[Chatka między Fargoth a Arturonem] W rytm nowej codzienności
: Pią Lip 11, 2025 5:20 pm
Podróż nie trwała długo. Przez większość drogi Aureola oraz Nev znajdowały się w powozie, który prowadził Finn. Niebianka milczała przez ten czas, wtulona w bardkę i pozwalająca sobie na sen. Koszmary, które męczyły ją tak długo na jawie, zniknęły w jednym momencie, w którym dźwigała swój ból już nie sama - a z przyjaciółką.
Gdy dotarły do domostwa zamieszkałego przez starszą kobietę i wielkiego, strasznego mężczyznę, Aureola nie odzywała się wiele. Widok właścicielki domu jednak łamał jej serce, ponieważ za bardzo jej kogoś przypominała - zasłoniony mgłą umysł błogosławionej jednak długo nie dopuszczał do niej skojarzenia z konkretną personą, dlatego też pozwoliła sobie na zwykłą akceptację tego faktu. Gdy zaś Aureola i Nevaeh zostały zaproszone do środka, coś ponownie zakuło niebiankę w serce. Wnętrze chaty było skromne, ale przytulne. Drewniana podłoga wyszorowana na błysk, w kącie palenisko z żeliwnym kociołkiem, nad którym wisiała wiązka suszonych ziół. Przy ścianie stał prosty stół z dwiema ławami, a w kącie łoże z miękkim siennikiem i wełnianym pledem. Powietrze pachniało drewnem, ziołami i świeżym chlebem. Ciepłem. Domem.
- Mona - odezwała się dziewczyna, zaskakując samą siebie dźwiękiem tego imienia i swojego własnego, zmęczonego głosu. Ten dom, atmosfera kojarzyły jej się z opiekuńczością dawnej guwernantki, która tyle poświęciła dla niej, umarła za nią…
Moment, w którym Aure oglądała odciętą głowę swej opiekunki, nawiedził ją niczym kolejna straszna mara, przesłaniając widok ciepłego naparu, który położyła przed nią starowinka na stole. Aureola ponownie się jej przyjrzała.
Ona wyglądała jak dużo starsza Mona.
- Mona? - odezwała się staruszka, niekoniecznie zainteresowana odpowiedzią na swoje ciche pytanie.
- Mona - powtórzyła niebianka, bez cienia niepewności. To imię przywarło do niej jak ciężar, który ciągle odczuwała na nadgarstkach, a o którym tak usilnie starała się zapomnieć.
Aureola nie musiała długo przekonywać Nev, żeby ta pozwoliła jej zostać. Wystarczyło proste zapewnienie z jej strony, że nie jest gotowa na opuszczenie rodzinnych stron. Niebianka całe swoje życie marzyła o ucieczce z domu, o wielkiej karierze i o śpiewaniu bez zobowiązań, bez tytułu, bez niczego, a gdy tylko zetknęła się z rzeczywistością, utknęła gdzieś pomiędzy spełnieniem a poczuciem winy. To, co spotkało jej bliskich, nie było warte wolności, której tak pragnęła błogosławiona. Musiała tu zostać, tu blisko domu, gdzie pamięć o rodzicach była jeszcze niezagrzebana. Musiała przeżyć żałobę w swój własny, bezpieczny sposób. Tak niedoświadczona i nieogarnięta nie mogła pójść dalej w świat.
- Będziemy do siebie pisać listy, Nev - potwierdziła dziewczyna. - Nie obawiaj się o mnie. Pes… Rianell jest niedaleko. Jeśli coś się stanie, pójdę do niego z powrotem. - Oczy dziewczyny, niegdyś roześmiane i pełne energii, przygasły wraz z dojrzałym wydźwiękiem pełnego imienia Pestki. Mężczyzna zapewne byłby zdziwiony, słysząc z ust swojej drogiej panienki pełne szacunku własne imię.
- Obiecaj mi tylko, że je zachowasz. Należysz do rodziny. Jesteś moją rodziną. Chciałabym, żebyś o tym pamiętała - to mówiąc, niebianka chwyciła bransolety na nadgarstkach swej przyjaciółki, wymuszając na niej cichą obietnicę. Kiedyś ponownie się spotkają. I spędzą ten czas na śpiewie w karczmie, na zabawie. Ale nie teraz. Nie, kiedy ich dusze są poszarpane na miliony odłamków, a one muszą same to pozbierać.
