Fellarianie. Skrzydlaci ludzie mieszkający gdzieś wysoko wśród szczytów gór w swoich zamkniętych społecznościach. Zabrzmiało odpowiednio, 
ale żadnej rasy nie można podsumować jednym zdaniem, każda jest na swój sposób skomplikowana. Jako pierwszy przykład można przywołać 
dwójkę młodych istot, kobietę i mężczyznę, którzy zeszli z gór, aby poszukać przygód gdzieś w szerokim świecie. Pochodzili z tej samej osady, 
Nattenheim, ale poznali się bliżej dopiero poza nią, zupełnie przypadkowo. W ten sposób zaczyna się całkiem sporo historii miłosnych 
opowiadanych przez bardów w gospodach, toteż nietrudno było przewidzieć, że Ylithia i Aerys zapałają do siebie uczuciem. Już długo 
podróżowali i żyli wśród ludzi, więc postanowili pozostać wśród nich oraz zbudować wspólną przyszłość daleko od Szczytów Fellarionu.
Z początku ich żywot był łańcuchem nieszczęść, ale oboje spotkało wiele dobroci ze strony Niebian oraz dobrodusznych kapłanów Pana, 
którzy nie chcąc nic w zamian pomogli im stanąć na nogi. Ylithia w ten sposób zbudowała sobie swój obraz ludzkiego Boga o nieskończonej 
dobroci. Przyrzekła sobie, że jej pierworodny syn zostanie oddany na służbę Świątyni Pana, aby stać się choć trochę podobnym do Aniołów. 
Mimo wszystko Aerys był temu przeciwny, pragnąc przekazać swojemu przyszłemu dziecku jak najwięcej o ich rasie, historii oraz dziedzictwie, 
zrobić z niego prawdziwego wojownika, a nie kapłana w sukience. O ile uda mu się w ogóle spłodzić potomka.
W tym przypadku los jednak parze sprzyjał, urodził się im zdrowy, silny chłopiec, któremu dali na imię Solyn. Był bystrym i pojętnym małym 
dzieckiem, który szybko zainteresował się militariami, ku uciesze ojca. Już jako czterolatek poprawnie trzymał sztylety, gotowy walczyć ze 
straszliwymi potworami rodem z dziecięcej wyobraźni. Aerys w ramach bajek na dobranoc przekazywał mu wiedzę o Nattenheim, obiecywał, że 
wraz z synem kiedyś tam wrócą. Oczywiście nie tylko ojciec miał swój udział w edukacji chłopca. Ylithia zaszczepiła w nim pewne pragnienie, 
opowiadając mu o podziwianych przez wszystkich, szlachetnych istotach, które walczą ze złem i niosą pomoc potrzebującym. Przez jakiś czas 
cała rodzina żyła spokojnie, aż do pewnego feralnego wydarzenia. Aerys ruszył na polowanie, ponieważ był również doskonałym myśliwym. Przed 
wyjściem podarował swojemu synkowi specjalny amulet, podobno zaklęty przez bardzo starą szamankę. Zupełnie, jakby mężczyzna coś 
przeczuwał, bądź sam to zaplanował, bo z tej wyprawy już nie powrócił. Solyn pamięta tylko, że następnego dnia o zmierzchu ktoś przyszedł do 
ich domu porozmawiać z jego matką. Całą tę noc kobieta płakała i zdążyła tylko szepnąć synkowi, że tata już nigdy nie wróci. Chłopiec siedział w 
kącie, ściskając naszyjnik ze skrzącym się zielenią kryształem, a w myślach kołatało mu zdanie wypowiedziane przez ojca: „Gdziekolwiek nie 
pójdziesz i cokolwiek nie będziesz robił, pamiętaj, kim jesteś. Czyja krew płynie w twoich żyłach. Niech amulet ci o tym przypomina”. Uronił łzę, 
ale w głębi serca wierzył, że Aerys żyje. I kiedyś po niego przyjdzie.
Ylithia wciąż pamiętała o swoim przyrzeczeniu. Mimo zaginięcia męża, co, jak przypuszczała, było równoznaczne z jego śmiercią, 
postanowiła dotrzymać obietnicy. Nawet jeśli oznaczało to sprzeciwienie się woli Aerysa. W ten sposób, w wieku ośmiu lat, Solyn trafił do 
Seminarium Ducha. Nie stawiał się matce, bo jego ciekawska natura popychała go do poznania czegoś zupełnie nowego. Później oczywiście 
widywał rodzicielkę regularnie, ale moment przystąpienia do Seminarium skończył pewien rozdział w jego życiu. Bardzo krótki rozdział w 
porównaniu z tym, co przyniesie mu przyszłość.
Solyn pracował ciężko. Być może po to, żeby uszczęśliwić matkę, która od zniknięcia ojca prawie zawsze była smutna, może żeby 
osiągnąć jakiś własny cel. Albo jedno i drugie. Pilnie studiował magię harmonii, która idealnie wpisywała się w jego charakter, w wewnętrzne 
dążenie do doskonałości i porządku. W Seminarium nie spotkał żadnego innego przedstawiciela swojej rasy, więc nie afiszował się z własnym 
pochodzeniem, gdyż czasem to działało na jego niekorzyść w kontaktach z innymi. Solyn zauważył, że niektóre osoby w ogóle nie powinny się w 
tym miejscu znaleźć, że pomyliły drogi życiowe. Jako nastolatek był wielkim idealistą. Nawet jeśli jego wrodzona bystrość pozwoliła mu zauważyć 
pewne rzeczy... niegodne chwały, przekonywał sam siebie, że świat ciągle staje się coraz lepszy i to tylko drobne niedoskonałości, które można 
wymazać.
Oczywiście jak każdy miał swoje za uszami, na przykład walkę próbował trenować na własną rękę w miejscach zupełnie do tego 
nieprzeznaczonych. Przynajmniej do czasu incydentu z udziałem kilku sporych wazonów. Z jednej strony dostał za swoje, a z drugiej dostrzeżono 
jego talent, którego za żadne skarby nie można zmarnować. Świątyni przecież przyda się każdy oddany wojownik, a Solyna wystarczyło tylko 
ukształtować, jak miękką glinę. Fellarianin nie był tak miękką gliną, jak jego zwierzchnikom się wydawało. Faktycznie, jego poglądy w dużej 
mierze pokrywały się z naukami kapłanów. Kilka rzeczy się jednak nie zgadzało, lecz Solyn wiedział, kiedy należy milczeć. Nauczył się tego 
podczas pierwszych lat pobierania nauk, kiedy wiedza wpojona mu przez matkę zderzyła się z doktrynami Świątyni Pana. Mali chłopcy lubią 
mówić to, co myślą prosto z mostu. Przynajmniej chłopcy tacy, jak on. 
Największą zmorą Solyna był jeden z tych „niepasujących do tego miejsca”. Powszechnie szeptano, że ów chłopak to syn wyżej 
położonego kapłana, który chciał oddać swoją posadę potomkowi. Przekonywano jednak, że to bezpodstawna plotka, mająca na celu obrazić 
czcigodnych kapłanów. Nowicjusz imieniem Gregor, najpierw próbował wysondować Solyna, poznać go, jednak po dość krótkim czasie upatrzył 
sobie w nim potencjalnego rywala. Fałszywe koleżeństwo szybko zmieniło się w zazdrość, a potem w zawiść. Gregor może i miał dużo lepsze 
zdolności magiczne, ale ludzie woleli słuchać właśnie fellariańskiego „przybłędy”. To o nim zaczęto otwarcie mówić, że stanie się paladynem. 
Między paladynami a inkwizytorami trwała wieczna rywalizacja. Ta informacja zapewne w jakimś stopniu łączyła się z faktem, że Gregor pragnął 
być inkwizytorem. Jeszcze przed ukończeniem seminarium zaczął wczuwać się w przyszłą rolę, bo posadę miał już dawno załatwioną. Plotki 
przecież nie biorą się znikąd.
 Niektórzy ludzie sądzą, że Świątynia Pana to organizacja skorumpowanych bogaczy, wciąż liczących pieniądze. Zawsze znajdą się jednak 
osoby z prawdziwym powołaniem, idealiści, tacy jak paladyn, który przyłapał Solyna na gorącym uczynku w incydencie z wazonami. Temu 
mężczyźnie wystarczyło tylko przypatrzeć się Fellarianinowi, żeby przez następne kilka lat starał się znaleźć dla niego miejsce w szeregach 
świętych wojowników. Oczywiście nigdy nie ujawnił się otwarcie i nie przedstawił swego zdania prosto z mostu. Nie chciał nikomu za bardzo 
ułatwiać tej drogi, jedynie starał się, żeby właściwa osoba trafiła we właściwe miejsce. Mimo wszystko nawet tak delikatne zabiegi sprawiły, że 
marzenie z dzieciństwa Solyna się spełniło. Po latach nauki, ciężkiej pracy, a przede wszystkim pokazywania sobą pewnego poziomu kultury oraz 
głębokiej wiary, Solyn przeszedł rytuał i mógł oficjalnie nazwać siebie paladynem. Otrzymał błogosławiony miecz, który przyjął z honorem. Po tym 
wszystkim jego wiara w to, że może zmienić świat się pogłębiła. Wciąż miał przy sobie pamiątkę po ojcu, kryształowy amulet emanujący 
pozytywną energią. Solyn wciąż pamiętał, co Aerys mu wtedy powiedział.
Życie paladyna oczywiście nie było usłane różami, ale Fellarianin wiedział doskonale, że zajmuje się tym, do czego go odgórnie 
przeznaczono. Wykonywał swoją pracę, odmawiając przyjęcia jakichkolwiek darów dla Świątyni, gdyż kłóciło się to z jego wewnętrznymi 
przekonaniami. Odnalazł swoją harmonię i już zaczął sądzić, że nic się nie zmieni. Błąd. W roku, kiedy obchodził czterdzieste pierwsze urodziny 
zmarła jego matka. Tę wiadomość przyjął ze spokojem, bo po życiu zawsze nadchodzi śmierć – naturalna kolej rzeczy. Z kolei druga rzecz, która 
wydarzyła się w tymże roku, całkowicie wywróciła cały jego świat do góry nogami.
Inkwizytor Gregor wraz z dwójką towarzyszy udali się do starożytnych ruin, żeby zniszczyć czające się tam zło w postaci demonicznego 
artefaktu, który swoją złowrogą aurą przyciągał mnóstwo splugawionych upiorów oraz innych tworów sił nieczystych. Trójka przeliczyła się z 
własną siłą. Przedmiot udało się zniszczyć, odprawiwszy odpowiednie rytuały i egzorcyzmy, ale dwóch inkwizytorów przypłaciło tę wyprawę 
życiem. Gregor przeżył, ale jego umysł nawiedziły wizje sił zła przenikających do Świątyni, czyhających wszędzie, w każdym zakamarku. Wizje 
dotarły nawet do starej, zakurzonej obsesji na punkcie bycia lepszym od pewnej osoby, która teraz odżyła na nowo w dziwaczny, spaczony 
sposób. Inkwizytor wydostał się z ruin, ale teraz zupełnie z innym poglądem na świat. Zapomniał nagle, co niedawno się z nim działo, jego szósty 
zmysł od siedmiu boleści nie wyczuł wpływu żadnej mrocznej magii. Ta zdążyła się w niewyjaśniony sposób ulotnić, pozostawiając jednak po 
sobie trwały ślad.
Ostatnie spotkanie Solyna i Gregora nie skończyło się zbyt dobrze dla żadnej ze stron. Natknęli się na siebie w drodze do Świętego Miasta. 
Inkwizytor nagle zaczął wykrzykiwać jak obłąkaniec niestworzone rzeczy, wyzywać paladyna od demonów w przebraniu i w ataku czystego 
szaleństwa rzucił się niego. Solyn starał się przemówić mu do rozsądku, tylko unikał ataków i bronił się przed magią oszalałego mężczyzny. W 
pewnym momencie musiał jednak posłużyć się mieczem, gdyż nie chciał bezmyślnie zginąć, starając się tylko biernie uskakiwać. Sprawy 
wymknęły się spod kontroli szybciej niż ktokolwiek mógłby przewidzieć. Fellarianin nie pamiętał, jakim cudem to się stało, czy to on zrobił coś źle, 
czy to wynik działań Gregora. W pamięć Solyna głęboko wbił się obraz inkwizytora nadzianego na miecz i wciąż wytykającego go palcem, 
ostatkiem sił nazywając go tworem sił nieczystych i kłamcą. Grupka kapłanów wraz z wiernymi pojawiła się w złym momencie, bo tylko, żeby 
ujrzeć wielki finał potyczki. Solyn próbował coś wytłumaczyć, ale z jego ust wydobywał się tylko bełkot. Kobiety z grupki pielgrzymów wpadły w 
panikę i zapanował chaos, którego Fellarianin tak nie znosił. Przez chwilę zabójca inkwizytora nie wiedział, czy uciekać, czy dalej starać się 
udobruchać wszystkich wokół, czy może poczekać, aż go osądzą. Byłby uczynił to ostatnie, ale odezwało się w nim coś na wzór instynktu 
samozachowawczego. Czuł, że ma coś jeszcze do zrobienia i zostając w tym miejscu niczego nie osiągnie. Skorzystał ze zdolności swojej rasy, 
rozpostarł skrzydła i uciekł, czego prawdę mówiąc później bardzo żałował.
Przez dłuższy czas ukrywał się, zastanawiając się, co ma ze sobą uczynić. Próbował rozwiązać zagadkę zachowania Gregora tamtego dnia, 
ale bez większego efektu. Ucieczka to był  największy błąd w jego życiu, bo umykając praktycznie przyznał się do winy. Może i miałby jakieś 
szanse na oczyszczenie imienia, jeśli pozwoliłby się najpierw osądzić, ale zapewne niewielkie. Gregor faktycznie był synem wyżej położonego w 
hierarchii i ta osoba nigdy nie puściłby tego zabójstwa płazem, nieważne, po czyjej stronie leżała wina. Solyn Vey'raen musiał zginąć.
Z każdym dniem nagonka inkwizycji się zwiększała i tym samym kończyły się miejsca w Alaranii, w których Solyn mógłby się ukryć. 
Inkwizytorzy odnaleźli go w jednej z jaskiń u podnóża Szczytów Fellarionu z prostym zamiarem odebrania mu życia. Mężczyzna oczywiście zaczął 
wycofywać się w głąb groty, która okazała się prawdziwym podziemnym kompleksem. Wycofywał się, bo nie chciał walczyć przeciwko „braciom”, 
wciąż czuł silną więź ze Świątynią oraz jej członkami oraz nie chciał powtórzyć tamtego błędu, który doprowadził do śmierci Gregora. Przed 
fanatycznymi magami nie da się jednak zbyt długo uciekać, dopadną cię choćby miałbyś ukryć się na drugim końcu świata. Do ostatecznej 
konfrontacji doszło w sali o bardzo wysokim stropie. W powietrzu magia aż wibrowała, a bladoniebieska mgła spokojnie mogła zastąpić dzierżone 
przez inkwizytorów pochodnie. Solyn znalazł się w sytuacji bez wyjścia, bo doskonale wiedział, że zginie albo on, albo oni. Rozwiązanie pokojowe 
nie istniało, gdyż przysłani przez Świątynię mężczyźni byli głusi na jego tłumaczenia czy nawoływania. Kiedy Fellarianin wyciągnął miecz, do 
którego według oponentów już nie miał praw, wszystko się zaczęło. Mimo całych swoich niezwykłych umiejętności nie dałby rady zwyciężyć 
przeciwko sześciu potężnym osobom w otwartej walce. W dodatku dziwna magia unosząca się w pomieszczeniu postanowiła dodać swoje trzy 
grosze do całej sprawy. Kula ognia, która miała ostatecznie pochłonąć Solyna, eksplodowała nagle w połowie drogi. Odrzut energii wyrzucił 
inkwizytorów z sali w korytarz za ich plecami, a Solynem cisnął o ścianę, zawalając mu część stropu na głowę. Jego aura drastycznie osłabła, 
ulatniając się wraz z jego siłami życiowymi. Wyglądało na to, że to już koniec. Inkwizytorzy, jako dowód, wzięli ze sobą rękojeść złamanego 
miecza Fellarianina, pozostawiając ostrze oraz dogorywającego właściciela gdzieś pod gruzami.
Ciężko ranny i przygnieciony skałami; poparzony, ze zmiażdżonymi żebrami już przygotował się na spotkanie z Panem, o ile przyjmie do 
siebie jego duszę po wszystkim, co uczynił. Powoli odpływał, a wszystko bolało go tak, że śmierć byłaby prawdziwym zbawieniem. Zapadał się w 
pustkę, a jego umysł zasnuwały ciemności. Wtem coś jakby chwyciło go i szarpnęło w górę, wyrywając z objęć śmierci. Poczuł działanie własnej 
pozytywnej magii mimo że w tej chwili sam z siebie nie potrafiłby jej wyzwolić. Stanowczo za dużo niewyjaśnionych sytuacji jak na jedną 
osobę... Amulet otrzymany niegdyś od ojca roztrzaskał się w szmaragdowozielony pył. Serce Solyna zabiło szybciej, przywracając krążenie. 
Wciąż czuł ten porażający ból, ale miał siły, żeby jakoś się stąd wydostać. Teraz nie było wątpliwości, że jakimś cudem to kryształowy amulet 
ocalił mu życie. Czyżby to jeszcze nie był czas na śmierć? Tak, zostało jeszcze sporo do zrobienia.
Solynowi udało się wyjść z jaskini, przy okazji znajdując to, co pozostało z jego dawnego miecza. Dowlókł się do najbliższej osady, 
szukając pomocy. Otrzymał ją od uzdrowicielki, która zgodziła się go uleczyć w zamian za srebrny pierścionek z szafirem, pamiątkę po Ylithii. 
Zdolna kobieta sprawiła, że blizny po poparzeniach stały się ledwo widoczne. Walka z inkwizytorami pozostawiła po sobie coś, czego nie dało się 
wyleczyć – Solyn całkowicie stracił wzrok w lewym oku, a ostrość widzenia w prawym znacznie się pogorszyła. Mimo wszystko Fellarianin nie 
narzekał. Cieszył się, że żyje, chociaż teraz stał się wygnańcem.
Ściął włosy, dotychczas długie niemal do pasa oraz zmienił imię na pierwsze, jakie mu przyszło do głowy. Vittorio, jego ulubiony bohater z 
dziecinnych bajek.