Oglądasz profil – Pei

Ta postać nie została jeszcze zaakceptowana
Awatar użytkownika

Ogólne

Godność:
Pei
Rasa:
Kotołak
Płeć:
Mężczyzna
Wiek:
25 lat
Wygląda na:
25 lat
Profesje:
Zielarz, Uzdrowiciel
Majątek:
Dostatni
Sława:
Rozpoznawalny

Aura

Informacje o graczu

Nazwa użytkownika:
Pei
Grupy:

Skontaktuj się z Pei

Pola kontaktu widoczne tylko dla zalogowanych użytkowników.

Statystyki użytkownika

Rejestracja:
1 miesiąc temu
Ostatnio aktywny:
4 dni temu
Liczba postów:
0
(0.00% wszystkich postów / średnio dziennie: 0.00)

Połączone profile


Atrybuty

Krzepa:przeciętna
Zwinność:przeciętna
Percepcja:przeciętna
Umysł:przeciętny
Prezencja:przeciętna

Umiejętności

Podstawowy

Cechy Specjalne

Klątwa

Magia:

Nowicjusz

Przedmioty Magiczne

Mroczny

Charakter

Wygląd

Historia

Życie Peia nie było złe. Urodzony w przeciętnej rodzinie, która zawsze trzymała się na uboczu, ale nigdy nie była dyskryminowana przez mieszkańców pobliskiej wioski, jako drugi najstarszy syn, od dzieciństwa był przyzwyczajony do pewnego rodzaju samodzielności. Jego rodzeństwo zwykle podzielało przeświadczenie, że każde z nich jest swoją własną osobą i nie starali się za bardzo przekraczać żadnych granic, jeśli nie było to konieczne. Każde z nich miało swoje obowiązki, każde było gotowe nauczyć nowych rzeczy, jeśli było o to poproszone, jednak większość czasu woleli nie wchodzić sobie na głowę. Niektórzy, widząc to, albo słysząc opowieści o tym, wyrażali swoje współczucie, jakby była to najsmutniejsza wersja wydarzeń, jaka mogła mu się przytrafić. Prawdą jednak było, że jakkolwiek pewien dystans był zawsze zachowany, miłości w rodzinie mieli pod dostatkiem; dystans był raczej oznaką szacunku niż obojętności, a w chwili potrzeby mógł zniknąć całkowicie. Żadne z nich nie narzekało na brak tulenia, będąc dzieckiem.

Pei dość wcześnie zaczął przejawiać talent do roślin, zaczynający się od zwykłej fascynacji ich zastosowaniem w kuchni, które szybko zmieniło się w całkowicie pochłaniające go zamiłowanie do ich uprawiania i wykorzystywania także w innych celach, głównie medycznych. Na ile na to pozwalała wiedza jego rodziców i rodzeństwa, a także możliwości okazjonalnej nauki z różnych ksiąg, nowe informacje były dla niego jak woda dla spragnionego człowieka. I równie chętnie się nimi dzielił, kiedy tylko któreś z młodszego rodzeństwa przychodziło do niego z jakimś urazem, kiedy ten już podrósł i nieoficjalnie został oficjalnym medykiem rodziny.

Będąc nastolatkiem, z radością podjął się praktyki u miejscowego zielarza, jednak szybko okazało się, że nie nauczy się od niego niczego, czego sam już nie wiedział, nie mówiąc o tym, że sam zielarz był niechętny do słuchania żadnych rad, jakimi młody kotołak mógł się podzielić, a które płynęły głównie z własnego doświadczenia, może nie tyle w kwestii leczenia, co optymalnego uprawiania pewnych ziół i sprawiania, że medykamenty traciły część gorzkich nut smakowych bez uszczerbku na ich sile. Nie, dla niego był tylko nastolatkiem, który nie miał nic innego do roboty poza zawracaniem mu głowy. Nie miał zamiaru szkolić swojego następcy, a z każdym kolejnym dniem Pei widział, że nie miał nawet czego takiemuż przekazać, nawet gdyby chciał. Nie minęło kilka tygodni, jak ich współpraca się zakończyła; natychmiastowa ulga dla obu stron.

Niedługo później głód nauki zaprowadził go do jednego z większych miasteczek w okolicy, może z godzinę drogi od ich wioski, gdzie po raz pierwszy doznał dyskryminacji. Ludzie nie byli pewni, czy mieszaniec, jak go nazywali, powinien poznawać ich „tajemne” techniki, co dopiero pozwolić takiemu, aby ich leczył. Nie udało się mu tez wyprosić dostępu do biblioteki, z której technicznie mógł skorzystać każdy, nie tylko mieszkańcy, ale także i tu okazało się, że „każdy” także mogło być subiektywne. Lekko zniechęcony, ale wciąż zdeterminowany, wyruszył w dalszą drogę, a wspominając później to doświadczenie, nie mógł powstrzymać się od myśli, że byłoby wielką szkodą, jakby został w pierwszym najbliższym miasteczku, gdyż okazało się, że najwięcej nauczył się w drodze. Pomagał, komu mógł, a w zamian często udało mu się podpatrzeć, podpytać lub podsłuchać mimochodem o jakiejś roślinie, zastosowaniu, wskazówce – a wiadomo, że ludzie znacznie prędzej będą skorzy wyjaśnić coś, o czym się już trochę wie, niż odpowiadać na całkowicie otwarte pytania. Jego podróże nie zawiodły go na dalekie krańce kraju, nie czuł potrzeby oddalania się aż tak daleko od domu, jednak nigdy nie przestawało go zadziwiać, jak flora i jej wykorzystanie może się różnić od wioski do wioski, od babki do babki.

Babcie zawsze wiedziały więcej, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić, nie znając zawczasu tego faktu.

Nie udało się mu jednak znaleźć jednego mistrza. Po roku lub dwóch w drodze, na kilka lat osiadł na uboczu jednego z mniejszych miasteczek, nie reklamując swoich usług, po prostu pozwalając ludziom od słowa do słowa dowiedzieć się, czym się zajmował. Nie było to w żaden sposób motywowane zuchwałością ani poczuciem bycia sławnym, nie. Pei po prostu zdążył się przekonać, że na wątpliwości ludzkich umysłów co do jego osoby najlepiej działają jego czyny i opinie tych, którzy nie dali się ponieść uprzedzeniom i weszli z nim w kontakt. Taki sposób życia też jak najbardziej mu odpowiadał, przypominał mu o jego najmłodszych latach, pełnych cichego śmiechu i delikatnej ciszy, dźwięków okalającego ich chatkę lasu i brak smrodu rynsztoków. Z czasem zaczęto go szanować, a może nawet i lubić, sądząc po mniej nieufnym wyrazie oczu ludzi, którzy witali w progach jego pracowni. Częścią ludzkiej natury jest, jak się zdążył przekonać, pozwolić przynajmniej części nieufności zostać gdzieś na tyle głowy, kiedy sytuacja do tego zmusza, a choroba czy ból często były bardziej uparte niż ludzie.

Nie wszystko jednak może trwać wiecznie. Władze się zmieniają, a wraz z nimi podejście do pewnych spraw. Nowej głowie miasteczka nie podobało się, że ktoś prowadzi praktykę w ten sposób, w jaki prowadził ją Pei. Często nie kazał sobie płacić, a mieszkańcy w zamian za jego usługi oferowali coś od siebie, chociaż i na to nie nalegał. Jeden z leśników zapewnił mu raz dość drewna na przetrzymanie większej części zimy, po tym jak udało się mu wyleczyć jego córkę z okropnego przypadku gorączki (nie od razu, gdyż wiele z jego sprawdzonych ziół przez długi czas nie dawało efektów, ale okazało się to niezmiernie pouczającym doświadczeniem). Od rzeźnika nie raz dostawał pęto świeżo uwędzonej kiełbasy, kiedy nowy czeladnik prędzej czy później przekonywał się, że noże nie są wcale tępe. Jedna z młodych matek pokazała mu raz, jak zaplatać koszyki, kiedy zobaczyła, ekhm, kontrolowany chaos jego pracowni. Ale od czasu do czasu zdarzali się też i tacy, którzy płacili ruenami. Nie naciskał, lecz także nie odmawiał. Nie czuł potrzeby wzniecania poczucia długu w osobach, którym pomagał, ale nie sądził także, że ma prawo decydować o tym, czy ktoś chce się mu odwdzięczyć, czy nie.

Wspominając ten czas, Pei nie był nawet pewny, czy dotarły do niego informacje o zmianie zarządcy. Zwykle nie interesowały go takie rzeczy, bo i nie miał powodu, aby go interesowały. Żył, robił swoje, nikomu nie zawadzał, nigdy nie zbierał więcej ziół niż potrzebował, wszystkiego zostawało pod dostatkiem dla innych mieszkańców. Przyszła jednak ta noc, kiedy przebudził się nagle, zdezorientowany, przemocą wywleczony z łóżka. Na wpół przytomny, nie mógł zrozumieć, co się dzieje, kiedy pierwszy z napastników zaczął wymierzać ciosy. Po chwili jego pół-przytomność nie miała już nic wspólnego z resztkami snu, a kiedy upadł i kolejne ciosy nie nadeszły, ledwo był w stanie to zarejestrować, zanim któryś z oprychów poderwał mu głowę za włosy. Ciemność nie pozwoliła mu na rozpoznanie twarzy, oszołomienie nie pozwoliło na zapamiętanie głosu, ale dotarł do niego przekaz: nie był mile widziany.

Siniaki się zagoiły, jednak nikt już nie odważył się już korzystać z jego umiejętności, a akty wandalizmu tylko się nasiliły, aż w końcu postanowił po prostu opuścić swoje miejsce zamieszkania zanim ktoś zdecyduje się podpalić jego chatkę. Pewnego dnia po prostu zebrał to, co było dla niego zbyt ważne lub wartościowe, głównie przygotowane już zioła, i z niczym poza swoim tobołkiem wyruszył w dalszą drogę, w las, czując potrzebę unikania ludzi, przynajmniej przez jakiś czas.

Nie liczył dni, które minęły, zanim trafił do następnego miasteczka, zaproszony do domu mężczyzny, któremu pomógł na szlaku. Równie dobrze mogłyby minąć już tygodnie odkąd miał przyjemność spania na czymś innym niż względnie miękkie leśne runo, chociaż jedyne co zrobił, to pomógł swojemu gospodarzowi dopchać wóz do miasteczka, po tym jak jego koń okulał, potknąwszy się na jakiejś nierówności. Nic specjalnego, ale ludzie w tych okolicach, jak miał się przekonać, szczycili się swoją gościnnością.

Jego gospodarze byli ciepłymi ludźmi, ani razu nie dając po sobie poznać, że gościli kotołaka, a nie człowieka. Zagadywali go z taktem, którego nie dało się udawać, a który mógł być tylko owocem ciągłej praktyki. Pei zdradził, czym się zajmuje z zawodu, co spotkało się z entuzjastyczną odpowiedzią, że w okolicy nie zamieszkuje nikt o podobnych umiejętnościach, i że mieszkańcy na pewno będą wdzięczni za jego usługi. Od słowa do słowa, sam nie wiedział, jak do tego doszło, ale jego gospodarz zdradził mu, że ciut głębiej w lesie dalej stoi opuszczona chatka, zbudowana dość daleko, żeby być w pewnym odosobnieniu, ale jednak dość blisko, aby podróż do wioski nie zajęła dłużej niż mniejszą część godziny. Nikt już nie pamiętał, kto ani po co ją zbudował – ale zarządca na pewno nie będzie mieć nic przeciwko, żeby Pei w niej zamieszkał, bo aż szkoda było patrzeć, jak marnieje. Pei obiecał wybrać się do zarządcy następnego dnia.

I w ten oto sposób znalazł sobie swoje własne miejsce. Po raz kolejny pozwolił, aby wieść rozeszła się sama, a skoro już jedna osoba we wsi wiedziała, o jego istnieniu, nie minęło dużo czasu, zanim wiedział już każdy. Nie miał problemu w zdobywaniu zaufania czynami, i był gotowy na wszelkie poziomy nieufności. Nie oczekiwał zapłaty, jednak mieszkańcy musieli sami stworzyć rozpiskę – a może kiedyś mieli swojego zielarza, który miał stały cennik? – gdyż ani razu nie dali mu odczuć, że to co robi się im należy. Nie zdawał sobie sprawy, że potrzebował być w ten sposób docenionym, dopóki tego nie doświadczył, ale jedynie utwierdziło go to w przekonaniu, że dla tej społeczności zrobi wszystko, co będzie w jego mocy, żeby pomóc we wszystkim, w czym jego pomoc mogłaby być przydatna. Po raz pierwszy od opuszczenia rodziny mógł poczuć się jak w domu. Z zarządcą ustalił, że regularnie będzie płacić tyle, ile będzie mógł, aż chatka w lesie nie będzie kupiona całkowicie, mimo tego, że ten nalegał, że nie ma takiej potrzeby.

I w ten oto sposób zaczęła się historia, którą pisał już samodzielnie.