Mauria ⇒ [EVENT] Mauria - Poszukiwania czas zacząć (III)
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Frigg za każdym razem chichotała, gdy tylko druid potykał się i klął. Raz nawet już z daleka widziała stosunkowo dużą przeszkodę w postaci kamienia, a ten na niego wpadł. Przecież był tak widoczny! Miała właśnie wybuchnąć śmiechem jednakże sama powtórzyła błąd towarzysza. Mocno ucierpiał na tym paluch u jej stopy. Wysyczała niejedno z najgorszych przekleństw. Musiała na chwilę stanąć na jednej nodze by chwycić się za śródstopie zranionej kończyny, jakby miało to w czymś pomóc. Późniejsze potknięcia druida nie wydawały się już tak zabawne, a palec nie dawał za wygraną pod względem bólu.
Droga okazała się dłuższa niż myślała. W takich momentach cieszyła się, że więcej podróżowała niż siedziała w zamku jak księżniczka. Nie marudziła więc...Jedynie w myślach przeklinała cholerny palec!
Wreszcie dotarli na miejsce.
Po słowach Darshesa uważniej przyjrzała się bramie. Zmrużyła mocno oczy. Widziała płomienie pochodni, które obdarowały delikatnie światłem także i bramę. Coś lub ktoś rzucił cień, ale tylko przez moment. Wyjęła łuk i strzałę. Ułożyła sprzęt w pozycji horyzontalnej. Zawsze jakoś odczuwała większe skupienie w takich chwilach. Tak było i teraz. W pełni oddała się jednemu punktowi. Wydawało się nawet, że przestała przy tym oddychać. Długo milczała. Bardzo długo. I bardzo długo nie oddychała. Mocno napięte mięśnie sztywno, mechanicznie przesuwało się z łukiem wzdłuż bramy. Nawet cięciwa trwała wciąż w tym samym nacisku. W końcu, niczym jak zrzucony czar, rozluźniła się, westchnęła.
-Wydaj się, że jakiś nekromanta tam łazi-strzepnęła palce u dłoni by podarować im odrobinę rozluźnienia- Tak mi się wydaję.. Oni zazwyczaj chodzą z jakimś kosturem lub innym badziewnym patykiem-rzuciła swobodnie, ale dopiero po chwili uświadomiła sobie, że i druid w takowy sprzęt gustuje. Driada poczuła się nieco głupio. Nie miała jednakże zamiaru tego pokazywać- I truposz... Jakiś sługus... Wolny, bardzo wolny.-chwilę jeszcze milczała, podrapała się po potylicy-Trochę mało.. Chociaż na taką bramę... Może i starcza...Więcej nie słyszałam, nie widziałam, bynajmniej. Także? Szukasz miejsca dla siebie?
Droga okazała się dłuższa niż myślała. W takich momentach cieszyła się, że więcej podróżowała niż siedziała w zamku jak księżniczka. Nie marudziła więc...Jedynie w myślach przeklinała cholerny palec!
Wreszcie dotarli na miejsce.
Po słowach Darshesa uważniej przyjrzała się bramie. Zmrużyła mocno oczy. Widziała płomienie pochodni, które obdarowały delikatnie światłem także i bramę. Coś lub ktoś rzucił cień, ale tylko przez moment. Wyjęła łuk i strzałę. Ułożyła sprzęt w pozycji horyzontalnej. Zawsze jakoś odczuwała większe skupienie w takich chwilach. Tak było i teraz. W pełni oddała się jednemu punktowi. Wydawało się nawet, że przestała przy tym oddychać. Długo milczała. Bardzo długo. I bardzo długo nie oddychała. Mocno napięte mięśnie sztywno, mechanicznie przesuwało się z łukiem wzdłuż bramy. Nawet cięciwa trwała wciąż w tym samym nacisku. W końcu, niczym jak zrzucony czar, rozluźniła się, westchnęła.
-Wydaj się, że jakiś nekromanta tam łazi-strzepnęła palce u dłoni by podarować im odrobinę rozluźnienia- Tak mi się wydaję.. Oni zazwyczaj chodzą z jakimś kosturem lub innym badziewnym patykiem-rzuciła swobodnie, ale dopiero po chwili uświadomiła sobie, że i druid w takowy sprzęt gustuje. Driada poczuła się nieco głupio. Nie miała jednakże zamiaru tego pokazywać- I truposz... Jakiś sługus... Wolny, bardzo wolny.-chwilę jeszcze milczała, podrapała się po potylicy-Trochę mało.. Chociaż na taką bramę... Może i starcza...Więcej nie słyszałam, nie widziałam, bynajmniej. Także? Szukasz miejsca dla siebie?
"(...)kosturem lub innym badziewnym patykiem."
Druid odwrócił się do dziewczyny z uniesionymi brwiami, nie wiedząc czy się roześmiać czy zezłościć. Driada z pewnością nie chciała go obrazić... raczej. Cóż, nie był dla niej jakoś szczególnie uprzejmy, ale... No, za bardzo mu przypominała człowieka. Oczywiście, miał nadzieje, że w swoich docinkach nie zaszedł za daleko. Niezbyt dobrze jest wszak obudzić ze sztyletem w plecach.
Co do jednego musiał się jednak zgodzić. Po ponad pół roku jego kostur rzeczywiście przypominał badziewny patyk. Pięknie rzeźbione liście bluszczu, takie same jak te ozdabiające brzegi jego peleryny, zostały zatarte przez czas, pogodę i ludzką rękę. Największe zniszczenia obejmowały głownie kostura. Nie raz się zdarzało, że nie chcąc zdradzać swojej tożsamości, Darshes był zmuszony bronić się z pomocą drewnianej laski, nierzadko krzyżując ją z zimną stalą. Z takich starć, jego broń wychodziła w coraz to gorszym stanie. Jeszcze parę miesięcy i rozpadnie się w drzazgi. Darshes potarł skronie, a na jego twarz przybrała jakże rzadki wyraz zmartwienia.
"Arela mnie zabije. Zabije i poszatkuje..." - pomyślał.
- Nie, by znieść zaklęcie muszę się dostać pod samą bramę. Rytuał Oczyszczenia zwykle ma większy zasięg, ale wykonuje go cały Krąg i mają czas na jego przygotowanie. Ja nie dość, że będę sam to jeszcze nie będę miał na to całej nocy.
Maie spojrzał w niebo. Robiło się jaśniej. Ciężkie, czarne chmury dalej pogrążały to przeklęte miasto w mroku, teraz jednak ich spód zaczął przybierać bardziej szarawy odcień.
- Zbliża się ranek... - mruknął niemal do siebie.
Przykucnął otwierając torbę. W powietrzu uniosła się mocna woń ziół i kwiatów. To był jeden z najciekawszych efektów ubocznych posiadania mocy natury. Jego serce zawsze pragnęło by natura nie umierała, by mogła żyć i cieszyć duszę tych, którzy potrafią dostrzec jej piękno. I pragnienie to, pochwycone przez jego - jak to wyrażali się magowie - nieokrzesaną sztukę, sprawiało, że rośliny zaczęły wolniej usychać.
Druid wyciągnął niewielki woreczek, przyjrzał się uważnie wstążce i pokiwał z zadowoleniem głową. Wyciągnął z niego cztery duże nasiona, każde wielkości orzecha laskowego, a następnie schował woreczek do torby. Wyciągnął kolejny i po potwierdzeniu jego zawartości w ten sam sposób, przywiązał go sobie do paska. Następnie sięgnął po niewielkie, drewniane pudełko. Nie było wiele większe od tych, które używano jako pakunków na pierścionki czy innego tego typu podarunki. Delikatnie je otworzył. W powietrzu momentalnie rozniósł się ostry, ziołowy zapach.
- Po zażyciu tego, nie będę was wstanie usłyszeć. Tak więc powtórzę nasz plan po raz ostatni. - powiedział i nabrał głębokiego tchu. - Frigg odciąga wartowników. Ja dezaktywuje zaklęcia i otwieram wrota. Wy robicie wszystko by wciągu kilkunastu sekund przez nie przejść. Jeśli się wam to nie uda, zostaniecie najprawdopodobniej na zewnątrz. Gdybyśmy po wtargnięciu do miasta zostali rozdzieleni, kierujcie się w stronę Placyku Wisielców. Tam się spotkamy.... - powiedział poważnym i spokojnym tonem, choć krew w jego żyła zaczęła buzować. Miał zrobić coś, co prawdopodobnie nie udało się żadnemu członkowi jego Kręgu. - Ahhh! I pamiętajcie. Jesteśmy kupcami, więc starajcie się nie rzucać w oczy.
Maie popatrzył na każdego z członków drużyny i kiwnął głową jakby coś postanowił. Jego postać otoczyła barachitowa poświata, która następnie rozlała się na ciało Frigg. Maie poczuł delikatne mrowienie na skórze - to magia, otoczyła go delikatnym kokonem, gotowa by wniknąć w ciało i uleczyć każdą ranę.Druid zwiększył ilość mocy w kokonie, zarówno swoim, jak i driady. Było to dodatkowe zabezpieczenie. Każdy czar magi śmierci musiał by najpierw unicestwić energię otaczającą jego cel, by dobrać się do właściwej osoby.
- Osłona ustawiona. - poinformował towarzyszy.
Spojrzał jeszcze raz każdemu z nich w oczy i otworzył pudełko.
Woń stała się tak intensywna, że maie napłynęły do oczu łzy. Sięgną dwoma palcami do środka i nabrał odrobinę czarnej, obrzydliwej mazi.
- Nie pytajcie co to... - stwierdził i polizał.
Świat niemal od razu zawirował. Ziemia zaczęła się kołysać, a żółć podeszła Druidowi do gardła. Jego twarz zrobiła się trupio blada, a oczy całe przekrwione. Jednocześnie obraz widziany jego oczami znacznie się wyostrzył, a dotychczas ledwie widoczne kontury otaczającego ich świata nabrały kształtów i kolorów. Stał się również bardziej świadomy otaczającego go świata. Walenie serca smoka jak i driad było głośne niczym walenie minotaurów po bębnach. Driada pachniała miodem, słodkim i świeżo zebranym. Wokół niej roznosiły się śmiechy dzieci. Kolejny dźwięk, tym razem od strony smoka sprawił, że maie prawie poderwał się zaskoczony - trzask ognia. Zapach smoka był trudny do zidentyfikowania, więc druid nawet nie próbował go nazwać.
Dopiero po chwili udało mu się opanować rozszalałe zmysły. Tak, dzięki temu narkotykowi tymczasowo posiadł szczątkowe zdolności wyczuwania aur, a jego zmysły magiczne, jak i wzrok, bardzo się wyostrzyły. Jednak efektem ubocznym była całkowita utrata słuchu, smaku i węchu. Była to wysoka cenna za chwilowe powiększenie umiejętności i u normalnego człowieka skończyła by się kalectwem na całe życie. Darshes się tym jednak nie przejął. Jeśli zajdzie taka potrzeba, może odtworzyć swoje ciało.
Zamknął pudełko, wrzucił do torby, a tą przewiesił przez ramie.
- Gotowy - powiedział wstając i kiwając głową. Nie słyszał się, więc nie był pewien jak głośno to powiedział. - Zaczynaj, będę tuż za tobą.
Druid odwrócił się do dziewczyny z uniesionymi brwiami, nie wiedząc czy się roześmiać czy zezłościć. Driada z pewnością nie chciała go obrazić... raczej. Cóż, nie był dla niej jakoś szczególnie uprzejmy, ale... No, za bardzo mu przypominała człowieka. Oczywiście, miał nadzieje, że w swoich docinkach nie zaszedł za daleko. Niezbyt dobrze jest wszak obudzić ze sztyletem w plecach.
Co do jednego musiał się jednak zgodzić. Po ponad pół roku jego kostur rzeczywiście przypominał badziewny patyk. Pięknie rzeźbione liście bluszczu, takie same jak te ozdabiające brzegi jego peleryny, zostały zatarte przez czas, pogodę i ludzką rękę. Największe zniszczenia obejmowały głownie kostura. Nie raz się zdarzało, że nie chcąc zdradzać swojej tożsamości, Darshes był zmuszony bronić się z pomocą drewnianej laski, nierzadko krzyżując ją z zimną stalą. Z takich starć, jego broń wychodziła w coraz to gorszym stanie. Jeszcze parę miesięcy i rozpadnie się w drzazgi. Darshes potarł skronie, a na jego twarz przybrała jakże rzadki wyraz zmartwienia.
"Arela mnie zabije. Zabije i poszatkuje..." - pomyślał.
- Nie, by znieść zaklęcie muszę się dostać pod samą bramę. Rytuał Oczyszczenia zwykle ma większy zasięg, ale wykonuje go cały Krąg i mają czas na jego przygotowanie. Ja nie dość, że będę sam to jeszcze nie będę miał na to całej nocy.
Maie spojrzał w niebo. Robiło się jaśniej. Ciężkie, czarne chmury dalej pogrążały to przeklęte miasto w mroku, teraz jednak ich spód zaczął przybierać bardziej szarawy odcień.
- Zbliża się ranek... - mruknął niemal do siebie.
Przykucnął otwierając torbę. W powietrzu uniosła się mocna woń ziół i kwiatów. To był jeden z najciekawszych efektów ubocznych posiadania mocy natury. Jego serce zawsze pragnęło by natura nie umierała, by mogła żyć i cieszyć duszę tych, którzy potrafią dostrzec jej piękno. I pragnienie to, pochwycone przez jego - jak to wyrażali się magowie - nieokrzesaną sztukę, sprawiało, że rośliny zaczęły wolniej usychać.
Druid wyciągnął niewielki woreczek, przyjrzał się uważnie wstążce i pokiwał z zadowoleniem głową. Wyciągnął z niego cztery duże nasiona, każde wielkości orzecha laskowego, a następnie schował woreczek do torby. Wyciągnął kolejny i po potwierdzeniu jego zawartości w ten sam sposób, przywiązał go sobie do paska. Następnie sięgnął po niewielkie, drewniane pudełko. Nie było wiele większe od tych, które używano jako pakunków na pierścionki czy innego tego typu podarunki. Delikatnie je otworzył. W powietrzu momentalnie rozniósł się ostry, ziołowy zapach.
- Po zażyciu tego, nie będę was wstanie usłyszeć. Tak więc powtórzę nasz plan po raz ostatni. - powiedział i nabrał głębokiego tchu. - Frigg odciąga wartowników. Ja dezaktywuje zaklęcia i otwieram wrota. Wy robicie wszystko by wciągu kilkunastu sekund przez nie przejść. Jeśli się wam to nie uda, zostaniecie najprawdopodobniej na zewnątrz. Gdybyśmy po wtargnięciu do miasta zostali rozdzieleni, kierujcie się w stronę Placyku Wisielców. Tam się spotkamy.... - powiedział poważnym i spokojnym tonem, choć krew w jego żyła zaczęła buzować. Miał zrobić coś, co prawdopodobnie nie udało się żadnemu członkowi jego Kręgu. - Ahhh! I pamiętajcie. Jesteśmy kupcami, więc starajcie się nie rzucać w oczy.
Maie popatrzył na każdego z członków drużyny i kiwnął głową jakby coś postanowił. Jego postać otoczyła barachitowa poświata, która następnie rozlała się na ciało Frigg. Maie poczuł delikatne mrowienie na skórze - to magia, otoczyła go delikatnym kokonem, gotowa by wniknąć w ciało i uleczyć każdą ranę.Druid zwiększył ilość mocy w kokonie, zarówno swoim, jak i driady. Było to dodatkowe zabezpieczenie. Każdy czar magi śmierci musiał by najpierw unicestwić energię otaczającą jego cel, by dobrać się do właściwej osoby.
- Osłona ustawiona. - poinformował towarzyszy.
Spojrzał jeszcze raz każdemu z nich w oczy i otworzył pudełko.
Woń stała się tak intensywna, że maie napłynęły do oczu łzy. Sięgną dwoma palcami do środka i nabrał odrobinę czarnej, obrzydliwej mazi.
- Nie pytajcie co to... - stwierdził i polizał.
Świat niemal od razu zawirował. Ziemia zaczęła się kołysać, a żółć podeszła Druidowi do gardła. Jego twarz zrobiła się trupio blada, a oczy całe przekrwione. Jednocześnie obraz widziany jego oczami znacznie się wyostrzył, a dotychczas ledwie widoczne kontury otaczającego ich świata nabrały kształtów i kolorów. Stał się również bardziej świadomy otaczającego go świata. Walenie serca smoka jak i driad było głośne niczym walenie minotaurów po bębnach. Driada pachniała miodem, słodkim i świeżo zebranym. Wokół niej roznosiły się śmiechy dzieci. Kolejny dźwięk, tym razem od strony smoka sprawił, że maie prawie poderwał się zaskoczony - trzask ognia. Zapach smoka był trudny do zidentyfikowania, więc druid nawet nie próbował go nazwać.
Dopiero po chwili udało mu się opanować rozszalałe zmysły. Tak, dzięki temu narkotykowi tymczasowo posiadł szczątkowe zdolności wyczuwania aur, a jego zmysły magiczne, jak i wzrok, bardzo się wyostrzyły. Jednak efektem ubocznym była całkowita utrata słuchu, smaku i węchu. Była to wysoka cenna za chwilowe powiększenie umiejętności i u normalnego człowieka skończyła by się kalectwem na całe życie. Darshes się tym jednak nie przejął. Jeśli zajdzie taka potrzeba, może odtworzyć swoje ciało.
Zamknął pudełko, wrzucił do torby, a tą przewiesił przez ramie.
- Gotowy - powiedział wstając i kiwając głową. Nie słyszał się, więc nie był pewien jak głośno to powiedział. - Zaczynaj, będę tuż za tobą.
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Druidzkie sztuczki nie były domeną Frigg. Nie do końca rozumiała znaczenia śmierdzących mniej lub bardziej roślin, które nosił ze sobą Darshes. A też i czas był nieodpowiedni by pytać.
Barachitowa powłoka otoczyła drobną zielono-skórą dziewczynę. Przez chwilę byłą zachwycona jej działaniem. Jej leczniczym działaniem! Od razu poczuła się lepiej! Jednak jej radość szybka przeminęła jak się pojawiła.
Nieco spanikowana aż zesztywniała na moment. Zacisnęła dłonie w pięść, przyłożyła do kolan. Trudno było określić czy mobilizuję się do walki czy czegoś innego. A to "inne" się rozchodziło. Czuła jak pochłania całą jego energię, która miała ją wyleczyć lub utrzymać w stanie nienaruszonym podczas walki. Problem polegał na tym, że sama często wykorzystywała tego typu magię by utrzymać siebie przy życiu. Trucizna bezlitośnie krążyła po krwiobiegu, niszczyła powoli tętnice, żyły, serce, nerki... Frigg musiała często poddawać się regeneracji. Gdyby nie sytuacja z chęcią wykorzystałaby druida, wycieńczyła, wyssała całą energię, a później porzuciła. Zwiała i nigdy nie wróciła, nie spotkała. No cóż..z tym musiała poczekać.
Nie zmieniało to jednak jej obecnej sytuacji. Skupiła się niewyobrażalnie na wykorzystywaniu własnej magii leczniczej. Tak by nie zauważył... Tak by nie zwrócił uwagi na to ile potrafiłaby wyssać w jego tarczy... Tak by później nie pytał. O nic.
To było trudniejsze niż myślała.
On przecież nie może odkryć jej tajemnicy! Nie może wiedzieć o truciźnie! O elfie! O jej nędznej przeszłości!
Dopiero teraz zwróciła uwagę, że przez ten cały czas zaciskała mocno powieki. Rozluźniła mięśnie wokół jednego i drugiego oka. Spojrzała na Maie. Przytaknęła zdecydowanie, w pełni gotowości. Był jakiś dziwny, inny. Chyba właśnie tak miało być...
Nie pytała też o maść... Chociaż byłą intrygująca.
Musiałą podejść bliżej bramy. Niczym kot zaczęła prześlizgiwać się między skałami. Rudawą czuprynę przysłoniła kapturem. Sunęła do przodu, niezauważalnie niczym cień. Chciała wybrać idealne miejsce na zaczepkę. Żaden kamień nie zsunął się spod jej stopy. Idealnie dopasowywała się każdej struktury. W końcu jedna ze skał wydawała się idealną. To właśnie do niej podążyła. Wysunęła łuk, potem sięgnęła po strzałę. Chwilę trwałą w ciszy tak by się upewnić, że nikt jej nie zobaczył. Nikt.
Czubek strzały wychylił nosa za prawej strony skały. Tym razem w pozycji pionowej. Świsnęła szybko, momentalnie. Trzasnęła o jeden z kanciastych kształtów muru. Sługus nekrusa automatycznie obrócił się w stronę dźwięku. Ruszył. Wolno, ociężale. Przywódca jednak ani drgnął. O taki efekt właśnie Frigg chodziło. Puściła jeszcze jedną strzałę, Ta druga wykonana z dębu, przez samą Frigg. Była nieco cięższa, dała od siebie nieco głośniejsze odbicie. Sługus ruszył dalej. Nekromanta jakby się zaniepokoił, obrócił głowę w stronę lecących strzał. Driada wykorzystała moment. Przeleciała szerokim łukiem poczynając od lewej strony swojej wyróżnionej skały. Wyskoczyła niespodziewanie, niemalże naprzeciw przywódcy. Jedno, długie machnięcie rękę poniosło za sobą szereg sztyletów. Przywódca zasłonił się laską. Jedna ze srebrnych smug trafiła w kostur, inna w rękaw raniąc nekromantę w rękę, kolejna drasnęła udo.
Frigg z gracją wylądowała na ziemi niosąc za sobą kurz. Lekko, niczym liść na wietrze, doskoczyła do sługusa. Zgniła kupa mięsa. To dało się poczuć już przy pierwszym zbliżeniu. Ścięła mu łeb. Kurz opadł, płomień w pochodni zaszalał zabierając na chwilę światłość. Driada właśnie miała się wyłonić pomiędzy brudem a ciemnością i obezwładnić Nekrusa gdy nagle...
Runęła, wręcz rąbnęła o ziemię. Zęby obiły się o siebie, zazgrzytały. Potarła dłonią okolice skroni chcąc się pozbierać, wstać. Coś trzymało ją mocno za kostki. Ujrzała dłonie. Dwie zgniłe dłonie, obrzydliwe, porośnięte zielenią. Dało się nawet zauważyć niejedną dżdżownicę.
-Ale jak...przecież...
-Obcięłaś mu łeb?
Po okolicy rozległ się nieuprzejmy, ochrypnięty głos Nekrusa. Piasek ani na milimetr nie opadł. Sięgnęła po kolejny sztylet. Obcięła dłoń. Powlokła się ku przodowi. Znowu łapsko sięgnęło jej kostki, tym razem tej drugiej. Znowu obcięła. Znowu dłoń. Jakby pływała w morzu martwych paluchów z robalami. Nie mogła wstać. Czuła się jakby ruchome, zgniłe, żywe piaski ją pochłaniały. Śmiech nekromanty, tak wyraźny, nie zdradzał położenia. Nawet jej myśli wiły się niczym robale w żywych palcach. Frigg nie mogła się skupić. Wszystkie zmysły, na których tak zawzięcie polegała, teraz płatały jej figle.
Wyrywała się, cięła. Nadal tkwiła.
Rwały ją, raniły, drapały miliony palcy i dłoni. Gdzieniegdzie wystawały zęby, gryzły, zagłębiały swój żółty odcień w zieloną skórę dziewczyny. Prawe przedramię Frigg utkwiło w bagnie. Kolana również już były powoli owinięte więzami żywych trupów.
Na brązowej ścianie piachu pojawiło się fioletowe światełko i nie niosło ze sobą nadziei. To dopiero ironia! Zginąć przez śmierć! Koleś kostucha, który rządzi już umarłymi! Na dodatek sama jest w pół żywa!
Chwila! Nie może przecież jeszcze zginąć!
Sytuacja wyglądała na niemalże tragiczną...Z daleka, na brązowej powłoce kurzu płynęły dusze tworząc pasma. Wywoływał różne obrazy, dla każdego indywidualnie. Tworzył historie. Wykonawca owego dzieła stał tuż obok z ręką wyciągniętą ku przodowi. Zakryta, okapturzona, wydawałoby się,że i dość stara postać niosła za sobą nie o tyle co zniszczenie co śmierć.
Frigg szeroko otworzyła oczy. Cienie snuły się u podłoża, były przerażające bo tak bliskie. To byli jej towarzysze za dnia. Uniosła głowę. W chmarze piachu powoli rysowały się postacie. Ich zarysy miały właśnie wejść głęboko w jej pamięć i wygrzebać największe śmieci.
Fioletowe światło z kostucha wystrzeliło w jej stronę. Oślepiające smugi rąbnęły o barachitową skorupę. Wydawało się, że na dłuższą chwilę zapadła ciszą...A po niej...
Wyrzuciło Frigg na kilka dobrych łokci. Nekrus również nie utrzymał się na nogach. Dopiero teraz dotarło do niego, że te dziewczę chroni jakaś magia.
Driada kaszlnęła. Sama nie wiedziała co się do końca dzieję, ale żyła. Jeszcze. To właśnie nie pozwoliło jej odpocząć. Wstała, tym razem mogła. Kurz jeszcze unosił się po okolicy. W kąciku jej ust spłynęła krew. Nie miało to dla niej większego znaczenia, i tak wyglądało to lepiej niż jej ręce i podudzia. Kolano ugięło się pod ciężarem ciała dziewczyny, chwyciła się za prawy bark.
"Cholera! Niech otwiera tę cholerną bramę!"
Barachitowa powłoka otoczyła drobną zielono-skórą dziewczynę. Przez chwilę byłą zachwycona jej działaniem. Jej leczniczym działaniem! Od razu poczuła się lepiej! Jednak jej radość szybka przeminęła jak się pojawiła.
Nieco spanikowana aż zesztywniała na moment. Zacisnęła dłonie w pięść, przyłożyła do kolan. Trudno było określić czy mobilizuję się do walki czy czegoś innego. A to "inne" się rozchodziło. Czuła jak pochłania całą jego energię, która miała ją wyleczyć lub utrzymać w stanie nienaruszonym podczas walki. Problem polegał na tym, że sama często wykorzystywała tego typu magię by utrzymać siebie przy życiu. Trucizna bezlitośnie krążyła po krwiobiegu, niszczyła powoli tętnice, żyły, serce, nerki... Frigg musiała często poddawać się regeneracji. Gdyby nie sytuacja z chęcią wykorzystałaby druida, wycieńczyła, wyssała całą energię, a później porzuciła. Zwiała i nigdy nie wróciła, nie spotkała. No cóż..z tym musiała poczekać.
Nie zmieniało to jednak jej obecnej sytuacji. Skupiła się niewyobrażalnie na wykorzystywaniu własnej magii leczniczej. Tak by nie zauważył... Tak by nie zwrócił uwagi na to ile potrafiłaby wyssać w jego tarczy... Tak by później nie pytał. O nic.
To było trudniejsze niż myślała.
On przecież nie może odkryć jej tajemnicy! Nie może wiedzieć o truciźnie! O elfie! O jej nędznej przeszłości!
Dopiero teraz zwróciła uwagę, że przez ten cały czas zaciskała mocno powieki. Rozluźniła mięśnie wokół jednego i drugiego oka. Spojrzała na Maie. Przytaknęła zdecydowanie, w pełni gotowości. Był jakiś dziwny, inny. Chyba właśnie tak miało być...
Nie pytała też o maść... Chociaż byłą intrygująca.
Musiałą podejść bliżej bramy. Niczym kot zaczęła prześlizgiwać się między skałami. Rudawą czuprynę przysłoniła kapturem. Sunęła do przodu, niezauważalnie niczym cień. Chciała wybrać idealne miejsce na zaczepkę. Żaden kamień nie zsunął się spod jej stopy. Idealnie dopasowywała się każdej struktury. W końcu jedna ze skał wydawała się idealną. To właśnie do niej podążyła. Wysunęła łuk, potem sięgnęła po strzałę. Chwilę trwałą w ciszy tak by się upewnić, że nikt jej nie zobaczył. Nikt.
Czubek strzały wychylił nosa za prawej strony skały. Tym razem w pozycji pionowej. Świsnęła szybko, momentalnie. Trzasnęła o jeden z kanciastych kształtów muru. Sługus nekrusa automatycznie obrócił się w stronę dźwięku. Ruszył. Wolno, ociężale. Przywódca jednak ani drgnął. O taki efekt właśnie Frigg chodziło. Puściła jeszcze jedną strzałę, Ta druga wykonana z dębu, przez samą Frigg. Była nieco cięższa, dała od siebie nieco głośniejsze odbicie. Sługus ruszył dalej. Nekromanta jakby się zaniepokoił, obrócił głowę w stronę lecących strzał. Driada wykorzystała moment. Przeleciała szerokim łukiem poczynając od lewej strony swojej wyróżnionej skały. Wyskoczyła niespodziewanie, niemalże naprzeciw przywódcy. Jedno, długie machnięcie rękę poniosło za sobą szereg sztyletów. Przywódca zasłonił się laską. Jedna ze srebrnych smug trafiła w kostur, inna w rękaw raniąc nekromantę w rękę, kolejna drasnęła udo.
Frigg z gracją wylądowała na ziemi niosąc za sobą kurz. Lekko, niczym liść na wietrze, doskoczyła do sługusa. Zgniła kupa mięsa. To dało się poczuć już przy pierwszym zbliżeniu. Ścięła mu łeb. Kurz opadł, płomień w pochodni zaszalał zabierając na chwilę światłość. Driada właśnie miała się wyłonić pomiędzy brudem a ciemnością i obezwładnić Nekrusa gdy nagle...
Runęła, wręcz rąbnęła o ziemię. Zęby obiły się o siebie, zazgrzytały. Potarła dłonią okolice skroni chcąc się pozbierać, wstać. Coś trzymało ją mocno za kostki. Ujrzała dłonie. Dwie zgniłe dłonie, obrzydliwe, porośnięte zielenią. Dało się nawet zauważyć niejedną dżdżownicę.
-Ale jak...przecież...
-Obcięłaś mu łeb?
Po okolicy rozległ się nieuprzejmy, ochrypnięty głos Nekrusa. Piasek ani na milimetr nie opadł. Sięgnęła po kolejny sztylet. Obcięła dłoń. Powlokła się ku przodowi. Znowu łapsko sięgnęło jej kostki, tym razem tej drugiej. Znowu obcięła. Znowu dłoń. Jakby pływała w morzu martwych paluchów z robalami. Nie mogła wstać. Czuła się jakby ruchome, zgniłe, żywe piaski ją pochłaniały. Śmiech nekromanty, tak wyraźny, nie zdradzał położenia. Nawet jej myśli wiły się niczym robale w żywych palcach. Frigg nie mogła się skupić. Wszystkie zmysły, na których tak zawzięcie polegała, teraz płatały jej figle.
Wyrywała się, cięła. Nadal tkwiła.
Rwały ją, raniły, drapały miliony palcy i dłoni. Gdzieniegdzie wystawały zęby, gryzły, zagłębiały swój żółty odcień w zieloną skórę dziewczyny. Prawe przedramię Frigg utkwiło w bagnie. Kolana również już były powoli owinięte więzami żywych trupów.
Na brązowej ścianie piachu pojawiło się fioletowe światełko i nie niosło ze sobą nadziei. To dopiero ironia! Zginąć przez śmierć! Koleś kostucha, który rządzi już umarłymi! Na dodatek sama jest w pół żywa!
Chwila! Nie może przecież jeszcze zginąć!
Sytuacja wyglądała na niemalże tragiczną...Z daleka, na brązowej powłoce kurzu płynęły dusze tworząc pasma. Wywoływał różne obrazy, dla każdego indywidualnie. Tworzył historie. Wykonawca owego dzieła stał tuż obok z ręką wyciągniętą ku przodowi. Zakryta, okapturzona, wydawałoby się,że i dość stara postać niosła za sobą nie o tyle co zniszczenie co śmierć.
Frigg szeroko otworzyła oczy. Cienie snuły się u podłoża, były przerażające bo tak bliskie. To byli jej towarzysze za dnia. Uniosła głowę. W chmarze piachu powoli rysowały się postacie. Ich zarysy miały właśnie wejść głęboko w jej pamięć i wygrzebać największe śmieci.
Fioletowe światło z kostucha wystrzeliło w jej stronę. Oślepiające smugi rąbnęły o barachitową skorupę. Wydawało się, że na dłuższą chwilę zapadła ciszą...A po niej...
Wyrzuciło Frigg na kilka dobrych łokci. Nekrus również nie utrzymał się na nogach. Dopiero teraz dotarło do niego, że te dziewczę chroni jakaś magia.
Driada kaszlnęła. Sama nie wiedziała co się do końca dzieję, ale żyła. Jeszcze. To właśnie nie pozwoliło jej odpocząć. Wstała, tym razem mogła. Kurz jeszcze unosił się po okolicy. W kąciku jej ust spłynęła krew. Nie miało to dla niej większego znaczenia, i tak wyglądało to lepiej niż jej ręce i podudzia. Kolano ugięło się pod ciężarem ciała dziewczyny, chwyciła się za prawy bark.
"Cholera! Niech otwiera tę cholerną bramę!"
Darshes ruszył sekundę po Frigg, ta jednak szybko zniknęła mu z oczu. Poruszała się zwinnie jak kot, a tylko wytrawny obserwator lub ktoś wychowany wśród driad, mógł zobaczyć jej sylwetkę, gdy ta migała między cieniami. Ludy lasu - a przynajmniej te na północy - nazywały to leśnym krokiem. Ponoć niektórzy druidzi również rozwijali tą umiejętność, jednak maie był stanowczo zbyt młody by ją posiąść czy nawet wiedzieć jak tego dokonać. Sam jednak wiele driadzie nie ustępował. Jego krok był szybki i pewny, a pewność ta miała coś z wilka. Głodnym wzrokiem lustrował otoczenie. Jego oczy zdawały się lśnić w mroku.
Kilkadziesiąt sekund później dopadł niewielki głaz w pobliżu driady. Miał stąd dobry widok na bramę miasta, a także jej strażników.
Nekrus może i był zwykłym czarownikiem, jednak laska w jego ręku to już zupełnie inna historia. O ile aura wrogiego maga wydawała się dość słaba, o tyle artefakt - bo tym z pewnością był - emanował wręcz zimnym blaskiem. Światłu towarzyszyły mrożące krew w żyłach krzykami. Z takimi informacjami ciężko było powiedzieć coś więcej, ale Darshes cieszył się, że to nie jemu przypadła rola przynęty.
Sługa nekrusa emanował zaś słabą poświatą magiczną. W większości przypadków mogło to oznaczać, że taka istota jest kontrolowana magicznie albo została poddana długiemu promieniowaniu magicznemu. Maie zmrużył oczy, starając się dostrzec twarz umarlaka spod szmat przykrywających jego obrzydliwe ciało. To co zobaczył, sprawiło że podziękował wszystkim bogom za pustkę w żołądku. Tam gdzie powinna być twarza, przerobione zostało na wielki otwór gębowy z dziesiątkami kłów, nie koniecznie pochodzących od tej samej bestii. Jeśli polegała ona na zmyśle wzroku, musiała to robić w sposób czysto magiczny, brakowało jej wszak oczu i innego tego typu receptorów. Jednak najgorszy był sposób poruszania się tej abominacji. Choć posturą przypominał humanoida, żaden jego ruch nie zgadzał się z tym co mogło zrobić ludzkie ciało. Ręce zginały się w złych miejscach, kolana praktycznie w ogóle się nie uginały(jeśli to "coś" miało kolana), a niektóre skrawki materiału poruszały się, jakby coś ze środka.... oddychało.
- C-co... - szepnął druid, a przynajmniej miał taką dzieje. Jego dłoń automatycznie powędrowała do ust. - A więc to jest Mauria...
Palce zaciskające kostur niemal pobielały. Taka abominacja była wszak obrazą w oczach bogów! I nieważne czy mowa tu o bogu śmierci zniszczenia czy zarazy. Nie było to nawet stworzenie! Darshes mógł postawić swą duszę, że gdyby spojrzał na "to" w postaci wispa, zobaczyłby jedynie ciemny kształt - bez śladów życia. To, że Mauria jeszcze stoi musiało być albo niedopatrzeniem ze strony bogów, albo ingerencją jakiegoś potężnego bytu.
Odrywając jednak wściekłe spojrzenie od poczwary, druid spojrzał swymi zmysłami na mury miasta. Tak jak przypuszczał: zielone kłęby złowrogiej energii zdawały się kumulować w pobliżu bramy napełniając kraty złowrogą magią, że już o runach strażniczych nie wspominając. Ta ilość magicznych zabezpieczeń trochę przytłaczała. Nie. Nie to, żeby to stanowiło jakąś komplikacje dla samego rytuału... po prostu nie był pewien, jak długo zdoła utrzymać oczyszczoną strefę. A coś mu mówiło, że cholernie niedługo.
Frigg wyskoczyła zza kamienia i ruszyła do ataku. Nekromanta oberwał, jednak owe rany zdawały się nie robić na nim większego wrażenia.
"Twardziel" - skomentował Maie w myślach.
Sam korzystając z zamieszania i rozgorzałej walki, przekradł się za plecami walczących. Zatrzymał się dopiero dwa metry od bramy. Złowroga energia kłębiła się o cal od jego nosa. Powietrze było tu ciężkie, a gdyby zmysł węchu Darshesa działa jak należy, zapewne poczułby odór rozkładających się szczątków. Zresztą nie musiał nic czuć. Co parę metrów, spomiędzy kamiennych bloków tworzących mur wystawały pożółkłe kości. Druid nie znał się na praktycznej nekromancji, ale podejrzewał, że miało to być jakiegoś rodzaju dodatkowe zabezpieczenie lub katalizator mocy. A może jedno i drugie.
Ręka, która do tej pory trzymała nasiona, zatoczyła szeroki łuk z wprawą rozrzucając je w niemalże równej odległości. Następnie druid oburącz uniósł kostur i z siłą wzmocnionego ciała wbił go w ziemię na parę centymetrów. Zamykając oczy, sięgnął wyuczonym gestem do sakiewki i wyjął z niej szczyptę proszku. Równocześnie w powietrzu rozległa się melodia równie stara, co najstarsze drzewa w jego ojczystym gaju. I znowu melodia nie była inkantacją, ani żadnym innym tego typu bajerem. Po prostu pomagała oczyścić umysł i prowadziła magię.
Twarde powłoki nasionek zalśniły barachitową poświatą i pękły, wypuszczając zielonkawe pędy. Te zaś zaczęły się zmieniać w młode drzewka, a ich korzenie kruszyć splugawione podłoże. Już wkrótce zielonkawe badyle przybrały bardziej brązowawy odcień, by wkrótce zmienić się w drzewka wielkości młodych, wzgórzowych trolli. Grube konary i liście w kolorze czystego złota świadczyły jednoznacznie o ich pochodzeniu. Święte Dęby ze Złocistego Boru. Ash Falath'neh.
Maie otworzył oczy, przerywając melodie. Oblicze miał nieludzko blade, a żyły na skroniach pulsował z prędkością tornada. Jego twarz zalana była potem, a klatka piersiowa unosiła się i opadała w zawrotnym tempie. Był niemal wyzuty z energii. W formie wispa, zapewne był niewiele większy od jaja gryfa. Zużył dziś stanowczo zbyt dużo mocy.
Trzęsącą się dłonią obsypał kostur szkarłatnym proszkiem i zanucił pieśń w języku druidów. A był to język całkowicie niezrozumiały dla każdej istoty z wyjątkiem innego druida. Jego znaki bardziej przypominały runy, jednak nie posiadały żadnej mocy. Za to słowa wypowiedziane w nim przy okazji odprawiania rytuałów zdawały się kierować magią.
"Isteris, zaame ris tis simeris irenis.
Nositiris simeno, siris netelic arcanis.
No re tis ismaris se ti ris, seritiris imeno.(...)"
Gdy tylko rozbrzmiały pierwsze słowa pieśni, pomiędzy kosturem, a pniami drzew pojawił się cieniutki strumień energii, który zdawał się powiększać z każdym wyśpiewanym słowem. Ów "badziewny patyk", jak go driada zdążyła określić, pełnił funkcje kamienia magazynyjącego, choć wcale się do tego nie nadawał. Z tego powodu szybko zaczął emanować energią płynącą z drzew, z każdą sekundą gromadząc jej coraz więcej i więcej. Na jego powierzchni zaczęły pojawiać się pęknięcia, a ze szczelin zaczęło emanować zielonkawe światło tak oślepiające, że maie osłonił oczy. Jednak rytuał musiał trwać i druid nie przestał wyśpiewywać pieśni. I w końcu...
Laska nie wytrzymała, a energia w niej zakumulowana eksplodowała, rozlewając się falami po najbliższej okolicy. Obrzydliwa mgła w strefie działania rytuału zdawała się blednąć, a runy wokół bramy straciły moc. Powietrze od razu zrobiło się jakby czystsze, a samo miasto przestało napawać taką grozą. Przynajmniej chwilowo. Miało to jednak i efekty uboczne. Bariera chroniąca ciało jego i Frigg, również została "zmyta", a efekt wzmocnienia ciała wyparował, pozostawiając ból, zmęczenie i sińce. Nie trzeba chyba wspominać, że ludzki organizm źle zareagował na taką ilość nagromadzonej mocy: zawroty głowy, nudności, oziębienie ciała, a i to było tylko wierzchołkiem góry lodowej. Najgorszy był jednak fakt utraty większości zasobów magicznych.
Wtem maie poczuł pulsujące źródło ciepła na piersi i sięgnął do zapięcia płaszcza. Kamień Magazynujący zdawał się wręcz parzyć, a lekkie wibracje magii były wyczuwalne gołą skórą. Granatowe światło, sygnalizujące aktywacje kamienia, zdawał się kontrastować z rozchodzącymi się, barachitowymi falami. Poziom zawartej w niej energii musiał byc tak wysoki, że przedmiot aktywował się samodzielnie.
- Muszę się wreszcie wziąć za modyfikacje tego cholernego rytuału. To zaczyna być niebezpieczne... - zamruczał posępnie, pobierając całą energię z kamienia. Sporo jej było.
Już miał się odwrócił w tył, by zakomunikować driadzie, że czas się zbierać, gdy nadeszło niespodziewane uderzenie. Cios mentalny był tak potężny, że mało co nie obalił go na ziemię. Po nim nastąpił kolejny i kolejny. Maie z przerażeniem zdał sobie sprawę, gdzie popełnił błąd. Jasna cholera, że o tym nie pomyślał! Wybuch ten zapewne był wyczuwalny w głęboko na terenie miasta, a pozbawieni osłon, on i Frigg niemal podali się na tacy pozostałym magom. Przeklął raz jeszcze swoją głupotę i wzmocnił swoją rozpadającą się obronę mentalną.
- Frigg! Wynosimy się! - wrzasnął podchodząc do bramy. Była ostatnią przeszkodą i musiała zostać zniszczona.
Niedawno co stworzone dęby, te za jego plecami zareagowały na życzenie ducha lasu i niemalże wyrwały bramę z zawiasów. To niesamowite, że przy odrobinie wysiłku, drewno potrafi być potężniejsze od stali, ale cóż. Taka była natura.
Za bramą rozciągała się mroczna ulica z niewysokimi domkami. Śmierdziało tu moczem i odchodami. Że też nawet w mieście trupów musiał rozchodzić się tak "ludzki" zapach. Najciekawsze jednak było kilka kościstych stosów. Niedaleko każdego leżała albo halabarda, albo miecz, albo jakiś oszczep. Widać ekipa powitalna również nie miała tego dnia szczęścia.
- Tak to jest, kiedy polegasz na lalkach. - mruknął z mściwą satysfakcją, przemykając obok kości i pogrążając się w mrokach miasta umarłych.
Kilkadziesiąt sekund później dopadł niewielki głaz w pobliżu driady. Miał stąd dobry widok na bramę miasta, a także jej strażników.
Nekrus może i był zwykłym czarownikiem, jednak laska w jego ręku to już zupełnie inna historia. O ile aura wrogiego maga wydawała się dość słaba, o tyle artefakt - bo tym z pewnością był - emanował wręcz zimnym blaskiem. Światłu towarzyszyły mrożące krew w żyłach krzykami. Z takimi informacjami ciężko było powiedzieć coś więcej, ale Darshes cieszył się, że to nie jemu przypadła rola przynęty.
Sługa nekrusa emanował zaś słabą poświatą magiczną. W większości przypadków mogło to oznaczać, że taka istota jest kontrolowana magicznie albo została poddana długiemu promieniowaniu magicznemu. Maie zmrużył oczy, starając się dostrzec twarz umarlaka spod szmat przykrywających jego obrzydliwe ciało. To co zobaczył, sprawiło że podziękował wszystkim bogom za pustkę w żołądku. Tam gdzie powinna być twarza, przerobione zostało na wielki otwór gębowy z dziesiątkami kłów, nie koniecznie pochodzących od tej samej bestii. Jeśli polegała ona na zmyśle wzroku, musiała to robić w sposób czysto magiczny, brakowało jej wszak oczu i innego tego typu receptorów. Jednak najgorszy był sposób poruszania się tej abominacji. Choć posturą przypominał humanoida, żaden jego ruch nie zgadzał się z tym co mogło zrobić ludzkie ciało. Ręce zginały się w złych miejscach, kolana praktycznie w ogóle się nie uginały(jeśli to "coś" miało kolana), a niektóre skrawki materiału poruszały się, jakby coś ze środka.... oddychało.
- C-co... - szepnął druid, a przynajmniej miał taką dzieje. Jego dłoń automatycznie powędrowała do ust. - A więc to jest Mauria...
Palce zaciskające kostur niemal pobielały. Taka abominacja była wszak obrazą w oczach bogów! I nieważne czy mowa tu o bogu śmierci zniszczenia czy zarazy. Nie było to nawet stworzenie! Darshes mógł postawić swą duszę, że gdyby spojrzał na "to" w postaci wispa, zobaczyłby jedynie ciemny kształt - bez śladów życia. To, że Mauria jeszcze stoi musiało być albo niedopatrzeniem ze strony bogów, albo ingerencją jakiegoś potężnego bytu.
Odrywając jednak wściekłe spojrzenie od poczwary, druid spojrzał swymi zmysłami na mury miasta. Tak jak przypuszczał: zielone kłęby złowrogiej energii zdawały się kumulować w pobliżu bramy napełniając kraty złowrogą magią, że już o runach strażniczych nie wspominając. Ta ilość magicznych zabezpieczeń trochę przytłaczała. Nie. Nie to, żeby to stanowiło jakąś komplikacje dla samego rytuału... po prostu nie był pewien, jak długo zdoła utrzymać oczyszczoną strefę. A coś mu mówiło, że cholernie niedługo.
Frigg wyskoczyła zza kamienia i ruszyła do ataku. Nekromanta oberwał, jednak owe rany zdawały się nie robić na nim większego wrażenia.
"Twardziel" - skomentował Maie w myślach.
Sam korzystając z zamieszania i rozgorzałej walki, przekradł się za plecami walczących. Zatrzymał się dopiero dwa metry od bramy. Złowroga energia kłębiła się o cal od jego nosa. Powietrze było tu ciężkie, a gdyby zmysł węchu Darshesa działa jak należy, zapewne poczułby odór rozkładających się szczątków. Zresztą nie musiał nic czuć. Co parę metrów, spomiędzy kamiennych bloków tworzących mur wystawały pożółkłe kości. Druid nie znał się na praktycznej nekromancji, ale podejrzewał, że miało to być jakiegoś rodzaju dodatkowe zabezpieczenie lub katalizator mocy. A może jedno i drugie.
Ręka, która do tej pory trzymała nasiona, zatoczyła szeroki łuk z wprawą rozrzucając je w niemalże równej odległości. Następnie druid oburącz uniósł kostur i z siłą wzmocnionego ciała wbił go w ziemię na parę centymetrów. Zamykając oczy, sięgnął wyuczonym gestem do sakiewki i wyjął z niej szczyptę proszku. Równocześnie w powietrzu rozległa się melodia równie stara, co najstarsze drzewa w jego ojczystym gaju. I znowu melodia nie była inkantacją, ani żadnym innym tego typu bajerem. Po prostu pomagała oczyścić umysł i prowadziła magię.
Twarde powłoki nasionek zalśniły barachitową poświatą i pękły, wypuszczając zielonkawe pędy. Te zaś zaczęły się zmieniać w młode drzewka, a ich korzenie kruszyć splugawione podłoże. Już wkrótce zielonkawe badyle przybrały bardziej brązowawy odcień, by wkrótce zmienić się w drzewka wielkości młodych, wzgórzowych trolli. Grube konary i liście w kolorze czystego złota świadczyły jednoznacznie o ich pochodzeniu. Święte Dęby ze Złocistego Boru. Ash Falath'neh.
Maie otworzył oczy, przerywając melodie. Oblicze miał nieludzko blade, a żyły na skroniach pulsował z prędkością tornada. Jego twarz zalana była potem, a klatka piersiowa unosiła się i opadała w zawrotnym tempie. Był niemal wyzuty z energii. W formie wispa, zapewne był niewiele większy od jaja gryfa. Zużył dziś stanowczo zbyt dużo mocy.
Trzęsącą się dłonią obsypał kostur szkarłatnym proszkiem i zanucił pieśń w języku druidów. A był to język całkowicie niezrozumiały dla każdej istoty z wyjątkiem innego druida. Jego znaki bardziej przypominały runy, jednak nie posiadały żadnej mocy. Za to słowa wypowiedziane w nim przy okazji odprawiania rytuałów zdawały się kierować magią.
"Isteris, zaame ris tis simeris irenis.
Nositiris simeno, siris netelic arcanis.
No re tis ismaris se ti ris, seritiris imeno.(...)"
Gdy tylko rozbrzmiały pierwsze słowa pieśni, pomiędzy kosturem, a pniami drzew pojawił się cieniutki strumień energii, który zdawał się powiększać z każdym wyśpiewanym słowem. Ów "badziewny patyk", jak go driada zdążyła określić, pełnił funkcje kamienia magazynyjącego, choć wcale się do tego nie nadawał. Z tego powodu szybko zaczął emanować energią płynącą z drzew, z każdą sekundą gromadząc jej coraz więcej i więcej. Na jego powierzchni zaczęły pojawiać się pęknięcia, a ze szczelin zaczęło emanować zielonkawe światło tak oślepiające, że maie osłonił oczy. Jednak rytuał musiał trwać i druid nie przestał wyśpiewywać pieśni. I w końcu...
Laska nie wytrzymała, a energia w niej zakumulowana eksplodowała, rozlewając się falami po najbliższej okolicy. Obrzydliwa mgła w strefie działania rytuału zdawała się blednąć, a runy wokół bramy straciły moc. Powietrze od razu zrobiło się jakby czystsze, a samo miasto przestało napawać taką grozą. Przynajmniej chwilowo. Miało to jednak i efekty uboczne. Bariera chroniąca ciało jego i Frigg, również została "zmyta", a efekt wzmocnienia ciała wyparował, pozostawiając ból, zmęczenie i sińce. Nie trzeba chyba wspominać, że ludzki organizm źle zareagował na taką ilość nagromadzonej mocy: zawroty głowy, nudności, oziębienie ciała, a i to było tylko wierzchołkiem góry lodowej. Najgorszy był jednak fakt utraty większości zasobów magicznych.
Wtem maie poczuł pulsujące źródło ciepła na piersi i sięgnął do zapięcia płaszcza. Kamień Magazynujący zdawał się wręcz parzyć, a lekkie wibracje magii były wyczuwalne gołą skórą. Granatowe światło, sygnalizujące aktywacje kamienia, zdawał się kontrastować z rozchodzącymi się, barachitowymi falami. Poziom zawartej w niej energii musiał byc tak wysoki, że przedmiot aktywował się samodzielnie.
- Muszę się wreszcie wziąć za modyfikacje tego cholernego rytuału. To zaczyna być niebezpieczne... - zamruczał posępnie, pobierając całą energię z kamienia. Sporo jej było.
Już miał się odwrócił w tył, by zakomunikować driadzie, że czas się zbierać, gdy nadeszło niespodziewane uderzenie. Cios mentalny był tak potężny, że mało co nie obalił go na ziemię. Po nim nastąpił kolejny i kolejny. Maie z przerażeniem zdał sobie sprawę, gdzie popełnił błąd. Jasna cholera, że o tym nie pomyślał! Wybuch ten zapewne był wyczuwalny w głęboko na terenie miasta, a pozbawieni osłon, on i Frigg niemal podali się na tacy pozostałym magom. Przeklął raz jeszcze swoją głupotę i wzmocnił swoją rozpadającą się obronę mentalną.
- Frigg! Wynosimy się! - wrzasnął podchodząc do bramy. Była ostatnią przeszkodą i musiała zostać zniszczona.
Niedawno co stworzone dęby, te za jego plecami zareagowały na życzenie ducha lasu i niemalże wyrwały bramę z zawiasów. To niesamowite, że przy odrobinie wysiłku, drewno potrafi być potężniejsze od stali, ale cóż. Taka była natura.
Za bramą rozciągała się mroczna ulica z niewysokimi domkami. Śmierdziało tu moczem i odchodami. Że też nawet w mieście trupów musiał rozchodzić się tak "ludzki" zapach. Najciekawsze jednak było kilka kościstych stosów. Niedaleko każdego leżała albo halabarda, albo miecz, albo jakiś oszczep. Widać ekipa powitalna również nie miała tego dnia szczęścia.
- Tak to jest, kiedy polegasz na lalkach. - mruknął z mściwą satysfakcją, przemykając obok kości i pogrążając się w mrokach miasta umarłych.
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Nekurs zbyt zajęty wykańczaniem driady, najwidoczniej nową techniką, nie skupił zbyt wiele uwagi na energię, która rozprowadzała się po okolicy. Było już za późno by cokolwiek zrobić, liczył jednak na wykończenie chociażby jednego z opryszków stojących mu na drodze. A raczej, on był przeszkodą dla innych. Nie uszło mu też uwadze, że bariera, która otaczała zielono-skórą istotę, po uderzeniu osłabła. Postanowił wykorzystać moment i ku driadzie pomknęło jeszcze jedno fioletowe źródło światła. Jak się jednak okazało i na to było już nieco za późno. Plącze drzew zawiły się wzdłuż drogi i rozwalił bramę.
Fioletowe smugi rozeszły między drzewami i z niewielką siłą zwaliły Frigg z nóg. Była wykończona całą akcją. Nie miała sił ustać, a co dopiero przejść przez bramę. To był ostatni moment na to by dostać się do tego przeklętego miasta i z pewnością wspomnienia z tym związane na długo zalęgną w jej pamięci. Usłyszała tylko jakby rozmyty głos druida nakazującego wejść do bramy.
Mocno zagryzła zęby. Zacisnęła pięści.
Czuła jak gorączka powoli ogarnia jej ciało. Dudniło jej bezlitośnie w głowie. Nie słyszała nic prócz własnego pulsu. Obraz stał się rozmyty, niewyraźny, ale wciąż tkwiła w niej wyłącznie jedna myśl "Brama".
Wstała i pomknęła, niczym pantera w dżungli, za drzewem. Nie słyszała nawet huku rozwalającej się stali. Rzuciła szybko, na oślep, jeszcze raz, tak na pożegnanie, sztyletami. Później znikła w cieniach dębu.
Jeden ze sztyletów sięgnął, ku zdziwieniu, strażnika bramy. Drasnął o jego kostur.
Zwinnie przebiegła gdzieś, pod mosiężnym drzewcem. Nie była w stanie określić swojego położenia ani tego dokąd podążą. Trzymała się jedną ręką za głowę, drugą z początku obmacywała mury, z którym po chwili straciła kontakt. Zanurzyła się w miasto śmierci.
Dudnienie w jej głowie nie ustępowało. Otoczenie wciąż zdawało się niewyraźne. Smugi pomarańczowych płomieni malowały się na granatowych powierzchniach nieba i czarnych dachach domostw. Chciała uciekać dalej i dalej, obawiała się strażników. W takim stanie nie byłaby godnym przeciwnikiem, ale za to idealnym, bo łatwym, łupem...A kto wie co robiono z tutejszymi kobietami albo żywymi?
Stukot obcasów, który idealnie zgrywał się z dudnieniem we łbie Frigg, rozchodził się po uliczkach tej części mieściny. Strażnicy zdołali już zareagować. Nie była to z pewnością pierwsza próba wejścia do miasta.
Rozejrzała się jeszcze raz. Coś jakby do niej przemówiło. Driada jęknęła z bólu, chwyciła się drugą ręką za głowę. Znowu czyiś głos. Padła na kolana, rozrywało ją od środka. Ponownie głos. Na skraju wytrzymałości obejrzała się za siebie. Jakaś czarna, garbata postać, zapraszającym gestem palca, kierowała ją do siebie.
Stukot obcasów był coraz głośniejszy i zadawał jeszcze więcej bólu niż tajemniczy, starczy głos.
Czuła, że nie ma wyboru.
Później pamiętała już tylko obrazy. To, że znalazła się blisko garbatej postaci, drzwi, jakąś małą izdebkę. I stukot obcasów, który szybko minął.
Nie wiedziała gdzie jest, ale obiecała sobie rozprawić się z druidem jeśli tylko się obudzi.
***
Darshes, po dłuższym czasie włóczenia się po okolicach, mógł odczuć na sobie czyiś wzrok..
Fioletowe smugi rozeszły między drzewami i z niewielką siłą zwaliły Frigg z nóg. Była wykończona całą akcją. Nie miała sił ustać, a co dopiero przejść przez bramę. To był ostatni moment na to by dostać się do tego przeklętego miasta i z pewnością wspomnienia z tym związane na długo zalęgną w jej pamięci. Usłyszała tylko jakby rozmyty głos druida nakazującego wejść do bramy.
Mocno zagryzła zęby. Zacisnęła pięści.
Czuła jak gorączka powoli ogarnia jej ciało. Dudniło jej bezlitośnie w głowie. Nie słyszała nic prócz własnego pulsu. Obraz stał się rozmyty, niewyraźny, ale wciąż tkwiła w niej wyłącznie jedna myśl "Brama".
Wstała i pomknęła, niczym pantera w dżungli, za drzewem. Nie słyszała nawet huku rozwalającej się stali. Rzuciła szybko, na oślep, jeszcze raz, tak na pożegnanie, sztyletami. Później znikła w cieniach dębu.
Jeden ze sztyletów sięgnął, ku zdziwieniu, strażnika bramy. Drasnął o jego kostur.
Zwinnie przebiegła gdzieś, pod mosiężnym drzewcem. Nie była w stanie określić swojego położenia ani tego dokąd podążą. Trzymała się jedną ręką za głowę, drugą z początku obmacywała mury, z którym po chwili straciła kontakt. Zanurzyła się w miasto śmierci.
Dudnienie w jej głowie nie ustępowało. Otoczenie wciąż zdawało się niewyraźne. Smugi pomarańczowych płomieni malowały się na granatowych powierzchniach nieba i czarnych dachach domostw. Chciała uciekać dalej i dalej, obawiała się strażników. W takim stanie nie byłaby godnym przeciwnikiem, ale za to idealnym, bo łatwym, łupem...A kto wie co robiono z tutejszymi kobietami albo żywymi?
Stukot obcasów, który idealnie zgrywał się z dudnieniem we łbie Frigg, rozchodził się po uliczkach tej części mieściny. Strażnicy zdołali już zareagować. Nie była to z pewnością pierwsza próba wejścia do miasta.
Rozejrzała się jeszcze raz. Coś jakby do niej przemówiło. Driada jęknęła z bólu, chwyciła się drugą ręką za głowę. Znowu czyiś głos. Padła na kolana, rozrywało ją od środka. Ponownie głos. Na skraju wytrzymałości obejrzała się za siebie. Jakaś czarna, garbata postać, zapraszającym gestem palca, kierowała ją do siebie.
Stukot obcasów był coraz głośniejszy i zadawał jeszcze więcej bólu niż tajemniczy, starczy głos.
Czuła, że nie ma wyboru.
Później pamiętała już tylko obrazy. To, że znalazła się blisko garbatej postaci, drzwi, jakąś małą izdebkę. I stukot obcasów, który szybko minął.
Nie wiedziała gdzie jest, ale obiecała sobie rozprawić się z druidem jeśli tylko się obudzi.
***
Darshes, po dłuższym czasie włóczenia się po okolicach, mógł odczuć na sobie czyiś wzrok..
Zgubienie mentalnego "pościgu" było prostsze niżby się mogło wydawać.
Kiedy tylko zagłębił się w jeszcze zaspane miasto, niemal od razu porzucił cielesną powłokę, a ataki na jego umysł znikły. Tak, jak podejrzewał: większość nekromantów nigdy nie miała styczności z istotą jemu podobną. Niematerialną owszem, ale nie z energetyczną. Pochwycenie myśli takiej postaci było znacznie trudniejsze, gdyż większość arkanistów musiała określić cel swych czarów. W tym wypadku był to umysł. Jednakże gdy fizyczne ciało znikało, takie zaklęcia rozwiewają się na wietrze. Zapewne co bardziej doświadczeni mistrzowie mrocznych sztuk przejrzą tą sztuczkę i zaczną poszukiwania magiczne.
Kontrą ze strony druida było jednak ponowne przyobleczenie się w ciało materialne. W ten sposób nie tylko utrudnił odnalezienie go magicznie, ale również zregenerował własne ciało. Proces ten był jednak męczący, szczególnie przy tak niskim poziomie magii, jaki teraz posiadał. Nie odważył się go jednak uzupełnić w tradycyjny sposób w obawie przed wykryciem takich prób. Pozostało mu więc mieć nadzieje, że ta resztka, która mu została - a było to na zaledwie kilka prostych czarów - wystarczy, aby obronić się przed ewentualną napaścią.
Mauria była mniej więcej tym, czego się spodziewał: szarym miastem z bardzo ubogą fauną i florą. Naturalnie, odnosiło się to do wszystkich istot żywych. O ile spośród humanoidów można było rozróżnić parę podstawowych ras, o tyle zwierzyna tu była uboga. Trochę nietoperzy, pająków(niektóre całkiem słusznych rozmiarów), parę psów i praktycznie zero szczurów - co było dość dziwne. Za to kotów było wręcz w nadmiarze. Gdzie byś nie spojrzał - dachowiec. Jedne wyliniałe inne puszyste niedźwiedź polarny. Jeden w cętki, kolejny w kropki, a jeszcze następny w paski. Brązowe, czarne, rude, szare, a nawet śnieżnobiałe. Innymi słowy: wielka wystawa kotów.
- Ten świat schodzi na psy! - rzucił pod nosem Maie
Tym co go jednak zaskoczyło była ilość wspomnianych humanoidów. Druid podejrzewał, że w "mieście śmierci" zastanie raczej szkielety i chodzące kupy gnijącego mięsa, a tymczasem ulice wręcz pęczniały od ludzi. I chociaż na wielu twarzach mógł wyczytać zmęczenie czy beznadziejność, to ludzie ci byli zbyt bogato ubrani jak na niewolników czy jeńców. Oznaczało to, że władze w mieście - chociaż słyszał, że same były niezbyt żywe - dbały o profil miejski. Oczywiście to nie było tak, że nie mógł nigdzie dojrzeć truposzów. Mało tego! Krew go niemal zalewała za każdym razem, gdy zobaczył nekrusa z nieumarłym orszakiem. W takich chwilach ledwie się powstrzymywał przed zabiciem takich kretynów. Pierwszy raz, gdy napotkał trójkę adeptów mrocznych sztuk, zmuszających szkielet do tańczenia w rytm jakiejś niesłyszalnej muzyki, mało ich nie udusił. Nie, żeby specjalnie. Po prostu nagle zainteresowało go, co by powiedzieli, gdyby to oni nagle stali się szkieletami i... no cóż, gdyby nie trzeźwość umysłu druida, cała trójka znalazłaby się bliżej śmierci niżby im się marzyło. Potem już starał się ja kontrolować. To oczywiście nie zmieniało faktu, że przez trójkę palantów znalazł się blisko granicy.
Zdawało mu się jednak, że od czasu tamtego incydentu czyjeś oczy bacznie mu się przyglądają. Zmysł magiczny nie bił na alarm, więc Darshes niemal od razu wykluczył czarodziejskie postrzeganie. Dodatkowo, zdarzało się, że to uczucie zniknęło kilka razy, kiedy wszedł w większy tłum, zawsze jednak wracało. Rozsyłał nawet "macki" magiczne od czasu do czasu, jednakże ten ktoś albo był nieumarły, albo potrafił unikać jego magii, a to już było wyczynem samym w sobie.
Krwawe promienie zachodzącego słońca zalewały miasto swym wściekłym kolorem, a maie był już niemal na wykończeniu. Pomijając siły fizyczne, które udało mu się zregenerować z rana, pozostało jeszcze zmęczenie psychiczne i wyczerpanie magiczne. I chociaż tajemniczy obserwator nadszarpnął te pierwsze, to właśnie niski poziom magii był najbardziej zabójczy. Zabawne, że w momencie najbliższym śmierci, był najlepiej zamaskowany przed wzrokiem magów.
Dodatkowo kiszki mu marsza grały.
- Nie lubię gdy ktoś mi patrzy na ręce, pokaż się! - powiedział odwracając się.
Zmęczyła go ta zabawa w kotka i myszkę. Zwykle to on był kotem, a taka zamiana ról była niezwykle stresująca. Udał się więc w jedną z bocznych alejek, przylegających do Placu Wisielców. Jeśli Frigg umknęła pogoni - w co druid zdawał się powątpiewać - powinna przebywać w pobliżu. Kątem oka uchwycił kota, który przyglądając się mu swoimi błyszczącymi ślepiami, wylegiwał się na pobliskim parapecie.
"W razie kłopotów wykorzystam go jako drogę ucieczki..." - pomyślał zadowolony.
- Więc? - zapytał na głos ukrytego prześladowcy. - Mógłbym się dowiedzieć, kto chce mi bruździć w interesach?
Przybrał kamienną twarz, wyraz który w ciągu ostatniego roku doprowadził do perfekcji. Miał nadzieje, że samotnie podróżujący kupiec miałby na tyle odwagi, by w pokerowej masce stawić czoła szpiegowi.
Kiedy tylko zagłębił się w jeszcze zaspane miasto, niemal od razu porzucił cielesną powłokę, a ataki na jego umysł znikły. Tak, jak podejrzewał: większość nekromantów nigdy nie miała styczności z istotą jemu podobną. Niematerialną owszem, ale nie z energetyczną. Pochwycenie myśli takiej postaci było znacznie trudniejsze, gdyż większość arkanistów musiała określić cel swych czarów. W tym wypadku był to umysł. Jednakże gdy fizyczne ciało znikało, takie zaklęcia rozwiewają się na wietrze. Zapewne co bardziej doświadczeni mistrzowie mrocznych sztuk przejrzą tą sztuczkę i zaczną poszukiwania magiczne.
Kontrą ze strony druida było jednak ponowne przyobleczenie się w ciało materialne. W ten sposób nie tylko utrudnił odnalezienie go magicznie, ale również zregenerował własne ciało. Proces ten był jednak męczący, szczególnie przy tak niskim poziomie magii, jaki teraz posiadał. Nie odważył się go jednak uzupełnić w tradycyjny sposób w obawie przed wykryciem takich prób. Pozostało mu więc mieć nadzieje, że ta resztka, która mu została - a było to na zaledwie kilka prostych czarów - wystarczy, aby obronić się przed ewentualną napaścią.
Mauria była mniej więcej tym, czego się spodziewał: szarym miastem z bardzo ubogą fauną i florą. Naturalnie, odnosiło się to do wszystkich istot żywych. O ile spośród humanoidów można było rozróżnić parę podstawowych ras, o tyle zwierzyna tu była uboga. Trochę nietoperzy, pająków(niektóre całkiem słusznych rozmiarów), parę psów i praktycznie zero szczurów - co było dość dziwne. Za to kotów było wręcz w nadmiarze. Gdzie byś nie spojrzał - dachowiec. Jedne wyliniałe inne puszyste niedźwiedź polarny. Jeden w cętki, kolejny w kropki, a jeszcze następny w paski. Brązowe, czarne, rude, szare, a nawet śnieżnobiałe. Innymi słowy: wielka wystawa kotów.
- Ten świat schodzi na psy! - rzucił pod nosem Maie
Tym co go jednak zaskoczyło była ilość wspomnianych humanoidów. Druid podejrzewał, że w "mieście śmierci" zastanie raczej szkielety i chodzące kupy gnijącego mięsa, a tymczasem ulice wręcz pęczniały od ludzi. I chociaż na wielu twarzach mógł wyczytać zmęczenie czy beznadziejność, to ludzie ci byli zbyt bogato ubrani jak na niewolników czy jeńców. Oznaczało to, że władze w mieście - chociaż słyszał, że same były niezbyt żywe - dbały o profil miejski. Oczywiście to nie było tak, że nie mógł nigdzie dojrzeć truposzów. Mało tego! Krew go niemal zalewała za każdym razem, gdy zobaczył nekrusa z nieumarłym orszakiem. W takich chwilach ledwie się powstrzymywał przed zabiciem takich kretynów. Pierwszy raz, gdy napotkał trójkę adeptów mrocznych sztuk, zmuszających szkielet do tańczenia w rytm jakiejś niesłyszalnej muzyki, mało ich nie udusił. Nie, żeby specjalnie. Po prostu nagle zainteresowało go, co by powiedzieli, gdyby to oni nagle stali się szkieletami i... no cóż, gdyby nie trzeźwość umysłu druida, cała trójka znalazłaby się bliżej śmierci niżby im się marzyło. Potem już starał się ja kontrolować. To oczywiście nie zmieniało faktu, że przez trójkę palantów znalazł się blisko granicy.
Zdawało mu się jednak, że od czasu tamtego incydentu czyjeś oczy bacznie mu się przyglądają. Zmysł magiczny nie bił na alarm, więc Darshes niemal od razu wykluczył czarodziejskie postrzeganie. Dodatkowo, zdarzało się, że to uczucie zniknęło kilka razy, kiedy wszedł w większy tłum, zawsze jednak wracało. Rozsyłał nawet "macki" magiczne od czasu do czasu, jednakże ten ktoś albo był nieumarły, albo potrafił unikać jego magii, a to już było wyczynem samym w sobie.
Krwawe promienie zachodzącego słońca zalewały miasto swym wściekłym kolorem, a maie był już niemal na wykończeniu. Pomijając siły fizyczne, które udało mu się zregenerować z rana, pozostało jeszcze zmęczenie psychiczne i wyczerpanie magiczne. I chociaż tajemniczy obserwator nadszarpnął te pierwsze, to właśnie niski poziom magii był najbardziej zabójczy. Zabawne, że w momencie najbliższym śmierci, był najlepiej zamaskowany przed wzrokiem magów.
Dodatkowo kiszki mu marsza grały.
- Nie lubię gdy ktoś mi patrzy na ręce, pokaż się! - powiedział odwracając się.
Zmęczyła go ta zabawa w kotka i myszkę. Zwykle to on był kotem, a taka zamiana ról była niezwykle stresująca. Udał się więc w jedną z bocznych alejek, przylegających do Placu Wisielców. Jeśli Frigg umknęła pogoni - w co druid zdawał się powątpiewać - powinna przebywać w pobliżu. Kątem oka uchwycił kota, który przyglądając się mu swoimi błyszczącymi ślepiami, wylegiwał się na pobliskim parapecie.
"W razie kłopotów wykorzystam go jako drogę ucieczki..." - pomyślał zadowolony.
- Więc? - zapytał na głos ukrytego prześladowcy. - Mógłbym się dowiedzieć, kto chce mi bruździć w interesach?
Przybrał kamienną twarz, wyraz który w ciągu ostatniego roku doprowadził do perfekcji. Miał nadzieje, że samotnie podróżujący kupiec miałby na tyle odwagi, by w pokerowej masce stawić czoła szpiegowi.
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Echo jego głosu odbiło się głucho po kamiennych ścianach domostw. Na dłuższą chwilę zapadła głucha cisza. Mogłoby się zdawać, że oszalał, że to tylko wymysł, ale tak nie było. Kot, który z wielką przyjemnością dopiero co się wylegiwał, znieruchomiał. Cisza trwała jeszcze przez moment. Kocur wstał, wygiął grzbiet ku górze, nastroszył się. Uszy mu oklapły w równej chwili, po czym zasyczał ujawniając białe, ostre ząbki. Zeskoczył i pomknął. Z otchłani czerni zaułka pojawiło się jeszcze wiele par zielono-złotych kocich oczu, które równie z wielką niechęcią przebywały tu i teraz. Wylazły niczym robactwo i pobiegły przed siebie. Zamiauczały groźnie, ale nie na widok Darshesa. Uciekały przed postacią, która powoli wyłaniała się z cienia.
Wydawało się, że wzrostem nie przewyższa nawet Frigg. Długi płaszcz, ciągnący się po ziemi, wyglądał na ciężki, ale wykonany nie z byle jakiego gównianego materiału. Kaptur szczelnie zakrywał twarz nieznajomej postaci. Jeszcze chwilę trwała w półmroku nic nie odpowiadając. Posunęła się do przodu. Czerwień słońca rzuciła odrobinę światła na tajemniczego gościa. Płaszcz uwypuklony był przy górnej partii pleców. Ujawnił garb, a po chwili pomarszczona, bardziej niż orzech, dłoń wysunęła się jakby w kolejnym kroku. Postać trzymała, niewiele większą od wzrostu właściciela, stary, ale solidny badyl. Miał być to najwidoczniej kostur, o czym świadczył fioletowy kamyk za ślimaczym zakończeniu.
Prześladowca trwał nieruchomo nie zważając na to czy poziom stresu druida się zwiększył czy też i nie.
W końcu powoli, ale to bardzo powoli, postać uniosła głowę. Trzask kości w kręgosłupie nie trudno było nie usłyszeć. Pierwszą myślą jaka mogłaby niejednemu przejść przez głowę "żywy trup". Twarzy tak starej nie widział chyba jeszcze nikt. Zmarszczka ułożona kolejno na zmarszczce. Nie widać było nawet żeby kiedykolwiek była młoda. I oczy. Wyblakłe ze starości zielono-złote oczy ukryte pod białymi, rzadkimi brwiami. Tak przenikliwe, jakby znały wszystkie prawdy świata. Teraz wpatrywały się w druida/ Spokojne, przeraźliwie blade, a jednak nasycone resztkami koloru.
-Oczy mówią prawdę- babciny, ochrypł głos wreszcie cokolwiek powiedział- Jeśli oczy widzą i pragną to dotrą do celu.
Obróciła się do niego plecami. Dostawnym krokiem ruszyła przed siebie. Niedaleko, zaledwie trzy ruchy. Obróciła się w stronę ściany, laską odsunęła brudy miasta na boki. Zastukała w drewniane podłoże, dość charakterystycznie, łamiąc szyfr do ich otwarcia. Drzwiczki opadły w dół. Staruszka spojrzała jeszcze raz na maie chcąc dać znać by podążał za nią. Ruszyła schodami w dół, gdzieś w mroczne lochy miasta, gdzie nie docierał nawet skrawek światła.
Wydawało się, że wzrostem nie przewyższa nawet Frigg. Długi płaszcz, ciągnący się po ziemi, wyglądał na ciężki, ale wykonany nie z byle jakiego gównianego materiału. Kaptur szczelnie zakrywał twarz nieznajomej postaci. Jeszcze chwilę trwała w półmroku nic nie odpowiadając. Posunęła się do przodu. Czerwień słońca rzuciła odrobinę światła na tajemniczego gościa. Płaszcz uwypuklony był przy górnej partii pleców. Ujawnił garb, a po chwili pomarszczona, bardziej niż orzech, dłoń wysunęła się jakby w kolejnym kroku. Postać trzymała, niewiele większą od wzrostu właściciela, stary, ale solidny badyl. Miał być to najwidoczniej kostur, o czym świadczył fioletowy kamyk za ślimaczym zakończeniu.
Prześladowca trwał nieruchomo nie zważając na to czy poziom stresu druida się zwiększył czy też i nie.
W końcu powoli, ale to bardzo powoli, postać uniosła głowę. Trzask kości w kręgosłupie nie trudno było nie usłyszeć. Pierwszą myślą jaka mogłaby niejednemu przejść przez głowę "żywy trup". Twarzy tak starej nie widział chyba jeszcze nikt. Zmarszczka ułożona kolejno na zmarszczce. Nie widać było nawet żeby kiedykolwiek była młoda. I oczy. Wyblakłe ze starości zielono-złote oczy ukryte pod białymi, rzadkimi brwiami. Tak przenikliwe, jakby znały wszystkie prawdy świata. Teraz wpatrywały się w druida/ Spokojne, przeraźliwie blade, a jednak nasycone resztkami koloru.
-Oczy mówią prawdę- babciny, ochrypł głos wreszcie cokolwiek powiedział- Jeśli oczy widzą i pragną to dotrą do celu.
Obróciła się do niego plecami. Dostawnym krokiem ruszyła przed siebie. Niedaleko, zaledwie trzy ruchy. Obróciła się w stronę ściany, laską odsunęła brudy miasta na boki. Zastukała w drewniane podłoże, dość charakterystycznie, łamiąc szyfr do ich otwarcia. Drzwiczki opadły w dół. Staruszka spojrzała jeszcze raz na maie chcąc dać znać by podążał za nią. Ruszyła schodami w dół, gdzieś w mroczne lochy miasta, gdzie nie docierał nawet skrawek światła.
Maie podążył za swoja tymczasową przewodniczką z dwóch prostych powodów.
Pierwszym była ciekawość. Kobieta idealnie pasowała do czarownic - starych, brzydkich, zrzędliwych i lekko szalonych kobiet, posądzanych o paktowanie z siłami nieczystymi. Darshes w przeszłości nasłuchał się wiele opowieści o tego rodzaju ludziach i był ciekawy ile jest w nich prawdy, a ile złośliwości. Jeśli kobieta była naprawdę czarownicą rodem z folkloru ludowego - w co druid wątpił - kobieta mogła by pomóc dostać się na zamek w Thenderionie. I niech diabli wezmą całą tą przeklętą wyprawę. Drugi powód był poniekąd alternatywą pierwszego. Nawet jeśli kobieta nie władała potężną magią lub nie udałoby się jej nakłonić do współpracy, mogła wciąż być w posiadaniu informacji na temat domniemanego kupca. Zdawała się również znać miasto, a parę wskazówek na jego temat nie zaszkodziłoby w tej wyprawie.
Zszedłszy za kobietą w dół lochu, maie ostrożnie stąpał po śliskich schodach. W wąskim zejściu śmierdziało fekaliami i rozkładającym się mięsem. I gdyby nie to, że schodził za kobietą poniżej poziomu gruntu, maię dałby sobie rękę uciąć, że znalazł się w rzeźni w jakieś uboższej części slamsów. Schody skręcały za rogiem i obie postacie pochłonęła całkowita ciemność. Poruszanie się tu sprawiało Darshesowi nie lada wyzwanie, ale kobieta parła niezmordowanie naprzód.
Gdzieś zza ich pleców rozległ cię przytłumiony łoskot i maie instynktownie sięgnął po kościany sztylet. Staruszka jakimś cudem musiała to zauważyć w ciemnościach, gdyż chwile później rozległ się ochrypły śmiech, od którego druidowi zjeżyły się włoski na karku. "Jakaż istota, na duchy natury, mogła wydawać takie dźwięki?" - zapytał sam siebie i ruszył dalej za przewodniczką. Odpowiedź pojawiła się sama w jego umyśle, nie taka jednak jak tego oczekiwał.
"Może to wcale nie był taki dobry pomysł..."
Kilka chwil później dotarli do podnóża schodów. Wychodziły one na olbrzymi korytarz, z rzeką nieczystości płynącą środkiem i dwoma wąskimi ścieżkami po obu jej stronach. Było tu jaśniej, gdyż wzdłuż ściany, w równo ułożonych metalowych uchwytach, umieszczone zostały pochodnie. Darshes przyjrzał się z osłupieniem, zachwytem i obrzydzeniem jednocześnie temu, co jego oczom było dane ujrzeć. jako wychowanek dziczy, takie rzeczy były dla niego jedynie mitem, czymś w rodzaju legend o strasznych, zielonych kobietach lasu, gwałcących mężczyzn i zjadających ich żywcem.
Ściek był dość zaniedbany: ściany obłożone kamieniem były w niektórych miejscach popękane, poobwieszane pajęczynami i pokryte sporą warstwa kurzu. Parę metrów przed nimi, w strumieniu fekaliów zrobił się zator z... nie ważne z czego. Ważne było to, że śmierdział niemiłosiernie, a w ciepłym wilgotnym, powietrzu smród ten stawał się jeszcze bardziej obrzydliwy. Takie miejsca były siedliskiem chorób i zaraz - tak podpowiadała druidowi wiedza medyczna i gdyby to wiedział, nigdy by tu nie wchodził. Teraz jednak nie miał wyjścia i musiał w to brnąć dalej.
"Byle niczego nie dotykać! Byle NICZEGO nie dotykać!" - powtarzał sobie w myślach.
Tymczasem czarownica ruszyła wzdłuż jednego z kanałów i podążając za znaną tylko dla siebie mapą skręcała w coraz to nowe tunele. Nie odzywali się do siebie. Darshes nie widział sensu w rozmowie z na wpół obłąkaną kobietą. Echo ich kroków, spotęgowane przez tunel, wprawiło go w nastrój do rozmyślań. Co się stało z Agaresme i Frigg? Kiedy ich po raz ostatni widział, oboje żyli. Nie miał pojęcia nawet czy udało im się zdążyć przejść przez bramę, nie wspominając o tym czy jeszcze stąpają po świecie żywych. Nie to, że miał jakieś wyrzuty sumienia, że na żadnego z nich nie zaczekał. Gdyby tego wymagała sytuacja, gotów był poświęcić ich oboje, szkoda mu było jednak driady. Była całkiem ładna i miała uroczy charakterek. Marnotrawstwem by było, gdyby miała stać się jakimś pokracznym sługusem któregokolwiek z tych kretynów na tronach z czaszek. Zresztą jak mógłby spojrzeć komukolwiek z jej rodzaju w oczy, mając świadomość że zostawił ich siostrę na pewna śmierć. Miał u driad dług, który ciężko mu będzie za życia spłacić. Nie mógł sobie pozwolić na powiększanie go ani o miedziaka. Co do smoka - jak dla druida mógłby się nawet zapaść pod ziemie. Darshes i tak go nigdy nie lubił.
- Powiedz. - zagadnął w końcu. - Śledziłaś mnie, więc może wiesz coś na temat moich towarzyszy? Jedna z nich to dziewczyna: rudowłosa, egzotyczny kolor skóry, niezbyt wielka. Drugi to jej kochanek, barczysty wojownik o niepokojącym spojrzeniu. Wyróżnia się spośród tłumu. Oboje dość żywi.
Pierwszym była ciekawość. Kobieta idealnie pasowała do czarownic - starych, brzydkich, zrzędliwych i lekko szalonych kobiet, posądzanych o paktowanie z siłami nieczystymi. Darshes w przeszłości nasłuchał się wiele opowieści o tego rodzaju ludziach i był ciekawy ile jest w nich prawdy, a ile złośliwości. Jeśli kobieta była naprawdę czarownicą rodem z folkloru ludowego - w co druid wątpił - kobieta mogła by pomóc dostać się na zamek w Thenderionie. I niech diabli wezmą całą tą przeklętą wyprawę. Drugi powód był poniekąd alternatywą pierwszego. Nawet jeśli kobieta nie władała potężną magią lub nie udałoby się jej nakłonić do współpracy, mogła wciąż być w posiadaniu informacji na temat domniemanego kupca. Zdawała się również znać miasto, a parę wskazówek na jego temat nie zaszkodziłoby w tej wyprawie.
Zszedłszy za kobietą w dół lochu, maie ostrożnie stąpał po śliskich schodach. W wąskim zejściu śmierdziało fekaliami i rozkładającym się mięsem. I gdyby nie to, że schodził za kobietą poniżej poziomu gruntu, maię dałby sobie rękę uciąć, że znalazł się w rzeźni w jakieś uboższej części slamsów. Schody skręcały za rogiem i obie postacie pochłonęła całkowita ciemność. Poruszanie się tu sprawiało Darshesowi nie lada wyzwanie, ale kobieta parła niezmordowanie naprzód.
Gdzieś zza ich pleców rozległ cię przytłumiony łoskot i maie instynktownie sięgnął po kościany sztylet. Staruszka jakimś cudem musiała to zauważyć w ciemnościach, gdyż chwile później rozległ się ochrypły śmiech, od którego druidowi zjeżyły się włoski na karku. "Jakaż istota, na duchy natury, mogła wydawać takie dźwięki?" - zapytał sam siebie i ruszył dalej za przewodniczką. Odpowiedź pojawiła się sama w jego umyśle, nie taka jednak jak tego oczekiwał.
"Może to wcale nie był taki dobry pomysł..."
Kilka chwil później dotarli do podnóża schodów. Wychodziły one na olbrzymi korytarz, z rzeką nieczystości płynącą środkiem i dwoma wąskimi ścieżkami po obu jej stronach. Było tu jaśniej, gdyż wzdłuż ściany, w równo ułożonych metalowych uchwytach, umieszczone zostały pochodnie. Darshes przyjrzał się z osłupieniem, zachwytem i obrzydzeniem jednocześnie temu, co jego oczom było dane ujrzeć. jako wychowanek dziczy, takie rzeczy były dla niego jedynie mitem, czymś w rodzaju legend o strasznych, zielonych kobietach lasu, gwałcących mężczyzn i zjadających ich żywcem.
Ściek był dość zaniedbany: ściany obłożone kamieniem były w niektórych miejscach popękane, poobwieszane pajęczynami i pokryte sporą warstwa kurzu. Parę metrów przed nimi, w strumieniu fekaliów zrobił się zator z... nie ważne z czego. Ważne było to, że śmierdział niemiłosiernie, a w ciepłym wilgotnym, powietrzu smród ten stawał się jeszcze bardziej obrzydliwy. Takie miejsca były siedliskiem chorób i zaraz - tak podpowiadała druidowi wiedza medyczna i gdyby to wiedział, nigdy by tu nie wchodził. Teraz jednak nie miał wyjścia i musiał w to brnąć dalej.
"Byle niczego nie dotykać! Byle NICZEGO nie dotykać!" - powtarzał sobie w myślach.
Tymczasem czarownica ruszyła wzdłuż jednego z kanałów i podążając za znaną tylko dla siebie mapą skręcała w coraz to nowe tunele. Nie odzywali się do siebie. Darshes nie widział sensu w rozmowie z na wpół obłąkaną kobietą. Echo ich kroków, spotęgowane przez tunel, wprawiło go w nastrój do rozmyślań. Co się stało z Agaresme i Frigg? Kiedy ich po raz ostatni widział, oboje żyli. Nie miał pojęcia nawet czy udało im się zdążyć przejść przez bramę, nie wspominając o tym czy jeszcze stąpają po świecie żywych. Nie to, że miał jakieś wyrzuty sumienia, że na żadnego z nich nie zaczekał. Gdyby tego wymagała sytuacja, gotów był poświęcić ich oboje, szkoda mu było jednak driady. Była całkiem ładna i miała uroczy charakterek. Marnotrawstwem by było, gdyby miała stać się jakimś pokracznym sługusem któregokolwiek z tych kretynów na tronach z czaszek. Zresztą jak mógłby spojrzeć komukolwiek z jej rodzaju w oczy, mając świadomość że zostawił ich siostrę na pewna śmierć. Miał u driad dług, który ciężko mu będzie za życia spłacić. Nie mógł sobie pozwolić na powiększanie go ani o miedziaka. Co do smoka - jak dla druida mógłby się nawet zapaść pod ziemie. Darshes i tak go nigdy nie lubił.
- Powiedz. - zagadnął w końcu. - Śledziłaś mnie, więc może wiesz coś na temat moich towarzyszy? Jedna z nich to dziewczyna: rudowłosa, egzotyczny kolor skóry, niezbyt wielka. Drugi to jej kochanek, barczysty wojownik o niepokojącym spojrzeniu. Wyróżnia się spośród tłumu. Oboje dość żywi.
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Krążyli dość długo po śmierdzących korytarzach. Hm..a może druidowi wydawało się, że trwa to w nieskończoność? Stara babina zdecydowanie nie preferowała szybkich spacerów.
Krążyli, zakręcali, czasem zastukała laską by móc przebrnąć dalej. Najwidoczniej korytarze obdarowane były w dużą ilość barier do przejścia. Babunia nie przejęła się niczym co by ich mogło śledzić. Był to jej teren, jej korytarze, jej włości, gdzie nie musiała składać żadnego podpisu w nędznych dokumentach państwa. Tym samym nie płacić żadnych podatków, co ostatnio było dość powszechnym uciążliwym problemem nie dla jednego mieszkańca.
Po obślizgłych ścianach odbił się głos druida. Babcia momentalnie przystanęła. Znowu, przez moment trwała w ciszy, w pewnym momencie dla wielu osób mogło wydawać się to być irytujące. Z pewnością jedną z tych osób byłaby Frigg.
Co prawda nie widział, aczkolwiek mógł usłyszeć, jak noga szurnęła nieco w bok. Babka oglądała się za siebie chcąc ujrzeć maie w ciemnościach, chociaż wiadomo było, że go nie zobaczy. Była z resztą stara więc i prawdopodobnie wzrok w świetle słońca mógł zawodzić. Lubiła jednak odpowiadać gapiąc się ślepiami w rozmówcę. Przeniknąć przez niego po raz kolejny by odkryć może coś nowego...
-Dość żywi? -charknęła staruszka. Wydawało się, że miał być to śmiech - To zabawne co mówisz będąc w mieście śmierci.- i znowu milczała.
Tak naprawdę się na niego gapiła. Najwidoczniej nie brała pod uwagę opcji, że rozmówca może się poczuć przez to nieswojo, nawet w ciemnościach.
-Zielona przelazła, gadziny oczy nie widziały. -odpowiedziała krótko i zwięźle.
Znowu ruszyła do przodu. Dzieliło ich kilka kroków od punktu, do którego mieli dotrzeć. Zastukała laską, tym razem w sufit. W nieco podobny rytm, co na samym początku, ale jednak różnił się kilkoma odgłosami. Drzwiczki otworzyły się nad ich głowami, tym razem wypchnięte na zewnątrz. Zakreśliły się krawędzie nierównych schodów prowadzących do wyjścia.
Babka ruszyła w górę. A na końcu drogi czekało ich dość przytulne dla wiedźm miejsce.
Wyszli koło kozetki, koło której stałą mała szafeczka z szufladą. Gdy tylko druid wstąpił do pomieszczenia drewniane wejście gwałtownie i szybko się zatrzasnęło, kryjąc swój zarys w deskach podłogi. Był niemalże niewidoczne. Na przeciw kozetki znajdowało się miejsce na małe palenisko, nad którym powieszony był mały czajnik. Wzdłuż ściany, za oknem, znajdowały się małe, mosiężne drzwi, nad którymi wisiała zgaszona lampa naftowa. Przy kolejnej ścianie stało biurko. Na brązowym tle desek można było zauważyć kolejno ułożone księgi w różnych kolorach. W odcieniach czerwieni, zieleni i błękitu. Sięgając okiem już w ostatni kąt pomieszczenia można było dostrzec kolejne drzwi, a koło nich, prostopadle, kolejne. Niezbyt duże pomieszczenie charakteryzowało się niskim sufitem..bardzo niskim... Nawet druid ledwo się tutaj mieścił.
Jednak niski sufit, kozetka czy księgi nikły w oczach, ponieważ na samym środku pokoju znajdował się kocioł. Dość spory kocioł, uwieszony na stalowych, trzech pręgach. Pod nim ułożone było specjalne palenisko otoczone zgrają szarych kamieni.
Stara otworzyła jedne z drzwi z kąta, te bardziej po lewej stronie. Sięgnęła zmarszczoną ręką w ciemność pomieszczenia. Gdy tylko rozglądał się po pokoju rzuciła w niego dwoma kamyczkami w postaci krzesiwa.
-Zanim usiądziesz, rozpal. -nakazała staruszka- I żadnej magi. -rzuciła ostro- bo wywalę na zbity pysk. Później możesz siadać, leżeć, spać, cokolwiek.
Krążyli, zakręcali, czasem zastukała laską by móc przebrnąć dalej. Najwidoczniej korytarze obdarowane były w dużą ilość barier do przejścia. Babunia nie przejęła się niczym co by ich mogło śledzić. Był to jej teren, jej korytarze, jej włości, gdzie nie musiała składać żadnego podpisu w nędznych dokumentach państwa. Tym samym nie płacić żadnych podatków, co ostatnio było dość powszechnym uciążliwym problemem nie dla jednego mieszkańca.
Po obślizgłych ścianach odbił się głos druida. Babcia momentalnie przystanęła. Znowu, przez moment trwała w ciszy, w pewnym momencie dla wielu osób mogło wydawać się to być irytujące. Z pewnością jedną z tych osób byłaby Frigg.
Co prawda nie widział, aczkolwiek mógł usłyszeć, jak noga szurnęła nieco w bok. Babka oglądała się za siebie chcąc ujrzeć maie w ciemnościach, chociaż wiadomo było, że go nie zobaczy. Była z resztą stara więc i prawdopodobnie wzrok w świetle słońca mógł zawodzić. Lubiła jednak odpowiadać gapiąc się ślepiami w rozmówcę. Przeniknąć przez niego po raz kolejny by odkryć może coś nowego...
-Dość żywi? -charknęła staruszka. Wydawało się, że miał być to śmiech - To zabawne co mówisz będąc w mieście śmierci.- i znowu milczała.
Tak naprawdę się na niego gapiła. Najwidoczniej nie brała pod uwagę opcji, że rozmówca może się poczuć przez to nieswojo, nawet w ciemnościach.
-Zielona przelazła, gadziny oczy nie widziały. -odpowiedziała krótko i zwięźle.
Znowu ruszyła do przodu. Dzieliło ich kilka kroków od punktu, do którego mieli dotrzeć. Zastukała laską, tym razem w sufit. W nieco podobny rytm, co na samym początku, ale jednak różnił się kilkoma odgłosami. Drzwiczki otworzyły się nad ich głowami, tym razem wypchnięte na zewnątrz. Zakreśliły się krawędzie nierównych schodów prowadzących do wyjścia.
Babka ruszyła w górę. A na końcu drogi czekało ich dość przytulne dla wiedźm miejsce.
Wyszli koło kozetki, koło której stałą mała szafeczka z szufladą. Gdy tylko druid wstąpił do pomieszczenia drewniane wejście gwałtownie i szybko się zatrzasnęło, kryjąc swój zarys w deskach podłogi. Był niemalże niewidoczne. Na przeciw kozetki znajdowało się miejsce na małe palenisko, nad którym powieszony był mały czajnik. Wzdłuż ściany, za oknem, znajdowały się małe, mosiężne drzwi, nad którymi wisiała zgaszona lampa naftowa. Przy kolejnej ścianie stało biurko. Na brązowym tle desek można było zauważyć kolejno ułożone księgi w różnych kolorach. W odcieniach czerwieni, zieleni i błękitu. Sięgając okiem już w ostatni kąt pomieszczenia można było dostrzec kolejne drzwi, a koło nich, prostopadle, kolejne. Niezbyt duże pomieszczenie charakteryzowało się niskim sufitem..bardzo niskim... Nawet druid ledwo się tutaj mieścił.
Jednak niski sufit, kozetka czy księgi nikły w oczach, ponieważ na samym środku pokoju znajdował się kocioł. Dość spory kocioł, uwieszony na stalowych, trzech pręgach. Pod nim ułożone było specjalne palenisko otoczone zgrają szarych kamieni.
Stara otworzyła jedne z drzwi z kąta, te bardziej po lewej stronie. Sięgnęła zmarszczoną ręką w ciemność pomieszczenia. Gdy tylko rozglądał się po pokoju rzuciła w niego dwoma kamyczkami w postaci krzesiwa.
-Zanim usiądziesz, rozpal. -nakazała staruszka- I żadnej magi. -rzuciła ostro- bo wywalę na zbity pysk. Później możesz siadać, leżeć, spać, cokolwiek.
Staruszka działała mu na nerwy. Jej odpowiedź i to idiotyczne uczucie, gdy ta stukała laską. Coś w tym wszystkim było nie tak, ale jego ludzki umysł przestał to obejmować. Nie to, żeby to wykraczało poza jego zdolność pojmowania. Po prostu ile raz próbował się skupić na rozmyślaniach o staruszce, tyle raz jego żołądek odpowiadał kakofonią dźwięków. Dodatkowo czuł swego rodzaju otępienie. Parę razy nawet odleciał, myśląc o tak zwanym niczym podczas ich wędrówki przez kanały. Naprawdę nie znosił materialnego ciała i obiecał sobie w duchu, że jak tylko znajdzie sposób magicznego przechowywania swoich rzeczy, pozbędzie się tej drażniącej ludzkiej powłoki. Przynajmniej na parę lat.
Przed wejściem do domniemanego domu czarownicy, Maie sięgnął po kościany sztylet i schował go za pazuchą. Nie była to jego preferowana broń i prawdę mówiąc, do tej pory używał jej tylko jako straszaka. Był jednak pewien zarówno jej ostrości jak i trwałości, a cóż... wpakowanie komuś pod żebro kawałka metalu - czy kości w tym wypadku - nie mogło być chyba aż tak trudne, nie? Co zaś do wnętrza, nie zaskoczyło go. Widział już parę podobnych mieszkań, szczególnie na początku jego mrocznej ścieżki. Parę razy leczył za niewielką sumkę kretynów, zbyt głupich by bezpiecznie obchodzić się z magią. Nowością dla niego był jednak kocioł. Nie, nie sam garnek był dla niego czymś niezwykłym. Niezwykły był jego rozmiar. Zwisając nad sporych rozmiarów paleniskiem, wydawał się zdolny pomieścić co najmniej średniej wielkości ludzką istotę. Czemu jego umysł od razu podsunął mu obraz płaczącego dziecka w gotującej się wodzie? Tego nie wie nikt.
Prośba, czy raczej polecenie, wiedźmy było nie tyle niezwykłe co irytujące. Nie lubił ognia. Nienawidził go całym swoim sercem - w metaforycznym znaczeniu. Najchętniej cisnąłby kamieniami w kąt i wyszedł przez którekolwiek drzwi. Jednak polecenie nie używania magii było już poniżej pasa. Czy ona wie, że mówi to istoty praktycznie żyjącej magią? To tak jak powiedzieć człowiekowi: nie oddychaj! Co ona sobie w ogóle myśli! Że do kogo mówi?! Do jakiegoś zwierzaczka?! A więc to tak. Kolejny mag-człowiek, który uważa że wszystko mu wolno, bo jest kim jest. Co to, to nie brudna świnio. Dziś sczeźniesz. Darshes poczuł, że coś mu się wymyka i szczerze mówiąc nie dbał o to. A niech szlak trafi tę wiedźmę i wszystkie jej informacje.
Nic.
Uderzyło to w druida jak grom z jasnego nieba, schładzając jego gorącą krew. Mało tego, zdawało mu się, że jej konsystencja jest teraz znacznie bliższa lodu. Nic. To jedno słowo sparaliżowało go kompletnie. I głód, i zmęczenie gdzieś wyparowały. Zastąpił je widziany przed nim obraz. Twarz uśmiechnięta w pewnym siebie, złośliwym uśmiechu, który mógł w tej sytuacji zakrawać o diabelski. Tak, tę chwile miał zapamiętać przez długie lata. Jeden jedyny, przeraźliwie dłużący się ułamek sekundy, gdy zdał sobie sprawę, że na dobrze czy na złe, jest zdany na łaskę tej kobiety. Czuł się jak wilk we wnykach, przed którym paradowała owca, a ten mimo kłapania zębiskami i szorowania ściółki pazurami, nie mógł jej dosięgnąć. A więc zrobił to co zrobiłaby każda bestia, gdy zrozumiała, że przegrała. Poddał się.
Na razie.
Krzesanie ognia nie należało do jego mocnych stron, a hubka - co mógł przysiąc na groby swych nauczycieli - była bardziej mokra niżeli nimfa w leśnym strumieniu. W końcu jednak ogień zapłonął i maie usiadł, ocierając czoło z potu. Zwalając się ciężko na ziemię, rozejrzał się po pokoju. Jego "owieczka" zniknęła i nic nie wskazywało na to, by ktoś go magicznie obserwował. Korzystając z okazji, usiadł ze skrzyżowanymi nogami i wziął parę głębokich oddechów. Nie było to co prawda potrzebne, ale uspokoiło bicie serca i oczyściło umysł. teraz, uważając by była to zaledwie drobna nitka, zaczął obierać energię z ziemi. Była obrzydliwa, lepiąca się i zgniłozielona, ale ulga jaką przyniosła była prawdziwym błogosławieństwem. I nie było jej mało. tak naprawdę, cała ziemia była wręcz przepełniona energią, ta jednak była tak skażona przez dzieła nekrusów, że żadna roślina nie mogła się tu długo utrzymać. A chociaż spełniła swoją rolę, proces ten trwał niemiłosiernie długo. Dało to trochę czasu na zastanowienie się nad obecną sytuacją.
Po pierwsze:gospodyni, mimo swych zdolności, musiała być istotą żywą. Świadczył o tym fakt, że chciała by rozpalić ogień. Istoty martwe nie potrzebują ani ciepła, ani strawy. Po drugie: była potężnym mistykiem. Tak, z pewnością czarownica nie należała do tak zwanych Dzieci Mocy - osób naturalnie obdarzonych magią. Świadczył o tym wszystkie te jej stuknięcia laską. Gdyby władała "mocą", żaden taki idiotyzm nie byłby potrzebny. A więc to rytualizm, inkantacje bądź rozkazy. Po trzecie: nie była wrogiem, a przynajmniej nie jego... chyba. Nie była sprzymierzona z nekromantami, to było pewne. Jej zakaz używania magii miał na celu uniknięcie wykrycia przez skany innych magów, a podróż podziemiami miała nie przyciągać zbędnej uwagi mieszkańców. Po czwarte: nie mówiła wszystkiego. Wiedziała, że Frigg ma zieloną skórę(i że zapewne jest driadą) choć on o tym nie wspomniał ani słowem. A już określenie Agaresa jako "gadziny", dosadnie świadczyło jak wiele wie.
"Nie jest dobrze..." - pomyślał zagryzając wargę i podchodząc do biurka. - "Wie o nas, o mnie, zbyt dużo. I mam wrażenie, że wie znacznie więcej. Trzeba się będzie jej pozbyć tak szybko, jak to tylko możliwe..."
Jego wzrok padł na książki.
- Magiczne? - zapytał sam siebie, otwierając tą na wierzchu stosu.
Ta akurat traktowała o dziwnych roślinach, o których maie nie miał pojęcia, że istnieją. Kolejne zdawały się opisywać jakieś rytuały czy czary na nich bazujące. Nic niezwykłego, ot magiczne kompendium, na pierwszy rzut oka niezbyt cenne. Druid nie był jednak głupi i wiedział, że niektóre sekrety bywały ukryte w najbardziej oczywistych miejscach. I zazwyczaj strzeżone były jakimś śmiercionośnymi zaklęciami. Niestety, tym razem, zmysł magiczny mówił mu, że poza paroma pomniejszymi zaklęciami, w tym pokoju nie ma niczego, co można by określić jako "wystarczająco magiczne by było zabójcze".
- Mówiła, że mogę siadać, leżeć, spać, COKOLWIEK poza używaniem magii. TO tego nie wymaga - mruknął zadowolony, chowając książkę do torby.
Poszperał jeszcze trochę po pokoju - właściwie to obszedł go tylko dookoła - i stwierdził, że nie ma tu już nic ciekawego. Breja w kotle go bynajmniej nie interesowała. Podszedł więc kolejno do wszystkich drzwi i nasłuchując, sprawdzał je po kolei. Nie chciał się natknąć na wiedźmę, ciekawiło go jednak, co znajdowało się w innych pomieszczeniach.
Przed wejściem do domniemanego domu czarownicy, Maie sięgnął po kościany sztylet i schował go za pazuchą. Nie była to jego preferowana broń i prawdę mówiąc, do tej pory używał jej tylko jako straszaka. Był jednak pewien zarówno jej ostrości jak i trwałości, a cóż... wpakowanie komuś pod żebro kawałka metalu - czy kości w tym wypadku - nie mogło być chyba aż tak trudne, nie? Co zaś do wnętrza, nie zaskoczyło go. Widział już parę podobnych mieszkań, szczególnie na początku jego mrocznej ścieżki. Parę razy leczył za niewielką sumkę kretynów, zbyt głupich by bezpiecznie obchodzić się z magią. Nowością dla niego był jednak kocioł. Nie, nie sam garnek był dla niego czymś niezwykłym. Niezwykły był jego rozmiar. Zwisając nad sporych rozmiarów paleniskiem, wydawał się zdolny pomieścić co najmniej średniej wielkości ludzką istotę. Czemu jego umysł od razu podsunął mu obraz płaczącego dziecka w gotującej się wodzie? Tego nie wie nikt.
Prośba, czy raczej polecenie, wiedźmy było nie tyle niezwykłe co irytujące. Nie lubił ognia. Nienawidził go całym swoim sercem - w metaforycznym znaczeniu. Najchętniej cisnąłby kamieniami w kąt i wyszedł przez którekolwiek drzwi. Jednak polecenie nie używania magii było już poniżej pasa. Czy ona wie, że mówi to istoty praktycznie żyjącej magią? To tak jak powiedzieć człowiekowi: nie oddychaj! Co ona sobie w ogóle myśli! Że do kogo mówi?! Do jakiegoś zwierzaczka?! A więc to tak. Kolejny mag-człowiek, który uważa że wszystko mu wolno, bo jest kim jest. Co to, to nie brudna świnio. Dziś sczeźniesz. Darshes poczuł, że coś mu się wymyka i szczerze mówiąc nie dbał o to. A niech szlak trafi tę wiedźmę i wszystkie jej informacje.
Nic.
Uderzyło to w druida jak grom z jasnego nieba, schładzając jego gorącą krew. Mało tego, zdawało mu się, że jej konsystencja jest teraz znacznie bliższa lodu. Nic. To jedno słowo sparaliżowało go kompletnie. I głód, i zmęczenie gdzieś wyparowały. Zastąpił je widziany przed nim obraz. Twarz uśmiechnięta w pewnym siebie, złośliwym uśmiechu, który mógł w tej sytuacji zakrawać o diabelski. Tak, tę chwile miał zapamiętać przez długie lata. Jeden jedyny, przeraźliwie dłużący się ułamek sekundy, gdy zdał sobie sprawę, że na dobrze czy na złe, jest zdany na łaskę tej kobiety. Czuł się jak wilk we wnykach, przed którym paradowała owca, a ten mimo kłapania zębiskami i szorowania ściółki pazurami, nie mógł jej dosięgnąć. A więc zrobił to co zrobiłaby każda bestia, gdy zrozumiała, że przegrała. Poddał się.
Na razie.
Krzesanie ognia nie należało do jego mocnych stron, a hubka - co mógł przysiąc na groby swych nauczycieli - była bardziej mokra niżeli nimfa w leśnym strumieniu. W końcu jednak ogień zapłonął i maie usiadł, ocierając czoło z potu. Zwalając się ciężko na ziemię, rozejrzał się po pokoju. Jego "owieczka" zniknęła i nic nie wskazywało na to, by ktoś go magicznie obserwował. Korzystając z okazji, usiadł ze skrzyżowanymi nogami i wziął parę głębokich oddechów. Nie było to co prawda potrzebne, ale uspokoiło bicie serca i oczyściło umysł. teraz, uważając by była to zaledwie drobna nitka, zaczął obierać energię z ziemi. Była obrzydliwa, lepiąca się i zgniłozielona, ale ulga jaką przyniosła była prawdziwym błogosławieństwem. I nie było jej mało. tak naprawdę, cała ziemia była wręcz przepełniona energią, ta jednak była tak skażona przez dzieła nekrusów, że żadna roślina nie mogła się tu długo utrzymać. A chociaż spełniła swoją rolę, proces ten trwał niemiłosiernie długo. Dało to trochę czasu na zastanowienie się nad obecną sytuacją.
Po pierwsze:gospodyni, mimo swych zdolności, musiała być istotą żywą. Świadczył o tym fakt, że chciała by rozpalić ogień. Istoty martwe nie potrzebują ani ciepła, ani strawy. Po drugie: była potężnym mistykiem. Tak, z pewnością czarownica nie należała do tak zwanych Dzieci Mocy - osób naturalnie obdarzonych magią. Świadczył o tym wszystkie te jej stuknięcia laską. Gdyby władała "mocą", żaden taki idiotyzm nie byłby potrzebny. A więc to rytualizm, inkantacje bądź rozkazy. Po trzecie: nie była wrogiem, a przynajmniej nie jego... chyba. Nie była sprzymierzona z nekromantami, to było pewne. Jej zakaz używania magii miał na celu uniknięcie wykrycia przez skany innych magów, a podróż podziemiami miała nie przyciągać zbędnej uwagi mieszkańców. Po czwarte: nie mówiła wszystkiego. Wiedziała, że Frigg ma zieloną skórę(i że zapewne jest driadą) choć on o tym nie wspomniał ani słowem. A już określenie Agaresa jako "gadziny", dosadnie świadczyło jak wiele wie.
"Nie jest dobrze..." - pomyślał zagryzając wargę i podchodząc do biurka. - "Wie o nas, o mnie, zbyt dużo. I mam wrażenie, że wie znacznie więcej. Trzeba się będzie jej pozbyć tak szybko, jak to tylko możliwe..."
Jego wzrok padł na książki.
- Magiczne? - zapytał sam siebie, otwierając tą na wierzchu stosu.
Ta akurat traktowała o dziwnych roślinach, o których maie nie miał pojęcia, że istnieją. Kolejne zdawały się opisywać jakieś rytuały czy czary na nich bazujące. Nic niezwykłego, ot magiczne kompendium, na pierwszy rzut oka niezbyt cenne. Druid nie był jednak głupi i wiedział, że niektóre sekrety bywały ukryte w najbardziej oczywistych miejscach. I zazwyczaj strzeżone były jakimś śmiercionośnymi zaklęciami. Niestety, tym razem, zmysł magiczny mówił mu, że poza paroma pomniejszymi zaklęciami, w tym pokoju nie ma niczego, co można by określić jako "wystarczająco magiczne by było zabójcze".
- Mówiła, że mogę siadać, leżeć, spać, COKOLWIEK poza używaniem magii. TO tego nie wymaga - mruknął zadowolony, chowając książkę do torby.
Poszperał jeszcze trochę po pokoju - właściwie to obszedł go tylko dookoła - i stwierdził, że nie ma tu już nic ciekawego. Breja w kotle go bynajmniej nie interesowała. Podszedł więc kolejno do wszystkich drzwi i nasłuchując, sprawdzał je po kolei. Nie chciał się natknąć na wiedźmę, ciekawiło go jednak, co znajdowało się w innych pomieszczeniach.
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Drzwi, te znajdujące się blisko okna, prowadziły najzwyczajniej na zewnątrz, na ulice zmarłego miasta. Kolejne, te w których z początku zanurzyła się staruszka, były magazynem wiedźmy. Pomieszczenie mniejsze od głównego, co najmniej o połowę, w którym nie stała żadna świeczka, żadna lampka. Z każdej strony ściany stały wysokie regały i jedynie płomienie ognia, spod kociołka, ujawniały zawartość owych mebli. Wszystko było ciasno poukładane, równie ciasno co książki na biurku.
Drewniane pudełka o różnej wielkości, o różnych kształtach i różnych wyskrobanych wzorkach, stroiły mroczne pomieszczenie. Na rogach regałów wisiały woreczki ze śmierdzącą zawartością, mimo to ilością przeważały słoiki, które wypełnione były wszystkim co jest w stanie dać od siebie świat. Czasem były to rośliny, czasem stereotypowe kurze łapki zanurzone w lepkim substracie, jeszcze w innych słojach można była odnaleźć pazury, krew niewiadomego pochodzenia, a nawet oczy pływające w dziwnej, zielonej substancji. Większość jednak pomieszczenia okryta była pod płachtą ciemności, która nie pozwalała dojrzeć ani skrawka więcej.
Na dodatek w pomieszczeniu roznosił się nieprzyjemny zapach ,który trudno też było określić mianem "smrodu". Mętny, trudny do określenia. Osoby faworyzujące woń deszczu w obłokach natury z pewnością nie jest w stanie poczuć się tu swobodnie.
Ostatnia klamka oparzyła palce druida. Najwidoczniej były zabezpieczone i nie miały dopuścić nikogo więcej prócz czarownicy.
Staruszka wyszła z pomieszczenia z regałami. Musiało ono na końcu pomieszczenia prowadzić do kolejnego, jeszcze jednego, prawdopodobnie służyło jako kanciapa. Staruszka zmarszczyła brwi, ale trudno było określić jej obecny stan emocji. Nie powiedziała nic. Niosła ze sobą srebrną tace z pokrywą, pod którą kryło się z pewnością coś przyjemnego dla ust. Trzeba było przyznać, że babcia lubiła trwałe materiały z wyśmienitej jakości. Srebro nie było często spotykane u zwykłych, ubogich mieszkańców. Tak samo płaszcz, wciąż ciężki wlókł się po podłożu. Postawiła tace, na półce tuż obok kozetki. Uniosła pokrywę. Woń pieczonego, pysznie przyprawionego świniaka rozniosła się po pokoju. Pajda chleba miała działać raczej zapychająco niż dodać smaku. Również sztuczce były wykonane ze srebrnego materiału, ale wiedźma wątpiła by użył ich nieznajomy. Skierowała się w stronę mniejszego paleniska. Z mroku kąta uniosła małe, metalowe wiaderko wypełnione wodą. Zawartość wlała do czajnika, po czym jeszcze przez chwile uparcie przy nim czuwała.
-Kozetka należy do Ciebie.-rzuciła staruszka.
W przeciwieństwie do srebra, prowizoryczne łóżko nie wydawało się być wykonane z niesamowitego tworzywa, ale pomieszczenie nie oferowało niczego więcej, jeżeli chodzi o sen.
-Koc, poduszka znajdują się pod nią.
Była obrócona tyłem. Wydawało się jakby odcięła się od tego czasu i miejsca, a jednak nasłuchiwała każdego kroku i gestu jakie maie wykonywał. Zgarbiła się jeszcze bardziej, co było zaskakujące przy jej posturze. Tym razem nie musiała się męczyć z rozpalaniem ognia. Korzystała więc spokojnie z ciepła, które powoli otulało pomieszczenie. Nie zadawała pytań. Czekała aż sam druid zadecyduję czy chce rozmawiać, chociaż na to nie liczyła. Nie zdziwiłaby się nawet gdyby zamiast świniaka po prostu uwaliłby się w łóżku, bez pokrycia. Byleby odpocząć, byleby odespać. Odczuwała jego irytacje, zdenerwowanie a nawet frustrację. A jednak... nie za bardzo ją to obchodziło. Czekała na jego ruch.
Drewniane pudełka o różnej wielkości, o różnych kształtach i różnych wyskrobanych wzorkach, stroiły mroczne pomieszczenie. Na rogach regałów wisiały woreczki ze śmierdzącą zawartością, mimo to ilością przeważały słoiki, które wypełnione były wszystkim co jest w stanie dać od siebie świat. Czasem były to rośliny, czasem stereotypowe kurze łapki zanurzone w lepkim substracie, jeszcze w innych słojach można była odnaleźć pazury, krew niewiadomego pochodzenia, a nawet oczy pływające w dziwnej, zielonej substancji. Większość jednak pomieszczenia okryta była pod płachtą ciemności, która nie pozwalała dojrzeć ani skrawka więcej.
Na dodatek w pomieszczeniu roznosił się nieprzyjemny zapach ,który trudno też było określić mianem "smrodu". Mętny, trudny do określenia. Osoby faworyzujące woń deszczu w obłokach natury z pewnością nie jest w stanie poczuć się tu swobodnie.
Ostatnia klamka oparzyła palce druida. Najwidoczniej były zabezpieczone i nie miały dopuścić nikogo więcej prócz czarownicy.
Staruszka wyszła z pomieszczenia z regałami. Musiało ono na końcu pomieszczenia prowadzić do kolejnego, jeszcze jednego, prawdopodobnie służyło jako kanciapa. Staruszka zmarszczyła brwi, ale trudno było określić jej obecny stan emocji. Nie powiedziała nic. Niosła ze sobą srebrną tace z pokrywą, pod którą kryło się z pewnością coś przyjemnego dla ust. Trzeba było przyznać, że babcia lubiła trwałe materiały z wyśmienitej jakości. Srebro nie było często spotykane u zwykłych, ubogich mieszkańców. Tak samo płaszcz, wciąż ciężki wlókł się po podłożu. Postawiła tace, na półce tuż obok kozetki. Uniosła pokrywę. Woń pieczonego, pysznie przyprawionego świniaka rozniosła się po pokoju. Pajda chleba miała działać raczej zapychająco niż dodać smaku. Również sztuczce były wykonane ze srebrnego materiału, ale wiedźma wątpiła by użył ich nieznajomy. Skierowała się w stronę mniejszego paleniska. Z mroku kąta uniosła małe, metalowe wiaderko wypełnione wodą. Zawartość wlała do czajnika, po czym jeszcze przez chwile uparcie przy nim czuwała.
-Kozetka należy do Ciebie.-rzuciła staruszka.
W przeciwieństwie do srebra, prowizoryczne łóżko nie wydawało się być wykonane z niesamowitego tworzywa, ale pomieszczenie nie oferowało niczego więcej, jeżeli chodzi o sen.
-Koc, poduszka znajdują się pod nią.
Była obrócona tyłem. Wydawało się jakby odcięła się od tego czasu i miejsca, a jednak nasłuchiwała każdego kroku i gestu jakie maie wykonywał. Zgarbiła się jeszcze bardziej, co było zaskakujące przy jej posturze. Tym razem nie musiała się męczyć z rozpalaniem ognia. Korzystała więc spokojnie z ciepła, które powoli otulało pomieszczenie. Nie zadawała pytań. Czekała aż sam druid zadecyduję czy chce rozmawiać, chociaż na to nie liczyła. Nie zdziwiłaby się nawet gdyby zamiast świniaka po prostu uwaliłby się w łóżku, bez pokrycia. Byleby odpocząć, byleby odespać. Odczuwała jego irytacje, zdenerwowanie a nawet frustrację. A jednak... nie za bardzo ją to obchodziło. Czekała na jego ruch.
Darshes czuł ssący głód i kto nie jadł cały dzień, ten zna to uczucie. Niby nic wielkiego: osłabienie koncentracji, ociężałość i jakże skądinąd znane burczenie w brzuchu. I myśli ciągle powracające do jedzenia, całkowicie bezwiednie. Zapach pieczystego również nie pomagał. Jego ludzkie ciało wielokrotnie bardziej zaczęło odczuwać pragnienie pochłonięcia wszystkiego co jest na tacy. A jednak się wstrzymał.
Mimo iż druidom zabronione było ingerować w naturalny bieg wydarzeń, co za tym idzie skracać żywot innych istot, maie od zawsze miał na ten temat inny pogląd. Zabijanie mogło być usprawiedliwione z ważnych powodów: istota mogłaby być zbyt niebezpieczna lub jej agonia tak wielka, że śmierć wydawała się łaską. Działało to też w drugą stronę. Normalnie druid nie uleczy chłopa pogryzionego przez wilki, chyba, że mogłoby to zagrozić bezpieczeństwu gaju. Druid jednak doszedł do wniosku, że z każdego aktu dobrej woli można dojść do korzyści, jeśli się wie, czego szukać. Takie poglądy pozwoliły mu zaglądnąć w nieco mroczniejszą dziedzinę zielarstwa. Poznał rośliny, których spożycie lub wdychanie ich pyłku, może wywołać paraliż, halucynacje, senność czy nawet śmierć. Każde z nich mogło się znajdować w pieczystym lub zostać dodane do sporządzenia chleba. Nie mógł i nie chciał ryzykować do dołączenia do kolekcji wiedźmy, a jednak...
Zapach kusił, nęcił i nawoływał. Druid walczył ze sobą spoglądając to na wiedźmę, to na tacę. W końcu głód zwyciężył.
- Powiedz - wydusił w końcu, między jednym gryzem chleba a drugim. Mięsa nie ruszył. - jesteś człowiekiem? To dość niezwykłe, że żywy pomaga takiej personie jak ja, narażając przy tym własną duszę.
Chleb smakował jak popiół. Cóż, może smakowałby inaczej, ale zmysł smaku maie był tak przytępiony, że równie dobrze mógłby gryźć piach.
- Handel kwiatem Galwanu nie wydaje się być popularny w tych stronach - ciągnął maie, by jakoś podtrzymać konwersacje. Mogło by to mu dać czas nad wymyśleniem jakiegoś planu pozbycia się staruszki. Cokolwiek ukrywa, znajdowało się za tamtymi magicznie-zabezpieczonymi drzwiami. - Strażnicy przy głównej bramie nie chcieli jednak nawet o tym słyszeć. Stwierdzili, że nie wyglądamy na kupców.
Połknął ostatni kęs i korzystając z tego, że wiedźma go nie widzi, podszedł do kotła. Dziwna ciecz zdawała się parować i śmierdziała niemiłosiernie.
- Czy ci kretyni nigdy nie wychodzą poza mury miejskie? - zapytał nieco głośniej, by czarownica nie usłyszała jak grzebie w torbie. - Wilkołaki, zmory, północnice o watahach wilków nie wspominając! - wyciągnął niewielką sakiewkę i poluzował rzemień. Wewnątrz znajdował się pyłek rośliny zwanej Diabelskim Snem. Wredne to było zielsko, szczęściem jednak zarastało tylko głębokie kotliny i niewielu uchodziło z życiem z jego spotkania. Chyba, że ktoś nie potrzebował snu...
- Udało nam się przekraść tylną bramą, ale chyba narobiliśmy sporego zamieszania i ściągnęliśmy niepożądaną uwagę. - zważył sakiewkę w dłoni i wzruszy ramionami. Nie miał pojęcia ile było potrzeba tego proszku, ale chyba pół sakiewki wystarczy. Druid podejrzewał nawet, że taka ilość pyłu uśpiłaby Agaresa w jego prawdziwej formie. Wsypał więc ją do kotła.
-Rozdzieliłem się z nimi, unikając pogoni. Ale skoro mówisz, że smokowi nie udało się przejść, to znaczy że nas obserwowałaś. - powiedział chowając sakiewkę do torby. - Nie wiem kim jesteś, ani jaki masz w tym interes, ale chciałbym byś zaprowadziła mnie do Frigg. - powiedział odwracając się do wiedźmy. - Bo możesz to zrobić?
Mimo iż druidom zabronione było ingerować w naturalny bieg wydarzeń, co za tym idzie skracać żywot innych istot, maie od zawsze miał na ten temat inny pogląd. Zabijanie mogło być usprawiedliwione z ważnych powodów: istota mogłaby być zbyt niebezpieczna lub jej agonia tak wielka, że śmierć wydawała się łaską. Działało to też w drugą stronę. Normalnie druid nie uleczy chłopa pogryzionego przez wilki, chyba, że mogłoby to zagrozić bezpieczeństwu gaju. Druid jednak doszedł do wniosku, że z każdego aktu dobrej woli można dojść do korzyści, jeśli się wie, czego szukać. Takie poglądy pozwoliły mu zaglądnąć w nieco mroczniejszą dziedzinę zielarstwa. Poznał rośliny, których spożycie lub wdychanie ich pyłku, może wywołać paraliż, halucynacje, senność czy nawet śmierć. Każde z nich mogło się znajdować w pieczystym lub zostać dodane do sporządzenia chleba. Nie mógł i nie chciał ryzykować do dołączenia do kolekcji wiedźmy, a jednak...
Zapach kusił, nęcił i nawoływał. Druid walczył ze sobą spoglądając to na wiedźmę, to na tacę. W końcu głód zwyciężył.
- Powiedz - wydusił w końcu, między jednym gryzem chleba a drugim. Mięsa nie ruszył. - jesteś człowiekiem? To dość niezwykłe, że żywy pomaga takiej personie jak ja, narażając przy tym własną duszę.
Chleb smakował jak popiół. Cóż, może smakowałby inaczej, ale zmysł smaku maie był tak przytępiony, że równie dobrze mógłby gryźć piach.
- Handel kwiatem Galwanu nie wydaje się być popularny w tych stronach - ciągnął maie, by jakoś podtrzymać konwersacje. Mogło by to mu dać czas nad wymyśleniem jakiegoś planu pozbycia się staruszki. Cokolwiek ukrywa, znajdowało się za tamtymi magicznie-zabezpieczonymi drzwiami. - Strażnicy przy głównej bramie nie chcieli jednak nawet o tym słyszeć. Stwierdzili, że nie wyglądamy na kupców.
Połknął ostatni kęs i korzystając z tego, że wiedźma go nie widzi, podszedł do kotła. Dziwna ciecz zdawała się parować i śmierdziała niemiłosiernie.
- Czy ci kretyni nigdy nie wychodzą poza mury miejskie? - zapytał nieco głośniej, by czarownica nie usłyszała jak grzebie w torbie. - Wilkołaki, zmory, północnice o watahach wilków nie wspominając! - wyciągnął niewielką sakiewkę i poluzował rzemień. Wewnątrz znajdował się pyłek rośliny zwanej Diabelskim Snem. Wredne to było zielsko, szczęściem jednak zarastało tylko głębokie kotliny i niewielu uchodziło z życiem z jego spotkania. Chyba, że ktoś nie potrzebował snu...
- Udało nam się przekraść tylną bramą, ale chyba narobiliśmy sporego zamieszania i ściągnęliśmy niepożądaną uwagę. - zważył sakiewkę w dłoni i wzruszy ramionami. Nie miał pojęcia ile było potrzeba tego proszku, ale chyba pół sakiewki wystarczy. Druid podejrzewał nawet, że taka ilość pyłu uśpiłaby Agaresa w jego prawdziwej formie. Wsypał więc ją do kotła.
-Rozdzieliłem się z nimi, unikając pogoni. Ale skoro mówisz, że smokowi nie udało się przejść, to znaczy że nas obserwowałaś. - powiedział chowając sakiewkę do torby. - Nie wiem kim jesteś, ani jaki masz w tym interes, ale chciałbym byś zaprowadziła mnie do Frigg. - powiedział odwracając się do wiedźmy. - Bo możesz to zrobić?
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Wiedźma stała przy swoim małym palenisku z czajnikiem. Wpatrywała się w żrący ciemność ogień i wsłuchiwała w trzask płomieni. Nie oznacza to jednak, że słowa druida wysłuchał wiatr. Czekała aż przestanie gadać, a do gadania była przyzwyczajona. Podróżni zawsze dużo gadają, a szczególni Ci, którzy nie wiedzą gdzie są. Ba... Ci narażeni na niebezpieczeństwo, będący w potrzasku, Ci bez wyjścia, w którym wiedźma zamknęła i maie lasu.
W końcu, powoli jak na nią przystało, obróciła się w stronę druida. Tysiące czerwono-żółtych blasków rzuciło się na zmarszczki staruszki, co potęgowało jej wyraźnie poważną minę.
-Czy to ma znaczenie jakiej krwi jestem? Z czyjej gliny ulepiona?
Nie czekała na odpowiedź, powędrowała po swoją laskę, która oparta była o drzwi prowadzące do regałów. Ponownie zwróciła ku nieznajomemu patrząc mu bacznie na twarz.
-Znajdujemy się niedaleko tylnej bramy. Trudno nie było usłyszeć huku, trudno nie było zauważyć tych żywych istot, które nazywasz drzewcem. No i cóż..trzeba przyznać, że na kupca to Ty nie wyglądasz. Kupiec odnosi się z tym, że nim jest. Pod każdym względem.
Zacisnęła palce na swoim kosturze. Ręka aż jej zadrżała z wysiłku. Brwi delikatnie zaciągnęły się w dół. Zawartość kotła zagulgotała głośno w odpowiedzi na Diabelski Sen. Cisza znowu objęła cztery ściany.
- A może to Ty przybyłeś za kupcem? - zaczęła powoli, nieco groźniejszym głosem- Po co tu przybyłeś młodzieńcze? Jaki Ty masz interes w tym mieści?-zapytała ostro - Bo dla mnie większym kretyństwem jest przybywać do tego miasta bez powodu i to w takim burzliwym czasie.-nie odrywała swoich żółto kocich oczu od Darshes'a- Nie wiem kim jest Frigg.- rzuciła spokojne i konkretnie- I nie wiem kim Ty jesteś, ale z pewnością kimś żywym. Czarownikiem albo leśnym stworem wyciągniętym z lasu skoro panowałeś nad roślinnością.
Czekała na jego odpowiedź, czekała aż to on zacznie odpowiadać. No cóż.,..staruszka czuła się jak u siebie. To ona miała trzymała pałeczkę prowadzącą, tym razem w postaci metafory.
- A ta Frigg? Kogo tak nazywasz? Na co Ci ta osoba, stwór?
W końcu, powoli jak na nią przystało, obróciła się w stronę druida. Tysiące czerwono-żółtych blasków rzuciło się na zmarszczki staruszki, co potęgowało jej wyraźnie poważną minę.
-Czy to ma znaczenie jakiej krwi jestem? Z czyjej gliny ulepiona?
Nie czekała na odpowiedź, powędrowała po swoją laskę, która oparta była o drzwi prowadzące do regałów. Ponownie zwróciła ku nieznajomemu patrząc mu bacznie na twarz.
-Znajdujemy się niedaleko tylnej bramy. Trudno nie było usłyszeć huku, trudno nie było zauważyć tych żywych istot, które nazywasz drzewcem. No i cóż..trzeba przyznać, że na kupca to Ty nie wyglądasz. Kupiec odnosi się z tym, że nim jest. Pod każdym względem.
Zacisnęła palce na swoim kosturze. Ręka aż jej zadrżała z wysiłku. Brwi delikatnie zaciągnęły się w dół. Zawartość kotła zagulgotała głośno w odpowiedzi na Diabelski Sen. Cisza znowu objęła cztery ściany.
- A może to Ty przybyłeś za kupcem? - zaczęła powoli, nieco groźniejszym głosem- Po co tu przybyłeś młodzieńcze? Jaki Ty masz interes w tym mieści?-zapytała ostro - Bo dla mnie większym kretyństwem jest przybywać do tego miasta bez powodu i to w takim burzliwym czasie.-nie odrywała swoich żółto kocich oczu od Darshes'a- Nie wiem kim jest Frigg.- rzuciła spokojne i konkretnie- I nie wiem kim Ty jesteś, ale z pewnością kimś żywym. Czarownikiem albo leśnym stworem wyciągniętym z lasu skoro panowałeś nad roślinnością.
Czekała na jego odpowiedź, czekała aż to on zacznie odpowiadać. No cóż.,..staruszka czuła się jak u siebie. To ona miała trzymała pałeczkę prowadzącą, tym razem w postaci metafory.
- A ta Frigg? Kogo tak nazywasz? Na co Ci ta osoba, stwór?
- Taaak, mogłem się tego domyśleć.
Maie zrzucił swoją kamienną maskę, którą starał się do tej pory przed wiedźmą utrzymywać. Nie miał pojęcia jak zachowują się kupcy. Fakt, widział paru i parę razy nawet dołączył do karawan kupieckich. Z żadną jednak grupą, odzianych w jedwabie, tłustych świń nie wytrzymał dłużej jak parę dni. Jego wizja o nich widać znacząco się różniła, skoro nie był dość wiarygodny. No i ten pokaz magiczny przed bramą.
"Trzeba było poczekać na karawanę kupiecką, wyrżnąć ich i pod ich glejtami dostać się do miasta..." - pomyślał z rozdrażnieniem.
Teraz, gdy maska opadła, na jego twarz wreszcie wypłynęła cała gama uczuć. Nie uprzejmość czy zainteresowanie, jakie okazał Frigg dwie noce temu, czy niechęć do smoka. Przed czarownicą uwolnił wreszcie tak długo skrywane emocje. Rozdrażnienie, gorycz, bezwzględność, nienawiść i pewnego rodzaju szaleństwo. Jego usta rozciągnęły się w dość nieprzyjemnym uśmiechu, a oczy rozbłysnęły niebezpiecznie. Spojrzał na wiedźmę wzrokiem mówiącym jasno, co zamierza zrobić, jeśli znajdzie choć jeden słaby punkt.
- Nic ci do tego czarownico. - odpowiedział chłodno. - Ja i moi towarzysze przybyliśmy tu w interesach. Zrobimy co trzeba i zmywamy się z tego przeklętego miasta. Te kamienne mury... - powiedział podchodząc do ściany chaty i dotykając ją tak łagodnie, jak driady nowo wyrosłe drzewo. - Są jak więzienie. Stalowa klatka, w której trzymacie ptaki, gdy nie możecie złamać ich ducha. Gdybym miał dość mocy, zrównałbym to miasto z ziemią. Nie ostał by się kamień na kamieniu. Wywlókłbym każdego z tych wielkich Mistrzów Magii, chełpiących się swoją mocą, z ich przytulnych wieżyczek i pozostawił bezbronnych w dziczy.
Teraz obrócił się do wiedźmy. Już wcześniej zauważył, że mimo iż staruszka zgrywała pewną siebie, jej stan fizyczny nie był najlepszy. Była albo bardzo stara, albo osłabiona. Drżenie rąk, ciężki chód czy nawet pokrzywiona sylwetka.
- Ciebie też bym zabił. Nie potrzebuje swojej mocy, by zobaczyć, że jesteś śmiertelniczką. Zaledwie istotą podrzędną w tym świecie wypełnionym aniołami, smokami, demonami czy umarłymi. Nie obchodzi mnie twoja krew. Nie ważne jaka to mieszanka; i tak jest brudna. - powiedział podchodząc blisko wiedźmy i zaglądając jej w oczy. Jeśli to były zwierciadła jej duszy, jak mawiali poeci, to ta kobieta jej nie posiadała. Za to zielonkawo-złote oczy maie skrywały płomień, taki sam jak ten co się w nich właśnie odbijał.
- Jesteś tak krucha... - stwierdził, oglądając swoją dłoń. Zupełnie jakby nagle stracił zainteresowanie staruszką. - Masz ciało, które można zranić. Kości, które można złamać. Serce...- spojrzał na wiedźmę. - Serce, które można zatrzymać.
Odwrócił się i jego peleryna załopotałaby, gdyby zrobił to gwałtowniej. Miał na to ogromną ochotę. Jednak wiedział, że w tym momencie takie popisy byłby jak warczenie szczenięcia.
- Ale takiej mocy nie posiadam. - powiedział z westchnieniem. Naprawdę żałował, że jej nie ma. - Zabrałaś mnie tu z jakiegoś powodu... Czegoś ode mnie chcesz. Czegoś, co nie możesz zabrać. Ty zaś masz informacje, których potrzebuje.
Podszedł do kotła i wciągnął zapach jeszcze raz. Nic się nie zmieniło. Pył Diabelskiego Snu był niewyczuwalny. To dobrze.
- Śmierdzi, jak końskie łajno, ale wygląda ciekawie. Do picia? Może się napijemy? - zapytał nie kryjąc nawet obrzydzenia. Nie miał zamiaru udawać miłego przed swoim dozorcą.
Maie zrzucił swoją kamienną maskę, którą starał się do tej pory przed wiedźmą utrzymywać. Nie miał pojęcia jak zachowują się kupcy. Fakt, widział paru i parę razy nawet dołączył do karawan kupieckich. Z żadną jednak grupą, odzianych w jedwabie, tłustych świń nie wytrzymał dłużej jak parę dni. Jego wizja o nich widać znacząco się różniła, skoro nie był dość wiarygodny. No i ten pokaz magiczny przed bramą.
"Trzeba było poczekać na karawanę kupiecką, wyrżnąć ich i pod ich glejtami dostać się do miasta..." - pomyślał z rozdrażnieniem.
Teraz, gdy maska opadła, na jego twarz wreszcie wypłynęła cała gama uczuć. Nie uprzejmość czy zainteresowanie, jakie okazał Frigg dwie noce temu, czy niechęć do smoka. Przed czarownicą uwolnił wreszcie tak długo skrywane emocje. Rozdrażnienie, gorycz, bezwzględność, nienawiść i pewnego rodzaju szaleństwo. Jego usta rozciągnęły się w dość nieprzyjemnym uśmiechu, a oczy rozbłysnęły niebezpiecznie. Spojrzał na wiedźmę wzrokiem mówiącym jasno, co zamierza zrobić, jeśli znajdzie choć jeden słaby punkt.
- Nic ci do tego czarownico. - odpowiedział chłodno. - Ja i moi towarzysze przybyliśmy tu w interesach. Zrobimy co trzeba i zmywamy się z tego przeklętego miasta. Te kamienne mury... - powiedział podchodząc do ściany chaty i dotykając ją tak łagodnie, jak driady nowo wyrosłe drzewo. - Są jak więzienie. Stalowa klatka, w której trzymacie ptaki, gdy nie możecie złamać ich ducha. Gdybym miał dość mocy, zrównałbym to miasto z ziemią. Nie ostał by się kamień na kamieniu. Wywlókłbym każdego z tych wielkich Mistrzów Magii, chełpiących się swoją mocą, z ich przytulnych wieżyczek i pozostawił bezbronnych w dziczy.
Teraz obrócił się do wiedźmy. Już wcześniej zauważył, że mimo iż staruszka zgrywała pewną siebie, jej stan fizyczny nie był najlepszy. Była albo bardzo stara, albo osłabiona. Drżenie rąk, ciężki chód czy nawet pokrzywiona sylwetka.
- Ciebie też bym zabił. Nie potrzebuje swojej mocy, by zobaczyć, że jesteś śmiertelniczką. Zaledwie istotą podrzędną w tym świecie wypełnionym aniołami, smokami, demonami czy umarłymi. Nie obchodzi mnie twoja krew. Nie ważne jaka to mieszanka; i tak jest brudna. - powiedział podchodząc blisko wiedźmy i zaglądając jej w oczy. Jeśli to były zwierciadła jej duszy, jak mawiali poeci, to ta kobieta jej nie posiadała. Za to zielonkawo-złote oczy maie skrywały płomień, taki sam jak ten co się w nich właśnie odbijał.
- Jesteś tak krucha... - stwierdził, oglądając swoją dłoń. Zupełnie jakby nagle stracił zainteresowanie staruszką. - Masz ciało, które można zranić. Kości, które można złamać. Serce...- spojrzał na wiedźmę. - Serce, które można zatrzymać.
Odwrócił się i jego peleryna załopotałaby, gdyby zrobił to gwałtowniej. Miał na to ogromną ochotę. Jednak wiedział, że w tym momencie takie popisy byłby jak warczenie szczenięcia.
- Ale takiej mocy nie posiadam. - powiedział z westchnieniem. Naprawdę żałował, że jej nie ma. - Zabrałaś mnie tu z jakiegoś powodu... Czegoś ode mnie chcesz. Czegoś, co nie możesz zabrać. Ty zaś masz informacje, których potrzebuje.
Podszedł do kotła i wciągnął zapach jeszcze raz. Nic się nie zmieniło. Pył Diabelskiego Snu był niewyczuwalny. To dobrze.
- Śmierdzi, jak końskie łajno, ale wygląda ciekawie. Do picia? Może się napijemy? - zapytał nie kryjąc nawet obrzydzenia. Nie miał zamiaru udawać miłego przed swoim dozorcą.
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Z uwagą przyglądała się jego zachowaniu. Był niezwykłą mieszanką wybuchową, z jednej strony tak spokojny i opanowany...z drugiej, momentalnie zapanował nim gniew, agresywność. Staruszka nie odczuła strachu, nie bała się o siebie i swoje zdrowie. Wiedziała, że takie skoki są niebezpieczne dla samego nieznajomego.
-Skoro nie interesuje Cie moja krew to po co pytasz? - rzuciła nieco ironicznie, ale ponownie pozostawiła pytanie retorycznym - Każdy ma na sobie brudną krew...-jej głos zniżył ton - Ty z pewnością też. Nie jesteś czysty jak łza i nie potrzebuję do tego czarów by to stwierdzić. Nie myśl, że bywasz czystszy od zwykłego nekrusa czy wilkołaka. Oczy widzą wszystko, jeśli chcą. Widzą wszystko, co sami chcemy zobaczyć..ale to już nie oczy..to już umysł płata figle. - jej wzrok jakby na chwilę powędrował gdzieś w dal- Nie obrażaj mnie, jestem wiedźmą, nie podrzędną czarownicą.
Była spokojna. Bardzo spokojna. Nie wiedziała czego się spodziewać po nieznajomym, ale ogarniał ją czysty spokój. Głównie doświadczenie tego ją nauczyło. Czuła, że druid ma w tym temacie braki. Spojrzała na jego dłoń, w tym samym momencie, gdy stracił zainteresowanie jej przestarzałym ciałem. Ujrzała jego kolejną stronę... Kruchość. Kruchość jego serca, ale nie tego fizycznego, nie tego bijącego i przetłaczającego krew. Świadomość, że nie posiadał tej fizycznej łatwiej możliwości śmierci. Staruszka mruknęła w zamyśleniu.
- Nie posiadasz. -potwierdziła- A skoro żyję, to nie posiada jej jeszcze nikt. - przez chwilę jeszcze milczała i słuchała muzykę płomieni - Nie myśl sobie, że jesteś pierwszym którego tu ściągam i nie jesteś pierwszym, który wtargnął do Maurii. Interesy tego miasta są mi obojętne. Szkoda by było jednak gdyby taki młodzieniec jak Ty stał się zabawką dla takich jak Oni, dla "kretynów", bo tak ich zwiesz. -głos staruszki drżał, był ochrypły, cichy jakby zakurzony, jakby ktoś odświeżał stare skrzypce i chciał zagrać cudowną melodię, ale instrument z powodu swojego wieku, nie jest w stanie wydać z siebie żadnej pięknej melodii- A pijesz końskie łajna, że tak Cie kusi?
Zachrypła... prawdopodobnie miał być to śmiech, ale też trudno było to do końca stwierdzić. Poszła krok za maie, ze swoim spokojem. Nie zbliżyła się też nadmiar blisko. Znowu milczała.
-Ileś byś dał, żeby odnaleźć zieloną?-spytała smętnie, ale niegroźnie. Raczej z czystej ciekawości.
Bąbel w kotle urósł do niewiarygodnych rozmiarów, jak na możliwości średnicy naczynia, i pękł. Rozproszył się na boki. Łzy dziwacznej mazi spłynęły po czarnej krawędzi sięgając płomieni, pod wpływem , których wyparował niczym woda.
-Skoro nie interesuje Cie moja krew to po co pytasz? - rzuciła nieco ironicznie, ale ponownie pozostawiła pytanie retorycznym - Każdy ma na sobie brudną krew...-jej głos zniżył ton - Ty z pewnością też. Nie jesteś czysty jak łza i nie potrzebuję do tego czarów by to stwierdzić. Nie myśl, że bywasz czystszy od zwykłego nekrusa czy wilkołaka. Oczy widzą wszystko, jeśli chcą. Widzą wszystko, co sami chcemy zobaczyć..ale to już nie oczy..to już umysł płata figle. - jej wzrok jakby na chwilę powędrował gdzieś w dal- Nie obrażaj mnie, jestem wiedźmą, nie podrzędną czarownicą.
Była spokojna. Bardzo spokojna. Nie wiedziała czego się spodziewać po nieznajomym, ale ogarniał ją czysty spokój. Głównie doświadczenie tego ją nauczyło. Czuła, że druid ma w tym temacie braki. Spojrzała na jego dłoń, w tym samym momencie, gdy stracił zainteresowanie jej przestarzałym ciałem. Ujrzała jego kolejną stronę... Kruchość. Kruchość jego serca, ale nie tego fizycznego, nie tego bijącego i przetłaczającego krew. Świadomość, że nie posiadał tej fizycznej łatwiej możliwości śmierci. Staruszka mruknęła w zamyśleniu.
- Nie posiadasz. -potwierdziła- A skoro żyję, to nie posiada jej jeszcze nikt. - przez chwilę jeszcze milczała i słuchała muzykę płomieni - Nie myśl sobie, że jesteś pierwszym którego tu ściągam i nie jesteś pierwszym, który wtargnął do Maurii. Interesy tego miasta są mi obojętne. Szkoda by było jednak gdyby taki młodzieniec jak Ty stał się zabawką dla takich jak Oni, dla "kretynów", bo tak ich zwiesz. -głos staruszki drżał, był ochrypły, cichy jakby zakurzony, jakby ktoś odświeżał stare skrzypce i chciał zagrać cudowną melodię, ale instrument z powodu swojego wieku, nie jest w stanie wydać z siebie żadnej pięknej melodii- A pijesz końskie łajna, że tak Cie kusi?
Zachrypła... prawdopodobnie miał być to śmiech, ale też trudno było to do końca stwierdzić. Poszła krok za maie, ze swoim spokojem. Nie zbliżyła się też nadmiar blisko. Znowu milczała.
-Ileś byś dał, żeby odnaleźć zieloną?-spytała smętnie, ale niegroźnie. Raczej z czystej ciekawości.
Bąbel w kotle urósł do niewiarygodnych rozmiarów, jak na możliwości średnicy naczynia, i pękł. Rozproszył się na boki. Łzy dziwacznej mazi spłynęły po czarnej krawędzi sięgając płomieni, pod wpływem , których wyparował niczym woda.
Nie złapała przynęty. Większość osób w takich sytuacjach czuła się zagrożona. "Ludzie" pokroju Darshesa byli nieprzewidywalni, gotowi czasem poświęci własne życie, by coś osiągnąć. Maie był gotów na takie poświęcenie, ale śmierć tutaj nie oznaczała wypełnienia jego celu, a całkowitą porażkę. A więc musi żyć.
- Nie dałbym złamanego miedziaka w normalnej sytuacji. - powiedział druid zgodnie z prawdą. - Połączył nas tylko przypadek i wspólny cel podroży, jednak nasze motywacje są inne. Dopóki będzie użyteczna, będę ją traktował jak cennego sojusznika. Tak więc, jeśli nie wymaga to poświęcenia życia czy też wolnej woli, zdolności lub pamięci, gotów jestem zapłacić każdą cenę.
Jej słowa nie przekonały maie. Wiedźma, jak sama się tytułowała, chce zobaczyć ile jestem wstanie poświęcić dla jej kaprysu. A więc chodziło o cenę. Już to samo w sobie było ważną informacją. Jego spojrzenie padło na sztućce. A więc to nie bogactwo. Następnie przypomniał sobie jej słowa. "Nie posiadasz. A skoro żyję, to nie posiada jej jeszcze nikt." Nie chodziło również o moc magiczną. Jednak sposób jaki to powiedziała coś oznaczał. "skoro żyje" - a więc istnieje grupa ludzi i to zapewne całkiem spora, która chciałaby ją widzieć martwą. Było w tym coś jeszcze, ale sens jej słów wymykał się maie. Zaś komentarz do mieszanej krwi był zagadkowy, gdyż jednocześnie trafiał w dziesiątkę i całkowicie chybiał tarczy. Jego ciało nie było czystej krwi. Ba! To nawet nie było jego ciało, zaledwie powłoka. Jego świadomość była zaś energią, więc jako taka nie miała tu znaczenia czystość krwi. Nie było czego splamić, splugawić.
Jak maie się nad tym zastanowił, to istniała możliwość, że jest tylko pół-bytem, jednak wedle druidycznej wiedzy, nie istniała żadna inna istota energetyczna, zdolna mieszać się z duchami lasu. I jak dotąd żaden mieszaniec nie odziedziczył tak wielu zdolności po swoich leśnych przodkach.
- Założymy, że masz racje. - powiedział podchodząc do zawieszonej nieopodal chochli. - Jesteś istotą dość potężną, by nie bać się obcych magów, nie mówiąc już o zabieraniu ich do swojej siedziby. Przyjmijmy również, że nasza wyprawa jest skazana na niepowodzenie, a nieprzyjęcie pomocy od ciebie wiązałoby się ze staniem się kukiełką. Mówisz, że robisz to z litości mieszanej z ciekawością. A choć nie chcę tego przyjąć do wiadomości, to mogę nie mieć wyboru. Tak więc podaj swoją cenę i rodzaj pomocy, jaką zechcesz mi udzielić albo wypuść mnie i pozwól mi działać. - powiedział powracając do kotła. - Mam już dość wodzenia za nos. Szukam osoby, domniemanego kupca. Przybył tu parę tygodni temu i rozpłynął się, a słuch o nim zaginął. Podejrzewam, żee zrobił coś, co bardzo nie spodobało się tutejszym Mistrzom Sztuk i musiał, no powiedzmy, zniknąć. Poszukuje również informacji o driadzie. Podejrzewam, że i ją zgarnęłaś, a fakt, że jeszcze żyjesz, zmusza mnie do sądzenia, że z nią nie jest najlepiej.
Nabrał chochlą trochę brei i rozejrzał się dookoła.
- Masz jakieś kubki? Nic srebrnego, jeśli łaska. Zbytki ludzkie przyprawiają mnie o mdłości.
- Nie dałbym złamanego miedziaka w normalnej sytuacji. - powiedział druid zgodnie z prawdą. - Połączył nas tylko przypadek i wspólny cel podroży, jednak nasze motywacje są inne. Dopóki będzie użyteczna, będę ją traktował jak cennego sojusznika. Tak więc, jeśli nie wymaga to poświęcenia życia czy też wolnej woli, zdolności lub pamięci, gotów jestem zapłacić każdą cenę.
Jej słowa nie przekonały maie. Wiedźma, jak sama się tytułowała, chce zobaczyć ile jestem wstanie poświęcić dla jej kaprysu. A więc chodziło o cenę. Już to samo w sobie było ważną informacją. Jego spojrzenie padło na sztućce. A więc to nie bogactwo. Następnie przypomniał sobie jej słowa. "Nie posiadasz. A skoro żyję, to nie posiada jej jeszcze nikt." Nie chodziło również o moc magiczną. Jednak sposób jaki to powiedziała coś oznaczał. "skoro żyje" - a więc istnieje grupa ludzi i to zapewne całkiem spora, która chciałaby ją widzieć martwą. Było w tym coś jeszcze, ale sens jej słów wymykał się maie. Zaś komentarz do mieszanej krwi był zagadkowy, gdyż jednocześnie trafiał w dziesiątkę i całkowicie chybiał tarczy. Jego ciało nie było czystej krwi. Ba! To nawet nie było jego ciało, zaledwie powłoka. Jego świadomość była zaś energią, więc jako taka nie miała tu znaczenia czystość krwi. Nie było czego splamić, splugawić.
Jak maie się nad tym zastanowił, to istniała możliwość, że jest tylko pół-bytem, jednak wedle druidycznej wiedzy, nie istniała żadna inna istota energetyczna, zdolna mieszać się z duchami lasu. I jak dotąd żaden mieszaniec nie odziedziczył tak wielu zdolności po swoich leśnych przodkach.
- Założymy, że masz racje. - powiedział podchodząc do zawieszonej nieopodal chochli. - Jesteś istotą dość potężną, by nie bać się obcych magów, nie mówiąc już o zabieraniu ich do swojej siedziby. Przyjmijmy również, że nasza wyprawa jest skazana na niepowodzenie, a nieprzyjęcie pomocy od ciebie wiązałoby się ze staniem się kukiełką. Mówisz, że robisz to z litości mieszanej z ciekawością. A choć nie chcę tego przyjąć do wiadomości, to mogę nie mieć wyboru. Tak więc podaj swoją cenę i rodzaj pomocy, jaką zechcesz mi udzielić albo wypuść mnie i pozwól mi działać. - powiedział powracając do kotła. - Mam już dość wodzenia za nos. Szukam osoby, domniemanego kupca. Przybył tu parę tygodni temu i rozpłynął się, a słuch o nim zaginął. Podejrzewam, żee zrobił coś, co bardzo nie spodobało się tutejszym Mistrzom Sztuk i musiał, no powiedzmy, zniknąć. Poszukuje również informacji o driadzie. Podejrzewam, że i ją zgarnęłaś, a fakt, że jeszcze żyjesz, zmusza mnie do sądzenia, że z nią nie jest najlepiej.
Nabrał chochlą trochę brei i rozejrzał się dookoła.
- Masz jakieś kubki? Nic srebrnego, jeśli łaska. Zbytki ludzkie przyprawiają mnie o mdłości.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości