Thenderion ⇒ [EVENT] Thenderion - Początek zmian.
Zrobiła sobie niewielki szałas w miejscu, gdzie dla jednych las się zaczynał, a dla innych kończył. Przyglądała się wszystkim przejezdnym, ostatnio wraz z nadejściem wichur było ich coraz mniej. Ale jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, mogła przechadzać się po ciemnych zaułkach lasu,jak i po gościńcu, nie obawiając się, że ktoś ją zobaczy. O życie się nie obawiała, potrafiła walczyć, tyle że...
Ludzie, których zazwyczaj spotykała, cóż... były ich cztery typy, ci, których miała polecenie zabić, ci, którzy umierali przy okazji, na przykład strażnicy, ci, którzy, widząc jej bladą twarz, uznawali ją za wiedźmę, wampira (a ostatnio nawet za topielicę). Ludzie ci chcieli ją oczywiście zgładzić w imię wyższych idei, ale raczej im się to nie udawało. I był jeszcze czwarty typ ludzi, ci, którzy uważali ją za niewinną, skrzywdzoną dziewczynę, której trzeba pomóc. Tych nie lubiła najbardziej, zawsze się narzucali i traktowali ją jak dziecko, ich zazwyczaj zabijała bez zastanowienia.
Teraz, kiedy było ich mniej, mogła swobodnie się poruszać. Przez kilka tygodni chodziła po lesie, zabijała króliki... Czasami też zakradała się do wiosek i kradła kurczęta lub włamywała się do domów. Choć ostatnio stało się to bardzo trudne. Ludzie zaczęli się czegoś obawiać. Wyglądali przez szpary w drzwiach, zakładali sidła, wszystko bacznie obserwowali i liczyli. A kiedy przemykała się ukradkiem, dzieci płakały, a dorośli wołali: "Łapać tę przeklętą topielicę".
Co tak wszyscy uwzięli się na te topielice? Teraz siedziała szałasie przy malutkim płomyczku. Od kilku dni nic nie miała w ustach. Przez wichry zwierzyna była bardzo płochliwa, a ludzie bardziej ostrożni.
Zaczęło padać, a raczej lać. Nie przejmowała się tym, już nie odczuwała chłodu, jej mistrz często kazał jej stać pod strumieniem lodowatej wody, albo i czegoś gorszego...
Spojrzała na zachmurzony księżyc i poczuła dobrze znane jej uczucie.
Idź do karczmy "Nocny Grzmot" i zajmij się sprawą zaginionego kupca. - To był głos Mazeranta. Jak szybko się pojawił w jej głowie, tak też szybko zniknął.
Sahela, niewiele myśląc, ruszyła do miasta. Poczuła lekkie zaciekawienie i zaniepokojenie Dramy. Nie zastanawiała się jednak, czemu miałaby zająć się tą sprawą, miała misję do wykonania, znów była robotem, narzędziem do zabijania.
Karczma nie była zbyt duża, ale dobrze widoczna z daleka. Weszła do środka cała przemoczona. Krople spływały po jej twarzy, ciele, zabierając ze sobą krople krwi. Za pomocą magii mogła zmienić wygląd, zatuszować rany, ale nie zawsze chciało jej się tuszować takich rzeczy jak czerwone krople... Teraz raczej musiała to zrobić, i zrobiła, użyła swojej magii, może trochę ciut za późno. Magiczne istoty na pewno wyczuły nagłe uderzenie magii...
Jednak Sahela znów się tym nie przejmowała, właściwie było mało rzeczy które ją poruszały. Wysłała małą wiązkę... Choć nie musiała, bo od razu było widać, po co niektórych że są istotami magicznymi.
Najbardziej do gustu przypadł jej nekromata z kosturem. Przypominał trochę mistrza... No i Sahela była pewna, że dość sporo wie w sprawie kupca.
Kiedy zrobiła kolejne kroki, niektórzy wieśniacy spojrzeli na nią z przerażeniem. Przecież widzieli ją już, jak przemyka się koło ich domostw.
"Topielica. To ona. Zadźgajmy ją. Zabijmy." słyszała ich szepty.
Usiadła obok nekromaty, jakby nigdy nic.
- Dość tłoczno tutaj dziś.
Ludzie, których zazwyczaj spotykała, cóż... były ich cztery typy, ci, których miała polecenie zabić, ci, którzy umierali przy okazji, na przykład strażnicy, ci, którzy, widząc jej bladą twarz, uznawali ją za wiedźmę, wampira (a ostatnio nawet za topielicę). Ludzie ci chcieli ją oczywiście zgładzić w imię wyższych idei, ale raczej im się to nie udawało. I był jeszcze czwarty typ ludzi, ci, którzy uważali ją za niewinną, skrzywdzoną dziewczynę, której trzeba pomóc. Tych nie lubiła najbardziej, zawsze się narzucali i traktowali ją jak dziecko, ich zazwyczaj zabijała bez zastanowienia.
Teraz, kiedy było ich mniej, mogła swobodnie się poruszać. Przez kilka tygodni chodziła po lesie, zabijała króliki... Czasami też zakradała się do wiosek i kradła kurczęta lub włamywała się do domów. Choć ostatnio stało się to bardzo trudne. Ludzie zaczęli się czegoś obawiać. Wyglądali przez szpary w drzwiach, zakładali sidła, wszystko bacznie obserwowali i liczyli. A kiedy przemykała się ukradkiem, dzieci płakały, a dorośli wołali: "Łapać tę przeklętą topielicę".
Co tak wszyscy uwzięli się na te topielice? Teraz siedziała szałasie przy malutkim płomyczku. Od kilku dni nic nie miała w ustach. Przez wichry zwierzyna była bardzo płochliwa, a ludzie bardziej ostrożni.
Zaczęło padać, a raczej lać. Nie przejmowała się tym, już nie odczuwała chłodu, jej mistrz często kazał jej stać pod strumieniem lodowatej wody, albo i czegoś gorszego...
Spojrzała na zachmurzony księżyc i poczuła dobrze znane jej uczucie.
Idź do karczmy "Nocny Grzmot" i zajmij się sprawą zaginionego kupca. - To był głos Mazeranta. Jak szybko się pojawił w jej głowie, tak też szybko zniknął.
Sahela, niewiele myśląc, ruszyła do miasta. Poczuła lekkie zaciekawienie i zaniepokojenie Dramy. Nie zastanawiała się jednak, czemu miałaby zająć się tą sprawą, miała misję do wykonania, znów była robotem, narzędziem do zabijania.
Karczma nie była zbyt duża, ale dobrze widoczna z daleka. Weszła do środka cała przemoczona. Krople spływały po jej twarzy, ciele, zabierając ze sobą krople krwi. Za pomocą magii mogła zmienić wygląd, zatuszować rany, ale nie zawsze chciało jej się tuszować takich rzeczy jak czerwone krople... Teraz raczej musiała to zrobić, i zrobiła, użyła swojej magii, może trochę ciut za późno. Magiczne istoty na pewno wyczuły nagłe uderzenie magii...
Jednak Sahela znów się tym nie przejmowała, właściwie było mało rzeczy które ją poruszały. Wysłała małą wiązkę... Choć nie musiała, bo od razu było widać, po co niektórych że są istotami magicznymi.
Najbardziej do gustu przypadł jej nekromata z kosturem. Przypominał trochę mistrza... No i Sahela była pewna, że dość sporo wie w sprawie kupca.
Kiedy zrobiła kolejne kroki, niektórzy wieśniacy spojrzeli na nią z przerażeniem. Przecież widzieli ją już, jak przemyka się koło ich domostw.
"Topielica. To ona. Zadźgajmy ją. Zabijmy." słyszała ich szepty.
Usiadła obok nekromaty, jakby nigdy nic.
- Dość tłoczno tutaj dziś.
- Hajime
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 61
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Pradawny - Czarodziej
- Profesje:
- Kontakt:
- Całkiem sporo wiesz, a na pewno słyszałaś - odpowiedział, gdy dziewczyna podzieliła się z nim swoimi informacjami, by po chwili, dalej jej słuchając, rzucić okiem na nowego gościa w gospodzie, w którym rozpoznał elfa. Od tej chwili należało uważać na słowa, znaczy Hajime uważałby, gdyby miał cokolwiek do ukrycia przed czujnym elfickim słuchem. W chwili obecnej nie miał jednak niczego, co nie zmieniało faktu, że nadal utrzymywał konspiracyjny ton, zwracając się do młodej wiedźmy, która, pozostając w zgodzie ze swą naturą, wiedziała dużo.
- Kamień zapomnianej runicznej magii, powiadasz? - Niebieskooki akurat w tę część opowieści nie wierzył. Magia run należała do tajemnej i zapomnianej sztuki magicznej. Nie, by magowie obecnie nie korzystali z tych znaków do wzmacniania swych zaklęć, jednak operowanie samymi runami jako źródłami mocy było czymś niezwykle rzadkim. Co się tyczy samych kamieni, jasnowłosy wiedział o trzech, które na pewno istniały, oraz dwóch, o nieco mniej pewnym pochodzeniu. Żaden z nich (zgodnie z jego wiedzą), nie znajdował się na terenie miasta umarłych, ale jeśli jednak tak by było, to na pewno byłby jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic. O zaginięciu takiego artefaktu na pewno nikt by otwarcie nie mówił, już samo przyznanie się do posiadania tak potężnego i rzadkiego przedmiotu było niebezpieczne, a co dopiero do stracenia go.
Jeśli jednak nekromanci istotnie byli w posiadaniu kamienia runicznej magii i rzeczywiście ktoś im go odebrał, nastroje w Maurii powinny być, delikatnie mówiąc, nerwowe, co więcej, ktoś, kto by tego dokonał, musiałby się wykazać ponadprzeciętnym talentem i głupotą miejscami graniczącą z odwagą.
"Wiem, jak omamić zmysły wielkich nekromantów". Czarodziej powtórzył w myślach słowa dziewczyny, gdy ta na chwilę zostawiła go samego, po chwili dodając "A widziałaś już jakiegoś?". On widział kilku i spotkania te nie należały do najprzyjemniejszych. Co więcej, był niemal pewien, że tam przy barze znajdował się jeden z nich. Ów jegomość posiadał stanowczo zbyt silną aurę jak na zwykłego śmiertelnika i choć czarodziej nie umiał jej odczytać, to jednak wystarczająco się w życiu podobnym „poświat” naoglądał, a raczej nawyczuwał, by wiedzieć, z kim ma do czynienia. Dodatkowo, mężczyzna zdradzały magiczne przedmioty, niezbyt silne, ale jednak wyczuwalne. Nie, by pozostali biesiadnicy „Nocnego Grzmota” nie posiadali przy sobie wszelakich zabawek, jednak te zainteresowały naszego czarodzieja szczególnie. Korzystając z nieobecności dziewczyny, zmrużył lekko oczy i wsłuchując się w szósty zmysł, rozszerzył nieco swą percepcję, obejmując nią nieco szerszy obszar i wtedy…
- Przepraszam na chwilę… - Czarodziej zwrócił się do dziewczyny, która właśnie wróciła z zamówionym obiadem. Jasnowłosy szybko położył na stole odpowiednią, a może nawet nieco większą, należność za posiłek, po czym szybko zarzucił sobie plecak na grzbiet, miecz umieścił w swoim miejscu, po czym nakrywszy głowę kapturem płaszcza, wyszedł na deszcz.
Dobrze wiedział, czego szukał. Nie było mowy o pomyłce. Znał to. Znał to aż za dobrze. Podpowiedź przyszła aż nazbyt szybko. Dwójka uciekających w panice dzieci utwierdziła go w przekonaniu, że miał rację. Hajime szybkim krokiem ruszył przed siebie przez deszcz, mocno zaciskając dłonie na lasce. Widać wieści o organizowanej wyprawie ściągnęły do Thanderionu kłopoty dużo prawdziwsze, niż Upiorna Dziewica, jednak tego, co miał za chwilę zobaczyć, Hajime się nie spodziewał. ”Sacrosaurus?” zapytał się w duchu oniemiały. Dawno nie widział już tych gadów, zasadniczo ostatni, jakiego widział, był egzemplarzem muzealnym, a tutaj miał przed sobą (co prawda w pewnej odległości) osobnika dorosłego i całkiem wyrośniętego. Co więcej, zdającego się być oswojonym. Jakże niecodzienne było to zjawisko, niestety jasnowłosy nie miał czasu na podziwianie jaszczurki, bowiem emanacja ciemnej magii dobiegającej z domostwa była wyraźna. Nie mając niczego lepszego, czarodziej skierował nasadę laski w stronę jaszczurki i zaczął się powoli zbliżać, gotów na, no właśnie, nie do końca wiedział, czego ma się spodziewać, ale od czego ma się magię?
