Nie posiadam nazwiska. Nie zostałem nim obdarzony, jak wielu z moich braci przede mną. Nie było potrzebne. Narodziłem się tylko po to, aby służyć Panu. Tylko z tego powodu.
Czas, kiedy nauczano mnie, co to znaczy być Aniołem, na zawsze pozostanie zakodowany w mojej pamięci, nie ważne, jak dawno temu miało to miejsce. Wszystko, co nam wtedy opowiadali… To, jak mimo wszystko musiałem nauczyć się walczyć.
Teraz tchnie to dla mnie hipokryzją.
Nie pamiętam, ile już żyłem, kiedy po raz pierwszy wysłano mnie na misję. Byłem niesamowicie podekscytowany, ale tego po sobie nie pokazywałem. Nie chciałem, żeby ktoś uznał mnie za nieprzygotowanego. To było proste zadanie. Rutynowe, można by rzec. Miałem poddać próbie zwykłego człowieka, o którym nic nie wiedziałem. Po co miałbym? Nie potrzeba było wiedzieć, aby dobrze sobie poradzić.
I właśnie tak się stało, wykonałem zadanie tak, że zdobyłem już status pełnoprawnego anioła. Co prawda jeszcze byłem młokosem wśród wszystkich innych, jednak to był wielki krok dla mojej „kariery”.
Od tego momentu na wielu, wielu podobnych misjach szło mi coraz lepiej, aż w ogóle nie musiałem się na nich szczególnie skupiać. Nie wiem, ile miałem lat, kiedy dostałem zadanie, które nie było dla nie takie oczywiste. Zadanie, które doprowadziło do mojego upadku.
Ta dziewczyna. Enid. Zeszła na złą drogę przez własnego ojca, ale Pan widział w niej potencjał, który szkoda było zmarnować. Mało na świecie jest ludzi, którzy mogliby zrobić to, co ona, gdyby tylko miała inne warunki dorastania. Gdyby, gdyby, gdyby…
Przekonanie jej, żebym mógł jej towarzyszyć, nie zajęło sporo czasu, ale zanim mi w jakimkolwiek stopniu zaufała minęło kilka tygodni. Coś w niej sprawiało, że była pełna sprzeczności. Zawsze wesoła, jednak w oczach widać było smutek. Potrafiła zachowywać się, jakby chciała mnie uwieść, ale widziałem, że tak naprawdę nie chce, żebym jej dotykał. To była trudna misja, nie byłem w życiu na bardziej wymagającej. Miałem też ściśle określony czas, który mogłem na niej spędzić.
Starałem się powoli przekazywać jej moje spojrzenie na świat, idee łaski i dobroci, delikatności wobec słabszych. Na początku nie odpowiadała, ale szybko zaczęliśmy prowadzić na ten temat dyskusje. Niektóre potrafiły trwać po kilka godzin, ale mogłem powoli zauważyć zmianę w jej zachowaniu. Nie zauważałem wtedy zmiany w swoim.
W pewnym momencie przyłapałem się na zastanawianiu się nad rzeczami, o których nie powinienem myśleć. Doskonale zdawałem sobie sprawę, co to oznacza, ale zrzuciłem to na karb tego, że kocham wszystkie istoty ludzkie, to normalne. Nie pozwalałem sobie na dalsze rozmyślania. Cały czas zachowywałem odpowiedni dystans – teraz nie tylko w stosunku do Enid, ale także do własnych obaw… obaw? Obaw czy nadziei?
Wszystko zaczęło się sypać, kiedy obudziłem się na swoim łóżku w pokoju, który dzieliliśmy, a nie było w nim dziewczyny. Ten dzień miał już na zawsze mnie nękać. Zaraz po otworzeniu oczu zostałem wezwany do Domu. Misja skończona, chociaż termin jeszcze nie minął, a Enid robiła postępy. Jedynym, co udało mi się dowiedzieć, był fakt, że zginęła z ręki jakiegoś opryszka. Pamiętała, co jej mówiłem o darowaniu życia i decyzję, żeby postąpić prawidłowo, przypłaciła własnym. Nie dostałem już więcej informacji. Nie wiem, co się z nią stało. Czy wylądowała w piekle? Czy jej dusza została unicestwiona? Czy stała się aniołem?
Nie mogłem się pozbierać po takim zakończeniu sprawy. Chodziłem przybity, żeby nie powiedzieć zrozpaczony, oferując wszystkim sztuczne uśmiechy i fałszywe zapewnienia. To był pierwszy krok. Nie mogłem przestać się obwiniać o jej śmierć. W końcu to ja do niej pośrednio doprowadziłem. Ja i to, jak próbowałem zmienić mechanizmy przetrwania, które rozwinęła po latach życia w najgorszych warunkach tamtego świata.
Po jakimś czasie udało mi się zdobyć następny przydział. Moim zadaniem było zdawanie relacji z ruchów pewniej sekty. Aniołki Zemsty, nie, w momencie, kiedy do nich dołączyłem były to już Anioły Śmierci. Wmawiali ludziom, że zemsta i wyżywanie się na innych to dobry sposób, żeby załagodzić ból. Do tej pory nie wiem, czy Pan zdawał sobie sprawę, na co mnie skazuje, ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że dawno spisał mnie na straty. To się nazywa kochający Ojciec.
Dostałem swoje szaty, które każdy nosił na spotkaniach. Myśleli, że się zbuntowałem i dlatego do nich dołączyłem. Musieli zauważyć delikatne zmiany w moim wyglądzie, zanim ja je odkryłem. Chyba tylko dlatego pozwolili mi do siebie przystać.
Nie zajęło mi długo, nim zacząłem podważać wszystkie nauki, które mi wpojono. Dlaczego pozwalano ludziom na coś takiego? Gdyby naprawdę komuś zależało, Pan mógłby wysłać mały oddział moich braci i byłoby po wszystkim. Tyle ludzi cierpiało przez tę sektę, nie tylko ofiary. Ale z drugiej strony, jaki przykład daliby aniołowie, jeśli wszystkich by unicestwili?
W końcu doszło do najgorszego. Aby pozostać na swoim miejscu, musiałem wziąć udział w ceremonii, która obejmowała zabranie życia komuś, kto dla mnie był bez winy. Niczego mi nie zrobił. Miałem możliwość zrezygnowania, odmówienia, jednak równałoby się to z odstąpieniem od sekty, a przez to nie mógłbym wykonywać zadania. Zrobiłbym to z własnej woli, czyli sam skazywałbym się na unicestwienie. Tak, jak się na nie skazywałem przez zabójstwo z pełną premedytacją. Miałem jeszcze wtedy ostatnią iskierkę nadziei, że ten czyn zostanie mi wybaczony, nie raz w czasie misji ginęli zwykli świadkowie, niezwiązani ze sprawą. Modliłem się, żeby to zostało uznane za zło konieczne.
Nie zostało. Czułem, jak wieź, która łączyła mnie z Panem, została przerwana. Wiedziałem, że nie mam dużo czasu, żeby na chwilę zniknąć. Zaraz po oficjalnym nazwaniu mnie członkiem Aniołów Śmierci, udałem się do Piekła. Spędziłem tam dość czasu, żeby nauczyć się podstaw tortur i całkowicie utracić anielski wygląd na rzecz wyglądu upadłego. Nie miałem gdzie się podziać, więc nadal trzymałem się sekty, mając tam już kilka znajomych twarzy. Uśmiechali się, kiedy mnie zobaczyli po przemianie, jakby byli ze mnie dumni. Szczerze? Teraz widzę, że to była tylko zmiana na lepsze. Teraz jestem wolny od tego absurdu, który był moim życiem.