli, teraz u nich jest tylko stały ból, smutek i niechęć akceptacji. Wiem, że winisz za wszystko grabarza, oni także, jednak nikt tutaj nie będzie się na nikim mścił. Na polanie zrobił się duży tłok, ale to zaraz zobaczysz mymi oczyma.” Po czym mężczyzna ujrzał przed sobą dokładny widok. To, co sobą przedstawiał, było… dość niezwykłe. Kowalka, grabarz, leśni, smok, a poza tym jacyś inni ludzie… Tego było zbyt dużo. „Wywiążę się konflikt, w którym nie weźmiesz udziału. Źle, że się w to wszystko wplątałeś, a jeszcze bardziej, że w ogóle znalazłem się na obcej ziemi, gdzie być nie powinienem… Trzeba temu zaradzić. Wyjaśniłem właśnie przed chwilą wszystko twym braciom. Wiedzą, że gdy się obudzisz, nie będziesz zadawał pytań, albowiem wszystko masz wytłumaczone. Co by się nie działo, nie ingeruj w otoczenie. Wyprawicie pogrzeb Okuarowi i ruszacie dalej, ze smokiem lub bez niego, zależy jaką decyzję podejmie, jednak i tak musicie ruszać. I pamiętaj, zabierz ze sobą miecz i płaszcz Xue’go, to potężne rzeczy, którymi żadna żyjąca istota posługiwać się nie powinna. Po drodze pozbędziecie się ich, tak by nikt nigdy płaszcza i miecza nie odnalazł. Pora wstawać, mój mały, twój sen jest krótki, jednak okoliczności nie pozwalają na więcej…”
Loring wydobył z siebie jedynie jęknięcie, po czym otworzył oczy. Ani trochę nie zdziwiło go to, co przed nimi się roztaczało, w końcu wszystko już zobaczył wcześniej. Był jeszcze trochę osłabiony, jednak czuł, że to szybko przejdzie. Powstał i spojrzał na trzymanego Okuara.
- Bracie… - Odezwał się jedynie, po czym zwrócił się do melmaro i Dara, jednak nie dbając o to, że usłyszeć ich mogą również inni ciekawscy.
- Wyprawimy mu pogrzeb z wszystkimi naszymi honorami, a od razu po tym ruszamy w drogę. Nie wiem czy smok będzie nam towarzyszył, czy też nie, najwyżej udamy się w dalszą podróż sami. A, i jeszcze jedno. To niebieskie coś… To płaszcz okrywający to co… hm… zostało z ich lidera. Płaszcz jest niesamowicie wytrzymały, nie wiem, czy wręcz nie jest on niezniszczalny. A broń… Magiczna, swym kontaktem rozpalająca wszystko, to ona stopiła mi zbroję, swoją drogą czyniąc ją bezużyteczną… I spaliła wnętrzności Okuara… To potężne przedmioty, które musimy ze sobą zabrać. Najpewniej nie uda nam się ich zniszczyć, lecz wyrzucimy je, ukryjemy, tak, by nikt nigdy ich nie odnalazł.
„Źle, że tutaj jestem, Loringu. Pewnie zastanawiasz się, z kim masz tak naprawdę do czynienia… Wszystko ci wyjaśnię, kiedy już ruszymy, obiecuję. Domyślam się, że jednak pozostajesz przy zamiarze zemsty, no cóż… To twój wybór. Nie wiem czy ci się to uda, czy nie, wiesz, że moim zdaniem zemsta to nie rozwiązanie, to trucizna która miast spokoju, da ci jedynie jeszcze więcej mroku. Otóż muszę wrócić do naszej krainy, do Gotlandu. Jeśli dasz radę przeżyć, to licz się z tym, że będziesz musiał opuścić Alaranię, by odtransportować mnie na miejsce. Lecz jeśli umrzesz… Zajmie się tym któryś z twoich towarzyszy. Nie wiem jak, ale wrócę do domu, pamiętaj, Loringu. Moja obecność zakłóca tutejsze prawa istnienia. Nie mogę tak ingerować, to przeczy prawidłom. A teraz zajmijcie się pogrzebem…”
- Bracia… - Loring spojrzał każdemu z towarzyszy w twarz. - Chodźmy z nim w ustronne miejsce, gdzie nikt nam nie przeszkodzi pożegnać się z nim tak, jak… jak pożegnałem się z bratem… - Końcówkę jedynie wyszeptał, nie chciał bowiem, by ktokolwiek poza leśnymi to usłyszał. Po czym podszedł do tego co zostało z Xue’go i wygrzebał płaszcz oraz miecz, wykazując przy tym większą odporność psychiczną, niż jeden z leśnych, który na ten widok zwymiotował.
- Adrien
- Szukający Snów
- Posty: 168
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
Mógłby podpalić las nad nimi i zwiać podczas zamieszania, ale...zepsułby sobie takie piękne przedstawienie...Byli nikim więcej jak marionetkami w jego delikatnych dłoniach, w jego sadystycznym spektaklu życia, w którym to on był reżyserem i to on rozdawał role między zebranych tu ludzi, to on decydował o pierwszym ruchu w grze, reszta będzie zależeć tylko i wyłącznie od ich inteligencji i sprytu. Teraz ogniem zajęły się krzewy z drugiej strony polany w odległości identycznej jak tamten, poza zasięgiem wzroku reszty. Adrien Crevan używał czegoś, czego większość z nich nie używała; mianowicie mózgu. Doskonale wiedział co robi i w jaki sposób ma to robić by nikt nie powiązał go z żywiołem i jakąkolwiek magią.
-Oh, nadobna pani, pozwól iż uratuję cię przed tym niessskoniecznie wielkim morzem debilizmu! - walka z próbą powstrzymania śmiechu była walką bardzo nierówną, toteż Adrien szybko ją przegrał prawie dusząc się ze śmiechu próbując nie upuścić kowalki między jedną a drugą salwą opętańczego, nieprzyjemnego śmiechu szaleńca. Chwała jej za to, że była inteligentna i wiedziała co robić, ochroniła Grabarza choć wiedziała, że kapitan mógł to olać i ją zabić by dostać się do białowłosego.-Sssam bym chciał wiedzieć co zrobiłem-wyszeptał jej do ucha nieco zmieszany, ale zamierzał dalej ciągnąć tę farsę nie mogąc podarować sobie tak pięknej okazji do śmiechu. Praca Grabarza była taka zabawna!
Teraz ogniem zajęła się korona jednego z wyższych drzew, lecz na razie tylko delikatnie się tliła będąc prawie niewidzialną. Podpalane krzewy powoli łączyły się w półkole sukcesywnie odcinając drogę ucieczki do miasta tworząc ognistą pułapkę nie do pokonania.
Czekał aż strażnicy w końcu raczą się do niego ruszyć, ale chyba niezbyt im się spieszyło, co było tylko ułatwieniem zabawy. Teraz zaczął podpalać pień drzewa za Loringiem tak, by pień runął na ziemię wprost na strażników. Grabarz zaczął zastanawiać się w jaki sposób ma ostrzec rycerza by ten się odsunął, bo zostanie zgnieciony, ale cóż...liczył na jego inteligencję i instynkt samozachowawczy
. Plan był idealny, drzewo upadnie tak, że reszta ludzi będzie musiała uciekać prosto w pierścień ognia, czyli dokładnie tak jak Crevan to sobie wyobraził.
-ah..te zamordowane zwłoki wyglądają cudownie!- Upadły widząc ciało umarłego melmaro poczuł się jakby gwiazdka przyszła co najmniej miesiąc wcześniej niż zwykle. Nawet zachichotał cicho czując pewien rodzaj radosnego podniecenia na ten widok. Adrien nie rozumiał dlaczego ludzie tak bardzo cierpią po śmierci towarzysza, , przecież ciało to tylko skorupa okalająca klejnot duszy...po czym tu płakać? Oczywiście Upadły był w tym przypadku hipokrytą, on sam niesamowicie tęsknił za ukochanym i jego morderstwo wydawało mu się niesamowicie niesprawiedliwe...-Wybacz, Fey, zboczenie zawodowe. Wyjaśnił z lekką konsternacją w głosie widząc jej minę po tym co usłyszała.
Zemsta była tym, co trzymało go przy życiu od wielu lat, czymś co nie pozwalało przebić jego lodowego serca sztyletem by raz na zawsze połączyć się z ukochanym na samym dnie wymiaru zmarłych. Ale jednak nim to się stanie zamierzał zabrać ze sobą tyle aniołów ile tylko da radę. Zdawał sobie sprawę, iż nigdy nie osiągnie spokoju duszy, ale przynajmniej będzie próbował. Drzewo runęło w dół a Adrien podpalił je do końca zamykając resztę w ognistej obręczy skazując ich na ucieczkę w głąb lssu gdzie pierścień z ognia się zamykał. Ah...piękne uczucie biec na oślep po śmierć...
Bez słowa wsadził Kowalkę na Mortema wskazując na jego grzbiet tuż za nią. -Później ci to wyjaśnię, teraz nie ma na to czasssu...ihihihi...uciekajmy zanim zdążą sssię wydossstać..
-Oh, nadobna pani, pozwól iż uratuję cię przed tym niessskoniecznie wielkim morzem debilizmu! - walka z próbą powstrzymania śmiechu była walką bardzo nierówną, toteż Adrien szybko ją przegrał prawie dusząc się ze śmiechu próbując nie upuścić kowalki między jedną a drugą salwą opętańczego, nieprzyjemnego śmiechu szaleńca. Chwała jej za to, że była inteligentna i wiedziała co robić, ochroniła Grabarza choć wiedziała, że kapitan mógł to olać i ją zabić by dostać się do białowłosego.-Sssam bym chciał wiedzieć co zrobiłem-wyszeptał jej do ucha nieco zmieszany, ale zamierzał dalej ciągnąć tę farsę nie mogąc podarować sobie tak pięknej okazji do śmiechu. Praca Grabarza była taka zabawna!
Teraz ogniem zajęła się korona jednego z wyższych drzew, lecz na razie tylko delikatnie się tliła będąc prawie niewidzialną. Podpalane krzewy powoli łączyły się w półkole sukcesywnie odcinając drogę ucieczki do miasta tworząc ognistą pułapkę nie do pokonania.
Czekał aż strażnicy w końcu raczą się do niego ruszyć, ale chyba niezbyt im się spieszyło, co było tylko ułatwieniem zabawy. Teraz zaczął podpalać pień drzewa za Loringiem tak, by pień runął na ziemię wprost na strażników. Grabarz zaczął zastanawiać się w jaki sposób ma ostrzec rycerza by ten się odsunął, bo zostanie zgnieciony, ale cóż...liczył na jego inteligencję i instynkt samozachowawczy
. Plan był idealny, drzewo upadnie tak, że reszta ludzi będzie musiała uciekać prosto w pierścień ognia, czyli dokładnie tak jak Crevan to sobie wyobraził.
-ah..te zamordowane zwłoki wyglądają cudownie!- Upadły widząc ciało umarłego melmaro poczuł się jakby gwiazdka przyszła co najmniej miesiąc wcześniej niż zwykle. Nawet zachichotał cicho czując pewien rodzaj radosnego podniecenia na ten widok. Adrien nie rozumiał dlaczego ludzie tak bardzo cierpią po śmierci towarzysza, , przecież ciało to tylko skorupa okalająca klejnot duszy...po czym tu płakać? Oczywiście Upadły był w tym przypadku hipokrytą, on sam niesamowicie tęsknił za ukochanym i jego morderstwo wydawało mu się niesamowicie niesprawiedliwe...-Wybacz, Fey, zboczenie zawodowe. Wyjaśnił z lekką konsternacją w głosie widząc jej minę po tym co usłyszała.
Zemsta była tym, co trzymało go przy życiu od wielu lat, czymś co nie pozwalało przebić jego lodowego serca sztyletem by raz na zawsze połączyć się z ukochanym na samym dnie wymiaru zmarłych. Ale jednak nim to się stanie zamierzał zabrać ze sobą tyle aniołów ile tylko da radę. Zdawał sobie sprawę, iż nigdy nie osiągnie spokoju duszy, ale przynajmniej będzie próbował. Drzewo runęło w dół a Adrien podpalił je do końca zamykając resztę w ognistej obręczy skazując ich na ucieczkę w głąb lssu gdzie pierścień z ognia się zamykał. Ah...piękne uczucie biec na oślep po śmierć...
Bez słowa wsadził Kowalkę na Mortema wskazując na jego grzbiet tuż za nią. -Później ci to wyjaśnię, teraz nie ma na to czasssu...ihihihi...uciekajmy zanim zdążą sssię wydossstać..
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
- Dérigéntirh - Elfka powtórzyła imię smoka usiłując je zapamiętać a przy okazji sprawdzić swoją wymowę, gdyż smocze głoski nie były czymś co łatwo jest naśladować. Zastanawiała sie co takiego mogło sprowadzić olbrzymiego stwora w tak odległe, zamieszkane przez ludzi miejsce. Czy kierowała nim konkretna potrzeba, czy tez przybył do Fargoth dla rozrywki. Zapewne większość z przedstawicieli jego rasy uważała się za panów świata i pozostawała w przekonaniu iż wszystkie ziemie należą do nich. Ilirinleath nie przychodził na myśl żaden pomysł wskazujący na cel jaki mógł przyświecać smokowi. Żaden poza leżącymi tu zwłokami drugiego z przedstawicieli smoczej rasy. A jeśli ma rację to Dérigéntirh wkrótce opuści te ziemię rozwiązując tym samym wiele z ludzkich problemów.
- Wiem że nie powinnam pytać o twoje intencję, ani też specjalnie mnie one nie interesują - zwróciła się do smoka - ale pragnę tylko zwrócić uwagę ze bez względu na zamiary, sama twoja obecność w znaczny sposób odbija się na losach mieszkańców Fargoth. Ludzie nie są przygotowani do życia w otoczeniu smoków. Nie wiedzą co robić, kieruje nimi strach, a on nigdy nie był dobrym doradcą. Nawet jeśli przyświecają ci najszlachetniejsze pobudki Dérigéntirhu, pozostając tutaj siejesz jedynie chaos i nieporządek. - Ilirinleath nie chciała udzielać smokowi rad. Liczyła raczej że skłoni go do szybszego działania w realizacji jego planów, a w konsekwencji opuszczenia tych ziem. - W każdym razie cokolwiek zamierzasz życzę ci powodzenia i mądrości w swoich decyzjach. - Ile smok mógł mieć lat? Setki? Tysiące? Z pewnością posiadał ogromną wiedzę, ale nawet największa wiedza nie świadczy o mądrości. Wiedzę i mądrość można było porównać do broni i umiejętności posługiwania się nią. Nie bez powodu Adrionem rządziła rada najmądrzejszych a nie rada najstarszych.
Rozmawiając z smokiem elfka cały czas czujnie obserwowała swojego kapitana. Ponownie chwyciła za łuk będąc gotowa w każdej chwili ruszyć mu z pomocą. Uznając sprawę z Dérigéntirhem za zakończoną chciała ruszyć w kierunku grabarza aby dołączyć do pozostałych strażników gdy nieoczekiwanie drugi z elfów zagrodził jej drogę udzielając swoich rad.
- Nie oceniaj mnie tak szybko Srdanie Wygnany. To nie człowiekowi służę lecz wierna jestem swemu sumieniu. - Ilirinleath zmrużyła oczy usiłując dostrzec dziwne zjawiska rozgrywające sie w oddali za grabarzem. - Twoje ostrzeżenie też jest niepotrzebne. To nie pierwszy złoczyńca który otoczony woli sie poddać licząc na późniejszy bardziej dogodny moment do ucieczki. Zresztą nie to mnie teraz martwi. Szczerze mówiąc mam nadzieję iż ów grabarz spróbuje stawiać opór. - Elfka zastanawiała się co mogliby zrobić z ewentualnym jeńcem. Prawda była taka że poza zeznaniami jakiś kobiet wypłakujących się na ramieniu kapitana nie mieli na niego nic. Żadnych dowodów. Co gorsza nawet nie mogli odstawić grabarza do miejskich lochów i przekazać wymiarowi sprawiedliwości gdyż ten kulał jak wszystko obecnie w Fargoth z powodu pojawienia się smoka . Skazani byliby na długi i żmudny proces który na wiele dni uziemiłby ich w mieście. O ile ten ostatni w ogóle by sie zaczął. Alternatywnym rozwiązaniem byłoby próba ucieczki grabarza. W ten sposób osobnik ten przyznałby sie niejako do zarzucanych mu czynów dając im jako straży wolną rękę w działaniu.
A Ilirinleath spieszyło się do domu. Płomienie omiatające polane elfka przyjęła niemal z radością. Grabarz uciekał, a to znaczyło że jednak nie był na tyle sprytny. Świetnie. Najbardziej z wszystkiego elfka nie znosiła inteligentnych złoczyńców gdyż uważała że ci marnują swój talent który mogliby poświęcić słuszniejszej sprawie.
Niemal równocześnie z walącym się drzewem Ilirinleath posłała dwie strzały w kierunku uciekającego mężczyzny. Ogień i dym przesłonił jej widok więc nie była w stanie ocenić czy te dosięgły celu. Nagle uświadomiła sobie iż konar olbrzymiej sosny upadł dokładnie w miejsce gdzie wcześniej stali jej towarzysze. Bez wahania skoczyła w tym kierunku, mając nadzieję iż nie jest za późno na ratunek kapitanowi i pozostałym strażnikom.
- Wiem że nie powinnam pytać o twoje intencję, ani też specjalnie mnie one nie interesują - zwróciła się do smoka - ale pragnę tylko zwrócić uwagę ze bez względu na zamiary, sama twoja obecność w znaczny sposób odbija się na losach mieszkańców Fargoth. Ludzie nie są przygotowani do życia w otoczeniu smoków. Nie wiedzą co robić, kieruje nimi strach, a on nigdy nie był dobrym doradcą. Nawet jeśli przyświecają ci najszlachetniejsze pobudki Dérigéntirhu, pozostając tutaj siejesz jedynie chaos i nieporządek. - Ilirinleath nie chciała udzielać smokowi rad. Liczyła raczej że skłoni go do szybszego działania w realizacji jego planów, a w konsekwencji opuszczenia tych ziem. - W każdym razie cokolwiek zamierzasz życzę ci powodzenia i mądrości w swoich decyzjach. - Ile smok mógł mieć lat? Setki? Tysiące? Z pewnością posiadał ogromną wiedzę, ale nawet największa wiedza nie świadczy o mądrości. Wiedzę i mądrość można było porównać do broni i umiejętności posługiwania się nią. Nie bez powodu Adrionem rządziła rada najmądrzejszych a nie rada najstarszych.
Rozmawiając z smokiem elfka cały czas czujnie obserwowała swojego kapitana. Ponownie chwyciła za łuk będąc gotowa w każdej chwili ruszyć mu z pomocą. Uznając sprawę z Dérigéntirhem za zakończoną chciała ruszyć w kierunku grabarza aby dołączyć do pozostałych strażników gdy nieoczekiwanie drugi z elfów zagrodził jej drogę udzielając swoich rad.
- Nie oceniaj mnie tak szybko Srdanie Wygnany. To nie człowiekowi służę lecz wierna jestem swemu sumieniu. - Ilirinleath zmrużyła oczy usiłując dostrzec dziwne zjawiska rozgrywające sie w oddali za grabarzem. - Twoje ostrzeżenie też jest niepotrzebne. To nie pierwszy złoczyńca który otoczony woli sie poddać licząc na późniejszy bardziej dogodny moment do ucieczki. Zresztą nie to mnie teraz martwi. Szczerze mówiąc mam nadzieję iż ów grabarz spróbuje stawiać opór. - Elfka zastanawiała się co mogliby zrobić z ewentualnym jeńcem. Prawda była taka że poza zeznaniami jakiś kobiet wypłakujących się na ramieniu kapitana nie mieli na niego nic. Żadnych dowodów. Co gorsza nawet nie mogli odstawić grabarza do miejskich lochów i przekazać wymiarowi sprawiedliwości gdyż ten kulał jak wszystko obecnie w Fargoth z powodu pojawienia się smoka . Skazani byliby na długi i żmudny proces który na wiele dni uziemiłby ich w mieście. O ile ten ostatni w ogóle by sie zaczął. Alternatywnym rozwiązaniem byłoby próba ucieczki grabarza. W ten sposób osobnik ten przyznałby sie niejako do zarzucanych mu czynów dając im jako straży wolną rękę w działaniu.
A Ilirinleath spieszyło się do domu. Płomienie omiatające polane elfka przyjęła niemal z radością. Grabarz uciekał, a to znaczyło że jednak nie był na tyle sprytny. Świetnie. Najbardziej z wszystkiego elfka nie znosiła inteligentnych złoczyńców gdyż uważała że ci marnują swój talent który mogliby poświęcić słuszniejszej sprawie.
Niemal równocześnie z walącym się drzewem Ilirinleath posłała dwie strzały w kierunku uciekającego mężczyzny. Ogień i dym przesłonił jej widok więc nie była w stanie ocenić czy te dosięgły celu. Nagle uświadomiła sobie iż konar olbrzymiej sosny upadł dokładnie w miejsce gdzie wcześniej stali jej towarzysze. Bez wahania skoczyła w tym kierunku, mając nadzieję iż nie jest za późno na ratunek kapitanowi i pozostałym strażnikom.
- Srdan
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 91
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Włóczęga , Wojownik
- Kontakt:
Dérigéntirh... Zapamiętał sobie to imię i w sumie stracił już zainteresowanie smokiem, ciekawsze rzeczy się działy, a z obecnej perspektywy mógł temu wszystkiemu się przyglądać. Próba złapania Grabarza, jak go nazywali, była dość nieudolna. No co po tym, że próbowali, jak praktycznie nic z tego nie wyszło.
Zerknął na elfkę słuchając jej odpowiedzi. Służy mu z jakiegoś powodu? Spłaca dług? Ale jaki dług elfka może mieć u człowieka? Prychnął. Służy swojemu sumieniu? Też mu coś, służyć powinno się temu kto zasługuje na to by mieć jakichś ludzi pod sobą, kto się na tym zna i w ogóle... A z tego co widział, ten człowiek taki nie był.
- Dawniej, jeżeli ktoś stawiał opór, było to swoiste przyznanie się do winy, a jeżeli wina jest ogromna, a z tego co mówiłaś - tak jest, i gdyby chociaż połowa zarzutów w jego kierunku okazałaby się prawdziwa, to możecie go zabić. Ja tak robiłem. - Odparł, przy okazji coś o sobie zdradzając. Skoro on tak czynił, w takich sytuacjach, łatwo bylo wywnioskowac, że też kiedyś był strażnikiem miejskim, lub kimś tego pokroju, osobą dbającą o porządek, o przyprowadzanie złoczyńców przed oblicze sprawiedliwości, lub nawet osobą której się to prawo zdarzało egzekwować, do czego się zresztą przyznał. Oj tak, pamiętał jak dziś kiedy za czasów bycia gwardzistą zdarzało mu się stawać przed osaczonym złoczyńcą i wymieniać jego wykroczenia, zbrodnie często też. Zawsze ten sam wyraz twarzy u takich bandytów, rzadko wiedzieli co zrobić, wiedzieli przecież, że jeżeli tak łatwo się poddadzą - dostaną szybką śmierć. A jeżeli spróbuje uciec i mu się nie uda... Cóż, też dostanie szybką śmierć, a jeżeli się uda? No cóż - będzie wolny. Ale szansa na ucieczkę była raczej niewielka. Ale w sumie, próbowali dość często - w końcu szansa jest, jak się uda będą wolni, trzeba spróbować... Ale ucieczka przed zorganizowaną obławą? Ha... Zawsze gdzieś byli pochowani inni gwardziści tylko na to czekający, odcinający pozostałe drogi ucieczki. Jak on uwielbiał tą minę, ten uśmiech kiedy widział, że go nie gonili... A tu zza rogu nagle wyskakuje elf i przygważdża do ziemi... No a cóż, jeżeli Srdan zamykał drogi ucieczki a nie był tym który do niego przemawiał, to zazwyczaj kończyło się to śmiercią zbrodniarza, zdrajcy czy kogo tam...
Potrząsnął głową uciekając od wspomnień, jakoś tak zrobiło mu się smutniej. Rozejrzał się po okolicy, Grabarz zaczął uciekać, tu zawaliło się drzewo na tych pozostałych strażników... Ujrzał dym, płomienie. Na prasmoka... Biedne drzewa... Szanował naturę, jak chyba większość elfów i to co widział przyprawiało go niemalże o ból i smutek... Grabarz zasłużył na karę, ale już go nie widział, a nie miał jakoś zamiaru go gonić.. Sam nie wiedział dlaczego. Stał tak jak słup, próbując ogarnąć co się dzieje. Elfka skoczyła w kierunku gdzie stali wcześniej jej towarzysze... Ah, w sumie było to jedyne logiczne co mógł zrobić, bo do ucieczki mu się nie paliło, o ile można tak to ująć... Dlatego też podążył za elfką, ah, jak coś to pomoże...
Zerknął na elfkę słuchając jej odpowiedzi. Służy mu z jakiegoś powodu? Spłaca dług? Ale jaki dług elfka może mieć u człowieka? Prychnął. Służy swojemu sumieniu? Też mu coś, służyć powinno się temu kto zasługuje na to by mieć jakichś ludzi pod sobą, kto się na tym zna i w ogóle... A z tego co widział, ten człowiek taki nie był.
- Dawniej, jeżeli ktoś stawiał opór, było to swoiste przyznanie się do winy, a jeżeli wina jest ogromna, a z tego co mówiłaś - tak jest, i gdyby chociaż połowa zarzutów w jego kierunku okazałaby się prawdziwa, to możecie go zabić. Ja tak robiłem. - Odparł, przy okazji coś o sobie zdradzając. Skoro on tak czynił, w takich sytuacjach, łatwo bylo wywnioskowac, że też kiedyś był strażnikiem miejskim, lub kimś tego pokroju, osobą dbającą o porządek, o przyprowadzanie złoczyńców przed oblicze sprawiedliwości, lub nawet osobą której się to prawo zdarzało egzekwować, do czego się zresztą przyznał. Oj tak, pamiętał jak dziś kiedy za czasów bycia gwardzistą zdarzało mu się stawać przed osaczonym złoczyńcą i wymieniać jego wykroczenia, zbrodnie często też. Zawsze ten sam wyraz twarzy u takich bandytów, rzadko wiedzieli co zrobić, wiedzieli przecież, że jeżeli tak łatwo się poddadzą - dostaną szybką śmierć. A jeżeli spróbuje uciec i mu się nie uda... Cóż, też dostanie szybką śmierć, a jeżeli się uda? No cóż - będzie wolny. Ale szansa na ucieczkę była raczej niewielka. Ale w sumie, próbowali dość często - w końcu szansa jest, jak się uda będą wolni, trzeba spróbować... Ale ucieczka przed zorganizowaną obławą? Ha... Zawsze gdzieś byli pochowani inni gwardziści tylko na to czekający, odcinający pozostałe drogi ucieczki. Jak on uwielbiał tą minę, ten uśmiech kiedy widział, że go nie gonili... A tu zza rogu nagle wyskakuje elf i przygważdża do ziemi... No a cóż, jeżeli Srdan zamykał drogi ucieczki a nie był tym który do niego przemawiał, to zazwyczaj kończyło się to śmiercią zbrodniarza, zdrajcy czy kogo tam...
Potrząsnął głową uciekając od wspomnień, jakoś tak zrobiło mu się smutniej. Rozejrzał się po okolicy, Grabarz zaczął uciekać, tu zawaliło się drzewo na tych pozostałych strażników... Ujrzał dym, płomienie. Na prasmoka... Biedne drzewa... Szanował naturę, jak chyba większość elfów i to co widział przyprawiało go niemalże o ból i smutek... Grabarz zasłużył na karę, ale już go nie widział, a nie miał jakoś zamiaru go gonić.. Sam nie wiedział dlaczego. Stał tak jak słup, próbując ogarnąć co się dzieje. Elfka skoczyła w kierunku gdzie stali wcześniej jej towarzysze... Ah, w sumie było to jedyne logiczne co mógł zrobić, bo do ucieczki mu się nie paliło, o ile można tak to ująć... Dlatego też podążył za elfką, ah, jak coś to pomoże...
-
- Kroczący w Snach
- Posty: 246
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
- Kontakt:
Nagle wszędzie wokół pojawił się ogień dając grabarzowi i Feyli okazję do ucieczki. Żywioł ten najwyraźniej uparł się na kowalkę. Dziewczyna miała jeszcze w pamięci niedawną ucieczkę z płonącego lasu, a teraz ponownie została otoczona przez ogień. Grabarz bez uprzedzenie wsadził ja na grzbiet Mortema jakby byłą jakimś pakunkiem. Feyla miała właśnie głośno zaprotestować, gdy poczuła strzałę odbijającą się od smoczej tarczy którą miała przewieszoną przez plecy. Nie była czasu na próżne gadanie. Musieli czym prędzej uciekać. W chwili obecnej zagrażał im nie tylko ogień ale i gniew strażników miejskich.
Grabarz wskoczył na konia zaraz za kowalką i oboje rzucili się do ucieczki. Feyla obejrzała się jeszcze przez ramię by ocenić wydarzenia rozgrywające sie na polanie. Ogień poczynił nieodwracalne szkody. Spalone drzewo upadło wprost na dwójkę strażników. Mężczyźni nie mieli wiele szans na przeżycie. Chudy człowiek z laską został niemal całkowicie przygnieciony, natomiast kapitana pokryły płonące konary. Kowalka dostrzegła jeszcze sylwetkę elfki biegnącej w ich kierunku.
Ludzie Loringa także nie mieli szczęścia. Zdołali wprawdzie uniknąć łamiącego się drzewa , ale tyko po to by za chwilę zostać staranowanymi przez niedźwiedzia. "Skąd u licha wziął się tam niedźwiedź"? zastanawiała sie dziewczyna. Zwierzak wpadł w panikę gdy tylko ogarnęły go płomienie. Uciekając wpadł wprost w grupę melmaro. Mężczyźni może i byli mistrzami szermierki, ale miecze w żaden sposób nie mogły zablokować ciosów zadawanych pazurami. Zresztą niedźwiedź wcale nie myślał o walce. Chciał jak najszybciej oddalić sie od zagrożenia, a oni stali mu na drodze. Bar niemal wdeptał w ziemię dwóch towarzyszy Loringa nim zniknął kowalce z oczu.
Feyla usiłowała zrozumieć co wywołało kolejną falę pożaru. Czyżby znowu smoki? Wątpliwe ich obecność dałaby się zauważyć dużo wcześniej. Nagle kowalka dostrzegła iż żywioł wcale nie rozchodzi się w przypadkowych kierunkach, a tworzy idealny pierścień osaczający zgromadzonych w nim nieszczęśników. Mieli do czynienia z celowym działaniem, chociaż póki co ona nie wiedziała co spowodowało ten pożar. Czyżby znowu wampiry?
Feyla i Adrien gnali na grzbiecie Mortema w kierunku wąskiego przesmyku w którym pierścień ognia nie zdążył sie jeszcze zamknąć. Wyglądało na to ze sami zdołają się uratować pozostawiając los pozostałych w ich własnych rękach. "Lub też smoczych pazurach" Dopowiedziała sobie w myślach kowalka.
Grabarz wskoczył na konia zaraz za kowalką i oboje rzucili się do ucieczki. Feyla obejrzała się jeszcze przez ramię by ocenić wydarzenia rozgrywające sie na polanie. Ogień poczynił nieodwracalne szkody. Spalone drzewo upadło wprost na dwójkę strażników. Mężczyźni nie mieli wiele szans na przeżycie. Chudy człowiek z laską został niemal całkowicie przygnieciony, natomiast kapitana pokryły płonące konary. Kowalka dostrzegła jeszcze sylwetkę elfki biegnącej w ich kierunku.
Ludzie Loringa także nie mieli szczęścia. Zdołali wprawdzie uniknąć łamiącego się drzewa , ale tyko po to by za chwilę zostać staranowanymi przez niedźwiedzia. "Skąd u licha wziął się tam niedźwiedź"? zastanawiała sie dziewczyna. Zwierzak wpadł w panikę gdy tylko ogarnęły go płomienie. Uciekając wpadł wprost w grupę melmaro. Mężczyźni może i byli mistrzami szermierki, ale miecze w żaden sposób nie mogły zablokować ciosów zadawanych pazurami. Zresztą niedźwiedź wcale nie myślał o walce. Chciał jak najszybciej oddalić sie od zagrożenia, a oni stali mu na drodze. Bar niemal wdeptał w ziemię dwóch towarzyszy Loringa nim zniknął kowalce z oczu.
Feyla usiłowała zrozumieć co wywołało kolejną falę pożaru. Czyżby znowu smoki? Wątpliwe ich obecność dałaby się zauważyć dużo wcześniej. Nagle kowalka dostrzegła iż żywioł wcale nie rozchodzi się w przypadkowych kierunkach, a tworzy idealny pierścień osaczający zgromadzonych w nim nieszczęśników. Mieli do czynienia z celowym działaniem, chociaż póki co ona nie wiedziała co spowodowało ten pożar. Czyżby znowu wampiry?
Feyla i Adrien gnali na grzbiecie Mortema w kierunku wąskiego przesmyku w którym pierścień ognia nie zdążył sie jeszcze zamknąć. Wyglądało na to ze sami zdołają się uratować pozostawiając los pozostałych w ich własnych rękach. "Lub też smoczych pazurach" Dopowiedziała sobie w myślach kowalka.
- Dérigéntirh
- Senna Zjawa
- Posty: 260
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
- Kontakt:
Dérigéntirh miał już serdecznie dość tego, co się wokół niego działo. A był to po prostu czysty chaos, pozbawiony jakiekolwiek ładu. ”Tak, bo co to wszystko było? Pierścień ognia, grabarz i jego przewinienia, strażnicy ze swoimi problemami, melmaro i ich pogrzeb. Czy nikt tu nie może myśleć racjonalnie? Ja potrafię odrzucić to, co sam chcę na rzecz tego, co powinienem zrobić, ale najwyraźniej tu obecni nie mogą myśleć o niczym innym, tylko o własnych problemach. Gdybym nie był taki uparty w tej chwili bym odleciał, zostawiając ich swojemu własnemu losowi. Ale ja kończę to, co zacząłem, nawet, jeżeli ktoś inny tego nie robił.” Powoli zaczynała w nim odzywać się prawdziwie smocza część osobowości, ta kierująca się instynktem i własnym dobrem.
Myśli smoka nie zniknęły bez odpowiedzi w próżni. ”<<Widzisz, co się dzieje? Nie zapanujesz nad nimi wszystkimi, pogódź się z tym.>>” Myśl wysłana mu przez wielkiego smoka w górę sprawiła, że się nieco uspokoił. Odetchnął kilka razy, starając się zachować jasność myśli. ”<<Trzeba ich stąd wyciągnąć>>”, odpowiedział. ”<<Ale sam nie dam sobie z nimi wszystkim rady. Pomożesz mi?>>” ”<<Tylko ze względu na ciebie, bracie. Pomaganie ludziom mnie nie interesuje, ich marne żywoty i tak są skażane na zagładę>>”
Złoty smok zmaterializował się na niebie. Był wielki i potężny, lśniący w blasku słońca. Teraz, gdy dwa stworzenia znajdowały się blisko siebie, można było bez problemu dostrzec, że lecący smok jest ponad dwa razy większy od Dérigéntirha. Krążył nad polaną, lustrując ją uważnym wzrokiem, najbardziej jednak skupiając się na smoku.
Dérigéntirh rozpostarł skrzydła, jednocześnie wykonując obrót przy ziemi, dzięki któremu melmaro znaleźli się na krańcu jego skrzydła. Następnie zaczął je podnosić tak, aby wszyscy zjechali powoli na jego grzbiet.
- Wybaczcie – powiedział, kiedy już tam się znaleźli – za tą niewygodę, ale to konieczne. A teraz łapać się za szpikulce, jeżeli nie chcecie spaść.
Powoli uniósł się i wystartował, kierując się w stronę drugiego smoka, latającego nad nimi. Poruszał się wolniej ze względu na dużą ilość osób lecącą obecnie na jego grzbiecie. Jednak po chwili znalazł się już przy wielkim smoku. Zbliżył się do niego na bardzo bliską odległość. Przechylił się, sprawiając, że melmaro upadli na grzbiet wielkiego smoka, dla którego taki ciężar był mniejszym obciążeniem, niż dla Dérigéntirha.
- Jeszcze raz wybaczacie – powiedział do nich. - Mam nadzieję, że nie będziecie mi mieć tego za złe.
- Dokąd mam zanieść tych ludzi? – zwrócił się do niego Weihlonder w Smoczej Mowie, przyglądając się uważnie melmaro, jakby chciał ich dogłębnie zbadać, a następnie ocenić.
- W jakieś bezpieczne miejsce – odpowiedział Dérigéntirh w tym samym języku. - To, co tutaj robisz wyjaśnisz mi później.
- Zawsze tak jest, kiedy cię odwiedzam. Ja mam jakąś ważną sprawę, a ty mnie nawet nie przywitasz, będąc zajętym problemami ludzi – w głosie jego starszego brata słychać było oburzenie.
- Zadośćuczynię ci to później. Teraz proszę, zanieś ich gdzieś. Ja wyciągnę jeszcze elfy. I zrób coś z tymi łuskami, zbyt zwracają na siebie uwagę.
Weihlonder nie odpowiedział, tylko oddalił się na północ, w czasie lotu całkowicie znikając. Dérigéntirh westchnął i zniżył lot, krążąc nad polaną, starając się zorientować, gdzie w tym czasie wszyscy się przemieścili.
Myśli smoka nie zniknęły bez odpowiedzi w próżni. ”<<Widzisz, co się dzieje? Nie zapanujesz nad nimi wszystkimi, pogódź się z tym.>>” Myśl wysłana mu przez wielkiego smoka w górę sprawiła, że się nieco uspokoił. Odetchnął kilka razy, starając się zachować jasność myśli. ”<<Trzeba ich stąd wyciągnąć>>”, odpowiedział. ”<<Ale sam nie dam sobie z nimi wszystkim rady. Pomożesz mi?>>” ”<<Tylko ze względu na ciebie, bracie. Pomaganie ludziom mnie nie interesuje, ich marne żywoty i tak są skażane na zagładę>>”
Złoty smok zmaterializował się na niebie. Był wielki i potężny, lśniący w blasku słońca. Teraz, gdy dwa stworzenia znajdowały się blisko siebie, można było bez problemu dostrzec, że lecący smok jest ponad dwa razy większy od Dérigéntirha. Krążył nad polaną, lustrując ją uważnym wzrokiem, najbardziej jednak skupiając się na smoku.
