W noce, kiedy na niebie pojawi się nieznana nikomu gwiazda, rodzą się panterołaki. Dzieje się tak od wielu cykli, od wielu lat. Czasami jednak nawet magia ma swoje zawirowania, które prowadzą do niecodziennych... Zdarzeń lub wypadków. Tak też było w przypadku Kovaca, tylko, że mechanizm, o którym mowa w legendzie zadziałał wadliwie, odwrotnie. Tym razem to Panterze szczenie otrzymało cząstkę, która nie powinna mu być przeznaczona.
Odkąd tylko matka odstawiła ich od mleka, miał poczucie. Instynkt zakorzeniony głęboko w świadomości, że coś jest nie tak, jak powinno być. Inaczej patrzył na świat niż jego rodzeństwo, czy też matka. Po odchowaniu ich przez matkę każde młode zostało wygonione w swoją własną stronę. Już podczas obserwacji innych zwierząt wiedział, że patrzy na świat znacznie inaczej, potrafił polować skuteczniej niż inne drapieżniki, umiał analizować i się uczyć jak rozpoznawać tereny i rozumiał, na jakich zasadach funkcjonuję inne, otaczające go istoty.
W wieku trzech lat po raz pierwszy zetknął się z ludźmi, spotkanie nie było przyjemne, ledwo żywy przeleżał wiele dni w grocie, nim głód i pragnienie zmusiły go do jej opuszczenia, nim tak opadnie z sił, że nie będzie w stanie tego dokonać w późniejszym czasie. Udało mi się dostać do jednej ze swoich skrytek, z na wpół zamarzniętym mięsem. Można by powiedzieć, że miał szczęście, gdyż i myśliwi w zamieci odpuścili jego szukanie.
Po zimie zaczął przesuwać się bardziej w kierunku północy, rezygnując z bliższego towarzystwa ludzi na rzecz dzikich ostępów, gdzie jedynie można było spotkać sporadycznie, jakieś drobne osady, lub siedziby pustelników. Z którymi nie zwierał bliższej znajomości niż pobieżne obserwowanie ich zwyczajów i próby odgadnięcia ich mowy.
Mijały lata, zbierał doświadczenie, obserwował i uczył się od ludzi. Wiedział, na jakich zasadach wychodzą na polowania, że używają pieniędzy oraz do czego służą i jak działają poszczególne rodzaje borni, nauczył się unikać sideł i pułapek zastawianych przez ludzi, też korzystał z nich od czasu do czasu, odwiedzając miejsca, gdzie je zakładano, żywiąc się zwierzyną, która miała nieszczęście w nie wpaść. Był to znacznie bardziej oszczędzający siły sposób żywienia się niż całodzienne polowania. W razie zagrożenia wiedział już jak zgubić pościg, czy w razie naprawdę złego obrotu spraw, jak po kolei zabijać ścigających go myśliwych. Nigdy nie lubował się w bezmyślnym zabijaniu, w jakiś sposób kolidowało to z jego poczuciem wyższości nad innymi istotami, momentami jego ego podpowiadało mu, że jest lepszy od ludzi, ale strzała w zadzie skutecznie uczyła go pokory, gdy robił się zbyt pewny siebie.
W wieku siedemnastu lat przemierzył całe góry, zwane przez ludzi „Fellarion”, w pewien sposób nawet nauczył się ludzkiej mowy, znał kilka przedmiotów, kilka zwrotów, reszty właściwie się domyślał, nie mógł być tego pewien. Wtedy też stało się, pierwszy raz zetknął się z istotą władającą magią. Obserwował starca w podróżnych ciuchach zbierającego chrust na opał, sam był najedzony jeszcze po poprzednim polowaniu, więc starzec nie miał szans stania się potencjalną ofiarą. Zaszedł go możliwie jak najbliżej i obserwował, człowiek samymi pomrukami rozpalił ogień, nie potrzebował hubki i krzesiwa. Patrzył na to zafascynowany, człowiek tworzył światło, a śnieg omijał go dookoła, tak jakby dookoła niego krążył inny wiatr.
Zbierając pewność siebie, wszedł na polanę, niepewnie podchodząc coraz bliżej ognia. Człowiek dojrzał go, lecz nie przerwał jedzenia, po prostu nie spuszczał go czujnie ze wzroku. Usiadł naprzeciwko ognia, patrząc na człowieka, ten wymamrotał coś w nieznanym mu sposobie mówienia, po czym Kovac o mało co w panice nie pogubił ogona, gdy człowiek rzekł do niego, dźwięcznie i zrozumiale.
- Nic tu dla Ciebie nie ma, odejdź.
Nie minęła chwila, jak ciekawość wygrała i wiedziony zgubnym instynktem wrócił na polanę. Usiadł naprzeciw ognia, widząc rozbawioną minę siwego człowieka, kawałki jego chleba zaległy mu w brodzie, gdy śmiał się dźwięcznie.
- Uparte z Ciebie zwierze. - przytaknął, rzucając mu kawałek pachnącego dymem mięsa, Kovac minął ją i podszedł bliżej, obserwując człowieka ze strachem, położył się obok i wbił w niego niepewne spojrzenie, mag też patrzył na niego w zupełnie inny sposób, z ciekawością i zafrasowaniem. Sięgnął do torby, wyciągnął niewielką kulę, mamrocząc nad nią, aż kula podniosła się z jego ręki i zawisła tuż przed jego nosem.
- Rozumiesz, co do Ciebie mówię? - Kovac kiwnął gorliwie głową, w żołądku miał gorącą kulę. - Nie jesteś jak inne zwierzęta, czym więc jesteś?
- N... Nie wiem. - wydukał, czując przerażenie na wydźwięk własnego głosu? Myśli? Nie był w stanie tego określić.
Mag zapowietrzył się, najwidoczniej wiedząc znacznie więcej od niego.
- Chcę zobaczyć twoją prawdziwą formę?
Nie potrafił tego zrozumieć, znaczy, rozumiał sens słów, choć nigdy wcześniej ich nie słyszał, wiedział, co znaczą, oraz co przedstawiają.
- Formę?
- Taki, jaki się urodziłeś. - odparł powoli, najwidoczniej zdając sobie sprawę, że pośpiechem niczego nie wskóra.
- Tak się urodziłem, mniejszy. Inny. - wybełkotał, czując się tak głupio, jak nigdy wcześniej, panika zjadała go od środka, miał po raz pierwszy możliwość przeprowadzić rozmowę z kimś, kto wiedział coś o jego powstaniu.
- Niemożliwe. - uciął mag, podnosząc dłoń w uspokajającym geście. - Jesteś więc zwierzęciem obdarzonym inteligencją? Któż to uczynił?
Przygryzł wargę, niezdolny do odpowiedzi na to pytanie znowu nie rozumiał.
- Odkąd pamiętam... To... Rozumiałem więcej, dostrzegam rzeczy, schematy. - nie miał pojęcia, skąd wzięły się te słowa w jego zasobach. - Nie wiem skąd, wiem, że inne zwierzęta nie czują, nie widzą schematów. Praw i zasad. Wiem, że po zimie następuje wiosna, a w lecie ludzie dokonują zbiorów. Mag patrzył na niego, skubiąc nerwowo brodę, przypadek był niezwykły. Sam los zesłał mu tak dziwne stworzenie, miał na względzie historię o kotołakach, też nie był pewien, czy ten przed nim nie był jednym z nich, dosyć wyjątkowo utalentowanym kłamcą, kula nie pozwalała kłamać, też zapewniała dwójce rozmówców wspólny język. Więc albo zwierze przed nim było tak głęboko przekonane o tym, że nie jest zmiennokształtnym, że uznało to za prawdę, albo też nastąpiło niezwykłe zdarzenie, które zaowocowało jego powstaniem.
- Chodź więc ze mną. Stary jestem, a i towarzystwa bym potrzebował.
Kovac się zgodził, „ciekawość zabiła kota” - rzucił mag, chowając wtedy kulę.
Mijały miesiące, które spędził obok maga, mag nazywał się Salwin. Był stary i miał słabość do potrawek i młodego, cierpkiego wina. Miał jednak znacznie więcej zalet, nauczył kota rozróżniania słów, uczył go znaczeń i czegoś, co mag nazywał „retoryką”, miało to na celu uczynienie go godnym towarzyszem do rozmów. Cokolwiek to wtedy znaczyło. Nie uczył się jakoś rewelacyjnie, po roku był w stanie prowadzić dysputy na temat posiadania futra i przepraszania za niszczenie dywanów. Rozumiał też, czym była magia, przynajmniej na swój sposób, wiedział, że magia sprawiła, że jest, jaki jest. Miała tutaj też udział gwiazda, której nie widać, a która sprawiała, że rodzili się ludzie-koty, którzy potrafili stawać się tacy, jaki on był od urodzenia. Nie miało to dla niego sensu.
Miesiące przemieniły się w lata, opanował całkiem płynnie ludzki język, był w stanie nawet nawrzucać zgrzybiałemu staruchowi, że nie jest królikiem i nie może ciągle jeść kaszy warzyw, tylko potrzebuje mięsa. Nie wpływało to na ich relację. Mag znudzony używaniem kuli wszedł w posiadanie prostego amuletu, dzięki niemu mogli swobodnie wrzucać sobie nawet, gdy byli od siebie oddaleni. Na podróże też mag wyposażył go w coś, co nazwał „szablami”, wiedział, że tylko od tego całe dni bolała go szczęka, miało to jeden plus, nagle był w stanie przegryzać grube kije, z czego mag był wyraźnie uradowany. On nieco mniej, dziwnie było po tylu latach dorobić się pary dodatkowych zębów, całymi dniami badał je językiem. Okazały się też znacznie bardziej pomocne w jego samotnych polowaniach, gdy mag opuszczał swoje domostwo, udając się do miast, on mógł swobodnie polować i włóczyć się po okolicy, gdyż tam był wzrokowo znany i większość ludzi z szacunku do jego pana nie szpikowała go strzałami, a jedynie odpędzała go krzykami i machaniem rąk.
Czasami udawało mu się namówić kogoś na krótkie rozmowy, głównie młodzież z wsi, która traktowała go jak coś w rodzaju dowodu odwagi, gdyż przychodzili pod dom maga i zaczepiali go, gdy leżał i trawił wieczorami, zmuszając albo do wstania i krótkiej niemrawej pogoni, gdzie zgodnie z zaleceniami Salwina wygrażać im się z epitetami aż zniknęli w lesie, albo do lekkiego postraszenia kłami delikwenta. Nigdy nie zrobił nikomu krzywdy, choć ganianie ludzi sprawiało, że czuł się momentami dziwnie.
Mag też podróżował, lecz z roku na rok coraz mniej, tłumacząc to starymi kośćmi i cholernym przeciągiem. Też w międzyczasie mag nauczył go podstaw czytania, co jak twierdził, było niesamowitym osiągnięciem, choć przysparzało mu masy nerwów i trudności. Kovac rozumiał część znaków w księgach, mag sam siadał na piasku i kijem malował znaki, które potem robiły dziwne rzeczy, najprostszą dziedziną dla niego okazały się iluzje. Mag stwierdzał, że to sztuczki dla kuglarzy i jarmarkowych oszustów, ale w głębi duszy był zadowolony, że choć na jesień swojego życia udało mu się mieć ucznia, który nie próbował tylko podrywać dziewek na tanie eliksiry miłosne.
Mag jesieni zachorował, a potem po krótkiej walce odszedł we śnie, Kovac, pamiętając treść rozmowy na temat śmierci, oraz tego, czym jest zrozpaczony, aczkolwiek zgodnie z wytyczną spalił dom, a w nim ciało swojego pana i Przyjaciela, samemu ruszając w dalszą wędrówkę. Tym razem trzymając się znacznie bliżej ludzkich siedzib, gdzie czasami był w stanie przekonać kogoś, że nie jest groźny, przynajmniej do czasu.