Kryształowe Królestwo ⇒ [Okolice Miasta] Poszukiwania Kryształów Pierwotnych II.
- Rozumuję pojęcie przeznaczenia w nieco odmienny sposób – odparł Szayel, przekrzywiając głowę – Każdy z nas je ma. Ukryte w odległej przyszłości, a nasze działania to jedynie kolejne etapy jego odkrywania. Jeśli ktoś rodzi się biednym dla przykładu. Czyż nie jest to przeznaczenie? Owszem, możemy powiedzieć, że to wina rodziców, ale czym zawiniła ta dopiero co zrodzona istota oraz dusza, by zostać tak pokaraną? Rola, jaka została nam przypisana ujawnia się w momencie naszych narodzin. Traktuję pojęcie Przeznaczenia jako odrębny byt, bardzo możliwe, że ten nadrzędny nad innymi.
Przyłożył dłoń do piersi, uśmiechając się.
- Ja… – wskazał Pradawnego – ty. Naszym przeznaczeniem są wielkie rzeczy. Przeznaczenie nas wybrało. Uszlachetniło. Ulepiło z lepszej gliny. Nasze dusze zostały pobłogosławione wiedzą i mocą, o jakiej zwykli śmiertelnicy mogą marzyć. W jaki sposób splot wydarzeń mógłby to sprawić? To jedynie kłamstwo, którym karmią się gorsi w nadziei, że polepszą swój byt. Tak się nie stanie. Przeznaczenie na to nie pozwoli. Każdą ma swoją rolę i hierarchię w wielkim istnieniu.
Wbił uważne spojrzenie w swojego rozmówcę. Zastanawiał się, czy Czarodziej był osobą wystarczająco oświeconą, aby być zdolny do zrozumienia celów, które nim kierowały. Możliwe, że popełni błąd wyjawiając mu swoje plany, ale ktoś taki z pewnością przemyśli jego słowa. A to i tak wystarczająco wiele. Ziarno, które padnie na podatny grunt potrafi wykiełkować na przekór wszystkich okoliczności.
- Ja chcę poznać odpowiedzi na wszystkie pytania – rzekł podniośle, przyjmując śmiertelnie poważny ton i pochylając się ku Hergenowi - Odkryć absolut wszechistnienia i stać się nim. Móc odgadnąć wszystkie tajemnice losu – Uniósł wysoko prawą brew – Czy ten plan jest dla ciebie wystarczająco ciekawy? Jako istota o szerokim umyśle powinieneś zrozumieć, jakie kryją się za tym możliwości. Trzeba tylko stać się świadomym na otaczającą nas rzeczywistość i odgadnąć jej prawdziwe znaczenie.
Zatoczył dłonią łuk, jakby chcąc ukazać całe pomieszczenie.
- W jaki sposób powstała magia. W jaki sposób narodził się wszechświat. W jaki sposób zaistniało życie. I jaki jest tego wszystkiego cel. Czy to przypadek? A może plan większej ewolucji? Jak osiągnąć nieskończoność? Czy te pytania nie poruszają twojej wyobraźni?
Przerwał, słysząc pytanie mrocznej elfki.
- Przypomina krwistoczerwony sopel lodu – odpowiedział bez emocji – Nie znam jego rozmiarów. Jednak sama jego nazwa powinna ci wystarczyć.
W tym samym momencie doszła do niego telepatyczna myśl Nemorianina. Spiął brwi, kierując ku mieszkańcowi Otchłani spojrzenie swych oczu. Więc i ten wyczuwał obecność zbliżającej się trójki magów. I proponował mu pomóc. Czemu? Jaki Nemorianina miał w tym cel? Z pewnością nie pracował dla rady. Ona uważała za „niegodne” wcielanie do swoich szeregów nie-Pradawnych. Może za wyjątkiem paru elfów i smoków.
Właściwie – zapytał siebie w duchu. Czemu by nie? Fakt, nie mogę użyć w pełni swoich mocy, ale nie oznacza to, że powalą mnie od byle pierwszego zaklęcia. Wciąż jestem w stanie wygrać z każdym z nich w pojedynkę. Zawsze pozostaje otworzenie portalu lub uwolnienie Ultralorixaa, choć tego wolałbym uniknąć. Smok takich rozmiarów w środku miasta… Nemorianin ofiarował pomoc, ale nie jestem głupcem. Istoty jego pokroju są podobne do mnie – myślą tylko o swoich korzyściach. Wspaniali z nich aktorzy. Spotkałem w Otchłani takich, którzy potrafili kłamać, przyznaję szczerze, lepiej niż ja. Ta rasa miała talent do magii. Ograniczony co prawda do wąskich, jednak potężnych dziedzin. Poza tym przyda się obecność mieszkańca Otchłani do mojego planu użycia Idealnego Krwawego Kamienia.
- Andarysie – zwrócił się do najemnika machnąwszy niedbale dłonią – Zaproś tego mężczyznę do naszego stoliczka.
Najemnik bez słowa skinął głową i ruszył we wskazanym kierunku, ku czarnowłosemu mężczyźnie o bladej cerze.
Przyłożył dłoń do piersi, uśmiechając się.
- Ja… – wskazał Pradawnego – ty. Naszym przeznaczeniem są wielkie rzeczy. Przeznaczenie nas wybrało. Uszlachetniło. Ulepiło z lepszej gliny. Nasze dusze zostały pobłogosławione wiedzą i mocą, o jakiej zwykli śmiertelnicy mogą marzyć. W jaki sposób splot wydarzeń mógłby to sprawić? To jedynie kłamstwo, którym karmią się gorsi w nadziei, że polepszą swój byt. Tak się nie stanie. Przeznaczenie na to nie pozwoli. Każdą ma swoją rolę i hierarchię w wielkim istnieniu.
Wbił uważne spojrzenie w swojego rozmówcę. Zastanawiał się, czy Czarodziej był osobą wystarczająco oświeconą, aby być zdolny do zrozumienia celów, które nim kierowały. Możliwe, że popełni błąd wyjawiając mu swoje plany, ale ktoś taki z pewnością przemyśli jego słowa. A to i tak wystarczająco wiele. Ziarno, które padnie na podatny grunt potrafi wykiełkować na przekór wszystkich okoliczności.
- Ja chcę poznać odpowiedzi na wszystkie pytania – rzekł podniośle, przyjmując śmiertelnie poważny ton i pochylając się ku Hergenowi - Odkryć absolut wszechistnienia i stać się nim. Móc odgadnąć wszystkie tajemnice losu – Uniósł wysoko prawą brew – Czy ten plan jest dla ciebie wystarczająco ciekawy? Jako istota o szerokim umyśle powinieneś zrozumieć, jakie kryją się za tym możliwości. Trzeba tylko stać się świadomym na otaczającą nas rzeczywistość i odgadnąć jej prawdziwe znaczenie.
Zatoczył dłonią łuk, jakby chcąc ukazać całe pomieszczenie.
- W jaki sposób powstała magia. W jaki sposób narodził się wszechświat. W jaki sposób zaistniało życie. I jaki jest tego wszystkiego cel. Czy to przypadek? A może plan większej ewolucji? Jak osiągnąć nieskończoność? Czy te pytania nie poruszają twojej wyobraźni?
Przerwał, słysząc pytanie mrocznej elfki.
- Przypomina krwistoczerwony sopel lodu – odpowiedział bez emocji – Nie znam jego rozmiarów. Jednak sama jego nazwa powinna ci wystarczyć.
W tym samym momencie doszła do niego telepatyczna myśl Nemorianina. Spiął brwi, kierując ku mieszkańcowi Otchłani spojrzenie swych oczu. Więc i ten wyczuwał obecność zbliżającej się trójki magów. I proponował mu pomóc. Czemu? Jaki Nemorianina miał w tym cel? Z pewnością nie pracował dla rady. Ona uważała za „niegodne” wcielanie do swoich szeregów nie-Pradawnych. Może za wyjątkiem paru elfów i smoków.
Właściwie – zapytał siebie w duchu. Czemu by nie? Fakt, nie mogę użyć w pełni swoich mocy, ale nie oznacza to, że powalą mnie od byle pierwszego zaklęcia. Wciąż jestem w stanie wygrać z każdym z nich w pojedynkę. Zawsze pozostaje otworzenie portalu lub uwolnienie Ultralorixaa, choć tego wolałbym uniknąć. Smok takich rozmiarów w środku miasta… Nemorianin ofiarował pomoc, ale nie jestem głupcem. Istoty jego pokroju są podobne do mnie – myślą tylko o swoich korzyściach. Wspaniali z nich aktorzy. Spotkałem w Otchłani takich, którzy potrafili kłamać, przyznaję szczerze, lepiej niż ja. Ta rasa miała talent do magii. Ograniczony co prawda do wąskich, jednak potężnych dziedzin. Poza tym przyda się obecność mieszkańca Otchłani do mojego planu użycia Idealnego Krwawego Kamienia.
- Andarysie – zwrócił się do najemnika machnąwszy niedbale dłonią – Zaproś tego mężczyznę do naszego stoliczka.
Najemnik bez słowa skinął głową i ruszył we wskazanym kierunku, ku czarnowłosemu mężczyźnie o bladej cerze.
- Andarys
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 55
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Mroczny Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Nawet chodzenie po karczmie i spraszanie różnych typków do stolika jak jakiś kamerdyner jest o niebo bardziej interesujące, niż sterczenie w jednym miejscu i wysłuchiwanie uduchowionej rozmowy dwóch magów. Ciekawe, kiedy przestaną mielić ozorami i wezmą się do działania.
Andarys szybkim krokiem podszedł do owego czarnowłosego mężczyzny. Rzucił mu beznamiętne spojrzenie, po czym oznajmił:
- Czarodziej życzy sobie, żebyś do niego dołączył. - Ruchem głowy wskazał odpowiedni stolik. Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się na pięcie. Po kilku sekundach znów znalazł się ze dwa kroki za Szayelem, na swoim stanowisku. Spojrzał przez ramię, żeby zobaczyć, czy Nemorianin raczył wstać. Elf mruknął pod nosem coś niezrozumiałego i zajął się bezsensownym poprawianiem zapięć zbroi, które bardziej idealne już być nie mogły. Andarys dziękował w duchu swojej cierpliwości. Sądził, że każdy inny najemnik już dawno porzuciłby tę robotę i wyszedł zatopić swoją irytację w kuflu piwa. Tymczasem on stał niewzruszony, żywiąc tylko nadzieję, że nie nadaremno.
Andarys szybkim krokiem podszedł do owego czarnowłosego mężczyzny. Rzucił mu beznamiętne spojrzenie, po czym oznajmił:
- Czarodziej życzy sobie, żebyś do niego dołączył. - Ruchem głowy wskazał odpowiedni stolik. Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się na pięcie. Po kilku sekundach znów znalazł się ze dwa kroki za Szayelem, na swoim stanowisku. Spojrzał przez ramię, żeby zobaczyć, czy Nemorianin raczył wstać. Elf mruknął pod nosem coś niezrozumiałego i zajął się bezsensownym poprawianiem zapięć zbroi, które bardziej idealne już być nie mogły. Andarys dziękował w duchu swojej cierpliwości. Sądził, że każdy inny najemnik już dawno porzuciłby tę robotę i wyszedł zatopić swoją irytację w kuflu piwa. Tymczasem on stał niewzruszony, żywiąc tylko nadzieję, że nie nadaremno.
- Akkarin
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 415
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Nemorianin
- Profesje:
Nemorianin wstał, gdy tylko elf się od niego odwrócił. Jako, że krzeseł zdążyło już zabraknąć, musiał wziąć dla siebie jedno z sąsiedniego stolika. Zajął miejsce między zamaskowanym magiem a mroczną elfką. Kostur oparł o blat stołu, trzymając jednak na nim ciągle dłoń . Przyjrzał się towarzystwu uważnie, skoro teraz mógł to robić otwarcie. Zaiste ciekawa grupa. Dwójka elfów niewładających magią oraz dwójka potężnych magów. Przy czym obaj czarodzieje lubowali się w podobnej magii. Zaczynał się zastanawiać, co on tu u diabła robi? Obaj ci starcy, bo nikt młody nie mógł zdobyć takiej potęgi, mogli próbować spętać jego wolę, a on pchał się właśnie między nich. Głupiejesz, Akkarinie, z wiekiem?
- Witajcie. Moje miano - Akkarin Derathé, i skoro już dołączyłem do tej jakże ciekawej grupy, czy byłby ktoś łaskawy wyjaśnić mi, co też planujecie? Oraz kim, na Otchłań, są te trzy aury, zmierzające w naszą stronę?
- Witajcie. Moje miano - Akkarin Derathé, i skoro już dołączyłem do tej jakże ciekawej grupy, czy byłby ktoś łaskawy wyjaśnić mi, co też planujecie? Oraz kim, na Otchłań, są te trzy aury, zmierzające w naszą stronę?
- Hergan
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Nekromanta - Pradawny Czarodziej
- Profesje:
- Pragniesz stać się absolutem - powtórzył Hergan. - Być wszystkim i niczym. Zrzucić kajdany śmiertelności, którymi obciążone są wszystkie pospolite istnienia. Chcesz stać się bogiem i przewyższyć go. Pragniesz tego, czego nie ma nikt inny. Chcesz żyć w pełni. Nieograniczony słabościami, myślami. Nie chcesz dręczyć się pytaniami, na które nie możesz poznać odpowiedzi. Czyż nie tak właśnie jest? Czy nie o to ci chodzi? - przerwał. Przyjrzał się Szayelowi. - "Bratnia duszo". Jeśli to twe cele, wiedz, że przyłączę się do ciebie i dotrwam do końca. Piękne marzenia. Lecz czy marzenia nie są po to, by je realizować? Czy marzenia nie są po to, by je urealniać? Gdy marzenie staje się prawdą... - Mężczyzna o aurze, której nie sposób było wyczuć, dosiadł się. Hergan postanowił przerwać swoją mowę. Nemorianin zadał pytanie. Nie było rzeczą nekromanty, by na nie odpowiadać. Wiedział jednak, kto za nimi podąża. - Rada magów. Trójka, jak już wiemy. Szlachetni idioci ścigający mnie już od dłuższego czasu. Jednak nie sądzę, by przybyli tu za mną - spojrzał na Szayla. - Od dłuższego czasu nie sprawiałem, hmm... problemów. - Czarodziej skończył. Czekał. W końcu to za nim przybył. Plany jego rodaka co do pojawienia się tu mogły zostać ogłoszone jedynie przez niego samego.
- Quarraena
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 145
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Quarraena uzyskała od maga mało dokładną informację, ale to musiało jej wystarczyć. Zdarzały jej się już gorsze zlecenia, przy realizacji których wiedziała jeszcze mniej. Teraz zaś zyskała pretekst do zwinięcia się z karczmy. Nie miała zamiaru czekać, aż znajdą się w niej trzy tajemnicze postacie, o których tu obecni mówili. Czymkolwiek była owa "rada", nie chciała mieć z nią do czynienia. Wstała ze swojego miejsca, tak samo, jak wcześniej ignorując spojrzenie Andarysa, i rzekłszy: "Żegnam wszystkich", wyszła z gospody. Trzasnęły za nią zamykające się dębowe drzwi.
Sprężystym, energicznym krokiem pokonała kilka uliczek, rozglądając się wciąż za domniemaną kryjówką. Wreszcie, gdzieś na obrzeżach miasta, niezbyt daleko od karczmy, znalazła opuszczony, walący się dom, niezamieszkany od dawna przez istoty żywe. Uznała, że nadaje się idealnie, nikt bowiem nie podejrzewałby, że mogła tu się schronić. Teraz należało jedynie zaplanować akcję zdobycia owego kamienia i zdobyć jak najwięcej informacji o nim samym oraz o miejscu, w którym się znajdował. To będzie trudne, ale nie niemożliwe. Takie rzeczy po prostu dla skrytobójcy nie istnieją.
Sprężystym, energicznym krokiem pokonała kilka uliczek, rozglądając się wciąż za domniemaną kryjówką. Wreszcie, gdzieś na obrzeżach miasta, niezbyt daleko od karczmy, znalazła opuszczony, walący się dom, niezamieszkany od dawna przez istoty żywe. Uznała, że nadaje się idealnie, nikt bowiem nie podejrzewałby, że mogła tu się schronić. Teraz należało jedynie zaplanować akcję zdobycia owego kamienia i zdobyć jak najwięcej informacji o nim samym oraz o miejscu, w którym się znajdował. To będzie trudne, ale nie niemożliwe. Takie rzeczy po prostu dla skrytobójcy nie istnieją.
Szayel usłyszawszy pytanie Nemorianina i odpowiedź Hergena, spojrzał w stronę drzwi, marszcząc brwi.
Więc to jednak oni – powiedział sobie w duchu, gładząc smukłymi palcami brodę w zamyśleniu. Tak jak podejrzewał. Członkowie rady go odnaleźli i zmierzali w tę stronę. Cóż – jego albo Hergena. Ze słów mężczyzny wynikało, ze nie miał po drodze z Czarodziejami należącymi do Rady. Tak samo jak i on. Więc trójka magów przybyła albo po jednego z nich, albo po obydwu.
W tej samej chwili mroczna elfka wstała i rzuciwszy oschłe „Żegnam wszystkich” opuściła pomieszczenie. Szayel obserwował ją aż zniknęła w drzwiach, a na jego twarzy pojawił się kamienny wyraz. Lepiej, żeby jej się udało.
- Sprawa jest bardzo delikatnej wagi – rzekł spokojnym tonem, zerkając to na twarz Akkarina, to na maskę Hergena. W tej sytuacji musiał na nich polegać. Samemu nie wygra z trójką magów w tym stanie.
– Poszukuję bardzo potężnego, prastarego artefaktu – mówił półszeptem – Zwie się Kryształ Pierwotnych. Prawdopodobnie jestem jedyną lub jedną z niewielu osób, które znają chociażby samą tę nazwę. Napotkałem wzmianki o tym artefakcie w starożytnych archiwach jednej ze zburzonych świątyń Pustyni Nanher. Według informacji przeze mnie zgromadzonych ustaliłem, że Kryształy Pierwotne są skupiskiem olbrzymiej energii magicznej. Istnieje ich zaledwie parę. Służą, a raczej służyły, jako kryształy magazynujące esencję umarłych Pierwotnych, by mogli służyć Krainie nawet po ich śmierci. Stworzone zresztą przez nich samych w celu ochrony świata, ale na wskutek wojny wiele z nich zostało zniszczonych, a reszta przepadła bez wieści. Na przestrzeni tylu tysiącleci, kto wie, co się z nimi stało?
Uśmiechnął się, kiwając palcem.
- Lecz jeden z nich został odkryty. Słyszeliście o eksperymencie, który stworzył Pustynię Nanher? – Zaśmiał się – Oczywiście, że słyszeliście. Energia, która wówczas omal nie rozerwała czasu odkryła dawno zapomnianą kryptę głęboko w katakumbach Zatopionego Miasta. Według legend i informacji przeze mnie zdobytych to właśnie tam spoczywa kryształ. Był on bowiem jednym z klejnotów, które zostały złożone do grobu wraz z wielkim królem tamtych terenów tysiące lat temu.
Skończywszy przyjrzał się Nemorianinowi oraz Czarodziejowi. Zdawał sobie sprawę, że wiele ryzykuje mówiąc im to. Teraz zapewne każdy z nich zapragnął posiąść kryształ tylko dla siebie, ale czy miał wybór? Ścigała go trójka magów z rady.. Potrzebował pomocy, a ta dwójka wyglądała, ba!, z pewnością była potężna. Może nawet utworzą w przyszłości sojusz?
- Zanim jednak wyruszymy na pustynię muszę zdobyć Idealny Krwawy Kamień, po który posłałem mroczną elfkę.
Rozłożył dłonie w bezbronnym geście.
- Ujawniłem wam mój plan, mój sekret. Zaufałem wam. Mam nadzieję, że rozumiecie, co to znaczy. Jako istota żyjąca tysiąc lat nie pozwalam sobie na podobnego rodzaju nieostrożność. Żywię jednak nadzieję, że razem możemy zmienić oblicze świata. Zmienić go na lepsze poprzez odkrycie ostatecznej prawdy kierującej całym wszechistnieniem. Dołączycie do mnie?
Więc to jednak oni – powiedział sobie w duchu, gładząc smukłymi palcami brodę w zamyśleniu. Tak jak podejrzewał. Członkowie rady go odnaleźli i zmierzali w tę stronę. Cóż – jego albo Hergena. Ze słów mężczyzny wynikało, ze nie miał po drodze z Czarodziejami należącymi do Rady. Tak samo jak i on. Więc trójka magów przybyła albo po jednego z nich, albo po obydwu.
W tej samej chwili mroczna elfka wstała i rzuciwszy oschłe „Żegnam wszystkich” opuściła pomieszczenie. Szayel obserwował ją aż zniknęła w drzwiach, a na jego twarzy pojawił się kamienny wyraz. Lepiej, żeby jej się udało.
- Sprawa jest bardzo delikatnej wagi – rzekł spokojnym tonem, zerkając to na twarz Akkarina, to na maskę Hergena. W tej sytuacji musiał na nich polegać. Samemu nie wygra z trójką magów w tym stanie.
– Poszukuję bardzo potężnego, prastarego artefaktu – mówił półszeptem – Zwie się Kryształ Pierwotnych. Prawdopodobnie jestem jedyną lub jedną z niewielu osób, które znają chociażby samą tę nazwę. Napotkałem wzmianki o tym artefakcie w starożytnych archiwach jednej ze zburzonych świątyń Pustyni Nanher. Według informacji przeze mnie zgromadzonych ustaliłem, że Kryształy Pierwotne są skupiskiem olbrzymiej energii magicznej. Istnieje ich zaledwie parę. Służą, a raczej służyły, jako kryształy magazynujące esencję umarłych Pierwotnych, by mogli służyć Krainie nawet po ich śmierci. Stworzone zresztą przez nich samych w celu ochrony świata, ale na wskutek wojny wiele z nich zostało zniszczonych, a reszta przepadła bez wieści. Na przestrzeni tylu tysiącleci, kto wie, co się z nimi stało?
Uśmiechnął się, kiwając palcem.
- Lecz jeden z nich został odkryty. Słyszeliście o eksperymencie, który stworzył Pustynię Nanher? – Zaśmiał się – Oczywiście, że słyszeliście. Energia, która wówczas omal nie rozerwała czasu odkryła dawno zapomnianą kryptę głęboko w katakumbach Zatopionego Miasta. Według legend i informacji przeze mnie zdobytych to właśnie tam spoczywa kryształ. Był on bowiem jednym z klejnotów, które zostały złożone do grobu wraz z wielkim królem tamtych terenów tysiące lat temu.