***
Aureola nienawidziła pożegnań, dlatego zajęła się kwiatami w wazonie, gdy Nev odjeżdżała. Dopiero gdy kobieta była już wystarczająco daleko, niebianka odważyła się jej pomachać, nieudolnie powstrzymując łzy w oczach. Staruszka ochrzczona od tej pory Nową Moną położyła dłoń na ramieniu dziewczyny, stając przy niej tak długo, aż nie znudziły się im obu kwiaty.
***
Czas w chatce staruszki był zupełnie inny niż to, co było tak bliskie sercu niebianki. W komnatach jej dawnej posiadłości czas mijał wśród zapachu pieczonych ciastek i dźwięku klawesynu; tu natomiast poranki budziły ją chłodnym powiewem leśnego powietrza i skrzypieniem krokwi. Pierwsze dni były jak sen; ciche, nierzeczywiste. Ciało Aureoli nosiło jeszcze ślady przebytej traumy, wychudzenia, niepokoju zakorzenionego w każdym spojrzeniu na swoje odbicie w tafli jeziora, które tak bardzo przypominało jej matkę. Spała niespokojnie, często budząc się zalękniona, z łzami na policzkach. Mona nie mówiła wtedy wiele. Po prostu siadała przy piecu i zaczynała szyć lub coś mieszać w glinianym garnku. Nie pytała, nie dotykała, nie pocieszała, ale jej obecność była jak koc: cicha, ciepła, cierpliwa.
- Jutro wychodzę, dziecko. Pójdziesz ze mną? - to było jedno z pierwszych pytań, z jakim Nowa Mona wkroczyła w życie młodej niebianki.
Mona niczego nie tłumaczyła, nie instruowała. Rano po prostu wychodziła na zewnątrz z koszem, motyką albo siekierą, a Aureola, początkowo z rezerwą, zaczęła za nią podążać. Z czasem sama brała w ręce narzędzia, choć niepewnie. Najpierw pomagała przy grządkach: plewiła, podlewała, potem sadziła cebulę i czosnek, nawet jeśli brudziła sobie swoją jedyną suknię po łydki. Innego dnia podpatrzyła, jak Mona tka na krośnie, i zaczęła próbować sama. Dłonie miała nieprzyzwyczajone, bolały, ale nie przestawała. Wieczorami Mona rozpalała ogień i stawiała na stół talerz z gorącą polewką, kromką chleba oraz dzbanek z herbatką z lipy. Czasem śpiewała stare, dziwne pieśni, a Aureola słuchała ich jak zaklęta, jakby na moment przenosiły ją do innego świata, gdzie nikt jej nie krzywdził. Ten jedyny przesmyk muzyki rozbudzał w niej ciepłe wspomnienia; wszystkie bale, przyjęcia, tańce na wsi z przyjaciółmi… Tych wspomnień Aureola trzymała się kurczowo, jakoby stanowiły jedyne lekarstwo ku temu nieprzezwyciężonemu koszmarowi nazwanym życiem. Z biegiem dni dziewczyna zaczęła się uśmiechać. Najpierw niepewnie, przelotnie, potem coraz śmielej. Potrafiła się uśmiechnąć, gdy kura uciekła z podwórka, albo gdy Mona wylała na siebie wodę z cebrzyka. Błogosławiona mogłaby przysiąc, że kobieta robi to specjalnie, żeby tylko rozchmurzyć wiecznie zasmuconą twarzyczkę dziewczyny. Niebianka zaczęła nucić pod nosem, sprzątać bez pytania, a nawet przynosić chrust z lasu, nim staruszka zdążyła pomyśleć o ogniu.
Pewnego dnia, kiedy ulewa zastała je w lesie, Aureola złapała się na tym, że śmieje się, przemoczona do suchej nitki. Był to jednak smutny śmiech; jak echo dawnej radości przebijające się przez cień bólu. Gdy dotarły z powrotem do chaty, Mona spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi, ale bez nagany; z cichym błyskiem aprobaty. Aureola zaczęła budować w sobie nowe życie. Z każdym upływającym dniem jej ręce stawały się pewniejsze, krok lżejszy, a myśli mniej splątane. Nie wiedziała jeszcze, co będzie dalej, ale wiedziała jedno - ten las, ta chata, i ta kobieta uratowały ją przed zgaszeniem. Nie potrzebowała lekcji, albowiem wystarczyło, że mogła patrzeć i próbować. I że nikt nie wymagał od niej niczego więcej, niż mogła dać. Mona jednak postanowiła, że dziewczynka nie może dorastać, przyklejona do niej niczym rzep do psiego ogona w nieskończoność. Dlatego też po miesiącu uznała, że pod pretekstem załatwienia materiału na nowe, zimowe ubrania, poszuka dla Aureoli kogoś, z kim dziewczyna znajdzie wspólny język.
Gdy dotarły do domostwa zamieszkałego przez starszą kobietę i wielkiego, strasznego mężczyznę, Aureola nie odzywała się wiele. Widok właścicielki domu jednak łamał jej serce, ponieważ za bardzo jej kogoś przypominała - zasłoniony mgłą umysł błogosławionej jednak długo nie dopuszczał do niej skojarzenia z konkretną personą, dlatego też pozwoliła sobie na zwykłą akceptację tego faktu. Gdy zaś Aureola i Nevaeh zostały zaproszone do środka, coś ponownie zakuło niebiankę w serce. Wnętrze chaty było skromne, ale przytulne. Drewniana podłoga wyszorowana na błysk, w kącie palenisko z żeliwnym kociołkiem, nad którym wisiała wiązka suszonych ziół. Przy ścianie stał prosty stół z dwiema ławami, a w kącie łoże z miękkim siennikiem i wełnianym pledem. Powietrze pachniało drewnem, ziołami i świeżym chlebem. Ciepłem. Domem.
- Mona - odezwała się dziewczyna, zaskakując samą siebie dźwiękiem tego imienia i swojego własnego, zmęczonego głosu. Ten dom, atmosfera kojarzyły jej się z opiekuńczością dawnej guwernantki, która tyle poświęciła dla niej, umarła za nią…
Moment, w którym Aure oglądała odciętą głowę swej opiekunki, nawiedził ją niczym kolejna straszna mara, przesłaniając widok ciepłego naparu, który położyła przed nią starowinka na stole. Aureola ponownie się jej przyjrzała.
Ona wyglądała jak dużo starsza Mona.
- Mona? - odezwała się staruszka, niekoniecznie zainteresowana odpowiedzią na swoje ciche pytanie.
- Mona - powtórzyła niebianka, bez cienia niepewności. To imię przywarło do niej jak ciężar, który ciągle odczuwała na nadgarstkach, a o którym tak usilnie starała się zapomnieć.
Aureola nie musiała długo przekonywać Nev, żeby ta pozwoliła jej zostać. Wystarczyło proste zapewnienie z jej strony, że nie jest gotowa na opuszczenie rodzinnych stron. Niebianka całe swoje życie marzyła o ucieczce z domu, o wielkiej karierze i o śpiewaniu bez zobowiązań, bez tytułu, bez niczego, a gdy tylko zetknęła się z rzeczywistością, utknęła gdzieś pomiędzy spełnieniem a poczuciem winy. To, co spotkało jej bliskich, nie było warte wolności, której tak pragnęła błogosławiona. Musiała tu zostać, tu blisko domu, gdzie pamięć o rodzicach była jeszcze niezagrzebana. Musiała przeżyć żałobę w swój własny, bezpieczny sposób. Tak niedoświadczona i nieogarnięta nie mogła pójść dalej w świat.
- Będziemy do siebie pisać listy, Nev - potwierdziła dziewczyna. - Nie obawiaj się o mnie. Pes… Rianell jest niedaleko. Jeśli coś się stanie, pójdę do niego z powrotem. - Oczy dziewczyny, niegdyś roześmiane i pełne energii, przygasły wraz z dojrzałym wydźwiękiem pełnego imienia Pestki. Mężczyzna zapewne byłby zdziwiony, słysząc z ust swojej drogiej panienki pełne szacunku własne imię.
- Obiecaj mi tylko, że je zachowasz. Należysz do rodziny. Jesteś moją rodziną. Chciałabym, żebyś o tym pamiętała - to mówiąc, niebianka chwyciła bransolety na nadgarstkach swej przyjaciółki, wymuszając na niej cichą obietnicę. Kiedyś ponownie się spotkają. I spędzą ten czas na śpiewie w karczmie, na zabawie. Ale nie teraz. Nie, kiedy ich dusze są poszarpane na miliony odłamków, a one muszą same to pozbierać.
***
Aureola nienawidziła pożegnań, dlatego zajęła się kwiatami w wazonie, gdy Nev odjeżdżała. Dopiero gdy kobieta była już wystarczająco daleko, niebianka odważyła się jej pomachać, nieudolnie powstrzymując łzy w oczach. Staruszka ochrzczona od tej pory Nową Moną położyła dłoń na ramieniu dziewczyny, stając przy niej tak długo, aż nie znudziły się im obu kwiaty.
***
Czas w chatce staruszki był zupełnie inny niż to, co było tak bliskie sercu niebianki. W komnatach jej dawnej posiadłości czas mijał wśród zapachu pieczonych ciastek i dźwięku klawesynu; tu natomiast poranki budziły ją chłodnym powiewem leśnego powietrza i skrzypieniem krokwi. Pierwsze dni były jak sen; ciche, nierzeczywiste. Ciało Aureoli nosiło jeszcze ślady przebytej traumy, wychudzenia, niepokoju zakorzenionego w każdym spojrzeniu na swoje odbicie w tafli jeziora, które tak bardzo przypominało jej matkę. Spała niespokojnie, często budząc się zalękniona, z łzami na policzkach. Mona nie mówiła wtedy wiele. Po prostu siadała przy piecu i zaczynała szyć lub coś mieszać w glinianym garnku. Nie pytała, nie dotykała, nie pocieszała, ale jej obecność była jak koc: cicha, ciepła, cierpliwa.
- Jutro wychodzę, dziecko. Pójdziesz ze mną? - to było jedno z pierwszych pytań, z jakim Nowa Mona wkroczyła w życie młodej niebianki.
Mona niczego nie tłumaczyła, nie instruowała. Rano po prostu wychodziła na zewnątrz z koszem, motyką albo siekierą, a Aureola, początkowo z rezerwą, zaczęła za nią podążać. Z czasem sama brała w ręce narzędzia, choć niepewnie. Najpierw pomagała przy grządkach: plewiła, podlewała, potem sadziła cebulę i czosnek, nawet jeśli brudziła sobie swoją jedyną suknię po łydki. Innego dnia podpatrzyła, jak Mona tka na krośnie, i zaczęła próbować sama. Dłonie miała nieprzyzwyczajone, bolały, ale nie przestawała. Wieczorami Mona rozpalała ogień i stawiała na stół talerz z gorącą polewką, kromką chleba oraz dzbanek z herbatką z lipy. Czasem śpiewała stare, dziwne pieśni, a Aureola słuchała ich jak zaklęta, jakby na moment przenosiły ją do innego świata, gdzie nikt jej nie krzywdził. Ten jedyny przesmyk muzyki rozbudzał w niej ciepłe wspomnienia; wszystkie bale, przyjęcia, tańce na wsi z przyjaciółmi… Tych wspomnień Aureola trzymała się kurczowo, jakoby stanowiły jedyne lekarstwo ku temu nieprzezwyciężonemu koszmarowi nazwanym życiem. Z biegiem dni dziewczyna zaczęła się uśmiechać. Najpierw niepewnie, przelotnie, potem coraz śmielej. Potrafiła się uśmiechnąć, gdy kura uciekła z podwórka, albo gdy Mona wylała na siebie wodę z cebrzyka. Błogosławiona mogłaby przysiąc, że kobieta robi to specjalnie, żeby tylko rozchmurzyć wiecznie zasmuconą twarzyczkę dziewczyny. Niebianka zaczęła nucić pod nosem, sprzątać bez pytania, a nawet przynosić chrust z lasu, nim staruszka zdążyła pomyśleć o ogniu.
Pewnego dnia, kiedy ulewa zastała je w lesie, Aureola złapała się na tym, że śmieje się, przemoczona do suchej nitki. Był to jednak smutny śmiech; jak echo dawnej radości przebijające się przez cień bólu. Gdy dotarły z powrotem do chaty, Mona spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi, ale bez nagany; z cichym błyskiem aprobaty. Aureola zaczęła budować w sobie nowe życie. Z każdym upływającym dniem jej ręce stawały się pewniejsze, krok lżejszy, a myśli mniej splątane. Nie wiedziała jeszcze, co będzie dalej, ale wiedziała jedno - ten las, ta chata, i ta kobieta uratowały ją przed zgaszeniem. Nie potrzebowała lekcji, albowiem wystarczyło, że mogła patrzeć i próbować. I że nikt nie wymagał od niej niczego więcej, niż mogła dać. Mona jednak postanowiła, że dziewczynka nie może dorastać, przyklejona do niej niczym rzep do psiego ogona w nieskończoność. Dlatego też po miesiącu uznała, że pod pretekstem załatwienia materiału na nowe, zimowe ubrania, poszuka dla Aureoli kogoś, z kim dziewczyna znajdzie wspólny język.