Historia
-Chcesz posłuchać mojej historii? Dobra to zaczynajmy. W pewnej wsi żył sobie pewien lord. Miał duży dwór, żonę i mnóstwo służek. Warto dodać, że połowa tych służek była również jego kochankami. Było to wszem i wobec wiadome, nawet żona lorda o tym wiedziała i zanadto jej to nie przeszkadzało. Jedną z nich była moja matka. Kiedy jej pan dowiedział się, że zaszła w ciążę i najprawdopodobniej z nim, wyrzucił ją na bruk.
Matka wychowywała mnie do piątego roku życia, później się powiesiła. Nie dała rady emocjonalnie. Sąsiadka zawiozła mnie do sierocińca parę wiosek dalej.
Życie tam było okropne. Dzieciaki nie dawały mi spokoju, zrobiły ze mnie kozła ofiarnego. Jak miałem już osiem lat, pewnego razu uciekłem do lasu, wpadłem do dziury w ziemi. Wtedy uznałem to za niefart, bo zwichnąłem kostkę, ale zmalałem miejsce w którym czułem się bezpieczny.
Była to kamienna piwnica, kryjówka nekromanty, niejakiego Ur'Dula. Sam staruszek już nie żył, ale jeszcze za życia przygotował się na przyjecie praktykanta. Stworzył lokaja szkieleta i księgę, przez którą mógł przemawiać i dzielić się swoją wiedzą. Przy tym pierwszym spotkaniu stwierdził, że właśnie dla takiego jak ja zostawił to miejsce. Zostałem więc oficjalnie uczniem mistrza Ur'Dula, który uczył mnie przez to opasłe tomisko. Był to jego pojemnik w tym świecie, zaś lokaj dbał przez lata by to miejsce nie zarosło brudem, a z momentem mego pojawienia się i nazwania uczniem, jego zadanie dobiegło końca, co sprawiło, że odszedł na wieczny spoczynek. Spędziłem tam parę dni, następnie musiałem wrócić, by mnie nie uznali za zmarłego. Właścicielka sierocińca była bardzo wkurzona, dostałem od niej niezłe lanie.
Od tego czasu przez dwa lata codziennie chodziłem do kryjówki by się uczyć. Kiedy już posiadłem podstawy trzeba było spróbować praktyki. Z sierocińca ''magicznie'' zaczęli znikać wszyscy moi dręczyciele. Po paru tygodniach zostałem tylko ja, dwie dziewczynki i właścicielka. Wtedy mój mistrz Ur'Dul stwierdził, że trzeba mnie sprawdzić. Zebrałem księgę do sierocińca i całą noc uczyłem się pod przewodnictwem mistrza, by jak wstanie słońce wymordować wszystkich pozostałych. I tak się stało. O wschodzie Słońca, schowałem księgę-mistrza pod łóżkiem, jedynie dzięki temu ocalał. Czarem zabiłem starą złośnicę. A kiedy zbierałem się by to samo zrobić z dziewczynkami, do sierocińca wpadli zakonnicy, łowcy nekromantów. Trzy wysokie postacie w pełnych zbrojach zaczęły na mnie biec. Uciekałem do kryjówki i to był błąd. Dotarli tam za mną, weszli, pojmali mnie, a całą kryjówkę spalili. Postawili mi ultimatum:''Idziesz z nami i zostajesz zakonnikiem jak my, albo cię zabijemy''. Zgodziłem się, zabrałem swoje ubrania, parę zabawek i uratowaną księgę.
Dorastałem w murach zakonu, ucząc się o wszystkim, co może zagrażać prostemu ludowi. Uczyłem się magii w odmiennym celu niż wcześniej, obronnym, nie służącej do zabijania ludzi lecz zapobiegania mordom, nie zmienia to jednak faktu że mimo to dalej studiowałem nekromancję pod skrzydłami mego mistrza. Kiedy miałem już siedemnaście lat, zakochałem się w pewnej zielarce, która żyła niedaleko zakonu i przynosiła nam zioła. To była miłość z odwzajemnieniem. Przez rok się spotykaliśmy. I wtedy poznała pewnego szlachcica. Zapomniała o mnie, stałem się cieniem, on był światłem do którego dążyła jak ćma. Wtedy znów sięgnąłem po mroczną magię. Utkałem sieć intryg, morderstw, wymuszeń i po pół roku stałem się pełnoprawnym łowcą plugawych, posiadłem prawo do oskarżania i egzekucji ludzi o powiązania z nekromancją bez niczyjego nadzoru. Posiadłem symbol stanowiska - Iskrę Sprawiedliwości. Oskarżyłem owego szlachcica o powiązania z nekromantami, o dawanie im schronienia. Dzień później dokonałem egzekucji na środku miasta. Miałem odzyskać swą jedyną ukochaną, lecz ona... Ona wskoczyła w ten ogień i spłonęła razem z nim w ostatnim uścisku. Od tamtego czasu jak zdołałeś się przekonać wykonuje swoje obowiązki i chronię ludzi przed takimi jak ty.
Od razu robi się lżej na sercu. O, jak się rozgadałem. Pora najwyższa cię skremować. W końcu, twoi koledzy mogą tu wrócić.- Skończył, wstał otrzepał płaszcz, wymamrotał parę dziwnych słów i zwłoki stanęły w płomieniach. Angven zaś wrócił do zakonu.