Z Arthanalem już od dziecka było coś nie tak.
Urodził się i dorastał w wiosce, położonej tuż za murami Faargoth. Osada ta była dla miasta dosyć ważna - hodowano tam konie dla armii.
Życie
płynęło w niej spokojnie, jej mieszkańcy żyli bezpiecznie i dość dostatnie. Przynajmniej do momentu, kiedy zaczęto znajdywać zdechłe
zwierzęta.
Pierwszego konia znaleziono, kiedy Arthanal miał trzynaście lat. Nie mogło być mowy o wypadku - zwierzę miało głęboko podcięte gardło.
Sierp,
który do tego posłużył, leżał tuż obok. Sprawcy jednak nie znaleziono.
Sprawa nie miała szans przycichnąć. Niespełna dwa tygodnie później znaleziono kolejne truchło - kolejny koń z gardłem podciętym sierpem.
Tym
razem nie było gniewu i szukania sprawcy. Był blady strach, który padł na mieszkańców wioski, oraz szukanie maga, który miał rozprawić się z
demonem, mordującym zwierzęta. Bo w to, że był to demon, nie wątpił nikt. Nikt z osady nie posunął by się przecież do czegoś takiego...
Mag przybył rychło, bo już następnego dnia, wysłany z rozkazu Jego Królewskiej Mości. Mistrz Szywarius sprawę zbadał, rozejrzał się po
wiosce i
okolicach, porozmawiał z ludźmi. Obecności demona nie stwierdził, jednak rzucił parę zaklęć, bardziej by uspokoić kmieci, niż dla realnego
rezultatu.
Przed powrotem do Faargoth, czarodziej zwrócił uwagę na trzynastoletniego Arthanala, dostrzegając w nim spory potencjał magiczny.
Szywarius,
będąc już w dość podeszłym wieku, chciał przekazać komuś swą wiedzę, przyjął więc chłopaka na ucznia. Rodzina, rzecz jasna, przystała na
to
niezwykle ochoczo. Po odejściu maga i jego ucznia, konie przestały znikać. Przypisano to czarom tego pierwszego.
Arthanal zamieszkał więc wraz ze swoim mistrzem w jego wieży. Pobierał nauki przez blisko siedem lat, ucząc się nie tylko Dziedziny Energii,
ale
także czytania i pisania, zasad etykiety, matematyki, fizyki, religioznawstwa czy prawa. Mając zaś do dyspozycji potężny księgozbiór mistrza
Szywariusa, poszerzał swoją wiedzę w wielu dziedzinach. W końcu natrafił na ,,Arcana Tenebris Artes'', ,,Tajemnice Mrocznych Sztuk''.
Opisane
tam
rytuały nekromantyczne zaciekawiły Arthanala niepomiernie. Nie zdradził się z tym jednak przed mistrzem, kontynuując naukę aż do
osiągnięcia
wieku lat dwudziestu trzech.
Wtedy też osiągnął - zdaniem mistrza Szywariusa - wystarczający poziom zaawansowania w Dziedzinie Energii, by mógł być uznany za
adepta
tej
sztuki. Dał mu wybór - Arthanal mógł kontynuować naukę przez dalszych kilka lat, by pewnego dnia - być może - osiągnąć mistrzostwo. On
jednak
zdecydował inaczej. Opuścił mistrza i Faargoth z zamiarem udania się do Maurii... oraz znalezioną wcześniej w księgozbiorze Szywariusa
książką.
Po kilku miesiącach dotarł do skraju Mrocznych Dolin. Podróż była z konieczności dość nieśpieszna - po drodze, by zapewnić sobie wikt i
opierunek, Arthanal pomagał tym, którzy pomocy maga potrzebowali. W końcu jednak przekroczył bramy Maurii z zamiarem odnalezienia
kogoś,
kto
nauczy go władania Dziedziną Śmierci.
Choć Mauria jest chyba największym skupiskiem nekromantów w całej Alaranii, niełatwo było znaleźć maga, który przyjąłby do terminu
dwudziestoczteroletniego wówczas Arthanala - po pierwsze, ze względu na jego wiek, po wtóre zaś dlatego, że władał on już inną Dziedziną.
W
końcu jednak udało mu się znaleźć nauczyciela.
Nazywał się Pharacelsus, Mistrz Pharacelsus. Choć był człowiekiem, z wyglądu bliżej mu było do nieumarłego. Brzydki był jak lich, chudy
niczym
szkielet, zdawał się mieć dwieście lat bez mała. Ważne było jednak to, że posiadał wiedzę, olbrzymią wiedzę o nekromancji. Choć jego metody
nauczania mogły wydawać się nieco ekscentryczne, były skuteczne.
Wiele dni minęło Arthanalowi na poznawaniu istoty śmierci, jak nazywał to jego nowy mistrz. Były więc sekcje zwłok, były rytualne ofiary ze
zwierząt... Wszystko to przyczyniło się do ukształtowania jego charakteru. Obsesja śmierci, tkwiąca w Arthanalu od dzieciństwa, a
przytłumiona
podczas nauki u mistrza Szywariusa, teraz mogła rozkwitać bez przeszkód. Uczeń jednak nie wzbudzał swoim zachowaniem podejrzeń,
zachowywał się dosyć normalnie - przetrząsał bibliotekę Pharacelsusa, wyszukując coraz to ciekawsze dzieła, poznawał wzory rytuałów,
studiował mapy nieba, słowem - czynił wszystko to, czego się od niego wymagało.
Mistrz Pharacelsus miał jednak pewną wadę, wadę, która wkrótce miała doprowadzić do nieszczęścia. Pragnął potęgi - mimo swoich
imponujących umiejętności we władaniu Dziedziną Śmierci, wciąż nie był zadowolony. Utrzymywał, że prawdziwe mistrzostwo w tej sztuce
osiągnie tylko wtedy, kiedy sam umrze i powstanie do życia na nowo. Miesiącami przygotowywał się do rytuału, który miał przemienić go w
licha.
Arthanal miał mu w tym pomóc, służąc mu swoją energią oraz odmawiając odpowiednie inkantacje.
W końcu nadszedł czas. Rytuał był gotowy, wystarczyło go tylko odprawić. Stało się to w ciemną, bezksiężycową noc. Ułożenie gwiazd było
idealne, Pharacelsusowi udało się zgromadzić odpowiednie przedmioty - wszystko miało pójść gładko. Nie przewidział on tylko jednego -
zdrady.
Podczas odprawiania rytuału Arthanal zmienił inkantację oraz symbole, wyrysowane wzdłuż dwóch koncentrycznych kręgów, zabijając
swojego
mistrza. Dzięki Dziedzinie Energii pochwycił uchodzącą z niego moc życiową, a kiedy w efekcie zaklęcia ciało mistrza rozpadło się w proch,
pozostawiając nagie kości, przeniósł ją do czaszki Pharacelsusa, ożywiając ją sztuką nekromancji. Niedługo później zatknął ją na długim,
prostym
pręcie z jesionowego drzewa, tworząc swój kostur.
Nie było możliwości, by sprawa ta utrzymała się w tajemnicy. Arthanal doskonale to rozumiał, dlatego natychmiast spakował swoje manatki i
spiesznie opuścił Maurię. Zdążył właściwie w ostatnim momencie, a i tak ruszyła za nim pogoń. Mauryjczycy byli wściekli, musieli ukarać
zbuntowanego ucznia, który zamordował swojego mistrza.
Mijały dni, a pogoń była coraz bliżej. Arthanal pojął, że nie ma szans jej uniknąć, zatrzymał się więc w niewielkiej, przydrożnej karczmie.
Zanim
dotarli tam ścigający go, zdążył przygotować pułapkę.
Było ich trzech, zjawili się tuż przed świtem. Udali się prosto do karczmy, Arthanal dostrzegł ich jednak już wcześniej i opuścił budynek
tylnym
wyjściem. Pierwszego z nich zabił niezwykle prosto - zachodząc magów od tyłu, wyczarował zwykły pocisk energii, który bez problemów trafił
w
cel. Skutki nieużywania magicznych barier...
Pozostała dwójka szybko się zreflektowała i przygotowała na atak. Arthanal jednak nie atakował - zdawać by się mogło, że na coś czekał...
Tak
było w istocie. Po chwili ziemia eksplodowała, a kurz i pył niemal przesłonił niezgrabne postaci, które się z niej wyłoniły. Ożywieńcy szybko,
sprawnie i metodycznie rozprawili się z magami, zupełnie niespodziewającymi się żywych trupów w tym miejscu.
Całą trójkę spotkał los podobny do losu mistrza Pharacelsusa. Arthanal zaklął ich energię życiową w czaszkach, które następnie przyczepił
sobie
do szaty. Najszybciej, jak tylko mógł, udał się na południe, gdzie, jak miał nadzieję, Mauryjczycy nie mogli go dosięgnąć. Podczas podróży
trafił w
sam środek paskudnego zamieszania, które miało miejsce w jednym z zajazdów w Opuszczonym Królestwie. W jego efekcie spłonęła stajnia, a
wraz z nią wierzchowce, przebywające w środku. Arthanal wskrzesił jednego z nich i nazwał go imieniem Panthenol. Wkrótce potem znalazł
się
na skraju Pustyni Nanher, u podnóży Gór Dasso. W jednej z ksiąg wyczytał, że gdzieś w tamtej okolicy znajdowała się stara nekropolia.
Nekromanta odnalazł to miejsce, a uznawszy, że nadaje się na jego siedzibę, osiadł tam na dłużej. W końcu jego nieumarli słudzy zbudowali
mu
wieżę. Arthanal zajął się studiowaniem Dziedziny Śmierci, dzięki czemu z czasem opanował ją po mistrzowsku.