Ponad 30 lat temu do domku Strażnika Lasów Adrion (czyli leśniczego) zabłądziła młoda elfka. Po prostu obudziła się pod dziką jabłonką w lesie. Nie miała pojęcia, kim jest i dlaczego tam się znalazła. Młody Strażnik o imieniu Wintel zaopiekował się piękną dziewczyną i wkrótce się pobrali. Elfka musiała znaleźć sobie imię, bo skąd miała wiedzieć, jakie posiadała przed utratą pamięci? I tak panna młoda została Lilią. Po kilku latach w pewną letnią, gwieździstą noc z tego udanego małżeństwa narodziło się dziecko. Dziewczynka o imieniu Kesay. Na głowie miała burzę jasnych loków i błękitne oczy. Szybko nauczyła się chodzić, mówić i robić wszystkie inne przydatne rzeczy, takie jak kłócenie się z rodzicami. Tak, miała cięty charakterek, ale mimo to kochała swoją rodzinę. Gdy Kesay miała dwa lata, narodził się jej brat Selen. Potem narodził się kolejny, kolejny i jeszcze jeden.
Dlatego swoje piętnaste urodziny Kesay obchodziła w gronie bardzo licznej rodziny: mamy, taty, pięciu braci i trzech sióstr. Niestety, ten odświętny dzień przerwała niezapowiedziana wizyta żołnierzy prowadzących nabór. Zaczynała się wojna. I tak ojciec Kesay został wcielony do wojska. Już nigdy nikt o nim nie słyszał. Najpewniej zginął. Wojna stawała się coraz bardziej krwawa. Lilia i jej dzieci musieli uciekać. W każdym momencie groziła im napaść ze strony rebeliantów. Dlatego spakowali się i chyłkiem wyruszyli w głęboki las. Od tamtej pory żyli sobie spokojnie w lesie, ukryci przed zbójcami i wszelakiego rodzaju opryszkami. Ale po śmierci jednej z sióstr Kesay, Aleiny, Lilia się załamała. Przestała wychodzić z szałasu, który w tamtym czasie służył im za dom.
Od tamtej pory Kesay jako najstarsza zaczęła opiekować się rodzeństwem. Niestety, pewnego dnia rebelianci odkryli ich kryjówkę. Napadli ich w środku nocy i związali. Lilia opierała się i za nic nie chciała wyjść z szałasu, dlatego nieznający litości bandyci zabili ją. I tak Kesay została sama z siódemką dzieci. To znaczy nie bardzo sama, bo miała na głowie jeszcze ponad dwudziestu obszarpanych zbirów. Bandyci zadomowili się w ich dotychczasowym schronieniu, a ją i jej rodzeństwo traktowali jak służbę. Któregoś wieczora tak się upili, że nie zauważyli, jak Kesay i dzieciaki uciekli. Postanowili jak najszybciej udać się do pobliskiego miasta, bo od pijanych rebeliantów dowiedzieli się, że wojna się zakończyła. Gdy dotarli do Adrion, nie wiedzieli, gdzie się podziać. Ale po jakimś czasie zwróciły na nich uwagę władzę miasta.
Najmłodsze dzieci trafiły do Domu Sierot, a Selen i Kesay zostali wzięci pod opiekę przez Starego Zielarza kiedyś zaprzyjaźnionego z ich rodziną. Człowiek ten nie był miły, ale zapoznał ich z tajemnicami swojego fachu i tak Kesay stała się jego uczennicą. Selen nie chciał zgłębiać tej wiedzy, więc został najemnikiem. Młoda Półelfka uczyła się pilnie i po jakimś czasie wiedziała więcej od samego Mistrza. Ale Kesay ciągnęło do wolności. Miała dość monotonnego życia w Adrion. Dlatego zaczęła potajemnie uczyć się władania łukiem i mieczem. Pomagał jej w tym pewien chłopak, syn wojownika, o imieniu Denis, który się w niej podkochiwał.
Po pewnym czasie, gdy Kesay miała pewność, że już wystarczająco dobrze potrafi strzelać z łuku i zadawać ciosy mieczem, po prostu nie mówiąc nic nikomu, wyruszyła w las. I tak od tej pory świat znał ją jako Czarny Cień, dlatego, że pojawiała się i znikała jak cień w czarnym płaszczu. Tak naprawdę nikt nie wiedział, że ta zjawa to kobieta, bo nikt nie mógł jej się nigdy dokładnie przyjrzeć. Któregoś dnia, gdy Kesay samotnie podróżowała na Cieniu przez Las Driad, zobaczyła z daleka nieżywego wilka. To znaczy wilczycę, bo obok niej zaplątany w dziki winobluszcz warczał maleńki, czarny wilczek. Kesay pomyślała, że jego matkę musiał zabić niedźwiedź. Półelfka nakarmiła szczenię i od tej pory stał się jej najlepszym przyjacielem. Kesay nazwała go Ven.
Podczas samotnego życia w lesie, Kesay nie zawsze robiła wszystko zgodnie z prawem. Właściwie prawo miała głęboko gdzieś. Dlatego trudno się dziwić, że po jakimś czasie za głowę Kesay zagwarantowano wysoką nagrodę. Pewnego rutynowego dnia, gdy Kesay bez trudu rozprawiała się z kolejnymi, łasymi na pieniądze opryszkami, jeden z nich wypuścił do niej strzałę. Jedną jedyną, bo chwilę później już nie żył, trafiony pociskiem Półelfki. Oczywiście facet spudłował. Strzała tylko lekko drasnęła prawe ramię Kesay, pozostawiając po sobie delikatną rankę. Po opróżnieniu kieszeni zbójów, dziewczyna oddaliła się i podążyła swoją drogą. Jednak, gdy rano się obudziła, poczuła, że rana ją bardzo swędzi. Ramię było spuchnięte i zaognione. Kesay miała trudności z chodzeniem i utrzymaniem równowagi. Po pewnym czasie dziewczyna straciła przytomność. Za nim upadła, zdążyła pomyśleć, że ta cholerna strzała była zatruta...
Obudziły ją głosy. Właściwie szepty. Ktoś cicho rozmawiał nad jej głową. Mężczyźni. Kłócili się. Potem Półelfka nic już nie słyszała. Tylko coś boleśnie wbijało jej się w bok. Kamień? Kesay nagle zdała sobie sprawę z tego, że przecież nie leży w lesie. W lesie nie pachnie ogniem i potrawką z warzywami. W lesie nie ma miękkiej pościeli i... łóżko! Leżała w łóżku! W dodatku, bardzo wygodnym, tylko żeby jeszcze nie wbijało jej się w bok jakieś paskudztwo. Poruszyła się. Głosy umilkły.
- Ona się budzi! Słyszysz mnie? Możesz otworzyć oczy?
Ktoś zaczął nią gwałtownie szarpać. Jęknęła. Niechętnie, z dużym wysiłkiem otworzyła oczy. W pomieszczeniu było ciemno, w oddali paliła się tylko świeca, a nad nią pochylali się dwaj mężczyźni. Jeden starszy, z widocznymi zmarszczkami i gładko zaczesanymi, długimi szpakowatymi włosami. Natomiast drugi... Kesay zakręciło się w głowie. Nie z powodu osłabienia, tylko że on... był po prostu aniołem. Właściwie jeszcze chłopak, z kasztanowymi włosami rozrzuconymi wokół głowy. Z oczami niebieskimi jak głębień oceanu. I ze zmartwieniem malującym się na twarzy. Martwi się o mnie, pomyślała Kesay z zachwytem. To się chyba nazywa miłość od pierwszego wejrzenia...
Póżniej dowiedziała się, że chłopak ma na imię Josel i był synem szpakowatego mężczyzny. Mieszkali w lesie, niedaleko miejsca, gdzie Kesay załatwiła zbirów. Dlatego właśnie oni ją znaleźli, zatrutą przez tanie świństwo o nazwie kralik. No i się nią zaopiekowali. Była nieprzytomna przez trzy dni i przez cały ten czas Ven nie odstępował jej na krok, lecz tylko Joselowi pozwolił jej dotykać. Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie. Kesay pokochała Josela, a on pokochał ją. Po prostu. Wspólnie spędzali każdy dzień i... no, każdą noc. Dlatego pewnego dnia Kesay odkryła, że jest w ciąży. Wszyscy się ucieszyli, choć wcześniej żadnego ślubu nie było. Dlatego szybko odprawili małą uroczystość tylko dla rodziny, której nie było wiele. I tak po dziewięciu miesiącach na świat przyszedł chłopiec. Wyglądał prawie identycznie jak Josel - brązowe włoski, niebieskie oczy. Kesay nazwała go Wintel - po dziadku. Chłopczyk szybko stał się ulubieńcem wszystkich. Lecz pewnego dnia, w wieku dwóch miesięcy po prostu się nie obudził. Nikt nie wiedział dlaczego, bo przecież był zdrów jak ryba. Dla Kesay i Josela była to tragedia. Młoda matka długo nie wychodziła z domu, załamała się całkowicie.
Po upływie kilku miesięcy zdarzyła się rzecz straszna - zamordowano Josela i jego ojca. Był to zwykły dzień, lecz zasnuty przez czarne chmury wspomnień o małym Wintelku. Jak zwykle. Kesay została w domu, a mężczyźni wyruszyli do miasta na targ. Ale już nie wrócili. Zabili ich rabusie, chciwi na towary zakupione przez nich na targu. O ich śmierci Kesay powiadomiły straże patrolujące tamte tereny w poszukiwaniu kłusowników. Byli znajomymi ojca Josela. Wtedy Kesay postanowiła, że nie ma po co wracać do chatki w lesie - osiodłała Cienia i po raz drugi wyruszyła w las z Venem u boku...