- Kamień zapomnianej runicznej magii, powiadasz? - Niebieskooki akurat w tę część opowieści nie wierzył. Magia run należała do tajemnej i zapomnianej sztuki magicznej. Nie, by magowie obecnie nie korzystali z tych znaków do wzmacniania swych zaklęć, jednak operowanie samymi runami jako źródłami mocy było czymś niezwykle rzadkim. Co się tyczy samych kamieni, jasnowłosy wiedział o trzech, które na pewno istniały, oraz dwóch, o nieco mniej pewnym pochodzeniu. Żaden z nich (zgodnie z jego wiedzą), nie znajdował się na terenie miasta umarłych, ale jeśli jednak tak by było, to na pewno byłby jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic. O zaginięciu takiego artefaktu na pewno nikt by otwarcie nie mówił, już samo przyznanie się do posiadania tak potężnego i rzadkiego przedmiotu było niebezpieczne, a co dopiero do stracenia go.
Jeśli jednak nekromanci istotnie byli w posiadaniu kamienia runicznej magii i rzeczywiście ktoś im go odebrał, nastroje w Maurii powinny być, delikatnie mówiąc, nerwowe, co więcej, ktoś, kto by tego dokonał, musiałby się wykazać ponadprzeciętnym talentem i głupotą miejscami graniczącą z odwagą.
"Wiem, jak omamić zmysły wielkich nekromantów". Czarodziej powtórzył w myślach słowa dziewczyny, gdy ta na chwilę zostawiła go samego, po chwili dodając "A widziałaś już jakiegoś?". On widział kilku i spotkania te nie należały do najprzyjemniejszych. Co więcej, był niemal pewien, że tam przy barze znajdował się jeden z nich. Ów jegomość posiadał stanowczo zbyt silną aurę jak na zwykłego śmiertelnika i choć czarodziej nie umiał jej odczytać, to jednak wystarczająco się w życiu podobnym „poświat” naoglądał, a raczej nawyczuwał, by wiedzieć, z kim ma do czynienia. Dodatkowo, mężczyzna zdradzały magiczne przedmioty, niezbyt silne, ale jednak wyczuwalne. Nie, by pozostali biesiadnicy „Nocnego Grzmota” nie posiadali przy sobie wszelakich zabawek, jednak te zainteresowały naszego czarodzieja szczególnie. Korzystając z nieobecności dziewczyny, zmrużył lekko oczy i wsłuchując się w szósty zmysł, rozszerzył nieco swą percepcję, obejmując nią nieco szerszy obszar i wtedy…
- Przepraszam na chwilę… - Czarodziej zwrócił się do dziewczyny, która właśnie wróciła z zamówionym obiadem. Jasnowłosy szybko położył na stole odpowiednią, a może nawet nieco większą, należność za posiłek, po czym szybko zarzucił sobie plecak na grzbiet, miecz umieścił w swoim miejscu, po czym nakrywszy głowę kapturem płaszcza, wyszedł na deszcz.
Dobrze wiedział, czego szukał. Nie było mowy o pomyłce. Znał to. Znał to aż za dobrze. Podpowiedź przyszła aż nazbyt szybko. Dwójka uciekających w panice dzieci utwierdziła go w przekonaniu, że miał rację. Hajime szybkim krokiem ruszył przed siebie przez deszcz, mocno zaciskając dłonie na lasce. Widać wieści o organizowanej wyprawie ściągnęły do Thanderionu kłopoty dużo prawdziwsze, niż Upiorna Dziewica, jednak tego, co miał za chwilę zobaczyć, Hajime się nie spodziewał. ”Sacrosaurus?” zapytał się w duchu oniemiały. Dawno nie widział już tych gadów, zasadniczo ostatni, jakiego widział, był egzemplarzem muzealnym, a tutaj miał przed sobą (co prawda w pewnej odległości) osobnika dorosłego i całkiem wyrośniętego. Co więcej, zdającego się być oswojonym. Jakże niecodzienne było to zjawisko, niestety jasnowłosy nie miał czasu na podziwianie jaszczurki, bowiem emanacja ciemnej magii dobiegającej z domostwa była wyraźna. Nie mając niczego lepszego, czarodziej skierował nasadę laski w stronę jaszczurki i zaczął się powoli zbliżać, gotów na, no właśnie, nie do końca wiedział, czego ma się spodziewać, ale od czego ma się magię?
Darshes odpowiedział na toast uniesieniem prawie już pustego kufla z piwem i zamarł, bo przypomniało mu się, gdzie już słyszał tę nazwę. Pierwsze posiedzenie starszyzny, zaraz po tym, jak wstąpił do Kręgu. Rozważano możliwości zrównania tego miejsca z ziemią jako plagi dręczącej świat. Jak się później maie dowiedział, nie była to pierwsza taka rozmowa na przestrzeni dziejów. Zawsze jednak pojawiały się te same argumenty za "nie": pozycja dyplomatyczna Maurii, stosunkowa nieszkodliwość żyjących tam nekromantów czy skrupulatne przestrzeganie praw obywateli. Jednak teraz, gdy o tym pomyślał, powody te wydawały się dziecinnie śmieszne z punktu widzenia druidów. Problem leżał w mocy. Darshes podejrzewał, że potrzeba by było zebrać wszystkich druidów z całej Alaranii, przygotować odpowiednie zaklęcia, a i tak nie było pewności, czy zdołaliby przełamać mroczną potęgę owych upiorów. Teraz zaś jedyna droga do zamku, która nie wiązała się z czasochłonnym łamaniem barier, prowadziła przez miasto umarłych...
Skupił się jednak na teraźniejszości. Driada powtarzała zasłyszane plotki i wyraziła swoją opinię na ten temat. Sam nie uwierzył w historię o kupcu, który przypadkowo znika w obcym mieście wraz z całym swoim dobytkiem. Z zasłyszanych fragmentów plotek wynikało, że Mauria umywa ręce od tej sprawy. Jakoby stado nekromantów i upiorów nie mogło z tym nic zrobić. Nie mogło... albo nie chciało. Czy to możliwe, że kupiec (o ile w ogóle nim był) poznał tajemnicę, której znać nie powinien? Ale wtedy Mauria wrobiłaby go w przestępstwo i pozbawiła życia, a nie porywała. Jeśli - ale tylko jeśli - nieumarlaki wzięły go żywcem, oznaczałoby to, że ów mężczyzna posiadał informacje albo dyplomatyczną wartość. Tłumaczyłoby to postępowanie władz Thenderionu. Nie mogą wykonać żadnego oficjalnego kroku w tej sprawie, nie chcąc ujawnić tożsamości i celu wyprawy kupca. Natomiast jeśli grupka awanturników wdarłaby się do Maurii, nie spowodowało by to zbyt wielkich problemów dyplomatycznych.
Nie! Za dużo w tym spekulacji, za mało faktów. Potrzebował więcej puzzli, by zgadnąć, co przedstawia układanka. Nagle roześmiał się ponurym śmiechem. Właśnie zdecydował, że wybiera się do ostatniego miejsca, które odwiedzić winien druid. Jego mistrzowie zapewne przewracają się teraz w mogiłach.
- Sądzę, że jest to sprawa warta zbadania i otwiera ciekawe możliwości... Ej, słuchasz mnie? - zapytał Darshes, zauważając rozkojarzenie rozmówczyni. Ekspresja jej twarzy, tak idealnej maski, zmieniła się nie do poznania. Wypłynęły na nią uczucia zdenerwowania, a może rozdrażnienia?
Podążył za jej wzrokiem tylko po to, by zobaczyć elfa-giganta. Szybko skurczył się w sobie, rozpoznając tą masywną sylwetkę. Lodowe elfy. Znacznie częściej spotykane na północy niż w jakiejkolwiek innej części Alaranii. Charakteryzowała ich bardziej "męska" budowa niż większość ich kuzynów. Zapewne to klimat zmienił tę rasę tak bardzo, że trzeba by było stworzyć dla nich osobny kanon.
Ten tutaj był jednak wyjątkiem nawet wśród swoich. Porównanie optyczne z wykidajłą utwierdziło go w tym przekonaniu - górował nad nim o niemal pół łba. Szeroka pierś i potężne łapska nawykłe do dzierżenia zimnej stali. Wzrok był twardy, ale cierpliwy. Nie był to zwykły awanturnik, ale też nie żołnierz.
Wtem jednak fala energii uderzyła w czułe zmysły maie. Poczuł, jak odruchowo jego ciało otacza się kokonem magicznej energii, gotowej zaleczyć każdą ranę właściciela. Atak jednak nie nastąpił, a do karczmy weszła kobieta. Rozejrzała się czujnie po wszystkich i ruszyła w stronę nekromanty. Darshes skupił się na swym zmyśle magicznym i wysłał go w stronę kobiety. I omal go nie zemdliło. Nie miał pojęcia, co to było, nie potrafił wszak czytać aur, jednak to coś przywodziło na myśl cierpienia i katusze. Wystarczyła drobna macka magi natury, zaledwie strumyczek grubości niteczki, by potwierdzić przypuszczenia.
- Piekielny! - syknął przez stół do swojej towarzyszki. Demonica mogła wyczuć, że ktoś bada ją magią, nie będzie potrafiła jej jednak wyśledzić ani zablokować. - Demony, nekromanci, naturianie, czarodziej, elfy, ludzie... jeszcze wejdzie tu jakiś upiór i będziemy mieć tak dziwaczną zgraję, że sami bogowie odwrócą od nas wzrok.
Skupił się jednak na teraźniejszości. Driada powtarzała zasłyszane plotki i wyraziła swoją opinię na ten temat. Sam nie uwierzył w historię o kupcu, który przypadkowo znika w obcym mieście wraz z całym swoim dobytkiem. Z zasłyszanych fragmentów plotek wynikało, że Mauria umywa ręce od tej sprawy. Jakoby stado nekromantów i upiorów nie mogło z tym nic zrobić. Nie mogło... albo nie chciało. Czy to możliwe, że kupiec (o ile w ogóle nim był) poznał tajemnicę, której znać nie powinien? Ale wtedy Mauria wrobiłaby go w przestępstwo i pozbawiła życia, a nie porywała. Jeśli - ale tylko jeśli - nieumarlaki wzięły go żywcem, oznaczałoby to, że ów mężczyzna posiadał informacje albo dyplomatyczną wartość. Tłumaczyłoby to postępowanie władz Thenderionu. Nie mogą wykonać żadnego oficjalnego kroku w tej sprawie, nie chcąc ujawnić tożsamości i celu wyprawy kupca. Natomiast jeśli grupka awanturników wdarłaby się do Maurii, nie spowodowało by to zbyt wielkich problemów dyplomatycznych.
Nie! Za dużo w tym spekulacji, za mało faktów. Potrzebował więcej puzzli, by zgadnąć, co przedstawia układanka. Nagle roześmiał się ponurym śmiechem. Właśnie zdecydował, że wybiera się do ostatniego miejsca, które odwiedzić winien druid. Jego mistrzowie zapewne przewracają się teraz w mogiłach.
- Sądzę, że jest to sprawa warta zbadania i otwiera ciekawe możliwości... Ej, słuchasz mnie? - zapytał Darshes, zauważając rozkojarzenie rozmówczyni. Ekspresja jej twarzy, tak idealnej maski, zmieniła się nie do poznania. Wypłynęły na nią uczucia zdenerwowania, a może rozdrażnienia?
Podążył za jej wzrokiem tylko po to, by zobaczyć elfa-giganta. Szybko skurczył się w sobie, rozpoznając tą masywną sylwetkę. Lodowe elfy. Znacznie częściej spotykane na północy niż w jakiejkolwiek innej części Alaranii. Charakteryzowała ich bardziej "męska" budowa niż większość ich kuzynów. Zapewne to klimat zmienił tę rasę tak bardzo, że trzeba by było stworzyć dla nich osobny kanon.
Ten tutaj był jednak wyjątkiem nawet wśród swoich. Porównanie optyczne z wykidajłą utwierdziło go w tym przekonaniu - górował nad nim o niemal pół łba. Szeroka pierś i potężne łapska nawykłe do dzierżenia zimnej stali. Wzrok był twardy, ale cierpliwy. Nie był to zwykły awanturnik, ale też nie żołnierz.
