Spokojnie, spokojnie. Coś się jednak zanosiło na to, że to jakże okrutnie ciężkie brzemię nieśmiertelności niedługo się dla gacka skończy. Netoperek z całą pewnością nie należał do najbystrzejszych, oj nie. Regenerował się szybciutko i sprawnie- to całkiem dobrze, bo dzięki temu walka była jeszcze bardziej interesująca. Jeszcze lepsza była ta metamorfoza, szczególnie duże nadzieje budziły te ząbki. Im większe, tym łatwiej wybić. Facet miał ciekawe podejście- no kurw@ koncert życzeń. Barius też wolałby spędzić ten wieczór przyjemniej, ale z drugiej strony, w jakiś szalony sposób, już było dla niego miło. „To słodko, że się o mnie martwisz… każę wyryć to na twoim nagrobku- uczynny i dobry. Lepiej się teraz czujesz? A nie… rozsypię twe prochy na cztery strony świata, a pieniądze na nagrobek przepiję.”- pełne szyderstwa słowa były tylko preludium do tego co miało się wydarzyć, hienołak spojrzał na niego popukał się w głowę, usiadł na ziemi i wrócił do pałaszowania zabitych ludzi. Teraz trafiło na jakiegoś tłuściocha, który ochoczo stawał się posiłkiem dla bestii. –„Zgłodniałem, rusz dupę jak masz do mnie sprawę lub siedź tam gdzie siedzisz i chociaż w tym jednym nie przeszkadzaj”.- tak, ignorował go i jakoś nie czuł się z tym specjalnie źle. Dziewczyna pewnie widziała wiele obrzydliwych rzeczy, ale wpieprzanie kogoś na oczach innych powinno chyba plasować się w ścisłej czołówce wszelkich ohydności. Trudno, nie poradzi, że w połowie był hieną. –„Słyszałaś? Pochwalił mój temperament. Iście zwierzęcy, hiahahahia…”- zaśmiał się do dziewczyny mówiąc z pełnym pyskiem. Może i jego łapy były ostre jak brzytwy… ale zanim pan fryzjer weźmie się do golenia, niech lepiej pomyśli na trzeźwo- jeżeli zdarzy się całkiem przypadkiem, że złym zrządzeniem losu jakoś tak utknie w objęciach Bariusa- do kogo zwróci wtedy swoje modlitwy? W klinczu jedynym stworzeniem, które mogłoby sobie dać radę był chyba grizzly, ze względu na swą wagę, a i tak pewnie miotałoby nim jak szatan. …A wampir na zapaśnika jakoś nie wyglądał, oj nie.
Zwierzołak czekając na to, aż bladolicy ruszy dupę dokończył pośpiesznie kolację, wstał i poklepał się po klatce piersiowej pokazując tym samym gdzie wampir ma celować żeby dobrać się do jego serduszka. Tak- bawiło go to i tak- gardził nim. Nie szanował go, nie tyle nie doceniał, bo nie było czego doceniać. Wampir pochwalił się do tej pory jedynie całkiem dobrym talentem do brania nóg za pas, choć dla niego byłby to raczej „taktyczny odwrót.” Chciał popisywać się gryzieniem, co samo w sobie było już śmieszne. Chciał cmokać dwu i pół metrowego kolosa. Przy nim wyglądał najwyżej jak upierdliwa pchełka, skakał po kątach sali licząc, że wszystko się samo załatwi- panicz jebany. Ma od tego ludzi… a nie, miał, bo już nie ma. W jego słowach był skrzętnie skrywany strach, brzmiał jakby chciał ułagodzić potwora słodką gadką, odwołując się do strzępów ludzkiej logiki ukrytych gdzieś pod twardą czaszką. Koniec gadania- czas działać.
Stali naprzeciwko siebie- dwaj łowcy. Jeden i drugi mieli potworną chęć wygrać ten pojedynek, ale chyba nie będzie im to dane. Ktoś musiał przegrać… a Barius nie miał zamiaru pozwolić, by szala zwycięstwa przechyliła się choć na moment po stronie wampira. Hienołak w lewej ręce trzymał sieć, w drugiej zaś- bat. Dla pouczenia przeciwnika o jego możliwościach wykręcił młynek nad głową – trzaskając 2 razy w powietrzu z błyskawiczną prędkością. Tak… końcówka bicza poruszała się szybciej od dźwięku- stąd ten huk. Leżał w jego dłoni wprost idealnie, niech wampirek tylko podejdzie- pokanceruje mu najpierw twarz. Może po prostu odstrzeli mu nos? Niech krwawi, niech skurwysyn poczuje ból i to przytłaczające poczucie dominacji na polu walki. Barius wykonał kilka ruchów do przodu, krok za krokiem, rąbnął mu batem tuż przed twarzą, w drugiej dłoni złowroga sieć czekała tylko by zmieść go jak muchę ze ściany kiedy tylko znajdzie się bliżej. Hienołak poruszał się na lekko zgiętych, wywodzących na myśl psie łapach, stawiając stopy ostrożnie i z uwagą. No dalej… tym razem pierwszy ruch należał do wampira, jeśli będzie tam tkwił do końca świata- zedrze mu skórę żywcem, bo bat śmigał już coraz bliżej. A tu nagle…
Kaboom… Kaboom… KABOOM! Jego nogi zaczęło pętać coś dziwacznego i na pewno nienaturalnego. Ah tak… czary. Wiedźma urzadziła sobie pokaz siły, może to i nawet lepiej. Odsapnie sobie trochę, bo o ile ciało dostało w kość, o tyle najbardziej brakowało mu nie sił a oddechu. O tak, wdech i wydech… Jeju, ale było mu gorąco. Strzelił jednego i drugiego odmieńca po twarzach, ale metalowe gadziny nie robiąc sobie z tego wiele oplatały jego ciało. Podobnie było z wampirem, ale to jakoś mniej go interesowało. Chwila i cielska skrępowały dość mocno sylwetki, choć pewnie, gdyby się uparł, po jakimś czasie zmęczyłby nawet stal. Teraz nie miał już na to sił, głupio to zabrzmi, ale napiłby się wody- zaschło mu w gardle, a krew była jakaś… za tłusta? Za dużo jej, chciał odmiany. Było całkiem zabawnie widzieć jak truposze podnoszą się jeden po drugim, zaś facet, któremu przeżuł gębę starał się dosięgnąć jego gardła nożem. Był przeciętnego wzrostu, ale kiedy posiada się głowę 2,5 metra nad ziemią, trudno dosięgnąć szyi. „Stawaj na palcach, na palcach!”- dopingował zombie specjalnie prostując się jak struna mając ubaw z tego jak kmiot macha mu tym scyzorykiem gdzieś pod brodą. Ciekawe co byłoby, gdyby nagle przybrał postać hieny… pewnie uskoczyłby przed wężami, przybrał postać na powrót potwornej hybrydy człowieka i hieny i zrobił porządek, ale nie o to mu teraz chodziło. Zdaje się dama wypracowała całkiem dyplomatyczny sposób by utrzymać obu przy życiu, ale jeśli myślała, że trzyma asy w dłoni, zawsze zostawały jeszcze dwa błazny…
-„Obiecuję, że pozarzynamy się jak psy, jak tylko zejdziemy ci z oczu, masz moje słowo królowo hiahahiahaha!- zachichotał upiornie, co go tak nagle zaczęło wszystko bawić- wiedział chyba tylko on sam. Te swoje uspokajanie mogła sobie wsadzić… uspokoiłaby prędzej jego pragnienie. Naprawdę się zgrzał, musiał uzupełnić niedobór płynów! Chciała jakiś propozycji? –„Sugeruję wycieczkę karetą zanim dotrą tu straże. Mi to wszystko jedno, ale kobieta w więzieniu? W dodatku czarownica? Wiesz jak bardzo brzydko się tam bawią z ładnymi dziewuszkami? Zdejmują im galoty, a potem…” Wąż syknął mu w twarz, na co zareagował cofnięciem pyska. –„Dobra, dobra, nic więcej nie powiem”. Jego szyderczy, rubaszny uśmiech kłów mógł wołać o pomstę do nieba u co drugiej dziewoi, ale on jakoś się tym nie przejmował. Zboczone myśli wyrysowane miał na pysku, nawet kiedy przypominał hienę. –„Zanim przyjadą oddać naszą trójkę sprawiedliwości mam pomysł na krótką zabawę. Weźmiemy nóż i wylosujemy między sobą, kto z nas utnie sobie język. Wampir przestanie pierdolić od rzeczy, ja może wyzbędę się klęcia, a ty złotko przestaniesz brzydko bawić się magią. Kto jest za tym ręka w górę!” Poszamotał się trochę. –„Kurw@ nie mogę ruszyć łapą.” Spojrzał jej prosto w oczy i wybuchnął dzikim chichotem. Ależ przednia zabawa, cóż, nie chciał jeszcze umierać, w dodatku w taki sposób, ale co zrobić. –„Dobra inna propozycja- mnie możesz zabić, ale w zamian chcę byś torturowała tego nic nie potrafiącego gałgana dniami i nocami na wszystkie możliwe sposoby jakie przyjdą ci do głowy, jeżeli mnie wyrolujesz będę cię nawiedzał z zaświatów i gwałcił na śnie… Hahahahahaha!” Znów wybuchnął śmiechem chichocząc jak hiena. –„Dobra maleńka, kończ ten cyrk, zabij lub uwolnij, nogi mi cierpną, pić mi się chce, poza tym obecność tej męskiej kurwy napawa mnie takim samym obrzydzeniem jak i chęcią urwania mu łba.” Posłusznie nachylił się tak bardzo jak mógł, niczym grzeczny psiak patrzący z puchatej poduszki na swoją właścicielkę nadstawiając gardziel truposzowi, który bez twarzy i oczu miotał się jak dziecko we mgle, ale w końcu jakoś przytknął nóż do skóry. –„Hiahahahahahaha! Patrz jaka grzeczna hienka, nic tylko przytulić, Hiahahahahaha!” Ale miał dobry humor, pozazdrościć, normalnie pozazdrościć.
Fargoth ⇒ Zajazd pod Mokrym Psem
- Luciano
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Raczej marny był z Bariusa gladiator skoro popełnia tak głupi błąd jak niedocenianie i lekceważenie przeciwnika, tym bardziej takiego, który jest potencjalnie nieśmiertelny w dodatku posiadającego wysoko rozwiniętą regeneracje.
Siła kontra szybkość, dobro kontra zło, chociaż w tej kwestii można by polemizować, trudno było nazwać któregokolwiek z nich dobrym, tu raczej chodziło o mniejsze zło. W każdym razie pytanie było tylko jedno, a mianowicie kto wygra ? Oboje walczący chcieli się już o tym przekonać, zostało im ostateczne starcie twarzą w twarz. Śmierć już zaciskała palce na gardłach wampira i zmiennokształtnego, była w euforii, nie często przecież może dostać w swoje lodowate łapska tak smakowity kąsek jak nieśmiertelny lub hienołak. Musiała jednak wybrać, rozrzuciła ostatnie rozdanie pomiędzy dwóch przeciwnik, ten który dostanie gorsze karty zejdzie z tego świata.