Dérigéntirh rozpostarł skrzydła, jednocześnie wykonując obrót przy ziemi, dzięki któremu melmaro znaleźli się na krańcu jego skrzydła. Następnie zaczął je podnosić tak, aby wszyscy zjechali powoli na jego grzbiet.
- Wybaczcie – powiedział, kiedy już tam się znaleźli – za tą niewygodę, ale to konieczne. A teraz łapać się za szpikulce, jeżeli nie chcecie spaść.
Powoli uniósł się i wystartował, kierując się w stronę drugiego smoka, latającego nad nimi. Poruszał się wolniej ze względu na dużą ilość osób lecącą obecnie na jego grzbiecie. Jednak po chwili znalazł się już przy wielkim smoku. Zbliżył się do niego na bardzo bliską odległość. Przechylił się, sprawiając, że melmaro upadli na grzbiet wielkiego smoka, dla którego taki ciężar był mniejszym obciążeniem, niż dla Dérigéntirha.
- Jeszcze raz wybaczacie – powiedział do nich. - Mam nadzieję, że nie będziecie mi mieć tego za złe.
- Dokąd mam zanieść tych ludzi? – zwrócił się do niego Weihlonder w Smoczej Mowie, przyglądając się uważnie melmaro, jakby chciał ich dogłębnie zbadać, a następnie ocenić.
- W jakieś bezpieczne miejsce – odpowiedział Dérigéntirh w tym samym języku. - To, co tutaj robisz wyjaśnisz mi później.
- Zawsze tak jest, kiedy cię odwiedzam. Ja mam jakąś ważną sprawę, a ty mnie nawet nie przywitasz, będąc zajętym problemami ludzi – w głosie jego starszego brata słychać było oburzenie.
- Zadośćuczynię ci to później. Teraz proszę, zanieś ich gdzieś. Ja wyciągnę jeszcze elfy. I zrób coś z tymi łuskami, zbyt zwracają na siebie uwagę.
Weihlonder nie odpowiedział, tylko oddalił się na północ, w czasie lotu całkowicie znikając. Dérigéntirh westchnął i zniżył lot, krążąc nad polaną, starając się zorientować, gdzie w tym czasie wszyscy się przemieścili.
- Loring
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 134
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Melmaro nie mogli zrozumieć co się właśnie działo, jak bardzo świat przyspieszył tempo od momentu spotkania z Amtregiem. Dopiero odbyła się tutaj wielka walka, której żniwa stanowił Okuar, a już coś się działo. Las wokół nich zaczął się palić, a grabarz wybuchł obłąkańczym śmiechem i wraz z kowalką odjechał. Dla Gotlandczyków było to jasnym przekazem, iż ogień powstał przez białowłosego.
Choć jeden raz los postanowił im sprzyjać, było to w momencie runięcia drzewa, gdyż stali w takim miejscu, że pień nie mógłby ich przygnieść. Koniec problemu? Mogłoby się tak wydawać…
- Uwaga, niedźwiedź! – Krzyknął Loring, widząc nacierające zwierzę. W tej chwili nie dało się poznać, że to tak naprawdę niedźwiedziołak. Dlaczego atakował? Pewnie dlatego, że uciekał przed ogniem, a oni stali mu na drodze. – Odsuńcie się!
Nadchodzące zwierzę prawie wpadło w dwójkę leśnych, jednak ci w ostatniej chwili rzucili się na boki, przepuszczając spanikowane zwierzę. – Na srebrny księżyc, o co tutaj chodzi?!
- To nie jest teraz najważniejsze. – Loring szybko ogarnął umysłem sytuację, wcielając się od razu w rolę dowódcy. – Trzymajcie Okuara, żebyśmy go nie zgubili, teraz zawierzmy Darowi, on wie lepiej co robi. Nie przejmuj się, wytrzymamy tą „niewygodę”.
Każdy z melmaro chwycił się czego tylko mógł, by nie spaść, przy czym dwójka mężczyzn asekurowała trzeciego, w którego ramionach spoczywało ciało zmarłego. Loring myślał intensywnie nad tym co dalej, co z nimi. Dla niego grabarz i kowalka byli już straceni, a jeśli miałby im w czymkolwiek pomóc, to chyba w jak najszybszej śmierci. „Kim jest ten wielki smok…? Przypomina trochę Dara, ale rozmiarami go znacznie przerasta. Czyżby… Rodzina?”
- Nie przepraszaj, Dar. Kiedy wrócisz… Chcę ci powiedzieć kilka ważnych rzeczy. – Loring spojrzał przez krótką chwilę w oczy smoka, jednak uznał, że nie powinien czegoś takiego robić i szybko przeniósł swój wzrok na łuski bestii, na której właśnie spoczął. Było tutaj więcej miejsca i lot był z pewnością pewniejszy, ale… Pewność samego blondyna i jego braci nie zwiększyła się. Nie czuł zagrożenia ze strony nowej istoty, ufał bowiem Darowi i skoro ten ich powierzył, to musiał wiedzieć co robi.
Wielki smok mimo tego, że z pewnością ważył znacznie więcej i być może był mniej zwinny od mniejszej bestii, wydał się wojownikom szybszy, gdyż w bardzo krótkim czasie oddalili się od płonącej polany. Loring do samego końca wpatrzony był w malejącą sylwetkę smoczego druha, dopóki ta nie znikła. Druha? Z pewnością nie nazwałby go tak przy nikim oficjalnie, zresztą na niego samego też by tak nie powiedział. Potężny, stary smok i on, młody, zwyczajny człowiek? Światy tak różne. Polubił tego smoka, owszem, nawet bardzo, ale nie uważał, by była to odwzajemniona z drugiej strony więź.
- Jeżeli ci przeszkadzamy, panie, to przepraszamy… - Odezwał się ostrożnie złotowłosy do wielkiej istoty, uważając, że potrzeba wyjaśnić kilka kwestii, przy czym jego głos był spokojny i ostrożny, nie znał bowiem charakteru złotego osobnika, a nie chciał go niczym rozdrażnić. – Nie chcieliśmy sprawić ci trudu i zawrócić głowy…
- Loring… - Odezwał się cicho Vernary, pochylając się w jego stronę. – Ten smok… Jestem prawie pewien, że jest to ta sama istota, która wcześniej przyleciała i… I uzdrowiła cię, kiedy leżałeś na łożu śmierci i umierałeś…
Blondyn drgnął na słowa towarzysza i baczniej przyjrzał się smokowi. Pamiętał… Pamiętał, że umierał, umierał dwukrotnie w zasadzie, przed i po decydującej konfrontacji… A później ten cały ból zniknął…
- To… To prawda… panie? Uratowałeś mnie? Przepraszam za moją wścibskość, ale jesteś bardzo podobny do Dara… Czy, czy jesteście rodziną? Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz, oczywiście.
„Teraz jest chwila wytchnienia.” Potężny głos ponownie rozległ się w głowie Loringa, odwracając jego uwagę od smoka i sprawiając, że ten częściowo znieruchomiał i zamknął oczy, chcąc lepiej skupić się na rozmowie. Konfrontacja w myślach była dla niego czymś nowym i niezbyt wiedział jak to działa. „Jeżeli chcesz, mogę uchylić przed tobą rąbek wiedzy, byś lepiej zrozumiał to co cię otacza, a przede wszystkim, kim jestem.” „Chcę… Ale… Ja nic nie rozumiem. Kim jesteś, jak mam się do ciebie zwracać, GDZIE tak w ogóle jesteś i czemu, po co?” „Spokojnie, mój mały… Wszystko ci wytłumaczę, nie koniecznie teraz, bo wytchnienia na tyle najpewniej nie starczy, ale coś jeszcze przekazać zdążę. Tylko wybierz co najbardziej potrzebujesz wiedzieć w tej chwili.”
- Loring, co jest z tobą? – Odezwał się Pequris, z niepokojem wpatrując się w zastygłego brata, jednak chwilę po tym został klepnięty przez Urgotha, którzy nakazał mu być cicho i pokazał palcem mocno zaciśniętą na rękojeści dłoń blondyna.
„Kim jesteś…?” „A więc… Jakby to ci wytłumaczyć, byś zrozumiał… Jestem pierwotnym, założycielem dzisiejszych form życia, ich… stwórcą. Ludzie naszej krainy nazwali mnie prasmokiem, ze względu na to, że ich przypominałem, wszystko przez złą interpretację. Nie przypominałem ich, a oni mnie, gdyż to ja ich stworzyłem, na swoje podobieństwo, zasadzając w sercu każdego część siebie. Tak, w naszej krainie też są smoki, jednak całkiem różne od tych, alarańskich. Rodziną są tylko z nazwy. Na początku po naszych ziemiach chodziły zrodzone z kataklizmów kreatury, walczące ze sobą wzajemnie, niszczące wszystko co spotkają na swojej drodze. Ja byłem pierwszym świetlistym, a swe życie poświęciłem oczyszczeniu splugawionej ziemi ze wszystkich jej skaz i zaraz.”
Loring otworzył oczy, przetwarzając to co przed chwilą usłyszał. To było tak wielką fikcją, że aż nie mógł w to uwierzyć… Jednak głos tej istoty był taki potężny, taki inny, nawet od smoczego… Melmaro miał wrażenie, jakby utonął w odmętach czasoprzestrzeni, słuchając tej jednej kwestii. Ile minęło, kilka minut, kilka godzin, kilka dni?
Blondyn rozejrzał się uważniej, upewniając się, gdzie w tej chwili się znajdują.
Choć jeden raz los postanowił im sprzyjać, było to w momencie runięcia drzewa, gdyż stali w takim miejscu, że pień nie mógłby ich przygnieść. Koniec problemu? Mogłoby się tak wydawać…
- Uwaga, niedźwiedź! – Krzyknął Loring, widząc nacierające zwierzę. W tej chwili nie dało się poznać, że to tak naprawdę niedźwiedziołak. Dlaczego atakował? Pewnie dlatego, że uciekał przed ogniem, a oni stali mu na drodze. – Odsuńcie się!
Nadchodzące zwierzę prawie wpadło w dwójkę leśnych, jednak ci w ostatniej chwili rzucili się na boki, przepuszczając spanikowane zwierzę. – Na srebrny księżyc, o co tutaj chodzi?!
- To nie jest teraz najważniejsze. – Loring szybko ogarnął umysłem sytuację, wcielając się od razu w rolę dowódcy. – Trzymajcie Okuara, żebyśmy go nie zgubili, teraz zawierzmy Darowi, on wie lepiej co robi. Nie przejmuj się, wytrzymamy tą „niewygodę”.
Każdy z melmaro chwycił się czego tylko mógł, by nie spaść, przy czym dwójka mężczyzn asekurowała trzeciego, w którego ramionach spoczywało ciało zmarłego. Loring myślał intensywnie nad tym co dalej, co z nimi. Dla niego grabarz i kowalka byli już straceni, a jeśli miałby im w czymkolwiek pomóc, to chyba w jak najszybszej śmierci. „Kim jest ten wielki smok…? Przypomina trochę Dara, ale rozmiarami go znacznie przerasta. Czyżby… Rodzina?”
- Nie przepraszaj, Dar. Kiedy wrócisz… Chcę ci powiedzieć kilka ważnych rzeczy. – Loring spojrzał przez krótką chwilę w oczy smoka, jednak uznał, że nie powinien czegoś takiego robić i szybko przeniósł swój wzrok na łuski bestii, na której właśnie spoczął. Było tutaj więcej miejsca i lot był z pewnością pewniejszy, ale… Pewność samego blondyna i jego braci nie zwiększyła się. Nie czuł zagrożenia ze strony nowej istoty, ufał bowiem Darowi i skoro ten ich powierzył, to musiał wiedzieć co robi.
Wielki smok mimo tego, że z pewnością ważył znacznie więcej i być może był mniej zwinny od mniejszej bestii, wydał się wojownikom szybszy, gdyż w bardzo krótkim czasie oddalili się od płonącej polany. Loring do samego końca wpatrzony był w malejącą sylwetkę smoczego druha, dopóki ta nie znikła. Druha? Z pewnością nie nazwałby go tak przy nikim oficjalnie, zresztą na niego samego też by tak nie powiedział. Potężny, stary smok i on, młody, zwyczajny człowiek? Światy tak różne. Polubił tego smoka, owszem, nawet bardzo, ale nie uważał, by była to odwzajemniona z drugiej strony więź.
- Jeżeli ci przeszkadzamy, panie, to przepraszamy… - Odezwał się ostrożnie złotowłosy do wielkiej istoty, uważając, że potrzeba wyjaśnić kilka kwestii, przy czym jego głos był spokojny i ostrożny, nie znał bowiem charakteru złotego osobnika, a nie chciał go niczym rozdrażnić. – Nie chcieliśmy sprawić ci trudu i zawrócić głowy…
- Loring… - Odezwał się cicho Vernary, pochylając się w jego stronę. – Ten smok… Jestem prawie pewien, że jest to ta sama istota, która wcześniej przyleciała i… I uzdrowiła cię, kiedy leżałeś na łożu śmierci i umierałeś…
Blondyn drgnął na słowa towarzysza i baczniej przyjrzał się smokowi. Pamiętał… Pamiętał, że umierał, umierał dwukrotnie w zasadzie, przed i po decydującej konfrontacji… A później ten cały ból zniknął…
- To… To prawda… panie? Uratowałeś mnie? Przepraszam za moją wścibskość, ale jesteś bardzo podobny do Dara… Czy, czy jesteście rodziną? Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz, oczywiście.
„Teraz jest chwila wytchnienia.” Potężny głos ponownie rozległ się w głowie Loringa, odwracając jego uwagę od smoka i sprawiając, że ten częściowo znieruchomiał i zamknął oczy, chcąc lepiej skupić się na rozmowie. Konfrontacja w myślach była dla niego czymś nowym i niezbyt wiedział jak to działa. „Jeżeli chcesz, mogę uchylić przed tobą rąbek wiedzy, byś lepiej zrozumiał to co cię otacza, a przede wszystkim, kim jestem.” „Chcę… Ale… Ja nic nie rozumiem. Kim jesteś, jak mam się do ciebie zwracać, GDZIE tak w ogóle jesteś i czemu, po co?” „Spokojnie, mój mały… Wszystko ci wytłumaczę, nie koniecznie teraz, bo wytchnienia na tyle najpewniej nie starczy, ale coś jeszcze przekazać zdążę. Tylko wybierz co najbardziej potrzebujesz wiedzieć w tej chwili.”
- Loring, co jest z tobą? – Odezwał się Pequris, z niepokojem wpatrując się w zastygłego brata, jednak chwilę po tym został klepnięty przez Urgotha, którzy nakazał mu być cicho i pokazał palcem mocno zaciśniętą na rękojeści dłoń blondyna.
„Kim jesteś…?” „A więc… Jakby to ci wytłumaczyć, byś zrozumiał… Jestem pierwotnym, założycielem dzisiejszych form życia, ich… stwórcą. Ludzie naszej krainy nazwali mnie prasmokiem, ze względu na to, że ich przypominałem, wszystko przez złą interpretację. Nie przypominałem ich, a oni mnie, gdyż to ja ich stworzyłem, na swoje podobieństwo, zasadzając w sercu każdego część siebie. Tak, w naszej krainie też są smoki, jednak całkiem różne od tych, alarańskich. Rodziną są tylko z nazwy. Na początku po naszych ziemiach chodziły zrodzone z kataklizmów kreatury, walczące ze sobą wzajemnie, niszczące wszystko co spotkają na swojej drodze. Ja byłem pierwszym świetlistym, a swe życie poświęciłem oczyszczeniu splugawionej ziemi ze wszystkich jej skaz i zaraz.”
Loring otworzył oczy, przetwarzając to co przed chwilą usłyszał. To było tak wielką fikcją, że aż nie mógł w to uwierzyć… Jednak głos tej istoty był taki potężny, taki inny, nawet od smoczego… Melmaro miał wrażenie, jakby utonął w odmętach czasoprzestrzeni, słuchając tej jednej kwestii. Ile minęło, kilka minut, kilka godzin, kilka dni?
Blondyn rozejrzał się uważniej, upewniając się, gdzie w tej chwili się znajdują.
- Adrien
- Szukający Snów
- Posty: 168
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
"Co dobrego przyjdzie z siedzenia i użalania się nad sobą? Nawet trup może stać, lecz ja żyję i stoję o własnych siłach. Jeśli mam umrzeć, to przed śmiercią nie chcę niczego żałować. Nie nazwę tego, co im zrobiłem zemstą. To sposób na poprawę humoru. Między mną, a nimi toczy się gra. Nawet gdy rzucą mnie w odmęty rozpaczy, jeśli będę mógł się wspiąć, choćby po pajęczej nici, zrobię to, nie ustąpię. Mam siłę, by tego dokonać. Jednak czy tego chcę, czy też nie, zależy tylko ode mnie samego.” Nie żałował, że wybrał im tak okrutną śmierć, jaką jest spalenie żywcem, zasługiwali. Każdy zasługiwał, nawet on sam. Teraz trwało polowanie na jego skromną osobę, ale on nie zamierzał być zwierzyną.
Jedyne, czego Adrien mógł żałować to to, że pewnie więcej nie zobaczy Acili. Pewna część jego natury przyzwyczaiła się do faktu, że ona z nim zamieszka. Wprawdzie dziewczyna musiała się liczyć z tym, iż musiałaby mu służyć, ale w zamian otrzymałaby wikt i opiekę, a także nauczyciela w postaci samego Crevana. Może i niewiele, ale jak na początek nowego życia całkiem nieźle. I...gdy patrzył na kotkę czuł pewien rodzaj instynktu ojcowskiego, nie miał dzieci nigdy ich mieć nie będzie. Chciałby mieć kogoś, kim mógłby się opiekować, nie na zasadzie relacji partnerskich, a na zasadzie...sam nie umiał tego nazwać. Wprawdzie wiedział jak bardzo kotołaczka jest zdradliwa, ale miał to gdzieś. Bo jeśli się coś oswoiło, to jest się za to odpowiedzialnym...
Mortem pędził tak, jakby go gonili. I bardzo dobrze. Płomień pozostawił im jedynie wąską szczelinę do przejazdu, ale i tak się udało im się uciec, tuż przed zamknięciem się kręgu. Wywołał zamieszanie i głównie o to mu chodziło. Jeśli przeżyją próżno będzie im go szukać - będzie już daleko stąd. I rzeczywiście tak było. Była noc, a zarówno Mortem jak i Adrien byli czarni, wiec próżno było ich szukać z góry. Wszystko było idealnie dopasowane tak, by nie dało się ich powtórnie złapać, każdy element układanki pasował.
Koń w końcu stanął dobre dziesięć kilometrów od miejsca zdarzenia, droga ta zajęła mu niecałą godzinę. I tak szybko, jak na kogoś, kto nie widział na jedno oko.
- Doskonale sssię ssspisssałeś,Mortem - grabarz zaskoczył z jego grzbietu i podał rękę Fey, by pomóc jej zejść. Zachowywał się tak, jak gdyby nic się nie stało. -Powinniśmy odpocząć... dalsza podróż byłaby zbyt mało efektywna, trzeba zregenerować siły.
Przeciągnął się tak, że strzeliła każda kosteczka w jego chudym ciele. Rozejrzał się po miejscu, w którym się znajdowali. Nic nadzwyczajnego, las, jeziorko z którego ogier natychmiast zaczął pić i polana osłonięta od ciekawskich spojrzeń. No i byli sami. Znów zostali tylko we dwoje...
- Chciałbym wrócić po Acilę. - powiedział cicho wpatrując się w Feylę, jakby czekając na jej reakcję. Nie żeby zamierzał jej słuchać, co to to nie, ale po prostu był ciekawy, co też ona mu odpowie.
Jedyne, czego Adrien mógł żałować to to, że pewnie więcej nie zobaczy Acili. Pewna część jego natury przyzwyczaiła się do faktu, że ona z nim zamieszka. Wprawdzie dziewczyna musiała się liczyć z tym, iż musiałaby mu służyć, ale w zamian otrzymałaby wikt i opiekę, a także nauczyciela w postaci samego Crevana. Może i niewiele, ale jak na początek nowego życia całkiem nieźle. I...gdy patrzył na kotkę czuł pewien rodzaj instynktu ojcowskiego, nie miał dzieci nigdy ich mieć nie będzie. Chciałby mieć kogoś, kim mógłby się opiekować, nie na zasadzie relacji partnerskich, a na zasadzie...sam nie umiał tego nazwać. Wprawdzie wiedział jak bardzo kotołaczka jest zdradliwa, ale miał to gdzieś. Bo jeśli się coś oswoiło, to jest się za to odpowiedzialnym...
Mortem pędził tak, jakby go gonili. I bardzo dobrze. Płomień pozostawił im jedynie wąską szczelinę do przejazdu, ale i tak się udało im się uciec, tuż przed zamknięciem się kręgu. Wywołał zamieszanie i głównie o to mu chodziło. Jeśli przeżyją próżno będzie im go szukać - będzie już daleko stąd. I rzeczywiście tak było. Była noc, a zarówno Mortem jak i Adrien byli czarni, wiec próżno było ich szukać z góry. Wszystko było idealnie dopasowane tak, by nie dało się ich powtórnie złapać, każdy element układanki pasował.
Koń w końcu stanął dobre dziesięć kilometrów od miejsca zdarzenia, droga ta zajęła mu niecałą godzinę. I tak szybko, jak na kogoś, kto nie widział na jedno oko.
- Doskonale sssię ssspisssałeś,Mortem - grabarz zaskoczył z jego grzbietu i podał rękę Fey, by pomóc jej zejść. Zachowywał się tak, jak gdyby nic się nie stało. -Powinniśmy odpocząć... dalsza podróż byłaby zbyt mało efektywna, trzeba zregenerować siły.
Przeciągnął się tak, że strzeliła każda kosteczka w jego chudym ciele. Rozejrzał się po miejscu, w którym się znajdowali. Nic nadzwyczajnego, las, jeziorko z którego ogier natychmiast zaczął pić i polana osłonięta od ciekawskich spojrzeń. No i byli sami. Znów zostali tylko we dwoje...
- Chciałbym wrócić po Acilę. - powiedział cicho wpatrując się w Feylę, jakby czekając na jej reakcję. Nie żeby zamierzał jej słuchać, co to to nie, ale po prostu był ciekawy, co też ona mu odpowie.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Ilirinleath dobiegła do drzewa zwalonego w skutek pożaru. Ujrzała maga Gattrina któremu sosna zmiażdżyła nogi. Człowiek żył lecz nie był w stanie sam wydostać sie z pułapki jaką stało się dla niego płonące drzewo. To kiedy szalejący wokół żywioł dosięgnie strażnika kończąc jego żywot było tylko kwestią czasu. Kapitana nigdzie nie było widać. Elfka postanowiła zawalczyć o towarzysza. Złamała nogą jeden z solidnych konarów, po czym wbiła uzyskany w ten sposób drąg bezpośrednio przy samej kłodzie, usiłując uzyskać w ten sposób dźwignię. Następnie naparła na nią z całych sił, ale jej wysiłki okazały się daremne. Drzewo nie ruszyło się ani na centymetr. Nagle Ilirinleath dojrzała Omriego. Jej dowódca poobijany, poparzony i brudny jakimś sposobem wydostał się z gałęzi sosny.
- Kapitanie tutaj! - Krzyknęła - Pomóż nam!
- To na nic. Zostaw go - odezwał się strażnik, a w jego oczach elfka dojrzała ślady szaleństwa. - Ruszamy w pościg. Gattrin już jest martwy.
Ilirinleath nie mogła uwierzyć w słowa kapitana. Tak po prostu ich zostawiał, skazując na śmierć w imię przeklętej misji. "Nigdy", pomyślała. Za nic nie podda się tak łatwo. Okazało się, iż Srdan miał rację. Ludzie są głupi, zawsze idą na skróty, bojąc się prawdziwych wyzwań. Elfka zdwoiła wysiłki, ale uparte drzewo nadal nie miało zamiaru się ruszać.
- Posłuchaj kapitana. - Ku zdziwieniu Ilirinleath mag był przytomny. - Idź. Ratuj siebie i niedźwiedzia. Zwierzak nie da sobie rady z pożarem.
Bar. Elfka myślała gorączkowo. Niedźwiedź z pewnością miałby na tyle siły by ruszyć to drzewo. Usiłowała się z nim skontaktować, ale próby nawiązania kontaktu z niedźwiedziołakiem pozostawały bez odpowiedzi.
- Nie wyczuwam go! Jest za daleko! Ranny, zbyt przestraszony lub martwy - zrozpaczona przekazała złe wieści Gattringowi.
- Ten grabarz. Też jest magiem. I to cholernie dobrym. Psiakrew ten jego ognisty krąg to arcydzieło. Zawsze parałem się ogniem, ale ja tak nie potrafię. Przynajmniej zginę w sposób, o jakim marzyłem.
- Głupoty gadasz. Wyciągnę cię stąd. Zaprowadzę do Fargoth, oznajmię, że to ty zabiłeś smoka i uczynię z ciebie bohatera. Twoje córki będą z ciebie dumne. Ile ich masz? cztery? - Ilirinleath usiłowała dodać otuchy towarzyszowi. Jego sytuacja była beznadziejna, a ona nie potrafiła mu pomóc. Rozumiała, że jeśli nie będzie wstanie ruszyć konaru drzewa to pozostanie jej amputować magowi nogi. Jego kończyny i tak były zmiażdżone. Wątpliwe by jeszcze kiedykolwiek chodził, a w ten sposób nadal by żył. Tylko ze ona była zbyt delikatna, aby uczynić coś takiego.
Usiadła zrozpaczona. Ręce jej drżały. Musiała przez chwile pomyśleć i przekonać siebie ze to, co chce zrobić w głębi duszy jest słuszne. W końcu zbierając się na odwagę, wstała, chwyciła miecz, wsadziła go przez chwilę do ognia by nabrał właściwej temperatury, po czym ruszyła w stronę Gattrina. Niespodziewanie dla siebie niemal wpadła na nieznajomego elfa.
- Srdanie Wygnany, pomóż mi proszę. Wiem, że nienawidzisz ludzi, ale tego jednego spróbuj ocalić. Miałeś racje, mój kapitan okazał się niewiele warty, ale my nie będziemy mogli zwać sie lepszymi od nich jeżeli pozostaniemy obojętni na ból i cierpienie. Jeśli pozwolimy mu tu zginąć okażemy się tak samo odpowiedzialni za tą bezsensowną śmierć jak ten, który rozniecił płomienie.
- Kapitanie tutaj! - Krzyknęła - Pomóż nam!
- To na nic. Zostaw go - odezwał się strażnik, a w jego oczach elfka dojrzała ślady szaleństwa. - Ruszamy w pościg. Gattrin już jest martwy.
Ilirinleath nie mogła uwierzyć w słowa kapitana. Tak po prostu ich zostawiał, skazując na śmierć w imię przeklętej misji. "Nigdy", pomyślała. Za nic nie podda się tak łatwo. Okazało się, iż Srdan miał rację. Ludzie są głupi, zawsze idą na skróty, bojąc się prawdziwych wyzwań. Elfka zdwoiła wysiłki, ale uparte drzewo nadal nie miało zamiaru się ruszać.
- Posłuchaj kapitana. - Ku zdziwieniu Ilirinleath mag był przytomny. - Idź. Ratuj siebie i niedźwiedzia. Zwierzak nie da sobie rady z pożarem.
Bar. Elfka myślała gorączkowo. Niedźwiedź z pewnością miałby na tyle siły by ruszyć to drzewo. Usiłowała się z nim skontaktować, ale próby nawiązania kontaktu z niedźwiedziołakiem pozostawały bez odpowiedzi.
- Nie wyczuwam go! Jest za daleko! Ranny, zbyt przestraszony lub martwy - zrozpaczona przekazała złe wieści Gattringowi.
- Ten grabarz. Też jest magiem. I to cholernie dobrym. Psiakrew ten jego ognisty krąg to arcydzieło. Zawsze parałem się ogniem, ale ja tak nie potrafię. Przynajmniej zginę w sposób, o jakim marzyłem.
- Głupoty gadasz. Wyciągnę cię stąd. Zaprowadzę do Fargoth, oznajmię, że to ty zabiłeś smoka i uczynię z ciebie bohatera. Twoje córki będą z ciebie dumne. Ile ich masz? cztery? - Ilirinleath usiłowała dodać otuchy towarzyszowi. Jego sytuacja była beznadziejna, a ona nie potrafiła mu pomóc. Rozumiała, że jeśli nie będzie wstanie ruszyć konaru drzewa to pozostanie jej amputować magowi nogi. Jego kończyny i tak były zmiażdżone. Wątpliwe by jeszcze kiedykolwiek chodził, a w ten sposób nadal by żył. Tylko ze ona była zbyt delikatna, aby uczynić coś takiego.
Usiadła zrozpaczona. Ręce jej drżały. Musiała przez chwile pomyśleć i przekonać siebie ze to, co chce zrobić w głębi duszy jest słuszne. W końcu zbierając się na odwagę, wstała, chwyciła miecz, wsadziła go przez chwilę do ognia by nabrał właściwej temperatury, po czym ruszyła w stronę Gattrina. Niespodziewanie dla siebie niemal wpadła na nieznajomego elfa.
- Srdanie Wygnany, pomóż mi proszę. Wiem, że nienawidzisz ludzi, ale tego jednego spróbuj ocalić. Miałeś racje, mój kapitan okazał się niewiele warty, ale my nie będziemy mogli zwać sie lepszymi od nich jeżeli pozostaniemy obojętni na ból i cierpienie. Jeśli pozwolimy mu tu zginąć okażemy się tak samo odpowiedzialni za tą bezsensowną śmierć jak ten, który rozniecił płomienie.
Ostatnio edytowane przez Ilia 10 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Srdan
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 91
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Włóczęga , Wojownik
- Kontakt:
Jako, że ruszył za elfką słyszał zarówno wymianę zdań pomiędzy elfką i jej kapitanem, jak i tą pomiędzy nią a tym przygniecionym przez pień drzewa magiem. Że mężczyzna jest magiem wywnioskował najzwyczajniej w świecie z jego słów. Trudne to raczej nie było. Gdyby nie cała ta sytuacja, to na usta cisnęły by się słowa "a nie mówiłem?". Ale czy by to powiedział? Raczej nie, dość szczeniackie zachowanie by to było, a na pewno nie było to też godne elfa w takiej sytuacji.
Widział jak elfka na to wszystko zareagowała. Była na prawdę zdeterminowana, i jak już zauważył nie posłuchała kapitana. Zmieniła priorytet z służby mu, na pomoc przyjacielowi. Zachowanie... Cóż, elf uznał za dobre. Ale ta musiała wiedzieć, że to co zrobiła, wiązało się z dezercją, opuszczeniem swojego dowódcy, nie wykonanie rozkazu. Oczywiście, jeżeli kapitan to wszystko przeżyje, będzie mógł o wszystkim donieść swoim przełożonym, a wtedy elfkę czekałby proces... I niekoniecznie tak jak w jego przypadku musiałoby się to skończyć na wygnaniu. W jego przypadku taka decyzja była efektem tego, że był dość znany i zasłużony dla ojczyzny. No, i w sumie znał trochę króla, nie była to może znajomość, ale zdarzyło im się czasem wymienić parę słów... Nic poważnego. Ale król go chyba wtedy nawet polubił... A wykroczenie cóż, bez większych konsekwencji się potoczyło, ale fakt faktem - zdezerterował, a to zawsze skutkuje tym samym - śmiercią lub wygnaniem.
No cóż, wracając do tego wszystkiego co tu się działo - współczuł elfce, bo widział i zdawał sobie sprawę z tego, że to co przeżywa jest na prawdę trudne do ogarnięcia... Obserwował uważnie wszystkie jej ruchy, sam nie wiedział, dlaczego nie zdecydował się jej pomóc.
Kiedy na niego wpadła zlustrował ją uważnie krótkim spojrzeniem. Potaknął głową kiedy poprosiła o pomoc. Miała rację, nie był człowiekiem, a gdyby nie pomógł, gdyby pozostał obojętny na ból i cierpienie, nawet tego człowieka - upodobnił by się do najgorszych ludzi. Tego nie chciał. Widział jak chciała rozgrzać miecz, domyślił się do czego to chciała wykorzystać. Ale to nie był dobry pomysł. Był żołnierzem, i wiedział, że amputacja w takich przypadkach w niemalże wszystkich przypadkach i tak kończyła się śmiercią. Kto byłby w stanie przeżyć taki ból, poza tym, miecz wcale nie był dobrym pomysłem i narzędziem do wykonania takiej czynności. Nie zapominajmy o tym, że przy takim "zabiegu" w takich warunkach zakażenie rany było pewne. A zanim dotarliby do miasta, mag byłby już na tyle osłabiony, że śmierć byłaby nieunikniona. Amputacja odpadała. Popatrzył na pień, może spróbować.
- Amputacja odpada, wda sie zakażenie, nie przeżyłby tego. Sam ból sprawiłby mu za dużo cierpienia... Poza tym, życie bez nóg wcale nie jest czymś przyjemnym - delikatnie mówiąc... - spróbuję ruszyć ten pień, ale jeżeli się nie uda... Zostanie nam skrócić jego cierpienie. A wasz niedźwiedzi przyjaciel... Widziałem jak próbuje uciec, ostatnie co widziałem to jak przebił się przez grupkę tamtych rycerzy. Ale koniec gadania. - Powiedział, obserwował mimo wszystko uwaznie to co się działo wokół. Bez większych problemów dopatrzył się też wcześniej tego jak niedźwiedź niemalże "stratował" rycerzy. Ale co się z nim działo później, nie wiedział.
Podszedł do pnia.Rozejrzał się za jakimś mocnym kijem, czy czymkolwiek. Po chwili znalazł. Chciał go użyć jako dźwigni, ale po chwili ten nie wytrzymał i pękł. Elf mruknął coś pod nosem, rozejrzał się. Nie było tutaj nic co mógłby wykorzystać - kompletna ironia losu... Przecież są w takiej okolicy, że coś powinno się znaleźć. Ocenił szybko to czy zdoła normalnie własną siłą bez żadnej pomocy coś z tym pniem zrobić, pchnąć czy cokolwiek... Pokręcił głową, no w sumie byla to ostatnia nadzieja. Zbliżył się całkiem do pnia, ustawił się dobrze, położył na nim dłonie i naparł. Początkowo tylko dłońmi, jednak po chwili naparł całym ciałem. Przecież to niemal niemożliwe, żeby pchnął pień... Bez sensu... Na chwilkę puścił... Rzucił krótkie spojrzenie elfce, jakby mające znaczyć "nie dam rady", po czym wziął głęboki oddech i spróbował jeszcze raz. Przez moment pień drgnął lekko, ale w ostatecznym rozrachunku, nic to nie dało...
- Nie dam rady tego zrobić. - Powiedział, rozkładając bezradnie ręce. W oczach elfa pozostało jedynie skrócić cierpienie maga. Popatrzył znacząco na miecz który elfka trzymała w ręce i popatrzył jej w oczy, po czym delikatnie skinął jej głową, jakby dając sygnał, że tylko tyle mogą zrobić.
Widział jak elfka na to wszystko zareagowała. Była na prawdę zdeterminowana, i jak już zauważył nie posłuchała kapitana. Zmieniła priorytet z służby mu, na pomoc przyjacielowi. Zachowanie... Cóż, elf uznał za dobre. Ale ta musiała wiedzieć, że to co zrobiła, wiązało się z dezercją, opuszczeniem swojego dowódcy, nie wykonanie rozkazu. Oczywiście, jeżeli kapitan to wszystko przeżyje, będzie mógł o wszystkim donieść swoim przełożonym, a wtedy elfkę czekałby proces... I niekoniecznie tak jak w jego przypadku musiałoby się to skończyć na wygnaniu. W jego przypadku taka decyzja była efektem tego, że był dość znany i zasłużony dla ojczyzny. No, i w sumie znał trochę króla, nie była to może znajomość, ale zdarzyło im się czasem wymienić parę słów... Nic poważnego. Ale król go chyba wtedy nawet polubił... A wykroczenie cóż, bez większych konsekwencji się potoczyło, ale fakt faktem - zdezerterował, a to zawsze skutkuje tym samym - śmiercią lub wygnaniem.
No cóż, wracając do tego wszystkiego co tu się działo - współczuł elfce, bo widział i zdawał sobie sprawę z tego, że to co przeżywa jest na prawdę trudne do ogarnięcia... Obserwował uważnie wszystkie jej ruchy, sam nie wiedział, dlaczego nie zdecydował się jej pomóc.
Kiedy na niego wpadła zlustrował ją uważnie krótkim spojrzeniem. Potaknął głową kiedy poprosiła o pomoc. Miała rację, nie był człowiekiem, a gdyby nie pomógł, gdyby pozostał obojętny na ból i cierpienie, nawet tego człowieka - upodobnił by się do najgorszych ludzi. Tego nie chciał. Widział jak chciała rozgrzać miecz, domyślił się do czego to chciała wykorzystać. Ale to nie był dobry pomysł. Był żołnierzem, i wiedział, że amputacja w takich przypadkach w niemalże wszystkich przypadkach i tak kończyła się śmiercią. Kto byłby w stanie przeżyć taki ból, poza tym, miecz wcale nie był dobrym pomysłem i narzędziem do wykonania takiej czynności. Nie zapominajmy o tym, że przy takim "zabiegu" w takich warunkach zakażenie rany było pewne. A zanim dotarliby do miasta, mag byłby już na tyle osłabiony, że śmierć byłaby nieunikniona. Amputacja odpadała. Popatrzył na pień, może spróbować.
- Amputacja odpada, wda sie zakażenie, nie przeżyłby tego. Sam ból sprawiłby mu za dużo cierpienia... Poza tym, życie bez nóg wcale nie jest czymś przyjemnym - delikatnie mówiąc... - spróbuję ruszyć ten pień, ale jeżeli się nie uda... Zostanie nam skrócić jego cierpienie. A wasz niedźwiedzi przyjaciel... Widziałem jak próbuje uciec, ostatnie co widziałem to jak przebił się przez grupkę tamtych rycerzy. Ale koniec gadania. - Powiedział, obserwował mimo wszystko uwaznie to co się działo wokół. Bez większych problemów dopatrzył się też wcześniej tego jak niedźwiedź niemalże "stratował" rycerzy. Ale co się z nim działo później, nie wiedział.