Wtem jednak fala energii uderzyła w czułe zmysły maie. Poczuł, jak odruchowo jego ciało otacza się kokonem magicznej energii, gotowej zaleczyć każdą ranę właściciela. Atak jednak nie nastąpił, a do karczmy weszła kobieta. Rozejrzała się czujnie po wszystkich i ruszyła w stronę nekromanty. Darshes skupił się na swym zmyśle magicznym i wysłał go w stronę kobiety. I omal go nie zemdliło. Nie miał pojęcia, co to było, nie potrafił wszak czytać aur, jednak to coś przywodziło na myśl cierpienia i katusze. Wystarczyła drobna macka magi natury, zaledwie strumyczek grubości niteczki, by potwierdzić przypuszczenia.
- Piekielny! - syknął przez stół do swojej towarzyszki. Demonica mogła wyczuć, że ktoś bada ją magią, nie będzie potrafiła jej jednak wyśledzić ani zablokować. - Demony, nekromanci, naturianie, czarodziej, elfy, ludzie... jeszcze wejdzie tu jakiś upiór i będziemy mieć tak dziwaczną zgraję, że sami bogowie odwrócą od nas wzrok.
- Hermina
- Szukający drogi
- Posty: 44
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Co? - spytała zaniepokojona zachowaniem czarodzieja, który wcześniej wydawał się niewzburzony i niewiarygodnie opanowany.
Wstał i wyszedł na deszcz. Hermina od razu pomyślała, że ten chce zrobić coś ważnego i nagłego. Tak wywnioskowała, a po drugie czuła, że musi przy tym być. Zapominając o zapłacie, szybko znalazła się przy ladzie:
- Dawaj moje rzeczy! - krzyknęła, pośpieszając karczmarza w sposób głośny i niebywale naganny.
- Ja ci dam, dziewucho!... - zaczął gniewnie karczmarz.
- Nie marudź! - przerwała mu. Następnie przeskoczyła przez ladę, spod której wyciągnęła plecak, pas z przymocowanymi sakwami oraz pokrowiec na jej lekką krasnoludzką kuszę.
- Nie dostaniesz zapłaty! Wyrzucę cię z pokoju! - Pogroził jej gniewnie palcem.
Hermina przeskoczyła ponownie przez ladę:
- Wypchaj się, grubasie! - wystawiła język.
Karczmarz w gniewie zawył jak niedźwiedź, następnie cisnął pierwszym lepszym przedmiotem, na jaki trafiła jego ręka. Był to kufel, który uderzył dziewczynę w ramię, nie czyniąc jej tym samym żadnej krzywdy. Kelnerka szybko znalazła przy drzwiach, a wychodząc, trzasnęła nimi z hukiem. Po zrobieniu kilku kroków na deszczu wypuściła z siebie powietrze, chcąc uspokoić oddech:
- Ale ogień! - skomentowała całe zajście.
Nie zdążyła pomyśleć o czarodzieju, gdy obok niej z przeraźliwym piskiem przebiegła dwójka dzieci. Dreszcz przeszył dziewczynę, która z troską i żalem odprowadziła je wzrokiem. Poczuła w sercu nienaturalny niepokój, nadchodzący i narastający strach.
- To twoja szmata! - krzyknął karczmarz, który nagle pojawił się w drzwiach. Hermina podskoczyła ze strachu, ale mężczyzna tylko cisnął jej płaszczem w kałużę. - Zapomniałaś i więcej mi tu nie wracaj!
Karczmarz poczęstował ją złowrogim spojrzeniem. Po chwili wrócił się do karczmy. Kelnerka podniosła swój płaszcz, następnie z dziko założonym ekwipażem podbiegła do czarodzieja, który próbował poskromić - „…Smoka?” - spytała sama siebie w myślach. Z bajek, jakie czytała, to smoki były zdecydowanie większe, i miały skrzydła. Hermina zatrzymała się dwanaście susów od smoczo-podobnego stwora, przyglądając się całej sytuacji z boku.
Wstał i wyszedł na deszcz. Hermina od razu pomyślała, że ten chce zrobić coś ważnego i nagłego. Tak wywnioskowała, a po drugie czuła, że musi przy tym być. Zapominając o zapłacie, szybko znalazła się przy ladzie:
- Dawaj moje rzeczy! - krzyknęła, pośpieszając karczmarza w sposób głośny i niebywale naganny.
- Ja ci dam, dziewucho!... - zaczął gniewnie karczmarz.
- Nie marudź! - przerwała mu. Następnie przeskoczyła przez ladę, spod której wyciągnęła plecak, pas z przymocowanymi sakwami oraz pokrowiec na jej lekką krasnoludzką kuszę.
- Nie dostaniesz zapłaty! Wyrzucę cię z pokoju! - Pogroził jej gniewnie palcem.
Hermina przeskoczyła ponownie przez ladę:
- Wypchaj się, grubasie! - wystawiła język.
Karczmarz w gniewie zawył jak niedźwiedź, następnie cisnął pierwszym lepszym przedmiotem, na jaki trafiła jego ręka. Był to kufel, który uderzył dziewczynę w ramię, nie czyniąc jej tym samym żadnej krzywdy. Kelnerka szybko znalazła przy drzwiach, a wychodząc, trzasnęła nimi z hukiem. Po zrobieniu kilku kroków na deszczu wypuściła z siebie powietrze, chcąc uspokoić oddech:
- Ale ogień! - skomentowała całe zajście.
Nie zdążyła pomyśleć o czarodzieju, gdy obok niej z przeraźliwym piskiem przebiegła dwójka dzieci. Dreszcz przeszył dziewczynę, która z troską i żalem odprowadziła je wzrokiem. Poczuła w sercu nienaturalny niepokój, nadchodzący i narastający strach.
- To twoja szmata! - krzyknął karczmarz, który nagle pojawił się w drzwiach. Hermina podskoczyła ze strachu, ale mężczyzna tylko cisnął jej płaszczem w kałużę. - Zapomniałaś i więcej mi tu nie wracaj!
Karczmarz poczęstował ją złowrogim spojrzeniem. Po chwili wrócił się do karczmy. Kelnerka podniosła swój płaszcz, następnie z dziko założonym ekwipażem podbiegła do czarodzieja, który próbował poskromić - „…Smoka?” - spytała sama siebie w myślach. Z bajek, jakie czytała, to smoki były zdecydowanie większe, i miały skrzydła. Hermina zatrzymała się dwanaście susów od smoczo-podobnego stwora, przyglądając się całej sytuacji z boku.
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
[Jako, że raczej nikt nie zamierza ze mną grać, a tak jakby PL brakuje, pozwolę sobie ugościć Was moim soczystym postem zapychającym przestrzeń oczekiwania. Wrażenia? Akcja? Michael Bay? Sprawdź sam.]
Galanoth topił łyżeczkę w pomarańczowo-beżowej brei nazywanej zupą - smakiem regionu. Polecali ją mieszkańcy, o pierwszej klasy daniu opowiadano rozmaite legendy kulinarne i pieśni podróżnych treli. Marchewkowy rarytas poddawał się pod próby żeliwnego brzeszczotu. Sztuciec gromadził porcje wybornego smaku, rozlewając ją potem w gardzieli Lodowego Elfa. Konsumpcja przebiegała bez większych problemów ani udziwnień. Ba, co więcej, kolejne kęsy i chapsy przybliżały Galanotha do wspomnieniowej nirwany, stawiał psyche-kroki na ścieżce wytłoczonej śniegiem dzieciństwa. Saneczkarstwo wyczynowe, polowania na ryby i niedźwiedzie, wędrówki po białych szczytach Dalekiej Północy - zupa marchewkowa często gościła na stołach biesiadnych, lecz zdecydowanie nie smakowała równie pierwszorzędnie jak w karczmie pełnej wrażeń.
Życie wymusza styczność z egzotyką oraz stworami, których zwykle prosty lud nie spodziewa się ujrzeć w tłumie podobnych sobie twarzy, mord wycieranych błotem i potem. Iluzoryczny spokój tawerny powoli opadał, składał się ku ruinie z kilku dość prostych względów. Galanoth zarył ustami o łupinki korzennika lekarskiego. Nie każdy smak odpowiadał wymaganiom zupy, jak nie każdy potrafił chować uprzedzeń w kieszeni. Standardem rasistowskim okazywały się miecze, pałki i scyzoryki, nierzadko magiczne uwagi szeptane pogardliwie. Elfa nie ruszały podobne sprawunki. Krańcem łyżeczki puknął w dno opróżnianego talerza, przecież co miałby się przejmować zgrają podróżników. Słyszał ich rozmowy, podsłuchiwał wargi czyhające na spisek. Spojrzeniem i zachowaniem całkowicie odbiegał od sytuacji panującej w karczmie. A jednak... rozśmieszyła go sytuacja, w której drogocenny, niebezpieczny sprzęt chowany jest tuż pod ladą barmańską. Galanoth nie ukrył sympatii dla kobiety walczącej o dobrobyt, pokręcił tez głową na boki, zupełnie nie dowierzając.
- Paranoia... - rzekł cicho, tuż pod nosem, zanim wargi zamoczył w pianie klasycznego portera. - Zastanawiam się, kto wpuścił to stworzenie...
Zamknął momentalnie oczy. Może to właściwie sen i nic nie dzieje się naprawdę?
Z elegancją i dostojnym ruchem dłoni, niewidocznym dla gawiedzi, która raczej nie miała czego szukać pod linią pasa Galanotha, powiódł palcami po Różyczce. Dotknął jej, rękojeść objął pewnym chwytem. Zapach kłótni rósł w powietrzu i wrzał. Jeszcze jeden bąbel i zupa wyleje się z garnka.
Galanoth topił łyżeczkę w pomarańczowo-beżowej brei nazywanej zupą - smakiem regionu. Polecali ją mieszkańcy, o pierwszej klasy daniu opowiadano rozmaite legendy kulinarne i pieśni podróżnych treli. Marchewkowy rarytas poddawał się pod próby żeliwnego brzeszczotu. Sztuciec gromadził porcje wybornego smaku, rozlewając ją potem w gardzieli Lodowego Elfa. Konsumpcja przebiegała bez większych problemów ani udziwnień. Ba, co więcej, kolejne kęsy i chapsy przybliżały Galanotha do wspomnieniowej nirwany, stawiał psyche-kroki na ścieżce wytłoczonej śniegiem dzieciństwa. Saneczkarstwo wyczynowe, polowania na ryby i niedźwiedzie, wędrówki po białych szczytach Dalekiej Północy - zupa marchewkowa często gościła na stołach biesiadnych, lecz zdecydowanie nie smakowała równie pierwszorzędnie jak w karczmie pełnej wrażeń.
Życie wymusza styczność z egzotyką oraz stworami, których zwykle prosty lud nie spodziewa się ujrzeć w tłumie podobnych sobie twarzy, mord wycieranych błotem i potem. Iluzoryczny spokój tawerny powoli opadał, składał się ku ruinie z kilku dość prostych względów. Galanoth zarył ustami o łupinki korzennika lekarskiego. Nie każdy smak odpowiadał wymaganiom zupy, jak nie każdy potrafił chować uprzedzeń w kieszeni. Standardem rasistowskim okazywały się miecze, pałki i scyzoryki, nierzadko magiczne uwagi szeptane pogardliwie. Elfa nie ruszały podobne sprawunki. Krańcem łyżeczki puknął w dno opróżnianego talerza, przecież co miałby się przejmować zgrają podróżników. Słyszał ich rozmowy, podsłuchiwał wargi czyhające na spisek. Spojrzeniem i zachowaniem całkowicie odbiegał od sytuacji panującej w karczmie. A jednak... rozśmieszyła go sytuacja, w której drogocenny, niebezpieczny sprzęt chowany jest tuż pod ladą barmańską. Galanoth nie ukrył sympatii dla kobiety walczącej o dobrobyt, pokręcił tez głową na boki, zupełnie nie dowierzając.
- Paranoia... - rzekł cicho, tuż pod nosem, zanim wargi zamoczył w pianie klasycznego portera. - Zastanawiam się, kto wpuścił to stworzenie...
Zamknął momentalnie oczy. Może to właściwie sen i nic nie dzieje się naprawdę?
