Kiedy podróżuję po krainach nieznanych, gdzie rzadko zapuszcza się jakiś zbłąkany wędrowiec, a które przez ludzi w miarę rozumnych są omijane
szerokim łukiem, często myślę o tamtych chwilach. Niestety, lata spędzone w piasku, pyle, słońcu, wyrwały te najdalsze wspomnienia. Pamięć ludzkiej
istoty jest zawodna, a w dodatku, gdy ta istota zostawia za sobą na płótnie losu takie krwawe rany... to cud, że pamiętam cokolwiek. Niezbyt dokładnie,
aczkolwiek dosyć na tyle, żeby stworzyć mglisty zarys mojego nędznego żywota. Może spróbuję opowiedzieć... ale dopiero, gdy znajdę jakiś wygodny
pień i będę mogła już na nim przysiąść, ogrzewając się przy ogniu...
Urodziłam się w Trytonii. Ta nazwa zachowała się w mojej pamięci, ponieważ w dzieciństwie często powtarzano mi: ''Jesteś z miasta, które oznacza
potęgę. Masz dbać o jego siłę i kontynuować tradycję.'' Tak, dokładnie tak mi mówiono. Moim ojcem był sam książę miasta. Miał na imię Abraham.
Chyba, że... może był jednak jego sekretarzem, albo kronikarzem. W każdym razie, na pewno zajmował wysokie stanowisko, bo żyliśmy w luksusie i
przepychu. Dokładnie pamiętam tłuste, pieczone kaczki oblane złocistym sosem, których udka chwytały moje małe paluszki. To było wspaniałe, móc
bawić się w nieskończoność pomiędzy starymi rzeźbami w cichych korytarzach ogromnego domu. Matki niestety nie pamiętam. Może była tam gdzieś,
szara, niepozorna, ukryta za wspomnieniami o złotych sukienkach i dziesiątkach lalek. Za to jasno widzę ze mną moją starą nianię, w błękitnym ubraniu,
uginającą się pod ciężarem tony uprasowanych małych bluzek. Tak, to była moja jedyna ostoja. To ona pomagała mi w zakładaniu rajstopek, ona
ucałowała pierwsze stłuczone kolano, pocieszała, czesała długie włoski. Potem się zagubiła. Może umarła, może wyjechała. Ale gdy zaglądam w głąb
moich wspomnień z późniejszego okresu, to jej tam po prostu nie ma.
W którejś chwili, gdy miałam już może z dwanaście lat, do naszego domu zawitał jakiś gruby, pomarszczony człowieczek. Patrzył na mnie tymi
głębokimi oczami. A ja się go bałam. Chciałam uciekać, nie oglądać go więcej, ale ojciec kazał mi przed nim stać. To stałam. Cała drżąca, chowająca
wzrok w widoku okna, tęskniąca do własnego, dziecinnego pokoju, w którym mogłoby być wszystko jak dotychczas. Pamiętam, że się rozpłakałam.
Wtedy mój tata mnie uderzył. Pierwszy raz. I ostatni, bo od tego momentu nigdy nie pozwoliłam polecieć już żadnej łzie. Potem była już tylko cisza. Cichy i
zimny deszcz, ciche krzyki woźnicy, gdy siedziałam w powozie obok człowieczka. Cichy jęk, gdy wepchnięto mnie do nowego pokoju. Ten był inny, niż w
pałacu. Brudny, bez misiów i lalek, tylko z maleńkim łóżkiem. To, co się działo potem, prawie całkowicie zanika mi w pamięci. Śliskie wspomnienia,
ulatujące przy głębszym skupieniu. Tylko krzyki, ból, krew. I mój pierwszy miecz. Dostałam go od człowieczka, przy słowach o mojej inicjacji. Nie
wiedziałam, co to takiego. Dalej nie było już nic...
Jestem dorosła. Mam duże piersi, schowane pod czarnym płaszczem, długi miecz zwisający u boku i sztylety. Dużo, dużo sztyletów. Nie myślę o niczym.
Mój umysł został całkowicie oczyszczony już dawno temu. Po tym, jak mianowano mnie Strażniczką Zabójców, muszę martwić się jedynie o kolejne
morderstwo. Zabijać, zabijać... I strzec świetności Gildii. To jedyne cele. Nie ma nic innego w moim życiu. Tak ma już pozostać do końca... który nadejdzie
szybko. Bo nikt, kto oddał się Vesnasowi, Bogu Śmierci, nie żyje długo. Zabija go zwykle ktoś inny... błędne koło. A ja się mu oddałam. Ofiarowując
własną krew, nacinając sobie lewą pierś, tam, gdzie leży serce. Które też należy teraz do niego. Tak. Spełnić proroctwo. Wytępić mrowie ludzkości.
Zabijać. Zabijać...
Jak przez mgłę widzę wysoki, czarny cień, pochylający się nad swoją ofiarą, który zatapia ostrze w jej torsie. Pozbawia życia. Zaklęciem zabiera duszę
tego bezimiennego człowieka i odchodzi... W mroku, tam, gdzie nie może dosięgnąć ludzkie oko, gdzie nic nie słychać i powietrze tkwi w martwej ciszy,
przychodzi podziękować Bogu za łaskę mu okazaną... że mógł zabić kolejnego robaka wadzącego spełnieniu się proroctwa. Sylwetka świątyni, ledwo
dostrzegalna w ciemności, złowroga. I tętent kopyt czarnego konia. I nicość...
Wtedy się obudziłam. Szeroko otwartymi oczami obserwowałam kobietę równie przerażoną jak ja, leżącą pode mną na ziemi i zasłaniającą się rękami.
W dłoni trzymałam długi nóż. Gdy doszło do mnie, co chciałam właśnie zrobić tej niewinnej kobiecie, z cichym okrzykiem odrzuciłam sztylet i uciekłam...
po prostu uciekłam. Nie wiedziałam, gdzie się znajduję, co tu robię i kim była ta kobieta. Ale czułam całe zło, które wibrowało w moim czarnym sercu...
Nie... to jednak nie w sercu. To dziwny naszyjnik, ukryty pod moim płaszczem, który wysunął się stamtąd podczas szaleńczego biegu... był błękitny. Zły.
Wiedziałam, że w nim zaklęte są wszystkie dusze osób, które pozbawiłam życia. Próbowałam go zdjąć. Nie dało się. On był mi przeznaczony... to była
cześć mnie i to ja byłam zła. Wyjęłam nóż. Chciałam się zabić. Ktoś tak zły, nie powinien żyć... Nie pamiętam, jak wbijałam sobie go w serce.
Żyłam. Ocknęłam się w jakiejś celi. Tutaj coś mi umyka. Jakieś niewyraźne wspomnienie... coś, co było ważne. Ale nie pamiętam. Chodź bardzo usiłuję
sobie przypomnieć, nie mogę. Po prostu. Wiem tylko, że w tamtej chwili dotarło do mnie to, że nie mogę się zabić. Usłyszałam w swojej głowie jakiś
niewyraźny szept mojego Mistrza... ''Pamiętaj, Strażnicy opatrzeni są pieczęcią, klątwą, która nie pozwala im pozbawić się życia. Ten naszyjnik będzie cię
chronił. Zabić cię może tylko ktoś, kto będzie miał serce czarne tak samo jak ty...'' Popatrzyłam na swoją pierś. Czerwona od krwi. Ale pod koszulą nie
było nawet najmniejszego zadrapania. To magia. Czarna magia tego przeklętego naszyjnika.
Następne miesiące zlewają mi się w jedną, żółta masę. Wszędzie piasek. Gorąco. I krew. Mnóstwo krwi spływającej z moich pleców. Jednak później już
przyzwyczaiłam się do tego, że każda rana zadana przez bicz goi się po kilku minutach. Tak, bicz wysokiego mężczyzny pilnującego niewolników. To on
nas bił, niektórych do nieprzytomności. Ale nie mnie. Mnie się bał. Musiałam wyglądać strasznie. Przesiąknięta złem. Nigdy nie zbliżył się do mnie
bardziej, niż na długość bicza. Dlatego jakoś zdołałam ukryć przed nim obecność naszyjnika. Nie miałam pojęcia, jak znalazłam się na jakiejś bezkresnej
pustyni, bez sensu kopiąca dzień w dzień olbrzymi rów. To była praca niewolnika... Gdy patrzę na to z perspektywy czasu, możliwe jest to, że po utracie
przytomności ktoś mnie znalazł i sprzedał na statek niewolników. Może...
W pamięci zatarło się mi, jak zdołałam uciec. Po kilku miesiącach, po roku, dziesiątkach lat... nie wiem. Pamiętam tylko, że wędrowałam sama przez
złoty bezkres, wciąż wypatrując jakiegoś śladu człowieka. I w końcu się natknęłam. Pierwsze, co zobaczyłam, to woda... jezioro. Rzeka. I mnóstwo
domów. Ktoś się mną zaopiekował. Nawet nie pamiętam twarzy moich wybawicieli i gospodarzy. Mieszkałam u nich długo. Minęło wiele pór
deszczowych, dopóki do ich domu nie zawitał pewien interesujący człowiek. Jak się później dowiedziałam, był magiem. Gdy mnie poznał, postanowił
uwolnić swoich przyjaciół od zbędnego ciężaru i zabrał mnie ze sobą. Tu znowu wspomnienia chowają mi się za gęstą mgłą. Wiem tylko, że nauczył mnie
swojego fachu. Właściwie odkrył we nie dar, coś, dzięki czemu jeszcze nie umarłam. A powinnam była...
Gdy wiedziałam już więcej od niego, zapragnęłam się uwolnić. Któregoś dnia po prostu wyszłam z naszego wspólnego domu. Jakoś trafiłam z powrotem
do Alaranii, bogata w wiedzę magiczną, umiejętności i doświadczenie. Ale nie umiałam się odnaleźć. Odwiedziłam wiele miast, w tym moje rodzinne,
Trytonię. Okazało się, że nikt nie wie o istnieniu jakiegoś bogacza noszącego imię Abraham. Powędrowałam dalej...
I tak wędruję do dziś, ciesząc się śpiewem ptaków, widokiem słońca, kwiatów. Nic innego nie jest mi potrzebne do życia. Po prostu podążam zawsze
przed siebie, nie oglądając się... Ciekawe, czy ktoś jeszcze pamięta małą, pulchną dziewczynkę o rumianych policzkach biegającą wśród służby i bawiącą
się lalkami... a może to wszystko był sen? I to nie było wcale moje życie? Nie wiem... naprawdę nie pamiętam...