Skończywszy przyjrzał się Nemorianinowi oraz Czarodziejowi. Zdawał sobie sprawę, że wiele ryzykuje mówiąc im to. Teraz zapewne każdy z nich zapragnął posiąść kryształ tylko dla siebie, ale czy miał wybór? Ścigała go trójka magów z rady.. Potrzebował pomocy, a ta dwójka wyglądała, ba!, z pewnością była potężna. Może nawet utworzą w przyszłości sojusz?
- Zanim jednak wyruszymy na pustynię muszę zdobyć Idealny Krwawy Kamień, po który posłałem mroczną elfkę.
Rozłożył dłonie w bezbronnym geście.
- Ujawniłem wam mój plan, mój sekret. Zaufałem wam. Mam nadzieję, że rozumiecie, co to znaczy. Jako istota żyjąca tysiąc lat nie pozwalam sobie na podobnego rodzaju nieostrożność. Żywię jednak nadzieję, że razem możemy zmienić oblicze świata. Zmienić go na lepsze poprzez odkrycie ostatecznej prawdy kierującej całym wszechistnieniem. Dołączycie do mnie?
- Akkarin
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 415
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Nemorianin
- Profesje:
Demon zachował kamienną twarz słysząc czego poszukuje mag, ani tym bardziej słysząc, kto poszukuje jego. Oj Akkarinie, wpakowałeś się w niezłą historię, ale może coś na niej zyskasz. Ten kryształ mógłby nadać się idealnie do odbudowy Otchłani. Przez chwilę demon zdawał się zastanawiać nad odpowiedzią patrząc gdzieś przed siebie. Po chwili jednak spojrzał potężnemu pradawnemu w oczy. Jedną dłoń położył głowni szabli. Wysunął go z pochwy, czując na sobie wzrok wszystkich trzech mężczyzn, szczególnie mrocznego elfa. Położył broń na stole, dalej jednak trzymając na niej dłoń.
- Nie przywykłem pracować z kimś, kto nie przedstawił mi swojego mienia. - Przez chwilę zerknął na zamaskowanego maga, oraz elfa na koniec jednak znów skupiając wzrok na kruczowłosym czarodzieju. - Tylko ta jedna bariera mnie powstrzymuje. Podaj mi więc swoje imię, pradawny, a moja szabla będzie do twojej dyspozycji.
- Nie przywykłem pracować z kimś, kto nie przedstawił mi swojego mienia. - Przez chwilę zerknął na zamaskowanego maga, oraz elfa na koniec jednak znów skupiając wzrok na kruczowłosym czarodzieju. - Tylko ta jedna bariera mnie powstrzymuje. Podaj mi więc swoje imię, pradawny, a moja szabla będzie do twojej dyspozycji.
- Hergan
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Nekromanta - Pradawny Czarodziej
- Profesje:
- Mówisz o TYCH pierwotnych? Zrodzonych ze snu prasmoka? Gdybyśmy zdobyli choć jeden... moglibyśmy tak wiele. Moglibyśmy dostać się do snu prasmoka, zmieniać go do woli! Cóż za władza. - Hergan obserwował tą dwójkę. Mroczny elf stał i słuchał. Jak niewolnik. Może i był niewolnikiem Szayela. Akkarin zadał pytanie. Herganowi wydało się niedorzeczne by zdradzić komuś życiowe plany nawet nie wyjawiając imienia. Szabla znalazła się na stole. Hergan wbił wzrok w Akkarina. Patrzył długo nawet nie poruszając głową. Intrygujący osobnik. Nie sposób było wyczuć jego aury. Wyczuwał tylko tłumiącą władczość. Denerwowało go to. Mag wstał. - Nie wiem czy powinniśmy czekać tu na naszych prześladowców. Jeśli nawet to proponuję znaleźć dogodniejszą pozycję obronną niż środek karczmy, plecami do drzwi. Najlepiej rozproszyć się i zagnać w jedno miejsce po czym wykończyć wspólnymi siłami. To jednak moja skromna propozycja. - podszedł do lady. - Przestań polerować tą szklankę i nalej mi piwa co łaska.
Szayel uśmiechnął się, wbijając głębokie spojrzenie w oczy Nemorianina.
- Szayel Pelagius – Przedstawił się, wstając – Jest mi niezmiernie miło móc Pana powitać w naszym małym – Zachichotał pod nosem jak dziecko – Zespole, bym powiedział.
Przyjrzał się uważnie swemu rozmówcy. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Było to niezwykłe w pewnym sensie, gdyż większość Nemorian lubiła pokazywać swoją wyższość oraz zarozumialstwo. Przeważnie jednak w Otchłani. Na powierzchni przybierali fałszywe maski, starając się owinąć ludzi wokół własnego palca.
Zawsze interesowali go Nemorianie. Nie tylko z powodu ich powiązania z demonicznymi siłami, ale również przez przystosowaniu do życia w niebezpiecznych warunkach Otchłani. Dawne legendy mówiły, że w przeszłości przedstawiciele tej rasy mogli przenosić góry samą mocą umysłu, co musiało być jakąś bzdurną legendą, lecz jednak…W każdej legendzie tkwiło ziarenko prawdy. Być może w przyszłości, jeśli uda mu się zaprzyjaźnić z Nemorianinem, oraz zdobyć jego zaufanie, podzieli się z nim sekretami dawno zapomnianej wiedzy.
- Niezwykle interesujące – powiedział, unosząc lewą brew – Nemorianin, który sam z siebie postanawia pomóc Pradawnemu. Nie żebym miał coś przeciwko, wręcz przeciwnie. Mam wielkie plany – Zakasłał sztucznie – A raczej od teraz MY je mamy, jeśli mogę tak powiedzieć.
Nagle poczuł czyjąś obecność. Spojrzał w stronę drzwi, skąd zdawała się wypływać niczym morskie fale delikatna, melodyjna pieśń, będąca emanencją potężnej aury.
- Więc karty zostały odkryte – szepnął z uśmiechem, wychodząc naprzeciw, a Hergen i Akkarina spojrzeli na niego z niezrozumieniem, lecz natychmiast pojęli. Również poczuli tę moc.
Wnętrze gospody wypełnił śnieżny blask, gdy do środka wkroczyła trójka postaci, stając w równym rzędzie. Najbardziej rzucał się w oczy wysoki, potężny mężczyzna, stojący w środku i dzierżąc długi kostur zakończony jasną kulą energii. Cała trójka odziana była w śnieżnobiałe szaty z narzuconymi na głowy kapturami.
Szayel powoli lustrował sylwetki nieznajomych. Biel, która od nich biła, wręcz go oślepiała. Sprawiała, że miał wrażenie, jakby zanikał. Rozmywała go niczym promienie słońca mroki nocy. Zasłonił oczy dłońmi, patrząc przez palce. Piekło go całe ciało…
- Kim jesteście? – syknął nienawistnie, a jego amulet w kształcie pentagramu zwisający z szyi rzucił się wściekle do przodu jak żyw. Zaczął wyciekać z niego czarny, gęsty, wręcz przypominający smog dym, jednak w porę zacisnął na nim palce, powstrzymując Ultralorixa.
Mężczyzna trzymający kostur postawił krok do przodu.
- Powinieneś mnie pamiętać – powiedział i odrzucił kaptur do tyłu, ukazując swoją pokrytą delikatnymi zmarszczkami twarz. Krzaczaste, białe jak śnieg brwi przysłaniały głębokie, błękitne oczy, w których szalała burza uczuć. Były tak krystalicznie czyste, że zdawała się w nich odbijać sylwetka Szayela.
Szayel zamarł, opuszczając dłoń, a całe światło zniknęło. Wpatrywał się w mężczyznę z lekko uchylonymi ustami, nie mogąc w to uwierzyć. Tak, to był on…tyle wspomnień na raz pojawiło mu się w myślach. Obrazy, uczucia…dawno zapomniane.
- Ojcze? – szepnął słabo, a słowa ledwo co opuściły jego gardło – A-ale jak…powinieneś być już dawno m…
- Martwy? – wszedł mu w słowo Czarodziej – Być może. Jednak kontemplacja mocy światłości pozwala połączyć się z nieskończoną miłością Pana i wydłużyć swe życie, by móc służyć jeszcze dłużej.
Szayel zacisnął usta i obok mężczyzny stanęła kobieta, również ukazując swoją twarz. W przeciwieństwie do Czarodzieja jej oblicze było pozbawione jakiejkolwiek skazy, a delikatną twarzyczkę okalały bujne, złociste loki.
- Zawiedliśmy się na tobie…Szayelu – powiedziała cichutko, przymykając bursztynowe oczy – Bardzo.
- Ale to się teraz skończy! – huknął ojciec, uderzając kosturem o podłoże, a w pomieszczeniu rozległ się grzmot – Jam ci dał życie! I ja ci je odbiorę!
- Nie życzę wam źle – odpowiedział ze spokojem, zaciskając mocniej palce na amulecie – Żyjcie sobie. Radujcie się swoim życiem, ale mnie zostawcie w spokoju. Wybrałem swoją ścieżkę.
- Ścieżkę zła i mroku! – ryknął mężczyzna, a w jego oczach pojawiły się łzy – Czemu to zrobiłeś?! Miałeś taki talent…taką przyszłość przed sobą! Rada chciała dać ci honorowe członkostwo, a ty ich wyśmiałeś. Te wszystkie twoje plugawe eksperymenty…
- Głupcze! – przerwał Szayel podniesionym głosem, od którego zadrżały ściany budynku – Magia nie ma dobrych ani złych stron. Postęp wymaga ofiar. Jaką ofiara są marne ludzkie życia?! Czemu Rada się nimi opiekuje, skoro to oni doprowadzili do naszego pogromu?! Ścigali nas, obwiniali nas o wszystko. To przez nich musieliśmy uciekać. Pradawni powinni rządzić śmiertelnikami, a nie ich ochraniać! Nigdy nie zgodzę się na bycie służalcem gorszych istot!
Wykrzywił twarz w grymasie odrazy.
- Nienawidziłem was za waszą słabość wobec ludzi. Pomagaliście im w Aturonie. Byliście jak święci. Dwójka dobrodusznych Pradawnych karmiąca biednych i lecząca chorych. Przynosiliście wstyd naszej rasie! Kazaliście mi pomagać tym słabym ludziom. Ograniczaliście mnie!
Widział niedowierzania i ból na twarzach swych rodziców, ale to tylko uświadczyło go w tym, że mówił prawdę. Wciąż pamiętał, gdy siedząc samemu w pokoju nad książką widział za oknem, jak jego ojciec i matka chodzili po ulicach miasta pomagając wszystkim potrzebującym. Byli jak święci, za którymi zawsze podążała wesoła gromadka dzieci, a wszyscy dorośli kłaniali im się z szacunkiem. Czy zapomnieli o tym, co ci ludzie uczynili ich rasie? To przez nich musieli uciekać tysiące lat temu podczas pogromu Czarodziei w wojnie domowej. Ludzie palili ich na stosach i wieszali na szubienicach. Bal się ich mocy, ponieważ nie potrafili jej pojąć. Zazdrościli im potęgi.
- Jesteście ślepi – odparł półszeptem – Ludzie boją się nas. Rada uważa się za obrońców ludzkości i porządku, lecz natura ludzi w końcu ujawni im własną głupotę. Choćbyście wyplenili całe zło z całego świata, choćbyście odkryli wszystkie tajemnice magii i dbali o ludzi jak swe dzieci, oni ujrzą w was wroga, ponieważ posiadacie moc, której oni nie mają. Kiedy mija zagrożenie rolę złego charakteru przejmuje bohater posiadający potęgę. Ludzie zaczną się was obawiać. Oskarżać – Spojrzał w bok, wzdychając – Taka jest natura ludzi. Fałszywa. Zło zawsze się odrodzi. Nawet jeśli musiałoby powstać sztucznie. Historia ludzkości to historia wojen i cierpienia. Nie zmienicie natury śmiertelników.
Nastała martwa cisza, która przerwał mężczyzna z kosturem.
- Być może masz rację – odpowiedział, wpatrując się wyzywającym wzrokiem w syna – Być może ludzie skazani są na popełnianie swych błędów. Być może stanie się jak mówisz. Być może mają spaczoną naturę. Jednakże… - Ojciec wypiął dumnie pierś – Żyję długo i spędziłem wraz z tymi ludźmi ponad dwa tysiące lat. Widziałem ich złe, jak i dobre strony. Masz rację w tym, że ludzie są słabi i strachliwi. Ale żadna inna rasa nie jest zdolna do takich poświęceń i aktów heroizmu jak oni. Chociaż zmagają się ze swoją naturą, to w głębi serca każdy posiadają olbrzymie pokłady dobra i chcą je dać światu. Dlatego będę ich bronił!
- Będziesz ich bronił? – powtórzył pustym głosem Szayel, patrząc na swoje dłonie. Czemu czuł się jak ktoś zły? Nie był taki. Po prostu dążył do odkrycia prawdy o tym świecie i zmiany jego natury. Odrodzenie mogło nastać tylko poprzez zniszczenie. Jak wypala się łąki, tak samo i świat powinien okryć się w oczyszczającym płomieniu. Nikt go nie rozumiał. Nawet rodzicie. Uważali go za jakiegoś potwora bez serca
Przeniósł na ojca palące gniewem spojrzenie.
- Bronić coś, co i tak umrze. Po co chronić, skoro i tak kiedyś to zginie? Po co tworzyć, skoro jedynym końcem może być zniszczenie? – Potrząsł głową jakby sprzeczając się z własnymi myślami – Zadam ci pytanie ojcze. Jaki cel jest wszelkiego istnienia, skoro i tak zakończy się wszystko śmiercią? Nawet gwiazdy umierają. Całe światy potrafią obrócić się w perzynę. Po co w takim razie męczyć się z życiem i dalej brnąć w tę ślepą uliczkę? Odpowiesz mi? Mateusie Pelagius?
Mateus milczał. Widział przed sobą syna, który zagubił się we własnych ambicjach i żądzach. Wpatrywał się w jego twarz jak u dziecka, zastanawiając, czy to wszystko, co uczynił Szayel, nie wynikało jedynie ze strachu.
- Strach to naturalna rzecz, synu – rzekł łagodnym tonem, a jego twarz przybrała dobroduszny wyraz pełen zrozumienia i empatii – Każdy z nas obawia się śmierci.
- Strach?! – furknął Szayel z niedowierzaniem – Ja się nie boję niczego! – Wyrzucił ręce szeroko, unosząc się w powietrze, a całą jego sylwetkę pokryła mroczna aura czarnych płomieni. Włosy falowały mu jak na wietrze zaś szata dziko łopotała we wszystkie strony.
- Spójrzcie na mnie! – wykrzyknął z triumfem - Jestem nieśmiertelny! Idealnie piękny i młody! Czas nie zmienił mnie ani o drobinę! A wy? Zestarzeliście się. Macie słabe ciała, stare, brzydkie. Dążę do idealności i ją osiągnę!
Powietrze w pomieszczeniu stało się ciężko i opadło niczym lawina głazów, wyciskając wszystkim powietrze z płuc. Barman za ladą zwalił się, łapiąc za gardło. Czarne płomienie pokrywające ciało Szayela pochłaniały coraz większy obszar, rozchodząc się niczym zabójczy wirus. Lizały zachłannie posadzkę oraz ściany, kierując się jak horda szerszeni w stronę Mateusa.
Mężczyzna wsławił przed siebie kostur z kamiennym wyrazem opanowania na twarzy. Zdawało się, że mrok go pochłonie, lecz gdy płomienie opadały z sykiem, uderzyły o niewidzialną barierę, która błysnęła oślepiającym blaskiem, rozmywając je niby dym.
- I cóż to za życie? – zapytał chłodno Mateus – W samotności. Przepełniony nienawiścią i jadem do wszystkiego wokół. Nie jesteś nieśmiertelny. Kradniesz innym dusze, żerujesz na nich jak pasożyt. Ukrywasz się w tym fałszywym ciele zmienionym magią.
Matka stojąca w milczeniu wyciągnęła dłoń do trzeciej sylwetki w bieli.
- Teraz mamy syna, który rozumie powinność Czarodziei wobec świata, prawda Lolarianie?
Chłopiec, dotychczas milczący i obserwujący wydarzenie, odsłonił kaptur, ukazując swoją młodzieńczą twarz oraz złociste włosy wraz z błękitnymi oczami.
- Owszem, matko.
Szayel poczuł się, jak uderzony młotem. W sercu skutym lodem zabiła bolesna nuta. Poruszyło się żywo, a krew płynąca w żyłach zaszumiała mu w uszach. Wbił miażdżące spojrzenie w chłopaka. Syn – powiedział sobie w myślach z nienawiścią i rozpaczą. Mają syna…A jego chcą zabić, bo ich zawiódł. Bo nie był takim, jakim chcieli, aby był. To nie on był zły. To oni – ślepi fanatycy! To wszystko ich wina!
- I co zamierasz? – zwrócił się do ojca przez zęby – Walczyć? Tutaj? Mogą ucierpieć cywile. Nie pomyśleliście o tym?
Matka złączyła dłonie w piramidkę.
- Nic takiego się nie stanie, Szayelu – odparła ze spokojem i całą jej postać okryła złocista poświata – Otoczyłam to miejsce magiczną barierą. Nikt tu nie wejdzie… - Przerwała, unosząc wzrok - I nikt stąd nie wyjdzie.
- Tak samo jak i twoi towarzysze! – dodał Mateus, patrząc na Hergena, Andarysa i Akkarina – Chyba że cię opuszczą. Nie chcemy z nimi walczy, jednak jeśli sytuacja będzie tego wymagać… - Wystawił kostur przed siebie – Uczynimy to.
Szayel zerknął w tył. Nie miał zamiaru pokazać, jak bardzo mu zależy na tym, aby ta trójka go w tej chwili nie opuściła.
- Szayel Pelagius – Przedstawił się, wstając – Jest mi niezmiernie miło móc Pana powitać w naszym małym – Zachichotał pod nosem jak dziecko – Zespole, bym powiedział.
Przyjrzał się uważnie swemu rozmówcy. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Było to niezwykłe w pewnym sensie, gdyż większość Nemorian lubiła pokazywać swoją wyższość oraz zarozumialstwo. Przeważnie jednak w Otchłani. Na powierzchni przybierali fałszywe maski, starając się owinąć ludzi wokół własnego palca.
Zawsze interesowali go Nemorianie. Nie tylko z powodu ich powiązania z demonicznymi siłami, ale również przez przystosowaniu do życia w niebezpiecznych warunkach Otchłani. Dawne legendy mówiły, że w przeszłości przedstawiciele tej rasy mogli przenosić góry samą mocą umysłu, co musiało być jakąś bzdurną legendą, lecz jednak…W każdej legendzie tkwiło ziarenko prawdy. Być może w przyszłości, jeśli uda mu się zaprzyjaźnić z Nemorianinem, oraz zdobyć jego zaufanie, podzieli się z nim sekretami dawno zapomnianej wiedzy.
- Niezwykle interesujące – powiedział, unosząc lewą brew – Nemorianin, który sam z siebie postanawia pomóc Pradawnemu. Nie żebym miał coś przeciwko, wręcz przeciwnie. Mam wielkie plany – Zakasłał sztucznie – A raczej od teraz MY je mamy, jeśli mogę tak powiedzieć.
Nagle poczuł czyjąś obecność. Spojrzał w stronę drzwi, skąd zdawała się wypływać niczym morskie fale delikatna, melodyjna pieśń, będąca emanencją potężnej aury.
- Więc karty zostały odkryte – szepnął z uśmiechem, wychodząc naprzeciw, a Hergen i Akkarina spojrzeli na niego z niezrozumieniem, lecz natychmiast pojęli. Również poczuli tę moc.
Wnętrze gospody wypełnił śnieżny blask, gdy do środka wkroczyła trójka postaci, stając w równym rzędzie. Najbardziej rzucał się w oczy wysoki, potężny mężczyzna, stojący w środku i dzierżąc długi kostur zakończony jasną kulą energii. Cała trójka odziana była w śnieżnobiałe szaty z narzuconymi na głowy kapturami.
Szayel powoli lustrował sylwetki nieznajomych. Biel, która od nich biła, wręcz go oślepiała. Sprawiała, że miał wrażenie, jakby zanikał. Rozmywała go niczym promienie słońca mroki nocy. Zasłonił oczy dłońmi, patrząc przez palce. Piekło go całe ciało…
- Kim jesteście? – syknął nienawistnie, a jego amulet w kształcie pentagramu zwisający z szyi rzucił się wściekle do przodu jak żyw. Zaczął wyciekać z niego czarny, gęsty, wręcz przypominający smog dym, jednak w porę zacisnął na nim palce, powstrzymując Ultralorixa.
Mężczyzna trzymający kostur postawił krok do przodu.
- Powinieneś mnie pamiętać – powiedział i odrzucił kaptur do tyłu, ukazując swoją pokrytą delikatnymi zmarszczkami twarz. Krzaczaste, białe jak śnieg brwi przysłaniały głębokie, błękitne oczy, w których szalała burza uczuć. Były tak krystalicznie czyste, że zdawała się w nich odbijać sylwetka Szayela.
Szayel zamarł, opuszczając dłoń, a całe światło zniknęło. Wpatrywał się w mężczyznę z lekko uchylonymi ustami, nie mogąc w to uwierzyć. Tak, to był on…tyle wspomnień na raz pojawiło mu się w myślach. Obrazy, uczucia…dawno zapomniane.
- Ojcze? – szepnął słabo, a słowa ledwo co opuściły jego gardło – A-ale jak…powinieneś być już dawno m…
- Martwy? – wszedł mu w słowo Czarodziej – Być może. Jednak kontemplacja mocy światłości pozwala połączyć się z nieskończoną miłością Pana i wydłużyć swe życie, by móc służyć jeszcze dłużej.
Szayel zacisnął usta i obok mężczyzny stanęła kobieta, również ukazując swoją twarz. W przeciwieństwie do Czarodzieja jej oblicze było pozbawione jakiejkolwiek skazy, a delikatną twarzyczkę okalały bujne, złociste loki.
- Zawiedliśmy się na tobie…Szayelu – powiedziała cichutko, przymykając bursztynowe oczy – Bardzo.
- Ale to się teraz skończy! – huknął ojciec, uderzając kosturem o podłoże, a w pomieszczeniu rozległ się grzmot – Jam ci dał życie! I ja ci je odbiorę!
- Nie życzę wam źle – odpowiedział ze spokojem, zaciskając mocniej palce na amulecie – Żyjcie sobie. Radujcie się swoim życiem, ale mnie zostawcie w spokoju. Wybrałem swoją ścieżkę.
- Ścieżkę zła i mroku! – ryknął mężczyzna, a w jego oczach pojawiły się łzy – Czemu to zrobiłeś?! Miałeś taki talent…taką przyszłość przed sobą! Rada chciała dać ci honorowe członkostwo, a ty ich wyśmiałeś. Te wszystkie twoje plugawe eksperymenty…
- Głupcze! – przerwał Szayel podniesionym głosem, od którego zadrżały ściany budynku – Magia nie ma dobrych ani złych stron. Postęp wymaga ofiar. Jaką ofiara są marne ludzkie życia?! Czemu Rada się nimi opiekuje, skoro to oni doprowadzili do naszego pogromu?! Ścigali nas, obwiniali nas o wszystko. To przez nich musieliśmy uciekać. Pradawni powinni rządzić śmiertelnikami, a nie ich ochraniać! Nigdy nie zgodzę się na bycie służalcem gorszych istot!
Wykrzywił twarz w grymasie odrazy.
- Nienawidziłem was za waszą słabość wobec ludzi. Pomagaliście im w Aturonie. Byliście jak święci. Dwójka dobrodusznych Pradawnych karmiąca biednych i lecząca chorych. Przynosiliście wstyd naszej rasie! Kazaliście mi pomagać tym słabym ludziom. Ograniczaliście mnie!
Widział niedowierzania i ból na twarzach swych rodziców, ale to tylko uświadczyło go w tym, że mówił prawdę. Wciąż pamiętał, gdy siedząc samemu w pokoju nad książką widział za oknem, jak jego ojciec i matka chodzili po ulicach miasta pomagając wszystkim potrzebującym. Byli jak święci, za którymi zawsze podążała wesoła gromadka dzieci, a wszyscy dorośli kłaniali im się z szacunkiem. Czy zapomnieli o tym, co ci ludzie uczynili ich rasie? To przez nich musieli uciekać tysiące lat temu podczas pogromu Czarodziei w wojnie domowej. Ludzie palili ich na stosach i wieszali na szubienicach. Bal się ich mocy, ponieważ nie potrafili jej pojąć. Zazdrościli im potęgi.
- Jesteście ślepi – odparł półszeptem – Ludzie boją się nas. Rada uważa się za obrońców ludzkości i porządku, lecz natura ludzi w końcu ujawni im własną głupotę. Choćbyście wyplenili całe zło z całego świata, choćbyście odkryli wszystkie tajemnice magii i dbali o ludzi jak swe dzieci, oni ujrzą w was wroga, ponieważ posiadacie moc, której oni nie mają. Kiedy mija zagrożenie rolę złego charakteru przejmuje bohater posiadający potęgę. Ludzie zaczną się was obawiać. Oskarżać – Spojrzał w bok, wzdychając – Taka jest natura ludzi. Fałszywa. Zło zawsze się odrodzi. Nawet jeśli musiałoby powstać sztucznie. Historia ludzkości to historia wojen i cierpienia. Nie zmienicie natury śmiertelników.
Nastała martwa cisza, która przerwał mężczyzna z kosturem.
- Być może masz rację – odpowiedział, wpatrując się wyzywającym wzrokiem w syna – Być może ludzie skazani są na popełnianie swych błędów. Być może stanie się jak mówisz. Być może mają spaczoną naturę. Jednakże… - Ojciec wypiął dumnie pierś – Żyję długo i spędziłem wraz z tymi ludźmi ponad dwa tysiące lat. Widziałem ich złe, jak i dobre strony. Masz rację w tym, że ludzie są słabi i strachliwi. Ale żadna inna rasa nie jest zdolna do takich poświęceń i aktów heroizmu jak oni. Chociaż zmagają się ze swoją naturą, to w głębi serca każdy posiadają olbrzymie pokłady dobra i chcą je dać światu. Dlatego będę ich bronił!
- Będziesz ich bronił? – powtórzył pustym głosem Szayel, patrząc na swoje dłonie. Czemu czuł się jak ktoś zły? Nie był taki. Po prostu dążył do odkrycia prawdy o tym świecie i zmiany jego natury. Odrodzenie mogło nastać tylko poprzez zniszczenie. Jak wypala się łąki, tak samo i świat powinien okryć się w oczyszczającym płomieniu. Nikt go nie rozumiał. Nawet rodzicie. Uważali go za jakiegoś potwora bez serca
Przeniósł na ojca palące gniewem spojrzenie.
- Bronić coś, co i tak umrze. Po co chronić, skoro i tak kiedyś to zginie? Po co tworzyć, skoro jedynym końcem może być zniszczenie? – Potrząsł głową jakby sprzeczając się z własnymi myślami – Zadam ci pytanie ojcze. Jaki cel jest wszelkiego istnienia, skoro i tak zakończy się wszystko śmiercią? Nawet gwiazdy umierają. Całe światy potrafią obrócić się w perzynę. Po co w takim razie męczyć się z życiem i dalej brnąć w tę ślepą uliczkę? Odpowiesz mi? Mateusie Pelagius?
Mateus milczał. Widział przed sobą syna, który zagubił się we własnych ambicjach i żądzach. Wpatrywał się w jego twarz jak u dziecka, zastanawiając, czy to wszystko, co uczynił Szayel, nie wynikało jedynie ze strachu.
- Strach to naturalna rzecz, synu – rzekł łagodnym tonem, a jego twarz przybrała dobroduszny wyraz pełen zrozumienia i empatii – Każdy z nas obawia się śmierci.
- Strach?! – furknął Szayel z niedowierzaniem – Ja się nie boję niczego! – Wyrzucił ręce szeroko, unosząc się w powietrze, a całą jego sylwetkę pokryła mroczna aura czarnych płomieni. Włosy falowały mu jak na wietrze zaś szata dziko łopotała we wszystkie strony.
- Spójrzcie na mnie! – wykrzyknął z triumfem - Jestem nieśmiertelny! Idealnie piękny i młody! Czas nie zmienił mnie ani o drobinę! A wy? Zestarzeliście się. Macie słabe ciała, stare, brzydkie. Dążę do idealności i ją osiągnę!
Powietrze w pomieszczeniu stało się ciężko i opadło niczym lawina głazów, wyciskając wszystkim powietrze z płuc. Barman za ladą zwalił się, łapiąc za gardło. Czarne płomienie pokrywające ciało Szayela pochłaniały coraz większy obszar, rozchodząc się niczym zabójczy wirus. Lizały zachłannie posadzkę oraz ściany, kierując się jak horda szerszeni w stronę Mateusa.
Mężczyzna wsławił przed siebie kostur z kamiennym wyrazem opanowania na twarzy. Zdawało się, że mrok go pochłonie, lecz gdy płomienie opadały z sykiem, uderzyły o niewidzialną barierę, która błysnęła oślepiającym blaskiem, rozmywając je niby dym.
- I cóż to za życie? – zapytał chłodno Mateus – W samotności. Przepełniony nienawiścią i jadem do wszystkiego wokół. Nie jesteś nieśmiertelny. Kradniesz innym dusze, żerujesz na nich jak pasożyt. Ukrywasz się w tym fałszywym ciele zmienionym magią.
Matka stojąca w milczeniu wyciągnęła dłoń do trzeciej sylwetki w bieli.
- Teraz mamy syna, który rozumie powinność Czarodziei wobec świata, prawda Lolarianie?
Chłopiec, dotychczas milczący i obserwujący wydarzenie, odsłonił kaptur, ukazując swoją młodzieńczą twarz oraz złociste włosy wraz z błękitnymi oczami.
- Owszem, matko.
Szayel poczuł się, jak uderzony młotem. W sercu skutym lodem zabiła bolesna nuta. Poruszyło się żywo, a krew płynąca w żyłach zaszumiała mu w uszach. Wbił miażdżące spojrzenie w chłopaka. Syn – powiedział sobie w myślach z nienawiścią i rozpaczą. Mają syna…A jego chcą zabić, bo ich zawiódł. Bo nie był takim, jakim chcieli, aby był. To nie on był zły. To oni – ślepi fanatycy! To wszystko ich wina!
- I co zamierasz? – zwrócił się do ojca przez zęby – Walczyć? Tutaj? Mogą ucierpieć cywile. Nie pomyśleliście o tym?
Matka złączyła dłonie w piramidkę.
- Nic takiego się nie stanie, Szayelu – odparła ze spokojem i całą jej postać okryła złocista poświata – Otoczyłam to miejsce magiczną barierą. Nikt tu nie wejdzie… - Przerwała, unosząc wzrok - I nikt stąd nie wyjdzie.
- Tak samo jak i twoi towarzysze! – dodał Mateus, patrząc na Hergena, Andarysa i Akkarina – Chyba że cię opuszczą. Nie chcemy z nimi walczy, jednak jeśli sytuacja będzie tego wymagać… - Wystawił kostur przed siebie – Uczynimy to.
Szayel zerknął w tył. Nie miał zamiaru pokazać, jak bardzo mu zależy na tym, aby ta trójka go w tej chwili nie opuściła.
- Andarys
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 55
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Mroczny Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Andarys, mimo panującej we wnętrzu karczmy istnej magicznej burzy, nie ruszył się z miejsca. Spodziewał się wszystkiego, ale nie rodzinnego spotkania po latach.
- Tak samo jak i twoi towarzysze! – powiedział biały czarodziej, patrząc na Hergena, Andarysa i Akkarina – Chyba że cię opuszczą. Nie chcemy z nimi walczyć, jednak jeśli sytuacja będzie tego wymagać… - Wystawił kostur przed siebie – Uczynimy to.
Z tymi tutaj nie ma żartów. Pal licho pieniądze!, pomyślał elf. Przez krótki moment dopadły go wątpliwości, czy aby na pewno lepiej się nie wycofać. Wtedy Szayel zerknął przez ramię na stojącą kilka kroków za nim gromadkę. To był jakby impuls, który uruchomił w umyśle mrocznego całkiem inny tok myślenia. Onyksowy amulet zrobił się nieco chłodniejszy, ale nie na tyle, żeby w tej sytuacji Andarys to zauważył.
- Niby dlaczego mam go opuszczać, jeśli szykuje się interesująca rozrywka? - oznajmił nagle, wyciągając swój półtoraręczny miecz z pochwy. Jego klinga zalśniła w świetle, którym jarzył się kostur starego czarodzieja. Wszystkie wątpliwości rozpłynęły się, zalane przez pewność siebie przemieszaną z dziwnym rozbawieniem. Przerzucił ukochaną broń z prawej ręki do lewej, a potem z powrotem do prawej. Po chwili oparł ją o ziemię i wystawił przed siebie, naśladując owego Mateusa, który na ten widok spochmurniał jeszcze bardziej.
- Jesteś głupcem, jeśli zostajesz po jego stronie - rzekł, wskazując głową Szayela. - Powiedziałem, z czym to się wiąże.
- Słyszę doskonale - odparł Andarys.
- Tak samo jak i twoi towarzysze! – powiedział biały czarodziej, patrząc na Hergena, Andarysa i Akkarina – Chyba że cię opuszczą. Nie chcemy z nimi walczyć, jednak jeśli sytuacja będzie tego wymagać… - Wystawił kostur przed siebie – Uczynimy to.
Z tymi tutaj nie ma żartów. Pal licho pieniądze!, pomyślał elf. Przez krótki moment dopadły go wątpliwości, czy aby na pewno lepiej się nie wycofać. Wtedy Szayel zerknął przez ramię na stojącą kilka kroków za nim gromadkę. To był jakby impuls, który uruchomił w umyśle mrocznego całkiem inny tok myślenia. Onyksowy amulet zrobił się nieco chłodniejszy, ale nie na tyle, żeby w tej sytuacji Andarys to zauważył.
- Niby dlaczego mam go opuszczać, jeśli szykuje się interesująca rozrywka? - oznajmił nagle, wyciągając swój półtoraręczny miecz z pochwy. Jego klinga zalśniła w świetle, którym jarzył się kostur starego czarodzieja. Wszystkie wątpliwości rozpłynęły się, zalane przez pewność siebie przemieszaną z dziwnym rozbawieniem. Przerzucił ukochaną broń z prawej ręki do lewej, a potem z powrotem do prawej. Po chwili oparł ją o ziemię i wystawił przed siebie, naśladując owego Mateusa, który na ten widok spochmurniał jeszcze bardziej.
- Jesteś głupcem, jeśli zostajesz po jego stronie - rzekł, wskazując głową Szayela. - Powiedziałem, z czym to się wiąże.
- Słyszę doskonale - odparł Andarys.
- Akkarin
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 415
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Nemorianin
- Profesje:
Nie dość Szayelowi było zatargów z Radą, to jeszcze teraz mieli walczyć z jego rodziną. Demon nie potrafił sobie wyobrazić, ze mógłby stanąć przeciwko swojej familii. Co innego przeciwko cudzej... Wstał od stołu i stanął obok maga, którego magia drażniła jego ciało. Wzniósł wokół siebie barierę energetyczną, w walce i tak zamierzał korzystać z magii rodowej.
- Ja rownież wiem co mi grozi za pomoc mu, ale wątpię by wasze groźby miały się spełnić. Wasz syn może mi zaproponować więcej niż życie. Wiedzę i moc, jakiej wy nie posiadacie. I z tego co widzę nie zdobędziecie nigdy. Macie szansę odejść i nigdy więcej nie wchodzić nam w drogę. Wybierajcie... - Demon czerpał w tej chwili moc zarówno z kostura, pierścienia oraz własnego ciała. Nasycał wszystkie cienie w karczmie magią, utrzymując przy okazji osłonę. Czekał na decyzję, gotów rozkazać cieniom przybrać materialną postać i zaatakować magów rady.
- Ja rownież wiem co mi grozi za pomoc mu, ale wątpię by wasze groźby miały się spełnić. Wasz syn może mi zaproponować więcej niż życie. Wiedzę i moc, jakiej wy nie posiadacie. I z tego co widzę nie zdobędziecie nigdy. Macie szansę odejść i nigdy więcej nie wchodzić nam w drogę. Wybierajcie... - Demon czerpał w tej chwili moc zarówno z kostura, pierścienia oraz własnego ciała. Nasycał wszystkie cienie w karczmie magią, utrzymując przy okazji osłonę. Czekał na decyzję, gotów rozkazać cieniom przybrać materialną postać i zaatakować magów rady.
- Hergan
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Nekromanta - Pradawny Czarodziej
- Profesje:
- " Ojcze ? " - Tak go nazwał? Tak powiedział? Co tu się działo. Biały czarodziej miał jednoznaczne zamiary. Chciał zabić Szayela. Tak właśnie powiedział, choć Hergan w ogóle w to nie wierzył. Znał go. Mateus Pelagius. Kiedyś, kiedy Hergan był jeszcze chłopcem często widywał maga. Teraz cała rodzina Szayela stała przed nim, a on zaatakował ich. Nekromanta wstał. Szayela poniosło. Chaotyczne zaklęcie którego sam pewnie już nie kontrolował wypychało powietrze z klatki piersiowej. Nie podobało mu się to. Odszedł od lady. Ujrzał magiczną barierę. Biały czarodziej dał im wybór. Więc miałby stanąć po stronie rady? On? Hergan Volmitrin?! Cztery razy skazany na uwięzy śmiertelne. Ścigany. Zapomnieli o nim. Od kiedy na jego twarzy pojawiła się stalowa maska nie użył swego imienia. Miał dość ukrywania się przed nimi. - Rada. - rzekł prychając. - Wszyscy są tak samo naiwni. Tak samo ograniczeni. Tak samo głupi. Myślicie, że czynicie dobro, wy tymczasem wszystko niszczycie. Nie poznajecie mnie? Nie pamiętacie? Po tym co uczyniłem zapomnieliście o mnie? - Stalowa maska padła na ziemię. Oczom wszystkich ukazała się nietknięta przez czas, pozbawiona choćby jednej niedoskonałości twarz. Wyglądał tak samo jak czterysta lat temu. Gdyby nie jego oczy. Tylko one są inne. - Jestem Hergan Volmitrin! Czarny z Upadłego Miasta! Pamiętasz mnie Mateusie!?! Siedziałeś dokładnie naprzeciw gdy mnie sądzili!
- Ty... to naprawdę ty.
- Zamknęliście mnie na dwadzieścia lat! Mam stanąć po waszej stronie?! - Czarny płomień wypełnił oczy maga. Stanął tuż obok Szayela i Akkarina.
- Wiecie co się teraz stanie? Dam wam wybór. Odejdźcie a przeżyjecie głupcy. Nie chcesz zachować życia swego syna? Swej żony? Wiesz w co ich wciągnąłeś? Tu czeka śmierć, a myśmy jej kosą. Odejdźcie.
- Jest już za późno Herganie. Za późno. Dla ciebie i dla nas. Ty już nie wrócisz do światła. Ty nie osiągniesz równowagi.
- Równowagi?! Co ma znaczyć równowaga? Stary idioto, ja jestem u szczytów równowagi!
- Więc czemu się ukrywasz. Chodzisz w cieniu i zasłaniasz twarz? Nie byłeś taki. Nie byłeś. Co stało się z największym magiem swojego królestwa? Byłeś największy. A stałeś się cieniem siebie. Zniknąłeś. Jesteś szkieletem dawnego Volmitrina!
- Cisza! - magia eksplodowała w pomieszczeniu, przeszyło barierę i schwyciło wnętrzności młodego chłopca.
- Jestem cieniem?! Patrz! - młody Pelagius uniósł się do góry krzycząc z bólu. Jeśli Hergan miał czuć wściekłość to właśnie teraz.
- Zostaw go! - krzyknęła kobieta. Chciała użyć mocy lecz oznaczałoby to osłabienie bariery. Hergan karmił się tym. Jeśli uratują syna, dopadnie ich magia Szayela. Jeśli nie... cóż. Jeden Pelagius mniej. Wnet stało się coś niespodziewanego. Biały mag zakręcił kosturem. Czarne płomienie szarpnęły do tyłu. Kobieta cisnęła magiczną wiązkę w Hergana. Padł na ziemię. Leżąc tak roześmiał się. Już dawno nie czół bólu. Wstał otrzepując się. Z pięknej twarzy popłynęła stróżka krwi. Tuż pod okiem.
- Moja droga... - Starł krew. - Doskonale trafiłaś. - Syn Mateusa wstał. Otrzepał się.
- Czemu to robisz Herganie? - spytała kobieta łagodnie. - Czemu idziesz za naszym synem?
- Bo tak chciało przeznaczenie. Osobny byt. - zacytował Szayela. - Nie znacie mnie. Nie wiecie kim jestem. Zastanówcie się nad sensem waszych poczynań. Myślicie, że byle kmieć nie zabiłby was dla szat? Czemu im pomagacie?
- Hergan, proszę. Opuść mego syna. Nie jest wart waszych żyć.
- Ileż w was litości! - zaśmiał się. - Litości godnej pożałowania! Jesteście niczym. Nic nie znaczącą częścią wszechświata. Nieważni. Szayel chce czegoś więcej. Nie imponuje wam to? Boicie się tego. - stwierdził sucho.
- Tak. Boimy się. Czy nie jest to zdrowe zachowanie?
- Stoicie w płomieniach własnego dziecka. Wasz pierworodny stara się was zabić. A wy nazywacie się dobrymi? Jesteście niczym.
- Mrok mąci twój umysł! Pragniesz wrócić do potęgi, jednak nie osiągniesz tego stojąc w mroku! Zawróć!
- Nie.
- Czy właśnie tego pragniecie? Walki? Ktoś może nie wyjść stąd żywy. - Hergan spojrzał fioletowymi tęczówkami.
- I będziecie to wy.
- Ty... to naprawdę ty.
- Zamknęliście mnie na dwadzieścia lat! Mam stanąć po waszej stronie?! - Czarny płomień wypełnił oczy maga. Stanął tuż obok Szayela i Akkarina.
- Wiecie co się teraz stanie? Dam wam wybór. Odejdźcie a przeżyjecie głupcy. Nie chcesz zachować życia swego syna? Swej żony? Wiesz w co ich wciągnąłeś? Tu czeka śmierć, a myśmy jej kosą. Odejdźcie.
- Jest już za późno Herganie. Za późno. Dla ciebie i dla nas. Ty już nie wrócisz do światła. Ty nie osiągniesz równowagi.
- Równowagi?! Co ma znaczyć równowaga? Stary idioto, ja jestem u szczytów równowagi!
- Więc czemu się ukrywasz. Chodzisz w cieniu i zasłaniasz twarz? Nie byłeś taki. Nie byłeś. Co stało się z największym magiem swojego królestwa? Byłeś największy. A stałeś się cieniem siebie. Zniknąłeś. Jesteś szkieletem dawnego Volmitrina!
- Cisza! - magia eksplodowała w pomieszczeniu, przeszyło barierę i schwyciło wnętrzności młodego chłopca.
- Jestem cieniem?! Patrz! - młody Pelagius uniósł się do góry krzycząc z bólu. Jeśli Hergan miał czuć wściekłość to właśnie teraz.
- Zostaw go! - krzyknęła kobieta. Chciała użyć mocy lecz oznaczałoby to osłabienie bariery. Hergan karmił się tym. Jeśli uratują syna, dopadnie ich magia Szayela. Jeśli nie... cóż. Jeden Pelagius mniej. Wnet stało się coś niespodziewanego. Biały mag zakręcił kosturem. Czarne płomienie szarpnęły do tyłu. Kobieta cisnęła magiczną wiązkę w Hergana. Padł na ziemię. Leżąc tak roześmiał się. Już dawno nie czół bólu. Wstał otrzepując się. Z pięknej twarzy popłynęła stróżka krwi. Tuż pod okiem.
- Moja droga... - Starł krew. - Doskonale trafiłaś. - Syn Mateusa wstał. Otrzepał się.
- Czemu to robisz Herganie? - spytała kobieta łagodnie. - Czemu idziesz za naszym synem?
- Bo tak chciało przeznaczenie. Osobny byt. - zacytował Szayela. - Nie znacie mnie. Nie wiecie kim jestem. Zastanówcie się nad sensem waszych poczynań. Myślicie, że byle kmieć nie zabiłby was dla szat? Czemu im pomagacie?
- Hergan, proszę. Opuść mego syna. Nie jest wart waszych żyć.
- Ileż w was litości! - zaśmiał się. - Litości godnej pożałowania! Jesteście niczym. Nic nie znaczącą częścią wszechświata. Nieważni. Szayel chce czegoś więcej. Nie imponuje wam to? Boicie się tego. - stwierdził sucho.
- Tak. Boimy się. Czy nie jest to zdrowe zachowanie?
- Stoicie w płomieniach własnego dziecka. Wasz pierworodny stara się was zabić. A wy nazywacie się dobrymi? Jesteście niczym.
- Mrok mąci twój umysł! Pragniesz wrócić do potęgi, jednak nie osiągniesz tego stojąc w mroku! Zawróć!
- Nie.
- Czy właśnie tego pragniecie? Walki? Ktoś może nie wyjść stąd żywy. - Hergan spojrzał fioletowymi tęczówkami.
- I będziecie to wy.
Mateus Pelagius przyjrzał się trójce towarzyszy Szayela, marszcząc brwi w zamyśleniu. Sprawy przyjęły nieoczekiwany przebieg. Stanęli po stronie jego syna. Co by nie powiedzieć o Szayelu potrafił manipulować jednostkami jak mało kto. Widział to już w czasach dzieciństwa swego syna, gdy wszystkie dzieci słuchały się go niczym króla, którym zresztą kazał się mianować.
- Eloise – szepnął do żony, a ta tylko kiwnęła głową, natychmiast odczytując jego myśli. Uniosła ręce do góry, zadzierając głowę. Z jej ust wypłynęła delikatna melodia, wprawiając powietrze w drżenie. Otoczył ją złocisty blask wraz z magicznym okręgiem iskrzącym oślepiającą magią światła.
- Blask światłości zawsze rozproszy mrok! – ryknął Mateus, pochylając się w bojowej pozie i wystawiając kostur niczym włócznię – Nadszedł wasz sąd!
Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Czarodziej zniknął w śnieżnej bieli, pojawiając się za Hergenem, którego uderzył mocno kosturem w plecy. Ten wystrzelił niby wyrzucony z procy, robiąc parę fikołków w powietrzu i trafiając plecami, głową ku podłodze, w ścianę, osuwając się z jękiem.
Szayel przyszykował kulę mroku w dłoni, zaś wokół rąk Akkarina owinęły się niczym węże cienie, sycząc nienawistnie. Razem rzucili swoje zaklęcia, które połączyły się w jedno – mknącą strefę czerni otoczoną cienistymi smugami, lecz Mateus jedynie odbił pocisk kosturem, pojawiając się tuż przed twarzą Nemorianina. Wykonując beczkę w powietrzu końcem laski uderzył go w brzuch, rzucając na sąsiednią ścianę.
Szayel machnął dłonią, wytwarzając podmuch czarnych płomieni, które na moment spowiły sylwetkę Mateusa. Moment ten wykorzystał Hergen, rzucając się na Elosie, jednak drogę zablokował mu Lolarian. Chłopak wyciągnął z kieszeni kulisty przedmiot. Pradawny w czarnych szatach zaśmiał się tylko, atakując chłopca czarnymi błyskawicami z palców. Wtem stało się coś nieoczekiwanego. Kula zassała błyskawice, oddając całą wiązkę w Hergena. Tym razem jednak osłonił się przed atakiem, wchłaniając jego moc. Zmarszczył brwi.
- Niebezpieczny przedmiot.
Akkarin przemienił się w pasma cieni, otaczając Eloise, przybierając cielesną formę za jej plecami. Kobieta nawet nie zdążyła zareagować, kiedy na jej szyi spoczęła zimna stal szabli.
- Cokolwiek robisz, lepiej, żebyś przestała – syknął jej na ucho złowieszczym tonem.
- Plugawy demonie – odparła ze spokojem kobieta, uśmiechając skrycie – Światłość zawsze triumfuje!
Z tym okrzykiem jej ciało przemieniło się w świetlisty, palący obłok, przeszywając Akkarina na wylot niczym zjawa. Nemorianina kaszlnął, czując, jak coś trafi go od wewnątrz. Zacisnął zęby, patrząc nienawistnie na kobietę, unoszącą się swobodnie w powietrzu.
Szayel padł na podłogę jak długi, powalony świetlistym promieniem z kostura ojca. Mateus rozproszył całun płomieni go otaczający, unosząc się nad swoim synem.
- Za twoje zbrodnie…zginiesz!
Niespodziewanie w plecy uderzył go miecz Andarysa. Mężczyzna zamarł na moment i najemnik już myślał, że go zabił, gdy Pradawny odwrócił się, a ostrze pękło na dwie części.
- Stal nie masz szans przeciw magii – powiedział, dmuchnąwszy, a jego oddech przerodził się w potężny huragan, który porwał mrocznego, rzucając go na ladę i szklanki. Pradawny skierował wzrok z powrotem tam, gdzie leżał Szayel, ale zamiast syna, ujrzał tylko czarną dziurę, z której wyłoniła się szponiasta dłoń, łapiąc go z nienaturalnym rykiem.
Szayel unosił się w powietrzu dysząc ciężko, a z kącików ust ciekła mu krew. Pierścień widniejący na jego palcu wskazującym lśnił krwistym blaskiem, a całą sylwetkę otaczała szkarłatna poświata, mieszając się z czarnymi płomieniami. Z trudem wypowiadał kolejne słowa:
- Parma-Aha-Durb-Hum-Arehem-Muzanpotf Azi-Ashalada-Munatrakat!
Z każdym kolejnym słowem demonicznej mowy pojawiała się w podłodze ziejąca czernią dziurą, z której wynurzały się zwabione mocą głosu oraz pierścienia demony. Wynaturzone sylwetki o wstrętnych paszczach pełnymi ostrych zębów oraz kończynach zakończonymi ostrymi, długimi szponami. Demony rzuciły się na Mateusa, otaczając go jak chmara komarów, kąsając wściekle. Czarodziej z łatwością powalał kolejne stwory, przemieniając je na proch świetlistymi promieniami, lecz ich końca nie było widać. Dosłownie tonął w nich, zapadając się coraz bardziej w mrocznym portalu prowadzącym do samego wnętrza Otchłani, gdzie gromadziły się kolejne plugawe sługi, wyciągając ku magowie swe szpony.
- Eloise – szepnął do żony, a ta tylko kiwnęła głową, natychmiast odczytując jego myśli. Uniosła ręce do góry, zadzierając głowę. Z jej ust wypłynęła delikatna melodia, wprawiając powietrze w drżenie. Otoczył ją złocisty blask wraz z magicznym okręgiem iskrzącym oślepiającą magią światła.
- Blask światłości zawsze rozproszy mrok! – ryknął Mateus, pochylając się w bojowej pozie i wystawiając kostur niczym włócznię – Nadszedł wasz sąd!
Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Czarodziej zniknął w śnieżnej bieli, pojawiając się za Hergenem, którego uderzył mocno kosturem w plecy. Ten wystrzelił niby wyrzucony z procy, robiąc parę fikołków w powietrzu i trafiając plecami, głową ku podłodze, w ścianę, osuwając się z jękiem.
Szayel przyszykował kulę mroku w dłoni, zaś wokół rąk Akkarina owinęły się niczym węże cienie, sycząc nienawistnie. Razem rzucili swoje zaklęcia, które połączyły się w jedno – mknącą strefę czerni otoczoną cienistymi smugami, lecz Mateus jedynie odbił pocisk kosturem, pojawiając się tuż przed twarzą Nemorianina. Wykonując beczkę w powietrzu końcem laski uderzył go w brzuch, rzucając na sąsiednią ścianę.
Szayel machnął dłonią, wytwarzając podmuch czarnych płomieni, które na moment spowiły sylwetkę Mateusa. Moment ten wykorzystał Hergen, rzucając się na Elosie, jednak drogę zablokował mu Lolarian. Chłopak wyciągnął z kieszeni kulisty przedmiot. Pradawny w czarnych szatach zaśmiał się tylko, atakując chłopca czarnymi błyskawicami z palców. Wtem stało się coś nieoczekiwanego. Kula zassała błyskawice, oddając całą wiązkę w Hergena. Tym razem jednak osłonił się przed atakiem, wchłaniając jego moc. Zmarszczył brwi.
- Niebezpieczny przedmiot.
Akkarin przemienił się w pasma cieni, otaczając Eloise, przybierając cielesną formę za jej plecami. Kobieta nawet nie zdążyła zareagować, kiedy na jej szyi spoczęła zimna stal szabli.
- Cokolwiek robisz, lepiej, żebyś przestała – syknął jej na ucho złowieszczym tonem.
- Plugawy demonie – odparła ze spokojem kobieta, uśmiechając skrycie – Światłość zawsze triumfuje!
Z tym okrzykiem jej ciało przemieniło się w świetlisty, palący obłok, przeszywając Akkarina na wylot niczym zjawa. Nemorianina kaszlnął, czując, jak coś trafi go od wewnątrz. Zacisnął zęby, patrząc nienawistnie na kobietę, unoszącą się swobodnie w powietrzu.
Szayel padł na podłogę jak długi, powalony świetlistym promieniem z kostura ojca. Mateus rozproszył całun płomieni go otaczający, unosząc się nad swoim synem.
- Za twoje zbrodnie…zginiesz!
Niespodziewanie w plecy uderzył go miecz Andarysa. Mężczyzna zamarł na moment i najemnik już myślał, że go zabił, gdy Pradawny odwrócił się, a ostrze pękło na dwie części.
- Stal nie masz szans przeciw magii – powiedział, dmuchnąwszy, a jego oddech przerodził się w potężny huragan, który porwał mrocznego, rzucając go na ladę i szklanki. Pradawny skierował wzrok z powrotem tam, gdzie leżał Szayel, ale zamiast syna, ujrzał tylko czarną dziurę, z której wyłoniła się szponiasta dłoń, łapiąc go z nienaturalnym rykiem.
Szayel unosił się w powietrzu dysząc ciężko, a z kącików ust ciekła mu krew. Pierścień widniejący na jego palcu wskazującym lśnił krwistym blaskiem, a całą sylwetkę otaczała szkarłatna poświata, mieszając się z czarnymi płomieniami. Z trudem wypowiadał kolejne słowa:
- Parma-Aha-Durb-Hum-Arehem-Muzanpotf Azi-Ashalada-Munatrakat!
Z każdym kolejnym słowem demonicznej mowy pojawiała się w podłodze ziejąca czernią dziurą, z której wynurzały się zwabione mocą głosu oraz pierścienia demony. Wynaturzone sylwetki o wstrętnych paszczach pełnymi ostrych zębów oraz kończynach zakończonymi ostrymi, długimi szponami. Demony rzuciły się na Mateusa, otaczając go jak chmara komarów, kąsając wściekle. Czarodziej z łatwością powalał kolejne stwory, przemieniając je na proch świetlistymi promieniami, lecz ich końca nie było widać. Dosłownie tonął w nich, zapadając się coraz bardziej w mrocznym portalu prowadzącym do samego wnętrza Otchłani, gdzie gromadziły się kolejne plugawe sługi, wyciągając ku magowie swe szpony.
- Andarys
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 55
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Mroczny Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Przez siłę uderzenia elf przewrócił blat, który niemal przygniótł chowającego się za nim barmana. Wokół rozległ się donośny brzęk metalu i tłuczonego szkła. Odłamki szklanek rozsypały się wokół, jeden nawet zostawił po sobie długą na kilka centymetrów ranę w policzku Andarysa. Ten jednak nie poczuł nic, ani bólu stłuczeń, ani pieczenia na twarzy. Amulet okazał się nawet silniejszy niż wcześniej.
Mroczny elf zaklął soczyście w swoim ojczystym języku. Rzucanie nim o ściany czy inne twarde przedmioty chyba stało się już hobby członków rodziny Szayela. Mimo wszystko Andarys nie wypuścił miecza, nawet jeśli kończyny mu zdrętwiały.
- Po cholerę ci najemnik, jeśli doskonale radzisz sobie sam - rzucił w eter, wściekły jak nigdy dotąd. Dopiero teraz dostrzegł falę czarcich pomiotów, wręcz zalewającą białego maga. Ten jednak doskonale sobie z nimi radził, skupiony na ich niszczeniu. Elf zmarszczył brwi jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Postanowił nie ruszać się z miejsca, żeby czasem nie dać połamać sobie kości, ale i z tej pozycji mógł coś zrobić. Bo w tej chwili czuł się bezużyteczny. Niepotrzebny. I ta myśl roznosiła się nieznośnym echem w jego głowie.
Wyciągnął z niedużej torby przy pasie doskonale wyważony nóż. Być może da się chociaż rozproszyć ich uwagę? Wycelował i rzucił, niespodziewanie trafiając ojca Szayela między oczy. A przynajmniej tak to wyglądało.
Mroczny elf zaklął soczyście w swoim ojczystym języku. Rzucanie nim o ściany czy inne twarde przedmioty chyba stało się już hobby członków rodziny Szayela. Mimo wszystko Andarys nie wypuścił miecza, nawet jeśli kończyny mu zdrętwiały.
- Po cholerę ci najemnik, jeśli doskonale radzisz sobie sam - rzucił w eter, wściekły jak nigdy dotąd. Dopiero teraz dostrzegł falę czarcich pomiotów, wręcz zalewającą białego maga. Ten jednak doskonale sobie z nimi radził, skupiony na ich niszczeniu. Elf zmarszczył brwi jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Postanowił nie ruszać się z miejsca, żeby czasem nie dać połamać sobie kości, ale i z tej pozycji mógł coś zrobić. Bo w tej chwili czuł się bezużyteczny. Niepotrzebny. I ta myśl roznosiła się nieznośnym echem w jego głowie.
Wyciągnął z niedużej torby przy pasie doskonale wyważony nóż. Być może da się chociaż rozproszyć ich uwagę? Wycelował i rzucił, niespodziewanie trafiając ojca Szayela między oczy. A przynajmniej tak to wyglądało.
- Akkarin
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 415
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Nemorianin
- Profesje:
Początkowo nie chciał zabijać kobiety. Miał nadzieję, że ta, przestraszona ostrzem przy szyi zrezygnuje z walki. Ten błąd mógł go kosztować życia, na szczęście magia matki Szayela okazała się nie dość potężna, by od razu zabić demona. Mimo to, Akkarin miał wrażenie, ze coś, światło wydzielane przez kobietę, pali mu wnętrzności. Z trudem udało mu się zebrać myśli i podnieść z ziemi. Powoli, aczkolwiek systematycznie mrok zaczął znów otaczać Nemorianina, wchłaniając światło.
- Zadarłaś z niewłaściwym demonem... - W jego głosie brzmiała nieskrywana nienawiść i pogarda. - Trzeba było poddać się kiedy miałaś szansę!
Macki mroku sięgały coraz bliżej Eloise, za każdym razem jednak odtrącane przez światło. Zarówno demon jak i pradawna nie mogli sięgnąć przeciwnika.
Co ciekawe demony przywołane przez Szayela, wyczuwając w pobliżu magię rodem z Otchłani ryknęły głośniej i jeszcze chętniej, jeśli to możliwe, rzuciły się na najstarszego z magów Rady. Ten ryk zwrócił uwagę Akakrina, na istoty z Otchłani. Teraz dopiero zdał sobie sprawę z portalu prowadzącego do jego ojczyzny. Sięgnął do niego umysłem i zaczerpnął z niego esencji Otchłani. Ta chwila rozproszenia wystarczyła by Eloise znów zbliżyła swoja światło do demona.
- Giń pomiocie Otchłani! - Na te słowa Nemorianin tylko się uśmiechnął. Teraz czerpał moc z samej Otchłani. Miejsca, gdzie moc wypełnia każdą cząsteczkę powietrza.
- Żegnaj, pradawna. - wyszeptał demon. Cienie zaatakowały ze zdwojoną siłą, a po chwili światło zniknęło wchłonięte przez mrok. Do uszu walczących dotarł jeszcze przerażony krzyk kobiety, która czuła teraz, jak jej ciało i dusza przemieniają się w jeden z cieni.
- Zadarłaś z niewłaściwym demonem... - W jego głosie brzmiała nieskrywana nienawiść i pogarda. - Trzeba było poddać się kiedy miałaś szansę!
Macki mroku sięgały coraz bliżej Eloise, za każdym razem jednak odtrącane przez światło. Zarówno demon jak i pradawna nie mogli sięgnąć przeciwnika.
Co ciekawe demony przywołane przez Szayela, wyczuwając w pobliżu magię rodem z Otchłani ryknęły głośniej i jeszcze chętniej, jeśli to możliwe, rzuciły się na najstarszego z magów Rady. Ten ryk zwrócił uwagę Akakrina, na istoty z Otchłani. Teraz dopiero zdał sobie sprawę z portalu prowadzącego do jego ojczyzny. Sięgnął do niego umysłem i zaczerpnął z niego esencji Otchłani. Ta chwila rozproszenia wystarczyła by Eloise znów zbliżyła swoja światło do demona.
- Giń pomiocie Otchłani! - Na te słowa Nemorianin tylko się uśmiechnął. Teraz czerpał moc z samej Otchłani. Miejsca, gdzie moc wypełnia każdą cząsteczkę powietrza.
- Żegnaj, pradawna. - wyszeptał demon. Cienie zaatakowały ze zdwojoną siłą, a po chwili światło zniknęło wchłonięte przez mrok. Do uszu walczących dotarł jeszcze przerażony krzyk kobiety, która czuła teraz, jak jej ciało i dusza przemieniają się w jeden z cieni.
- Hergan
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Nekromanta - Pradawny Czarodziej
- Profesje:
Hergan wpatrzył się w młodziutką twarzyczkę chłopaka. Lolarian wyskoczył mu naprzeciw broniąc matki. Ta pieśń wywoływała w nim wściekłość niczym w zwierzęciu. Chciał złapać ją za gardło. Na początku nie docenił młodzika. Wydawało mu się aktem szaleństwa by rzucić się na niego. W jego dłoniach zawrzała magia. Czarne pioruny wystrzeliły z jego palców. Gdyby nie ten okrągły przedmiot... chłopak już by nie żył. - Cóż to? - zwrócił się bezpośrednio na chłopca. - Nie poznajesz? - spytał. Hergan zaśmiał się chaotycznie. Pod okiem krew lała się niczym wodospad. Wiązka magii Eloise. Zostanie mu blizna. Piękną, bladą twarz nekromanty spowiły cienie. Zamruczał, cicho gdy otworzył się portal. Sygnet zajarzył się przeraźliwie. Demony za krótką chwilę zaczną ciągnąć w jego kierunku przyciągane przez sygnet. Takie natężenie magii. Ręce się uniosły. - Spójrz, chłopcze. Twoja matka stanie się za chwilę jedynie cieniem na usługach twoich wrogów. Uważasz pewnie, iż jesteśmy źli. Iż naszym celem jest krzywdzenie niewinnych. Czy nie to opowiadali ci twoi rodzice o Szayelu? Tak. Pewnie tak. - Hergan spojrzał twardo.- Mógłbym cię zgładzić. Zabić. Mógłbym. Ty jednak masz szansę zrozumieć prostotę swoich poglądów. Twój ojciec już nie. Ty masz szansę. Możesz przestać żyć w nienawiści do ograniczeń.
- Nigdy! Nie ugnę się pod twoimi kłamstwami! Nie zmącisz mi wzroku! - Nekromanta zaśmiał się raz jeszcze. Tym razem głośniej. Wpatrzył się w ramię Lolariana. Przebił się wolą przez jego marną tarczę i wbił się w ramię unosząc go nad ziemię. Uderzył nim o ścianę. O podłogę. Szarpnął jego kość. Wyłamał ją. Młodzik wrzasnął przeraźliwie, a mała kula wyleciała z dłoni. Teraz młody Pelagius mógł ratować się tylko siłą woli. Hergan nie miał zamiaru mu na to pozwolić. Zaczerpnął woli z amuletu i wzmocnił swą siłę. Rzucił chłopcem, a jego ciało padło bezwładnie na ziemię. Wokół Hergana zaczęły krążyć krzesła, talerze i kufle. Wirowały z coraz większą prędkością. Mag przez chwilę obserwował wyczyny Szayela, który wciąż używał swojej własnej magii. Nie było jednak dane mu długo obserwować go w akcji. Poczuł, jak jakaś niewidoczna siła pęta go grubymi warstwami. Ręce, nogi, szyję. Wydarł się. Wiedział co to. Odwrócił się i ujrzał za swoimi plecami Lolariana. Trzymał w ręce tą samą kulę. Rozświetlona przez jego magię paliła niczym słońce. Świetliste liny wyleciały z niej. Werżnęły się w skórę i zacisnęły. - Nie! Nie możesz! Nie! - krzyczał, lecz wiedział, że nic mu to nie da. Miał jedną rozpaczliwą szansę na przeżycie. Światło wyżarłoby go od środka niczym trucizna. Skoncentrował całą swoją wolę na amulecie. Czarny blask oblazł całe jego ciało. I wtedy nastąpił wybuch. Oślepiające światło oblało całe pomieszczenie. Głośny grzmot. Fala uderzeniowa rozlała się po całej karczmie, zmiatając wszystkie przedmioty na swojej drodze. Hergan padł na kolana, dysząc ciężko. Więzy puściły. Krótka chwila na odpoczynek.
- Nigdy! Nie ugnę się pod twoimi kłamstwami! Nie zmącisz mi wzroku! - Nekromanta zaśmiał się raz jeszcze. Tym razem głośniej. Wpatrzył się w ramię Lolariana. Przebił się wolą przez jego marną tarczę i wbił się w ramię unosząc go nad ziemię. Uderzył nim o ścianę. O podłogę. Szarpnął jego kość. Wyłamał ją. Młodzik wrzasnął przeraźliwie, a mała kula wyleciała z dłoni. Teraz młody Pelagius mógł ratować się tylko siłą woli. Hergan nie miał zamiaru mu na to pozwolić. Zaczerpnął woli z amuletu i wzmocnił swą siłę. Rzucił chłopcem, a jego ciało padło bezwładnie na ziemię. Wokół Hergana zaczęły krążyć krzesła, talerze i kufle. Wirowały z coraz większą prędkością. Mag przez chwilę obserwował wyczyny Szayela, który wciąż używał swojej własnej magii. Nie było jednak dane mu długo obserwować go w akcji. Poczuł, jak jakaś niewidoczna siła pęta go grubymi warstwami. Ręce, nogi, szyję. Wydarł się. Wiedział co to. Odwrócił się i ujrzał za swoimi plecami Lolariana. Trzymał w ręce tą samą kulę. Rozświetlona przez jego magię paliła niczym słońce. Świetliste liny wyleciały z niej. Werżnęły się w skórę i zacisnęły. - Nie! Nie możesz! Nie! - krzyczał, lecz wiedział, że nic mu to nie da. Miał jedną rozpaczliwą szansę na przeżycie. Światło wyżarłoby go od środka niczym trucizna. Skoncentrował całą swoją wolę na amulecie. Czarny blask oblazł całe jego ciało. I wtedy nastąpił wybuch. Oślepiające światło oblało całe pomieszczenie. Głośny grzmot. Fala uderzeniowa rozlała się po całej karczmie, zmiatając wszystkie przedmioty na swojej drodze. Hergan padł na kolana, dysząc ciężko. Więzy puściły. Krótka chwila na odpoczynek.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości