Za pierwszego życia Patronicus niczym nie wyróżniał się spośród tłumu. Był zdrowym chłopcem, to może jedyna różnica, która
ratowała go w
czarnych
ulicach Serenaa. Rodziców nie znał. Dojrzewał od oseska pośród dzieci rzuconych na pożarcie losowi. Przytułek dla chłopców, położony
niedaleko
portu, mieścił w sobie trzy razy więcej potrzebujących niż było dopuszczalne. W tłoku, chorobach i brudzie jeden mały dzieciak szczęścia
raczej
nie
ma. Chyba, że tajemnicza Opatrzność czuwała nad wybrankiem...
Okropne czasy rozlewu krwi pokierowały losem Patrona ku złodziejstwu i kradzieżom. Nikt nie dziwił się profesji, brakowało jedzenia i wody.
W
porównaniu z innymi dziećmi Patronicus wypadał marnie. Proste rozcięcie worka z pieniędzmi kosztowało go sporo wysiłku i sił.
Niejednokrotnie
dostawał
srogie baty. Przyłapywany za praktycznie każdym razem skończył w małej celi piwnic więzienia. Tydzień odsiadki? Miesiąc? Kolejny rzut
kostkami
przeznaczenia, a pionek zwany Patronicusem trafił do Legii Niewolniczej - potocznie nazywanej kompanii tworzonej z pierwszego lepszego
chłopa.
Branka składała się z przemytników, gwałcicieli, złodziei, zjadaczy padliny. Czternastoletni Patron nie miał jak uciec. Dano mu mundur
szeregowego,
drewniany miecz i równie prowizoryczną tarczę. Szkolenie na mięso armatnie Serenaa trwało zaledwie 3 tygodnie. W międzyczasie
próbował
uciekać
ponad 3 razy. Za każdym razem kończyło się to chłostą ze strony starszych ''kolegów''. Kara czerwonych pręgów odbiła się podczas
jednego z
większych ataków pirackich na port. Miasto stanęło w płomieniach. Młodzi rekruci musieli bronić przesmyków między poszczególnymi
częściami
murów
obronnych. Większość zmarła na wskutek ostrzału armat, ognia czy zwykłego uderzenia mieczem. Śmierć grabiła więcej niż korsarze.
Zabierała
coś
cenniejszego niż złoto.
Patronicus walczył z samym sobą. W każdej chwili mógł uciec, poddać się własnym egoistycznym pragnieniom. Zniknąć na zawsze z
rejestru
Legionistów, zaciągnąć się do jakiegoś komanda w pobliskich lasach, może jeszcze dalej w góry... Jakaś myśl nieokreślona, trudna do
poznania
kazała
mu zostać. Choć wielu okazało się dezerterami Patronicus pozostał wierny przysiędze strażnika. Złożył ją na poły kłamliwie, ze strachu i
przymusu.
Najwidoczniej los postanowił znowu przewrócić życie młodziaka do góry nogami.
Odsiecz przybyła z innych miast i osad. Ochotnicze oddziały pomogły w pozbyciu się kolejnej plagi piratów. Grabieże na jakiś czas ustały,
Patronicus
zaś zyskał nie tylko pełne imię obywatela, ale i medal. Ponoć za uratowanie kapitana gwardii szlacheckiej. A pamiętał tylko małego
brodatego
człowieczka tarzającego się w błocie i żałości. Podał mu dłoń i zaprowadził do schronienia. To wszystko...
Byle order nie zdziałał zbyt wiele, ale z całą pewnością poprawił byt młodego strażnika. Dostał małą stancję nad kuźnią rzemieślnika
pracującego
dla
straży, skromna pensja pomogła utrzymać się na stopie życiowej. Blankiet wytopiony w złocie stał się przepustką do znajomości wśród
wyżej
postawionych funkcjonariuszy. Zyskał aprobatę starszych oficerów. Postawa podczas obrony Serenaa stała się nietypowym przykładem do
naśladowania: oto młodociany kryminalista wyrasta na ludzi! Nic dziwnego więc, że Patronicus szybko awansował, a dalsza służba - jak
gdyby
wykonywana machinalnie, na życzenie - przyniosła sporo plonów.
Nowy mundur, pokój, nawet miecz wykuty własnoręcznie. Sporo się zmieniło w życiu nieszczęśliwca.
Udało mu się nawet uciec od przynależności do Legii Niewolniczej. Wpierw było to ciężkie i bardzo nieprzyjemne. Sporo musiał pracować i
działać.
W
ciągu długiej służby na rzecz miasta trafił w końcu do jednostki Straży Dzielnicowej. Patronicus znał port prawie jak własną kieszeń, ni
dziwota
więc że
został skierowany właśnie tam.
Nie dane mu było cieszyć się ciepłą posadką. Nadeszły mgły wojny, każdy miecz był w cenie stada koni. Najemnicy, obywatele, Legia...
strażnicy.
Każdy kto potrafił walczyć trafił pod jurysdykcję dowódców wojsk. Patronicus znalazł się w 5 Kompanii, tuż przy boku mając znajomych
ze Straży
Dzielnicowej. Większość zginęła na samym początku.
Wojna prowadzona na dwóch frontach trwała ponad 3 lata. W tym czasie Patronicus posmakował niebezpieczeństwa, stali przeszywanej
przez
skórę a
także prawdziwego koszarowego picia. Parokrotnie trafił na pierwszą linię walk. Niezwykłe szczęście uchroniło go przed strzałami, bełtami
czy
nawet
pociskami magii. Koszmar wojny błyskawicznie przeistoczył się w piekło. Podczas masakry nad jedną z pomniejszych rzek spływających do
Morza
(historycznie bitwa została nazwana Klęską Zbiorów) oddziały zawodowych żołnierzy starła się z amatorskim ostrzem Serenaa. Wynik był
wiadomy.
Umarło wielu dobrych ludzi.
Patronicus wraz z nimi.
Nie przewidywał, że w ogóle się obudzi. Szok po ujrzeniu swego odbicia w wodzie dziwił bardziej niż fakt lewitowania w powietrzu, tuż
nad
chmurami.
Niezwykłe królestwo nazywane przez śmiertelników Niebem przypominało raj, jednak... coś było nie tak. Zbyt dużo mieczy, tarcz,
halabard...
Skrzydlaci
ludzie uzbrojeni po zęby. Widok anielskich wojsk zmiękczył serce Patrona. Zwłaszcza, gdy odkrył, że zachował swoją materialność...
Dalsze losy nie są do końca znane, a przynajmniej część w której przechodzi przemianę. Z wielu źródeł biograficznych wynika, że
Wybrani
kontaktują
się z Najwyższym tuż po straceniu życia. Snop światła, blask wielkiego płomienia, obłok napawający jednocześnie lękiem i nadzieją.
Cokolwiek
(lub
ktokolwiek) spotkało Patronicusa w niebie, zmieniło go nie do poznania. Otworzyło mu oczy także na jego pochodzenie. Jego rodzice byli
wielkimi
herosami. Matka słynęła z sokolego wzroku i wprawy w łucznictwie. Ojciec zaś był Duchem Światła. Obydwoje zmarli w tajemniczych
okolicznościach
poprzedzonych wiekiem walk i ucieczek przed zagrożeniem. Dziedzictwem okazał się być wyłącznie potomek, niemowlę - Patronicus.
Mówi się, że łaska Boga dotyka wszystkich. Nowy Duch czuł się wyjątkowo. Wrócił do Serenaa w ciszy i spokoju. Przez dwa miesiące
obserwował
miasto, tętno z jakim bije. Oglądał jak mieszkańcy wracają do życia bez wojen i walk. Drobni oszuści i złodziejaszki rządzili dolnymi
dzielnicami. W
wyższych zaś rządziła szlachta głównie skorumpowana. Każdy patrzył sobie na ręce. Patronicus ściskał natomiast miecz.
Pewnej nocy Łza Niebios ścięła dziesięć głów. Poszukiwani bandyci trafili na wyciosane w drewnie pale. Korona z ich ciał stała się znakiem
rozpoznawczym strażnika, który powrócił. Wpierw Patronicus stronił od rozgłosu. Proponowano mu przywdzianie munduru Straży - w
końcu dla
miasta
był obywatelem dobywającym broni - ten jednak odmówił. Dopiero po roku usilnych próśb Patron zgodził się. Przy dowódcach zamkowych
pokazał
swoją twarz - jakże inną od tamtej z Klęski Zbiorów. Ludzie jakimś cudem rozpoznali dawnego wartownika...
W nagrodę za wszystkie czyny Patronicus dostał pałac, a wraz z nim ziemię, dość urodzajną, by wyżyć z niej przez cały rok. Z bagażem
doświadczeń i
bitew przyjął chronić miasto i każdego potrzebującego. Sprawę dobra ujął w motcie życiowym. Herb swój zaś, Srebrną Rękojeść na
błękitnym tle,
określił: ''Niech Dzień Twój nie będzie Pomstą Niebios''.