Strona 1 z 1

[Morskie Klify]Lądowanie

: Pon Sie 30, 2010 9:06 pm
autor: Kazimir
Niesamowite turbulencje targały ciałem Kazimira, smoka i jeźdźca. Spadali z zawrotną prędkością w dół, jedynie pojedyncze machnięcia prawym skrzydłem jaszczura sprawiały, że jeszcze nie spadli całkowicie w dół. Przecięcie błony otaczającej skrzydła nie było dobrym pomysłem, Kazimir dobrze już o tym wiedział. Jednak chyba już nie będzie miał szansy na skorzystanie z tej refleksji. Jeździec rozglądał się na boki i zaczynał coś kombinować z uprzężą. Tuż pod nimi widać było wielki kamienny kolec, na który z pewnością za chwile by się nabili gdyby nie reakcja smoka, który rozciągnął prawe skrzydło zmieniając trajektorie. Kazimir w tym momencie nic zrobić mógł tylko krzyczeć, jednak jako wojownik po prostu nie wypadało tego robić. Chociaż? Kazimir widocznie widział brak jakiegokolwiek logicznego myślenia u chłopaka, który po prostu nie wiedział co robić. Barbarzyńca był bardziej zimnokrwisty od niego.
- Ej! Jeździec! Użyj jakiegoś zaklęcia! Bo nas zabije! Rachunki wyrównamy później!
Krzyknął do rudego chłopaka, który nagle drgnął i nagle zaczął myśleć.
- Użyjmy jej razem!
- Co?! Nie jestem magiem!
- Widzisz ten klif?! Z niego ma wyrosnąć ręka!
Barbarzyńca zmrużył oczy, jednak postanowił posłuchać nieznanego chłopaka. Kątem oka widział jak jeździec wyciągnął rękę i zaczął nią gestykulować. Wokół niej pojawiły się czarne pasemka, które co chwila bladły i znikały. Jednak im dłużej trzymał tym pasemek było więcej. On sam nie mógł tak zrobić gdyby puścił skrzydło smoka chociaż jedną ręką z pewnością spadł by morską toń, łamiąc sobie kręgosłup. Westchnął zaczynając myśleć o wielkiej ręce jaka miała za chwile pojawić się z klifu. Jednak pomimo trudów żadnych pasków wokół siebie nie widział, a jego tymczasowy sojusznik miał już ich całkiem sporą garść, która wyglądała jak płomień a nawet nim była. Gdy zaledwie dzieliło ich dziesięć metrów od wyznaczonego miejsca, rudzielec krzyknął.
- Barbarzyńco teraz!
- A niech Cię dunder świśnie kurewska marcho!
Krzyknął zdenerwowany Shengeli, wręcz grożąc wyimaginowanemu tworowi ręką, którą niespodziewanie uniósł u góry. Momentalnie z klifu wyrosły trzy wielkie pazury, które zacisnęły się na korpusie smoka, unieruchamiając go. W tym momencie momentalnie Kazimir znów złapał za skrzydło, które nienaturalnie wygięło się razem z nim z powodu głębokiego upadku. Barbarzyńca ledwo wytrzymał przeciążenia, dyndając na opuszczonym skrzydle. Od razu zaczął się po nim wspinać, jego ręce były jak dwa nieruchome badyle. Z każdą sekundą czuł, że ma coraz mniej siły...

Mężczyzna doczłapał się na szczyt padając na cielsko smoka.