Z elegancją i dostojnym ruchem dłoni, niewidocznym dla gawiedzi, która raczej nie miała czego szukać pod linią pasa Galanotha, powiódł palcami po Różyczce. Dotknął jej, rękojeść objął pewnym chwytem. Zapach kłótni rósł w powietrzu i wrzał. Jeszcze jeden bąbel i zupa wyleje się z garnka.
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
- Ej, ej! Od naturian to ty się... - ucięła zdanie. Powędrowała myślami do wspomnień. Jej matka nie była dobrym argumentem o czystości i niewinności rasy, którą reprezentowała. Mina jej zrzedła. W ramach pocieszenia upiła porządny łyk wina. - Ludzie? Ludzie są głupi i robią krzywdę samym sobie! Jakoś nieczęsto spotykam piekielnych, ale samo hasło "piekielny" mówi za siebie, ale elfy... - zakończyła z warknięciem. - Elfy... to dopiero dziadygi. Takie nonszalanckie, godne, wywyższone - syknęła, spoglądając na tajemniczego elfa. - Chłodne i na dodatek... - ugryzła się w język, zwróciła uwagę, że zaczyna tracić nad sobą kontrolę.
"Głupia ja! Walnęłabym się w łeb, ale to jeszcze bardziej zniszczy moją postawę! Grrrr! Jak mnie one rozdrażniają!"
Wyprostowała się, oparła rękę o ramię siedziska, następnie wzięła spokojny oddech, jakby chciała wszystko naprawić, zignorować zaistniałą sytuację. Spod kaptura wyzwolił się kosmyk brązowo-rudych włosów. Dłonią delikatnie wsunęła go pod kaptur, aby go ukryć, jednak ten uparcie walczył o wyzwolenie i ponownie, jak sprężyna, wyszedł na światło dzienne.
- Wierzysz w bogów? Poza tym jakoś bardzo negatywnie nastawiony jesteś do wszelakich żyjących i stąpających istot po tej ziemi. Nie wszystko jest chyba takie złowieszcze? - zwróciła uwagę nieznajomemu, ale nie było to uszczypliwe zapytanie.
Również i jej uwagę zwróciła kobieta wkraczająca do karczmy. Jednak bardziej interesowało ją to, dlaczego mężczyznę to tak zaintrygowało, niż sama kobieta. W końcu tyle istot można spotkać na tym świecie w tym tak różnorodnych, że nic nie jest już w stanie zadziwić Frigg.
"Głupia ja! Walnęłabym się w łeb, ale to jeszcze bardziej zniszczy moją postawę! Grrrr! Jak mnie one rozdrażniają!"
Wyprostowała się, oparła rękę o ramię siedziska, następnie wzięła spokojny oddech, jakby chciała wszystko naprawić, zignorować zaistniałą sytuację. Spod kaptura wyzwolił się kosmyk brązowo-rudych włosów. Dłonią delikatnie wsunęła go pod kaptur, aby go ukryć, jednak ten uparcie walczył o wyzwolenie i ponownie, jak sprężyna, wyszedł na światło dzienne.
- Wierzysz w bogów? Poza tym jakoś bardzo negatywnie nastawiony jesteś do wszelakich żyjących i stąpających istot po tej ziemi. Nie wszystko jest chyba takie złowieszcze? - zwróciła uwagę nieznajomemu, ale nie było to uszczypliwe zapytanie.
Również i jej uwagę zwróciła kobieta wkraczająca do karczmy. Jednak bardziej interesowało ją to, dlaczego mężczyznę to tak zaintrygowało, niż sama kobieta. W końcu tyle istot można spotkać na tym świecie w tym tak różnorodnych, że nic nie jest już w stanie zadziwić Frigg.
Druid zignorował pierwszą część wypowiedzi driady. Są rzeczy, o których człowiek czy też każda istota rozumna nie ma ochoty rozmawiać. Jego nauczyciele mieli taką irytującą maksymę. Jak ona szła? Darshes zrobił zamyśloną minę, przewijając przed oczami wszystkie te niezliczone sentencje i maksymy.
"Umysł człowieka winien być twierdzą, ostateczną obroną przed otaczającym nas światem."
Jakoś tak to szło. Zdanie to było naprawdę zabawne, zwłaszcza gdy Darshes dowiedział się lata później, że ów druid posiadał dar czytania myśli. Jednak teraz... nie, przez ostatnie pół roku zdawał się naprawdę rozumieć prawdziwą wartość tych słów. Gdyby nie umysł, do którego mógł się bezpiecznie wycofać, stałby się wrakiem, zaledwie cieniem samego siebie. Jeśli ktoś przełamałby tę ostatnią barierę, przebił się przez mury tej ostatniej twierdzy, odnalazłby bezbronnego słabego druida. Zbyt słabego, by obronić to, co było mu najdroższe.
- Bogów? A może i istnieją. Nigdy żadnego nie poznałem i nie mam zamiaru tego robić. Jeśli pozwalają na to, co się na świecie dzieje, to jest to banda skur... - Powstrzymał się przed skończeniem zdania i naciągnął kaptur. Ludzie niezbyt pochlebnie patrzyli na heretyków. Mogliby nawet chwycić za widły.
- Nie byłaś daleko od prawdy, moja pani. Nienawidzę ludzi - to głupcy. Nienawidzę czarodziei - ci szukają tylko własnej korzyści. Nienawidzę władców - ci, nawet najlepsi, wykorzystują sobie podległych. Nienawidzę w końcu zwykłych mieszczan i wieśniaków. Ci ostatni dają sobą manipulować i pomiatać, uginając kark przed losem. A reszta... - tu poskrobał się po delikatnym zaroście na brodzie -reszta ma swoje dobre i złe strony.
- Nie myl tego jednak z zaufaniem i szacunkiem, pani - dodał po chwili. - Nie nienawidzę nekromantów, a jednak nie jestem wstanie im zaufać, a ich sztuka nie wzbudza we mnie żadnego szacunku. Nie ufam piekielnym, jednak ich nie nienawidzę. Posiadam natomiast spory szacunek dla ich zdolności manipulacji śmiertelnikami. - Założył ręce na piersi, a spod cienia kaptura błysnęło dwoje zielonkawych oczu. - I w końcu kocham wszystkie dzieci natury. Nie zaufam jednak nigdy elfom. Nie miej mi tego za złe, pani, ale nie ufam waszej rasie. Macie zwodniczą naturę, co jednak nie przeszkadza mi kochać was niczym siostry i braci i szanować za wasze zdolności. Poza tym jesteście bliżej natury niż jakakolwiek inna rasa. Być może nawet bliżej niż my.
Wypowiadając ostatnie słowa, odstawił pusty już kufel alkoholu. Nawet nie wiedział, kiedy go dokończył, a żołądek zaczął już mu odśpiewywać symfonię, więc popatrzył na kelnerkę. Ta jednak przebiegła obok nich, bynajmniej nie z jedzeniem. Darshes zmarszczył brwi i spojrzał na oberżystę. Ciekawe, kto teraz przyniesie mu jego strawę? Szczęściem, opasły mężczyzna już szedł z talerzem czegoś, co parowało i co mogło zapełnić żołądek druida. Niemal rzucił mu strawę, a sam wyszedł ze wściekłą miną za dziewczyną.
Darshes spojrzał na opasłego mężczyznę stojącego w drzwiach, jednak jego słowa zostały zagłuszone przez kolejny wybuch śmiechu spitych gości tegoż jakże uroczego przybytku.
Maie uniósł drewnianą łyżkę i spróbował wyłowić z wody coś konkretniejszego. Mięso. I to jakieś półsurowe.
- Chyba na zbyt wiele liczyłem - mruknął bardziej do siebie niż do driady. Przełknął jeszcze dwa kęsy i odstawił prymitywny sztuciec. - Chyba teraz moja kolej, by trochę cię powypytywać. Mówisz, że nie wszystkie istoty są takie złe. A jednak tamten rosły elf, którego, jak się domyślam, nigdy wcześniej nie spotkałaś, budzi u ciebie niepewność czy też swoistego rodzaju niechęć. Chyba nie tylko ja wrzucam istoty człekopodobne do jednego worka. - To nie było pytanie i druid nawet nie czekał na odpowiedź. - Interesuje cie sprawa Maurii i jak się domyślam, prędzej czy później zamierzasz zbadać sprawę tego kupca. - To również nie było pytanie, a raczej założenie. Jeśli nie zaprzeczy, stanowić to będzie jawne potwierdzenie jego domysłów. - Pytanie brzmi: jaki cel w tym wszystkim może mieć istota taka jak ty, pani? Spraw ta jest dla ciebie rozrywką, pracą czy sprawą osobistą?
"Umysł człowieka winien być twierdzą, ostateczną obroną przed otaczającym nas światem."
Jakoś tak to szło. Zdanie to było naprawdę zabawne, zwłaszcza gdy Darshes dowiedział się lata później, że ów druid posiadał dar czytania myśli. Jednak teraz... nie, przez ostatnie pół roku zdawał się naprawdę rozumieć prawdziwą wartość tych słów. Gdyby nie umysł, do którego mógł się bezpiecznie wycofać, stałby się wrakiem, zaledwie cieniem samego siebie. Jeśli ktoś przełamałby tę ostatnią barierę, przebił się przez mury tej ostatniej twierdzy, odnalazłby bezbronnego słabego druida. Zbyt słabego, by obronić to, co było mu najdroższe.
- Bogów? A może i istnieją. Nigdy żadnego nie poznałem i nie mam zamiaru tego robić. Jeśli pozwalają na to, co się na świecie dzieje, to jest to banda skur... - Powstrzymał się przed skończeniem zdania i naciągnął kaptur. Ludzie niezbyt pochlebnie patrzyli na heretyków. Mogliby nawet chwycić za widły.
- Nie byłaś daleko od prawdy, moja pani. Nienawidzę ludzi - to głupcy. Nienawidzę czarodziei - ci szukają tylko własnej korzyści. Nienawidzę władców - ci, nawet najlepsi, wykorzystują sobie podległych. Nienawidzę w końcu zwykłych mieszczan i wieśniaków. Ci ostatni dają sobą manipulować i pomiatać, uginając kark przed losem. A reszta... - tu poskrobał się po delikatnym zaroście na brodzie -reszta ma swoje dobre i złe strony.
- Nie myl tego jednak z zaufaniem i szacunkiem, pani - dodał po chwili. - Nie nienawidzę nekromantów, a jednak nie jestem wstanie im zaufać, a ich sztuka nie wzbudza we mnie żadnego szacunku. Nie ufam piekielnym, jednak ich nie nienawidzę. Posiadam natomiast spory szacunek dla ich zdolności manipulacji śmiertelnikami. - Założył ręce na piersi, a spod cienia kaptura błysnęło dwoje zielonkawych oczu. - I w końcu kocham wszystkie dzieci natury. Nie zaufam jednak nigdy elfom. Nie miej mi tego za złe, pani, ale nie ufam waszej rasie. Macie zwodniczą naturę, co jednak nie przeszkadza mi kochać was niczym siostry i braci i szanować za wasze zdolności. Poza tym jesteście bliżej natury niż jakakolwiek inna rasa. Być może nawet bliżej niż my.
Wypowiadając ostatnie słowa, odstawił pusty już kufel alkoholu. Nawet nie wiedział, kiedy go dokończył, a żołądek zaczął już mu odśpiewywać symfonię, więc popatrzył na kelnerkę. Ta jednak przebiegła obok nich, bynajmniej nie z jedzeniem. Darshes zmarszczył brwi i spojrzał na oberżystę. Ciekawe, kto teraz przyniesie mu jego strawę? Szczęściem, opasły mężczyzna już szedł z talerzem czegoś, co parowało i co mogło zapełnić żołądek druida. Niemal rzucił mu strawę, a sam wyszedł ze wściekłą miną za dziewczyną.
Darshes spojrzał na opasłego mężczyznę stojącego w drzwiach, jednak jego słowa zostały zagłuszone przez kolejny wybuch śmiechu spitych gości tegoż jakże uroczego przybytku.
Maie uniósł drewnianą łyżkę i spróbował wyłowić z wody coś konkretniejszego. Mięso. I to jakieś półsurowe.
- Chyba na zbyt wiele liczyłem - mruknął bardziej do siebie niż do driady. Przełknął jeszcze dwa kęsy i odstawił prymitywny sztuciec. - Chyba teraz moja kolej, by trochę cię powypytywać. Mówisz, że nie wszystkie istoty są takie złe. A jednak tamten rosły elf, którego, jak się domyślam, nigdy wcześniej nie spotkałaś, budzi u ciebie niepewność czy też swoistego rodzaju niechęć. Chyba nie tylko ja wrzucam istoty człekopodobne do jednego worka. - To nie było pytanie i druid nawet nie czekał na odpowiedź. - Interesuje cie sprawa Maurii i jak się domyślam, prędzej czy później zamierzasz zbadać sprawę tego kupca. - To również nie było pytanie, a raczej założenie. Jeśli nie zaprzeczy, stanowić to będzie jawne potwierdzenie jego domysłów. - Pytanie brzmi: jaki cel w tym wszystkim może mieć istota taka jak ty, pani? Spraw ta jest dla ciebie rozrywką, pracą czy sprawą osobistą?
- Aishele
- Senna Zjawa
- Posty: 276
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Zjawa
- Profesje: Włóczęga , Medium
- Kontakt:
- Zwłoki. Nie. Wcale. Nie przeszkadzają. W sumie to ja sama... aa... lalala... ja sama mam na imię Aishele!
"Ja sama jestem zwłokami" - to raczej średni tekst na początek znajomości, ale język Aishele bywał zbyt prędki i o dobrych parę kroków wyprzedzał rozum... Tym razem jednak zdołała się jeszcze w porę w niego ugryźć.
Swoją drogą, dziwny był ten stosunek, jaki topielica miała do swojego nieumarłego stanu - z jednej strony uznawała to za naturalne i przechodziła nad tym do porządku dziennego, bo ileż można płakać nad rozlanym mlekiem, z drugiej zaś zupełnie wypierała to ze świadomości i nie chciała się do tego przyznać ani przed sobą samą, ani przed innymi. Nawet, jeśli sprawa była w oczywisty sposób nie do ukrycia. Fakt, że miała nieco więcej szczęścia niż przeciętny ożywieniec i jej ciało nie zdążyło doznać po śmierci zbyt poważnego rozkładu, ale i tak było po niej widać, że nie jest zwykłą panienką, która tylko trochę przemokła na deszczu. Chociażby te jej ruchy, tak dziwne, sztywne i niezręczne, świadczyły o tym, że Aishele odwykła od oporu powietrza. Niby drobiazg, lecz do wyłapania przez bystrzejsze oko...
Wnętrze chaty stanowiła zaledwie jedna izba, która była zarazem kuchnią, jadalnią, salonem, sypialnią i pokojem dziecięcym. Duże łóżko z wielką pierzyną, malowana kołyska dla młodszego z maluchów, stół, kredens, parę skrzyń i krzeseł, jakaś licha polewka, bulgocąca jeszcze w kociołku nad ogniem... Gdyby topielica pamiętała więcej ze swojego dawnego życia, mogłaby wręcz rzec, że w podobnej chatce mieszkała niegdyś ona sama. Ale, cóż, nie pamiętała. Tylko coś ją tknęło na widok porzuconego gdzieś kawałka bielonego płótna, na którym ktoś zaczął haftować gałązkę kwitnącej jabłoni... Oczywiście nie pamiętała również tych zimowych wieczorów, kiedy wyszywała te same różowe pąki na matczynym obrusie, lecz ciało miało lepszą pamięć niż umysł. Jej palce same wiedziały, jak należy dokończyć robótkę i zanim dziewczyna zdążyła się choćby zastanowić, już trzymała w rękach igłę i wyszywała. Nawet nie wiedziała, jaki impuls kazał jej to zrobić.
- Przez tę dziurę trochę będzie tu wiać - zauważyła po paru chwilach, zerkając z ukosa na wyważone drzwi. Deszcz zacinał złośliwie i bębnił o liche deski, z których sklecono podłogę. - Tak mi zimno... tak zimno... - Topielica natychmiast usiadła koło paleniska, aby trochę się ogrzać i osuszyć, choć gdzieś w głębi miała świadomość, że to przecież bez sensu. Chłodu śmierci, który przesyca kości i duszę, nie da się przegonić tak łatwo.
Dziewczyna nie przyznała się do tego na głos, lecz jedno z uciekających w popłochu dzieci potrąciło ją, gdy sterczała jeszcze przy progu i przez ułamek sekundy widziała to samo, co Xaira wymalowała przed oczami małej blondyneczki. I nie był to widok, który wzbudzał zaufanie do osoby, która była w stanie wykreować coś takiego, dlatego Aishele nie całkiem uwierzyła w to "nie zrobię ci krzywdy". Kuliła się więc przy palenisku, starając się nie zwracać na siebie uwagi tej przerażającej kobiety. I wyszywając kwiatki na kawałku płótna - co za absurd.
Dwa trupy, leżące wśród rozrzuconych dziecięcych zabawek, może mogłyby wadzić komuś nieco bardziej wrażliwemu. Topielica nawet nie zaprzątała sobie nimi głowy, marząc wyłącznie o schwytaniu choć odrobiny ciepła.
"Ja sama jestem zwłokami" - to raczej średni tekst na początek znajomości, ale język Aishele bywał zbyt prędki i o dobrych parę kroków wyprzedzał rozum... Tym razem jednak zdołała się jeszcze w porę w niego ugryźć.
Swoją drogą, dziwny był ten stosunek, jaki topielica miała do swojego nieumarłego stanu - z jednej strony uznawała to za naturalne i przechodziła nad tym do porządku dziennego, bo ileż można płakać nad rozlanym mlekiem, z drugiej zaś zupełnie wypierała to ze świadomości i nie chciała się do tego przyznać ani przed sobą samą, ani przed innymi. Nawet, jeśli sprawa była w oczywisty sposób nie do ukrycia. Fakt, że miała nieco więcej szczęścia niż przeciętny ożywieniec i jej ciało nie zdążyło doznać po śmierci zbyt poważnego rozkładu, ale i tak było po niej widać, że nie jest zwykłą panienką, która tylko trochę przemokła na deszczu. Chociażby te jej ruchy, tak dziwne, sztywne i niezręczne, świadczyły o tym, że Aishele odwykła od oporu powietrza. Niby drobiazg, lecz do wyłapania przez bystrzejsze oko...
Wnętrze chaty stanowiła zaledwie jedna izba, która była zarazem kuchnią, jadalnią, salonem, sypialnią i pokojem dziecięcym. Duże łóżko z wielką pierzyną, malowana kołyska dla młodszego z maluchów, stół, kredens, parę skrzyń i krzeseł, jakaś licha polewka, bulgocąca jeszcze w kociołku nad ogniem... Gdyby topielica pamiętała więcej ze swojego dawnego życia, mogłaby wręcz rzec, że w podobnej chatce mieszkała niegdyś ona sama. Ale, cóż, nie pamiętała. Tylko coś ją tknęło na widok porzuconego gdzieś kawałka bielonego płótna, na którym ktoś zaczął haftować gałązkę kwitnącej jabłoni... Oczywiście nie pamiętała również tych zimowych wieczorów, kiedy wyszywała te same różowe pąki na matczynym obrusie, lecz ciało miało lepszą pamięć niż umysł. Jej palce same wiedziały, jak należy dokończyć robótkę i zanim dziewczyna zdążyła się choćby zastanowić, już trzymała w rękach igłę i wyszywała. Nawet nie wiedziała, jaki impuls kazał jej to zrobić.
- Przez tę dziurę trochę będzie tu wiać - zauważyła po paru chwilach, zerkając z ukosa na wyważone drzwi. Deszcz zacinał złośliwie i bębnił o liche deski, z których sklecono podłogę. - Tak mi zimno... tak zimno... - Topielica natychmiast usiadła koło paleniska, aby trochę się ogrzać i osuszyć, choć gdzieś w głębi miała świadomość, że to przecież bez sensu. Chłodu śmierci, który przesyca kości i duszę, nie da się przegonić tak łatwo.
Dziewczyna nie przyznała się do tego na głos, lecz jedno z uciekających w popłochu dzieci potrąciło ją, gdy sterczała jeszcze przy progu i przez ułamek sekundy widziała to samo, co Xaira wymalowała przed oczami małej blondyneczki. I nie był to widok, który wzbudzał zaufanie do osoby, która była w stanie wykreować coś takiego, dlatego Aishele nie całkiem uwierzyła w to "nie zrobię ci krzywdy". Kuliła się więc przy palenisku, starając się nie zwracać na siebie uwagi tej przerażającej kobiety. I wyszywając kwiatki na kawałku płótna - co za absurd.
Dwa trupy, leżące wśród rozrzuconych dziecięcych zabawek, może mogłyby wadzić komuś nieco bardziej wrażliwemu. Topielica nawet nie zaprzątała sobie nimi głowy, marząc wyłącznie o schwytaniu choć odrobiny ciepła.
- Xaira
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 65
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
- Miło mi Cię poznać, Aishele - powiedziała nekromantka i zaszczyciła topielicę swoim uśmiechem w postaci lekkiego uniesienia warg do góry. Zwykłych ludzi może i by spłoszył ten uśmiech, ale była pewna, że o topielicę nie ma się co martwić. Tak samo zresztą Aishele niepotrzebnie gryzła się w język, bo Xaira już po pierwszym spojrzeniu na nią wiedziała, że jest nieumarłą. Zbyt wielu reprezentantów tejże rasy się naoglądała bądź nawet sama stworzyła, by nie umieć tego rozpoznać. Jeżeli jednak Aishele nie chciała o tym mówić, to nie było problemu, Xaira nie musiała poruszać tego tematu.
Xaira rozejrzała się po dosyć skromnej izbie, z której składała się cała chatka. Otworzyła kredens, jednak znajdowało się tam tylko kilka białych, nijakich i poobtłukiwanych naczyń. Zawartość skrzyń również była tak samo mało interesująca, w związku z czym nekromantka zamknęła je równie szybko, jak otworzyła.
Xaira zdziwiła się nieco, ale i uśmiechnęła, na widok topielicy wyszywającej kwitnącą jabłoń. To raczej był rzadko spotykany widok. Ta dziewczyna musiała być za życia naprawdę niewinna. Ciekawiło ją, który nekromanta ją wskrzesił i po co. Raczej nie nadawała się na wojownika do armii, a i nie była pocięta, aby być przedmiotem eksperymentów.
- Masz rację, Aishele. Trzeba coś z tym zrobić - odparła, również spoglądając na drzwi. Wysłała Rainę na obchód wokół domku, która pod płachtą ze skóry znalazła kilka desek najprawdopodobniej zachowanych dla ewentualnego remontu jakiejkolwiek szczęści domu. Jaszczurka przyniosła je w swojej paszczy, a Xaira oparła je od ziemi aż po framugę drzwi, na szczęście były większe niż wejście. Dodatkowo zarzuciła na nie jeden z obrusów.
- Teraz powinno być już lepiej - powiedziała i podeszła do topielicy i uklęknęła przy niej.
- Dobrze ci idzie. Swoją drogą wygląda na to, że będziemy spały w jednym łóżku, mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza? - zapytała. Potem sięgnęła do jednego z flakoników przypiętego do pasa, po czym podała go Aish.
- Wypij to. Od razu będzie ci cieplej. - Tak, Xaira doskonale wiedziała, jak ogrzać nieumarłych.
Xaira rozejrzała się po dosyć skromnej izbie, z której składała się cała chatka. Otworzyła kredens, jednak znajdowało się tam tylko kilka białych, nijakich i poobtłukiwanych naczyń. Zawartość skrzyń również była tak samo mało interesująca, w związku z czym nekromantka zamknęła je równie szybko, jak otworzyła.
Xaira zdziwiła się nieco, ale i uśmiechnęła, na widok topielicy wyszywającej kwitnącą jabłoń. To raczej był rzadko spotykany widok. Ta dziewczyna musiała być za życia naprawdę niewinna. Ciekawiło ją, który nekromanta ją wskrzesił i po co. Raczej nie nadawała się na wojownika do armii, a i nie była pocięta, aby być przedmiotem eksperymentów.
- Masz rację, Aishele. Trzeba coś z tym zrobić - odparła, również spoglądając na drzwi. Wysłała Rainę na obchód wokół domku, która pod płachtą ze skóry znalazła kilka desek najprawdopodobniej zachowanych dla ewentualnego remontu jakiejkolwiek szczęści domu. Jaszczurka przyniosła je w swojej paszczy, a Xaira oparła je od ziemi aż po framugę drzwi, na szczęście były większe niż wejście. Dodatkowo zarzuciła na nie jeden z obrusów.
- Teraz powinno być już lepiej - powiedziała i podeszła do topielicy i uklęknęła przy niej.
- Dobrze ci idzie. Swoją drogą wygląda na to, że będziemy spały w jednym łóżku, mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza? - zapytała. Potem sięgnęła do jednego z flakoników przypiętego do pasa, po czym podała go Aish.
- Wypij to. Od razu będzie ci cieplej. - Tak, Xaira doskonale wiedziała, jak ogrzać nieumarłych.
- Hajime
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 61
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Pradawny - Czarodziej
- Profesje:
- Kontakt:
Jak się okazało, jaszczurka niewątpliwie była oswojona. Jasnowłosy z wyraźnym zaciekawieniem obserwował, jak okrążywszy kilka razy chatkę, przyniosła do środka jakieś deski, z któryś ktoś od wewnątrz zaimprowizował drzwi. Prawdopodobnie w bardziej sprzyjających warunkach pogodowych nasz bohater nie omieszkałby wypytać właściciela gada o sposób hodowli oraz tresury, jednakże w obecnej sytuacji zbieranie informacji do notesu było ostatnią rzeczą, o jakiej myślał mag.
W tak zwanym między czasie czarodziej zdał sobie sprawę z tego, że dołączyła do niego szukająca przygód kelnerka. Pradawny nieznacznie obrócił w jej stronę głowę.
Niebieskooki powinien ją w tej chwili odprawić, kazać odejść, ale cóż, skoro chciała udać się do Maurii, to może spotkanie z ciemną magią wybije jej taki pomysł z głowy skutecznie w miejscu, gdzie chyba ma swój dom. Co prawda jego opiekuńcza natura buntowała się przeciw pozostawieniu jej obok siebie, ale może lepiej jej nie odsyłać? Mając ją za plecami, jasnowłosy będzie miał dodatkowy dobry powód, by nie dopuścić, by cokolwiek złego wydostało się na zewnątrz, a jak wiadomo, odpowiednia motywacja pozwala zdziałać cuda. Przez chwilę pradawny bił się z myślami, ostatecznie uznając, że "pozwoli" jej zostać za sobą.
- Jeśli chcesz zostać, trzymaj się z tyłu. Nie waż się wchodzić do budynku - polecił jej tonem nieznoszącym sprzeciwu, wyraźnie akcentując ostatnie słowa. Następnie jasnowłosy dobył miecza i trzymając go w prawej dłoni, a w lewej laskę, skierował się w stronę "drzwi". Zatrzymał się przed nimi w niewielkiej odległości, badając, czy aby ktoś nie zabezpieczył ich zaklęciem, ale nie wyczuł niczego. Cóż, wszystko wskazywało na to, że nowy właściciel lokalu nie spodziewał się gości.
Pradawny skierował laskę w stronę desek, po czym lekko zmrużył oczy i wezwał moc. Magia od zawsze była częścią jego życia, swoistym przedłużeniem ciała. Hajime nie traktował jej jak zwykłego narzędzia ułatwiającego życie. Dla czarodzieja była integralną częścią jego osoby, tak jak noga czy ręka. Przez krótką chwilę mag kształtował w umyśle obraz, po czym dotknął podporą drzwi...
Deski wleciały do środka z hukiem pod naporem silnego wiatru, który stale wiejąc przewracał wszystko w pomieszczeniu, gdy czarodziej przekraczał próg chaty. Baczny wzrok pradawnego błyskawicznie odnalazł dwie "nowe" lokatorki. Aura magii bijąca od przedmiotów posiadanych przez Xairę sprawiła, że to na niej Hajime skupił swą uwagę. Nie chcąc jej dać za dużo czasu na rozeznanie się w sytuacji, wymierzył w nią laskę i skupiwszy się na niej, zogniskował siłę ciśnienia powietrza z zamiarem przyszpilenia jej do podłogi...
W tak zwanym między czasie czarodziej zdał sobie sprawę z tego, że dołączyła do niego szukająca przygód kelnerka. Pradawny nieznacznie obrócił w jej stronę głowę.
Niebieskooki powinien ją w tej chwili odprawić, kazać odejść, ale cóż, skoro chciała udać się do Maurii, to może spotkanie z ciemną magią wybije jej taki pomysł z głowy skutecznie w miejscu, gdzie chyba ma swój dom. Co prawda jego opiekuńcza natura buntowała się przeciw pozostawieniu jej obok siebie, ale może lepiej jej nie odsyłać? Mając ją za plecami, jasnowłosy będzie miał dodatkowy dobry powód, by nie dopuścić, by cokolwiek złego wydostało się na zewnątrz, a jak wiadomo, odpowiednia motywacja pozwala zdziałać cuda. Przez chwilę pradawny bił się z myślami, ostatecznie uznając, że "pozwoli" jej zostać za sobą.
- Jeśli chcesz zostać, trzymaj się z tyłu. Nie waż się wchodzić do budynku - polecił jej tonem nieznoszącym sprzeciwu, wyraźnie akcentując ostatnie słowa. Następnie jasnowłosy dobył miecza i trzymając go w prawej dłoni, a w lewej laskę, skierował się w stronę "drzwi". Zatrzymał się przed nimi w niewielkiej odległości, badając, czy aby ktoś nie zabezpieczył ich zaklęciem, ale nie wyczuł niczego. Cóż, wszystko wskazywało na to, że nowy właściciel lokalu nie spodziewał się gości.
Pradawny skierował laskę w stronę desek, po czym lekko zmrużył oczy i wezwał moc. Magia od zawsze była częścią jego życia, swoistym przedłużeniem ciała. Hajime nie traktował jej jak zwykłego narzędzia ułatwiającego życie. Dla czarodzieja była integralną częścią jego osoby, tak jak noga czy ręka. Przez krótką chwilę mag kształtował w umyśle obraz, po czym dotknął podporą drzwi...
Deski wleciały do środka z hukiem pod naporem silnego wiatru, który stale wiejąc przewracał wszystko w pomieszczeniu, gdy czarodziej przekraczał próg chaty. Baczny wzrok pradawnego błyskawicznie odnalazł dwie "nowe" lokatorki. Aura magii bijąca od przedmiotów posiadanych przez Xairę sprawiła, że to na niej Hajime skupił swą uwagę. Nie chcąc jej dać za dużo czasu na rozeznanie się w sytuacji, wymierzył w nią laskę i skupiwszy się na niej, zogniskował siłę ciśnienia powietrza z zamiarem przyszpilenia jej do podłogi...
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Frigg powędrowała myślami w inny świat. No cóż... Nie mogła nadmiernie bronić swojej rasy. W jej głowie ciągle tkwiły słowa ojca, który porównywał ją do matki. Tej zdrajczyni. Czy na pewno nią była? Nigdy się nie dowiedziała. Jak taka bezbronna istota mogła być zdrajczynią? Co takiego w swoim życiu zrobiła i dlaczego pozostawiła Frigg? Na te i wiele jeszcze pytań nie znała odpowiedzi, za to namiętnie ich szukała. Kącik jej ust podniósł się na chwilę w momencie, gdy mężczyzna wypowiadał się na temat Bogów. O dziwo, z chęcią go wysłuchała. Nie zachowała się ignorancko, wręcz przeciwnie. Dość uważnie wysłuchiwała słów nieznajomego. Zaciekawił ją również fakt, dlaczego założył kaptur. Czyżby przez tę kobietę? Poczuł się nieswojo? Zazwyczaj ludzie ukrywają się pod płachtą, kiedy chcą coś ukryć.
- Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, to zdanie powtarza się równie często, co wieść o Upiornej Dziewicy. Dla mnie to nie ma sensu - szanować takich istot, co manipulują, a sami nie potrafią zasłużyć na to, co by chcieli mieć, khe! - zakpiła.
"Pani?...." pomyślała. Na to hasło na prawdę zrobiło jej się ciepło na sercu. "Pani..." znów przez myśl przeszło jej to hasło. Już dawno nikt nie zwracał się do niej w ten sposób. Dla driady było to już prawie jak starodawny, archaiczny zwrot!
- Według mnie albo ten kupiec nim nie był, tylko kimś niemiłosiernie ważnym z istotnymi informacjami, albo jest tylko przykrywką do innych spraw. Wiesz... coś w stylu żeby odwrócić uwagę wszelakich istot od tego, co naprawdę chcą zrobić. Stawiam na to pierwsze, bo na drugą sytuację nie mam większej argumentacji... Politykiem bynajmniej nie jestem... -mruknęła pod koniec. - A czy to ważne, czym się tutaj kierowałam? - stwierdziła, wędrując przy tym palcem po rogach kieliszka. - Cokolwiek by mną nie kierowało, to nie ma tutaj większego znaczenia. A ty, nieznajomy? Miałeś jakiś konkretny powód? Szukasz szczura? - zapytała z delikatnym uśmieszkiem na twarzy. Powróciła do wzrokiem do jego wyraźnie zielonych oczu. Były obdarzone tak niemiłosiernie nasyconym kolorem...
- Co do elfów... To czy tacy właśnie nie są? Zresztą... nieważne. - Ostatnie zdanie wypowiedziała ściszonym głosem, jakby było mniej ważne od tego co wcześniej mówiła.
Spojrzała na podany talerz zupy. Nie, żeby współczuła towarzyszowi tego, co zamówił, ale sama na jego miejscu byłaby niezadowolona. Sama woda, zero potrawy. Pewnie nawet nie była dobrze doprawiona. Nawet z uszkodzonym zmysłem smaku driada czuła już niesmak w ustach, jednakże nie wyraziła swojej opinii na głos.
- Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, to zdanie powtarza się równie często, co wieść o Upiornej Dziewicy. Dla mnie to nie ma sensu - szanować takich istot, co manipulują, a sami nie potrafią zasłużyć na to, co by chcieli mieć, khe! - zakpiła.
"Pani?...." pomyślała. Na to hasło na prawdę zrobiło jej się ciepło na sercu. "Pani..." znów przez myśl przeszło jej to hasło. Już dawno nikt nie zwracał się do niej w ten sposób. Dla driady było to już prawie jak starodawny, archaiczny zwrot!
- Według mnie albo ten kupiec nim nie był, tylko kimś niemiłosiernie ważnym z istotnymi informacjami, albo jest tylko przykrywką do innych spraw. Wiesz... coś w stylu żeby odwrócić uwagę wszelakich istot od tego, co naprawdę chcą zrobić. Stawiam na to pierwsze, bo na drugą sytuację nie mam większej argumentacji... Politykiem bynajmniej nie jestem... -mruknęła pod koniec. - A czy to ważne, czym się tutaj kierowałam? - stwierdziła, wędrując przy tym palcem po rogach kieliszka. - Cokolwiek by mną nie kierowało, to nie ma tutaj większego znaczenia. A ty, nieznajomy? Miałeś jakiś konkretny powód? Szukasz szczura? - zapytała z delikatnym uśmieszkiem na twarzy. Powróciła do wzrokiem do jego wyraźnie zielonych oczu. Były obdarzone tak niemiłosiernie nasyconym kolorem...
- Co do elfów... To czy tacy właśnie nie są? Zresztą... nieważne. - Ostatnie zdanie wypowiedziała ściszonym głosem, jakby było mniej ważne od tego co wcześniej mówiła.
Spojrzała na podany talerz zupy. Nie, żeby współczuła towarzyszowi tego, co zamówił, ale sama na jego miejscu byłaby niezadowolona. Sama woda, zero potrawy. Pewnie nawet nie była dobrze doprawiona. Nawet z uszkodzonym zmysłem smaku driada czuła już niesmak w ustach, jednakże nie wyraziła swojej opinii na głos.
- Aishele
- Senna Zjawa
- Posty: 276
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Zjawa
- Profesje: Włóczęga , Medium
- Kontakt:
- Nie przeszkadza, ale, ale... - wydusiła topielica w odpowiedzi. - Nie, nie, ja nie muszę spać, ja tu posiedzę... Albo... No nie wiem, co to jest?
Obca i groźna kobieta dała nieumarłej coś do picia - i co zrobiło to naiwne stworzonko? Grzecznie wypiło, a jakże. Bez żadnej głębszej refleksji. Ale w istocie dziewczyna poczuła się nieco lepiej, przełknąwszy łyk owego słodkawego, trochę palącego w język płynu, więc może rzeczywiście nie było się czego bać... Topielicy wydawało się przez momencik, że nawet krew w jej żyłach nie krąży już tak leniwie jak zwykle, a jakiś płomyk ciepła wykluwa się w głębi ciała. Może Xaira faktycznie nie miała wobec niej wrogich zamiarów?
Szkoda, że ktoś znienacka musiał wparować do chałupy i przeszkodzić tej znajomości właśnie wtedy, gdy zaczynała się pomału nieco lepiej zapowiadać (w końcu, bądź co bądź, doszło już do łóżkowych propozycji!).
Aishele wrzasnęła wniebogłosy i poderwała się z miejsca, w pierwszym odruchu przerażenia chwytając dyndający nad ogniem kociołek, by bez zastanowienia chlusnąć wrzącą polewką prosto w intruza. Chata była malutka, więc daleko nie było.
Misterna robótka z kwiatowym haftem pofrunęła gdzieś w kąt, a nieumarła krzyczała i krzyczała. Nie była w stanie zrobić nawet kroku, żeby schować się pod stołem czy gdziekolwiek indziej. Do tego jej dłonie pomału zaczynały się orientować, że przed chwilą trzymały coś bardzo, bardzo gorącego. I że powinny stać się poparzone i boleć.
Obca i groźna kobieta dała nieumarłej coś do picia - i co zrobiło to naiwne stworzonko? Grzecznie wypiło, a jakże. Bez żadnej głębszej refleksji. Ale w istocie dziewczyna poczuła się nieco lepiej, przełknąwszy łyk owego słodkawego, trochę palącego w język płynu, więc może rzeczywiście nie było się czego bać... Topielicy wydawało się przez momencik, że nawet krew w jej żyłach nie krąży już tak leniwie jak zwykle, a jakiś płomyk ciepła wykluwa się w głębi ciała. Może Xaira faktycznie nie miała wobec niej wrogich zamiarów?
Szkoda, że ktoś znienacka musiał wparować do chałupy i przeszkodzić tej znajomości właśnie wtedy, gdy zaczynała się pomału nieco lepiej zapowiadać (w końcu, bądź co bądź, doszło już do łóżkowych propozycji!).
Aishele wrzasnęła wniebogłosy i poderwała się z miejsca, w pierwszym odruchu przerażenia chwytając dyndający nad ogniem kociołek, by bez zastanowienia chlusnąć wrzącą polewką prosto w intruza. Chata była malutka, więc daleko nie było.
Misterna robótka z kwiatowym haftem pofrunęła gdzieś w kąt, a nieumarła krzyczała i krzyczała. Nie była w stanie zrobić nawet kroku, żeby schować się pod stołem czy gdziekolwiek indziej. Do tego jej dłonie pomału zaczynały się orientować, że przed chwilą trzymały coś bardzo, bardzo gorącego. I że powinny stać się poparzone i boleć.
- Atarion
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Atarion wsunął się do karczmy. Miał nadzieję, że znajdzie tu schronienie przed deszczem. Na razie nie bardzo interesowały go wydarzenia rozgrywające się w pomieszczeniu i wokół niego. Widział zamieszanie, jakieś prowokacje między ludźmi. O czymś mówiono, coś opowiadano. Wiedział, że ludzie lubią mówić i każdy ma swoją historię. Usiadł przy stoliku w kącie sali. Wrażliwe zmysły chłopaka dostosowywały się do oświetlenia, hałasów, coraz szybciej wyłapując strzępki rozmów. Zamówił coś do jedzenia. Skrzywił się nad kuflem piwa o nieprzyjemnym smaku. Smakował posiłek, również niezbyt trafiony. Nawet rudy kot nie kwapił się go tknąć.
Chłopakowi podobały się niektóre kelnerki. Kot wskoczył na stolik i uparcie wpatrywał się w jakiś punkt, a Kruk powiódł wzrokiem...
...
Atarion siedział przez chwilę na talerzem i wspominał. Przeżył ledwie osiemnaście lat, lecz czasem miał wrażenie, że było to dłuższe i bogatsze życie niż na to zasługiwał... dlaczego? Bywały dni, w których obwiniał się za śmierć matki i za całe zło, które kiedykolwiek spotkało jego rodzinę. Niedawno osiągnął dorosłość i czasem zdawało mu się, że jest starcem, a nie naturianinem, mającym przed sobą setki lat życia. Założył maskę i uczucie zniknęło. Znów miał siłę, nadzieję i ochotę zwiedzić cały świat. Myślał, że nikt nie zwróci na niego uwagi, nie chciał mieszać się w burdy ani walki, nie interesował się polityką, ani zabobonami.
Ktoś kiedyś zadał mu pytanie, kim był przed narodzinami. Miał wtedy trzy lata... nie pamiętał już, czy był to czarodziej, znachor, a może inne dziecko. Które, jak on, uczyło się trzymać w dłoni pierwszy drewniany miecz czy też kawałek patyka. Wiedział tylko, że jego własna odpowiedź brzmiała:
- Byłem królem.
Do tej pory nie rozumiał, dlaczego te słowa nie napawały go dumą, a wielkim zakłopotaniem.
Chłopakowi podobały się niektóre kelnerki. Kot wskoczył na stolik i uparcie wpatrywał się w jakiś punkt, a Kruk powiódł wzrokiem...
...
Atarion siedział przez chwilę na talerzem i wspominał. Przeżył ledwie osiemnaście lat, lecz czasem miał wrażenie, że było to dłuższe i bogatsze życie niż na to zasługiwał... dlaczego? Bywały dni, w których obwiniał się za śmierć matki i za całe zło, które kiedykolwiek spotkało jego rodzinę. Niedawno osiągnął dorosłość i czasem zdawało mu się, że jest starcem, a nie naturianinem, mającym przed sobą setki lat życia. Założył maskę i uczucie zniknęło. Znów miał siłę, nadzieję i ochotę zwiedzić cały świat. Myślał, że nikt nie zwróci na niego uwagi, nie chciał mieszać się w burdy ani walki, nie interesował się polityką, ani zabobonami.
Ktoś kiedyś zadał mu pytanie, kim był przed narodzinami. Miał wtedy trzy lata... nie pamiętał już, czy był to czarodziej, znachor, a może inne dziecko. Które, jak on, uczyło się trzymać w dłoni pierwszy drewniany miecz czy też kawałek patyka. Wiedział tylko, że jego własna odpowiedź brzmiała:
- Byłem królem.
Do tej pory nie rozumiał, dlaczego te słowa nie napawały go dumą, a wielkim zakłopotaniem.
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 648
- Rejestracja: 15 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Na głównym rynku Thenderionu panował rozgardiasz pomimo deszczowej pogody. Odbywał się właśnie bazar, więc nawet ulewa nie mogła przeszkodzić przekupniom i ich klientkom w handlu. Tego dnia jednak główną uwagę przyciągał nie towar, wyłożony na drewnianych ladach, a heroldowie i żołnierze, których, ku zaskoczeniu mieszkańców miasta, było dużo więcej niż zazwyczaj. Bo też i zainteresowanie sprawą kupca rosło. Co za tym idzie, zwiększała się liczba petentów, którzy albo chcieli poznać wszelkie szczegóły o rzekomym porwaniu, albo wręcz żądali osobistej audiencji u któregoś z królów Thenderionu. Zadaniem żołnierzy i heroldów było udzielanie takim osobom informacji i łagodne, acz stanowcze perswadowanie takich pomysłów. Królowie mieli pełne ręce roboty i nawet gdyby chcieli, nie daliby rady przyjąć wszystkich. Zresztą i tak koło południa mieli wspólnie przemówić do wszystkich zainteresowanych.
– Panie i panowie, proszę o uwagę! – Kiedy herold wyszedł na podwyższenie mocno przypominające szafot i zabrał głos, gwar rozmów toczonych na bazarze zaczął stopniowo milknąć. Zresztą sylwetka królewskiego posłańca wyglądała upiornie w strugach deszczu, przed którymi nijak nie mógł się schronić. – Jaśnie wielmożny pan Thenderionu pragnie wygłosić mowę!
Rozmowy ostatecznie się uciszyły, lecz zebranym wwiercał się w uszy dźwięk kropel.
Na podest wkroczył dostojnie pan i władca Thenderionu, trzeci tego imienia: niewysoki mężczyzna o dosyć pokaźnym brzuszku, ubrany w złoto i purpurę. Jego głowę zdobił wysadzany szafirami diadem.
– Powiem krótko i na temat. Królowie Thenderionu poszukują śmiałków, którzy odnajdą zaginionego kupca, Etroma Keane. Zaginął on w samej Maurii lub jej okolicach, dokładnie trzy tygodnie temu. Nie znamy żadnych szczegółów. Wiadomo jedynie, że w chwili zniknięcia miał na sobie charakterystyczną niebieską peleryną wyszytą w czarne liście. Nikt nie wie, co się z nim stało… Na śmiałka, który go odnajdzie, czeka nagroda i dozgonna wdzięczność Thenderionu. Powodzenia.
Z tymi słowami zniknął.
– Panie i panowie, proszę o uwagę! – Kiedy herold wyszedł na podwyższenie mocno przypominające szafot i zabrał głos, gwar rozmów toczonych na bazarze zaczął stopniowo milknąć. Zresztą sylwetka królewskiego posłańca wyglądała upiornie w strugach deszczu, przed którymi nijak nie mógł się schronić. – Jaśnie wielmożny pan Thenderionu pragnie wygłosić mowę!
Rozmowy ostatecznie się uciszyły, lecz zebranym wwiercał się w uszy dźwięk kropel.
Na podest wkroczył dostojnie pan i władca Thenderionu, trzeci tego imienia: niewysoki mężczyzna o dosyć pokaźnym brzuszku, ubrany w złoto i purpurę. Jego głowę zdobił wysadzany szafirami diadem.
– Powiem krótko i na temat. Królowie Thenderionu poszukują śmiałków, którzy odnajdą zaginionego kupca, Etroma Keane. Zaginął on w samej Maurii lub jej okolicach, dokładnie trzy tygodnie temu. Nie znamy żadnych szczegółów. Wiadomo jedynie, że w chwili zniknięcia miał na sobie charakterystyczną niebieską peleryną wyszytą w czarne liście. Nikt nie wie, co się z nim stało… Na śmiałka, który go odnajdzie, czeka nagroda i dozgonna wdzięczność Thenderionu. Powodzenia.
Z tymi słowami zniknął.
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Zabawa skończyła się wraz z ostatnim haustem piwa. Czarny, gorzki porter pozostawił na ustach Galanotha niedosyt smaku, przedzielonego skądinąd wytrawnością zupy marchewkowej. Elf jednak nie myślał o dłuższym posiedzeniu w tawernie. Nie widział większego znaczenia w przysłuchiwaniu się bagatelnym i błahym rozmowom klienteli. Nie były ani wciągające, ani nie wnosiły niczego nowego w sprawę zaginionego kupca... jakiegoś tam. Plotki rozsyła doprawdy każdy, kto o języku i mowie ma jakiekolwiek pojęcie w podstawach życia. Magowie, Nekromanci, Rycerze, Wojownicy, Piewcy Chaosu, Dzieci Światła... Każdy z nich wykształcony, przykryty dyplomami edukacji i doświadczenia. Galanoth wątpił, i to srodze. Czy tak trudno wyjść na zewnątrz oberży, otworzyć szeroko oczy i rozejrzeć się w terenie?
Rozprostował kolana, wstał od stołu i mimowolnym ruchem - dla niektórych z gawiedzi - przyciągnął uwagę. To prawda, był dość wysoki i potężny, wyróżniał się nie tylko ubiorem wojskowym, lecz i prezencją fizyczną. Siwe, śnieżne firany włosów poddawały się światłocieniom , drzwi otworzone ku stronie placu thenderiońskiego przemknęły po nich kołtunami wiatru. Na zewnątrz panowała psia licha pogoda. Smugi deszczu uderzały w horyzont. Nieregularna kurtyna ulewy psuła popołudnie, zimne krople kąsały policzki i nos. Włosy stawały się wilgotne, poklejone szyderstwem matki natury. Mężczyzna stojący na drewnianym podeście zdawał nie zwracać uwagi na oszukańcze lico pogody. Wyprostowany, poważny, krzewiący królewskie posłanie. Widok oddanego służącego rozweselił pewną część żołnierskiego ducha sir Thelasa. Tubalna, niskim tonem głosu wypowiadana mowa przyciągała gapiów, słuchaczy ściągała w mig - oczywiście tylko tych, co chcieli deptać w błocie i kałużach.
Galanoth przyłączył się do stadka zainteresowanych. Z rękoma schowanymi pod kloszem płaszcza, wzrokiem wbitym w przemokniętą twarz herolda, notował w pamięci każde słowo, ważną informację, wiadomość potrzebną do dalszego rozpatrywania sprawy zaginięcia. Etrom Keane, Etrom Kreane, Etrom Keane... ludność, jak kruki, sroczyły i powtarzały honory ofiary. Próbowały rozerwać na strzępki temat tygodnia.
- Padlinożercy... - westchnął w zadumie Gal. - Zawsze znajdą temat do siania plotek i kłamstw. W niczym nie pomogą, nie wystosują odpowiednich klauzul obywatelskich, zaczną szydzić i knuć słownie, nic poza tym. Są jak drzewa rzucone na drogę... Niech ich porwą ognie piekielne.
Lecz i tak byłoby to za mało, dodał w duchu elf. Gdy orędzie dobiegło końca, a Herold postanowił pożegnać się z miejscem, Galanoth przystąpił kilka kroków przed szereg. Monumentalna sylwetka podbita zbroją prędko znalazła się na kursie kolizyjnym między wartownikami a urzędnikiem królewskim. Pierwsze odruchy, szczebiot kling i dobywanie pasów. Rycerz obronił się prawą ręką wyciągniętą w dyplomatycznym tonie, znanym w świecie szlachetnej arystokracji. Mężczyźni nie tylko ujrzeli spokój, chłód opanowanej kalkulacji, ale i gigantyczny miecz jako uwiąd u pleców Elfa. Śmiałek uśmiechnął się skwapliwie, odpędzając tym samym mroczne duchy ulewy. Postanowił zabłysnąć erudycją, złotą mową i nietutejszym zapachem magicznej Dalekiej Północy. Jakby lód zaczął być pociągający...
- Przepraszam, mości panów, że niepokoję w tych trudnych, kalekich czasach, ale przybyłem, by wam pomóc.
Śnieżne oczy śmiałka napotkały wzrok herolda, do którego przemówił takimi oto słowy:
- Nazywam się Galanoth Thelas - wzbił pokłon pełen szacunku - pierwszy syn Łuny Thelas, siostry króla Północy. Przybywam, aby pomóc w drażliwym problemie... pana Keane i jego zniknięcia. Czy niebieska peleryna miała coś wspólnego z domem kupieckim, z którym był związany? Może zostawił w Thenderionie jakieś umowy, kopie zapisków i notatek, które pokazałyby przebieg jego prac i planów?
Pytania, jak grzyby po deszczu (o ironio) rodziły się w głowie Galanotha.
- Każdy ślad czy wskazówka okażą się ważne, jeśli tylko cenicie sobie dobre imię u króla.
Rozprostował kolana, wstał od stołu i mimowolnym ruchem - dla niektórych z gawiedzi - przyciągnął uwagę. To prawda, był dość wysoki i potężny, wyróżniał się nie tylko ubiorem wojskowym, lecz i prezencją fizyczną. Siwe, śnieżne firany włosów poddawały się światłocieniom , drzwi otworzone ku stronie placu thenderiońskiego przemknęły po nich kołtunami wiatru. Na zewnątrz panowała psia licha pogoda. Smugi deszczu uderzały w horyzont. Nieregularna kurtyna ulewy psuła popołudnie, zimne krople kąsały policzki i nos. Włosy stawały się wilgotne, poklejone szyderstwem matki natury. Mężczyzna stojący na drewnianym podeście zdawał nie zwracać uwagi na oszukańcze lico pogody. Wyprostowany, poważny, krzewiący królewskie posłanie. Widok oddanego służącego rozweselił pewną część żołnierskiego ducha sir Thelasa. Tubalna, niskim tonem głosu wypowiadana mowa przyciągała gapiów, słuchaczy ściągała w mig - oczywiście tylko tych, co chcieli deptać w błocie i kałużach.
Galanoth przyłączył się do stadka zainteresowanych. Z rękoma schowanymi pod kloszem płaszcza, wzrokiem wbitym w przemokniętą twarz herolda, notował w pamięci każde słowo, ważną informację, wiadomość potrzebną do dalszego rozpatrywania sprawy zaginięcia. Etrom Keane, Etrom Kreane, Etrom Keane... ludność, jak kruki, sroczyły i powtarzały honory ofiary. Próbowały rozerwać na strzępki temat tygodnia.
- Padlinożercy... - westchnął w zadumie Gal. - Zawsze znajdą temat do siania plotek i kłamstw. W niczym nie pomogą, nie wystosują odpowiednich klauzul obywatelskich, zaczną szydzić i knuć słownie, nic poza tym. Są jak drzewa rzucone na drogę... Niech ich porwą ognie piekielne.
Lecz i tak byłoby to za mało, dodał w duchu elf. Gdy orędzie dobiegło końca, a Herold postanowił pożegnać się z miejscem, Galanoth przystąpił kilka kroków przed szereg. Monumentalna sylwetka podbita zbroją prędko znalazła się na kursie kolizyjnym między wartownikami a urzędnikiem królewskim. Pierwsze odruchy, szczebiot kling i dobywanie pasów. Rycerz obronił się prawą ręką wyciągniętą w dyplomatycznym tonie, znanym w świecie szlachetnej arystokracji. Mężczyźni nie tylko ujrzeli spokój, chłód opanowanej kalkulacji, ale i gigantyczny miecz jako uwiąd u pleców Elfa. Śmiałek uśmiechnął się skwapliwie, odpędzając tym samym mroczne duchy ulewy. Postanowił zabłysnąć erudycją, złotą mową i nietutejszym zapachem magicznej Dalekiej Północy. Jakby lód zaczął być pociągający...
- Przepraszam, mości panów, że niepokoję w tych trudnych, kalekich czasach, ale przybyłem, by wam pomóc.
Śnieżne oczy śmiałka napotkały wzrok herolda, do którego przemówił takimi oto słowy:
- Nazywam się Galanoth Thelas - wzbił pokłon pełen szacunku - pierwszy syn Łuny Thelas, siostry króla Północy. Przybywam, aby pomóc w drażliwym problemie... pana Keane i jego zniknięcia. Czy niebieska peleryna miała coś wspólnego z domem kupieckim, z którym był związany? Może zostawił w Thenderionie jakieś umowy, kopie zapisków i notatek, które pokazałyby przebieg jego prac i planów?
Pytania, jak grzyby po deszczu (o ironio) rodziły się w głowie Galanotha.
- Każdy ślad czy wskazówka okażą się ważne, jeśli tylko cenicie sobie dobre imię u króla.
- Xaira
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 65
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Na ustach Xairy pojawił się nieco szerszy uśmiech.
- Spokojnie, nie bój się - powiedziała ciepłym tonem głosu, a przynajmniej najcieplejszym na jaki było nekromantkę stać. Nieumarli to była ostatnia rasa, której zrobiłaby krzywdę, dużo łatwiej przychodziło jej zabijanie ludzi, czyli własnej rasy.
Dobrze, że topielica zaufała jej i wypiła to od razu. Xaira miała nadzieję, że szybko poczuje się lepiej. Aishele wydała się Xairze jakaś taka bezbronna i ujmująca, choć wiadomo, że pozory mogą mylić i to bardzo.
- No, teraz nie powinien nam nikt przeszkadzać. Już spokojnie, nie ma potrzeby krzyczeć, nikt tu nie wejdzie - powiedziała i przytuliła lekko topielicę. Spoglądając na drzwi. Był to ciepły uścisk jaki może dać matka dziecku. W końcu Xaira czuła, że każdy nieumarły poza wampirami to jej dzieci. Podniosła haft z ziemi i podała go Aishele.
- Dokończ proszę, podoba mi się. Opowiedz mi coś więcej o sobie - poprosiła łagodnym tonem i jednocześnie powiedziała w myślach do Rainy, żeby ją informowała jak ktoś jeszcze się będzie zbliżał.
Niestety nie dane było im zaznać spokoju. Do środka wszedł mężczyzna z długo broda niewątpliwie zaznajomiony z magią w końcu to on rozsadził te drzwi podmuchem powietrza a zaraz potem przyszpilił Xairę do ziemi. Rzucony przez topielicę garnuszek mimo, że przydatny mógł nie spełnić swojego zadania. Xaira powiedziała w myślach do Rainy 'Atakuj!' Ponieważ nie była to Mowa Umysłu a ich prywatna niewytłumaczalna więź, w związku z czym nie bała się tego, że odczyta ich intencje. Mężczyzna najprawdopodobniej został uderzony od tyłu ogonem jaszczurki i poleciał do przodu. Chwilowa dezorientacja mężczyzny pozwoliła Xairze podnieść się z ziemi. Rzuciła w jego kierunku dwa flakoniki z kwasem, jednak nie było czasu aby się skupiać na celowaniu. Kiedy podeszła do Aishele złapała ją delikatnie za dłoń i przyciągnęła do siebie, a wokół nich utworzyła krąg z czarnej mgły, samej esencji śmierci. Wiedziała, że to zatrzyma lub osłabi przynajmniej każdy rzucony czar, a i fizycznym wejściu nie mogło być mowy.
Zmierzyła maga wzrokiem i przekrzywiła głowę na bok patrząc na niego obojętnie. Taki sam był również ton jej głosu.
- W końcu ktoś z kim warto się pobawić, Dziewczyna jest pod moją opieką.- powiedziała i ścisnęła dłoń Aishele chcąc dodać jej otuchy.
- Spokojnie, nie bój się - powiedziała ciepłym tonem głosu, a przynajmniej najcieplejszym na jaki było nekromantkę stać. Nieumarli to była ostatnia rasa, której zrobiłaby krzywdę, dużo łatwiej przychodziło jej zabijanie ludzi, czyli własnej rasy.
Dobrze, że topielica zaufała jej i wypiła to od razu. Xaira miała nadzieję, że szybko poczuje się lepiej. Aishele wydała się Xairze jakaś taka bezbronna i ujmująca, choć wiadomo, że pozory mogą mylić i to bardzo.
- No, teraz nie powinien nam nikt przeszkadzać. Już spokojnie, nie ma potrzeby krzyczeć, nikt tu nie wejdzie - powiedziała i przytuliła lekko topielicę. Spoglądając na drzwi. Był to ciepły uścisk jaki może dać matka dziecku. W końcu Xaira czuła, że każdy nieumarły poza wampirami to jej dzieci. Podniosła haft z ziemi i podała go Aishele.
- Dokończ proszę, podoba mi się. Opowiedz mi coś więcej o sobie - poprosiła łagodnym tonem i jednocześnie powiedziała w myślach do Rainy, żeby ją informowała jak ktoś jeszcze się będzie zbliżał.
Niestety nie dane było im zaznać spokoju. Do środka wszedł mężczyzna z długo broda niewątpliwie zaznajomiony z magią w końcu to on rozsadził te drzwi podmuchem powietrza a zaraz potem przyszpilił Xairę do ziemi. Rzucony przez topielicę garnuszek mimo, że przydatny mógł nie spełnić swojego zadania. Xaira powiedziała w myślach do Rainy 'Atakuj!' Ponieważ nie była to Mowa Umysłu a ich prywatna niewytłumaczalna więź, w związku z czym nie bała się tego, że odczyta ich intencje. Mężczyzna najprawdopodobniej został uderzony od tyłu ogonem jaszczurki i poleciał do przodu. Chwilowa dezorientacja mężczyzny pozwoliła Xairze podnieść się z ziemi. Rzuciła w jego kierunku dwa flakoniki z kwasem, jednak nie było czasu aby się skupiać na celowaniu. Kiedy podeszła do Aishele złapała ją delikatnie za dłoń i przyciągnęła do siebie, a wokół nich utworzyła krąg z czarnej mgły, samej esencji śmierci. Wiedziała, że to zatrzyma lub osłabi przynajmniej każdy rzucony czar, a i fizycznym wejściu nie mogło być mowy.
Zmierzyła maga wzrokiem i przekrzywiła głowę na bok patrząc na niego obojętnie. Taki sam był również ton jej głosu.
- W końcu ktoś z kim warto się pobawić, Dziewczyna jest pod moją opieką.- powiedziała i ścisnęła dłoń Aishele chcąc dodać jej otuchy.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość