- Tak, proszę pani.
- Ale spójrz, spójrz! Naprawdę zgrabne! Te cholewki to trochę jak skrzydła jaskółek, widzisz?
- Tak, proszę pani.
- Może trochę ten szewc ze mnie za nie zdarł, ale wiesz co? Trudno! Było warto, nie uważasz?
- Tak, proszę pani.
- Aleś ty nudna, Jana. Powiedziałabyś raz co innego... Wiem, wiem, nie umiesz, nie twoja wina...
- Tak, pro...
- Oj, cicho bądź już!
W ponurym salonie, na obitej zielonym jedwabiem kanapie, leżała sobie Czarodziejka - pani tego domu. Na podłodze obok stały dwie pary butów - jedne stare, na podkutych obcasach, i drugie, świeżo kupione, ciepłe trzewiki w sam raz na jesienną porę. Trzecia para obuwia była zupełnie ekstrawagancka i spoczywała na stopach Any, która nie mogła się wręcz nacieszyć ich śmiesznymi obcasikami i wywiniętymi fantazyjnie cholewkami (rzeczywiście trochę na kształt ptasich skrzydeł). Machała nogami w powietrzu, przypatrując się bucikom ze wszystkich stron, zaś obok niej stała chudziutka dziewczyna w czarnej sukience. Jana, wierna służąca, martwa już od wielu lat, nie potrafiła wykrzesać z siebie zbyt wiele entuzjazmu.
Była ciemna noc.
- Nudzę się, wiesz, Jana? Ale nie tylko o to chodzi, że się nudzę. Tak tu pusto w tym domu. Od pewnego czasu przeszkadza mi to coraz bardziej. - Śliczne nowe buciki-jaskółki leżały już w kącie, porzucone i zapomniane, a sama ich właścicielka, w samej koszuli, przewieszona przez oparcie kanapy, wpatrywała się od kilkudziesięciu minut w tę samą stronę leżącej na podłodze księgi. - Ale to też nie w tym rzecz, że pusto... Chodzi mi to po głowie od dawna i wreszcie muszę się na to zdobyć, chociaż sama wiesz, jak nie lubię większości z tych bufonów. Muszę sprosić co bystrzejszych z nich i wybrać kilkoro, którym można zaufać... Haha, wiem, że to śmieszne. Wiem, nie można ufać nikomu z nich. Ale przynajmniej trzeba wybrać tych, którzy wyglądają na najmniejsze świnie. Sama tego rytuału nie odprawię, nie ma szans.
Kobieta zamyśliła się na parę chwil i zapatrzyła w ciemne okno. Na zewnątrz, w ogrodzie, wciąż hulał wiatr. Jeśli jeszcze nie wszystkie drzewa i krzewy straciły do tej pory liście, to ten wicher porwie dziś chyba całą resztę z nich. Noc była ciemna, bezksiężycowa, mglista. Wśród plątaniny gałęzi błyskały dziesiątki par wygłodniałych oczu... Gdzieś w dole rosła stara lipa, pod którą spała córeczka nekromantki. Czas, żeby ją wreszcie obudzić, do diabła!
- Dobrze się składa, bo zbliżają się moje urodziny. Śmieszne, że po tylu latach jeszcze chce mi się o tym pamiętać... A jednak! Nie ma co zwlekać, Jana! - Anapsechete klasnęła w dłonie i ożywiła się, czego nie można było powiedzieć o jej służce. Ta wykazywała naprawdę znikome ożywienie. Nawet jak na ożywieńca. - Przynieś mi szkatułkę z mojego pokoju... Albo nie, już sama pójdę. A ty pogoń tych łotrów spod okien, bo nie lubię, kiedy tak się gapią.
Czarodziejka zwlokła się z kanapy i przez plątaninę ciemnych, przytłaczających swą pustką korytarzy powlokła się do swojej sypialni.
- Do Hettmerona, Pana Płomieni.
Piątego dnia Miesiąca Wilka przybywaj, zacny przyjacielu, do dworu o srebrnym dachu na szczycie Wzgórza Uteri. Maskarada rozpocznie się o zmierzchu. Minął kolejny rok, który zbliżył mnie do śmierci. Czy to zły powód, aby świętować? Nie przychodź sam, towarzystwo mile widziane.
Czekam. Anapsechete Nehemia Hetepsechemui
Kolejna szafirowa ważka, przed chwilą martwa, śpiąca w szkatule jak broszka z klejnotami, ożyła w białych dłoniach nekromantki. Mały posłaniec wysłuchał wieści i pomknął przez nocne niebo, by jakiś Czarodziej znad Błyszczącego Jeziora usłyszał zaproszenie na bal u "przyjaciółki". Ten sam szept dotarł na skrzydłach owadzich posłańców do kilkunastu znanych Anie mistrzów i mistrzyń sztuk magicznych. To już ostatni. Teraz pozostawało czekać. Trzy dni.
Długa, ciemna, jesienna noc była dla nekromantki równie samotna, jak większość nocy przez prawie cztery i pół wieku życia... A przynajmniej do momentu, gdy ktoś w środku tejże nocy załomotał do drzwi wejściowych. Anę zirytowało zarówno stukanie, jak i fakt, że nikt z jej nieumarłych służących nie pofatygował się, by przepędzić niechcianego gościa. Trupy nagle posnęły, czy co? Wreszcie, wściekła jak osa, wyskoczyła z łóżka i boso pobiegła do wejścia, by przekonać się, kto zakłóca jej spokój.