[Obszar Przybrzeżny]Smak Morza
: Nie Sty 23, 2011 7:42 pm
Otwarte morze.
Orpheus zamachnął się swoim mieczem, pozbawiając odzianego na czerwonego mężczyznę życia. Drugi legł obok niego, zabity przez Lorda Sullivana.
- To nie Ci... Jednak teraz jestem pewien to "Krwia Kość". Ponoć wybili ich co do jednego...
Gdy trupy wrzucili do ukrytego przejścia, Orpheus skinął głową.
- Idziemy dalej...
- Stój! Słysze kroki.
Szepnął towarzysz szlachcica. Dwójka jakby na znak przysunęła się do kamiennego łuku po obu stronach ściany. Rzeczywiście, po chwili słychać było kroki. Światło latarni pokazywało trójkę ludzi, jedna z nich była wyraźnie niesiona. To musiała być Lilian, sługusy związały ją i ogłuszyły. Poniekąd Orpheus też by tak zrobił, ale z jakimś bandytą, bo jakby to tak bezbronną kobietę upokarzać. Szacunek się należy kwiatu pięknemu ot co!
- Są za daleko, nie zdołamy się do nich podejść.
Oznajmił cicho Sullivan rozmyślając co z nimi zrobić. Mężczyźni wyraźnie kierowali się w kierunku kanałów, odpływu z którego spływały zamkowe nieczystości. Celem ich nie mogły być kazamaty i lochy, gdyż te były umieszczone po drugiej stronie zamku. Asystent Mistrza Szeptów wątpił by mężczyzn interesował skarbiec. Chociaż do niego mało osób ma dostęp - idealna kryjówka. Choć przez trzy korytarze cichego skradania cień wątpliwości pozostawał, jednak gdy dwóch mężczyzn zaczęło schodzić w dół po kamiennych schodach było jasne... zmierzają ku odpływowi. Weszli w kamienną furtę... z której wybiegło czterech odzianych na czerwono mężczyzn. Każdy z nich trzymał gotowy do użycia ostrą zakrzywioną szable. Sullivan zmrużył oczy i przygryzł wargi. Nakryli ich... Cholera.
- Nakryli nas. Wyciągnij broń i cofnij się trochę, kiedy Ci powiem zamknij oczy.
Gdy mężczyźni byli pięć metrów za rogiem.
- Już!
Sulivan rzucił im przed nogi małe zawiniątko, które wybuchło jasnym promieniem. Oczywiście ani jeden, ani drugi nie widział jasnego rozbłyski.
- Teraz!
W delikatnych smugach białego dymu wskoczyli pomiędzy przeciwników. Wbijając technicznie pod ramie swoje miecze dwóm pierwszym sługusom. Trzeci nie zdążył otrząsnąć się po oślepiającym błysku i zablokował uderzenie Orhpeusa. Drugiego nie zdążył, Sullivan wbił mu swoje ostrze pod szyje.Wtedy drgnął jakby odskakując jego bok wyraźnie krwawił. Ostatni czerwono odziany mężczyzna z długim wąsem zaatakował. Królewski szpieg był przekonany, że również poddał się skutkowi świetlistej bomby... pozorant. Orpheus zaatakował go dwa razy, szybko odskakując jego uderzenia były silne i precyzyjne. Chyba był lepiej wyszkolony od pozostałej dwójki.
- Nie pozwolę wam pozbawić mnie zarobku...
Oznajmił, ponownie atakując Orpheusa.
- Zostaw go mi...
Powiedział Sullivan unosząc miecz.
- Biegnij za LIlian!
Krzyknął popędzając złotowłosego, który ponownie wyprowadził atak, jednak tym razem przeskoczył za plecy wojaka. Ten już chciał łypnąć odwróconego chłopaka za plecy, gdy odwrócił się parując ręką cios Sullivana.
- Ja też mam kilka sztuczek.
Dodał, miał pancerną rękawice.
- Przekonamy się...
Oznajmił towarzysz Orpheusa, lewą ręką wyciągnął mały sztylet...
Orpheus wbiegł po kamiennym murku przywartym do kanałów. Dwójka mężczyzn i Lilian już była metr od brzegu. Wskoczył na drewnianą tyczkę - część starego pomostu i ogromnym susem wylądował na pokładzie. Choć jeden bandzior już uderzał w tors Orpheusa, nie przewidział jednego - mała łódeczka wygięła się na bok, kładąc się bokiem na wodzie, wysypując swoją zawartość. Cios zamiast uderzyć w serce ugodził w łydkę. Dwóch mężczyzn, Orpheus i Lilian wpadli do brudnej wody. Wpierw uderzył Revenlow pozbawiając tchu rękojeścią jednego z przeciwników. Wtedy miecz wypadł mu z ręki, wytrącony przez nieznaną siłę. Ogromny plusk i łódka zrobiła grzyba, tuż obok nich. Orpheus uderzył gołą pięścią przeciwnika gdy, został wepchnięty w dół. To drugi sługus próbował go udusić w brudnej cieczy. Nawet nie mógł go złapać, a chwilę później dostał kopniaka w brzuch od kolejnego przeciwnika. Obaj spróbowali go po prostu udusić. Reventlow zachłysnął się, przez chwile nawet myślał, że nie uda jednak jedna z rąk ustąpiła. Wodę zabarwiła czerwona posoka. Korzystając wywabił się z uścisku, zaczerpując powietrza. Wziął głęboki oddech i tym razem to on zaczął dusić przeciwnika. Poczuł niesamowitą siłę w rękach, zwłaszcza gdy zdał sobie sprawę, że Lilian przecież wpadła do wody. Musiał czym prędzej to zakończyć. Ręka w żaden sposób nie dała się chwytom ostatniego bandyty. Trzymała jak stal, aż w końcu mężczyzna przestał się ruszać. Obejrzał się za siebie, w wodzie był jeszcze ktoś. Na szczęście nie miał na sobie czerwonego koloru. Płynął w kierunku murku. Odetchnął z ulgą, miał na sobie zielone i brązowe kolory - Sullivan. Orpheus przytrzymał jeszcze chwile topielca, tak dla upewnienia i ruszył do towarzysza. Już wiedział kto go przed chwila uratował...
Orpheus otworzył oczy... znajdywał się na statku kapitana Gersena... Wstawał nowy dzień.
[c.d.n...]
Orpheus zamachnął się swoim mieczem, pozbawiając odzianego na czerwonego mężczyznę życia. Drugi legł obok niego, zabity przez Lorda Sullivana.
- To nie Ci... Jednak teraz jestem pewien to "Krwia Kość". Ponoć wybili ich co do jednego...
Gdy trupy wrzucili do ukrytego przejścia, Orpheus skinął głową.
- Idziemy dalej...
- Stój! Słysze kroki.
Szepnął towarzysz szlachcica. Dwójka jakby na znak przysunęła się do kamiennego łuku po obu stronach ściany. Rzeczywiście, po chwili słychać było kroki. Światło latarni pokazywało trójkę ludzi, jedna z nich była wyraźnie niesiona. To musiała być Lilian, sługusy związały ją i ogłuszyły. Poniekąd Orpheus też by tak zrobił, ale z jakimś bandytą, bo jakby to tak bezbronną kobietę upokarzać. Szacunek się należy kwiatu pięknemu ot co!
- Są za daleko, nie zdołamy się do nich podejść.
Oznajmił cicho Sullivan rozmyślając co z nimi zrobić. Mężczyźni wyraźnie kierowali się w kierunku kanałów, odpływu z którego spływały zamkowe nieczystości. Celem ich nie mogły być kazamaty i lochy, gdyż te były umieszczone po drugiej stronie zamku. Asystent Mistrza Szeptów wątpił by mężczyzn interesował skarbiec. Chociaż do niego mało osób ma dostęp - idealna kryjówka. Choć przez trzy korytarze cichego skradania cień wątpliwości pozostawał, jednak gdy dwóch mężczyzn zaczęło schodzić w dół po kamiennych schodach było jasne... zmierzają ku odpływowi. Weszli w kamienną furtę... z której wybiegło czterech odzianych na czerwono mężczyzn. Każdy z nich trzymał gotowy do użycia ostrą zakrzywioną szable. Sullivan zmrużył oczy i przygryzł wargi. Nakryli ich... Cholera.
- Nakryli nas. Wyciągnij broń i cofnij się trochę, kiedy Ci powiem zamknij oczy.
Gdy mężczyźni byli pięć metrów za rogiem.
- Już!
Sulivan rzucił im przed nogi małe zawiniątko, które wybuchło jasnym promieniem. Oczywiście ani jeden, ani drugi nie widział jasnego rozbłyski.
- Teraz!
W delikatnych smugach białego dymu wskoczyli pomiędzy przeciwników. Wbijając technicznie pod ramie swoje miecze dwóm pierwszym sługusom. Trzeci nie zdążył otrząsnąć się po oślepiającym błysku i zablokował uderzenie Orhpeusa. Drugiego nie zdążył, Sullivan wbił mu swoje ostrze pod szyje.Wtedy drgnął jakby odskakując jego bok wyraźnie krwawił. Ostatni czerwono odziany mężczyzna z długim wąsem zaatakował. Królewski szpieg był przekonany, że również poddał się skutkowi świetlistej bomby... pozorant. Orpheus zaatakował go dwa razy, szybko odskakując jego uderzenia były silne i precyzyjne. Chyba był lepiej wyszkolony od pozostałej dwójki.
- Nie pozwolę wam pozbawić mnie zarobku...
Oznajmił, ponownie atakując Orpheusa.
- Zostaw go mi...
Powiedział Sullivan unosząc miecz.
- Biegnij za LIlian!
Krzyknął popędzając złotowłosego, który ponownie wyprowadził atak, jednak tym razem przeskoczył za plecy wojaka. Ten już chciał łypnąć odwróconego chłopaka za plecy, gdy odwrócił się parując ręką cios Sullivana.
- Ja też mam kilka sztuczek.
Dodał, miał pancerną rękawice.
- Przekonamy się...
Oznajmił towarzysz Orpheusa, lewą ręką wyciągnął mały sztylet...
Orpheus wbiegł po kamiennym murku przywartym do kanałów. Dwójka mężczyzn i Lilian już była metr od brzegu. Wskoczył na drewnianą tyczkę - część starego pomostu i ogromnym susem wylądował na pokładzie. Choć jeden bandzior już uderzał w tors Orpheusa, nie przewidział jednego - mała łódeczka wygięła się na bok, kładąc się bokiem na wodzie, wysypując swoją zawartość. Cios zamiast uderzyć w serce ugodził w łydkę. Dwóch mężczyzn, Orpheus i Lilian wpadli do brudnej wody. Wpierw uderzył Revenlow pozbawiając tchu rękojeścią jednego z przeciwników. Wtedy miecz wypadł mu z ręki, wytrącony przez nieznaną siłę. Ogromny plusk i łódka zrobiła grzyba, tuż obok nich. Orpheus uderzył gołą pięścią przeciwnika gdy, został wepchnięty w dół. To drugi sługus próbował go udusić w brudnej cieczy. Nawet nie mógł go złapać, a chwilę później dostał kopniaka w brzuch od kolejnego przeciwnika. Obaj spróbowali go po prostu udusić. Reventlow zachłysnął się, przez chwile nawet myślał, że nie uda jednak jedna z rąk ustąpiła. Wodę zabarwiła czerwona posoka. Korzystając wywabił się z uścisku, zaczerpując powietrza. Wziął głęboki oddech i tym razem to on zaczął dusić przeciwnika. Poczuł niesamowitą siłę w rękach, zwłaszcza gdy zdał sobie sprawę, że Lilian przecież wpadła do wody. Musiał czym prędzej to zakończyć. Ręka w żaden sposób nie dała się chwytom ostatniego bandyty. Trzymała jak stal, aż w końcu mężczyzna przestał się ruszać. Obejrzał się za siebie, w wodzie był jeszcze ktoś. Na szczęście nie miał na sobie czerwonego koloru. Płynął w kierunku murku. Odetchnął z ulgą, miał na sobie zielone i brązowe kolory - Sullivan. Orpheus przytrzymał jeszcze chwile topielca, tak dla upewnienia i ruszył do towarzysza. Już wiedział kto go przed chwila uratował...
Orpheus otworzył oczy... znajdywał się na statku kapitana Gersena... Wstawał nowy dzień.
[c.d.n...]