Podszedł do pnia.Rozejrzał się za jakimś mocnym kijem, czy czymkolwiek. Po chwili znalazł. Chciał go użyć jako dźwigni, ale po chwili ten nie wytrzymał i pękł. Elf mruknął coś pod nosem, rozejrzał się. Nie było tutaj nic co mógłby wykorzystać - kompletna ironia losu... Przecież są w takiej okolicy, że coś powinno się znaleźć. Ocenił szybko to czy zdoła normalnie własną siłą bez żadnej pomocy coś z tym pniem zrobić, pchnąć czy cokolwiek... Pokręcił głową, no w sumie byla to ostatnia nadzieja. Zbliżył się całkiem do pnia, ustawił się dobrze, położył na nim dłonie i naparł. Początkowo tylko dłońmi, jednak po chwili naparł całym ciałem. Przecież to niemal niemożliwe, żeby pchnął pień... Bez sensu... Na chwilkę puścił... Rzucił krótkie spojrzenie elfce, jakby mające znaczyć "nie dam rady", po czym wziął głęboki oddech i spróbował jeszcze raz. Przez moment pień drgnął lekko, ale w ostatecznym rozrachunku, nic to nie dało...
- Nie dam rady tego zrobić. - Powiedział, rozkładając bezradnie ręce. W oczach elfa pozostało jedynie skrócić cierpienie maga. Popatrzył znacząco na miecz który elfka trzymała w ręce i popatrzył jej w oczy, po czym delikatnie skinął jej głową, jakby dając sygnał, że tylko tyle mogą zrobić.
-
- Kroczący w Snach
- Posty: 246
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
- Kontakt:
Feyla odczuwała zmęczenie nieustanną jazdą. Nienawykła do koni,czuła w kościach każdy kolejny kilometr pokonany przez Mortema. Była zmęczona, obolała i głodna. Dodatkowo czuła się także wyczerpana psychicznie. Fakt iż ktoś próbował ją podpalić nie dawał kowalce spokoju i nieustannie wypełniał jej myśli. Z ulgą przyjęła słowa grabarza o zakończeniu szaleńczej jazdy i rozbiciu obozowiska.
- Uff nareszcie. Pędzisz jakby cię gonił poborca podatków. – Zwróciła się z pretensjami do mężczyzny. – Skoro nic nie przeskrobałeś, a jestem pewna że nie, to po jakie licho tak uciekamy? – Feyla była przekonana iż przynajmniej od momentu w którym grabarz pojawił się w jej kuźni, nie popełnił żadnego wykroczenia. Praktycznie przez cały ten czas miała go przy sobie więc musiałby działać niezwykle szybko. – I kto na pęknięte kowadło usiłował nas podpalić? Co z tobą? Masz więcej wrogów niż ja młotów w kuźni.
Narzekania kowalki przerwała deklaracja grabarza iż ten zamierza wrócić po Acilę. Pomysł taki zupełnie zaskoczył Feylę. Pierwsze co przyszło jej na myśl był fakt iż mężczyzna robi to z myślą o ich misji i posiadanych przez kotkę informacjach. Ale to byłoby zbyt piękne. Dziewczyna przyzwyczaiła już się do informacji iż grabarz pomaga jej dokładnie tyle ile sam tego chce. Czyżby miał jakiś dodatkowy interes w sprowadzeniu tu kotołaczki?
- Nie widziałam Acili w tej zbieraninie przy smokach więc nie jestem w stanie powiedzieć gdzie ona obecnie przebywa. Smok powinien wiedzieć, zatem musisz do niego wrócić. Przy okazji twoje zwierzaki będą zachwycone takimi wieściami. Ciekawa jestem jak wytłumaczysz swojemu mądremu rumakowi iż biegł tak daleko tylko po to by za chwilę wracać? – Dodała kowalka z rozbawieniem. – Bo szczury to wręcz podskoczą z radości na widok uśmiechniętej twarzy kotki. Pewnie nie powiesz mi na co ci ona? – Feyla postanowiła że najlepiej jest spytać wprost.
Sama także planowała porozmawiać jeszcze z smokiem, ale tą podróż grabarz będzie musiał odbyć sam. Na parę dni wystarczy jej jazdy na końskim grzbiecie, a poza tym nie wyobrażała sobie by Mortem miał ponieść trójkę jeźdźców. Pozostawało mieć nadzieję że to smok ją odnajdzie. Nadzieję w praktyce niczym nie popartą, gdyż nie istniał żaden powód dla którego gad miałby zechcieć jej szukać. Kowalce pozostał pewien pomysł który zamierzała wypróbować. Przyglądała się swojej tarczy z smoczej łuski, zastanawiając się jednocześnie czy gdyby wykorzystać ją jako zwierciadło do odbicia promieni słonecznych to smok byłby w stanie rozpoznać takie błyski? Wątpliwe ale warto było zaryzykować.
- W każdym razie jeśli chcesz to ruszaj. Ja tu na ciebie zaczekam. Odpocznę, połowię ryby i nacieszę się bezczynnością. – Przy jej pojęciu bezczynności jeśli grabarz wróci tu za kilka godzin będzie miała już postawiony pomost nad jeziorem, chatkę, wędzarnię do ryb i połowę kuźni. A nie zdąży jej skończyć tylko dlatego że najpierw planuje trochę się przespać.
- Uff nareszcie. Pędzisz jakby cię gonił poborca podatków. – Zwróciła się z pretensjami do mężczyzny. – Skoro nic nie przeskrobałeś, a jestem pewna że nie, to po jakie licho tak uciekamy? – Feyla była przekonana iż przynajmniej od momentu w którym grabarz pojawił się w jej kuźni, nie popełnił żadnego wykroczenia. Praktycznie przez cały ten czas miała go przy sobie więc musiałby działać niezwykle szybko. – I kto na pęknięte kowadło usiłował nas podpalić? Co z tobą? Masz więcej wrogów niż ja młotów w kuźni.
Narzekania kowalki przerwała deklaracja grabarza iż ten zamierza wrócić po Acilę. Pomysł taki zupełnie zaskoczył Feylę. Pierwsze co przyszło jej na myśl był fakt iż mężczyzna robi to z myślą o ich misji i posiadanych przez kotkę informacjach. Ale to byłoby zbyt piękne. Dziewczyna przyzwyczaiła już się do informacji iż grabarz pomaga jej dokładnie tyle ile sam tego chce. Czyżby miał jakiś dodatkowy interes w sprowadzeniu tu kotołaczki?
- Nie widziałam Acili w tej zbieraninie przy smokach więc nie jestem w stanie powiedzieć gdzie ona obecnie przebywa. Smok powinien wiedzieć, zatem musisz do niego wrócić. Przy okazji twoje zwierzaki będą zachwycone takimi wieściami. Ciekawa jestem jak wytłumaczysz swojemu mądremu rumakowi iż biegł tak daleko tylko po to by za chwilę wracać? – Dodała kowalka z rozbawieniem. – Bo szczury to wręcz podskoczą z radości na widok uśmiechniętej twarzy kotki. Pewnie nie powiesz mi na co ci ona? – Feyla postanowiła że najlepiej jest spytać wprost.
Sama także planowała porozmawiać jeszcze z smokiem, ale tą podróż grabarz będzie musiał odbyć sam. Na parę dni wystarczy jej jazdy na końskim grzbiecie, a poza tym nie wyobrażała sobie by Mortem miał ponieść trójkę jeźdźców. Pozostawało mieć nadzieję że to smok ją odnajdzie. Nadzieję w praktyce niczym nie popartą, gdyż nie istniał żaden powód dla którego gad miałby zechcieć jej szukać. Kowalce pozostał pewien pomysł który zamierzała wypróbować. Przyglądała się swojej tarczy z smoczej łuski, zastanawiając się jednocześnie czy gdyby wykorzystać ją jako zwierciadło do odbicia promieni słonecznych to smok byłby w stanie rozpoznać takie błyski? Wątpliwe ale warto było zaryzykować.
- W każdym razie jeśli chcesz to ruszaj. Ja tu na ciebie zaczekam. Odpocznę, połowię ryby i nacieszę się bezczynnością. – Przy jej pojęciu bezczynności jeśli grabarz wróci tu za kilka godzin będzie miała już postawiony pomost nad jeziorem, chatkę, wędzarnię do ryb i połowę kuźni. A nie zdąży jej skończyć tylko dlatego że najpierw planuje trochę się przespać.
- Adrien
- Szukający Snów
- Posty: 168
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
Zabawne jak znając tylko podstawowe sztuczki można doprowadzić do pożaru lasu...Adrien nie potrzebował mocy, wystarczył mu spryt. Wprawdzie gdyby dysponujował większą mocą podpalił by las dużo szybciej i zrobiłby kilka pierścieni, ale i tak dobrze mu poszło. Miał nadzieję, że spłonęli doszczętnie, zasługiwali i koniec. -Tak naprawdę nie mam pojęcia czego mogli ode mnie chcieć.
..-wyznał z rozbrajająco szczerym uśmiechem wyraźnie testując cierpliwość dziewczyny. Doskonale wiedział jak doprowadzić ją do szewskiej pasji i bardzo go to bawiło, choć zdawał sobie sprawę z siły dziewczyny oraz tego, że jak mu przywali w łeb to będzie mógł nosić zęby w słoiczku... Po prostu lubił się z nią drażnić. "Chociaż właściwie to ciekawe dlaczego mnie poszukują...Czyżby przez to iż zamtuz legł w gruzach? Raczej mało prawdopodobne, przecież byli z nim też inni, ich także powinni aresztować...Zabicie wampira? Powinni być mi wdzięczni...Czyżby więc anioł? Nie...zatarłem wszelkie ślady, niemożliwe...
Mortem odmówił jakiejkolwiek współpracy kładąc się przy wodzie i nie zamierzając się ruszać ani na krok przez najbliższą godzinę. Zamiary Crevana skomentował tylko krótkim:"Chyba kpisz" odpoczywał dalej ostentacyjnie ignorując właściciel vla. Właśnie w takich przypadkach widać było iż to koń ma władzę nad panem, nie odwrotnie. Mimo wszystko ogier Grabarza uwielbiał i dałby się za niego zabić gdyby przyszła taka potrzeba.
-Nie mam bladego pojęcia kto próbował nasss podpalić...-Skłamał bo innego wyjścia nie miał, Fey nie musiała wiedzieć o wszystkim i zapewne nigdy się o tym nie dowie. Każdy miał prawo do swoich sekretów a takim właśnie była cała przeszłość i osobowość białowłosego. Wyjawił jej tylko tyle ile uważał za stosowne i tyle samo zamierzał jej pomóc. -Może jakaś issskra czy coś...-ciągnął dalej obojętnym tonem jakby wcale go to nie obchodziło. A obchodziło, bo nie mógł tam wrócić póki pierścień z ognia nie wygaśnie zbierając za sobą krwawe żniwo ofiar.
-A owszem, powiem ci po co mi ona. Od zawsze chciałem mieć kooota, ihihi...-szczury wprawdzie nie zamierzały mu na to pozwolić i zamierzały przygotować Acili małe piekło gdy ta tylko przekroczy próg ICH domostwa. Nie wyobrażały sobie iż ktoś mógłby zająć ich miejsce domowych pieszczoszków i "skarbusi Adriena". Aurum i Argentum posiadali więcej niż niejeden człowiek w mieście i były bardziej rozpuszczeni niż mali książęta...przynajmniej na pierwszy rzut oka...W gruncie rzeczy były to złośliwe, ale dobre stworzenia, choć bardziej zazdrosne niż sam diabeł.
Postanowił dać dziewczynie choć chwilę odpoczynku a sam zabrał się za zbieranie chrustu pogwizdując sobie cicho bliżej nieokreśloną melodię. Był przyzwyczajony do zbierania drewna i właściwie to nawet lubił to robić. Miał chwilę spokoju od miasta, pracy i wszelkich trosk i mógł spokojnie pomyśleć nad wszystkim co go trapiło. Po niezbyt długim czasie kupka drewna była na tyle duża by mieli zapewnione ciepło i światło przez najbliższe dwie godziny. Rozpalanie. Darował sobie szukanie krzesiwa po kieszeniach bo i tak by go tam nie znalazł, nie szykował się na dłuższą wycieczkę. Stał, a właściwie kucał tak, że dziewczyna widziała tylko jego plecy; ustawił się tak specjalnie by rozpalić ogień magią, był już zbyt zmęczony by się babrać tradycyjnymi metodami. Był jednak na tyle rozważny iż przynajmniej udawał, że robi to normalnie.
-Aż tak bardzo chcesz sssię mnie pozbyyyć? -zapytał chichocząc cicho i ukrywając dłonie w rękawach by mu nie zmarzły. -Sssspokojnie, pojadę po nią gdy wszysssstko ucichnie...-tak naprawdę chciał najpierw wymyślić jsk ma to zrobić i ile czasu mu to zajmie. Pan Adrien Pedant-i-Perfekcjonista Crevan bardzo lubił mieć wszystko zaplanowane, więc i teraz chciał na spokojnie coś wymyślić. -Powinnaś sssię położyć. Popilnuje ognia. -Usiadł pod drzewem dokładnie na przeciw Feyli dodatkowo będąc nieco przysłoniętym przez blask ognia, jednak bacznie ją obserwując. Oparł się plecami o pień drzewa i...czekał. Nie wiedział na co, może na kolejną falę myśli?
..-wyznał z rozbrajająco szczerym uśmiechem wyraźnie testując cierpliwość dziewczyny. Doskonale wiedział jak doprowadzić ją do szewskiej pasji i bardzo go to bawiło, choć zdawał sobie sprawę z siły dziewczyny oraz tego, że jak mu przywali w łeb to będzie mógł nosić zęby w słoiczku... Po prostu lubił się z nią drażnić. "Chociaż właściwie to ciekawe dlaczego mnie poszukują...Czyżby przez to iż zamtuz legł w gruzach? Raczej mało prawdopodobne, przecież byli z nim też inni, ich także powinni aresztować...Zabicie wampira? Powinni być mi wdzięczni...Czyżby więc anioł? Nie...zatarłem wszelkie ślady, niemożliwe...
Mortem odmówił jakiejkolwiek współpracy kładąc się przy wodzie i nie zamierzając się ruszać ani na krok przez najbliższą godzinę. Zamiary Crevana skomentował tylko krótkim:"Chyba kpisz" odpoczywał dalej ostentacyjnie ignorując właściciel vla. Właśnie w takich przypadkach widać było iż to koń ma władzę nad panem, nie odwrotnie. Mimo wszystko ogier Grabarza uwielbiał i dałby się za niego zabić gdyby przyszła taka potrzeba.
-Nie mam bladego pojęcia kto próbował nasss podpalić...-Skłamał bo innego wyjścia nie miał, Fey nie musiała wiedzieć o wszystkim i zapewne nigdy się o tym nie dowie. Każdy miał prawo do swoich sekretów a takim właśnie była cała przeszłość i osobowość białowłosego. Wyjawił jej tylko tyle ile uważał za stosowne i tyle samo zamierzał jej pomóc. -Może jakaś issskra czy coś...-ciągnął dalej obojętnym tonem jakby wcale go to nie obchodziło. A obchodziło, bo nie mógł tam wrócić póki pierścień z ognia nie wygaśnie zbierając za sobą krwawe żniwo ofiar.
-A owszem, powiem ci po co mi ona. Od zawsze chciałem mieć kooota, ihihi...-szczury wprawdzie nie zamierzały mu na to pozwolić i zamierzały przygotować Acili małe piekło gdy ta tylko przekroczy próg ICH domostwa. Nie wyobrażały sobie iż ktoś mógłby zająć ich miejsce domowych pieszczoszków i "skarbusi Adriena". Aurum i Argentum posiadali więcej niż niejeden człowiek w mieście i były bardziej rozpuszczeni niż mali książęta...przynajmniej na pierwszy rzut oka...W gruncie rzeczy były to złośliwe, ale dobre stworzenia, choć bardziej zazdrosne niż sam diabeł.
Postanowił dać dziewczynie choć chwilę odpoczynku a sam zabrał się za zbieranie chrustu pogwizdując sobie cicho bliżej nieokreśloną melodię. Był przyzwyczajony do zbierania drewna i właściwie to nawet lubił to robić. Miał chwilę spokoju od miasta, pracy i wszelkich trosk i mógł spokojnie pomyśleć nad wszystkim co go trapiło. Po niezbyt długim czasie kupka drewna była na tyle duża by mieli zapewnione ciepło i światło przez najbliższe dwie godziny. Rozpalanie. Darował sobie szukanie krzesiwa po kieszeniach bo i tak by go tam nie znalazł, nie szykował się na dłuższą wycieczkę. Stał, a właściwie kucał tak, że dziewczyna widziała tylko jego plecy; ustawił się tak specjalnie by rozpalić ogień magią, był już zbyt zmęczony by się babrać tradycyjnymi metodami. Był jednak na tyle rozważny iż przynajmniej udawał, że robi to normalnie.
-Aż tak bardzo chcesz sssię mnie pozbyyyć? -zapytał chichocząc cicho i ukrywając dłonie w rękawach by mu nie zmarzły. -Sssspokojnie, pojadę po nią gdy wszysssstko ucichnie...-tak naprawdę chciał najpierw wymyślić jsk ma to zrobić i ile czasu mu to zajmie. Pan Adrien Pedant-i-Perfekcjonista Crevan bardzo lubił mieć wszystko zaplanowane, więc i teraz chciał na spokojnie coś wymyślić. -Powinnaś sssię położyć. Popilnuje ognia. -Usiadł pod drzewem dokładnie na przeciw Feyli dodatkowo będąc nieco przysłoniętym przez blask ognia, jednak bacznie ją obserwując. Oparł się plecami o pień drzewa i...czekał. Nie wiedział na co, może na kolejną falę myśli?
- Dérigéntirh
- Senna Zjawa
- Posty: 260
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
- Kontakt:
Ognisty krąg jarzył się coraz mocnej, płomienie wystrzeliwały wysoko w niebo. Dérigéntirh wśród tego chaosu dostrzegł elfy, mocujące się z jakimś konarem. Choć niewątpliwie były zdeterminowane, to jednak nie przynosiło to nazbyt dużych skutków. Nieopodal stał człowiek, który nazwał go wrogiem korony i najwyraźniej starał się zmusić elfkę do pogoni za grabarzem przez szalejące płomienie. "Ciekawe w jaki sposób mieliby to zrobić. Ściana ognia otacza nas ze wszystkich stron. Istota bez skrzydeł nie mogłaby się z niej wydostać, a co dopiero dogonić grabarza i Feylę, którzy są już pewnie daleko stąd." Ciekawiło go, za co straż poszukiwała grabarza, nie mógł temu zaprzeczyć. ”Trochę podejrzane jest także to, że ten ogień pojawił się w tak dogodnej dla grabarza chwili i miejscu.” Najbardziej jednak dziwił go fakt, że choć wszyscy wokół ruszyli w poszukiwania za nim, to ta czwórka, widząc owego smoka, który "napadł na miasto", zareagowała tak, jakby nic o tym nie wiedzieli. A przecież musieli, w końcu cała okolica pewnie huczała od tych wieści. Tak, czy owak, teraz nie było czasu na rozmyślania nad sprawami mało istotnymi. Elfy najwidoczniej potrzebowały pomocy.
Smok podszedł do nich i przyjrzał się uważnie powalonemu pniu. Kiedy ujrzał, że pod nim znajduje się człowiek, zrozumiał wszystko. Spojrzał na elfkę, po czym na jej towarzysza i spytał głosem, w którym nie dało się wyczuć ani nutki sarkazmu:
- Potrzebna wam pomoc od wroga korony, dzieci lasu?
* * *
Tymczasem Weihlonder leciał na północ, oddalając się od płonącego lasu, pościgu i Prasmok wie, czego jeszcze. Leciał spokojnie, dumnie, zresztą jak zawsze. Jego potężne skrzydła nie korzystały z prądów powietrznych, lecz same je tworzyły, nadając lotowi smoka odpowiedni kierunek oraz szybkość. Gdyby nie otaczająca go sfera ułudy, każdy obserwator bez problemu mógłby go wypatrzeć z odległości nawet kilkudziesięciu mil. Nigdy nie nauczył się sztuczki Dérigéntirha z usunięciem blasku łusek. Po prostu był zbyt dumny, aby pozbawiać się tego nieziemskiego blasku.
Nie był smokiem zbyt sympatyzującym z ludźmi, zresztą jak większość smoków, toteż gdy melamro zaczęli zadawać mu pytania, zdenerwował się trochę, choć oczywiście nie dał to po sobie poznać, ani po zmianie ruchów na bardziej nerwowe, ani po tonie głosu, który nadal pozostał dumny i pyszny.
- Nie chcieliście sprawić mi trudu? - spytał złoty smok, a jego głos przypominał grzmot. - Wy nigdy nie chcecie, a jednak zawsze tak się dzieje. Gdyby nie mój brat, nawet nie zastanawiałbym się nad tym, żeby was wziąć na grzbiet. Tak, uratowałem ci życie, lecz co to jest? I tak umrzesz tak samo szybko, jak reszta waszego gatunku. To była tylko nagroda za to, jak rozprawiłeś się z tymi vanarokr. Nie lubię ich, więc masz szczęście.
Podczas wymawiania tych słów nawet nie spojrzał na melmaro, wciąż zdawał się zajmować tylko tym, dokąd lecą. Nie interesował się tym, co się dzieje z jego pasażerami, myśli zaprzątały mu teraz ważne sprawy. Chciał tylko jak najszybciej porozmawiać z bratem, ale rozumiał, że skoro ten kazał mu zabrać ich w jakieś bezpieczne miejsce, to chwila minie, zanim się do niego pofatyguje. Niedługo potem dotarł do gór okalających Fargoth od północy i zachodu. Już wcześniej nad nimi przelatywał i uznał, że jeśli jakieś miejsce w okolicy jest bezpieczne, to właśnie to.
Zniżył lot, manewrując pomiędzy szczytami górskimi, aż w końcu ujrzał zbocze na tyle płaskie, że mógłby tam wylądować. Czym prędzej to zrobił, łamiąc przy okazji kilkadziesiąt drzew.
- A teraz złaźcie ze mnie - odezwał się do melmaro bez cienia grzeczności. - Zaczekamy tutaj, aż mój brat łaskawie zdecyduje się do nas przybyć.
Smok podszedł do nich i przyjrzał się uważnie powalonemu pniu. Kiedy ujrzał, że pod nim znajduje się człowiek, zrozumiał wszystko. Spojrzał na elfkę, po czym na jej towarzysza i spytał głosem, w którym nie dało się wyczuć ani nutki sarkazmu:
- Potrzebna wam pomoc od wroga korony, dzieci lasu?
Tymczasem Weihlonder leciał na północ, oddalając się od płonącego lasu, pościgu i Prasmok wie, czego jeszcze. Leciał spokojnie, dumnie, zresztą jak zawsze. Jego potężne skrzydła nie korzystały z prądów powietrznych, lecz same je tworzyły, nadając lotowi smoka odpowiedni kierunek oraz szybkość. Gdyby nie otaczająca go sfera ułudy, każdy obserwator bez problemu mógłby go wypatrzeć z odległości nawet kilkudziesięciu mil. Nigdy nie nauczył się sztuczki Dérigéntirha z usunięciem blasku łusek. Po prostu był zbyt dumny, aby pozbawiać się tego nieziemskiego blasku.
Nie był smokiem zbyt sympatyzującym z ludźmi, zresztą jak większość smoków, toteż gdy melamro zaczęli zadawać mu pytania, zdenerwował się trochę, choć oczywiście nie dał to po sobie poznać, ani po zmianie ruchów na bardziej nerwowe, ani po tonie głosu, który nadal pozostał dumny i pyszny.
- Nie chcieliście sprawić mi trudu? - spytał złoty smok, a jego głos przypominał grzmot. - Wy nigdy nie chcecie, a jednak zawsze tak się dzieje. Gdyby nie mój brat, nawet nie zastanawiałbym się nad tym, żeby was wziąć na grzbiet. Tak, uratowałem ci życie, lecz co to jest? I tak umrzesz tak samo szybko, jak reszta waszego gatunku. To była tylko nagroda za to, jak rozprawiłeś się z tymi vanarokr. Nie lubię ich, więc masz szczęście.
Podczas wymawiania tych słów nawet nie spojrzał na melmaro, wciąż zdawał się zajmować tylko tym, dokąd lecą. Nie interesował się tym, co się dzieje z jego pasażerami, myśli zaprzątały mu teraz ważne sprawy. Chciał tylko jak najszybciej porozmawiać z bratem, ale rozumiał, że skoro ten kazał mu zabrać ich w jakieś bezpieczne miejsce, to chwila minie, zanim się do niego pofatyguje. Niedługo potem dotarł do gór okalających Fargoth od północy i zachodu. Już wcześniej nad nimi przelatywał i uznał, że jeśli jakieś miejsce w okolicy jest bezpieczne, to właśnie to.
Zniżył lot, manewrując pomiędzy szczytami górskimi, aż w końcu ujrzał zbocze na tyle płaskie, że mógłby tam wylądować. Czym prędzej to zrobił, łamiąc przy okazji kilkadziesiąt drzew.
- A teraz złaźcie ze mnie - odezwał się do melmaro bez cienia grzeczności. - Zaczekamy tutaj, aż mój brat łaskawie zdecyduje się do nas przybyć.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości