~Legendy zawsze mają swoje początki~
Dawno, dawno temu, jak dla przeciętnego śmiertelnika, była sobie pewna wioska. Życie toczyło się w niej swoim rytmem, nikt się z niczym nie spieszył, wszyscy żyli szczęśliwi i byli zadowoleni z takiego stanu rzeczy. Xeos był synem przywódcy tej małej społeczności. Miał przyjaciół, bratnią duszę, ogółem beztrosko spędzał swoje życie. Jednak jak wszyscy wiemy, pozory mogą mylić. Tak było i w tym przypadku. Społeczność ta czciła bowiem pewnego dość krwawego boga, zwanego przez nich Wężem Festiwalu. Jak to w przypadku tego typu religii, krwawe ofiary miały przynosić dobrobyt osobom je składającym. A skąd takowe wziąć? Najlepiej z sąsiedztwa! Przez lata mieszkańcy wioski najeżdżali zatem sąsiednie ziemie, grabili i brali w niewolę, by mieć na krwawy haracz dla zabójczego boga. Działało to na nerwy, delikatnie mówiąc, pewnego czarnoksiężnika, który owe ziemie miał w swojej mocy (w sumie was by nie wkurzało, gdyby banda dzikusów zarzynała wam tanią siłę roboczą?). Przez lata jednak tolerował poczynania tego wężowego ludu, ale tylko i wyłącznie dlatego, że miał pewną waśń z sąsiednim możnowładcą, a ci żądni krwi zacofańcy podgryzali siły owego jegomościa nawet bardziej, niż jego własne. Jednak wszystko ma kiedyś swój początek, jak i koniec, więc naturalnym było, że taki stan rzeczy nie mógł utrzymywać się aż do przebudzenia Prasmoka.
~Właściwy początek~
Trzeba napomknąć, że plemię, w którym żył nasz bohater, miało swoje rytuały i tradycje związane z czczeniem wielkiego Węża. Co roku, w porze poprzedzającej czas miedzianych liści, dowódca wioski organizował rytuał, w którym młodzież, aby wejść w dorosłość, musiała zabić po jednym jeńcu, którego wcześniej złapała podczas okresu wypraw. Oczywiście nie wiązało się to z łapaniem każdego osobnika, zwykle większość użyźniała ziemię w tym samym miejscu, w którym spotkała opętanych żądzą zabijania kultystów. Tak się składa, że Xeos był... wyjątkowo oddany nawożeniu gleb. Mając poczucie, że kiedyś odpowiedzialność za całą tą społeczność spadnie na jego barki, dziedzic rodu Slithamon od najmłodszych lat trenował swoją muskulaturę, przez co już w wieku 17 lat odznaczał się postawą o niezwykłej monumentalności. Dzięki nabytej sile śmiało mógł stawać w szranki z kilkoma żołnierzami, nie dając im choćby cienia szansy na wygraną. Zwykle kończyli w kawałkach, bo tak się składa, że Egzekutor bardzo lubił zabijać. Lubi do teraz, ale o tym trochę później. Jedno trzeba mu jednakowoż oddać - bardzo dbał o przyjaciół i towarzyszy, przejmował się nimi jak ojciec ukochanymi dziećmi. Tak więc Xeos jeździł z ziomkami napadać na sąsiednie ziemie, które szybko spływały krwią niezliczonej ilości ofiar, które padły pod mieczem tego kochającego walkę wojownika. Co prawda przywoził mniej jeńców, niż jego rówieśnicy, ale wszyscy zgodnie twierdzili, że jego czyny zyskują przychylność Węża Festiwalu. Pewnej letniej nocy jednak wydarzyło się coś, co później doprowadziło do upadku ludu Węża.
~Polityka bywa bardziej bezwzględna niż oszalały wojownik~
Pewnie korci was, aby zalać mnie setką pytań, bo zżera was ciekawość, cóż to za zdarzenie zesłało zagładę na tak potężny lud. Pozwólcie mi zatem zakończyć wasze męki. Było to tak - owej letniej nocy Xeos razem ze swoją drużyną zaczaili się w lesie nieopodal pewnej wioski, na którą mieli nadzieje napaść dnia następnego. Już wszyscy mieli kłaść się spać, ale czujka dostrzegła jakieś ruchy świateł przy wyjeździe ze wsi. Wojownicy zebrali się i przyglądali niecodziennemu zjawisku. Pochód ogników powoli zbliżał się do ich kryjówki, więc cała grupa szybko dobyła oręża i zagaiła się na idącą procesję. Wbrew ich oczekiwaniom nie byli to chłopi, a powóz z obstawą ponad 20 żołnierzy. Było to co prawda zaskoczenie, ale nie rozczarowanie dla wyznawców wężowego boga. Jak już wspominałem, lubowali się w walce. Niewiele myśląc, piątka nastolatków wyskoczyła z chaszczów i rzuciła się z szalonym okrzykiem na zbiorowisko zbrojnych. Ci zaskoczeni nie tyle samą liczebnością przeciwnika, a jego wiekiem, nie docenili umiejętności drużyny Xeosa i już po paru chwilach wszyscy leżeli w kałużach krwi. Slithamon zbliżył się do powozu, po czym jednym szybkim ruchem wyłamał jego drzwi z zawiasów. W środku siedział, trzęsąc się ze strachu, jakiś urzędnik, bo na taką funkcję wskazywał jego ubiór. To go uratowało od śmierci. Przynajmniej chwilowo. Egzekutor bowiem szukał odpowiedniej ofiary do swojego rytuału przejścia w wiek dorosły. To było celem tej ostatniej w okresie napadów wyprawy. Związawszy więc nieszczęśnika, cała piątka udała się w drogę powrotną do domu. Bo cóż może być lepszym pokarmem dla żarłocznego Węża, jeśli nie podtuczony ciemiężyciel klasy niższej? Jak się później okazało, nie był to byle jaki urzędnik, a poseł, który jechał z poselstwem dla sąsiada czarnoksiężnika, w którym ten prosił o zakończenie wieloletniego sporu. Obie krainy bowiem były wyniszczone wzajemną walką, jak i najazdami plemienia Węża. A jak wiemy, ingerencja w politykę potrafi wywołać największe masakry w dziejach świata.
~Ostatni Rytuał~
Kilka dni po porwaniu posła, w wiosce Xeosa przygotowywano się do kolejnego rytuału przejścia. Nikt jednak nie mógł się domyślać, że będzie to ostatni w historii czcicieli Węża Festiwalu obrzęd. Slithamon razem ze swoimi przyjaciółmi korzystał z ostatnich dni dzieciństwa, jeśli tak można to nazwać.
Nastał wreszcie wielki dzień. Cała społeczność zebrała się przed świątynią Węża na wzgórzu nieopodal osady. Młodziki prowadziły swoje ofiary w orszaku, który zewsząd otaczały dzikie wrzaski, śmiechy i krzyki. Nasz bohater kroczył na samym końcu, wlekąc za sobą związanego jak prosiaka posła. Gdy dotarli przed ołtarz, wódz zaczął snuć opowieść o niezliczonych pokoleniach Wojowników Węża, którzy niestrudzenie dbali o dobrobyt plemienia składając krwawe ofiary Wężowi Festiwalu. Mówił, jak tamci po złożeniu pierwszej ofiary przed tym właśnie ołtarzem stawali się pełnoprawnymi członkami plemienia i pełnymi czcicielami ich boga. Ekscytacja sięgnęła zenitu, gdy po słowach o tym, że pierwszym krokiem do całej wspaniałości bycia dzieckiem Węża jest ofiara, którą młodzi wojownicy zaraz złożą, rozpoczęto właściwe obchody. Po kolei każdy z nastolatków wchodził na posadzkę świątyni, układał swój trybut na kamieniach ołtarza, odmawiał krótką modlitewną formułę, po czym podrzynał nieszczęśnikowi gardło. Krew spływała coraz większymi kaskadami na kamienne płyty wraz z kolejnymi rytualnymi mordami. Ciała palono na stosie nieopodal. Ostatecznie przyszła kolej Xeosa. Egzekutor jedną ręką rzucił urzędnika na kamienny stół i szybkim, płynnym ruchem rozpłatał szyję mężczyzny. Cięcie było na tyle silne, że głowa prawie została odrąbana od tułowia. Zgromadzenie wybuchło szalonym, radosnym wrzaskiem. Slithamon zszedł z podwyższenia ku swojemu ojcu, który z dumą złożył na jego obojczykach wisiorek z czaszką otoczoną wężowymi kłami, dowód ukończenia ostatniej drogi ku dorosłości. Xeos czuł radość, spełnił oczekiwania plemienia. Nie trwało to jednak długo, gdyż z nicości pojawił się na kamieniach świątyni zakapturzony jegomość. Domyślacie się, kto to był? Tak! Rozeźlony czarnoksiężnik!
~Kto pod Wężem wojuje, od węża ginie~
Nagłe pojawienie się tajemniczej persony zaskoczyło wszystkich. Bo kto by się spodziewał, że po tylu latach względnej obojętności wielki czarodziej wreszcie powie "dość"? Zakapturzony mężczyzna stuknął głośno laską, którą miał w ręku, o kamień posadzki, po czym wycelował ją w ojca Xeosa. Tłumaczył, dlaczego przez tyle lat tolerował obecność tego barbarzyńskiego plemienia. Dlaczego nie interweniował wcześniej. Jego głos zyskiwał na sile z każdym słowem. Wyrzucał z siebie słowa z tak ogromną nienawiścią, że nawet nieulękłych wojowników Węża Festiwalu przeszły dreszcze. Puentą opowieści był powód, dla którego wreszcie postanowił zniszczyć ten cierń w jego boku. Czarę goryczy miała przelać śmierć posła, który miał zażegnać konflikt z władcą sąsiednich ziem. Oba państwa, stojące na skraju upadku, ostatecznie doszły do wniosku, że wojna nie ma sensu, a współpraca to jedyne rozsądne rozwiązanie. Urzędnik, którego Xeos złożył w ofierze wiózł końcowe ustalenia traktatu pokojowego. Jednak to wszystko poszło na marne, a sąsiad czarodzieja nieprzybycie poselstwa odebrał jako zniewagę i zapowiedział kontynuację działań zbrojnych. Magik wreszcie zrozumiał, że pozwolenie na istnienie plemienia Węża Festiwalu było największym błędem, jakiego się dopuścił. Postanowił zatem ukazać im potęgę prawdziwego Węża, który kara niegodziwców, który mści się za pokrzywdzonych. Czarnoksiężnik przeniósł wzrok na Xeosa, w którym rozpoznał syna wodza. Uśmiechnął się złowieszczo, po czym zaczął mamrotać niezrozumiałe kwestie w obcym języku. Slithamon padł na kolana. W jego głowie zaczął rozbrzmiewać jakiś głos, mówiący: `Mordercy... Zabójcy... Grzesssssssznicy...`. Wtedy dojrzał całe okropieństwo, jakie zadał przez swoje krótkie życie. Zrozumiał, że to, co robił, było złe. Że ludzie, których zabijał nie byli niczemu winni, też mieli kochające rodziny i przyjaciół. Czuł odrazę do samego siebie i swoich współplemieńców. Czuł ból, jakby każdy z tych trupów był jego rodziną. Zawył jak dzikie zwierzę. Wtedy klątwa, którą rzucił nań czarownik, zaczęła zmieniać go w bestię. Nogi złączyły się i wydłużyły, tworząc długi, brązowy wężowy ogon. Tułów jeszcze nabrał muskulatury, a twarz nabrała gadzich rys. Oczy zmieniły kolor na czerwień, odpowiadającą litrom krwi, którą przelał, nie zdając sobie sprawy ze swoich uczynków. Rozdwojony język zaczął szybko wysuwać się w poszukiwaniu zwierzyny. Został zmieniony w męską Meduzę. Czarownik w międzyczasie zniknął. Czując krew niezliczonej ilości istnień na rękach swych niedawnych przyjaciół i towarzyszy, rzucił się w ciżbę z żądzą mordu w oczach. Zabijał i ścigał kultystów Węża Festiwalu przez cały dzień, aż wszystko, łącznie z domami, nie obróciło się w perzynę. Zabił nawet własną rodzinę i przyjaciół. Po całej rzezi padł nieprzytomny na ziemię. Ocknął się nazajutrz po południu. Otępiały stąpał między zgliszczami dawnej osady, która była mu domem. Nie zauważył nawet, że jego włosy i oczy, pomimo przybrania na pozór ludzkiego kształtu, wciąż posiadają wężowe cechy. W pewnym momencie jakiś refleks padł mu na twarz. Odwrócił się w tamtym kierunku. W pozostałościach po jego chacie pobłyskiwał jakiś przedmiot. Powoli Xeos zbliżył się rzeczy, która okazała się mieczem. Slithamon dobył ostrza. `Fídi` - to głosił napis wygrawerowany na ostrzu i otoczony wężem. W jego języku słowo to "Wąż, który karze". Lekki uśmiech zagościł na ustach Egzekutora. To był miecz idealny dla kogoś, z misją karania wszelkich zbrodniarzy. Powoli godził się z myślą, że nie jest już do końca człowiekiem, a misja Eugony dała mu nowy cel w życiu. Schował zatem miecz do pochwy, przerzucił go sobie przez ramię i ruszył w nieznane.
~Egzekutor~
Przez wiele lat w Alarańskim półświatku można było usłyszeć to imię. Złoczyńcy zwali tak demona w wężowej skórze, który bez przeszkód radził sobie z zabijaniem nawet najbardziej uzdolnionych wojowników. Podobno jego cele kończyły położone tylko jednym ciosem, a radością z zabijania wszelkich szumowin promieniował jak szalony bóg wojny, co doprowadzało niekiedy do obłędu i jego ofiary. Oczywiście chwilę potem umierały albo od cięcia potężnego miecza, albo ciosu potężnym ogonem. Najstraszniejsze jest to, że demon ów potrafił bezszelestnie zakraść się do każdego obozu, nawet najlepiej strzeżonego. Przez kilka ostatnich lat słuch jakby po nim zaginął, ale ostatnio słyszy się coraz więcej o tajemniczej wężowej istocie zabijającej tylko przestępców, a pomagającej niewinnym.
A imię jego Xeos! Egzekutor! Niezamierzona Karcąca Ręka Matki Natury! Strzeż się ty, co złoto masz splamione krwią, bo nie znasz dnia, ani godziny, gdy Wąż wślizgnie ci się do łóżka, by zdusić twój dech!