Danae. Miejsce mojego urodzenia. <br>Jak bym chciał, żeby to się nie zdarzyło.<br>Jeśli chodzi o samo miasto, samo królestwo, nie mam do niego zastrzeżeń. Wolałbym jednak, gdyby na moich szlachetnych rodziców rzucona została klątwa niż gdybym miał się im urodzić po raz drugi, ale to przekonanie nabyłem z czasem. Kiedy już przestałem być ich ideałem i zacząłem podążać własną ścieżką. Jedyne, co zmusza mnie do takiego myślenia to ostatnia, drobna część wewnątrz mnie, która zdaje sobie sprawę z tego, co mogłem na nich sprowadzić.<br><br>~~Lata nieświadomości~~<br><br>Nie mogłem trafić na lepszy czas, żeby pojawić się na świecie. W królestwie nie było żadnych niesnasek między wyższymi rodami, a Szepczący Las wydawał się najpiękniejszym miejscem na ziemi. Aż do ukończenia sto dwudziestego drugiego roku życia – jak głosiła tradycja naszego rodu, jedna z tych bardziej sensownych – mogłem robić co mi się żywnie podobało, o ile oczywiście nie sprowadziłoby to hańby na całą rodzinę. Miałem więc, jakby to najprościej ująć, cudowne dzieciństwo. <br>Po ukończeniu wymaganego wieku też nie miałem na co narzekać. Mój szanowny Ojciec, którego imienia przysiągłem nigdy więcej już nie wypowiadać, zaczął wpajać mi podstawowe zasady zachowania, które „przystoi młodemu elfowi”. To nie było nic złego, nauka etykiety, oprócz faktu, że strasznie mozolna i zawiła, nie sprawiała mi za dużo problemów. Nauka podstaw innych kultur była trudniejsza, ale wtedy jeszcze wszyscy mieli w stosunku do mnie nieograniczone zasoby cierpliwości. Uczyłem się pilnie, z przeświadczeniem, że to mój obowiązek.<br>Miłe lata błogiej nieświadomości. Jeśli dobrze liczę, około piętnastu minęło, zanim skończyłem w tym zakresie z poziomem wiedzy, który posiadam do dzisiaj.<br><br>~~Lata odnajdywania drogi~~<br><br>Zakończyłem naukę podstawową, co wcale nie było wielkim osiągnięciem, bynajmniej przydatnym, jak patrzę na to z perspektywy wielu, wielu lat, przez które ani razu jej nie użyłem. Mimo tego, musiałem rozwijać niektóre z zaczętych lekcji. Kulturoznawstwo stało się koszmarem, w dodatku chcieli mnie zmusić, żebym nauczył się gry na wietrznych skrzypcach, różniących się od zwykłych tylko nazwą. Ku zrozpaczeni mojej szanownej Matki, tak torturowałem biedny instrument, że nie pozwoliła mi położyć palca na żadnym innym, nigdy więcej. Nie miałem nic przeciwko temu.<br>Pewnego dnia, kiedy nie mogłem już wytrzymać, siedząc w komnacie nad opasłymi woluminami, mimo wielkich, otwartych okien, które dawały rześkiemu wiatrowi dostęp do pomieszczenia (a może właśnie przez nie?), zdecydowałem zignorować polecenie Ojca. Po raz pierwszy w moim, jeszcze wtedy krótkim, życiu.<br>Wymknąłem się, właściwie bez większego trudu. Nie miałem wtedy pojęcia o tym, jak się skradać czy jak sprawić, żeby nie było słychać szybszego oddechu. Jeszcze nie. Dało mi to jednak ten dreszczyk, który był pierwszym znakiem mojego przeznaczenia… Jeśli w ogóle wierzy się w przeznaczenie.<br>Ja mogę powiedzieć jedno. Większość przypadków prowadzi do zbyt konkretnych wydarzeń. Jedna mała decyzja może wszystko zmienić. To nie wydaje się już być takie losowe, prawda?<br>Nie chciałem odchodzić daleko, po prostu chciałem wyjść poza te duszące mnie mury. Mieszkając w pałacu, właściwie posiadłości, powinienem być za nie wdzięczny, bo oznaczały nasz status. Zamiast tego jednak czułem się w nich jak w pułapce, z której jedynym wyjściem był świat poezji… aż do tamtego momentu.<br>Znalazłem się zaraz za linią drzew, na polance, która była przepięknie oświetlona ostatnimi promieniami porannego słońca. Niedługo miało przenieść się wyżej na nieboskłon, tracą cała swoją delikatność z pierwszych chwil dnia. Powiew wyczuwalny w komnacie nie mógł się równać z tym na polanie. Właśnie tego potrzebowałem. Chwili ciszy i spokoju.<br>Oparłem się o pień najbliższego dębu, zamykając oczy. Twarz miałem ukrytą w cieniu, doskonale zdawałem sobie sprawę, że kiedy tylko promienie dosięgną moich oczu, będę musiał wracać. Nie chciałem jeszcze wtedy mieć problemów. Czego nie przewidziałem jednak, był jeden, czarny ptak. Kruk, trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Obrał sobie moją rękę jako ofiarę.<br>Nie dał się odgonić, a kiedy się podniosłem, zrozumiałem przekaz. Chciał, żebym gdzieś z nim poszedł, jednak w momencie zrobienia pierwszego kroku w jego stronę, mogłem przysiąc, że coś złowrogiego zalśniło w jego oczach. Zignorowałem to. Byłem nieostrożny. Gdybym tego nie zrobił i zaczął się zastanawiać, dlaczego to niekoniecznie jest dobry zwiastun, może zmieniłbym swoją przyszłość. Czy na lepsze? Tego się nie dowiem.<br>Kruk prowadził mnie coraz głębiej w las i miałem wrażenie, że robi się coraz ciemniej. W pewnym momencie straciłem go z oczu, ale zamiast tego ukazała mi się inna polana.<br>Leżało na niej nieruchome ciało elfa w kałuży krwi, które wydawało się dziwnie znajome. A nad nim stał ktoś z twarzą ukrytą w cieniu kaptura, z niedużym sztyletem w ręce, jedynym widocznym dla mnie w tamtym momencie dowodem, że mam przed oczami mordercę. Nie krzyknąłem. Nie krzyknąłem, nie uciekłem, stałem cały czas w miejscu, jakbym stracił zdolność do poruszenia się, kiedy w moim mózgu wirowały najprzeróżniejsze emocje. Zdrada, zaskoczenie, ciekawość, strach, pożądanie? Zdecydowanie. Czułem, jakby coś mnie przyciągało do sceny zbrodni i nagle wyobraziłem sobie siebie na miejscu zabójcy. Czułem się w tym wyobrażeniu, jakby to było właśnie miejsce dla mnie.<br>Od tego momentu zacząłem się interesować anatomią i wpływem różnych substancji na organizm. Mogłem łatwo udawać, że chciałem praktykować jako medyk, choćby dla samego doświadczenia. Dowiedziałem się przydatnych rzeczy, jednak teoria to tylko teoria, a mnie potrzebna była praktyka. I brak niepokojącej obecności kruków, kiedy brałem się za moje poszukiwania wiedzy.<br>Coraz mniej czasu spędzałem biorąc udział w wydarzeniach, na których powinienem być obecny, co zaczęło niepokoić mojego Ojca. Jestem niemal pewien, że zdawał sobie sprawę, ku czemu się skłaniam, kiedy na ostatnie obchody moich urodzin, które spędziłem w domu, podarował mi małą kulkę światła. Zawsze uwielbiał ironię.<br><br>~~Lata treningu~~<br><br>Któregoś dnia, mogłem nieć nieco ponad trzysta lat, wybrałem się na główny plac. Zaczepił mnie ktoś, kto wyglądałby groźnie, gdyby nie zbyt jaskrawy odcień różu apaszki na jego szyi. Już wkrótce miałem się przekonać, że właśnie tak miałem pomyśleć. To była pierwsza lekcja, jaką od Niego dostałem. Wystarczy jedna rzecz, żeby zmienić zdanie ludzi na własny temat.<br>Zanim przekonał mnie, że jest tym, kogo od dawna potrzebowałem, nie minęło zbyt dużo czasu. Kilka miesięcy to dla nas jak kilka chwil, chociaż te wyrażenia w ustach dzieci na całym świecie jakby znaczyły to samo. <br>Jak mnie przekonał? Napadł na mnie. Napadł na mnie, praktycznie pozbawiając życia. Musiałem zacząć się go obawiać i ten plan zadziałał. Nie mogłem powstrzymać jednak ekscytacji, czułem, jakbym nareszcie robił to, co trzeba. Nic w moim życiu nie wydawało się tak prawidłowe, jak to, kiedy uderzyłem w jego splot słoneczny, jedyny cios, który udało mi się tego dnia celnie wymierzyć.<br>Razem z Nim opuściłem rodzinne królestwo. Nie myślałem o konsekwencjach, jakbym znowu miał niecałe dwieście lat. Zaopatrzyłem się w ubrania, które nie sprawiałyby nam podejrzeń, a jednocześnie pozwoliłyby mi się swobodnie ruszać bez większego hałasu. Oczywiście, dla Niego zawsze robiłem niesamowicie dużo hałasu. Dla skrytobójcy to musiał być koszmar, mieć ucznia, który nie wie nic o zadaniach, które mają dopiero nadejść, ani o życiu, które nie jest podobne do tego na dworze „tatulka”. Nie mogę powiedzieć nic o moim nauczycielu, oprócz tego, że był niesamowicie surowy i nie raz kładłem się spać cały w ranach. Nauczył mnie posługiwać się sztyletem, przy pomocy zarówno prawej, jak i lewej ręki, a potem dwoma sztyletami naraz. Nauczył mnie, jak przygotować odpowiednią truciznę, gdzie dokładnie na różnych typach osób mam umieścić ostrze, żeby zaczęli się bać, gdzie, żeby zabolało, ale nie zraniło, gdzie, żeby pozbawić życia od razu. Jak unikać ciosów, jak grać, jak manipulować ludźmi… Kara za nie wykonanie dość dobrze tego ostatniego zadania doprowadziła do mojej małomówności.<br>Pomimo wielu zbrodni, istot, które cierpiały bardziej niż powinne, to były najlepsze lata mojego życia. czułem się sobą, jakbym nareszcie był wolny.<br><br>~~Lata pracy~~<br><br>Odkąd zabiłem mojego własnego mistrza, jako ostatni dowód, że szkolenie zostało zakończone, zacząłem pracę w swoim fachu. Wystarczyło, że pojawiłem się w moich czarnych ubraniach i zasłoniętej połowie twarzy w okolicy dworu, na którym zdążyłem się dowiedzieć, że mógłbym się przydać i już miałem zajęcie na co najmniej kilka tygodni. Infiltracja, metoda, sam czyn, wszystko musiało być odpowiednio zaplanowane i odegrane. Jeśli chciałem mieć możliwość pojawienia się jeszcze raz na dworze, oczywiście. Wygnano mnie z własnego domu, po tym pierwszym samotnym razie, kiedy nie byłem dość ostrożny i jeszcze zbyt pewny siebie i do niego zawitałem. Myślałem, że Ojciec nie zobaczy krwi na moich rękach, śmiertelnego błysku w oku.<br>Od tamtej pory zawsze udawało mi się załatwić sobie zajęcia na ważnych dworach, u ważnych osób. Ludzie, zmiennokształtni, demony… Zawsze znalazł się ktoś, komu przeszkadzała jakaś osoba. Im była wyżej postawiona, tym miałem więcej zabawy. Każdy wolał narazić moje życie, niż swoje własne. I cóż, to się nadal nie zmieniło. <br>Kiedyś myślałem, że podążanie za krukiem tamtego pięknego dnia było największym błędem, jaki popełniłem, ale nie mogę ostatnio powstrzymać się od myśli, że coś, czego intencją najprawdopodobniej miało być zniszczenie mojego "idealnego" życia, tak naprawdę mnie uwolniło. To był pierwszy krok do odkrycia mojego przeznaczenia i teraz już nie żałuję, że go postawiłem. Przynajmniej na razie...