Gdyby się głębiej zastanowić, śmierć powinna być wdzięczna obydwu, czekała ją dzisiaj przecież wspaniała uczta. Dzięki Luciano i Bariusowi ponad dwa tuziny ciał wyzionęły ducha.
Widok pałaszującej bestii napawał go obrzydzeniem, resztki ciała zwisały mu z ust, a gdy przeżuwał od czasu do czasu zdawało się słyszeć chrzęst kości, które łamane i miażdżone były przez zęby zwierzęcia.
Bladolicy postanowił poczekać, dał dokończyć oponentowi posiłek w spokoju. Wampir zdecydowanie wolał się bronic czekając na odpowiednią chwilę do natychmiastowego kontrataku, który szybko zakończyłby pojedynek. Nie trudno było spodziewać się błędu po dzikiej bestii ogarniętej szałem, ludzi nie różniło od zwierząt aż tak wiele, oboje w furii popełniali proste błędy, które nie rzadko doprowadzały do ich końca i na to też liczył Luciano w tej walce.
Kiedy zmiennokształtny wreszcie raczył wstać, wąpierz był gotowy i czekał. Hienołak wskazał miejsce na klatce gdzie Luciano powinien zaatakować. Zapewne nie spodziewał się, że wampir może przedostać się przez grube fałdy skóry i tłuszczy dostając się dzięki temu do serca. Oh żeby się nie przeliczył, wampiry to urodzeni drapieżnicy stworzeni jedynie do zabijania, takie zwierzątka jak hieny nie mają z nim żadnych szans, poza tym miał siedemsetletnie doświadczenie w wyrywaniu serc. Już wielokrotnie spotkał na swojej drodze większe szkarady i dziwadła niż Barius, nie raz ani nie dwa wyrywał serca i musiał przyznać, że jest co całkiem niezła zabawa. Tym bardziej gdy przeciwnik nie dopuszcza do siebie takiej możliwości jak porażka. Wyraz twarzy i spojrzenie gdy serce opuszcza ciało jest zaprawdę bezcenny i Luciano bardzo chciał ujrzeć go teraz na twarzy Bariusa. Może zachowa jego serce jako trofeum, niecodziennie przecież spotykał zmiennokształtnego, a w szczególności hienołaka, których nie było wielu, wilkołaki były o wiele bardziej popularne.
Nie doczekał się ataku. Stalowe gadziny zaczęły powoli oplatać każdego z nich uniemożliwiając jakikolwiek nawet najmniejszy ruch. Interesujące, kobieta wreszcie postanowiła włączyć się do zabawy, bo chyba nie spodziewała się, że naprawdę będą w stanie przebywać razem w jednym pomieszczeniu nie próbując rozszarpać sobie gardeł. Dama z pumą musiała podjąć decyzje i pozbyć się jednego z nich, poczyniła nawet w tym kierunku pewne przygotowania. Wampir i kobieta widać mieli ze sobą nieco wspólnego, lubili gdy brudną robotę robili za nich inni, w końcu nie ma potrzeby plamić sobie ubrań krwią. Zimna stal przytknięta do jego gardła bardzo mu się nie podobała, ale cóż, w sumie i tak nawet gdyby została zatopiona w jego ciało nie wyrządziłaby nadzwyczajnych szkód. Może co najwyżej straciłby na pewien czas możliwość mowy, przecięte struny głosowe bardzo długo się regenerowały, Luciano coś o tym wiedział, ponieważ kiedyś pewien rzezimieszek przeciął mu je podczas snu.
- Walka na śmierć i życie jest dla pani zabawą ? - prychnął.
Wampir nie był zadowolony z zachowania kobiety, nie przywykł walczyć dla publiki, a tym bardziej nie dla takiej, która lubi gdy naraża swoje życie.
Nie skomentował bezsensownych uwag i prowokujących odzywek hienołaka, uznał, iż nie warto strzępić sobie języka.
Był w tej chwili na łasce kobiety, która miała być wcześniej jego ofiarą i nie czuł się z tym najlepiej...
Siła kontra szybkość, dobro kontra zło, chociaż w tej kwestii można by polemizować, trudno było nazwać któregokolwiek z nich dobrym, tu raczej chodziło o mniejsze zło. W każdym razie pytanie było tylko jedno, a mianowicie kto wygra ? Oboje walczący chcieli się już o tym przekonać, zostało im ostateczne starcie twarzą w twarz. Śmierć już zaciskała palce na gardłach wampira i zmiennokształtnego, była w euforii, nie często przecież może dostać w swoje lodowate łapska tak smakowity kąsek jak nieśmiertelny lub hienołak. Musiała jednak wybrać, rozrzuciła ostatnie rozdanie pomiędzy dwóch przeciwnik, ten który dostanie gorsze karty zejdzie z tego świata.
Gdyby się głębiej zastanowić, śmierć powinna być wdzięczna obydwu, czekała ją dzisiaj przecież wspaniała uczta. Dzięki Luciano i Bariusowi ponad dwa tuziny ciał wyzionęły ducha.
Widok pałaszującej bestii napawał go obrzydzeniem, resztki ciała zwisały mu z ust, a gdy przeżuwał od czasu do czasu zdawało się słyszeć chrzęst kości, które łamane i miażdżone były przez zęby zwierzęcia.
Bladolicy postanowił poczekać, dał dokończyć oponentowi posiłek w spokoju. Wampir zdecydowanie wolał się bronic czekając na odpowiednią chwilę do natychmiastowego kontrataku, który szybko zakończyłby pojedynek. Nie trudno było spodziewać się błędu po dzikiej bestii ogarniętej szałem, ludzi nie różniło od zwierząt aż tak wiele, oboje w furii popełniali proste błędy, które nie rzadko doprowadzały do ich końca i na to też liczył Luciano w tej walce.
Kiedy zmiennokształtny wreszcie raczył wstać, wąpierz był gotowy i czekał. Hienołak wskazał miejsce na klatce gdzie Luciano powinien zaatakować. Zapewne nie spodziewał się, że wampir może przedostać się przez grube fałdy skóry i tłuszczy dostając się dzięki temu do serca. Oh żeby się nie przeliczył, wampiry to urodzeni drapieżnicy stworzeni jedynie do zabijania, takie zwierzątka jak hieny nie mają z nim żadnych szans, poza tym miał siedemsetletnie doświadczenie w wyrywaniu serc. Już wielokrotnie spotkał na swojej drodze większe szkarady i dziwadła niż Barius, nie raz ani nie dwa wyrywał serca i musiał przyznać, że jest co całkiem niezła zabawa. Tym bardziej gdy przeciwnik nie dopuszcza do siebie takiej możliwości jak porażka. Wyraz twarzy i spojrzenie gdy serce opuszcza ciało jest zaprawdę bezcenny i Luciano bardzo chciał ujrzeć go teraz na twarzy Bariusa. Może zachowa jego serce jako trofeum, niecodziennie przecież spotykał zmiennokształtnego, a w szczególności hienołaka, których nie było wielu, wilkołaki były o wiele bardziej popularne.
Nie doczekał się ataku. Stalowe gadziny zaczęły powoli oplatać każdego z nich uniemożliwiając jakikolwiek nawet najmniejszy ruch. Interesujące, kobieta wreszcie postanowiła włączyć się do zabawy, bo chyba nie spodziewała się, że naprawdę będą w stanie przebywać razem w jednym pomieszczeniu nie próbując rozszarpać sobie gardeł. Dama z pumą musiała podjąć decyzje i pozbyć się jednego z nich, poczyniła nawet w tym kierunku pewne przygotowania. Wampir i kobieta widać mieli ze sobą nieco wspólnego, lubili gdy brudną robotę robili za nich inni, w końcu nie ma potrzeby plamić sobie ubrań krwią. Zimna stal przytknięta do jego gardła bardzo mu się nie podobała, ale cóż, w sumie i tak nawet gdyby została zatopiona w jego ciało nie wyrządziłaby nadzwyczajnych szkód. Może co najwyżej straciłby na pewien czas możliwość mowy, przecięte struny głosowe bardzo długo się regenerowały, Luciano coś o tym wiedział, ponieważ kiedyś pewien rzezimieszek przeciął mu je podczas snu.
- Walka na śmierć i życie jest dla pani zabawą ? - prychnął.
Wampir nie był zadowolony z zachowania kobiety, nie przywykł walczyć dla publiki, a tym bardziej nie dla takiej, która lubi gdy naraża swoje życie.
Nie skomentował bezsensownych uwag i prowokujących odzywek hienołaka, uznał, iż nie warto strzępić sobie języka.
Był w tej chwili na łasce kobiety, która miała być wcześniej jego ofiarą i nie czuł się z tym najlepiej...
- Francesska
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Na wszelki wypadek z ziemi wypełzło jeszcze kilka stalowych węży umacniających chwyt.
-Zabij lub uwolnij? Nie ma tak dobrze...-mówiąc to uśmiechnęła się szyderczo.- Była dla mnie zabawą, ale właśnie mi się znudziła. Wino się skończyło, piosnki poumierały, rekwizyty w drzazgach... Kurtyna idzie w dół, a publika wraca do swych chatynek gorąco rozmawiając o przedstawieniu. Dalszy los aktorów już nikogo nie obchodzi. -odpowiedziała z przekąsem Wampirowi.
Mówiąc to zrobiła gest podobny do wcześniejszego, dzięki któremu dwóch martwych powstało. Tym razem jednak jej palce wygięte były niczym szpony, a żyły na rękach zaczęły nieładnie się uwypuklać. Oczy czarodziejki dziwnie błysnęły. Po jej czole spłynęła kropelka potu. Szaleńczy uśmiech wdarł się na jej twarz, w połączeniu z błyszczącymi oczami dając dość nieprzyjazny obrazek. Podnosiła ręce coraz wyżej. Zwłoki drgały, poruszały kończynami(jeśli jeszcze takowe posiadały), aż w końcu wstawały i zaczęły ustawiać się rzędami przed niebieskowłosą niczym armia, uzbrojona w nogi od stołów, potłuczone butelki, sztućce czy też noże, które mogły należeć do nich gdy jeszcze byli żywi. Wszystkie jak na zawołanie ukłoniły się. Ich uzbrojenie pozostawiało wiele do życzenia. Fran nie mogła tego tak zostawić.Szybki ruch lewą dłonią i przed jej stopami pojawił się niewielki rządek halabard powbijanych w posadzkę. Kolejna kropla potu spłynęła jej z czoła. To już była dla niej jakaś namiastka wysiłku. Dwóch umarlaków z brzegu chwyciło po jednej halabardzie i zmienili tych, który wcześniej przystawiali osobistą broń czarodziejki do gardeł jeszcze chwilę temu walczących bestii. Reszta oręża nadal czekała wbita w podłogę. Sztylet ponownie znalazł się w cholewie. Miecz w ręku magiczki. Spojrzała na drzwi a te odryglowały się.
-Karczmarzu! - warknęła, a wywołany mężczyzna z przerażeniem w oczach podszedł dwa kroki. Nie był w stanie podejść bliżej. Na jego szczęście nie musiał. - Drzwi są otwarte. Możesz stąd wyjść jeśli chcesz. Możesz wezwać pomoc, czy straże. Albo jeszcze lepiej, podpalić tę budę. Wszystko mi jedno. Możesz tu wrócić sam, lub z kimkolwiek, dopiero jak mnie tu nie będzie. Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno. No już! Nie chcę cię tu widzieć.
Oberżysta nie czekał długo. Wybiegł z pomieszczenia ciężko dysząc.
Czarodziejka przeszła wzdłuż swej armi, w stronę drzwi Zatrzymała się przy ostatnim z szeregu. Szybkim pewnym ruchem pozbawiła go głowy.
-Oh, tego mi było trzeba.-zaśmiała się niemalże obłąkańczo, ale krócej niż poprzednim razem. Odwróciła głowę w stronę unieruchomionych i rzekła - Dziękuję za przedstawienie i życzę miłej zabawy. - znów się zaśmiała, pod nosem wyśmiewczo. Zrobiła kolejne dwa kroki w stronę drzwi. W tym momencie z ziemi wystrzeliły kolejne węże. Tym razem prosto do góry, otaczając armię, broń, hienołaka i wampira, zamykając ich w klatce w kształcie nieregularnego okręgu. Kilka kroków później stała przy wyjściu. Jeszcze raz spojrzała za siebie i rzekła nienaturalnie słodkim głosikiem: -Au revoir. W tym samym momencie Francesska dotknęła nefrytowego medalionu na swej szyi i chwilę później nie było już jej widać. Gdyby nie fakt, że armia zombie właśnie na nich ruszyła usłyszeli by tylko pojedyncze dźwięki stukania obcasów i trzaśnięcie drzwiami za niewidzialną czarodziejką i jej pumą.
Czarodziejkę mieli już z głowy. Zostło pokonać tylko stalowe pęta, niewielką armię ożywieńców i siebie nawzajem
-Zabij lub uwolnij? Nie ma tak dobrze...-mówiąc to uśmiechnęła się szyderczo.- Była dla mnie zabawą, ale właśnie mi się znudziła. Wino się skończyło, piosnki poumierały, rekwizyty w drzazgach... Kurtyna idzie w dół, a publika wraca do swych chatynek gorąco rozmawiając o przedstawieniu. Dalszy los aktorów już nikogo nie obchodzi. -odpowiedziała z przekąsem Wampirowi.
Mówiąc to zrobiła gest podobny do wcześniejszego, dzięki któremu dwóch martwych powstało. Tym razem jednak jej palce wygięte były niczym szpony, a żyły na rękach zaczęły nieładnie się uwypuklać. Oczy czarodziejki dziwnie błysnęły. Po jej czole spłynęła kropelka potu. Szaleńczy uśmiech wdarł się na jej twarz, w połączeniu z błyszczącymi oczami dając dość nieprzyjazny obrazek. Podnosiła ręce coraz wyżej. Zwłoki drgały, poruszały kończynami(jeśli jeszcze takowe posiadały), aż w końcu wstawały i zaczęły ustawiać się rzędami przed niebieskowłosą niczym armia, uzbrojona w nogi od stołów, potłuczone butelki, sztućce czy też noże, które mogły należeć do nich gdy jeszcze byli żywi. Wszystkie jak na zawołanie ukłoniły się. Ich uzbrojenie pozostawiało wiele do życzenia. Fran nie mogła tego tak zostawić.Szybki ruch lewą dłonią i przed jej stopami pojawił się niewielki rządek halabard powbijanych w posadzkę. Kolejna kropla potu spłynęła jej z czoła. To już była dla niej jakaś namiastka wysiłku. Dwóch umarlaków z brzegu chwyciło po jednej halabardzie i zmienili tych, który wcześniej przystawiali osobistą broń czarodziejki do gardeł jeszcze chwilę temu walczących bestii. Reszta oręża nadal czekała wbita w podłogę. Sztylet ponownie znalazł się w cholewie. Miecz w ręku magiczki. Spojrzała na drzwi a te odryglowały się.
-Karczmarzu! - warknęła, a wywołany mężczyzna z przerażeniem w oczach podszedł dwa kroki. Nie był w stanie podejść bliżej. Na jego szczęście nie musiał. - Drzwi są otwarte. Możesz stąd wyjść jeśli chcesz. Możesz wezwać pomoc, czy straże. Albo jeszcze lepiej, podpalić tę budę. Wszystko mi jedno. Możesz tu wrócić sam, lub z kimkolwiek, dopiero jak mnie tu nie będzie. Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno. No już! Nie chcę cię tu widzieć.
Oberżysta nie czekał długo. Wybiegł z pomieszczenia ciężko dysząc.
Czarodziejka przeszła wzdłuż swej armi, w stronę drzwi Zatrzymała się przy ostatnim z szeregu. Szybkim pewnym ruchem pozbawiła go głowy.
-Oh, tego mi było trzeba.-zaśmiała się niemalże obłąkańczo, ale krócej niż poprzednim razem. Odwróciła głowę w stronę unieruchomionych i rzekła - Dziękuję za przedstawienie i życzę miłej zabawy. - znów się zaśmiała, pod nosem wyśmiewczo. Zrobiła kolejne dwa kroki w stronę drzwi. W tym momencie z ziemi wystrzeliły kolejne węże. Tym razem prosto do góry, otaczając armię, broń, hienołaka i wampira, zamykając ich w klatce w kształcie nieregularnego okręgu. Kilka kroków później stała przy wyjściu. Jeszcze raz spojrzała za siebie i rzekła nienaturalnie słodkim głosikiem: -Au revoir. W tym samym momencie Francesska dotknęła nefrytowego medalionu na swej szyi i chwilę później nie było już jej widać. Gdyby nie fakt, że armia zombie właśnie na nich ruszyła usłyszeli by tylko pojedyncze dźwięki stukania obcasów i trzaśnięcie drzwiami za niewidzialną czarodziejką i jej pumą.
Czarodziejkę mieli już z głowy. Zostło pokonać tylko stalowe pęta, niewielką armię ożywieńców i siebie nawzajem
- Barius
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 110
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: hienołak
- Profesje:
- Kontakt:
„Hiahahahaha… no brawo, brawo. Idź już, idź opowiadaj komu zechcesz, sugeruję jak największej liczbie osób”- humor go nie opuszczał mimo, że kolejne węże znów zaczęły pętać hienołaka z wampirem. Jakoś średnio się tym wszystkim przejął, dlaczego? Poczekał aż tłuściutki karczmarz pójdzie w cholerę, całe cyrki z babą się skończą i też pójdzie sobie jak najdalej. „My też życzymy spokojnej nocy”- odpowiedział jej na odchodne i kiedy miał już pewność, że jej nie ma rzucił tylko krótkie-„ Te… szwagier, patrz jaka franca…” Może wielu zaczęłoby już panikować, ale on trzymał się całkiem blisko optymizmu- to pewnie wampir go zaraził. Barius rozpoczął przemianę w człowieka, naraz węże pozostawiały trochę więcej miejsca, skulił więc się i ponownie rozpoczął zmianę w potwora. Węże zakleszczyły się na nim jak liny nie dając wiele co począć. Kucający potwór wyglądał może i komicznie, ale to co miał zrobić później komiczne już nie było. Zaparł się z całej siły napierając plecami na kłębowisko węży. WRAAAGHHH! Cisnął ile mógł, stwierdził, że wykorzystanie od razu całej energii może być najlepszym pomysłem. Siłował się dobre kilkanaście sekund… w końcu poczuł delikatne pękanie ziemii dookoła stóp. RRRAAAAAHHH!... Raz, dwa, trzy… i już. Wyrwał je z ziemi czym chyba nieźle je zaskoczył. Zaraz zaczęły spinać się by okręcić go na powrót, ale chwytał je jeden po drugim i ciskał nimi jak najdalej potrafił przez kratę oknie jednego zostawiając sobie na pamiątkę. Tego ślepego strażnika po prostu odkopał gdzieś w bok- czarodziejka to miała dar. Dała niewidomemu wielka halabardę, chyba żeby się nią sam nie zabił. Skąd mógł wiedzieć gdzie jest jej koniec, miał się tego domyślać? Tego pilnującego wampira potraktował zaś z węża. W międzyczasie tępe zombie ruszały się jak muchy w smole, rozpieprzał je więc wężem jak pogrzebaczem, halabardy zwyczajnie odbijając na boki. Jak się ma połowę przetrąconych kości i umysł głodnego ślimaka wiele się zrobić nie da. Było ich wielu, ale jeden po drugim jakoś średnio radzili sobie z wysuniętymi jak żebracy rękami.„Amatorszczyzna…”- mruknął tylko. I węża wyrzucił przez kratę w oknie jak pozostałe.
„Mógłbym cię tu zostawić i patrzeć jak truposze się z tobą bawią, ale ostatecznie dałeś mi dużo zabawy” – To mówiąc zaczął wyrywać z ziemi po jednym z węży krusząc posadzkę i postępując tak samo jak wcześniej. Wampir był już wolny. Jeśli go zaatakuje nie będzie tylko głupcem, a jeszcze strasznym niewdzięcznikiem. Podszedł więc do kray z pionowych słupów metalu szarpiąc mocno do siebie by rozgiąć nieco materiał. Czarodziejka kowalem nie była, jeszcze nikt się nie nauczył hartować magicznie. Metal był dużo bardziej plastyczny, przy sile hienołaka nie trzeba było więcej jak kilku minut by otwór był wystarczająco szeroki by przecisnąć się nawet będąc jego rozmiarów. Wyszedł z karczmy jak gdyby nigdy nic.
-„Dobra… chciałbym powiedzieć, że myśliwy stał się ofiarą, ale ponieważ i mnie też wystrychnęła na głupka, czuję, że powinienem pozwolić i tobie nacieszyć się jej kosztem. Możesz to uznać za honorowy rewanż, to hańba że tak długo się z tobą bawiłem, w dodatku dałem pindzie pomyśleć, że jej magiczne wygibasy na coś się zdadzą… Przyznaję- moja wina.” A to nowość, więc zaraz- pozwoli mu żyć, co więcej, pozwoli mu na zemstę tylko dlatego, że samemu odczuwał jakiś rodzaj wstydu, że nie zabił wampira wystarczająco prędko? Eee… i to było normalne? Mniejsza z tym, oboje powinni się cieszyć. –„Wiesz pajacu, czuję zapach tej zdziry jakbym siedział w jej gaciach, może być niewidzialna, ale tego nosa nie oszuka”- wskazał na swój wielki pysk dotykając go pazurem. -„Nie ma powodu do pośpiechu. Choćby wzięła trzy kąpiele- znajdę ją. Zawsze znajduję… za to mi kurw@ płacą nocny pojebańcu… Jestem Barius- łowca niewolników. Sprzedałbym ciebie, ale nie będę miał z tego więcej pożytku jak z byle jakiej mlecznej krowy. Nie nadajesz się, ale możesz mi postawić piwo. Zaschło mi w gardle…” Barius wrócił do postaci człowieka orientując się w tym, że stoi… boso. –„Kurw@… zostawiłem kapcie.” Wbiegł na chwilę do środka i wrócił nakładając obite metalem buciory w locie. Zarzucił pelerynę na plecy i poprawił lekko włosy. Szramy na piersi nie wyglądały dobrze, ale widać, że się goiły, aby sobie dopomóc jak gdyby nigdy nic obgryzał resztkę sarniej nogi. -„Dajesz blady, dajesz, piwo mi gdzieś tam stygnie, prowadź.” Ta… przyjaciela sobie znalazł jebaniec.
„Mógłbym cię tu zostawić i patrzeć jak truposze się z tobą bawią, ale ostatecznie dałeś mi dużo zabawy” – To mówiąc zaczął wyrywać z ziemi po jednym z węży krusząc posadzkę i postępując tak samo jak wcześniej. Wampir był już wolny. Jeśli go zaatakuje nie będzie tylko głupcem, a jeszcze strasznym niewdzięcznikiem. Podszedł więc do kray z pionowych słupów metalu szarpiąc mocno do siebie by rozgiąć nieco materiał. Czarodziejka kowalem nie była, jeszcze nikt się nie nauczył hartować magicznie. Metal był dużo bardziej plastyczny, przy sile hienołaka nie trzeba było więcej jak kilku minut by otwór był wystarczająco szeroki by przecisnąć się nawet będąc jego rozmiarów. Wyszedł z karczmy jak gdyby nigdy nic.
-„Dobra… chciałbym powiedzieć, że myśliwy stał się ofiarą, ale ponieważ i mnie też wystrychnęła na głupka, czuję, że powinienem pozwolić i tobie nacieszyć się jej kosztem. Możesz to uznać za honorowy rewanż, to hańba że tak długo się z tobą bawiłem, w dodatku dałem pindzie pomyśleć, że jej magiczne wygibasy na coś się zdadzą… Przyznaję- moja wina.” A to nowość, więc zaraz- pozwoli mu żyć, co więcej, pozwoli mu na zemstę tylko dlatego, że samemu odczuwał jakiś rodzaj wstydu, że nie zabił wampira wystarczająco prędko? Eee… i to było normalne? Mniejsza z tym, oboje powinni się cieszyć. –„Wiesz pajacu, czuję zapach tej zdziry jakbym siedział w jej gaciach, może być niewidzialna, ale tego nosa nie oszuka”- wskazał na swój wielki pysk dotykając go pazurem. -„Nie ma powodu do pośpiechu. Choćby wzięła trzy kąpiele- znajdę ją. Zawsze znajduję… za to mi kurw@ płacą nocny pojebańcu… Jestem Barius- łowca niewolników. Sprzedałbym ciebie, ale nie będę miał z tego więcej pożytku jak z byle jakiej mlecznej krowy. Nie nadajesz się, ale możesz mi postawić piwo. Zaschło mi w gardle…” Barius wrócił do postaci człowieka orientując się w tym, że stoi… boso. –„Kurw@… zostawiłem kapcie.” Wbiegł na chwilę do środka i wrócił nakładając obite metalem buciory w locie. Zarzucił pelerynę na plecy i poprawił lekko włosy. Szramy na piersi nie wyglądały dobrze, ale widać, że się goiły, aby sobie dopomóc jak gdyby nigdy nic obgryzał resztkę sarniej nogi. -„Dajesz blady, dajesz, piwo mi gdzieś tam stygnie, prowadź.” Ta… przyjaciela sobie znalazł jebaniec.
- Luciano
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Francesska chyba się nie nauczyła, że armia stworzona ze zwykłych śmiertelników raczej nie podoła zmiennokształtnemu, wampirowi prawdopodobnie również nie stanęłaby na przeszkodzi. Błędem było pozostawienie ich przy życiu, ale nie miał zamiaru jej tego mówić. Nikt chyba nie byłby szczęśliwy wiedząc, że został wykorzystany przez taką wiedźmę. Srogo zapłaci za zlekceważenie Luciano, może ją zabije, albo lepiej zahipnotyzuje, tak, to świetny pomysł. Perspektywa wiecznego służenia wydawała się wampirowi wystarczająco okrutna. Francesska zostanie jego lalką i codziennie będzie mu urządzała magiczne pokazy sztuczek i pirotechniczne przedstawienia.
Najpierw jednak musiał się wydostać, to wydawało się najłatwiejsze, później czekała go walka z bezmózgimi trupielcami, a na sam koniec jako uwieńczenie czekał go kolejny pojedynek z hieną, i tego się obawiał najbardziej. Z pewnością wiele go będzie kosztować zabicie zmiennokształtnego, regeneracja jeśli będzie możliwa, to zajmie zapewne długie miesiące lub nawet lata co nieco utrudni poszukiwania czarodziejki. Na szczęście jednak był wampirem i miał czas, całą tonę czasu, a nawet i więcej, a choćby i nie zdołał dopaść jej za życia, to przynajmniej zbezcześci jej grób i odda zwłoki jakiemuś uroczemu nekrofilowi.
Dobry humor nie opuszczał Bariusa, co ciekawe w ich sytuacji nie było zupełnie nic śmiesznego. Przez pewien czas wampir myślał nawet, że jego przeciwnik jest obłąkany, ale jednak stwierdził, że prawdopodobnie po prostu go nie rozumie, przecież był w połowie zwierzęciem, dziwne zachowania w jego wypadku były wytłumaczone.
Przyglądał się spokojnie poczynaniom zmiennokształtnego, który już od jakiegoś czasu próbował się wydostać z ich więzienia. Udało mu się, zrobił to, wydostał się, a w dodatku szybciej niż wampir co nie wróżyło nic dobrego dla Luciano. Krok po kroku zbliżał się do bladolicego, a na koniec zrobił coś, czego upiór nigdy by się nie spodziewał, hiena zaskoczyła go do granic możliwości, a to naprawdę był nie lada wyczyn, przecież swoje już widział przez siedemset lat żywota na tym padole.
Kilka chwil i wąpierz również był wolny, pokręcił nieco karkiem, aby go rozruszać, kości strzyknęły mu przy tym okropnie.
Słowa Bariusa były równie zaskakujące co czyny, co prawda krył się i nie chciał tego przyznać, ale jego zachowanie sugerowało, że uznał wampira za godnego siebie rywala.
Łowca niewolników, ah więc tym był jego nowy towarzysz, świetnie w takim razie najpierw wyssa z niej krew, ale tak by pozostawić ją na granicy życia i śmierci, a później odda hienołakowi, aby mógł sprzedać jej ciało jakiemuś napalonemu idiocie. Cóż to będzie za cudowny dzień, gdy będzie mógł zobaczyć jej wyraz twarzy kiedy dowie się, iż co noc ruchać ją do nieprzytomności będzie jakiś gruby, obleśny, śmierdziel.
- Nocny pojebaniec... takiego stwierdzenia jeszcze nie słyszałem, ale wydaje się zaiste ciekawe. -
Zaśmiał się nieco ochryple, ponieważ jego gardło również zaschło, choć z tą różnicą, iż chciał je zwilżyć nieco innym płynem niż Barius.
Słowa wampira znaczyły coś więcej, oznaczały akceptacje, ponieważ po nich ruszył w drogę i miał nadzieje, że hienołak znajduje się tuż za nim.
Najpierw jednak musiał się wydostać, to wydawało się najłatwiejsze, później czekała go walka z bezmózgimi trupielcami, a na sam koniec jako uwieńczenie czekał go kolejny pojedynek z hieną, i tego się obawiał najbardziej. Z pewnością wiele go będzie kosztować zabicie zmiennokształtnego, regeneracja jeśli będzie możliwa, to zajmie zapewne długie miesiące lub nawet lata co nieco utrudni poszukiwania czarodziejki. Na szczęście jednak był wampirem i miał czas, całą tonę czasu, a nawet i więcej, a choćby i nie zdołał dopaść jej za życia, to przynajmniej zbezcześci jej grób i odda zwłoki jakiemuś uroczemu nekrofilowi.
Dobry humor nie opuszczał Bariusa, co ciekawe w ich sytuacji nie było zupełnie nic śmiesznego. Przez pewien czas wampir myślał nawet, że jego przeciwnik jest obłąkany, ale jednak stwierdził, że prawdopodobnie po prostu go nie rozumie, przecież był w połowie zwierzęciem, dziwne zachowania w jego wypadku były wytłumaczone.
Przyglądał się spokojnie poczynaniom zmiennokształtnego, który już od jakiegoś czasu próbował się wydostać z ich więzienia. Udało mu się, zrobił to, wydostał się, a w dodatku szybciej niż wampir co nie wróżyło nic dobrego dla Luciano. Krok po kroku zbliżał się do bladolicego, a na koniec zrobił coś, czego upiór nigdy by się nie spodziewał, hiena zaskoczyła go do granic możliwości, a to naprawdę był nie lada wyczyn, przecież swoje już widział przez siedemset lat żywota na tym padole.
Kilka chwil i wąpierz również był wolny, pokręcił nieco karkiem, aby go rozruszać, kości strzyknęły mu przy tym okropnie.
Słowa Bariusa były równie zaskakujące co czyny, co prawda krył się i nie chciał tego przyznać, ale jego zachowanie sugerowało, że uznał wampira za godnego siebie rywala.
Łowca niewolników, ah więc tym był jego nowy towarzysz, świetnie w takim razie najpierw wyssa z niej krew, ale tak by pozostawić ją na granicy życia i śmierci, a później odda hienołakowi, aby mógł sprzedać jej ciało jakiemuś napalonemu idiocie. Cóż to będzie za cudowny dzień, gdy będzie mógł zobaczyć jej wyraz twarzy kiedy dowie się, iż co noc ruchać ją do nieprzytomności będzie jakiś gruby, obleśny, śmierdziel.
- Nocny pojebaniec... takiego stwierdzenia jeszcze nie słyszałem, ale wydaje się zaiste ciekawe. -
Zaśmiał się nieco ochryple, ponieważ jego gardło również zaschło, choć z tą różnicą, iż chciał je zwilżyć nieco innym płynem niż Barius.
Słowa wampira znaczyły coś więcej, oznaczały akceptacje, ponieważ po nich ruszył w drogę i miał nadzieje, że hienołak znajduje się tuż za nim.
- Barius
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 110
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: hienołak
- Profesje:
- Kontakt:
No i ruszyli przed siebie zostawiając za sobą zrujnowaną karczmę. Wiatr szumiał, liście kołysały się do taktu uderzeń butów dwójki mężczyzn. Nie mówili wiele, w zasadzie nie mówili do siebie nic, bo i po co. Tak było lepiej, spokojniej, a z pewnością dla obu bezpieczniej. Dwójka samotnych myśliwych, którzy dopiero co wyrwali się z pułapki zastawionej przez wiedźmę, czekało ich nowe wyzwanie, wyzwanie... napicia się. Szli i szli, aż w końcu ich oczom ukazało się nowe miejsce, gdzie można było w spokoju napić się piwa.
Ciąg dalszy: Luciano & Barius
Ciąg dalszy: Luciano & Barius
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości