Strzała przeleciała przez obóz i wbiła się w pierś wartownika. Yorick zdążył podbiec i go złapać, minimalizując odgłos upadku. Skrytobójca rozejrzał się po okolicy. Trzech strażników odeszło już do krainy cieni, zostało czterech. Jaskinia, do której elf musiał się dostać miała tylko jedno wejście - niewielkie, drewniane drzwi. Zabójca wspiął się na rosnące nieopodal drzewo i wyjął łuk. Ocenił odległość i wypuścił dwa pociski. Pozostało tylko dwóch wrogów. Napastnik zeskoczył i podkradł się do dużego kamienia. Wiedział, że wartownicy zbliżą się do jego kryjówki, zaczekał, aż znaleźli się w odległości trzech stóp od jego kryjówki, wstrzymał oddech i wyskoczył. Trzymając dwa sztylety wykonywał taniec śmierci, zadawał szybkie i dokładne ciosy (tętnica w udzie, wątroba i gardło). W ciągu ułamka sekundy para bandytów padła na ziemię bez życia. Yorick schował sztylety i spokojnym krokiem podszedł do drzwi. Zapukał, po trzech uderzeniach odezwał się odźwierny.
- Czego znowu?
- To ja, Ernest. Szef kazał mi wrócić z raportem. - powiedział zabójca.
Zgodnie z oczekiwaniami drzwi się otworzyły.
*************************************************************************************
Więzień podrapał się po głowie i spojrzał na elfa.
- Tak oto skończyła się moja opowieść. - zaczął. - A jak z tobą, panie Atelstimmie. Jestem pewien, że możesz dużo o sobie opowiedzieć.
- Właściwie, mogę. - zaczął współwięzień. - I tak nie ma tu nic lepszego do roboty. Pomyślmy, zacznę od początku. Jak już wiesz, nazywam się Yorick Atelstimm i jak prawie wszyscy moi rodacy pochodzę ze sporego kompleksu jaskiń. Większość mrocznych elfów lubi życie we wszelakich pieczarach, ale ja do nich nie należę. Las, bądź miasto, w nocy są tym, czego potrzebuję. Gdy miałem dziesięć lat wiele razy wyruszaliśmy z przyjaciółmi na podróże. Były surowo zabronione więc zawsze podróżowaliśmy przez krótki okres, ale to i tak wystarczyło, aby obudzić w nas rządzę przygód. Każdemu członkowi naszej rasy od wczesnej młodości wpaja się pewne informacje. "Inne elfy są zdrajcami i naszymi największymi wrogami" albo "ludzie to wrzody na pięknej rzyci Wielkiego Smoka, a to nam, mrocznym elfom, przypadnie zaszczyt przeprowadzenia kuracji". W tej sytuacji nie brzmi to przekonywająco, ale wtedy byłem gotowy wziąć mój zabawkowy miecz z drewna i pójść mordować przedstawicieli innych ras.
Wraz z przyjaciółmi trenowaliśmy wszystkie umiejętności potrzebne do zabijania innych elfów oraz ludzi. Nasza grupa liczyła siedem osób. Znaleźli się eksperci od magii i walki więc wziąłem to, co było wolne - łucznictwo i skrytobójstwo. W nauce skradania pomogło mi regularne okradanie bogatszych sąsiadów. Do mojego fachu przydatna jest znajomość anatomii, ludzkiej, elfiej, krasnoludzkiej, ogólnie mówiąc wszystkich. W tym pomogły mi księgi, były napisane bardzo nieciekawym językiem, ale znacznie się przydały.
Gdy skończyłem siedemnaście lat, wyruszyliśmy w podróż naszego życia. Rodzice byli tacy dumni. "Nasze dziecko będzie walczyło ze zdrajcami." - mówili, rodziny zebrały tyle pieniędzy na nasz wyjazd, że każdy miał konia, pełny ekwipunek i zapasy na wiele dni. Przez dekadę prowadziliśmy czynną działalność. Mordowaliśmy nieostrożnych podróżnych, pijanych ludzi wracających do domu po popijawie i inne nieszkodliwe cele. Zdarzyło się nawet kilka większych potyczek.
W końcu zostaliśmy złapani przez grupę ludzkich fanatyków, urządzili sobie pokaz, w którym kolejno zabijali moich towarzyszy. Każda kolejna śmierć była dużo brutalniejsza od poprzedniej. Przeżyłem tylko dlatego, że byłem ostatni i kiedy nadszedł czas na mnie, oprawcy zostali zaatakowani przez wojska jakiegoś państwa. Wykorzystując pełnię moich umiejętności uciekłem. To wydarzenie bardzo mnie zmieniło.
*********************************************************************************************************************************************************
Zgodnie z oczekiwaniami drzwi się otworzyły. Elf złapał odźwiernego za szyję żelaznym chwytem i dźgnął go nożem między żebra. Bandzior padł bez życia. Intruz wszedł do środka. Wnętrze było ciemne, ale przedstawiciel mrocznych elfów nie miał problemu z widzeniem w miejscu, gdzie jest mało światła. Skradając się dotarł do kolejnych drewnianych drzwi. Wstrzymał oddech i odblokował przejście. Za framugą stało dwudziestu kuszników, którzy celowali w skrytobójcę.
Morderca wartowników poddał się, dokładnie go przeszukano i zabrano wszystko, czym mógł zaatakować. Przeciwnik bandytów został wrzucony do niewielkiej celi w lochach. Tam spotkał innego więźnia, nawiązali długą rozmowę.
**********************************************************************************************************************************************************
- Co dokładnie w tobie zmieniło? - dopytywał, wciąż drapiący się po głowie więzień.
- Wszystko, kiedyś byłem pogodny i optymistyczny. Lubiłem żartować. Śmierć moich przyjaciół nauczyła mnie jak mam żyć. Stałem się brutalny, bezlitosny i arogancki, no niech będzie, arogancki byłem przez cały czas. Przez pięćdziesiąt lat pracowałem jako najemny skrytobójca. W trakcie tego półwiecza ustaliłem swoje zasady moralne. Pozbyłem się współczucia i sumienia. Respektowałem prawo silniejszego. Nie miałem żadnych oporów, równie łatwo uśmiercałem dorosłych mężczyzn, co ciężarne kobiety czy dzieci. Możesz uznać, że stałem się potworem, zapewne będziesz miał rację. Przez ten okres miałem wiele przygód. Nie chcę się rozdrabniać, muszę tylko powiedzieć, że w tamtym czasie spotkałem pewnego człowieka. Miał być moją ofiarą, ale zaimponował mi swoją siłą, więc go oszczędziłem. W zamian nauczył mnie sztuki wspinania się, biegania po dachach i innych podobnych do tego umiejętności.
- Co się z nim stało? - spytał opierający się o ścianę towarzysz Yoricka.
- Zabiłem go. Nie zostawiam otwartych zleceń.
Moim ostatnim celem z tamtego czasu był stary czarnoksiężnik. Według zapewnień klienta magik był bardzo słabym fachowcem. Okazało się, że to prawda, jednak moja ofiara miała wiele czasu na przygotowanie więc czarodziej uciekł. Udało mi się go poważnie zranić, ale zapłaciłem za to słoną cenę. Ten głupiec przygotował potężny rytuał, który związał moje życie z jednym z pierścieni. W dużym skrócie, zniszczenie pieprzonego kawałka biżuterii sprawi, że zginę. Dobre, nie sądzisz?
- Dlaczego mi o tym mówisz?
- Spokojnie, dotrzemy do tego. Warto dodać, że ukradłem mu konia, wspaniały wierzchowiec. Jak już wcześniej mówiłem, nie zostawiam otwartych zleceń, toteż tropiłem go trochę ponad czterdzieści lat. Sprawdzałem każdą poszlakę, każdy najmniejszy ślad. Opłaciło mi się, znalazłem moją niedoszłą ofiarę. Okazało się, że był dużo większym głupcem niż sądziłem, bo dał się złapać bandzie bandytów.
- A więc to ty. - zaczął więzień. - Sądziłem, że sobie odpuściłeś. Jak to rozegramy?
Yorick nie odpowiedział. Wstał, trzymając ręce przy kołku, do którego były spięte i skoczył. Jego nogi oplotły szyję maga, który zaczął bezradnie walczyć o życie. Zabójca uderzył kilkukrotnie głową czarodzieja o ścianę. Wywołało to huk i zabiło człowieka. Natychmiast zjawili się strażnicy, którzy zginęli od precyzyjnych kopnięć mrocznego elfa. Skrytobójca zabrał im klucze i uciekł z więzienia.
Po dokonaniu zemsty, Atelstimm planował powrót do bycia najemnikiem.